Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kelnerzyna

Zamieszcza historie od: 31 stycznia 2012 - 16:36
Ostatnio: 30 lipca 2021 - 19:56
  • Historii na głównej: 9 z 13
  • Punktów za historie: 6797
  • Komentarzy: 17
  • Punktów za komentarze: 107
 
zarchiwizowany

#65751

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Drodzy Piekielni potrzebuję Waszej porady.

Kilka miesięcy temu, kamienicę obok mojej wykupił nowy inwestor, wyremontował mieszkania, posprzedawał, jednym słowem zyskałam nowych sąsiadów. Jednym z nich okazał się całkiem sympatyczny Włoch wraz z Polką, jego narzeczoną, jak się później okazało ciężarną. Para ta posiadała kota- ślicznego, rudego dachowca, zwierzak spokojny, towarzyski, wręcz garnął się do ludzi. Jakiś czas temu dziewczyna urodziła dziecko, a kot wylądował na ulicy. Mieszkam w spokojnej dzielnicy, jednak ruch samochodowy w dzień jest u nas dość spory. Zwierzak całymi dniami kręci się po skwerku przed domem, zrobił się lekko płochliwy, raz został potrącony przez samochód. Jest mi go żal, bo widać, że był przyzwyczajony do życia raczej w domu, nocami szuka ciepła, próbuje wchodzić na klatki schodowe, chowa się pod auta. Do klatki sąsiadów rzadko udaje się go wpuścić bo jest zamknięta.
Próbowałam kiedyś do sąsiada zagadać co z tym kotem, ale niestety zostałam kolokwialnie mówiąc olana, oni teraz mają dziecko to jest ważniejsze. Szkoda tylko, że nie pomyśleli o tym wcześniej. Chętnie bym sama tego kota przygarnęła, ale obawiam się, że wraz z moim psem, który koty kocha, pod moją nieobecność zdemolowali by mi mieszkanie. Moi znajomi w większości albo nie mogą przygarnąć zwierzaka, albo mają już swoje czworonogi.
Dlatego zwracam się do Was o radę, czy można gdzieś zgłosić porzucenie zwierzaka? Tylko w tak sprytny sposób aby właściciel poniósł konsekwencje. TOZ umywa ręce, jedyne co zaproponowali to odłowienie futrzaka i wywiezienie do schroniska, co jest kiepskim pomysłem, bo szkoda tak fajnego zwierzaka. Przypuszczam, że policja nawet nie zainteresuje się tematem, a innych pomysłów mi brak. Liczę na Waszą kreatywność.

Ach, i od razu wszystkich nie-przyjaciół zwierząt proszę o darowanie sobie komentarzy w stylu "uśpić kota"- ten wpis jest w dobrej wierze i z najlepszymi intencjami w kierunku kota. Bo jakoś wolę pomagać zwierzętom niż ludziom.

EDIT: Jeśli chodzi o adopcję, szukanie domu dla kota to owszem chciałam, nawet w rozmowie z sąsiadem padła taka propozycja, jednak nie uzyskałam na to zgody,on dalej twierdzi, że jest ok tak jak jest. Nie mogę czyjegoś teoretycznie zwierzęcia samowolnie ogłaszać czy oddać komuś.

sąsiedzi kot

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (39)

#61991

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaznaczam na wstępie, że nie żalę się ani nie chwalę, historia ma raczej na celu pokazać jak pracodawcy robią nas w konia, a my na to przystajemy.

Na lokalnym serwisie ogłoszeniowym pojawiło się ogłoszenie renomowanej restauracji w moim mieście. Chętnie zatrudnią kelnerki, umowa o pracę, pełen etat, nie zdarza się to często więc postanowiłam spróbować. Pracę co prawda mam, ale jeśli znalazłaby się lepsza oferta, uważam, że warto sprawdzić. Wysłałam CV, zadzwonił miły pan manager, zaprosił na dzień próbny. A co mi tam, poszłam.

Przypominam, renomowana restauracja, centrum jednego z największych miast Polski, działająca kilkanaście lat, same ochy i achy.

W skrócie. Byłam, zobaczyłam, po trzech godzinach opuściłam progi tego miejsca. Dlaczego?

Po pierwsze, nikt nie wiedział, co mam robić, manager ciągle odbywał arcyważne rozmowy lub jadł śniadanie/lunch/pił kawę, więc kręciłam się trochę bez celu.

Po drugie, kuchnia i zaplecze były w stanie opłakanym. Knajpa nie posiada nawet porządnego zmywaka, nie mówiąc już o wydawce czy blatach do przygotowania talerzy czy sztućców. Pracownicy nie mają nawet pokoju socjalnego, posiłki spożywa się na stojąco ewentualnie siedząc na podłodze.

I teraz wisienka na torcie tego absurdu. Dorwałam w końcu managera, aby zadać ważne pytanie, za ile ja w końcu mam pracować? Ile godzin? Bo nikt nie raczył się ze mną taką informacją podzielić. Stawka powalająca 4zł za godzinę, 14 godzin dziennie. Napiwki do podziału pomiędzy wszystkich kelnerów i barmanów. Po takiej odpowiedzi opuściłam lokal w ciągu 5 minut.

Na koniec mały apel. Szanujmy się! Kieruję to szczególnie do ludzi młodych, szukających zajęcia często dorywczego, decydujących się na pracę kelnera. Jeśli nadal będziemy się godzić na takie stawki i godziny pracy nie będzie lepiej. Nadal będą nas wykorzystywać. Przykro mi tylko, że tylu ludzi tam pracuje za grosze na garnitur dla managera i szpilki szefowej.

gastronomia

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (622)

#57015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak ludzie uwielbiają darmochę :)
Dzień w pracy, ludzi tłumy, stoję akurat przy wejściu do restauracji. Wchodzi (P) Pani z dziećmi i mężem. Już odpowiednia osoba z obsługi ich dostrzegła, wraz z mężem wybierają stolik, gadka szmatka. Ja nadal nabijałam coś na kasie, gdy usłyszałam pytanie:
P: Czy tego wina to można za darmo się napić?

Chwila konsternacji, rozglądam się na boki szukając rzeczonego trunku, no ale nic podobnego do opisu nie widzę.

J: Przepraszam, ale o jakie wino Pani chodzi? Kartę win dostanie Pani przy stole...
P: Nie! Ja chcę się napić tego darmowego wina, co tutaj macie wystawione!
Wykonała gest rączką w stronę stolika powitalnego. Na stoliku tym zazwyczaj leżą odpowiednie do chwili dekoracje (aktualnie jakieś stroiki, pomarańcze, choinki), czasem drobne przekąski, jeśli spodziewamy się dużej ilości gości. W tym dniu na stoliku leżał również podgrzewacz do grzanego wina, a na nim kubeczek wypełniony wodą z sokiem pomarańczowym, goździkami i innym pachnącym badziewiem. Element dekoracji i odświeżacz powietrza w jednym.

J: Proszę Pani, to jest dekoracja, w kubeczku nie ma wina, a jedynie woda z goździkami bla bla bla, tłumaczę co jest w środku. Jeśli zechce się Pani napić grzańca, zachęcam do zamówienia go u kelnera.
P: Pani kłamie! Pewnie sami podpijacie to wino! Ja też chcę takie za darmo!
J: Zapraszam do zajęcia miejsca przy stole zaraz podejdzie kelner...

Zrezygnowana poszłam dalej pracować. Ponoć przy składaniu zamówienia, Pani kłóciła się dobre 10 minut o darmowe wino, nie dostała go oczywiście. Wychodząc za to wypiła zawartość kubka ze stoliczka przy wejściu. Krzywiła się przy tym bardzo, chyba nie smakowało. Ale było za darmo.

gastronomia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 849 (887)

#48139

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było już jak wkurzyć ekspedientkę, rejestratorkę, ochroniarza więc dziś jak wkurzyć kelnerkę. Kilka opcji dla zainteresowanych:

1) Od wejścia do restauracji machaj rękami i krzycz, że już natychmiast chcesz składać zamówienie. Gdy kelner podejdzie do stołu, wertuj kartę, sylabizując poszczególne pozycje. Koniecznie pytaj o rzeczy oczywiste ("Czy rosół z makaronem jest podany z makaronem czy z ryżem?). Składaj to swoje natychmiastowe zamówienie przynajmniej 10-15 minut. Trać czas pracownika. Nie pozwalaj na sugestię, żebyś się zastanowił, a kelner wróci za minutę. Przecież Ty już wiesz co zamawiać! Po czym wróć do wertowania karty.

2) Od wejścia rozmawiaj przez telefon lub z osobą, która Ci towarzyszy. Niech obsługa podchodzi do Ciebie przynajmniej 5 razy. Za każdym razem zbywaj to machnięciem ręki, lub warknięciem, że jeszcze nie!

3) Wytrzyj podane sztućce w serwetkę. Na pewno są brudne. Skomentuj to głośno.

4) Zamawiając napój nie wspominaj, że życzysz sobie bez lodu. Przy podaniu, każ go wymienić, lub lepiej wywal lód ze szklanki na stół, pod stół, do świecznika, do kwiatków.

5) Goń obsługę. Niech wymienią Ci napój na bez lodu, podadzą dodatkowy cukier, dodatkowe serwetki, jeszcze jeden talerz, dodatkowy plasterek cytryny, dodatkowe przyprawy, wymienią torebkę z herbatą, wymienią sztućce. Wszystko po kolei, nie mów wszystkiego od razu. Niech sobie pobiegają.

6) Przy podaniu zamówienia wypytaj o szczegóły. Dokładnie. Przyczep się do czegokolwiek, byle by było absurdalne (np. makaron penne ma niewłaściwy wg. Ciebie wymiar). Krzycz głośno o tym i żądaj rabatu/wymiany dania/ zwolnienia kelnera. Bluzgaj. Rozrzuć swój obiad wokoło. Rzuć w kelnera makaronem.

7) Opowiadaj historię rodzinną, zachwycaj się urodą kelnerki i muskulaturą kelnera. Powiedz, że Twoja córka/ syn szuka właśnie partnera. Przeciągnij opowieść jak najdłużej. Obsługa ma przecież czas, no nie?

8) Przyjdź z dzieckiem i olej je kompletnie. Niech biega innym pod nogami, włazi na stoliki, przeszkadza reszcie osób obecnych w restauracji. Nie słuchaj próśb o uspokojenie pociechy. Zrób awanturę, gdy ktoś poprosi dzieciaka o spokój. Pozwól dziecku ubrudzić krzesła i stoły, najlepiej czekoladą. Niech rozbije też szklankę czy przyprawnik. W końcu to tylko dziecko.

9) Płacąc rachunek, zostaw o 2-3 zł za mało. Wyjdź szybko. Przecież to grosze, prawda?

10) Zrób wokół siebie maksymalny syf. Rozlej co się da, zrzuć z talerza połowę porcji, zużyj 20 serwetek i najlepiej w nie napluj. Nie Ty sprzątasz, jest OK.

11) Po posiłku, najlepiej w gronie rodziny/znajomych ułóż piramidę z brudnych naczyń, sztućców i szklanek. (Jest to o tyle irytujące, że nigdy nie wiem co jest pod spodem, czy konstrukcja jest stabilna i czy się nie zawali gdy to zabiorę) .

12) Najlepiej zrób wszystko na raz. Będzie fajnie.

Dla wszystkich: Zapewne zaraz odezwą się głosy, że opisałam jakieś bydło, jak mi się nie podoba mogę zmienić pracę, narzekam, wymyślam, wydziwiam. Drodzy Piekielni :) Tak zachowuje się jakieś 50% społeczeństwa, które odwiedza restauracje i uważa się za ludzi wychowanych, światowych i obytych w towarzystwie. Tak wygląda to z naszej strony, strony ludzi obsługujących. Lubię swoją pracę i swoich klientów, ale czasami dwa takie przypadki w ciągu dnia potrafią wkurzyć niemiłosiernie. Nie posądzam nikogo z Was o powyższe, tak dla jasności :)

gastronomia

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 472 (650)
zarchiwizowany

#45659

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym dlaczego "Boga w sercu nie mam".
Wczorajszy poranek, Trzech Króli. Przyznaję, zapomniałam. No ale nic, przynajmniej odpocznę. Niestety około godziny 12 wesoło pomachał do mnie ostatni papieros z paczki. Jak to się mówi komu w drogę temu pies na smyczy, więc burka na sznurek i idziemy do małego sklepiku parę ulic dalej modląc się żeby był otwarty. Na klatce zaczepia mnie sąsiadka, studentka z prośbą o kupienie jednej rzeczy (swoją drogą jak ona wyczaiła, że idę do sklepu nie wiem:))
-Bo wieesz... Ja jestem chora, a mój facet leczy mnie jak umie najlepiej...
Ok, pobrałam od niej pieniążki i drepczę do sklepu.
Na szczęście był otwarty więc hyc do kasy. Za mną ustawiła się starsza pani [SP].
[Ja]-Poproszę paczkę papierosów, tampony i paczkę prezerwatyw.
[SP]-Coooooo??? W TAKIE święto tampony??? Ty Boga w sercu nie masz!!!Ty (panienko lekkich obyczajów) najpierw sobie wtykasz to to w (żeński narząd płciowy) a później (uprawiasz miłość)sama nie wiesz z kim!!! Tyyy (taka i owaka).

Litania SP trwała jakieś 5 minut, za ten czas zdążyłam dokupić gumę do żucia, zapłacić, poczekać aż terminal przetrawi moją kartę, podziękować sprzedawczyni (dla niej medal za zachowanie powagi i cierpliwość) i wyjść.
SP krzyczała dalej. Że też płuc jej nie brakło i nie zniechęcił brak zainteresowania jej krzykiem. Boga w sercu nie mam.



Dla wyjaśnienia, prezerwatywy dla sąsiadki. W końcu jej facet ją leczył jak umiał najlepiej :)

sklepy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (276)
zarchiwizowany

#44281

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Drodzy Piekielni! Mam do Was mały apel... Nie zależy mi na plusach, mam tylko nadzieje, że wiele osób to przeczyta i w jakiś sposób mój tekst wypłynie na ludzi :)

Zbliżają się święta. Wielu z Was zapewne zamówi prezenty dla bliskich przez internet wybierając przesyłkę kurierem. Jeśli tak się stanie, pomyślcie o tym, że kurier też człowiek. On jest w pracy. Często w takich samych godzinach jak Wy. Jeśli nie ma Was całymi dniami w domu, zamówcie sobie paczkę na adres pracy bądź rodziny/znajomych którzy w domu są i mogą przesyłkę odebrać.

Jeśli zamawiacie za pobraniem (czyli płacicie przy odbiorze) miejcie przygotowane pieniądze, najlepiej w miarę wyliczone. Kurier to nie kiosk ruchu, gdzie zawsze można pieniądze rozmienić czy pani z okienka będzie miała wydać.

Jeśli kurier do Was dzwoni, aby umówić się na dogodną godzinę doręczenia nie krzyczcie do słuchawki, że rozkazujecie mu przyjechać do Was w nocy bo wtedy jesteście w domu. Kurier zapewne wtedy też chętnie w domu będzie, tyle, że swoim.

Jeśli mieszkacie na wsiach, bądź w miejscach gdzie trudno dojechać szczególnie zimą, w dużym śniegu. nie obrażajcie się i nie wyzywajcie nikogo, tylko dlatego, że musicie wyjść przed dom, żeby swoją przesyłkę odebrać.

Uwierzcie mi, kurier z zasady nie ma na celu przyjechania do Was jak najpóźniej, czy utrudnienia Wam życia. To jego praca i zapewne też nie bawi go jeżdżenie od rana do nocy z paczkami.

I jeszcze jedno: jeśli naprawdę nie macie możliwości odbioru paczki w pracy, nie macie nikogo kto może Wam ją w tygodniu odebrać, wybierzcie opcję dostarczenie w sobotę. Tak, taka opcja istnieje. Trzeba tylko się zainteresować.

Oczywiście nie sugeruję, że ktoś z Was jest burakiem i któraś z powyższych sytuacji go dotyczy, nie obrażajcie się.


Dlaczego to piszę?? Mój narzeczony jest kurierem. Kilka razy z nim pojechałam do pracy i wiem jak to wygląda.
Dodatkowo tydzień przed mikołajkami wychodził z domu o 5 rano, wracał ok 23. Zbliża się gwiazdka, chciałabym go widywać w domu nie tylko w nocy.

kurierzy

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (263)

#42705

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie dziś o tym, dlaczego już nigdy więcej nie oddam nikomu nic za darmo.

Otóż dostałam mieszkanie. Dla tych którzy wynajmują będzie jasne jaka to radość, po długim okresie płacenia obcemu, dostać wreszcie swoje lokum. Niestety całe mieszkanie wymaga gruntownego remontu, dziadek mój, który tam mieszkał trochę je zapuścił. Zdecydowaliśmy więc, że trzeba się pozbyć tego co tam zostało - większość rzeczy była stara, ale wciąż zdatna do użytku.

Trochę rzeczy codziennego użytku sobie odłożyłam, a pozostałe tj. meble kuchenne, fotele, taborety, krzesła, stolik, garnki, itp. wystawiłam na portalu z drzewkiem. Ogłoszenie było jasne - oddam za free, jeśli sam po to przyjedziesz, wyniesiesz i zabierzesz. Nie zapewniam transportu ani pomocy w noszeniu, kontakt tylko telefoniczny(!), ogłoszenie ważne tylko w ten jeden dzień. To co się działo po puszczeniu ogłoszenia w świat, przeszło moje oczekiwania i zdolności przyswajania. Wymieniam najlepsze kwiatki, bo telefonów było ponad 500(!).

1. Pan zadzwonił po minucie od umieszczenia ogłoszenia. Weźmie łóżko i fotele. Przyjedzie tego samego dnia, wieczorem. Ok adres podany, mój narzeczony powiadomiony, że ma na pana czekać. Tak samo pani która zadzwoniła chwilę później po meble kuchenne. I pan który "bierze wszystko co zostanie, tylko niech nikt sobie nic nie dobiera, bo on chce wszystko co się da!!!" (cytat)

Mój facet przyjechał do mieszkania zgodnie z umową. Spieszył się specjalnie z pracy, żeby zdążyć i aby nikt na niego czekać nie musiał. Czekał godzinę. Nie przyjechał nikt, nikt z umówionych nie dał nawet znać, że jednak wybaczcie rozmyśliłem się. Telefonów nie odbierali. Wkurzeni byliśmy niesamowicie, w dodatku, że cały dzień odmawiałam ludziom, tłumacząc, że są już chętni. Pewnie niektórzy z pocałowaniem ręki by sobie to zabrali, ale cóż... prawo dżungli.

2. Pani potrzebująca, płacząca mi do słuchawki, że jak to umówiłam się z innymi, przecież ona ma dzieci i ona tego potrzebuje i jej się należy jeśli chcę oddać to za darmo. Wzruszyłam się tak mocno, że po takim tekście rzuciłam słuchawką.

3. Pani potrzebująca nr.2 która faktycznie była wiarygodna, zadzwoniła tego samego dnia wieczorem, aby dowiedzieć się czy może coś zostało. Powiedziałam, że zostało wszystko, jak chce to niech przyjedzie i weźmie. Oj, czyli jednak jej tego nie przywiozę? No, hm, nie. To ona poszuka transportu i oddzwoni. Oddzwania od wtorku codziennie, dzwoniła nawet dziś i relacjonowała poszukiwanie transportu. Informowałam, że tych rzeczy już nie mam, nie dociera. Boję się, że jutro zażąda adresu, bo znajdzie transport :)

4. Maile. W ogłoszeniu było wyraźnie: kontakt tylko telefoniczny. Co zastałam w skrzynce wieczorem? 56 odpowiedzi na moje ogłoszenie. Do najlepszych należały: "Czy na Pani maszynkę do robienia makaronu?" "Ruskie się zbroją wojna będzie", "Kiedy może mi pani przywieźć te meble?".
Wrr... Czytanie ze zrozumieniem jednak boli.

5. Pomimo, że napisałam jak byk ogłoszenie ważne tylko jeden dzień, nawet dziś odbierałam telefony z pytaniami o te meble. Ogłoszenie zdejmę dziś, bo teraz dopiero dopadłam komputer. Ale aż dziw bierze jak ludzie nie myślą.

Pocieszające w tym wszystkim jedno. Wieczorem tego dnia dzwoniła pani, aby zapytać, czy są jeszcze meble. Następnego dnia punktualnie o 10 rano, podjechała z synami, rozmontowali, wynieśli, podziękowali i pojechali. Da się? Da!

Morał dla mnie jeden: dasz palec, będą chcieli całą rękę. Nigdy więcej.

darmocha

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 701 (763)

#31855

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po części będzie piekielnie, po części wspaniale....
Jechałam dziś autobusem, wiadomo ścisk, tłok, zero świeżego powietrza, w dodatku dopadły mnie te gorsze dni miesiąca, więc samopoczucie kiepskie. Ale co zrobić, jadę, trzymam się poręczy kurczowo. Nie mam pojęcia kiedy zrobiło mi się ciemno przed oczami, zimno, po twarzy mi coś pociekło i poleciałam pod nogi współpasażerów. Zemdlałam. Z nosa poleciała krew.

Błyskawicznie z siedzenia obok podniosła się babusia o lasce, posadziła mnie na swoim miejscu, dopytywała czy gorzej się czuję, może pogotowie wezwać, te sprawy. Podziękowałam ładnie, gdy usadowiłam swoje cztery litery na siedzeniu zrobiło mi się ciut lepiej. No i miło, że babusia ustąpiła miejsca, bo wiadomo znieczulica ludzka rzecz powszechna.

Gdzie piekielność? Ano objawiła się moment później w postaci przysadzistego faceta z wąsem. Obrzucił babusię wyzwiskami, że ustępuje miejsca ćpunce, przecież widać, że ja chuda, blada, na pewno ćpam i ku***e się po krzakach, dzięki czemu nie zasługuję na miejsce siedzące, no chyba, że na podłodze autobusu.
Normalnie pewnie stanęłabym w obronie i swojej i miłej babusi, ale tak mnie osłabiło, że tylko jeszcze raz pani podziękowałam i wysiadłam.

komunikacja_miejska

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 652 (680)

#29551

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmuję z narzeczonym mieszkanie. Ostatnio odwiedziła nas właścicielka z wiadomością, że mieszkanie chce sprzedać. A jako że płaciliśmy za nie ciut za dużo jak na nasze możliwości nie zmartwiło nas to za bardzo. Zaczęły się za to poszukiwania nowego lokum. Na porządku dziennym jest przekopywanie ogłoszeń o wynajmie, dzwonienie, umawianie się i oglądanie. Kilka kwiatków ze zwiedzania potencjalnych miejsc przyszłego zamieszkania:

Kwiatek 1.
Mamy psa. Za każdym razem gdy dzwonię z pytaniem o możliwość wynajęcia, zaznaczam, że będzie mieszkał z nami zwierzak, bo rozumiem, że niektórzy nie chcą psów/kotów czy innych żywiołów w mieszkaniu. Pan do którego dzwoniłam był miły, na wieść o sierściuchu ucieszył się bardzo. Jedziemy oglądać. Zazwyczaj Azor zostaje w domu, tym razem zabraliśmy go na wycieczkę co by się nie nudził. Miły pan gdy zobaczył merdającą ogonem kluskę aż się zapowietrzył i stwierdził, że: "Urwa takie bydle zje mu ściany". Mieszkania nie zobaczyliśmy od środka.

Kwiatek 2.
Na popularnym portalu z drzewkiem, dając ogłoszenie można zaznaczyć opcję czy akceptuje się osoby palące. Pani zaznaczyła, że owszem i zwierzak może być i palacze też. Mieszkanie ładne, fajna okolica, cena ok. Wyszliśmy przed blok, już mamy się grzecznie żegnać, umawiamy się na kontakt. Luby wyciąga papierosa i odpala. Pani chyba wpadła w stan przedzawałowy i nakrzyczała na nas, że dymimy jak sam lucyfer w piekle. Uciekła w popłochu. Kontakt z panią dziwnie się urwał, chyba przez L&M niebieskie.

Kwiatek 3.
Dzwonię, pytam o warunki, o palenie, o psa, o okolicę. Pan sapiąc pyta ile osób będzie mieszkać. Mówię dwie. Oglądanie umówione, jedziemy. Luby coś jeszcze zamarudził w samochodzie więc poszłam przodem. Pan pokazuje mieszkanie, chodzę, rozglądam się, noo ładne. Ignoruję przy tym sapanie pana, jego ciągłe podciąganie spodni w kroku. W momencie gdy pan zaszedł mnie od tyłu na balkonie do mieszkania wszedł Luby. Właściciel zapowietrzył się, poczerwieniał i jak nie zacznie krzyczeć, że jak to, facet, drugą osobą przecież miała być koleżanka, kobieta! On już miał wizję! Wizję lesbijskich orgii w których on by chętnie uczestniczył!! On by nam kran naprawiał dwa razy w tygodniu! Jeśli ja tu chcę mieszkać z własnym facetem to on nie wynajmie!
Cóż. Luby zmarkotniał, bo mu się parking przez blokiem podobał. ;)

Kwiatek 4.
Dzwonię, odbiera pani, z głosu trochę zaspana (?). Noo tak, możemy oglądnąć, ale po co? No jak koniecznie chcemy to ok. Przyjechaliśmy. Pani nie ma. Myślę, pewnie korki spóźni się. Czekamy 10 min. 15 min. Próbuję się dodzwonić, nic, drugi raz, połączenie odrzucone. Trzeci raz, telefon wyłączony. Poczekaliśmy 20 minut i wróciliśmy do domu. Wieczorem dostałam smsa, że ona jednak nie wynajmie, bo musi mieć gdzie przed mężem uciekać. Fajnie, tylko nie można było tak od razu?

Kwiatek 5.
Rozmawiałam najpierw z panem, później z panią, mieszkanie pokazać miał pan. Na zdjęciach wyglądało fantastycznie, moje nadzieje były duże. Weszliśmy do środka i szczerze mówiąc, bałam się zrobić krok. Opisać mogę to tylko słowem: nora. Brud, smród, na podłogach coś co kiedyś chyba było parkietem ale zgniło, do łazienki nie weszłam z obawy, że grzyb będzie się chciał ze mną przyjaźnić. Okazało się, że zdjęcia w ogłoszeniu przedstawiały lokum tego pana, a nie to do wynajmu. Powód?: "Pani! kto by chciał mieszkać w takiej norze?" No właśnie...

mieszkanka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 691 (755)
zarchiwizowany

#26731

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako że jeszcze kilka lat temu uwielbiałam eksperymenty z wyglądem, a z włosami szczególnie (miałam już wszystkie kolory tęczy na głowie wszelkie długości włosów i kombinacje) skusiłam się razu pewnego na promocję w sieciowym salonie fryzjerskim. Takim gdzie nie uświadczymy jednej usługi np. tylko strzyżenia, wykupić trzeba cały pakiet (np. mycie, strzyżenie i modelowanie). Jakiś czas wcześniej w innym salonie tej samej firmy ściągałam kolor, z usługi byłam zadowolona, więc stwierdziłam że firma to firma, inny salon też ok, promocja fajna, idziemy!
Salon ładny, czysty, panie w białych fartuszkach średnio sympatyczne. Ich było trzy- fryzjerka, praktykantka i recepcjonistka, ja jedna, układ sił od wejścia nierówny :)
Siadam, mówię co i jak, chcę skorzystać z promocji, tu podciąć, tu kolor, pokazuję jaki wybrałam. [F]ryzjerka, [J]a, [P]raktykantka:
[F] Ale to się nie da! Za ciemne kolor! Będzie brzydko! Ja zrobię po swojemu żeby to jakoś wyglądało
[P] Ale przecież ten kolor wyjdzie bez problemu, dlaczego nie możemy tak zrobić żeby...(tu nastąpił wywód z hasłami czysto fryzjerskimi)
[F]Bo nie! My nie jesteśmy tu żeby bawić się w fryzjerów! Musimy robić pakiet!
[J] o_O
W tym momencie powinnam wstać i wyjść, nim pani fryzjerka zaczęła swoje pakietowe czary, ale byłam chyba zbyt oszołomiona. Oczywiście zrobiła po swojemu, dziewczyna która tam się uczyła miała wielkie oczy do końca mojej wizyty.
Gdy po tej super fryzjerskiej sesji zobaczył mnie kolega też fryzjer, złapał się za głowę i trzy godziny zajęło mu doprowadzenie mojej fryzury do stanu w którym można pokazać się światu.
Podsumowanie:
Cena pakietu usług ′fryzjerskich′ 150zł
Efekt: Każde pasmo włosów innej długości dające obraz nędzy i rozpaczy, spalone końcówki na długość ok 3cm, nierówno położona farba ze źle dobranym odcieniem, miałam kolory od czarnego do bordowego, wszystko zmieszane, tam gdzie się kolor przebił tak został.
Postanowienie końcowe: Nigdy więcej salonu JL....

fryzjer

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (148)