Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

reinevan

Zamieszcza historie od: 31 sierpnia 2011 - 8:15
Ostatnio: 24 kwietnia 2024 - 12:33
O sobie:

zwierzofil, tępiciel głupoty, uspołeczniony społecznik, wróg białej mafii.

  • Historii na głównej: 12 z 17
  • Punktów za historie: 9824
  • Komentarzy: 660
  • Punktów za komentarze: 3904
 
zarchiwizowany

#65813

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znów mam "psiniec" w domu, na szczęście na stosunkowo krótko, choć żona i tak grozi rozwodem (mam nadzieję, że żartuje). Ale do rzeczy.

W kręgu znajomych bliższych i dalszych opinię psofila i niemalże eksperta od czworonogów wszelakich mam od lat. Telefony z zapytaniami o mniej lub bardziej poważne psie problemy i sprawy z psami związe nie są więc dla mnie niczym dziwnym ani tym bardziej wyjątkowym. Taki też odebrałem wczoraj.
W dużym skrócie, sprawa nie taka prosta. Pan, wcale nie tak bardzo posunięty w latach, otrzymał niespodziewane i nieodwołalne wezwanie "z samej góry", po panu zaś zostały psy. Nie byle jakie psy, dwa piękne, medalowe, rottweilery w wieku odpowiednio 4 i 5 lat.
W związku z psami pojawił się jednak problem, którym, wbrew pozorom nie był brak chętnych do przygarnięcia psów (chętni są i to bardzo, a i warunki u nich dla rottków wymarzone).
Problemem okazał się wścibski sąsiad chętnych oraz durne polskie prawo i wszechobecne procedury.
Otóż chętni nie posiadają pozwolenia na trzymanie psów rasy potencjalnie niebezpiecznej, a że takowe u chętnych na posesji się znajdują właściwe organy poinformował wścibski sąsiad. Właściwe organy poczuły się w obowiązku sprawę zbadać w trybie pilnym i wydać następującą decyzję. Chętni mają do dzisiaj czas na uzyskanie pozwolenia na trzymanie rasy potencjalnie niebezpiecznej (starania rozpoczęli w zeszłym tygodniu lecz procedura uzyskania pozwolenia sprawia, że czas oczekiwania to od 1,5 do 2 miesięcy) albo psy lądują w schronisku bo tak stanowi prawo i procedury natomiast wcale nie jest powiedziane, że po uzyskaniu przez chętnych wymaganego świstka papieru psy wrócą.

Cóż było robić. Wymagany glejt posiadam, chętnych znam i poważam ani w ich zdolność opieki nad psami nie wątpię. Max i Prott dołączyły do Saby (psy znają się doskonale z wystaw i spotkań towarzyskich) tylko ja mam w domu lekko napiętą atmosferę. Przez co, ktoś zapyta? Ano przez procedury.

prawo sąsiad procedury

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (249)

#64871

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bądź pozdrowiony debilu skończony, który w dniu wczorajszym nie raczyłeś zauważyć, że:
1. poruszasz się po drodze osiedlowej na której obowiązuje ograniczenie prędkości do 30 km/h.
2. błoto pośniegowe zalegające ulicę tryska spod kół twej rozpędzonej toyoty ponad twój dach.
3. po wąziutkim chodniku idzie akurat ojciec z siedmioletnim dzieckiem.

Efekt?
Po ewakuacji do domu, przy przebieraniu, pośniegowa breja wypadła młodemu nawet ze spodni, a wodę obaj wylewaliśmy z butów.

Dzięki tobie, pogromco dróżek osiedlowych, tej wyprawy do kina młody z pewnością długo nie zapomni, szkoda tylko, że nie obejrzał filmu.

wrocławska uliczka osiedlowa

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 529 (647)
zarchiwizowany

#64016

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam kolejny powód by "kochać" białą mafię.

Uprzedzam będzie długo.


Ojczulek mój (rocznik 1947) oprócz wielu wad, ma jedną zasadniczą. Nigdy się nie przyzna, że źle się czuje, albo coś go boli. Bo przecież facet musi być twardy. Efektem takiej postawy, jest bardzo późno zdiagnozowany (a więc zaawansowany) reumatyzm oraz osteoporoza.
Tyle tytułem wstępu.
Historia właściwa:
Gdzieś w październiku, szanowny ojczulek wziął był się potknął i upadł (zdarzyć się może każdemu), przy okazji mocno tłukąc sobie biodro. Minął może tydzień, może dwa. Przy kolejnej wizycie w domu rodzinnym zauważyłem, że szanowny rodziciel ma zdecydowanie większe problemy z poruszaniem się niż zwykle. Niestety wszelkie próby przekonania do konsultacji lekarskiej były zbijane jakże "trafnym" i kończącym dyskusję argumentem: "od lat mnie boli a jak się uderzyłem to boli bardziej, nie zawracaj głowy".
Minęło kolejne kilka dni.
Aż tu nagle od śniadanka (bodajże w sobotę) odrywa mnie telefon rodzicielki: "Reinevan przyjeżdżaj szybko, ojciec wije się z bólu i ruszyć się nie może".
No skoro tak to sprawa musiała być śmiertelnie poważna.
Nie wiem jak to zrobiłem, ale u rodziców (drugi koniec Wrocławia) byłem po 20 min. Nie było co deliberować, przy pomocy sąsiada zapakowaliśmy stękającego ojczulka w samochód i pędem na ostry dyżur.
Tam, po odsiedzeniu stosownych kilku godzin, łaskawie wreszcie rodziciela obejrzeli i zdecydowali o przyjęciu na oddział, w celu dalszej diagnostyki.
Koniec końców okazało się:
(lekarzem nie jestem więc mogę coś w żargonie pokręcić) Podczas upadku ojczulkowi ukruszył się fragment stawu biodrowego, którego odłamek z kolei uszkodził tkanki miękkie powodując stan zapalny i w efekcie martwicę (czy coś w ten deseń), w każdym razie staw trzeba było operować i praktycznie usunąć, jedyne rozwiązanie to endoproteza, na którą w przypadku takim jak mój ojciec (stan pilny jak to ocenił pan doktor) będziemy czekać od pół roku w górę. No chyba żeby prywatnie, to wtedy w ciągu miesiąca będzie po sprawie.
Moje pytanie, czy biorąc pod uwagę ogólny stan "części ruchomych" u taty jest jakaś szansa, że po tak długim okresie unieruchomienia rodziciel będzie jako tako mobilny, pan doktor raczył zbyć jedynie wiele mówiącym spojrzeniem.
Cóż było robić, zbiórka po rodzinie, wysupłane zaskórniaki (kilkunastu tysięcy złotych na koncie nie trzymam) i operacja załatwiona na początku grudnia. (na szczęście bez komplikacji).
Po takim zabiegu natomiast wiadomo, przydałaby się rehabilitacja i na ten temat panem doktorem przeprowadziłem bardzo ciekawą rozmową:
R - ja
D - pan doktor (współwłaściciel prywatnej spółki i jednocześnie lekarz w państwowym szpitalu)
R - Panie doktorze nie wiem gdzie ojca zapisać na rehabilitację, wszędzie bardzo długie kolejki, a ja już kasy na dalsze opłaty po prostu nie mam.
D - Nie ma problemu, pan pojedzie na Piekielną do doktora X.
R - Ale tam się czeka najdłużej.
D - Powie pan doktorowi X, że pan ode mnie z kliniki to będzie od ręki.
R - Ale, jak? Prywatnie?
D - Nie no skąd, na NFZ, oczywiście.

Przyznam się bez bicia, pojechałem, załatwiłem, dziś ojczulek już chodzi jako tako. Sprawa jednak nie dawała mi spokoju. Zacząłem grzebać w internecie. Co się okazało. Pan doktor X jest wspólnikiem pana doktora (który operował mojego ojca) w tejże właśnie spółce.

A wy dalej myślcie, że kolejki do lekarzy to tylko i wyłącznie wina NFZ i MZ.

służba zdrowia.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (244)

#61870

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzie, trzymajcie mnie, bo nie zdzierżę.

Na wstępie cytat z poprzedniej historii (całość: http://piekielni.pl/38942)

"Kwiatek nr 2.
Zostałem, wspólnie z rodzicami innych dzieci poinformowany o konieczności zakupu szafki metalowej do szatni dla swojej pociechy - koszt 130 zł. Cały dowcip polega na tym, że szafka będzie własnością szkoły, a nie rodzica. Gdybym na przykład zdecydował się na przeprowadzkę do innego miasta i za pół roku zabrał dziecko do innej placówki, to nie dość, że nie dostanę zakupionej przeze mnie szafki, to również w/w 130 zł szkoła mi nie zwróci."

Ostatecznie, po zapewnieniu przez dyrektora szkoły, że zakupiona przeze mnie szafka będzie własnością młodego do czasu ukończenia przez niego szkoły, zdecydowałem się ostatecznie w/w wydatek ponieść.

W tym roku, jako 7-latek (po 2 latach zerówki z racji odroczenia wydanego przez Poradnię Psychologiczno - Pedagogiczną w roku ubiegłym) mój młody uzyskał dumne miano pierwszoklasisty.

I cóż, z rzeczoną szafką? Ano okazało się w dniu dzisiejszym, że dwuletnia szafka mojego dziecka, na której nie było ani jednego zadrapania czy wgniecenia (młody dbał) trafi do nowego "zerówkowicza" natomiast ja mam zapłacić, tym razem 45 zł (rzekome koszty remontu), za X-letnią szafkę po absolwencie szkoły (w takiej samej sytuacji znaleźli się wszyscy rodzice dzieci, które w zeszłym roku szkolnym uczęszczały do zerówki).

Nie wiem jak waszym zdaniem, ale dla mnie to już po prostu wyłudzanie pieniędzy od rodziców. Sprawę kieruję do Kuratorium Oświaty i Wydziału Edukacji Urzędu Miasta.

szkoła podstawowa

Skomentuj (91) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1037 (1091)

#58849

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Katecheza w polskiej szkole.
Jak chyba wszystkim wiadomo, za miesiąc Wielkanoc. Trzeba zatem, żeby dzieciaczki na katechezie dowiedziały się dokładnie co, z czym jak i dlaczego to święta najważniejsze w tradycji chrześcijańskiej.
Co zatem robi pani katechetka w klasie "O" (dzieci w wieku lat 5-6) aby pokazać ogrom znaczenia Wielkiej Nocy?
Puszcza dzieciaczkom film na DVD. Film bardzo swego czasu głośny i kontrowersyjny. Film pt. "Pasja" w reżyserii Mella Gibsona.

Powiem krótko, jak babę spotkam w imię chrześcijańskiego miłosierdzia pierd...ę w łeb. Zaszkodzić już nie zaszkodzi, a może pomóc.

Ps. Skargę do dyrektora złożyłem wczoraj, dzisiaj jadę do proboszcza i do kuratorium, pytanie tylko jak długo mój syn będzie się bał krzyża.

Szkoła klasa 0

Skomentuj (72) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 717 (903)

#57520

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę w związku z ostatnią nagonką na WOŚP, ale nie tylko.

Tak się ostatnio zastanawiałem, jak to jest, że nasz wspaniały kraj i my, jako społeczeństwo, jesteśmy mistrzami w marnowaniu kolejnych szans, dlaczego praktycznie wszystkie przemiany można skwitować stwierdzeniem: "a miało być tak pięknie". Kto jest temu winny, że wciąż zamiast przeć do przodu drepczemy praktycznie w miejscu? Kiedyś, jeszcze do 1989 roku można było zwalić na "onych" - w zależności od epoki zaborców, okupantów, komunistów - a dziś?

A dziś niestety okazuje się, w moim odczuciu, że piekielni jesteśmy my sami, sami sobie rzucamy kłody pod nogi, lecz pretensje mamy oczywiście do całego świata.
Fakty są takie, że w naszym wspaniałym (mimo wszystko) kraju istnieje dziwny zwyczaj gnojenia i mieszania z błotem tych nielicznych, którzy przynajmniej coś zmieniać próbują, coś robią i do czegoś doszli, czego najlepszym przykładem jest właśnie ostatni cyrk wokół WOŚP.

Nie twierdziłem nigdy i nie twierdzę, że wszystkie kierunki zmian i wszystkie próby robienia czegokolwiek są słuszne i prawidłowe, nie twierdzę, że przy okazji nie dochodziło i nie dochodzi do wypaczeń czy pomyłek. Problem polega jednak na tym, że zdecydowana większość krytyków i oskarżycieli nie próbuje zrobić nic. Siedzą w cieplutkich papuciach przed komputerem czy TV i klną na czym świat stoi na takich Owsiaków, Ochojskie czy innych, ale sami nie mają ochoty ruszyć czterech liter z fotela. Wieszają psy na politykach od prawa do lewa, ale na wybory nie pójdą, bo ważniejsza jest wizyta w centrum handlowym, czy kolejny odcinek mody na sukces.

Dziś sami niszczymy symbole, sami deprecjonujemy to, z czego powinniśmy być dumni, sami na siebie sprowadzamy taki a nie inny los, bo nam się nie chce podnieść dupska z krzesła i po prostu przynajmniej próbować coś zrobić, choćby na mikro skalę, w swoim najbliższym otoczeniu. Łatwiej siedzieć i narzekać, krytykować, obrażać, wtedy czujemy się mocni. "Ale mu pojechałam/em" "Ale ze mnie gość, bo naplułem na tego czy owego" Tak większość niestety myśli i tak uważa.

Jasne, że każdy ma prawo wyrażać swoje poglądy, każdy ma prawo mieć inne zdanie. Lecz zamiast marnować energię na plucie i pomawianie innych, sam/sama wstań z krzesła i pokaż jak to twoim zdaniem powinno być zrobione.

Pewnie ta historia pobije rekord minusów i poleci do kosza, ale co mi tam, może choć jedna osoba się nad tym zastanowi.

Polska

Skomentuj (193) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 490 (1018)

#52559

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od dnia dzisiejszego jestem przestępcą. Skazanym prawomocnym wyrokiem Sądu Apelacyjnego w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, na mocy artykułu 288 paragraf 2 Kodeksu Karnego.

Sprawa ciągnęła się lat kilka (w końcu doczołgałem się do 3 instancji), niestety jednak w brew własnemu sumieniu (i w moim odczuciu logice) zostałem uznany winnym zniszczenia mienia w postaci szyby bocznej przedniej, w samochodzie marki BMW 320 (E90) rocznik 2009 o wartości 290 zł i skazany na grzywnę.
Dlaczego?

Ano dlatego, że w czerwcu 2010 r. wielce szanowany pan mecenas zaparkował swoje czarne BWM, szczelnie zamknięte, w pełnym słońcu, zapominając o drobnym istotnym fakcie. W samochodzie owym pozostał, z wolna się gotujący około 2-letni biszkoptowy labrador. Widząc na wpół ugotowanego, drapiącego pazurami szybę psa, po prostu ją wybiłem przy użyciu balistycznej brukówki (na szczęście była pod ręką) do czego nie omieszkałem się przyznać zarówno wezwanej na miejsce zdarzenia policji, jak i przed majestatem Wysokiego Sądu wszystkich instancji.

Jestem przestępcą tym gorszym, że absolutnie nie poczuwam się do winy i nie odczuwam skruchy. Nawet gorzej, odczuwam satysfakcję, bo psiaka udało się uratować.

Dla wszystkich wątpiących, historii do dnia dzisiejszego nie opisywałem gdyż:
1. Opowieści (prawdziwych i zmyślonych) o psach pozostawionych w upalne dni, w zamkniętych samochodach jest od groma i ciut ciut.
2. Do dnia dzisiejszego miałem nadzieję (o ja naiwny), że trafię na rozsądnego sędziego.

sąd

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1053 (1139)

#52317

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wakacje w mieście = remonty dróg, remonty dróg = zmiany w organizacji ruchu, zmiany w organizacji = korki i utrudnienia, wszyscy to znamy. Tym razem jednak nie będzie o bezmyślnych drogowcach, czy złym oznakowaniu, tym razem będzie o mistrzach kierownicy.

Od tygodnia drogowcy z "wielkim zapałem" (w tym tempie do wiosny może skończą) remontują pewną ulicę. Ulica, jak to w mieście bywa krzyżuje się z innymi, większość skrzyżowań zamknięto, jednak jednego zamknąć nie sposób (ludzie nie mieliby jak wyjechać z całkiem sporego osiedla). O dziwo, ktoś z drogowców pomyślał, skrzyżowanie pozostało otwarte, a nawet pozostawiono włączoną sygnalizację świetlną, pięknie prawda.
Nie do końca.

Cóż bowiem robią szanowni kierowcy? Ano mają sygnalizację w głębokim poważaniu. Nie ważne, że ma czerwone, nie ważne że na jezdnię wchodzą piesi (których upoważnia do tego zielony ludzik) on jedzie. Już kilka razy byłem świadkiem panicznych ucieczek pieszych poganianych dźwiękiem klaksonu, sam również musiałem się z feralnego przejścia salwować ucieczką. Jakim cudem jeszcze nie doszło do wypadku?? Chyba jedynie dzięki opatrzności bożej i refleksowi przechodniów.

Tym co jednak skłoniło mnie do dodania tej historii jest dialog, między niedoszłą ofiarą (NO) a mistrzem kierownicy (MK) jakiego dziś byłem świadkiem, zaraz po tym jak MK ledwo wyhamował przed grupką pieszych.

NO: Gdzie się pchasz idioto, czerwone masz, ludzi byś zabił kretynie!!!
MK: Jakie czerwone? Tu remont jest, sygnalizacja nie obowiązuje!

Może ktoś z szanownych czytelników mnie oświeci, od kiedy zmieniły się przepisy ruchu drogowego i sygnalizację świetlną można ignorować??

mistrzowie kierownicy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 480 (518)

#50278

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wrocławska inwigilacja

Z wielkimi bólami rodzi się we Wrocławiu, Zintegrowany System Zarządzania Oświatą pod szumną nazwą Wrocławska Edukacja. System ten ma na celu m. in. stworzenie globalnej bazy danych o szkołach i placówkach oświatowych, a także uczniach z terenu Wrocławia. Dane do systemu mają wprowadzać szkoły, jednak ich odbiorcą i posiadaczem (umiejscowienie serwerów) jest Urząd Miasta.

Można by się godzinami rozpisywać o bzdurach i głupotach popełnianych przy tworzeniu tego systemu (po kilkanaście komputerów na szkołę przez ponad 2 lata kurzących się na biurkach itp.), jednak dziś nie o tym.

Od niedawna ruszył jeden z elementów systemu, a mianowicie globalny rejestr uczniów. O ile sama baza danych jest dla szkół bardzo wygodnym rozwiązaniem (kwestie realizacji obowiązku szkolnego po za rejonem itp.) o tyle zakres danych o rodzicach, wprowadzanych do systemu jest delikatnie rzecz ujmując dość szeroki.
System oczekuje bowiem podania, oprócz danych tak oczywistych jak imię i nazwisko, danych następujących:
numer PESEL,
telefon domowy,
telefon do pracy,
telefon komórkowy,
adres e-mail,
adres zameldowania,
adres zamieszkania,
nazwę zakładu pracy,
adres zakładu pracy.
O ile jeszcze nr PESEL urzędnik jest w stanie w każdej chwili ustalić, o tyle naprawdę nie rozumiem do czego, poza szeroko pojętą inwigilacją mieszkańców, Urzędowi Miejskiemu potrzebne są pozostałe dane?

Swoje zapytanie na temat zasadności zbierania tych danych przez Urząd Miasta wysłałem w dniu dzisiejszym do GIODO, ciekaw jestem co odpowiedzą.

W te pędy też złożyłem w szkole mojej latorośli pisemne zastrzeżenie przed udostępnianiem moich danych (mało kto o tym wie, ale jest taka możliwość) i proponuję to uczynić natychmiast wszystkim rodzicom wrocławskich uczniów.

Wrocław

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 371 (463)

#46688

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia janhalba (http://piekielni.pl/46192) przypomniała mi pewne zdarzenie sprzed lat kilkunastu (końcówka lat 90), choć moja historia nie zakończyła się tak szczęśliwie.

Swego czasu (miłość nie wybiera :D) podróżowałem bardzo często drogą krajową nr 5 na trasie Wrocław - Trzebnica, zwaną potocznie przez wielu kierowców drogą śmierci. Dlaczego? Przed remontem była to wąska, pozbawiona pobocza, jednojezdniowa droga, z rowami zaraz przy asfalcie po obu stronach. Prowadząca przez pagórkowaty teren Wzgórz Trzebnickich, stanowiąca główny szlak tranzytowy na trasie Wrocław - Poznań. Ruch jaki tam panował (ciężarowy i osobowy łatwo sobie wyobrazić).

Pewien "piękny" listopadowy wieczór. Leje jak z cebra, ciemno, temperatura koło zera (od dołu) więc wszystko sobie ładnie przymarza. Ot, sielanka.
Serce jednak nie sługa i z tęsknoty wyje, wskakuję w mojego żółtego maluszka, jadę. Ruch jak na tę trasę, o dziwo, nawet niewielki.
Pokonuję jeden z pierwszych podjazdów zakończony zakrętem, gdy nagle, zza tegoż zakrętu wyłaniają się, zajmujące całą szerokość drogi wielkie ślepia dwóch wyprzedzających się tirów.
Reakcja odruchowa hamulec w podłogę, jednak natychmiast się orientuję, że pędzące w dół kolosy nie mają najmniejszych szans wyhamować. Nie ma gdzie uciekać, jedynie w rów, ale lepsze to niż czołówka ciężarówką.
Koniec końców, maluszek dokonał w tymże rowie żywota, a ja zamiast spędzić romantyczny wieczór z ukochaną, przez dwa tygodnie zapoznawałem się bliżej ze szpitalnym łóżkiem.

Patrząc jednak na liczbę krzyży, jaka przy tym odcinku krajowej piątki stała (sporą część usunięto wraz z drzewami przy okazji poszerzania drogi) i tak chyba miałem sporo szczęścia.

Do dzisiaj mijając to miejsce mam ciarki na plecach.

polskie drogi

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 639 (675)