Profil użytkownika

BornToFeel ♂
Zamieszcza historie od: | 18 września 2017 - 11:45 |
Ostatnio: | 30 stycznia 2025 - 12:20 |
O sobie: |
Fan muzyki metalowej i szeroko pojętej fantastyki. Trochę maruda. |
- Historii na głównej: 31 z 32
- Punktów za historie: 2876
- Komentarzy: 8
- Punktów za komentarze: 33
Ktoś ukradł mi jedną tablicę rejestracyjną z auta.
Pominę już fakt, że na komendzie byłem spławiany dwa razy – raz, bo byli zajęci, a drugi raz, bo pan policjant kończył zmianę za godzinę i kazał mi przyjść później, gdy przyjdzie jego zmiennik.
Auto zaparkowałem w czwartek o 18.00 i tablice jeszcze miałem.
W piątek rano zauważyłem ich brak, po pracy tego samego dnia próbowałem zgłosić kradzież, ale bezskutecznie. Udało się dopiero w sobotę, ale i tak musiałem próbować dwa razy.
Dziś dostaję telefon, że tablica się znalazła. Szkoda, że zdążyłem już zapłacić za nowe.
Najciekawsze jednak jest to, co zrobił złodziej.
Komuś innemu skradziono obie tablice, więc ten geniusz postanowił wyrwać po jednej z dwóch różnych aut i stworzyć „nowy komplet” do swojego samochodu.
Jedna pochodziła z mojego auta, a druga z pojazdu innego pechowca.
Efekt? Dwie niepasujące tablice na aucie złodzieja i kompletne kuriozum.
Pominę już fakt, że na komendzie byłem spławiany dwa razy – raz, bo byli zajęci, a drugi raz, bo pan policjant kończył zmianę za godzinę i kazał mi przyjść później, gdy przyjdzie jego zmiennik.
Auto zaparkowałem w czwartek o 18.00 i tablice jeszcze miałem.
W piątek rano zauważyłem ich brak, po pracy tego samego dnia próbowałem zgłosić kradzież, ale bezskutecznie. Udało się dopiero w sobotę, ale i tak musiałem próbować dwa razy.
Dziś dostaję telefon, że tablica się znalazła. Szkoda, że zdążyłem już zapłacić za nowe.
Najciekawsze jednak jest to, co zrobił złodziej.
Komuś innemu skradziono obie tablice, więc ten geniusz postanowił wyrwać po jednej z dwóch różnych aut i stworzyć „nowy komplet” do swojego samochodu.
Jedna pochodziła z mojego auta, a druga z pojazdu innego pechowca.
Efekt? Dwie niepasujące tablice na aucie złodzieja i kompletne kuriozum.
policja złodzieje
Ocena:
108
(118)
Zainspirowany historią Xynthii, podzielę się swoją. Też o zwierzakach, ale w przeciwieństwie do tamtej, moja będzie o strzelaniu.
Tak jak często wspominam w moich historiach, mam trzy psy.
I tak, zabezpieczam je na Sylwestra. Tabletki uspokajające, telewizor, żeby zagłuszyć hałas, podwójnie zapięta smycz na spacerze.
Ale są sytuacje, w których nawet to nie pomaga.
Na przykład gdy wychodzimy na spacer około 16, a przechodząca obok grupa szczyli rzuca nam pod nogi i łapy petardy (achtungi czy inne wybuchające rzeczy, ale bez ładnych światełek).
Gdyby nie to, że musieliśmy z partnerką skupić się na uspokajaniu naszego stadka, te gnojki skończyłyby z petardami tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Oczywiście uznali to wszystko za bardzo zabawne. Żałuję, że jedyne, co mogłem zrobić, to puścić w ich kierunku kilka wiązanek.
Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Za to mam szczerą nadzieję, że ten wybuch pod moim oknem, który słyszałem kilka godzin później, a który przerodził się w ryk bólu i krzyki przerażenia, należał do jednego z tych cwaniaczków.
Tak jak często wspominam w moich historiach, mam trzy psy.
I tak, zabezpieczam je na Sylwestra. Tabletki uspokajające, telewizor, żeby zagłuszyć hałas, podwójnie zapięta smycz na spacerze.
Ale są sytuacje, w których nawet to nie pomaga.
Na przykład gdy wychodzimy na spacer około 16, a przechodząca obok grupa szczyli rzuca nam pod nogi i łapy petardy (achtungi czy inne wybuchające rzeczy, ale bez ładnych światełek).
Gdyby nie to, że musieliśmy z partnerką skupić się na uspokajaniu naszego stadka, te gnojki skończyłyby z petardami tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Oczywiście uznali to wszystko za bardzo zabawne. Żałuję, że jedyne, co mogłem zrobić, to puścić w ich kierunku kilka wiązanek.
Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Za to mam szczerą nadzieję, że ten wybuch pod moim oknem, który słyszałem kilka godzin później, a który przerodził się w ryk bólu i krzyki przerażenia, należał do jednego z tych cwaniaczków.
Sylwester
Ocena:
143
(165)
Bożonarodzeniowe ozdoby pojawiające się w sklepach już od października przypomniały mi pewne zdarzenie z wczesnych lat 2000. Kiedy to większość rodziny jeszcze żyła i czuć było tę magię świąt.
W tamtych czasach wigilię przygotowywała moja babcia. Wzięła też na siebie całe gotowanie.
Wtedy zimy były jeszcze białe. Zamiast błota i deszczu był skrzypiący pod nogami śnieg i temperatury na minusie.
Lodówka była tylko jedna, potraw oczywiście dwanaście, a garnków jeszcze więcej. I gdzieś trzeba to pomieścić.
Babcia wystawiła prawie wszystko, co ugotowała, na balkon. Niestety mieszkała na parterze. Nie wiem, czy ktoś ją przyuważył z ulicy, z bloku naprzeciwko, czy z premedytacją szukał takiego celu.
24 grudnia babcia wstaje, zagląda na balkon, a tam nic. Wszystkie garnki ukradzione razem z zawartością. Nawet pary spodni, które się tam wietrzyły, złodzieje nie odpuścili...
Jaką trzeba być gnidą, żeby komuś tak zepsuć święta?
W tamtych czasach wigilię przygotowywała moja babcia. Wzięła też na siebie całe gotowanie.
Wtedy zimy były jeszcze białe. Zamiast błota i deszczu był skrzypiący pod nogami śnieg i temperatury na minusie.
Lodówka była tylko jedna, potraw oczywiście dwanaście, a garnków jeszcze więcej. I gdzieś trzeba to pomieścić.
Babcia wystawiła prawie wszystko, co ugotowała, na balkon. Niestety mieszkała na parterze. Nie wiem, czy ktoś ją przyuważył z ulicy, z bloku naprzeciwko, czy z premedytacją szukał takiego celu.
24 grudnia babcia wstaje, zagląda na balkon, a tam nic. Wszystkie garnki ukradzione razem z zawartością. Nawet pary spodni, które się tam wietrzyły, złodzieje nie odpuścili...
Jaką trzeba być gnidą, żeby komuś tak zepsuć święta?
złodzieje
Ocena:
153
(167)
Jak wspominałem w poprzednich historiach mamy z dziewczyną swoje własne stado psów.
Historia będzie o największym z nich.
W połowie Husky w połowie tylko jego matka wie kto. Umaszczenie się zgadza, oczy też, ale zamiast wyć to szczeka no i sierść to bardziej igły jak u dzika niż puchate kłębki typowego Haszczaka.
Kochany, ciapowaty, do rany przyłóż i bardzo mądry przytulas. Gdy go pytam: "Idziesz czy nie?" To on idzie albo nie.
Jest to pies ratowany przez fundację. U mnie od lekko ponad roku. Trochę taki zwierzak po przejściach.
Zawsze gdy patrzę w te jego haszczakowe, błękitne oczy i widzę blizny na pysku, myślę o tym jak niewiele brakowało żeby stracił jedno ze swoich ślepi.
Ciągle zastanawiam się jakim prawem leśniczy u którego był od małego, mógł trzymać go w jednym kojcu z agresywnym amstaffem który go atakował. Najpewniej walczył o resztki z obiadu którymi ich karmiono przerzucając przez ogrodzenie.
Wydawało mi się, że ktoś taki jak leśniczy powinien mieć minimalne pojęcie o zwierzętach. Albo że każdy człowiek ma tyle oleju w głowie żeby rozdzielić psy z których jeden okalecza drugiego
Historia będzie o największym z nich.
W połowie Husky w połowie tylko jego matka wie kto. Umaszczenie się zgadza, oczy też, ale zamiast wyć to szczeka no i sierść to bardziej igły jak u dzika niż puchate kłębki typowego Haszczaka.
Kochany, ciapowaty, do rany przyłóż i bardzo mądry przytulas. Gdy go pytam: "Idziesz czy nie?" To on idzie albo nie.
Jest to pies ratowany przez fundację. U mnie od lekko ponad roku. Trochę taki zwierzak po przejściach.
Zawsze gdy patrzę w te jego haszczakowe, błękitne oczy i widzę blizny na pysku, myślę o tym jak niewiele brakowało żeby stracił jedno ze swoich ślepi.
Ciągle zastanawiam się jakim prawem leśniczy u którego był od małego, mógł trzymać go w jednym kojcu z agresywnym amstaffem który go atakował. Najpewniej walczył o resztki z obiadu którymi ich karmiono przerzucając przez ogrodzenie.
Wydawało mi się, że ktoś taki jak leśniczy powinien mieć minimalne pojęcie o zwierzętach. Albo że każdy człowiek ma tyle oleju w głowie żeby rozdzielić psy z których jeden okalecza drugiego
pies właściciel
Ocena:
163
(185)
IKEA Janki kilka dni temu.
Pojechałem z wujem i jego synem na zakupy. Oni brali jakieś tam meble, a ja kilka pierdół.
Doszliśmy do kasy ciągnąc za sobą obładowany wózek. Z racji płatności gotówką, odpadły kasy samoobsługowe. Trzeba było ustawić się w jedynej, długiej kolejce.
Nie minęła minuta a otwarta została kolejna kasa do której czym prędzej ruszyłem.
Co istotne najpierw ustawiły się tam dwie pary, które wcześniej nie stały w żadnej kolejce, za nimi facet który stał gdzieś tam przede mną w poprzednim wężyku, a zaraz za mną starsze małżeństwo, które w poprzedniej kolejce było przede mną.
Wujas z synem doczłapali się do mnie dopiero po chwili z racji na trudności w operowaniu wózkiem z meblami.
Żeby stanąć koło mnie krewni musieli przecisnąć się koło małżeństwa.
Wujek powiedział do starszej pary:
- przepraszam, my stoimy przed państwem
Po czym wskazał na mnie. Ja zaś potwierdziłem, że jesteśmy razem.
No i się zaczęło. Nie będzie słowo w słowo ale sens zachowany.
Stara Baba (SB): NO PEWNIE. MY JESTEŚMY WAMI, W TAMTEJ KOLEJCE BYLIŚMY PRZED WAMI.
Ja już naprawdę jestem zmęczony zachowaniem starszych osób. Wiek wiekiem, ale nie upoważnia ich to do roszczeniowości. Kiedyś pewnie bym to przemilczał, ale dziś po prostu wdaje się w pyskówki.
(J)a: Proszę Pani to jest nowa kolejka do innej kasy. Byłem tutaj przed Państwem, proszę przepuścić mojego wujka.
SB do faceta który stał przede mną i do swojego męża: NO TAK BO W TYM KRAJU JAK ZWYKLE WSZYSTKO TAK. KTO PIERWSZY TEN LEPSZY NO PEWNIE.
J: Jeśli Pani nie odpowiada to trzeba było zostać w tamtej kolejce.
Wujek przecisnął się między nimi, brat cioteczny pchał wózek. Niestety na rozkaz SB jej mąż zagrodził drogę chłopakowi i złapał za wózek.
Tu już Wuj się zdenerwował. Dosadnie, w żołnierskich słowach kazał facetowi się odsunąć. W odpowiedzi wujek usłyszał kilka wyzwisk i został przez starszego Pana popchnięty. Zaczęli się szarpać, po krótkiej chwili udało się ich rozdzielić.
Niewzruszona kasjerka poprosiła o spokój i zaprosiła nas do kasy, na szczęście była już nasza kolej.
SB jeszcze odgrażała się pod nosem, jej mąż z kolei chciał się z nami spotkać na zewnątrz.
Cóż. Starsi państwo nie mieli dużo zakupów. Gdyby nas uprzejmie zapytali o to czy możemy ich przepuścić nikt nie robiłby problemów.
Pojechałem z wujem i jego synem na zakupy. Oni brali jakieś tam meble, a ja kilka pierdół.
Doszliśmy do kasy ciągnąc za sobą obładowany wózek. Z racji płatności gotówką, odpadły kasy samoobsługowe. Trzeba było ustawić się w jedynej, długiej kolejce.
Nie minęła minuta a otwarta została kolejna kasa do której czym prędzej ruszyłem.
Co istotne najpierw ustawiły się tam dwie pary, które wcześniej nie stały w żadnej kolejce, za nimi facet który stał gdzieś tam przede mną w poprzednim wężyku, a zaraz za mną starsze małżeństwo, które w poprzedniej kolejce było przede mną.
Wujas z synem doczłapali się do mnie dopiero po chwili z racji na trudności w operowaniu wózkiem z meblami.
Żeby stanąć koło mnie krewni musieli przecisnąć się koło małżeństwa.
Wujek powiedział do starszej pary:
- przepraszam, my stoimy przed państwem
Po czym wskazał na mnie. Ja zaś potwierdziłem, że jesteśmy razem.
No i się zaczęło. Nie będzie słowo w słowo ale sens zachowany.
Stara Baba (SB): NO PEWNIE. MY JESTEŚMY WAMI, W TAMTEJ KOLEJCE BYLIŚMY PRZED WAMI.
Ja już naprawdę jestem zmęczony zachowaniem starszych osób. Wiek wiekiem, ale nie upoważnia ich to do roszczeniowości. Kiedyś pewnie bym to przemilczał, ale dziś po prostu wdaje się w pyskówki.
(J)a: Proszę Pani to jest nowa kolejka do innej kasy. Byłem tutaj przed Państwem, proszę przepuścić mojego wujka.
SB do faceta który stał przede mną i do swojego męża: NO TAK BO W TYM KRAJU JAK ZWYKLE WSZYSTKO TAK. KTO PIERWSZY TEN LEPSZY NO PEWNIE.
J: Jeśli Pani nie odpowiada to trzeba było zostać w tamtej kolejce.
Wujek przecisnął się między nimi, brat cioteczny pchał wózek. Niestety na rozkaz SB jej mąż zagrodził drogę chłopakowi i złapał za wózek.
Tu już Wuj się zdenerwował. Dosadnie, w żołnierskich słowach kazał facetowi się odsunąć. W odpowiedzi wujek usłyszał kilka wyzwisk i został przez starszego Pana popchnięty. Zaczęli się szarpać, po krótkiej chwili udało się ich rozdzielić.
Niewzruszona kasjerka poprosiła o spokój i zaprosiła nas do kasy, na szczęście była już nasza kolej.
SB jeszcze odgrażała się pod nosem, jej mąż z kolei chciał się z nami spotkać na zewnątrz.
Cóż. Starsi państwo nie mieli dużo zakupów. Gdyby nas uprzejmie zapytali o to czy możemy ich przepuścić nikt nie robiłby problemów.
Ikea
Ocena:
122
(142)
Na klatce w bloku mamy standardowe skrzynki na listy. Takie duże wiszące pudła jak to w starych blokach. Ostatnio wychodząc do pracy zauważyłem, że na skrzynce ktoś położył list zaadresowany do sąsiadki, która z tego co wiem już tu nie mieszka.
Nie wiem czy chciał żeby listonosz go zabrał czy po prostu wyjął ze skrzynki i rzucił tam od niechcenia.
List chyba ważny bo z tego co zauważyłem na kopercie nadrukowano logo Krajowego Rejestru Dłużników. No, ale dobra ruszać nie będę.
Wracam do domu po pracy, list nadal leży. Zakładam psu szelki i wychodzimy na dwór. Schodząc po schodach znów miałem dobry widok na grzbiet skrzynki na listy.
Co widzę? Ktoś rozciął nożyczkami bądź nożykiem bok koperty.
Najwyraźniej ktoś był bardzo ciekawy co było w środku, a po wszystkim złożył pismo, włożył do koperty z powrotem i odłożył na miejsce.
Nie wiem czy chciał żeby listonosz go zabrał czy po prostu wyjął ze skrzynki i rzucił tam od niechcenia.
List chyba ważny bo z tego co zauważyłem na kopercie nadrukowano logo Krajowego Rejestru Dłużników. No, ale dobra ruszać nie będę.
Wracam do domu po pracy, list nadal leży. Zakładam psu szelki i wychodzimy na dwór. Schodząc po schodach znów miałem dobry widok na grzbiet skrzynki na listy.
Co widzę? Ktoś rozciął nożyczkami bądź nożykiem bok koperty.
Najwyraźniej ktoś był bardzo ciekawy co było w środku, a po wszystkim złożył pismo, włożył do koperty z powrotem i odłożył na miejsce.
sąsiedzi
Ocena:
105
(123)
Niedawno do mojego bloku wprowadziła się rodzina ze wschodu w składzie 4 dorosłych i 3 dzieci.
Dzieci bawią się na klatce, przed klatką, wszędzie pełno zabawek, rowerów etc. No dobra aż tak mi to nie przeszkadza. Ich opiekunki (mama? ciocia?) przesiadują na ławce przed blokiem, bądź na kocu.
Kilkaset metrów dalej jest świetny park i plac zabaw. No dobra, nie moja sprawa. W tym wszystkim przeszkadza mi tylko wieczne zostawianie drzwi na oścież.
Drzwi do klatki otwiera się takim "klipsem", który przykłada się do domofonu. Wystarczy dzieciakom taki zamówić u administracji za 20 zł i nie będą dzwonić domofonem przy swoich zabawach na schodach.
Trzy razy pies mi zwiał, no dobra, moja nieuwaga czy tam niedopilnowanie. Choć uważam, że domofon jest po to żeby uniemożliwić kręcenie się po klatce osobom niepożądanym.
Jest ciepło. Gorące powietrze wlatuje do środka. Na klatce zaczęły pojawiać się puszki po piwie i zaczął unosić się zapach moczu. Którymś razem poprosiłem żeby Państwo zamykali drzwi jeśli nie obserwują czy nie przebywają przed klatką. "Ja niepaniemaju".
W pewnym momencie ułamała się nóżka od drzwi, która była już styrana tym opuszczaniem i podnoszeniem.
Pomogło na chwilę. Problematyczni sąsiedzi zaczęli wkładać puste puszki między drzwi a framugę tak żeby się nie zamykały.
Od tamtej pory prowadzimy cichą wojnę. Oni otwierają, ja i partnerka zamykamy. I tak ciągle.
Dochodzi do sytuacji typu: Oni siedzą przed klatką, my zamykamy wchodząc, zaraz potem otwierają. Żadne próby kontaktu nie pomagają.
Kilka tygodni temu ktoś po prostu na klatce nasrał. W kącie. Najpewniej jakiś bezdomny.
Drzwi były zamykane przez tydzień lub dwa i znowu zaczyna się to samo. Czekam na kolejne niespodzianki.
Dzieci bawią się na klatce, przed klatką, wszędzie pełno zabawek, rowerów etc. No dobra aż tak mi to nie przeszkadza. Ich opiekunki (mama? ciocia?) przesiadują na ławce przed blokiem, bądź na kocu.
Kilkaset metrów dalej jest świetny park i plac zabaw. No dobra, nie moja sprawa. W tym wszystkim przeszkadza mi tylko wieczne zostawianie drzwi na oścież.
Drzwi do klatki otwiera się takim "klipsem", który przykłada się do domofonu. Wystarczy dzieciakom taki zamówić u administracji za 20 zł i nie będą dzwonić domofonem przy swoich zabawach na schodach.
Trzy razy pies mi zwiał, no dobra, moja nieuwaga czy tam niedopilnowanie. Choć uważam, że domofon jest po to żeby uniemożliwić kręcenie się po klatce osobom niepożądanym.
Jest ciepło. Gorące powietrze wlatuje do środka. Na klatce zaczęły pojawiać się puszki po piwie i zaczął unosić się zapach moczu. Którymś razem poprosiłem żeby Państwo zamykali drzwi jeśli nie obserwują czy nie przebywają przed klatką. "Ja niepaniemaju".
W pewnym momencie ułamała się nóżka od drzwi, która była już styrana tym opuszczaniem i podnoszeniem.
Pomogło na chwilę. Problematyczni sąsiedzi zaczęli wkładać puste puszki między drzwi a framugę tak żeby się nie zamykały.
Od tamtej pory prowadzimy cichą wojnę. Oni otwierają, ja i partnerka zamykamy. I tak ciągle.
Dochodzi do sytuacji typu: Oni siedzą przed klatką, my zamykamy wchodząc, zaraz potem otwierają. Żadne próby kontaktu nie pomagają.
Kilka tygodni temu ktoś po prostu na klatce nasrał. W kącie. Najpewniej jakiś bezdomny.
Drzwi były zamykane przez tydzień lub dwa i znowu zaczyna się to samo. Czekam na kolejne niespodzianki.
sąsiedzi
Ocena:
156
(170)
Dostałem właśnie ankietę z uczelni na której studiowałem. W skrócie chcą wiedzieć czy pracuje w zawodzie zgodnym z wykształceniem. Nadesłało ją biuro karier.
Pamiętam jak na licencjacie mieliśmy spotkanie z właśnie "doradcą karier".
Do sali weszła Pani niewiele straszą od nas. Z wyglądu taka ledwo po studiach magisterskich.
Pani Doradca spojrzała na nas i zapytała co studiujemy.
Gdy w odpowiedzi usłyszała "bezpieczeństwo narodowe" uśmiechnęła się pogardliwie i rzuciła: "a co wy niby chcecie po tym robić?"
No tak niesmacznie się zrobiło.
Pamiętam jak na licencjacie mieliśmy spotkanie z właśnie "doradcą karier".
Do sali weszła Pani niewiele straszą od nas. Z wyglądu taka ledwo po studiach magisterskich.
Pani Doradca spojrzała na nas i zapytała co studiujemy.
Gdy w odpowiedzi usłyszała "bezpieczeństwo narodowe" uśmiechnęła się pogardliwie i rzuciła: "a co wy niby chcecie po tym robić?"
No tak niesmacznie się zrobiło.
Studia
Ocena:
108
(120)
Jakiś czas temu udaliśmy się z partnerką do naszej ulubionej cukierni po pączki. Wracaliśmy akurat ze spaceru z wtedy jeszcze tylko jednym pupilem, wiekową psinką rasy Jack Russel Terrier.
Pieski są tam mile widziane, przed wejściem stoi miska z wodą dla pupili. Obsługa nas już kojarzy. Nasza terrierka zawsze była tam przez pracowników wygłaskiwana i częstowana wafelkiem bez cukru. Więc i tym razem weszła z nami do środka.
Odstaliśmy swoje w kolejce i wybieramy pączki. Pies siedzi przy nas i rozgląda się po lokalu. Mamy już składać zamówienie, gdy do środka władowała się Pani z kilkuletnią córką oraz krwiożerczym psem zaczepno-obronnym pokroju Yorka, Szpica, czy innym wypłoszem.
Nie minęła chwila, a yorkopodobne stworzenie zaczęło ujadać, wyrywać się i szarpać w naszą stronę. Nasza staruszka nigdy nie daje sobie w kaszę dmuchać, więc również zaczęła ujadać. No i zrobiło się głośno. Niezrażona niczym nowoprzybyła stanęła w kolejce za nami, psy jeszcze bardziej zaczęły na siebie naskakiwać.
Zapytałem Panią czy może na chwilę wyjść skoro pieski ewidentnie się nie lubią, kupimy co chcemy opuścimy lokal.
Pani od Yorka uśmiechnęła się tylko, a następnie odpowiedziała mi coś po rosyjsku lub ukraińsku. Nie zrozumiałem, bo zwyczajnie nie znam ani jednego ani drugiego z wymienionych języków.
Summa summarum skończyło się tak, że moja partnerka wyszła na zewnątrz z naszym psem żebym mógł dokończyć zakupy.
Nie wiem. Ilekroć ja chcę wejść do lokalu przyjaznego psiarzom i widzę, że w środku jest już jakiś pies, to patrzę jak oba zwierzaki reagują. Jeśli ma być awantura to się usuwam i wracam za 10-15 minut. Ot, takie psiarskie savoir-vivre ułatwiające wszystkim życie.
Pieski są tam mile widziane, przed wejściem stoi miska z wodą dla pupili. Obsługa nas już kojarzy. Nasza terrierka zawsze była tam przez pracowników wygłaskiwana i częstowana wafelkiem bez cukru. Więc i tym razem weszła z nami do środka.
Odstaliśmy swoje w kolejce i wybieramy pączki. Pies siedzi przy nas i rozgląda się po lokalu. Mamy już składać zamówienie, gdy do środka władowała się Pani z kilkuletnią córką oraz krwiożerczym psem zaczepno-obronnym pokroju Yorka, Szpica, czy innym wypłoszem.
Nie minęła chwila, a yorkopodobne stworzenie zaczęło ujadać, wyrywać się i szarpać w naszą stronę. Nasza staruszka nigdy nie daje sobie w kaszę dmuchać, więc również zaczęła ujadać. No i zrobiło się głośno. Niezrażona niczym nowoprzybyła stanęła w kolejce za nami, psy jeszcze bardziej zaczęły na siebie naskakiwać.
Zapytałem Panią czy może na chwilę wyjść skoro pieski ewidentnie się nie lubią, kupimy co chcemy opuścimy lokal.
Pani od Yorka uśmiechnęła się tylko, a następnie odpowiedziała mi coś po rosyjsku lub ukraińsku. Nie zrozumiałem, bo zwyczajnie nie znam ani jednego ani drugiego z wymienionych języków.
Summa summarum skończyło się tak, że moja partnerka wyszła na zewnątrz z naszym psem żebym mógł dokończyć zakupy.
Nie wiem. Ilekroć ja chcę wejść do lokalu przyjaznego psiarzom i widzę, że w środku jest już jakiś pies, to patrzę jak oba zwierzaki reagują. Jeśli ma być awantura to się usuwam i wracam za 10-15 minut. Ot, takie psiarskie savoir-vivre ułatwiające wszystkim życie.
psiarze
Ocena:
126
(154)
O mojej szkole podstawowej mógłbym napisać wiele. Głównie złego. Poniższa historia przypomniała mi się podczas czytania losowej historii, również z czasów szkolnych, innego użytkownika.
I ja miałem to szczęście, że przyczepił się do mnie grupa kilku dupków z szóstej klasy, gdy ja chodziłem do czwartej. Wiecie takie typowe wyzywanie, popychanie, spluwanie na buty, dokuczanie w szatni.
Było ich więcej, byli więksi i silniejsi ode mnie. Z tego względu postanowiłem udać się do wychowawczyni mojej klasy. Opisałem sytuację, nauczycielka powiedziała, że jak jej pokaże, którzy to to rozwiążą sprawę.
Od kolegów i koleżanek z klasy dowiedziałem się jak nazywa się "lider" tamtej grupki oraz do której klasy konkretnie chodzą. Mało tego. Na jednej z przerw zapytałem dyżurującej nauczycielki, czy mogę zrobić telefonem zdjęcie mojemu oprawcy. (Starałem się być grzecznym dzieckiem, a w szkole był zakaz używania telefonów komórkowych ;)) Uzyskałem taką zgodę, zrobiłem zdjęcie, a wspomniany dupek nawet poszedł do tej samej nauczycielki na skargę, że bawię się w paparazzi.
Uzbrojony w garść informacji poszedłem do mojej wychowawczyni. Przekazałem nazwisko, numer oraz literkę klasy i co najważniejsze pokazałem zdjęcie. Wychowawczyni obiecała się tym zająć, a ja już odetchnąłem.
Niestety. Dokuczanie się nie skończyło. Ponownie powiedziałem o tym opiekunce naszej klasy, by usłyszeć, że ona nie wie kto to i nie potrafi znaleźć tego chłopaka.
Żeby nie było: w między czasie moja mama składała wizyty w szkole, gdy jej o wszystkim powiedziałem. Spławiano Ją za każdym razem. Ba, nawet moja babcia kiedyś była świadkiem całego zajścia, gdy przyszła mnie odebrać. Złapała gnojka za ramię, ochrzaniła, a ja pobiegłem po jakąś nauczycielkę. Niestety chłopak zdołał się wyrwać i uciec.
Dobrze, że to była już końcówka roku i po wakacjach cała ta banda była już w gimnazjum.
Minęło trochę czasu. Schodziłem schodami do szatni i słyszę za plecami jakieś wyzwiska skierowane w moją stronę. Odwróciłem się i zobaczyłem innego chłopaczka, który już był znany ze znęcania się nad jednym z uczniów z mojej klasy.
Tym razem postanowiłem olać to całe gadanie o przychodzeniu z problemami do pedagogów. Nie chciałem żeby znowu ktoś wszedł mi na głowę. Wziąłem sobie do serca radę mojego Ojca. Poczekałem, aż niedoszły oprawca podszedł bliżej mnie i "plask" w twarz.
Rozległ się krzyk i błagalne "nie bij mnie". Miałem już święty spokój do końca podstawówki.
I ja miałem to szczęście, że przyczepił się do mnie grupa kilku dupków z szóstej klasy, gdy ja chodziłem do czwartej. Wiecie takie typowe wyzywanie, popychanie, spluwanie na buty, dokuczanie w szatni.
Było ich więcej, byli więksi i silniejsi ode mnie. Z tego względu postanowiłem udać się do wychowawczyni mojej klasy. Opisałem sytuację, nauczycielka powiedziała, że jak jej pokaże, którzy to to rozwiążą sprawę.
Od kolegów i koleżanek z klasy dowiedziałem się jak nazywa się "lider" tamtej grupki oraz do której klasy konkretnie chodzą. Mało tego. Na jednej z przerw zapytałem dyżurującej nauczycielki, czy mogę zrobić telefonem zdjęcie mojemu oprawcy. (Starałem się być grzecznym dzieckiem, a w szkole był zakaz używania telefonów komórkowych ;)) Uzyskałem taką zgodę, zrobiłem zdjęcie, a wspomniany dupek nawet poszedł do tej samej nauczycielki na skargę, że bawię się w paparazzi.
Uzbrojony w garść informacji poszedłem do mojej wychowawczyni. Przekazałem nazwisko, numer oraz literkę klasy i co najważniejsze pokazałem zdjęcie. Wychowawczyni obiecała się tym zająć, a ja już odetchnąłem.
Niestety. Dokuczanie się nie skończyło. Ponownie powiedziałem o tym opiekunce naszej klasy, by usłyszeć, że ona nie wie kto to i nie potrafi znaleźć tego chłopaka.
Żeby nie było: w między czasie moja mama składała wizyty w szkole, gdy jej o wszystkim powiedziałem. Spławiano Ją za każdym razem. Ba, nawet moja babcia kiedyś była świadkiem całego zajścia, gdy przyszła mnie odebrać. Złapała gnojka za ramię, ochrzaniła, a ja pobiegłem po jakąś nauczycielkę. Niestety chłopak zdołał się wyrwać i uciec.
Dobrze, że to była już końcówka roku i po wakacjach cała ta banda była już w gimnazjum.
Minęło trochę czasu. Schodziłem schodami do szatni i słyszę za plecami jakieś wyzwiska skierowane w moją stronę. Odwróciłem się i zobaczyłem innego chłopaczka, który już był znany ze znęcania się nad jednym z uczniów z mojej klasy.
Tym razem postanowiłem olać to całe gadanie o przychodzeniu z problemami do pedagogów. Nie chciałem żeby znowu ktoś wszedł mi na głowę. Wziąłem sobie do serca radę mojego Ojca. Poczekałem, aż niedoszły oprawca podszedł bliżej mnie i "plask" w twarz.
Rozległ się krzyk i błagalne "nie bij mnie". Miałem już święty spokój do końca podstawówki.
szkoła podstawowa
Ocena:
104
(110)
1 2 3 4 > ostatnia ›
« poprzednia 1 2 3 4 następna »