Profil użytkownika
BornToFeel ♂
Zamieszcza historie od: | 18 września 2017 - 11:45 |
Ostatnio: | 24 lipca 2024 - 12:31 |
O sobie: |
Fan muzyki metalowej i szeroko pojętej fantastyki. Trochę maruda. |
- Historii na głównej: 26 z 27
- Punktów za historie: 2404
- Komentarzy: 7
- Punktów za komentarze: 21
Na klatce w bloku mamy standardowe skrzynki na listy. Takie duże wiszące pudła jak to w starych blokach. Ostatnio wychodząc do pracy zauważyłem, że na skrzynce ktoś położył list zaadresowany do sąsiadki, która z tego co wiem już tu nie mieszka.
Nie wiem czy chciał żeby listonosz go zabrał czy po prostu wyjął ze skrzynki i rzucił tam od niechcenia.
List chyba ważny bo z tego co zauważyłem na kopercie nadrukowano logo Krajowego Rejestru Dłużników. No, ale dobra ruszać nie będę.
Wracam do domu po pracy, list nadal leży. Zakładam psu szelki i wychodzimy na dwór. Schodząc po schodach znów miałem dobry widok na grzbiet skrzynki na listy.
Co widzę? Ktoś rozciął nożyczkami bądź nożykiem bok koperty.
Najwyraźniej ktoś był bardzo ciekawy co było w środku, a po wszystkim złożył pismo, włożył do koperty z powrotem i odłożył na miejsce.
Nie wiem czy chciał żeby listonosz go zabrał czy po prostu wyjął ze skrzynki i rzucił tam od niechcenia.
List chyba ważny bo z tego co zauważyłem na kopercie nadrukowano logo Krajowego Rejestru Dłużników. No, ale dobra ruszać nie będę.
Wracam do domu po pracy, list nadal leży. Zakładam psu szelki i wychodzimy na dwór. Schodząc po schodach znów miałem dobry widok na grzbiet skrzynki na listy.
Co widzę? Ktoś rozciął nożyczkami bądź nożykiem bok koperty.
Najwyraźniej ktoś był bardzo ciekawy co było w środku, a po wszystkim złożył pismo, włożył do koperty z powrotem i odłożył na miejsce.
sąsiedzi
Ocena:
105
(121)
Niedawno do mojego bloku wprowadziła się rodzina ze wschodu w składzie 4 dorosłych i 3 dzieci.
Dzieci bawią się na klatce, przed klatką, wszędzie pełno zabawek, rowerów etc. No dobra aż tak mi to nie przeszkadza. Ich opiekunki (mama? ciocia?) przesiadują na ławce przed blokiem, bądź na kocu.
Kilkaset metrów dalej jest świetny park i plac zabaw. No dobra, nie moja sprawa. W tym wszystkim przeszkadza mi tylko wieczne zostawianie drzwi na oścież.
Drzwi do klatki otwiera się takim "klipsem", który przykłada się do domofonu. Wystarczy dzieciakom taki zamówić u administracji za 20 zł i nie będą dzwonić domofonem przy swoich zabawach na schodach.
Trzy razy pies mi zwiał, no dobra, moja nieuwaga czy tam niedopilnowanie. Choć uważam, że domofon jest po to żeby uniemożliwić kręcenie się po klatce osobom niepożądanym.
Jest ciepło. Gorące powietrze wlatuje do środka. Na klatce zaczęły pojawiać się puszki po piwie i zaczął unosić się zapach moczu. Którymś razem poprosiłem żeby Państwo zamykali drzwi jeśli nie obserwują czy nie przebywają przed klatką. "Ja niepaniemaju".
W pewnym momencie ułamała się nóżka od drzwi, która była już styrana tym opuszczaniem i podnoszeniem.
Pomogło na chwilę. Problematyczni sąsiedzi zaczęli wkładać puste puszki między drzwi a framugę tak żeby się nie zamykały.
Od tamtej pory prowadzimy cichą wojnę. Oni otwierają, ja i partnerka zamykamy. I tak ciągle.
Dochodzi do sytuacji typu: Oni siedzą przed klatką, my zamykamy wchodząc, zaraz potem otwierają. Żadne próby kontaktu nie pomagają.
Kilka tygodni temu ktoś po prostu na klatce nasrał. W kącie. Najpewniej jakiś bezdomny.
Drzwi były zamykane przez tydzień lub dwa i znowu zaczyna się to samo. Czekam na kolejne niespodzianki.
Dzieci bawią się na klatce, przed klatką, wszędzie pełno zabawek, rowerów etc. No dobra aż tak mi to nie przeszkadza. Ich opiekunki (mama? ciocia?) przesiadują na ławce przed blokiem, bądź na kocu.
Kilkaset metrów dalej jest świetny park i plac zabaw. No dobra, nie moja sprawa. W tym wszystkim przeszkadza mi tylko wieczne zostawianie drzwi na oścież.
Drzwi do klatki otwiera się takim "klipsem", który przykłada się do domofonu. Wystarczy dzieciakom taki zamówić u administracji za 20 zł i nie będą dzwonić domofonem przy swoich zabawach na schodach.
Trzy razy pies mi zwiał, no dobra, moja nieuwaga czy tam niedopilnowanie. Choć uważam, że domofon jest po to żeby uniemożliwić kręcenie się po klatce osobom niepożądanym.
Jest ciepło. Gorące powietrze wlatuje do środka. Na klatce zaczęły pojawiać się puszki po piwie i zaczął unosić się zapach moczu. Którymś razem poprosiłem żeby Państwo zamykali drzwi jeśli nie obserwują czy nie przebywają przed klatką. "Ja niepaniemaju".
W pewnym momencie ułamała się nóżka od drzwi, która była już styrana tym opuszczaniem i podnoszeniem.
Pomogło na chwilę. Problematyczni sąsiedzi zaczęli wkładać puste puszki między drzwi a framugę tak żeby się nie zamykały.
Od tamtej pory prowadzimy cichą wojnę. Oni otwierają, ja i partnerka zamykamy. I tak ciągle.
Dochodzi do sytuacji typu: Oni siedzą przed klatką, my zamykamy wchodząc, zaraz potem otwierają. Żadne próby kontaktu nie pomagają.
Kilka tygodni temu ktoś po prostu na klatce nasrał. W kącie. Najpewniej jakiś bezdomny.
Drzwi były zamykane przez tydzień lub dwa i znowu zaczyna się to samo. Czekam na kolejne niespodzianki.
sąsiedzi
Ocena:
154
(168)
Dostałem właśnie ankietę z uczelni na której studiowałem. W skrócie chcą wiedzieć czy pracuje w zawodzie zgodnym z wykształceniem. Nadesłało ją biuro karier.
Pamiętam jak na licencjacie mieliśmy spotkanie z właśnie "doradcą karier".
Do sali weszła Pani niewiele straszą od nas. Z wyglądu taka ledwo po studiach magisterskich.
Pani Doradca spojrzała na nas i zapytała co studiujemy.
Gdy w odpowiedzi usłyszała "bezpieczeństwo narodowe" uśmiechnęła się pogardliwie i rzuciła: "a co wy niby chcecie po tym robić?"
No tak niesmacznie się zrobiło.
Pamiętam jak na licencjacie mieliśmy spotkanie z właśnie "doradcą karier".
Do sali weszła Pani niewiele straszą od nas. Z wyglądu taka ledwo po studiach magisterskich.
Pani Doradca spojrzała na nas i zapytała co studiujemy.
Gdy w odpowiedzi usłyszała "bezpieczeństwo narodowe" uśmiechnęła się pogardliwie i rzuciła: "a co wy niby chcecie po tym robić?"
No tak niesmacznie się zrobiło.
Studia
Ocena:
107
(119)
Jakiś czas temu udaliśmy się z partnerką do naszej ulubionej cukierni po pączki. Wracaliśmy akurat ze spaceru z wtedy jeszcze tylko jednym pupilem, wiekową psinką rasy Jack Russel Terrier.
Pieski są tam mile widziane, przed wejściem stoi miska z wodą dla pupili. Obsługa nas już kojarzy. Nasza terrierka zawsze była tam przez pracowników wygłaskiwana i częstowana wafelkiem bez cukru. Więc i tym razem weszła z nami do środka.
Odstaliśmy swoje w kolejce i wybieramy pączki. Pies siedzi przy nas i rozgląda się po lokalu. Mamy już składać zamówienie, gdy do środka władowała się Pani z kilkuletnią córką oraz krwiożerczym psem zaczepno-obronnym pokroju Yorka, Szpica, czy innym wypłoszem.
Nie minęła chwila, a yorkopodobne stworzenie zaczęło ujadać, wyrywać się i szarpać w naszą stronę. Nasza staruszka nigdy nie daje sobie w kaszę dmuchać, więc również zaczęła ujadać. No i zrobiło się głośno. Niezrażona niczym nowoprzybyła stanęła w kolejce za nami, psy jeszcze bardziej zaczęły na siebie naskakiwać.
Zapytałem Panią czy może na chwilę wyjść skoro pieski ewidentnie się nie lubią, kupimy co chcemy opuścimy lokal.
Pani od Yorka uśmiechnęła się tylko, a następnie odpowiedziała mi coś po rosyjsku lub ukraińsku. Nie zrozumiałem, bo zwyczajnie nie znam ani jednego ani drugiego z wymienionych języków.
Summa summarum skończyło się tak, że moja partnerka wyszła na zewnątrz z naszym psem żebym mógł dokończyć zakupy.
Nie wiem. Ilekroć ja chcę wejść do lokalu przyjaznego psiarzom i widzę, że w środku jest już jakiś pies, to patrzę jak oba zwierzaki reagują. Jeśli ma być awantura to się usuwam i wracam za 10-15 minut. Ot, takie psiarskie savoir-vivre ułatwiające wszystkim życie.
Pieski są tam mile widziane, przed wejściem stoi miska z wodą dla pupili. Obsługa nas już kojarzy. Nasza terrierka zawsze była tam przez pracowników wygłaskiwana i częstowana wafelkiem bez cukru. Więc i tym razem weszła z nami do środka.
Odstaliśmy swoje w kolejce i wybieramy pączki. Pies siedzi przy nas i rozgląda się po lokalu. Mamy już składać zamówienie, gdy do środka władowała się Pani z kilkuletnią córką oraz krwiożerczym psem zaczepno-obronnym pokroju Yorka, Szpica, czy innym wypłoszem.
Nie minęła chwila, a yorkopodobne stworzenie zaczęło ujadać, wyrywać się i szarpać w naszą stronę. Nasza staruszka nigdy nie daje sobie w kaszę dmuchać, więc również zaczęła ujadać. No i zrobiło się głośno. Niezrażona niczym nowoprzybyła stanęła w kolejce za nami, psy jeszcze bardziej zaczęły na siebie naskakiwać.
Zapytałem Panią czy może na chwilę wyjść skoro pieski ewidentnie się nie lubią, kupimy co chcemy opuścimy lokal.
Pani od Yorka uśmiechnęła się tylko, a następnie odpowiedziała mi coś po rosyjsku lub ukraińsku. Nie zrozumiałem, bo zwyczajnie nie znam ani jednego ani drugiego z wymienionych języków.
Summa summarum skończyło się tak, że moja partnerka wyszła na zewnątrz z naszym psem żebym mógł dokończyć zakupy.
Nie wiem. Ilekroć ja chcę wejść do lokalu przyjaznego psiarzom i widzę, że w środku jest już jakiś pies, to patrzę jak oba zwierzaki reagują. Jeśli ma być awantura to się usuwam i wracam za 10-15 minut. Ot, takie psiarskie savoir-vivre ułatwiające wszystkim życie.
psiarze
Ocena:
125
(153)
O mojej szkole podstawowej mógłbym napisać wiele. Głównie złego. Poniższa historia przypomniała mi się podczas czytania losowej historii, również z czasów szkolnych, innego użytkownika.
I ja miałem to szczęście, że przyczepił się do mnie grupa kilku dupków z szóstej klasy, gdy ja chodziłem do czwartej. Wiecie takie typowe wyzywanie, popychanie, spluwanie na buty, dokuczanie w szatni.
Było ich więcej, byli więksi i silniejsi ode mnie. Z tego względu postanowiłem udać się do wychowawczyni mojej klasy. Opisałem sytuację, nauczycielka powiedziała, że jak jej pokaże, którzy to to rozwiążą sprawę.
Od kolegów i koleżanek z klasy dowiedziałem się jak nazywa się "lider" tamtej grupki oraz do której klasy konkretnie chodzą. Mało tego. Na jednej z przerw zapytałem dyżurującej nauczycielki, czy mogę zrobić telefonem zdjęcie mojemu oprawcy. (Starałem się być grzecznym dzieckiem, a w szkole był zakaz używania telefonów komórkowych ;)) Uzyskałem taką zgodę, zrobiłem zdjęcie, a wspomniany dupek nawet poszedł do tej samej nauczycielki na skargę, że bawię się w paparazzi.
Uzbrojony w garść informacji poszedłem do mojej wychowawczyni. Przekazałem nazwisko, numer oraz literkę klasy i co najważniejsze pokazałem zdjęcie. Wychowawczyni obiecała się tym zająć, a ja już odetchnąłem.
Niestety. Dokuczanie się nie skończyło. Ponownie powiedziałem o tym opiekunce naszej klasy, by usłyszeć, że ona nie wie kto to i nie potrafi znaleźć tego chłopaka.
Żeby nie było: w między czasie moja mama składała wizyty w szkole, gdy jej o wszystkim powiedziałem. Spławiano Ją za każdym razem. Ba, nawet moja babcia kiedyś była świadkiem całego zajścia, gdy przyszła mnie odebrać. Złapała gnojka za ramię, ochrzaniła, a ja pobiegłem po jakąś nauczycielkę. Niestety chłopak zdołał się wyrwać i uciec.
Dobrze, że to była już końcówka roku i po wakacjach cała ta banda była już w gimnazjum.
Minęło trochę czasu. Schodziłem schodami do szatni i słyszę za plecami jakieś wyzwiska skierowane w moją stronę. Odwróciłem się i zobaczyłem innego chłopaczka, który już był znany ze znęcania się nad jednym z uczniów z mojej klasy.
Tym razem postanowiłem olać to całe gadanie o przychodzeniu z problemami do pedagogów. Nie chciałem żeby znowu ktoś wszedł mi na głowę. Wziąłem sobie do serca radę mojego Ojca. Poczekałem, aż niedoszły oprawca podszedł bliżej mnie i "plask" w twarz.
Rozległ się krzyk i błagalne "nie bij mnie". Miałem już święty spokój do końca podstawówki.
I ja miałem to szczęście, że przyczepił się do mnie grupa kilku dupków z szóstej klasy, gdy ja chodziłem do czwartej. Wiecie takie typowe wyzywanie, popychanie, spluwanie na buty, dokuczanie w szatni.
Było ich więcej, byli więksi i silniejsi ode mnie. Z tego względu postanowiłem udać się do wychowawczyni mojej klasy. Opisałem sytuację, nauczycielka powiedziała, że jak jej pokaże, którzy to to rozwiążą sprawę.
Od kolegów i koleżanek z klasy dowiedziałem się jak nazywa się "lider" tamtej grupki oraz do której klasy konkretnie chodzą. Mało tego. Na jednej z przerw zapytałem dyżurującej nauczycielki, czy mogę zrobić telefonem zdjęcie mojemu oprawcy. (Starałem się być grzecznym dzieckiem, a w szkole był zakaz używania telefonów komórkowych ;)) Uzyskałem taką zgodę, zrobiłem zdjęcie, a wspomniany dupek nawet poszedł do tej samej nauczycielki na skargę, że bawię się w paparazzi.
Uzbrojony w garść informacji poszedłem do mojej wychowawczyni. Przekazałem nazwisko, numer oraz literkę klasy i co najważniejsze pokazałem zdjęcie. Wychowawczyni obiecała się tym zająć, a ja już odetchnąłem.
Niestety. Dokuczanie się nie skończyło. Ponownie powiedziałem o tym opiekunce naszej klasy, by usłyszeć, że ona nie wie kto to i nie potrafi znaleźć tego chłopaka.
Żeby nie było: w między czasie moja mama składała wizyty w szkole, gdy jej o wszystkim powiedziałem. Spławiano Ją za każdym razem. Ba, nawet moja babcia kiedyś była świadkiem całego zajścia, gdy przyszła mnie odebrać. Złapała gnojka za ramię, ochrzaniła, a ja pobiegłem po jakąś nauczycielkę. Niestety chłopak zdołał się wyrwać i uciec.
Dobrze, że to była już końcówka roku i po wakacjach cała ta banda była już w gimnazjum.
Minęło trochę czasu. Schodziłem schodami do szatni i słyszę za plecami jakieś wyzwiska skierowane w moją stronę. Odwróciłem się i zobaczyłem innego chłopaczka, który już był znany ze znęcania się nad jednym z uczniów z mojej klasy.
Tym razem postanowiłem olać to całe gadanie o przychodzeniu z problemami do pedagogów. Nie chciałem żeby znowu ktoś wszedł mi na głowę. Wziąłem sobie do serca radę mojego Ojca. Poczekałem, aż niedoszły oprawca podszedł bliżej mnie i "plask" w twarz.
Rozległ się krzyk i błagalne "nie bij mnie". Miałem już święty spokój do końca podstawówki.
szkoła podstawowa
Ocena:
103
(109)
Kolejna historia szkolna. Tym razem z gimnazjum.
Do gimnazjum, a raczej klas 7-9 uczęszczałem już w Szwecji. Przez pierwsze pół roku chodziłem do klasy wyłącznie z azylantami, uchodźcami etc. Tam uczyli nas wyłącznie szwedzkiego i dosłownych podstaw takich jak dodawanie czy odejmowanie.
Jako, że dodawać już umiałem, to wystarczyło, że liznąłem trochę szwedzkiego. Po pół roku trafiłem już do normalnej klasy z normalnym programem nauczania.
Biologii uczyła polka, która już od pewnego czasu miała problemy z jednym uczniem o imieniu River. Chłopak był efektem szwedzkiego, bezstresowego wychowania. Dawał w kość wszystkim nauczycielom i jedynie Pani Ania nie bała się zwrócić mu uwagi.
Pamiętam jak podczas moich pierwszy dni w nowej klasie River dosiadł się do mnie na przerwie żeby zagadać. Nie sprawiał złego wrażenia. Pytał czy mam dziewczynę, czy już miałem etc. Gdy usłyszał, że nie postanowił mi "pomóc". Ta jego "pomoc" sprowadzała się do tego, że zawołał koleżankę z naszej klasy, powiedzmy Alvę, aby podeszła do nas. Kiedy dziewczyna zmierzała w naszym kierunku powiedział, że mogę sobie ją podotykać, złapać za pośladki czy co tam chcę. Oczywiście odmówiłem. Zapytał dlaczego. Powiedziałem, że tak się nie robi. Zripostował, że jeśli boję się, że mnie uderzy, to nic takiego się nie stanie, bo "dziewczyny w Szwecji to lubią".
Gdy Alva była już przy naszym stoliku River odczekał chwilę. Nie uświadczył żadnej reakcji z mojej strony. Niepocieszony powiedział Alvie, że jednak nic i ją "odprawił".
Prostacki mózg chłopaka doszedł do wniosku, że na pewno muszę być homoseksualistą skoro nie chcę "zmacać koleżanki z klasy". Znowu zaczęły się docinki i zaczepki, ale sporadycznie. Więc olałem sprawę.
Wracając do historii właściwej:
Podczas jednej z lekcji Biolożka wyszła na chwilę z sali. Zostawiła nas samych. River, chcąc zabłysnąć, wstał, chwycił kredę czy tam marker i na tablicy napisał "ANNA KU*WA". Skąd znał nasze rodzime przekleństwo? Pewnie z Internetu. To akurat nieważne.
No nie powiem niesmacznie się zrobiło. Zwyczajnie szkoda mi było Pani Ani. Szczególnie, że kilka dni wcześniej widziałem jak wychodziła ze swojego gabinetu płacząc, a zaraz za nią dyrektor i dwójka rodziców z synem. Później dowiedziałem się, że to przez tamtego ucznia z którym miała ogromne problemy i który próbował jej wejść na głowę.
Co zrobiłem? Wstałem, starłem ten napis. Wywołałem oburzenie Rivera oraz o dziwo przynajmniej połowy klasy. River znowu wstał i to samo napisał. Znowu starłem. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. River zaczął się pieklić, zripostowałem, że to głupie i żeby przestał.
Moje słowa zadziałały na niego jak płachta na byka. Zerwał się z krzesła, które podniósł i rzucił we mnie. Akurat w tym momencie do sali wróciła Pani Ania.
Nie wiem czy River poniósł jakieś konsekwencje. Mnie przeniesiono do innej klasy, gdzie wszyscy byli do rany przyłóż. Pani Anna zmieniła szkołę w której naucza chyba do dziś. Zastanawiam się czasem jak skończył River, skoro w wieku 12/13 lat miał takie pomysły.
Do gimnazjum, a raczej klas 7-9 uczęszczałem już w Szwecji. Przez pierwsze pół roku chodziłem do klasy wyłącznie z azylantami, uchodźcami etc. Tam uczyli nas wyłącznie szwedzkiego i dosłownych podstaw takich jak dodawanie czy odejmowanie.
Jako, że dodawać już umiałem, to wystarczyło, że liznąłem trochę szwedzkiego. Po pół roku trafiłem już do normalnej klasy z normalnym programem nauczania.
Biologii uczyła polka, która już od pewnego czasu miała problemy z jednym uczniem o imieniu River. Chłopak był efektem szwedzkiego, bezstresowego wychowania. Dawał w kość wszystkim nauczycielom i jedynie Pani Ania nie bała się zwrócić mu uwagi.
Pamiętam jak podczas moich pierwszy dni w nowej klasie River dosiadł się do mnie na przerwie żeby zagadać. Nie sprawiał złego wrażenia. Pytał czy mam dziewczynę, czy już miałem etc. Gdy usłyszał, że nie postanowił mi "pomóc". Ta jego "pomoc" sprowadzała się do tego, że zawołał koleżankę z naszej klasy, powiedzmy Alvę, aby podeszła do nas. Kiedy dziewczyna zmierzała w naszym kierunku powiedział, że mogę sobie ją podotykać, złapać za pośladki czy co tam chcę. Oczywiście odmówiłem. Zapytał dlaczego. Powiedziałem, że tak się nie robi. Zripostował, że jeśli boję się, że mnie uderzy, to nic takiego się nie stanie, bo "dziewczyny w Szwecji to lubią".
Gdy Alva była już przy naszym stoliku River odczekał chwilę. Nie uświadczył żadnej reakcji z mojej strony. Niepocieszony powiedział Alvie, że jednak nic i ją "odprawił".
Prostacki mózg chłopaka doszedł do wniosku, że na pewno muszę być homoseksualistą skoro nie chcę "zmacać koleżanki z klasy". Znowu zaczęły się docinki i zaczepki, ale sporadycznie. Więc olałem sprawę.
Wracając do historii właściwej:
Podczas jednej z lekcji Biolożka wyszła na chwilę z sali. Zostawiła nas samych. River, chcąc zabłysnąć, wstał, chwycił kredę czy tam marker i na tablicy napisał "ANNA KU*WA". Skąd znał nasze rodzime przekleństwo? Pewnie z Internetu. To akurat nieważne.
No nie powiem niesmacznie się zrobiło. Zwyczajnie szkoda mi było Pani Ani. Szczególnie, że kilka dni wcześniej widziałem jak wychodziła ze swojego gabinetu płacząc, a zaraz za nią dyrektor i dwójka rodziców z synem. Później dowiedziałem się, że to przez tamtego ucznia z którym miała ogromne problemy i który próbował jej wejść na głowę.
Co zrobiłem? Wstałem, starłem ten napis. Wywołałem oburzenie Rivera oraz o dziwo przynajmniej połowy klasy. River znowu wstał i to samo napisał. Znowu starłem. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. River zaczął się pieklić, zripostowałem, że to głupie i żeby przestał.
Moje słowa zadziałały na niego jak płachta na byka. Zerwał się z krzesła, które podniósł i rzucił we mnie. Akurat w tym momencie do sali wróciła Pani Ania.
Nie wiem czy River poniósł jakieś konsekwencje. Mnie przeniesiono do innej klasy, gdzie wszyscy byli do rany przyłóż. Pani Anna zmieniła szkołę w której naucza chyba do dziś. Zastanawiam się czasem jak skończył River, skoro w wieku 12/13 lat miał takie pomysły.
gimnazjum szwecja
Ocena:
77
(83)
Kilka miesięcy temu zadzwoniła do mnie konsultantka z UPC. Jako, że w ciągu najbliższych miesięcy kończyła mi się umowa to proponowała mi przedłużenie.
Odkąd przejęło ich Play, jakość usług ewidentnie się pogorszyła, ale byłem w miarę zadowolony. No dobra. Tylko, że jest jedna sprawa - zmiana miejsca zamieszkania. Pytam panią czy pod nowym adresem na pewno będą dostępne ich usługi. Pracownica UPC twierdzi, że tak. Ja też sprawdziłem na stronie panwybierak, który również to potwierdził. Ok, to przedłużamy na 2 lata.
Dwa tygodnie temu, przed przeprowadzką, dzwonię do UPC/Play i mówię, że chciałbym zamówić montera na nowy adres. Konsultant pyta o dane, podaję nazwę ulicy, numer mieszkania, kod pocztowy i zonk... Pod tym adresem nie oferujemy usług. Inne bloki w okolicy mają takie opcje, ale mojego akurat nie obsługują.
Ewidentnie wprowadzono mnie w błąd. Reklamacja złożona. Czekam.
Edit:
Przed chwilą dzwoniłem ponownie. Udało mi się porozmawiać z kimś bardziej kompetentnym. Z tego co ta pani mi wyjaśniła: w moim bloku UPC rzeczywiście oferuje usługi, ale korzysta z infrastruktury innego operatora. Więc w tym wypadku może mi jedynie zaoferować nową umowę, którą musiałbym opłacać jednocześnie z poprzednią. Przeniesienie usług/zmiana adresu jest dalej niemożliwa.
Odkąd przejęło ich Play, jakość usług ewidentnie się pogorszyła, ale byłem w miarę zadowolony. No dobra. Tylko, że jest jedna sprawa - zmiana miejsca zamieszkania. Pytam panią czy pod nowym adresem na pewno będą dostępne ich usługi. Pracownica UPC twierdzi, że tak. Ja też sprawdziłem na stronie panwybierak, który również to potwierdził. Ok, to przedłużamy na 2 lata.
Dwa tygodnie temu, przed przeprowadzką, dzwonię do UPC/Play i mówię, że chciałbym zamówić montera na nowy adres. Konsultant pyta o dane, podaję nazwę ulicy, numer mieszkania, kod pocztowy i zonk... Pod tym adresem nie oferujemy usług. Inne bloki w okolicy mają takie opcje, ale mojego akurat nie obsługują.
Ewidentnie wprowadzono mnie w błąd. Reklamacja złożona. Czekam.
Edit:
Przed chwilą dzwoniłem ponownie. Udało mi się porozmawiać z kimś bardziej kompetentnym. Z tego co ta pani mi wyjaśniła: w moim bloku UPC rzeczywiście oferuje usługi, ale korzysta z infrastruktury innego operatora. Więc w tym wypadku może mi jedynie zaoferować nową umowę, którą musiałbym opłacać jednocześnie z poprzednią. Przeniesienie usług/zmiana adresu jest dalej niemożliwa.
UPC play
Ocena:
116
(124)
Po ponad półrocznej batalii z bankiem i sprzedającą udało mi się odebrać klucze i wprowadzić do już mojego własnego mieszkania.
O (P)iekielnej (S)przedającej wspominałem już w historii #90871. Na pewno napiszę o niej coś dłuższego, ale póki co krótko o tym czym uraczyła mnie na sam koniec przygody z kupnem mieszkania.
Przyjechałem odebrać kluczę, wchodzę do środka, PS dopiero teraz pokazuje mi kilka mniejszych baboli, które nie były widoczne przy oglądaniu mieszkania, ale na to już macham ręką. Nie chcę więcej użerać się z tą wariatką, a i tak robię remont.
Umawialiśmy się, że zabiorą wszystkie meble poza AGD. Mimo to w salonie zostawili okropną, śmierdzącą kanapę w kolorze krwistej czerwieni z brązowymi elementami, które w zamyśle miały przypominać skórę. A no i podłokietnik był rozwalony.
"Stwierdziliśmy, że się panu przyda." No nie przyda. Dobra wynoś się już kobieto. Naprawdę, gdyby nie fakt, że PS była ewidentnie niestabilna psychicznie i przy mówieniu dosłownie toczyła pianę z ust to kazałbym jej to samemu znosić na plecach.
Nadszedł dzień przeprowadzki, wnoszenia kartonów i rozkręcenia paskudnej kanapy na części pierwsze. Pewnie wszyscy wiecie jak działają takie meble z funkcją spania. Szarpie się za sznurek i wyciąga się element materaca na kółkach, który na co dzień jest ukryty przed wzrokiem.
Szarpię za ten sznurek, element kanapy się wysuwa. Jest równie czerwony co reszta, tyle, że ozdobiony plamami po ekhm nasieniu.
Wynoszenie tego świństwa odbyło się rękawiczkach, a nawet po dezynfekcji wszyscy którzy przy tym pomagali czuli się brudni.
O (P)iekielnej (S)przedającej wspominałem już w historii #90871. Na pewno napiszę o niej coś dłuższego, ale póki co krótko o tym czym uraczyła mnie na sam koniec przygody z kupnem mieszkania.
Przyjechałem odebrać kluczę, wchodzę do środka, PS dopiero teraz pokazuje mi kilka mniejszych baboli, które nie były widoczne przy oglądaniu mieszkania, ale na to już macham ręką. Nie chcę więcej użerać się z tą wariatką, a i tak robię remont.
Umawialiśmy się, że zabiorą wszystkie meble poza AGD. Mimo to w salonie zostawili okropną, śmierdzącą kanapę w kolorze krwistej czerwieni z brązowymi elementami, które w zamyśle miały przypominać skórę. A no i podłokietnik był rozwalony.
"Stwierdziliśmy, że się panu przyda." No nie przyda. Dobra wynoś się już kobieto. Naprawdę, gdyby nie fakt, że PS była ewidentnie niestabilna psychicznie i przy mówieniu dosłownie toczyła pianę z ust to kazałbym jej to samemu znosić na plecach.
Nadszedł dzień przeprowadzki, wnoszenia kartonów i rozkręcenia paskudnej kanapy na części pierwsze. Pewnie wszyscy wiecie jak działają takie meble z funkcją spania. Szarpie się za sznurek i wyciąga się element materaca na kółkach, który na co dzień jest ukryty przed wzrokiem.
Szarpię za ten sznurek, element kanapy się wysuwa. Jest równie czerwony co reszta, tyle, że ozdobiony plamami po ekhm nasieniu.
Wynoszenie tego świństwa odbyło się rękawiczkach, a nawet po dezynfekcji wszyscy którzy przy tym pomagali czuli się brudni.
zakup mieszkania
Ocena:
71
(93)
Historia sprzed paru dobrych lat.
Byłem na ślubie brata ciotecznego. Koniec uroczystości, ksiądz składa młodym życzenia, które zakończył słowami:
(...) oby parta rządząca rządziła jak najdłużej i dała jak najwięcej pieniędzy.
Tak trochę niesmacznie się zrobiło.
Byłem na ślubie brata ciotecznego. Koniec uroczystości, ksiądz składa młodym życzenia, które zakończył słowami:
(...) oby parta rządząca rządziła jak najdłużej i dała jak najwięcej pieniędzy.
Tak trochę niesmacznie się zrobiło.
ślub ksieza
Ocena:
121
(153)
Uwielbiam chodzić do kina. Naprawdę. Zapach popcornu i cała ta otoczka wywołują u mnie poczucie nostalgii. Na filmy chodzimy z partnerką stosunkowo często do CinemaCity Bemowo. Ot blisko mamy a w środku jest taki fajny klimat wczesnych lat 2000.
Może zabrzmię jak stary dziad i nie odkryję niczego nowego, ale: kiedyś to było.
Rodzice wychowali mnie tak, że wychodzę z przeświadczenia iż w miejscach tego typu powinienem zachowywać się tak żeby nie przeszkadzać innym.
Dziś chyba nikt inny nie wychodzi z takiego założenia. Nieważne czy jest to maraton z pełną salą w weekend, czy seans niszowego horroru we wtorek wieczorem.
Zawsze znajdą się jakieś elementy, które zachowują się po prostu jak nieokrzesane... Chciałem napisać świnie, ale śmiem twierdzić, że świnie potrafią okazać więcej ogłady niż ludzie, których zaraz opiszę.
Pewnie, zawsze zdarzały się takie sytuacje, że ktoś rozmawiał. Ale to co dziś obserwuję w salach kinowych zabija we mnie resztki wiary w ludzi. Zazwyczaj jest to młodzież, ale niekiedy osoby, które 18 urodziny mają już dawno za sobą.
Pozwolę sobie wypunktować, bo nie ma sensu rozwodzić się nad każdą taką rzeczą z osobna.
- Rozmowy. Od szeptu po normalny ton głosu, a czasem nawet przekrzykiwanie filmu.
- Niewyciszone telefony/zerkanie w ekran i świecenie innym po oczach.
- Kopanie w fotel.
- Zakładanie nóg na fotel przed sobą z butami lub bez.
- Zerowanie wódy na maratonie.
- Vapowanie, a co za tym idzie puszczanie śmierdzącego słodkawego dymu, który zasłania ekran.
- Przychodzenie po wpływem % lub czegoś innego, wyciąganie ręki w stronę ekranu wysoko ponad swoją głową i krzyczenie "KRZYYYYYŚ KRZYYYYYŚ" (miało miejsce podczas seansu "Puchatek: Krew i Miód)
- Ściąganie butów i narażanie postronnych na wdychanie toksycznych oparów z przepoconych skarpetek
- Przychodzenie na film z dziećmi w wieku 3/4 lata. Brak reakcji na to gdy pociechy biegają po sali i zaczepiają innych widzów.
- Robienie sobie zdjęć z fleszem podczas seansu.
Chyba tyle.
Próbowałem zgłaszać bardziej upierdliwe akcje do obsługi kina, ale ta i tak niewiele mogła zrobić. Raz menadżer skutecznie ogarnął grupkę chłopaków pijących %, ale zazwyczaj sprowadza się to do zajrzenia na salę i tyle. Póki co najlepsze efekty daje zwrócenie uwagi samemu, choć tutaj już dziewczyna zaczyna mnie powstrzymywać kiedy próbuję wstać żeby do kogoś podejść
Ktoś pewnie stwierdzi, że mam kija w dolnej części ciała. Spotkałem się z opinią, która brzmiała mniej-więcej tak: "Przecież to logiczne że grupki znajomych udający się do kina idą się dobrze zabawić, a nie w milczeniu podziwiać dzieła filmowe."
No ja śmiem się nie zgodzić. Według mnie do kina chodzi się po to żeby obejrzeć film na dużym ekranie i skupić na tym. Jeśli ktoś chce pogadać z kumplami przy kielichu to są od tego puby albo domówki.
Może zabrzmię jak stary dziad i nie odkryję niczego nowego, ale: kiedyś to było.
Rodzice wychowali mnie tak, że wychodzę z przeświadczenia iż w miejscach tego typu powinienem zachowywać się tak żeby nie przeszkadzać innym.
Dziś chyba nikt inny nie wychodzi z takiego założenia. Nieważne czy jest to maraton z pełną salą w weekend, czy seans niszowego horroru we wtorek wieczorem.
Zawsze znajdą się jakieś elementy, które zachowują się po prostu jak nieokrzesane... Chciałem napisać świnie, ale śmiem twierdzić, że świnie potrafią okazać więcej ogłady niż ludzie, których zaraz opiszę.
Pewnie, zawsze zdarzały się takie sytuacje, że ktoś rozmawiał. Ale to co dziś obserwuję w salach kinowych zabija we mnie resztki wiary w ludzi. Zazwyczaj jest to młodzież, ale niekiedy osoby, które 18 urodziny mają już dawno za sobą.
Pozwolę sobie wypunktować, bo nie ma sensu rozwodzić się nad każdą taką rzeczą z osobna.
- Rozmowy. Od szeptu po normalny ton głosu, a czasem nawet przekrzykiwanie filmu.
- Niewyciszone telefony/zerkanie w ekran i świecenie innym po oczach.
- Kopanie w fotel.
- Zakładanie nóg na fotel przed sobą z butami lub bez.
- Zerowanie wódy na maratonie.
- Vapowanie, a co za tym idzie puszczanie śmierdzącego słodkawego dymu, który zasłania ekran.
- Przychodzenie po wpływem % lub czegoś innego, wyciąganie ręki w stronę ekranu wysoko ponad swoją głową i krzyczenie "KRZYYYYYŚ KRZYYYYYŚ" (miało miejsce podczas seansu "Puchatek: Krew i Miód)
- Ściąganie butów i narażanie postronnych na wdychanie toksycznych oparów z przepoconych skarpetek
- Przychodzenie na film z dziećmi w wieku 3/4 lata. Brak reakcji na to gdy pociechy biegają po sali i zaczepiają innych widzów.
- Robienie sobie zdjęć z fleszem podczas seansu.
Chyba tyle.
Próbowałem zgłaszać bardziej upierdliwe akcje do obsługi kina, ale ta i tak niewiele mogła zrobić. Raz menadżer skutecznie ogarnął grupkę chłopaków pijących %, ale zazwyczaj sprowadza się to do zajrzenia na salę i tyle. Póki co najlepsze efekty daje zwrócenie uwagi samemu, choć tutaj już dziewczyna zaczyna mnie powstrzymywać kiedy próbuję wstać żeby do kogoś podejść
Ktoś pewnie stwierdzi, że mam kija w dolnej części ciała. Spotkałem się z opinią, która brzmiała mniej-więcej tak: "Przecież to logiczne że grupki znajomych udający się do kina idą się dobrze zabawić, a nie w milczeniu podziwiać dzieła filmowe."
No ja śmiem się nie zgodzić. Według mnie do kina chodzi się po to żeby obejrzeć film na dużym ekranie i skupić na tym. Jeśli ktoś chce pogadać z kumplami przy kielichu to są od tego puby albo domówki.
kino
Ocena:
193
(211)
1 2 3 > ostatnia ›
« poprzednia 1 2 3 następna »