Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

DIS

Zamieszcza historie od: 22 grudnia 2011 - 22:22
Ostatnio: 27 czerwca 2017 - 10:39
O sobie:

Florysta z własnym Warsztatem.
Rzadko odpowiadam na komentarze.

  • Historii na głównej: 21 z 26
  • Punktów za historie: 18710
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 242
 

#31797

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po wczorajszej sytuacji, zastanawiam się, czy listonosze przechodzą jakieś testy na inteligencję przed podjęciem pracy.

Wczoraj pan listonosz przyniósł mi paczkę. Odebrałam i pytam, czy muszę coś podpisywać. "Nie, nie trzeba."

Po czym oparł podkładkę o ścianę i podpisał się sam.

Gdybym nie miała sumienia, mogłabym pójść na pocztę i powiedzieć, że nic nie dostałam i jeszcze oskarżyć go o podrobienie podpisu.

I kiedyś na pewno ktoś to wykorzysta.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 630 (700)

#32241

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukam pracownika. Po ostatnich przejściach mam trochę obaw przed pozostawieniem komuś swojego dobytku, ale nie ma wyboru. Rozmów nie prowadziłam w swojej kwiaciarni, co jest bardzo ważne, a o czym przekonacie się na końcu. W ogłoszeniu nie podałam adresu, ani numeru telefonu, tylko adres email (typu: praca-kwiaciarnia@xx.pl).

Zacznijmy oczywiście od tego, że szukam osoby z doświadczeniem, żebym mogła zostawić taką osobę samą. Wymagam też prawa jazdy (ktoś musi jeździć po kwiaty kiedy pojadę na urlop).

Oczywiście, aplikacji przyszło dziesiątki. Nie ma sensu wspominać o osobach, które przysłały maile z buziaczków, czy innych laseczek88, itd oraz braku nawet słowa w mailu, czy choćby tytułu, bo to się zawsze zdarza.

W końcu wyłuskałam z tej chmary ludzi dokładnie 28 osób. W części aplikacji nie było informacji o prawie jazdy, więc takie osoby pytałam przez telefon. Najczęstszą odpowiedzią było j*bnięcie słuchawką.

Druga sprawa to oczywiście notoryczne nieprzychodzenie na rozmowę. Każda próba dodzwonienia się kończyła się najpierw nieodbieraniem, a potem odrzucaniem moich połączeń. Z 28 zrobiło się 11 osób.

Dziewczyny przychodziły różne. Niektóre z WIELKIMI tipsami, które uniemożliwiają, lub przynajmniej mocno utrudniają pracę, a na informację o potrzebie zdjęcia tego badziewia z paznokci, reagowały oburzeniem.

Jedno dziewczę oznajmiło, że w lipcu jedzie na trzytygodniowy urlop, więc będzie chciała mieć w tym czasie wolne. Cóż, podziękowałam, bo nie szukam kogoś, kto po miesiącu pracy pójdzie sobie na urlop (przy okazji wspomnę, że dziewczę nie pracowało od ponad pół roku).

Inna znowu uznała, że kwiaty potrafi układać każdy, więc wpisała w CV fikcyjne doświadczenie. Podczas rozmowy nie była dość chętna do zademonstrowania swoich umiejętności, więc kazałam jej odtworzyć bukiet z wystawy, co oczywiście jej nie wyszło.

Kolejna przyleciała z koleżanką, która wychwalała ją pod niebiosa, mimo ewidentnych braków w wiedzy i technice. Okazało się też, że jednak nie ma prawa jazdy, ale "jak ją zatrudnię, to zrobi".

I wisienka na torcie.

Dostałam CV od osoby, która w doświadczeniu wpisała moją kwiaciarnię. Bez adresu, tylko nazwa i zakres obowiązków. Do tego dołączyła skan rekomendacji ODE MNIE, z odręcznym podpisem, który nie przypominał mojego ani trochę.

Z wielką przyjemnością zaprosiłam panią na rozmowę kwalifikacyjną i na szczęście przyszła. Nigdy nie zapomnę jej miny po moim przedstawieniu się. Oczywiście nie obeszło się bez zebrania ode mnie opieprzu i zagrożenia sądem, zanim uciekła w podskokach.

Koniec końców znalazłam dwie osoby i czekam teraz na dni próbne.

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1078 (1122)

#31391

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dowód na to, że niektórzy idioci powinni mieć na to specjalne papiery i jaskrawą tabliczkę z ostrzeżeniem na szyi. Nocuje u mnie koleżanka wraz z jej znajomą, Kasią (imię prawdziwe).

Kasi zachciało się frytek, a że gotowych w domu nie mam, bo nie lubię, a do najbliższego fast-foodu daleko, to wzięłyśmy się za obieranie i krojenie ziemniaków i grzanie oleju w głębokiej patelni.

Ok, Kasia myje ziemniaczki i wrzuca je do suchej miski, a ja szukam w szafce obok kuchenki cedzaka, coby paluchów nie poparzyć przy wrzucaniu frytek.

Niestety, tu dał znać o sobie kompletny brak rozumu Kasi, gdyż kiedy się wyprostowałam (stając dokładnie nad patelnią z gorącym olejem), ona podeszła z miską i zwyczajnie pieprznęła wszystkie frytki na patelnię. Razem z wodą, która spłynęła z ziemniaków (a było jej tak kilka głębokich łyżek). Nawet nie zdążyłam odskoczyć zanim zostałam zbombardowana.

Efekt: poparzona lewa ręka od łokcia do wnętrza dłoni, dwa oparzenia na policzku, bo nie zdążyłam się zasłonić, kilka czerwonych plam po zdartej skórze na udzie, która zeszła razem ze spodniami.

Kasia: Sorry, nie pomyślałam.

No co ty?!

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1012 (1072)

#31161

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas drugiego roku studiów udało mi się podjąć dobrze płatną pracę i przeprowadzić do innego lokum. Zamieszkałam w dość sporym domu. Razem ze mną mieszkała jeszcze jedna dziewczyna, w pokoju obok mojego, w następnym jeden chłopak, a w ostatnim dwóch kumpli. Gdybym wiedziała co z nimi przejdę, nigdy bym nie wynajęła tego pokoju.

Byłam w tamtym czasie bardzo otyła, a przy moim kompaktowym wzroście wyglądało to strasznie. Podjęłam więc walkę z nadwagą i skierowałam się do dietetyka. W końcu dietę ustalono, kupiłam rower stacjonarny i wzięłam się do pracy.

Niestety, współlokatorzy nie ułatwiali mi niczego. Rysowali na moich drzwiach wieloryby, zabierali z lodówki wcześniej przygotowane porcje jedzenia ("mniej zeżresz - szybciej schudniesz!"), a podczas imprez dobijali się wraz z pijanymi kumplami, żeby pokazać im wieloryba, tudzież słonia. Innych rzeczy opisywać nie będę, bo niektóre były zwyczajnie obrzydliwe, a reszta nie nadaje się na Piekielnych. Właścicielka domu nie miała zamiaru nic z tym robić. Męczyłam się z nimi cały rok akademicki. Pod koniec byłam już bliska załamania nerwowego.

Swój cel osiągnęłam. Niedawno zrzuciłam ostatnie 10 kilo. Łącznie poszło 40 kilogramów.

A oto finał: Spotkałam ostatnio jednego z chłopaków podczas babskiego wieczoru w pubie. Stawiał mi drinki, jednego za drugim, próbował poderwać, ale zorientował się z kim rozmawia kiedy nazwałam go Maniek (Imię prawdziwe. Zawsze go tak nazywałam kiedy tam mieszkaliśmy). Maniek jest teraz szerszy niż wyższy i chyba trochę przewrażliwiony kiedy ktoś o tym wspomina.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 866 (914)
zarchiwizowany

#31911

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam znajomych. Byli małżeństwem przez 5 lat. Nie tak dawno temu postanowili się rozwieść. Wszystko oczywiście w pełnej zgodzie i po ludzku. Ostatnio Monika (imię zmienione) opowiedziała mi historię o swojej córeczce, własnej mamie i jej bezmyślności.

Otóż, babcia powiedziała małej, że tatuś już ich nie kocha i znajdzie sobie nową rodzinę, a o nich zapomni.

Najbliższej nocy mała przybiegła do Moniki z płaczem i zmoczoną piżamą, bo babcia powiedziała, że tatuś jej nie kocha.

Na szczęście Monice udało się jakoś wszystko dziecku od nowa wytłumaczyć i poukładać mu główce, ale ja nie potrafię zrozumieć, jak można być tak durnym i tak mieszać małemu dziecku w głowie.

Niestety, z babcią nie udało się dojść do porozumienia i obie nie będą jej przez jakiś czas odwiedzać.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (246)
zarchiwizowany

#31783

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Weszłam do warzywniaka. Nie moja okolica, więc sklepikarza nie znam, ale więcej tam nie wejdę.

Wchodzę, przede mną 3 osoby, za ladą dwóch panów. Pierwszy, ledwo się tam mieścił, drugi - kolega, elegancka koszula, krawat, ewidentnie nie pracownik sklepu. I zaczyna się:

- Stary, patrz jaka dupcia! Taką to bym brał.

- Nooo, na ladę bym ją rzucił i przy ludziach wziął, co moje.

Reszty obleśnych komentarzy nie przytoczę, ale kiedy przyszła moja kolej, było mi już niedobrze, a za mną ustawiły się kolejne 3 osoby.

- Co dla ciebie, kochanieńka?

Cóż, nie wytrzymałam.

- Chciałam kilo truskawek, ale widzę, że dziś to tylko dwa buraki macie.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (334)

#30358

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zrządzenie losu, zbieg okoliczności, czy układ planet, sama nie wiem.

Jechaliśmy rano z narzeczonym po ostatnie zakupy na majówkę. Droga prowadzi przez osiedle, a potem nieduży lasek po jednej stronie i domki jednorodzinne po drugiej. Siedzę na miejscu pasażera i bawię się aparatem fotograficznym. Wtem zauważam, że dojechawszy do lasku, znacznie zwalniamy, a moja lepsza połowa krzyczy:

Dis, rób zdjęcia! Wyrzucają psa z samochodu!

Rzeczywiście, przed nami dobrej klasy samochód, jakby dopiero co kupiony, a z niego pańcia niemal wykopuje piękną, czarną psinę.

Robię zdjęcia, pańcia zamyka drzwi, chyba nawet nie zwrócili na nas uwagi. Odjeżdżają, pies galopuje za samochodem. Pojechaliśmy kawałek, dość wolno, bo pies mógł nam wbiec pod koła. W końcu biedak zrezygnował.

Zatrzymaliśmy się przy bidulce. Pies okazał się suczką labradora. Śliczną i grzeczną, tylko okropnie zaniedbaną i trochę za chudą. Jakoś udało się ją zapakować do samochodu. Ukochany poszedł do sklepu z buta (było już blisko), ja pognałam do domu.

Teraz biedna je sobie karmę jakby to był jej pierwszy w życiu posiłek. Jeśli nasz pies ją zaakceptuje, to chyba ją zatrzymamy.

Teraz tylko jedno pytanie: gdzie ze zdjęciami? Na policję?

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1137 (1203)

#29817

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W czasie studiów chciałam dorobić sobie w osiedlowym markecie. Oczywiście, nic nie mogło się tam zmarnować.

1. Przetwory konserwowe.

Jeśli jakiś słoik się rozszczelnił i pokrywka przestawała być wklęsła, panie zabierały taki słoik do kuchni, gotowały zalewę i przelewały z powrotem. Ogóreczki jak nówka! Tylko często były za miękkie...

2. Mięsa.

Całe kurczaki szły na rożen (taki gorący kurczak, rozkrojony, buchał tak potwornym smrodem, że niemal oczekiwało się zielonego obłoczka). Inne kawałki mieliło się i po trochu dodawało do świeżego mięsa, które zaczynało śmierdzieć dopiero przy podgrzaniu, lub dodawało do różnych dań gotowych, gulaszów i mieszanki gotowanych mięs, które sprzedawano jako karmę dla psów.

3. Warzywa.

Też wrzucało się je do gotowców, z tym że nikt nawet nie odkrajał przegniłych części. Te ładniejsze szły do sałatek.

4. Owoce.

Do ciast, bułek, kompotów. Na kompotach zbierała się paskudna rzęsa, którą zdejmowało się łyżką, lub odcedzało gęstym sitkiem.

5. Pieczywo.

Oczywiście szło na tartą bułkę. Z tym, że tarło się też chleb, bułki z lukrem, pączki (po wydłubaniu nadzienia). Bułek było w tym mało.

6. Wędlina.

Do pasztetów, leczo, karm dla psów.

Nigdy nie widziałam, żeby ktoś mył ręce po wyjściu z ubikacji. Mięso po wylądowaniu na podłodze nawet nie było opłukane.

Odeszłam po 2 tygodniach, kiedy wyniosłam ze sklepu karalucha w torebce. Na szczęście zamknęli się niedługo po moim odejściu.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 582 (616)

#29764

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio chyba trafiłam kumulację piekielnych historii.

Mam ja sobie sporo tatuaży. W tym jeden całkiem spory na plecach (dokładnie ten: japanrocks.files.wordpress.com/2010/06/disorder.jpg tylko bez napisów i gwiazdek).

Szykowałam się do wyjścia, kiedy zorientowałam się, że zabrakło mi czegoś, więc musiałam wybiec z domu do sklepu, a że mieszkamy dosłownie naprzeciwko, to naciągnęłam tylko buty i wyszłam. Pech chciał, że w biegu luźna bluzka zamiast zsuwać się z ramienia, odsłoniła plecy.

Stojąc już w kolejce do kasy, poczułam mocne pieprznięcie między łopatki w akompaniamencie wrzasków dostojnie ubranego, wysokiego, wąsatego pana wyzywającego mnie od kobiet lekkiego obyczaju, bezbożnic, heretyczek i innych diablic.
Domyśliłam się, że chodzi o tatuaż, bo już kilka osób mówiło mi, że wygląda jak Jezus, ale tym osobom to nie przeszkadzało, a ja jestem niewierząca. Nie uważam siebie nawet za ateistkę, po prostu wiara obchodzi mnie mniej niż zeszłoroczny śnieg - mam ważniejsze sprawy. Zanim udało mi się otrząsnąć, oberwałam laską jeszcze raz w krzyż i rękę kiedy spróbowałam się zasłonić.
Z pomocą przyszedł właściciel, który wyrwał mu narzędzie zbrodni i strzelił go w twarz otwartą ręką.

Nie wezwałam w końcu policji, bo i tak kara byłaby zapewne niewspółmiernie niska w porównaniu do czasu spędzonego na komisariacie i w sądzie. Teraz trochę żałuję.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 401 (613)
zarchiwizowany

#29736

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie niesmacznie.

Spacer z psem (jak już wspominałam, jamnikowaty, jasnej maści,około 10 kilo wagi).

Jak to na spacerze bywa, pies zrobił kupę, więc pakuję ekskrementy do woreczka i wyrzucam do kosza.

Spacerek dalej trwa sobie w najlepsze, gdy dobiegają do (J) mnie (SM) Strażnicy Miejscy. Panowie przedstawiają się, po czym wypalają:

(SM) Pani pójdzie z nami!
(J) A dokąd, jeśli można spytać?
(SM) A tu, niedaleko, za zakrętem.

A co mi szkodzi. Za zakrętem moim oczom ukazała się WIELKA KUPA. Na usta cisną się tylko słowa Skippera: "Jakaż to otchłań spłodziła tę abominację?!".

(SM) Będzie mandacik (tu padają formułki)

Spoglądam to na panów, to na kupsko, to na mojego psa, coby sprawdzić czy w czasie ostatnich kilkunastu minut nie zwielokrotnił swojej objętości co najmniej osiem razy i nie zmienił się w Bernardyna, czy innego niedźwiedzia. Wszystko z twarzą "you gotta be kidding me".

(J) A za co, przepraszam? To nie nasze.
(SM) A potrafi pani to udowodnić?
(J) Proszę sobie wyobrazić, że tak (tu wskazuję mały cylindryczny pojemnik przyczepiony do smyczy i wystający z niego plastikowy woreczek). Jakiś czas temu wyrzuciłam taki zapełniony woreczek do tamtego kosza na śmieci (niestety nasze miasto nie dorobiło się jeszcze koszy na odchody).
(SM) A skąd my mamy wiedzieć, że to pani?
(J) Panowie, ja przepraszam bardzo, ale czy wyobrażają sobie panowie wydalić z siebie 1/10 wagi swojego ciała? (czyli w ich przypadku każdy po ok. 8kg) Ja też nie, a mój pies już na pewno. Do widzenia.

Poszli sobie i nawet się nie pożegnali. Skarga poszła, bo zapamiętałam nazwiska.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (238)