Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Poczekalnia

Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia

#91529

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś koleś z pracy, za którego świecę oczami i poprawiam błędy odkąd go przyjęli, właśnie wbił mi nóż w plecy podpierd...ąc mnie do menadżera i bezczelnie kłamiąc. Jutro będzie to wyjaśnione, menadżer wie że koleś kłamie więc nie boję się żadnych konsekwencji. Ale jakim pierdem umysłowym trzeba być, żeby coś takiego odwalić??

Wbił wam ktoś w robocie niespodziewanie nóż w plecy? Podzielcie się, chce poczuć że nie tylko mnie spotykają takie rzeczy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 26 (58)
poczekalnia

#91524

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pani kontrolerka w autobusie wypisała mi tzw. "mandat", czyli opłatę za przejazd bez ważnego biletu, dla ułatwienia będę w dalszej części historii posługiwać się słowem "mandat".

Pani miała rację, bo chociaż miałam zakupiony bilet miesięczny, to nie byłam w stanie go okazać - "padła" mi aplikacja w telefonie, ten pechowy przypadek oceniam na 10% winy aplikacji i 90% telefonu, który już od dłuższego czasu pomalutku sobie zdychał i odmawiał współpracy. Pani była pełna zrozumienia, nie potraktowała mnie jak oszustki, dokładnie wyjaśniła, gdzie mam się udać jak już odzyskam dostęp do biletu i jak załatwić anulowanie mandatu.

Niestety, po powrocie do domu i prawie godzinnej walce z telefonem okazało się, że apka zablokowała się na amen, ja nie umiem dotrzeć do danych na niej. Pewnie ktoś by potrafił, ten "ktoś" to w moim przypadku serwis, więc zapłacić za serwis, stracić czas na dojazd tamże, potem z odzyskanym biletem jechać do biura MZK (zad*pie jakich mało, jeden autobus tam jeździ), stracić tam kolejny czas i kolejne pieniądze na tzw. "opłatę manipulacyjną" (nie wiem ile, kilka lat temu to było 20 zł, teraz na pewno więcej), kurczę, to już nie chodzi o kasę, ale o mój czas, a ostatnio bardzo go sobie cenię.

Wyciągnęłam mandat, przeczytałam informację, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł + koszt przejazdu (do 7 dni, potem jest to 200 zł + koszt przejazdu) i stwierdziłam, że dobra, zapłacę. W sumie co z tego, że zapłaciłam za bilet, skoro go nie mam, jest mi niedostępny. Na szczęście była to końcówka miesiąca, te dwa czy trzy dni przejeździłam na jednorazowych, w następnym miesiącu zainstalowałam apkę na nowym telefonie, co prawda jakość apki nadal była taka sama, ale telefonik śmiga bez grymasów.

I to mógłby być koniec tej historii bez żadnych piekielności, gdyby nie to, że ostatnio wpadł mi w oko jakiś artykuł na temat naszego MZK, gdzie mimochodem wspomniano, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł do 7 dni i 200 zł powyżej 7 dni + RZECZYWISTY koszt przejazdu. A ten rzeczywisty koszt przejazdu to 50 x koszt biletu jednorazowego...

No cóż, zrobiłam przelew na MZK na 144 zł, nie na 340, więc teraz czekam na gromkie upomnienie, żądanie dopłaty itp. A piekielność widzę taką, że na mandacie nie ma tej informacji. Jest "opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi ... + koszt przejazdu". No dla mnie koszt przejazdu to koszt biletu i zgodnie z tym zrobiłam przelew.

Mam tylko nadzieję, że komornika mi nie naślą, bo mają moje pełne dane, w tym adresowe i jak najbardziej mogą się najpierw upomnieć u mnie.

komunikacja_miejska

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (42)
poczekalnia

#91510

przez ~NIELUBIEKOTOW90 ·
| było | Do ulubionych
Mija drugi tydzień odkąd zamieszkałem w kocim hotelu all inclusive jako obsługa. Już pierwszego dnia przeszedłem szkolenie z nowych obowiązków domowych i zaraz po dwóch dniach chrzest bojowy, bo Słoneczko pojechała na wieczór panieński i zostałem z Dziadem i dziewczynkami na cały weekend . Dziad, czyli geriatryczny kot z niewydolnością nerek, od kiedy podałem mu kroplówki i leki po raz pierwszy (mało się nie porzygałem) chyba mnie uznał za Pana, bo za mną łazi i wykonuje przyjazne gesty. Takie jak patrzenie na mnie kiedy się kąpię i symultaniczne korzystanie z kuwety, kiedy ja robię swoje. Zupełnie niespodziewanie okazał się najmniej upierdliwym członkiem tego stada, co tu mieszka. Dziewczynki, które dotąd uważałem za przyjazne i miłe istoty są tak naprawę emocjonalnymi czarnymi dziurami, wymagającymi nieustannej atencji i terroryzującymi mnie. Dotąd, gdy przychodziłem jako gość to oczywiście mogłem się z nimi bawić i nosić je na rękach non stop, ale jak już tu mieszkam, to chciałbym sobie np. poczytać. No i raz czytałem i jedna przylazła, zaczęła pacać mnie łapą. Chwilę ja pogłaskałem ale JA CZYTAM, więc zacząłem ją ignorować (a ona się gapi z determinacją) aż w końcu patrzę co ona robi a ona NASZCZAŁA na kołdrę obok mnie. Patrząc się na mnie. Wprost w oczy.
Opowiedziałem o tym Dziewczynie, a ona na to, że one OBIE tak robią jak są rozżalone. I ona wie o tym i to toleruje... Ręce mi opadły. Bure niewdzięcznice, wygrzebane ze śmietnika. Pytam się jej, co zamierza z tym zrobić, a Dziewczyna na to, że UPRAĆ POŚCIEL. A potem dodała, że one potrzebują po prostu bardzo dużo uwagi i miłości i można zajmować się pierdołami (czytanie, oględnie telewizji) jak koty są wybawione. W ten sposób dowiedziałem się, że Słoneczko miało od początku kur*a sprytny plan, zrzucenia na mnie zabawiania tego tałatajstwa jak ona będzie w pracy. Opanowałem się i spytałem, jak się to to dyscyplinuje. Usłyszałem, że nie trzeba, bo to się wychowuje miłością i jak nie są złe to się zachowują ok. Po mojej minie chyba poznała, że chyba zaraz wybuchnę, więc tonem nagany, którego nie przestraszyłby się nawet dwulatek powiedziała kotu, że Tatuś jest na niego zły.
TATUŚ kur*a. PAN!!! Zdzierżyłem. Ustaliliśmy nazewnictwo i przysiągłem sobie w duchu, że jak pojedzie na ten swój wieczór panieński to tu wszystko poustawiam.
Niestety redukcja ilości kuwet (sprzątania) z 4 do 1 skończyła się alternatywnym użyciem co większych doniczek w domu. Zamkniecie sypialni też się nie udało, bo myślały chyba, że zamknąłem tam przed nimi swoją dziewczynę, więc wyły pod drzwiami i się na nie rzucały bite 2 godziny, które udało mi się wytrzymać. Nie udało mi się też zmusić ich, żeby dojadły z misek do końca, bo jedna z dziewczynek naszczała na dywanik w kiblu, a druga rzuciła miską o ścianę. Tylko Dziad jest spokojny i śpi prawie cały czas.
Przy okazji okazało się, że te tysiąc siedemset (1700 zł!!!) co idzie na niego co miesiąc, to idzie TYLKO NA NIEGO, czyli jest bez żwirku i jedzenia dla dziewczynek. Sam żwirek to 60-80 zł na tydzień. O prądzie, który żre fontanna z wodopoju nawet nie chcę myśleć. Ani o prądzie na pralkę i codzienne odkurzanie.
Plus jest taki, że poza tym wpadek budżetowych nie ma. Nawet uda nam się skończyć z górką a Słoneczko jest bardzo zdyscyplinowana finansowo, pewnie przez życie w skrajnej biedzie przez te darmozjady.
Jednak widziały gały co brały. Zapowiedziałem, że jak przyniesie nowego kota do domu to od razu odwiozę do schroniska. Temu szaleństwu trzeba postawić jakieś granice. Zwłaszcza, że teściowa dokarmia 8 dochodzących darmozjadów, z których co najmniej jeden jest w ciąży. Tylko teść wykazuje jakiś rozum i granice w tej kwestii, bo szwagier i szwagierka też mają koty z tego rogu obfitości, który tam oni mają za domem.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (69)
poczekalnia

#91507

przez ~Magneto666 ·
| było | Do ulubionych
Moi rodzice są ludźmi, którzy potrafią się ze mną rozliczyć na moją korzyść z kosztów zakupu obiadu w Biedronce, i ogólnie bardzo uczciwie się gospodarują, ale: dziadek obiecał mi w spadku pół mieszkania i ćwierć miliona, ale umarł bez testamentu zostawiając wszystko tacie i babci (będącej z nim w separacji). Do dziś dnia nie otrzymałem nawet sugestii, że mogę dostać te pieniądze, a kiedy zamieszkałem w mieszkaniu (niezamieszkałym przez nikogo innego) i zasugerowałem, że może warto by uczynić mnie współwłaścicielem mieszkania w praktyce (ułatwienie meldunku, zezwoleń na remonty, etc) usłyszałem, że to należy zrobić, ale później, i w rezultacie wciąż formalnie jest to taty i babci mieszkanie, nawet nie ciut moje. Kto jest piekielny? Ja, że chciałbym zyskać mieszkanie i pieniądze, które mi obiecał dziadek, czy tata, który wbrew ostatniej woli dziadka, którą znał, zatrzymał pieniądze i mieszkanie dla siebie?
Babci nie winię, babcia ma taką demencję, że nie pamięta jak się nazywa, a jej opiekunem jest tata.

#Rodzice #pieniądze #RODZINA #MIESZKANIE #SPADEK

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (64)
poczekalnia

#91494

przez ~omg92 ·
| było | Do ulubionych
Jestem mamą 6-latka.
Mam wiele zrozumienia dla innych rodziców, bo sama nie jestem idealna, puszczają mi nerwy, robię rzeczy, których potem żałuję.
Staram się nie oceniać innych rodziców, nawet jeśli ich zachowanie wydaje im się złe.
Jednak jestem ciekawa co sądzicie o tego typu sytuacjach (podam dwie)
Na początku lipca pojechaliśmy na urlop i w naszych planach było m.in. 1,5-godzinne zwiedzanie zamku. Mieliśmy trochę obawy, czy nasz syn tyle wytrzyma, czy oprowadzanie będzie dla niego interesujące, ale pani w kasie zapewniła, że zawsze można wyjść wcześniej w razie czego. Oczywiście, staraliśmy się syna dobrze przygotować do zwiedzania, wytłumaczyć, jak należy się zachowywać itp.
Grupa turystów liczyła jakieś 30 osób, w tym kilkoro dzieci.
Syn od razu zainteresował się ze wzajemnością chłopcem w swoim wieku. Jeszcze przed rozpoczęciem zaczęli ze sobą gadać, na co matka chłopca zareagowała bardzo nerwowo, strofując swoje dziecko, że ma być cicho i się jej trzymać.
W trakcie zwiedzania dzieciaki generalnie ciągnęło do siebie, ale...
Nie było żadnych krzyków, biegania, macania eksponatów.
Dzieciaki po prostu najczęściej, gdy przewodnik opowiadał o zamku, siadały razem na podłodze i coś między sobą szeptały, robiły głupawe miny, pokazywali sobie swoje samochodziki. Może nie jest to zachowanie idealne podczas zwiedzania, ale też nikomu nie przeszkadzało.
A co przeszkadzało? Matka tego chłopca co chwilę podnosząca na syna głos.
Wstawaj, chodź tu, cicho bądź, co ty robisz, jak ty się zachowujesz, masz przewalone, jutro wracamy do domu, ostatni raz cię gdzieś zabraliśmy... co prowokowało płacz i krzyki dziecka.
Potem wjechały teksty typu zostawię cię tu, możesz już tu sobie zostać, jesteś beznadziejny, z tobą się nie da...
Po mniej więcej godzinie w końcu odezwałam się do niej po cichu:
- Czy pani siebie słyszy? Proszę się uspokoić, bo pani zachowanie jest gorsze niż pani syna!
Na co kobieta:
- Ooo, odezwała się! Sama bachora rozpuszczonego chowa i będzie innych pouczać!
Skończyło się tym, że baba powiedziała przewodnikowi, że przeprasza, ale wychodzą, bo jej syn nie umie się zachować i będzie miał karę.
Przewodnik zareagował spokojnie, powiedział, że wszystko ok, dzieci nie przeszkadzają, a zwiedzanie skończy się za 15 min i warto dotrwać do końca.
Dodam, że zdzwiwiona reakcja innych turystów wskazywała na to, że dopiero zauważyli, że niby w grupie jest jakieś źle zachowujące się dziecko.
Dzieciaka mi zwyczajnie żal.
Druga sytuacja.
Zatrzymaliśmy się w hotelu typowo family friendly, więc większość rodzin z dziećmi.
Jest i rodzina, mama, tata i czwórka dzieci. Dzieciaki fajne, roześmiane, dosyć grzeczne i ogarnięte. Trochę się z nimi zapoznaliśmy. Mama niepracująca, ok.40 lat, ładna, zadbana. Rodzina chyba dość dobrze sytuowana (hotel nienależący do najtańszych, dla nas był to spory wydatek, z czwórką dzieci raczej by nas nie było stać). Auto wyższej klasy, dobre ciuchy.
Kiedyś gadam sobie z tą babeczką i mówię, że podziwiam, bo ja czasem przy jednym dziecku już tracę cierplwość i nie mam siły, a czwórka dzieci to wyższy level.
A ona do mnie:
- Każdego dnia marzę, żeby już dorośli i się wyprowadzili. Nie cierpię bycia matką.
Powiem szczerze zszokowało mnie, szczególnie, że dzieci były w różnym wieku (od 5 do 16 lat), więc... no ciężko powiedzieć, że zachodząc np. w czwartą ciążę, nie wiedziała z czym się wiąże posiadanie dzieci (chodzi mi o to, że gdy np. ma się dzieci rok po roku, to macierzyństwo może zacząć męczyć, gdy dzieci są większe i wtedy można powiedzieć, że mając maleńkie dziecko, nie wie się jeszcze jak męczące może to być, gdy będzie starsze)
Babka widząc mój zszokowany wyraz twarzy zaczęła się tłumaczyć:
- A bo wiesz, no ja kiedyś tam niby chciałam mieć dzieci, mój mąż chciał zawsze dużą rodzinę, dużo zarabia, ja nie muszę pracować, ale jednak powiem Ci to siedzenie w domu i zajmowanie się dziećmi też męczy. Teraz to już mam dwóch nastolatków to lepiej, bo już się sami sobą zajmują, młodsi lubią u mojej mamy siedzieć, ale i tak wieczorem są w domu, no to na czyjej głowie? No na mojej!
Chciałam skomentować, ale się nie ośmieliłam. Nie chciałam tej kobiety oceniać na podstawie paru razem spędzonych dni i kilku zdań, ale trochę straszne wydaje mi się płodzenie CZWÓRKI dzieci, a potem utyskiwanie, że są w domu i najlepiej jakby już dorosły i sobie poszły.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 41 (79)
poczekalnia

#91481

przez ~naiwniaczka ·
| było | Do ulubionych
Wiecie co? Jestem sfrustrowana. Sfrustrowana, głupia, naiwna, smutna i naprawdę w kropce. Rzecz dotyczy mojego praktycznie byłego już partnera i naszego życia razem.
Gdy go poznałam był wspaniałym facetem, troskliwym który troszczył się o moje uczucia i to, co się ze mną dzieję. Długo o mnie zabiegał i pomógł mi uwolnić się z toksycznego związku, naprawdę bardzo go pokochałam i on zapewniał, że również mnie kocha.
Z biegiem czasu zdecydowaliśmy się na dziecko szczególnie, że on miał fach który naprawdę mógł dawać dobre pieniądze. Ciąże znosiłam słabo, bardzo słabo, wieczne mdłości i niemożność wmuszenia w siebie czegokolwiek, wylądowałam kilka razy w szpitalu. Mieliśmy również umowę, po urodzeniu dziecka będę mogła iść na studia zaoczne, by wypełnić lukę w edukacji. Poza tym było to moje marzenie nieosiągalne z powodu skrajnej patologii w jakiej się wychowałam.
Niestety po narodzinach dziecka okazało się, że jest ono praktycznie nieodkładalne. Pierwsze trzy lata życia pamiętam jak przez mgłę. Oczywiście, próbowałam w tym czasie iść do pracy, ale po powrocie dostałam dziecko i informację, że nie mam tam wracać bo partner nie może pracować. Mieliśmy już wtedy bardzo duże problemy finansowe, ja z kilku innych względów bardzo rozwiniętą depresję. W tym okresie zdecydowałam się - za namową partnera - na coś, na co nigdy nie powinnam się zdecydować czy zgodzić, z czego miałam pewną korzyść finansową z której korzystał głównie on, a ja dziś przez to zostałam z długiem prawie 10 tysięcy złotych. Było to coś, co wymagało ode mnie prawie całkowitego zrezygnowania z siebie i włożenia wszystkiego w związek. Ale mieliśmy bardzo poważny kryzys a moja samoocena prawie nie istniała. Tak po raz kolejny ratowałam relację kosztem siebie.
Czas mijał, kiedyś przy rozmowie o relacjach powiedziałam partnerowi, że jeśli będzie chciał związku otwartego (byłam jego jedyną partnerką w życiu) to niech mi o tym powie i pomyślimy. Niestety skończyło się tak, że najpierw zrobił skok w bok, a potem oświadczył, że związek jest od dziś otwarty. Zmełłam to w sobie, byłam w domu z niepełnosprawnym dzieckiem zbyt zajęta tym, by je ogarnąć, żeby jeszcze starać się coś z tym zrobić. Partner zarabiał już więcej, ale nie można powiedzieć byśmy żyli w luksusie, o nie. Wolał wypłacać mniej pieniędzy by nie płacić wyższych podatków. Tak oto ja dostając świadczenie pielęgnacyjne przeznaczałam znaczną większość na życie, on wykładał resztę, a ja zajmowałam się synem, całym domem, terapiami i papierologią.
Nie wiem sama kiedy zaczęło się aż tak, mówienie, że nic nie robię, za mało się dokładam, powinnam poszukać pracy (ustaliliśmy wcześniej, że owszem, poszukam jej, jak tylko dziecko pójdzie do szkoły, a idzie od tego roku). W każdym razie z racji tego, że związek był otwarty i ja zaczęłam nieco swobodniej rozmawiać z ludźmi, w ten sposób trafiłam na Niego. Kilkanaście lat młodszy (ale po dwudziestce), mieliśmy się spotykać tylko i wyłącznie na seks, umowa między mną a partnerem była taka, że nie angażujemy się emocjonalnie. Ale on był coraz trudniejszy w obyciu, ja coraz częściej słyszałam jak beznadziejna, gruba i okropna jestem. Zaangażowałam się, wiem doskonale, że to jest w 100% moja wina i nie mam zamiaru się wybielać. Ale podczas kiedy moja depresja wracała coraz bardziej, do tego stopnia, że trafiłam do szpitala psychiatrycznego z zamiarami samobójczymi, ten chłopak był jedynym który mnie wspierał, okazał mi tyle serca i zrozumienia jakiego nigdy nie doświadczyłam. Wiedziałam już wtedy, że odwzajemnia moje uczucia. Nie przeszkadzał mu mój syn, rozumiał moją sytuację i cierpliwie na mnie czekał.
W międzyczasie okazało się, że ojciec mojego dziecka nasłał swoją ‘koleżankę’ by ta szpiegowała mnie na komunikatorze którego używałam. Potem jeszcze pisała do tego chłopaka opowiadając, jaka nie jestem obrzydliwa, leniwa i wygodna.
W każdym razie pod pretekstem szkoły dla dziecka mamy przeprowadzić się do stolicy, ze względu na depresję oraz kilka innych zaburzeń będących efektami traum zbieranych jak naklejki, jest to dla mnie ekstremalnie trudne. Dostałam jeszcze ultimatum, że mam się wynieść z jego domu bo z nami to już koniec. Wiem, że wraz z matką będą próbowali odebrać mi syna (teściowa to materiał na inne historie) i zapewne im się to uda, bo po takiej przerwie na rynku pracy nie liczę na więcej niż najniższa krajowa. A mam jeszcze komornika do spłacenia. Czyli mam 3 miesiące by znaleźć pracę, uzbierać dość pieniędzy by się wynieść, zrobić to wszystko w miejscu w którym byłam tylko raz i mnie przeraża, a on zwyczajnie planuje sobie przyszłość z 19-latką, jednocześnie mówiąc, że to moja wina bo przecież to ja poszłam na bok z tamtym chłopakiem.
Zapytacie, skąd kłopoty finansowe? Otóż przez kilka lat ignorował to co mu mówiłam i dawał się wykorzystywać swoim przyjaciołom. Obecnie robi dokładnie to samo, ale już się nie wtrącam bo wiem, że nie mam siły przebicia. Nie jestem głupia, ale strasznie ciężko zbudować mi zdrowe relacje i myśleć o sobie inaczej niż do tej pory, ze względu na całą moją przeszłość. Mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć rozsądną pracę, mieszkanie i może, ale tylko może, zacząć żyć bez obawy, że każdy dzień będzie gorszy od poprzedniego.

życie związki

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (64)
poczekalnia

#91472

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Trzymajcie mnie bo nie wytrzymam, pracuję w handlu mieliśmy przykry przypadek że zawiesił się terminal przy płatności i płatność nie przeszła a klient wyszedł w zamieszaniu z akumulatorem za 470 zł. Na szczęście mamy monitoring całkiem dobrej jakości więc twarz i numery rejestracyjne jak na dłoni. Daliśmy kilka dni Panu może się zreflektuje, no ale jednak nie. Udałem się na komisariat i naświetlam temat i pan posterunkowy powiedział że to nie kradzież, że to nasza wina, mamy RODO więc nie skontaktuje się z owym panem i ogólnie daliście dupy i nic z tym nie zrobimy, żegnam bo mam ważniejsze sprawy na głowie.
Nosz qrwa mać na dłoni dostają gotowe rozwiązanie problemu, nie oskarżamy o kradzież tylko prosimy o uregulowanie płatności, co do RODO nie potrzebny nam ten numer telefonu, niech sami zadzwonią i poproszą człowieka o kontakt, mamy blika, więc załatwimy to zdalnie. I jak mieć szacunek do tej formacji ? Ręce opadają itd,
edit:
odpowiem na kilka komentarzy, ale po kolei:
-uff, poprawione MEA CULPA
-terminal płatniczy nie jest połączony z kasą i działa niezależnie
-nie podałem pełnego numeru rejestracyjnego, brakuje jedna cyferka
-tak stratę przyjąłem na klatę, firma ma w nosie że coś nie pykło
-pan nie wbijał PIN-u więc mógł mieć świadomość że coś nie zagrało
-tego dnia był tzw młyn, zgubiła nas rutyna i pośpiech
-pan zapytał czy może później podrzucić stary akumulator jak wymieni, bo nie ma co z nim zrobić, nie dotarł czyli można mieć podejrzenia że się zorientował.
- co do policji, dostali problem i rozwiązanie, skontaktować się z człowiekiem i wyjaśnić, nie trzeba angażować W11 ani Rutkowskiego.
-mi pozostało wyżalić się w internetach i kropka, ja wiem że większość z Was jest nie omylna, ale mi się zdarzyło. Skoro nie zapłaciłem za towar ale chciałem, to nie ukradłem ale poszczęściło mi się, albo załatwiłem sobie, czasami warto nazwać rzeczy po imieniu.
-dla mnie nauczka na przyszłość, wydaje mi się że policja to olała bo to wykroczenie a nie przestępstwo bo strata poniżej 500zł, no cóż i tak bywa.
Edit:
Jest dalszy ciąg ów sprawy, bez zbędnego rozpisywania udało się wszystko załatwić, klient nie zauważył że nie zeszło z konta, po weryfikacji w swojej aplikacji uregulował i wraca wiara w Ludzi.
Życzę aby każdy miał szczęście do uczciwych Ludzi.

policja

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (88)
poczekalnia

#91471

przez ~ninawww ·
| było | Do ulubionych
Rok temu miałam przyjaciółkę z którą przyjaźniłam się już 3 lata. Nazwijmy ją Wiktoria. Wiktorię poznałam jak chodziłam na treningi. Ja chodziłam na ten sport od dziecka a ona dołączyła w wieku nastoletnim. Z racji na to, że chodziłam na treningi wcześniej miałam tam wielu znajomych. Wśród nich był jeden przyjaciel (Nazwijmy go Błażej). Przyjaźniłam się z Błażejem i był dla mnie naprawdę jak brat. Zawsze mnie wysłuchał gdy miałam coś do powiedzenia i oczywiście z wzajemnością. Gdy na treningi zaczęła uczęszczać Wiktoria a ja złapałam z nią lepszy kontakt postanowiłam zacieśnić więzy między nią a Błażejem. I tak oto przyjaźniliśmy się w trójkę a jak to zazwyczaj bywa zaczęło się psuć. Problem był taki, że Błażej zakochał się w Wiktorii, ona się o tym dowiedziała ale dała mu "kosza". Mimo tego że Wiktoria wyraźnie powiedziała mu, że nie jest nim zainteresowana on postanowił walczyć o jej względy. Jego taktyka polegała na tym że robił wszystko jak chciała i żeby to jej było wygodnie. Bardzo szybko przełożyło się to na mnie bo kiedy ja byłam umówiona z Błażejem, to on potrafił odwołać spotkanie godzinę przed, bo Wiktoria miała ochotę pogadać przez telefon. Po miesiącu tego "cyrku" stwierdziłam że wystarczy i powiedziałam że mnie to boli Błażejowi. Niestety on nie podzielał mojego zdania. Oddaliliśmy się od siebie i byliśmy już bardziej znajomymi niż przyjaciółmi. Z Wiktorią też kontakt się pogorszył. Stwierdziłam że warto zawalczyć o naszą przyjaźń i napisałam do Błażeja i Wiktorii.
Wszyscy zgodziliśmy się że musimy odnowić kontakt. Po miesiącu okazało się jednak że na treningach na które chodzę dużo osób plotkuje o moich bardzo prywatnych sprawach. Były to moje ogromne sekrety o których wiedział tylko mój chłopak i... Błażej z Wiktorią. Spytałam się Błażeja czy to jego sprawka ale się nie przyznał. Poprosiłam mojego chłopaka żeby podpytał swoich znajomych i jak się okazało to właśnie Błażej tak otwarcie opowiadał o moich sekretarz dopowiadając nawet swoje wątki. Gdy spytałam czemu to zrobił napisał mi żebym się odczepiła (oczywiscie w bardziej wulgarny sposób) a następnie mnie zablokował. Napisałam więc do Wiktorii chcąc ją ostrzec przed wyjawianiem sekretów Błażejowi by nie musiała słuchać o sobie z ust innych ludzi ale jak się okazało ona o wszystkim wiedziała. Powiedziała mi tylko że bali się że ja wyjawię ich sekrety wiec to była ich reakcja obronna. Nie trzymam się z nimi od roku i cóż... wiem że dalej się trzymają ze sobą i wzajemnie obrabiają sobie cztery litery. Jak to mówi moja mama "śmieci same sie wyniosły" ale jednak trochę boli to, że to ja ich poznałam a oni wyprawili mi takie coś. No cóż mówi się trudno i żyje się dalej a ja przynajmniej do końca życia zapamiętam sens słów "trzy to liczba nieparzysta".

Zielona Góra

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (67)
poczekalnia

#91466

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tak w temacie przeczytanej historii kobiet które nie mają zamiaru pracować tylko zaciążyć z dobrze zarabiającym facetem. Ja osobiście znam 3 takie kobiety. Jedna nawet przeszła "piekło" ze ślubem, i bardzo szybko się rozwiodła. Bardzo wysokie alimenty na dzieci, równie wysokie dla samej siebie.Mieszkanie/samochód/szkoły/wakacje... Itp. Wszystko płacone przez tatusia. Najlepsze - na weekendy i wakacje dzieci jadą do tatusia bo mamusia właśnie ma nowego loveboya i musi się odstresować. I wiecie co, wszystkie 3 ten sam program realizują. Bez skrupułów. Doją do ostatniego grosza/dolara/euro/funta ...itp.
Nawet powieka nie drgnie kiedy się chwalą jakie są zaradne.

-- Odpowiedź do komentarza.
To że znam te kobiety nie oznacza że to moje przyjaciółki/koleżanki/rodzina. Ilość szczegółów pozwoliłaby na napisanie książki, bo historia ciągnąca się latami. Tu nie mogę podać szczegółów pozwalających na identyfikację, bo to nie fair. Co do prawdziwości, no cóż, nie mam jak Ci tego udowodnić. Przykro mi. Co do Tatusiow- jeden faktycznie jest zadowolony z sytuacji bo mu to na rękę. Pozostali dwaj - chcieli mieć rodzinę. Wyszło jak wyszło.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 33 (65)
poczekalnia

#91464

przez ~tukk ·
| było | Do ulubionych
Nie jestem mistrzynią kierownicy, więc na ogół nie czepiam się też innych kierowców za drobne błędy, ale to czego doświadczyłam dzisiaj to już chyba zakrawa o jakieś zaburzenia psychiczne.
Mianowicie pojechałam do centrum handlowego. Mam niewielkie auto, zaparkowałam dość płytko - to znaczy, że bagażnik miałam na wysokości linii odzielającej miejsca parkingowe od jezdni.
Gdy wróciłam w zakupów zauważyłam, że auto koło mnie zaparkowało wręcz przeciwnie, podjechało pod sam krawężnik, a tym samym ja miałam moje tylne drzwi miałam na wysokości bagażnika auta obok (auto też niewielkie, krótkie).
Ważna jest chronologia zdarzeń i szczegóły. Ja z dzieckiem, więc po załadowaniu zakupów, ładuję dziecka na tylne siedzenie do fotelika.
Otworzyłam drzwi i stanęłam obok (czyli za autem obok), no i zabieram się za montowanie dziecka w foteliku. Słyszę, że w aucie obok, ktoś odpalił silnik i wrzucił wsteczny (kierowcy pewnie kojarzą ten dość charakterystyczny dźwięk), więc automatycznie odskoczyłam. I słusznie, bo kobieta siedząca za kierownicą zwyczajnie zaczęła cofać, olewając, że stałam za jej samochodem. Zaczęłam więc od niej krzyczeć, że co ona robi itd.
Kobieta stanęła i powiedziałam jej, że przecież stoję centralnie za jej samochodem, dlaczego więc cofa. Babka twierdzi, że nie widziała mnie. Mówię więc jeszcze grzecznie, choć już zdenerwowana, że muszę jeszcze dziecko zapiąć w foteliku i żeby poczekała z wyjeżdżaniem aż to zrobię, bo chyba, te kilka sekund jej nie zbawi. Kobieta kiwnęła głową i nawet podjechała te 5cm, które zdążyła cofnąć, z powrotem do przodu. Kontynuję więc zapinanie, jak mówiłam kwestia sekund. I w momencie, gdy nawet nie zdążyłam zamknąć tych cholerych drzwi i nadal stałam w tym samym miejscu, ta idiotka znów zaczyna cofać!
Naprawdę się już wkurzyłam i zaczęłam krzyczeć, czy ona na łeb upadła! Ta kretynka zatrzymała się, a gdy odeszłam kilka kroków, kontynuowała manewr. Ja jednak zaczęłam do niej krzyczeć, co ona wyprawia, po pierwsze jak mogła nie widzieć, że stoję centralnie za jej autem (w lewym lusterku musiała widzieć co najmniej otwarte dość szeroko drzwi i już raczej to powinno ją powtrzymać przed cofaniem), a po drugie skoro już raz jej zwróciłam uwagę, żeby poczekała aż skończę! A kobieta do mnie, że ona nie wie o co mi chodzi, przecież nic się nie stało i jej nie musi obchodzić co ja sobie przy swoim aucie robię, jak ona chce wyjechać! Potem zwyzywała mnie od młodych c?p (pani w typie damy ok.60 lat), kazała zamknąć ryj i odjechała z piskiem opon.

kierowcy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 25 (57)