Profil użytkownika

BornToFeel ♂
Zamieszcza historie od: | 18 września 2017 - 11:45 |
Ostatnio: | 24 listopada 2023 - 12:30 |
O sobie: |
Fan muzyki metalowej i szeroko pojętej fantastyki. Trochę maruda. |
- Historii na głównej: 15 z 16
- Punktów za historie: 1427
- Komentarzy: 5
- Punktów za komentarze: 11
Może nie napiszę nic odkrywczego, ale krew mnie zalewa.
Księgowa poinformowała mnie, że wszedłem na drugi próg podatkowy.
Zarabiam głównie z prowizji, na które ciężko pracuje. Więc to antyludzkie państwo postanowiło dać mi cudowny prezent na święta i uwalić wypłatę o około 2000 PLN. Mimo, że zasuwałem więcej żeby mieć trochę dodatkowego gorsza przed świętami to za listopad dostanę tyle samo co za październik w którym miałem gorsze wyniki.
Rachunki i inne wydatki pozostają te same, a w tym okresie są nawet większe.
Nie ma to jak być karanym za to, że się pracuje.
Może powinienem zmienić system wartości oraz myślenia i zamiast tego żerować na pracy innych i ciągnąc socjal?
Księgowa poinformowała mnie, że wszedłem na drugi próg podatkowy.
Zarabiam głównie z prowizji, na które ciężko pracuje. Więc to antyludzkie państwo postanowiło dać mi cudowny prezent na święta i uwalić wypłatę o około 2000 PLN. Mimo, że zasuwałem więcej żeby mieć trochę dodatkowego gorsza przed świętami to za listopad dostanę tyle samo co za październik w którym miałem gorsze wyniki.
Rachunki i inne wydatki pozostają te same, a w tym okresie są nawet większe.
Nie ma to jak być karanym za to, że się pracuje.
Może powinienem zmienić system wartości oraz myślenia i zamiast tego żerować na pracy innych i ciągnąc socjal?
państwo
Ocena:
111
(135)
Staram się o kredyt na mieszkanie. Stety-niestety BK 2% bez wkładu własnego.
Nie jestem do końca zachwycony tym faktem, ale widząc szybujące w górę ceny mieszkań starałem się złapać cokolwiek.
Udało mi się znaleźć mieszkanie, które mi się spodobało, w sensownej (jak na dzień dzisiejszy) cenie oraz dobrej lokalizacji. No bajka. Sprzedającymi jest małżeństwo po 60, poszli mi nawet na rękę i nie chcieli zadatku.
Na początku września podpisaliśmy umowę notarialną z terminem do mniej-więcej połowy grudnia. Od tamtej pory Pani Sprzedająca (PS) dzwoniła do mnie raz w tygodniu żeby zapytać "CZY JUŻ?". No okej.
Na początku października poinformowałem, że otrzymałem wstępną decyzję pozytywną oraz, żeby PS szykowała się na wizytę rzeczoznawcy, który przyszedł w połowie października, a zaraz potem wysłałem kosztorys o czym tez poinformowałem. Pierwszy zgrzyt: obraza majestatu PS i pretensje z jej strony, że jak to ja zamierzam zmieniać kolor ścian czy podłogi skoro oni remontowali 2 lata temu i jest ładnie.
Potem była chwila spokoju, aż nadszedł listopad.
PS mając w poważaniu, że umowa przedwstępna obowiązuje do połowy grudnia tego roku zaczęła zalewać mnie wiadomościami i telefonami pytając o sytuację.
W końcu "jak oni brali kredyt to 2 tygodnie i mieli pieniądze". Do PS nie dociera, że oni brali zwykły kredyt a ja staram się o ten na który rzuciła się duża część Polaków i banki nie wyrabiają.
Nie będę przytaczał treści rozmów, a potem SMSów, gdy zacząłem po prostu nie odbierać telefonów od PS.
Ogólnie rzecz biorąc:
Od początku listopada mam od niej przynajmniej 3 połączenia dziennie i kilka SMSów
W końcu odebrałem. Z miejsca poinformowała mnie, że "tak nie może być, to skandal i ona musiała zaingerować, wkroczyć i wziąć sprawy w swoje ręce."
PS miała czelność wydzwaniać do mojego doradcy kredytowego i wypytywać o mnie oraz stan mojego wniosku. Gdy to nie pomogło zaczęła wydzwaniać po bankach wypytując czy nie biorę kredytu akurat w tym banku i żeby oni jej powiedzieli jak to wygląda. Uważa, że "coś jest nie tak bo jak pożalili się rzeczoznawcy ile już czekają to on się pobłażliwe uśmiechnął więc on coś na pewno wie!" Tym bardziej coś jest nie tak bo gdy wypytywała o mnie w bankach i u doradcy to nikt jej nic nie chciał powiedzieć! Ciekawe dlaczego? Może jakaś tajemnica obowiązuje? A tak poza tym to "mojego doradcy ja chyba nie obchodzę i nie zależy mu na zarobku bo inaczej co dzień chodziłby do banku działać i przepychać mój wniosek."
Już pomijam fakt, że PS odnosi się do mnie/traktuje mnie tak jakbym był jej kilkuletnim synem. Wydzwanianie do banków i mojego doradcy to już przesada. Ciekaw jestem co jeszcze odwali.
Jak już przyznają mi ten kredyt to chyba zrobię jej psikusa i poczekam do ostatniego dnia ustalonego u notariusza.
Póki co gryzę się w język żeby nie podjudzać tej wariatki. Nie potrzebuję więcej problemów z jej strony. Jak już mieszkanie będzie moje chętnie jej powiem, co myślę o takim zachowaniu.
Nie jestem do końca zachwycony tym faktem, ale widząc szybujące w górę ceny mieszkań starałem się złapać cokolwiek.
Udało mi się znaleźć mieszkanie, które mi się spodobało, w sensownej (jak na dzień dzisiejszy) cenie oraz dobrej lokalizacji. No bajka. Sprzedającymi jest małżeństwo po 60, poszli mi nawet na rękę i nie chcieli zadatku.
Na początku września podpisaliśmy umowę notarialną z terminem do mniej-więcej połowy grudnia. Od tamtej pory Pani Sprzedająca (PS) dzwoniła do mnie raz w tygodniu żeby zapytać "CZY JUŻ?". No okej.
Na początku października poinformowałem, że otrzymałem wstępną decyzję pozytywną oraz, żeby PS szykowała się na wizytę rzeczoznawcy, który przyszedł w połowie października, a zaraz potem wysłałem kosztorys o czym tez poinformowałem. Pierwszy zgrzyt: obraza majestatu PS i pretensje z jej strony, że jak to ja zamierzam zmieniać kolor ścian czy podłogi skoro oni remontowali 2 lata temu i jest ładnie.
Potem była chwila spokoju, aż nadszedł listopad.
PS mając w poważaniu, że umowa przedwstępna obowiązuje do połowy grudnia tego roku zaczęła zalewać mnie wiadomościami i telefonami pytając o sytuację.
W końcu "jak oni brali kredyt to 2 tygodnie i mieli pieniądze". Do PS nie dociera, że oni brali zwykły kredyt a ja staram się o ten na który rzuciła się duża część Polaków i banki nie wyrabiają.
Nie będę przytaczał treści rozmów, a potem SMSów, gdy zacząłem po prostu nie odbierać telefonów od PS.
Ogólnie rzecz biorąc:
Od początku listopada mam od niej przynajmniej 3 połączenia dziennie i kilka SMSów
W końcu odebrałem. Z miejsca poinformowała mnie, że "tak nie może być, to skandal i ona musiała zaingerować, wkroczyć i wziąć sprawy w swoje ręce."
PS miała czelność wydzwaniać do mojego doradcy kredytowego i wypytywać o mnie oraz stan mojego wniosku. Gdy to nie pomogło zaczęła wydzwaniać po bankach wypytując czy nie biorę kredytu akurat w tym banku i żeby oni jej powiedzieli jak to wygląda. Uważa, że "coś jest nie tak bo jak pożalili się rzeczoznawcy ile już czekają to on się pobłażliwe uśmiechnął więc on coś na pewno wie!" Tym bardziej coś jest nie tak bo gdy wypytywała o mnie w bankach i u doradcy to nikt jej nic nie chciał powiedzieć! Ciekawe dlaczego? Może jakaś tajemnica obowiązuje? A tak poza tym to "mojego doradcy ja chyba nie obchodzę i nie zależy mu na zarobku bo inaczej co dzień chodziłby do banku działać i przepychać mój wniosek."
Już pomijam fakt, że PS odnosi się do mnie/traktuje mnie tak jakbym był jej kilkuletnim synem. Wydzwanianie do banków i mojego doradcy to już przesada. Ciekaw jestem co jeszcze odwali.
Jak już przyznają mi ten kredyt to chyba zrobię jej psikusa i poczekam do ostatniego dnia ustalonego u notariusza.
Póki co gryzę się w język żeby nie podjudzać tej wariatki. Nie potrzebuję więcej problemów z jej strony. Jak już mieszkanie będzie moje chętnie jej powiem, co myślę o takim zachowaniu.
kupno mieszkania
Ocena:
134
(148)
W bloku mam dwie windy. Jedna większa, gdzie spokojnie zmieści się 8 osób. Druga jest sporo mniejsza. Według naklejki, która jest wewnątrz, winda może przewieźć 5 osób. W rzeczywistości, jeśli pasażerów jest więcej niż 2 to już robi się ciasno i niekomfortowo.
Wczoraj wieczorem, razem z partnerką i dwoma psami (haszczak w typie malamuta oraz jack russel) zgarnęliśmy worek ze śmieciami, po czym ruszyliśmy na spacer.
Niestety ta ciaśniejsza winda ma "priorytet" i mechanizm przyzywa ją na piętro w pierwszej kolejności.
Zapakowaliśmy się do środka i chcemy jechać na parter. Winda zatrzymuje się już na kolejnym piętrze, a do środka próbuje załadować się Pan słusznych rozmiarów, przepychając się depcze po łapach haszczaka, mi wbija łokieć w żebra a partnerce przywalił plecakiem. Na naszą prośbę żeby poczekał na drugą windę bo zwyczajnie się nie pomieścimy odparł, iż mu się śpieszy. No tak niefajnie.
Druga sytuacja, również z wspomnianą windą związana. Nagminnie się zdarza bo pani którą będę opisywać chyba ma podobny rozkład dnia co ja. Często gdy zjeżdżam windą z psami wspomniana sąsiadka również wyprowadza swojego psa na spacer. Tyle, że jej pies do krwiożerczy pinczer morderca, który zawsze rzuca się z zębiskami na nasze czworonogi. Nie wiem czy nie znosi wszystkich innych psów czy tylko naszych, ale ujada i szarpie się całą drogę na dół.
Póki co nic się nie stało i mam nadzieję, że tak zostanie. Haszczak jakby kłapnął zjadłby Pinczera na miejscu, a ma taki odruch że broni starszego, już kilkunastoletniego jacka rusella.
Riposta Sąsiadki na moją prośbę by nie ładować się do windy kiedy jedziemy skoro psy się nie lubią? "Oj tam oj tam tak się porozumiewają."
Ot takie pierdoły a irytują.
Wczoraj wieczorem, razem z partnerką i dwoma psami (haszczak w typie malamuta oraz jack russel) zgarnęliśmy worek ze śmieciami, po czym ruszyliśmy na spacer.
Niestety ta ciaśniejsza winda ma "priorytet" i mechanizm przyzywa ją na piętro w pierwszej kolejności.
Zapakowaliśmy się do środka i chcemy jechać na parter. Winda zatrzymuje się już na kolejnym piętrze, a do środka próbuje załadować się Pan słusznych rozmiarów, przepychając się depcze po łapach haszczaka, mi wbija łokieć w żebra a partnerce przywalił plecakiem. Na naszą prośbę żeby poczekał na drugą windę bo zwyczajnie się nie pomieścimy odparł, iż mu się śpieszy. No tak niefajnie.
Druga sytuacja, również z wspomnianą windą związana. Nagminnie się zdarza bo pani którą będę opisywać chyba ma podobny rozkład dnia co ja. Często gdy zjeżdżam windą z psami wspomniana sąsiadka również wyprowadza swojego psa na spacer. Tyle, że jej pies do krwiożerczy pinczer morderca, który zawsze rzuca się z zębiskami na nasze czworonogi. Nie wiem czy nie znosi wszystkich innych psów czy tylko naszych, ale ujada i szarpie się całą drogę na dół.
Póki co nic się nie stało i mam nadzieję, że tak zostanie. Haszczak jakby kłapnął zjadłby Pinczera na miejscu, a ma taki odruch że broni starszego, już kilkunastoletniego jacka rusella.
Riposta Sąsiadki na moją prośbę by nie ładować się do windy kiedy jedziemy skoro psy się nie lubią? "Oj tam oj tam tak się porozumiewają."
Ot takie pierdoły a irytują.
winda blokowisko sąsiedzi
Ocena:
149
(165)
Wynajmuję od spółdzielni miejsce parkingowe przy sąsiednim bloku. Stoi tam taki "motylek"/blokada do której zazwyczaj przyczepiam motocykl przy pomocy łańcucha.
Od jakiegoś czasu trwa remont kanalizacji i kilka miejsc obok zostało rozkopanych. Wspomniane roboty trwają już dobrych kilka tygodni.
Gdy tylko prace remontowe zaczęły wrzeć podszedłem do Panów Budwolańców i zapytałem czy nie muszę przestawiać motocykla, biorąc pod uwagę jak blisko od mojego miejsca to wszystko się dzieje. Zapewniono mnie, że nie ma takiej potrzeby.
Dni tak sobie mijały, korzystałem z miejsca normalnie.
Aż do zeszłego czwartku bodajże.
Przechodząc obok parkingu zauważyłem, że motylek/blokada została wymontowana z podłoża razem z moim łańcuchem, którym przypinam motocykl (dobrze, że tego dnia akurat nie założyłem żadnej blokady na moją maszynę). Sam pojazd został przesunięty (najpewniej) przez Panów Budowlańców kilka metrów dalej.
Miałem szczęście, że obecny był tam kierownik. Porozmawiałem z nim. Przeprosił mnie i wyjaśnił, że musieli to zrobić aby kontynuować prace. Zostawiłem Panu Kierownikowi mój numer, a on dał mi swój. W razie czego mają dzwonić.
W efekcie "tylko" poprzekrzywiali mi lusterka.
Irytuje mnie brak komunikacji i jakiejkolwiek próby kontaktu ze strony spółdzielni. Potrafili powiadomić innych użytkowników parkingu o tym, że ich miejsca muszą zostać rozkopane, a gdy się okazało, że Budowlańcy potrzebują większej przestrzeni roboczej to urzędnicy olali sprawę.
Kamery na parkingu niestety "nie łapią" mojego miejsca więc gdyby koparka, która wywija łyżką kilka cm od mojego motocykla uszkodziła go to nie miałbym żadnego dowodu że to ich sprawka... Tak samo nie jestem zachwycony faktem, że ktoś ściągał plandekę z mojej maszyny i przepychał ją kilka metrów. Wolę nie myśleć co by było gdybym parkował tam samochód.
Szkoda, że spółdzielnia nie komunikuje się tak sprawnie z mieszkańcami jak sprawnie podnosi czynsz co kilka miesięcy...
Od jakiegoś czasu trwa remont kanalizacji i kilka miejsc obok zostało rozkopanych. Wspomniane roboty trwają już dobrych kilka tygodni.
Gdy tylko prace remontowe zaczęły wrzeć podszedłem do Panów Budwolańców i zapytałem czy nie muszę przestawiać motocykla, biorąc pod uwagę jak blisko od mojego miejsca to wszystko się dzieje. Zapewniono mnie, że nie ma takiej potrzeby.
Dni tak sobie mijały, korzystałem z miejsca normalnie.
Aż do zeszłego czwartku bodajże.
Przechodząc obok parkingu zauważyłem, że motylek/blokada została wymontowana z podłoża razem z moim łańcuchem, którym przypinam motocykl (dobrze, że tego dnia akurat nie założyłem żadnej blokady na moją maszynę). Sam pojazd został przesunięty (najpewniej) przez Panów Budowlańców kilka metrów dalej.
Miałem szczęście, że obecny był tam kierownik. Porozmawiałem z nim. Przeprosił mnie i wyjaśnił, że musieli to zrobić aby kontynuować prace. Zostawiłem Panu Kierownikowi mój numer, a on dał mi swój. W razie czego mają dzwonić.
W efekcie "tylko" poprzekrzywiali mi lusterka.
Irytuje mnie brak komunikacji i jakiejkolwiek próby kontaktu ze strony spółdzielni. Potrafili powiadomić innych użytkowników parkingu o tym, że ich miejsca muszą zostać rozkopane, a gdy się okazało, że Budowlańcy potrzebują większej przestrzeni roboczej to urzędnicy olali sprawę.
Kamery na parkingu niestety "nie łapią" mojego miejsca więc gdyby koparka, która wywija łyżką kilka cm od mojego motocykla uszkodziła go to nie miałbym żadnego dowodu że to ich sprawka... Tak samo nie jestem zachwycony faktem, że ktoś ściągał plandekę z mojej maszyny i przepychał ją kilka metrów. Wolę nie myśleć co by było gdybym parkował tam samochód.
Szkoda, że spółdzielnia nie komunikuje się tak sprawnie z mieszkańcami jak sprawnie podnosi czynsz co kilka miesięcy...
spółdzielnia
Ocena:
70
(82)
Historia ze studiów.
Byłem ja sobie starostą podczas licencjatu, więc kontakt z wykładowcami itp. należał do moich obowiązków.
Koniec listopada/początek grudnia jeden z profesorów oznajmił, że po świętach czeka nas egzamin. Przy okazji obiecał wysłać mi na maila zagadnienia jakie mieliśmy przerobić, aby się przygotować.
Minęły plus/minus dwa tygodnie, wszyscy już powoli zbierają się do domów a zagadnień brak. Zadzwoniłem do Pana Profesora żeby się przypomnieć.
Nasza rozmowa wyglądała mniej-więcej tak. Nie pamiętam całości dokładnie, ale sens zachowany.
- Dzień dobry Panie Profesorze, z tej strony BornToFeel. Chciałem się przypomnieć w sprawie zagadnień na egzamin, który mamy mieć po świętach z wykładów.
- (Chwila ciszy) Ale na początku grudnia była u mnie w gabinecie Pana Koleżanka i zabrała te zagadnienia. Miała je przekazać reszcie grupy.
- Mhm. Rozumiem. Niestety tak się nie stało, dziękuję za informację, załatwię te sprawę z Koleżanką.
Napisałem do wspomnianej Koleżanki. Nie przepadałem a nią, właśnie przez takie akcje.
Upomniana wrzuciła zagadnienia na fejsbukową grupę naszego rocznika i niby na tym mogłoby się skończyć.
Na kolejnych wykładach Pan Profesor soczyście ochrzanił Koleżankę za nieudostępnienie owych zagadnień całemu rocznikowi.
Później, droga pantoflową, dotarła do mnie informacja (w którą jestem w stanie uwierzyć, patrząc przez pryzmat zachowania Koleżanki na przestrzeni całych studiów), że zagadnienia wysłała tylko swoim "psiapsi" i liczyła, iż to nie wyjdzie na jaw.
Byłem ja sobie starostą podczas licencjatu, więc kontakt z wykładowcami itp. należał do moich obowiązków.
Koniec listopada/początek grudnia jeden z profesorów oznajmił, że po świętach czeka nas egzamin. Przy okazji obiecał wysłać mi na maila zagadnienia jakie mieliśmy przerobić, aby się przygotować.
Minęły plus/minus dwa tygodnie, wszyscy już powoli zbierają się do domów a zagadnień brak. Zadzwoniłem do Pana Profesora żeby się przypomnieć.
Nasza rozmowa wyglądała mniej-więcej tak. Nie pamiętam całości dokładnie, ale sens zachowany.
- Dzień dobry Panie Profesorze, z tej strony BornToFeel. Chciałem się przypomnieć w sprawie zagadnień na egzamin, który mamy mieć po świętach z wykładów.
- (Chwila ciszy) Ale na początku grudnia była u mnie w gabinecie Pana Koleżanka i zabrała te zagadnienia. Miała je przekazać reszcie grupy.
- Mhm. Rozumiem. Niestety tak się nie stało, dziękuję za informację, załatwię te sprawę z Koleżanką.
Napisałem do wspomnianej Koleżanki. Nie przepadałem a nią, właśnie przez takie akcje.
Upomniana wrzuciła zagadnienia na fejsbukową grupę naszego rocznika i niby na tym mogłoby się skończyć.
Na kolejnych wykładach Pan Profesor soczyście ochrzanił Koleżankę za nieudostępnienie owych zagadnień całemu rocznikowi.
Później, droga pantoflową, dotarła do mnie informacja (w którą jestem w stanie uwierzyć, patrząc przez pryzmat zachowania Koleżanki na przestrzeni całych studiów), że zagadnienia wysłała tylko swoim "psiapsi" i liczyła, iż to nie wyjdzie na jaw.
studia
Ocena:
124
(124)
Z jakiej racji kiedy ja anuluję przejazd Uberem czy Boltem, niezależnie ile czasu minęło to oni naliczają sobie opłatę? Albo gdy zjechanie windą zajmuje mi powyżej minuty zostaje naliczona opłata "za oczekiwanie"?
Nieważne czy stoję przed klatką, czy dopiero schodzę po schodach. Za każdym razem dostaje powiadomienie "następnym razem nie każ kierowcy czekać" czy jakoś tak i ściągają mi z konta dodatkowe 1 czy 2 zł.
Nie wkurzałbym się tak gdyby nie to, że kiedy zamawiam Ubera lub Bolta to zazwyczaj muszę czekać 30 minut, bo kierowcy bezkarnie anulują sobie przejazdy. Nie raz podczas oczekiwania dane kierowcy zmieniają się kilkukrotnie, a ja tracę czas.
Jeszcze bardziej irytują mnie sytuacje, gdy kierowca zaakceptuje przejazd i stoi. Mija 15 minut, ja już dawno przejechałbym połowę trasy autobusem i co? I nie mogę anulować bo znowu naliczą mi opłatę.
Miałem już taką sytuację, że zamówiłem Ubera stojąc na przystanku pod Złotymi Tarasami. Kierowca był kilkaset czy kilkadziesiąt metrów dalej na parkingu pod dworcem. Żadnej wiadomości z jego strony. W końcu podszedłem po 10 minutach i zastałem go jedzącego sobie kanapkę. No kurde. Ze mnie by już ściągali kasę za takie opóźnienie. W końcu płacę za ten przejazd więc oczekuję, że zostanę odebrany w wybranym przez siebie miejscu.
Ktoś może powiedzieć, że w takim razie zostaje mi zwykłe taxi. No niestety. Warszawskie złotówy zdzierają jeszcze bardziej. Tak źle i tak niedobrze.
Musiałem to z siebie wyrzucić, gdy przed chwilą kierowca, który zaakceptował przejazd "pets" stwierdził, że nas nie zabierze. Dlaczego? Bo mamy ze sobą psa.
Kazał anulować przejazd. I co? I zjadło mi 9,50 zł.
Nieważne czy stoję przed klatką, czy dopiero schodzę po schodach. Za każdym razem dostaje powiadomienie "następnym razem nie każ kierowcy czekać" czy jakoś tak i ściągają mi z konta dodatkowe 1 czy 2 zł.
Nie wkurzałbym się tak gdyby nie to, że kiedy zamawiam Ubera lub Bolta to zazwyczaj muszę czekać 30 minut, bo kierowcy bezkarnie anulują sobie przejazdy. Nie raz podczas oczekiwania dane kierowcy zmieniają się kilkukrotnie, a ja tracę czas.
Jeszcze bardziej irytują mnie sytuacje, gdy kierowca zaakceptuje przejazd i stoi. Mija 15 minut, ja już dawno przejechałbym połowę trasy autobusem i co? I nie mogę anulować bo znowu naliczą mi opłatę.
Miałem już taką sytuację, że zamówiłem Ubera stojąc na przystanku pod Złotymi Tarasami. Kierowca był kilkaset czy kilkadziesiąt metrów dalej na parkingu pod dworcem. Żadnej wiadomości z jego strony. W końcu podszedłem po 10 minutach i zastałem go jedzącego sobie kanapkę. No kurde. Ze mnie by już ściągali kasę za takie opóźnienie. W końcu płacę za ten przejazd więc oczekuję, że zostanę odebrany w wybranym przez siebie miejscu.
Ktoś może powiedzieć, że w takim razie zostaje mi zwykłe taxi. No niestety. Warszawskie złotówy zdzierają jeszcze bardziej. Tak źle i tak niedobrze.
Musiałem to z siebie wyrzucić, gdy przed chwilą kierowca, który zaakceptował przejazd "pets" stwierdził, że nas nie zabierze. Dlaczego? Bo mamy ze sobą psa.
Kazał anulować przejazd. I co? I zjadło mi 9,50 zł.
uber bolt taryfy
Ocena:
150
(186)
Mama z tatą mają w ogródku kilka "skrzyń" (nie mam pojęcia jak się to fachowo nazywa), w których uprawiają truskawki, marchew czy co tam chcą. Nie jest to wielkie pole, a kilka prostokątów. Plonów dużo nie ma, ale jaka satysfakcja dla moich rodziców.
No i super.
A przynajmniej tak było póki do domu na przeciw nie wprowadzili się "nowi" sąsiedzi w składzie: młode małżeństwo, dwójka dzieciaków i bezczelny rudy kot.
Żadne z nas kotów nie lubi, ja z moim ojcem szczególnie, więc tym bardziej działa nam to na nerwy.
O co konkretnie chodzi?
Cholerny sierściuch bezczelnie wchodzi na posesję rodziców, z grządek urządził sobie kuwetę. O śladach pazurów na tarasie, masce auta itp. już nie wspomnę.
Mamy psa. Kot się go nie boi, co najwyżej wejdzie tam gdzie pies go nie sięgnie.
Wody z węża z ogrodowego też się nie boi.
Cytrusy, lawenda i specyfiki na odstraszanie nie działają.
Oczywiście jak tylko problem, za przeproszeniem, obsranych warzyw się pojawił to rodzice prosili sąsiadów żeby kudłacza trzymali w domu. Sąsiedzi zbywają i twierdzą, że "to tylko kot i właściwie o co moim rodzicom chodzi".
Żeby było jeszcze zabawniej to inni sąsiedzi również sprawili sobie kota. Także rudego, ale dużo grubszego. Ten też postanowił nas odwiedzać i załatwiać swoje potrzeby między warzywami. Rozmowa z kolejnymi sąsiadami i znów brak efektu. "Skąd wiecie że to nasz kot? Niemożliwe żeby Puszek to zrobił."
Nie wiem jak to jest w Polsce, ale akcja ma miejsce w Szwecji. A u Szwedów ponoć widnieje taki zapis w prawie: "kot to wolne zwierzę może chodzić gdzie chce".
(Wyczytane na szwedzkim forum, gdy próbowałem znaleźć jakieś rozwiązanie w necie).
Biorąc pod uwagę bardzo restrykcyjne podejście Szwedów do psów to gdyby sytuacja się odwróciła i labrador rodziców załatwiłby się w piaskownicy dzieciaków na terenie sąsiadów to zaraz przyjechałby ktoś z urzędu i w najlepszym wypadku dowalił rodzicom mandat.
Może następnym razem jak odwiedzę rodziców, to zacznę zbierać prezenty, które zostawia kot i podrzucę sąsiadom do skrzynki na listy albo właśnie piaskownicy...
Ma ktoś jakieś pomysły? Serio mam dość patrzenia na smutną mamę kiedy po raz kolejny zwierzak załatwia się na efekty jej pracy.
No i super.
A przynajmniej tak było póki do domu na przeciw nie wprowadzili się "nowi" sąsiedzi w składzie: młode małżeństwo, dwójka dzieciaków i bezczelny rudy kot.
Żadne z nas kotów nie lubi, ja z moim ojcem szczególnie, więc tym bardziej działa nam to na nerwy.
O co konkretnie chodzi?
Cholerny sierściuch bezczelnie wchodzi na posesję rodziców, z grządek urządził sobie kuwetę. O śladach pazurów na tarasie, masce auta itp. już nie wspomnę.
Mamy psa. Kot się go nie boi, co najwyżej wejdzie tam gdzie pies go nie sięgnie.
Wody z węża z ogrodowego też się nie boi.
Cytrusy, lawenda i specyfiki na odstraszanie nie działają.
Oczywiście jak tylko problem, za przeproszeniem, obsranych warzyw się pojawił to rodzice prosili sąsiadów żeby kudłacza trzymali w domu. Sąsiedzi zbywają i twierdzą, że "to tylko kot i właściwie o co moim rodzicom chodzi".
Żeby było jeszcze zabawniej to inni sąsiedzi również sprawili sobie kota. Także rudego, ale dużo grubszego. Ten też postanowił nas odwiedzać i załatwiać swoje potrzeby między warzywami. Rozmowa z kolejnymi sąsiadami i znów brak efektu. "Skąd wiecie że to nasz kot? Niemożliwe żeby Puszek to zrobił."
Nie wiem jak to jest w Polsce, ale akcja ma miejsce w Szwecji. A u Szwedów ponoć widnieje taki zapis w prawie: "kot to wolne zwierzę może chodzić gdzie chce".
(Wyczytane na szwedzkim forum, gdy próbowałem znaleźć jakieś rozwiązanie w necie).
Biorąc pod uwagę bardzo restrykcyjne podejście Szwedów do psów to gdyby sytuacja się odwróciła i labrador rodziców załatwiłby się w piaskownicy dzieciaków na terenie sąsiadów to zaraz przyjechałby ktoś z urzędu i w najlepszym wypadku dowalił rodzicom mandat.
Może następnym razem jak odwiedzę rodziców, to zacznę zbierać prezenty, które zostawia kot i podrzucę sąsiadom do skrzynki na listy albo właśnie piaskownicy...
Ma ktoś jakieś pomysły? Serio mam dość patrzenia na smutną mamę kiedy po raz kolejny zwierzak załatwia się na efekty jej pracy.
koty sąsiedzi
Ocena:
83
(107)
Jestem ja dumnym posiadaczem motocykla o zabójczej pojemności 125. Czyli wystarczy prawo jazdy kat. B, ale w zamian za to nie pojadę więcej niż 100 km/h z górki, a standardowo 80 km/h. Ot, taki kaprys żeby dojeżdżać sobie do pracy.
Jestem świadomy, że z takimi osiągami nie mam co się pchać na drogę ekspresową albo autostradę. Niestety nim ogarnąłem, że w Google Maps trzeba zaznaczyć "unikaj autostrad". Miałem już nieprzyjemność poruszać się po ekspresówce na motocyklu.
Ostatnio musiałem dostać się na warszawski Wawer. Była niedziela i mały ruch, a ja miałem do wyboru: robić duże kółko albo przejechać te kilka km drogą ekspresową.
Że się śpieszyłem to wybrałem drugą opcję. Cały czas ze świadomością, że mój Junak nie dotrzyma kroku innym uczestnikom ruchu drogowego. Więc grzecznie trzymałem się prawego pasa, niemalże po poboczu jechałem.
Większość kierowców wyprzedzała mnie zachowując należyty odstęp, ale niestety znalazł się jeden, który sprawił, że serce na moment mi stanęło.
Otóż w pewnym momencie kierowca tak zwanego tira postanowił, że mnie wyprzedzi. Czy zjechał na lewy pas? Nie. Mijał mnie dosłownie na milimetry, ciąg powietrza chybotał mną na lewo i prawo, a ja już myślałem, że wpadnę pod jego koła i będzie po mnie.
Wiem, mam za swoje pchając się na drogę tego typu taką popierdółką. Mogę się usprawiedliwiać, że niedziela i mały ruch, i tak dalej, i tak dalej.
Uważam jednak, że jaka droga by to nie była to odrobina wyobraźni by nie zaszkodziła...
Jestem świadomy, że z takimi osiągami nie mam co się pchać na drogę ekspresową albo autostradę. Niestety nim ogarnąłem, że w Google Maps trzeba zaznaczyć "unikaj autostrad". Miałem już nieprzyjemność poruszać się po ekspresówce na motocyklu.
Ostatnio musiałem dostać się na warszawski Wawer. Była niedziela i mały ruch, a ja miałem do wyboru: robić duże kółko albo przejechać te kilka km drogą ekspresową.
Że się śpieszyłem to wybrałem drugą opcję. Cały czas ze świadomością, że mój Junak nie dotrzyma kroku innym uczestnikom ruchu drogowego. Więc grzecznie trzymałem się prawego pasa, niemalże po poboczu jechałem.
Większość kierowców wyprzedzała mnie zachowując należyty odstęp, ale niestety znalazł się jeden, który sprawił, że serce na moment mi stanęło.
Otóż w pewnym momencie kierowca tak zwanego tira postanowił, że mnie wyprzedzi. Czy zjechał na lewy pas? Nie. Mijał mnie dosłownie na milimetry, ciąg powietrza chybotał mną na lewo i prawo, a ja już myślałem, że wpadnę pod jego koła i będzie po mnie.
Wiem, mam za swoje pchając się na drogę tego typu taką popierdółką. Mogę się usprawiedliwiać, że niedziela i mały ruch, i tak dalej, i tak dalej.
Uważam jednak, że jaka droga by to nie była to odrobina wyobraźni by nie zaszkodziła...
tirowcy droga ekspresowa
Ocena:
164
(172)
Na studiach sprawiłem sobie forda focusa w kombi z 2001 roku. Był to złom do którego dokładałem co roku, ale wygodny i dzielnie służył podczas studiów.
A że, studiowałem w maleńkim Dęblinie to nawet do kina musiałem jechać do oddalonych 20km dalej Puław.
I tak któregoś razu zabrałem się ze znajomymi do Lublina na konwent. Jechaliśmy drogą S17, ruchu brak, w tle leci sobie Nocny Kochanek.
Focus nie był demonem prędkości, ale te 120km/h utrzymywał. Jadąc prawym pasem doścignęliśmy w końcu ciężarówkę, która wlokła się swoim tempem.
Odpaliłem kierunkowskaz, spojrzałem w lusterko i zjechałem na lewy pas, aby zacząć manewr wyprzedzania. Zaraz potem w lusterku wstecznym dostrzegłem zbliżające się audi.
Jadąc już lewym pasem zrównywałem się z ciężarówką, od mojego przedniego zderzaka do zderzaka naczepy było tylko kilka metrów. Audi jadące z tyłu w ciągu kilku sekund znalazło się za mną, zjechało na prawy pas, dało do dechy i wcisnęło się między mojego focusa a ciężarówkę, wróciło na lewą stronę drogi i dało po hamulcach tak, że ledwo sam dałem radę zwolnić. Następnie pan furiat z audi przyśpieszył i tyle go widziałem. (Starałem się to rozrysować jeśli mój opis był niejasny: https://imgur.com/a/7fP7KeH)
Nigdy nie jadę bez opamiętania, czy to na ekspresówce, czy to autostradzie, ale daleko mi do zawalidrogi. Nie wiem jaki problem miał kierowca audi i dlaczego ryzykował spowodowaniem wypadku.
Cóż. Jeśli całe życie tak jeździ to mam szczerą nadzieję, że co najmniej zdążył stracić prawko.
A że, studiowałem w maleńkim Dęblinie to nawet do kina musiałem jechać do oddalonych 20km dalej Puław.
I tak któregoś razu zabrałem się ze znajomymi do Lublina na konwent. Jechaliśmy drogą S17, ruchu brak, w tle leci sobie Nocny Kochanek.
Focus nie był demonem prędkości, ale te 120km/h utrzymywał. Jadąc prawym pasem doścignęliśmy w końcu ciężarówkę, która wlokła się swoim tempem.
Odpaliłem kierunkowskaz, spojrzałem w lusterko i zjechałem na lewy pas, aby zacząć manewr wyprzedzania. Zaraz potem w lusterku wstecznym dostrzegłem zbliżające się audi.
Jadąc już lewym pasem zrównywałem się z ciężarówką, od mojego przedniego zderzaka do zderzaka naczepy było tylko kilka metrów. Audi jadące z tyłu w ciągu kilku sekund znalazło się za mną, zjechało na prawy pas, dało do dechy i wcisnęło się między mojego focusa a ciężarówkę, wróciło na lewą stronę drogi i dało po hamulcach tak, że ledwo sam dałem radę zwolnić. Następnie pan furiat z audi przyśpieszył i tyle go widziałem. (Starałem się to rozrysować jeśli mój opis był niejasny: https://imgur.com/a/7fP7KeH)
Nigdy nie jadę bez opamiętania, czy to na ekspresówce, czy to autostradzie, ale daleko mi do zawalidrogi. Nie wiem jaki problem miał kierowca audi i dlaczego ryzykował spowodowaniem wypadku.
Cóż. Jeśli całe życie tak jeździ to mam szczerą nadzieję, że co najmniej zdążył stracić prawko.
eksrpesówka kierowcy
Ocena:
76
(86)
Kolejna historia koncertowa, która mi się przypomniała.
Letnia scena Progresji w zeszłym roku. Zespoły black metalowe z legendą polskiego death metalu jako gwiazdą wieczoru. Czyli można spodziewać się agresywnej zabawy i potencjalnie przetrąconego nosa w pogo.
Z dziewczyną koczujemy od początku imprezy pod samą sceną. W końcu zaczyna grać zespół na który wszyscy czekali, zaczyna się kocioł, obijanie, skakanie i tak dalej.
Aż tu nagle między nami, przy barierkach pojawia się odpowiedzialny tatuś z przerażoną kilkuletnią córeczką.
Z jednej strony każdy mógłby mieć to gdzieś i bawić się dalej. Z drugiej dlaczego dziecko miałoby cierpieć przez głupotę ojca?
Także dookoła tatusia roku i jego córki wszyscy zaczęli się powstrzymywać żeby jej krzywdy nie zrobić. Ustało skakanie, pogowanie i tak dalej.
Na zwrócenie uwagi tatuś udawał, że nie słyszy.
Pominę już fakt, że nie mogliśmy bawić się w taki sposób jak chcieliśmy, aby tylko nie uszkodzić czyjegoś dziecka.
Piekielne tu jest według mnie zabranie 4-5 latki na taką imprezę.
Niektóre dzieci ponoć lubią, dostają zatyczki do uszu i stają z rodzicami gdzieś na tyłach, bo "czym skorupka przesiąknie"...
Ale tutaj dziecko bało się, było na skraju płaczu.
I zastanawia mnie tylko: po co? Żeby chwalić się kolegom jaką to ma córkę "w klimacie"?
Letnia scena Progresji w zeszłym roku. Zespoły black metalowe z legendą polskiego death metalu jako gwiazdą wieczoru. Czyli można spodziewać się agresywnej zabawy i potencjalnie przetrąconego nosa w pogo.
Z dziewczyną koczujemy od początku imprezy pod samą sceną. W końcu zaczyna grać zespół na który wszyscy czekali, zaczyna się kocioł, obijanie, skakanie i tak dalej.
Aż tu nagle między nami, przy barierkach pojawia się odpowiedzialny tatuś z przerażoną kilkuletnią córeczką.
Z jednej strony każdy mógłby mieć to gdzieś i bawić się dalej. Z drugiej dlaczego dziecko miałoby cierpieć przez głupotę ojca?
Także dookoła tatusia roku i jego córki wszyscy zaczęli się powstrzymywać żeby jej krzywdy nie zrobić. Ustało skakanie, pogowanie i tak dalej.
Na zwrócenie uwagi tatuś udawał, że nie słyszy.
Pominę już fakt, że nie mogliśmy bawić się w taki sposób jak chcieliśmy, aby tylko nie uszkodzić czyjegoś dziecka.
Piekielne tu jest według mnie zabranie 4-5 latki na taką imprezę.
Niektóre dzieci ponoć lubią, dostają zatyczki do uszu i stają z rodzicami gdzieś na tyłach, bo "czym skorupka przesiąknie"...
Ale tutaj dziecko bało się, było na skraju płaczu.
I zastanawia mnie tylko: po co? Żeby chwalić się kolegom jaką to ma córkę "w klimacie"?
koncerty
Ocena:
116
(124)
1 2 > ostatnia ›
« poprzednia 1 2 następna »