Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Goszka

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2011 - 20:19
Ostatnio: 14 kwietnia 2015 - 13:44
Gadu-gadu: 3563781
  • Historii na głównej: 36 z 77
  • Punktów za historie: 34849
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3406
 
zarchiwizowany

#20484

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia ta wydarzyła się mniej więcej rok temu. Było zimno, ślisko, padał śnieg. Odwiedził mnie w wynajmowanym mieszkaniu dobry, bliski kolega, który na skutek choroby utracił nogę i poruszał się na kulach. Zaparkował on na chodniku, naprzeciwko wjazdu sąsiada, nie blokując mu bramy, a jedynie lekko utrudniając wjazd. Dodam, że ma na szybie znaczek niepełnosprawnego i nie miał po prostu innej możliwości – uliczka mała, a zaparkować dalej i przejść na kulach kilkanaście metrów, podczas gdy straszy lód i śnieg, nie mógł, ze zrozumiałych względów. Odwiedził mnie około 18.00, o 21. 00 chciał wyjść, kiedy… okazało się, że ktoś zablokował mu samochód. Po prostu, stanęły dwa tak, że nie mógł ruszyć.
Co robić? Pchać? Włączy się alarm. Poza tym, jak? Ja ważę około 50 kg, on – też nie może. Dzwoniliśmy do bramy. Nic. Nie mogliśmy wejść, bo po podwórku biegał pies. Załamani wróciliśmy do mieszkania. Postanowiliśmy, że kolega spędzi u mnie noc.
Nawet nie chcę opisywać, jak czuł się tamten chłopak. Akurat wtedy jego zdrowie znów się pogorszyło. Pamiętam, że kiedy na niego patrzyłam, czułam się chyba najpodlej w życiu.
Ale najgorsze miało się dopiero zacząć. Rano kolega zbudził mnie, mówiąc, że samochód stoi inaczej – fakt, ktoś nim widocznie gdzieś pojechał, wrócił i … stanął dokładnie tak samo. Zalała mnie krew. Podkreślam: samochód kolegi nie blokował wjazdu! Ze łzami w oczach napisałam na kartce, że on musi wrócić do domu, że musi wziąć jakieś swoje lekarstwa, że niech odblokują mu samochód, bo może się stać nieszczęście! Zostawiłam to za wycieraczkami, dzwoniłam do mieszkania, nic.
Nie wyobrażacie sobie, jakie to uczucie.
Zapłakana poszłam do drugiego sąsiada, wyjaśniłam sprawę, on poszedł ze mną do tego, który zablokował koledze samochód. Jemu też nie otworzył, dopiero kiedy sąsiad 2 zaczął dzwonić na jego telefon komórkowy, łaskawie zszedł.
Czego ja się o sobie nie dowiedziałam… że jestem k…, że sobie sprowadzam chłopaków, że jemu wjazd blokują, że na drugi raz opony poprzebija, że chyba nie rozumie, że go tu nie chcą, że …
Nawet nie protestowałam. Pamiętam, że stałam, w za lekkiej kurtce, i tylko łzy mi płynęły z oczu. Nawet nie wiem, czy to były łzy wściekłości, czy upokorzenia, czy smutku.
Piekielny sąsiad odparkował samochód, odblokowując wyjazd koledze. Bez słowa odeszłam, razem z sąsiadem – wybawicielem. Podziękowałam mu, na co on: „dziecko, ty się ciesz, że mu ten buc szyb nie porozbijał, kół nie poniszczył”.
Najgorzej jednak poczułam się, kiedy zobaczyłam, że kolega stał w otwartym oknie i wszystko słyszał. Jego miny nie muszę opisywać

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (249)
zarchiwizowany

#20404

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nawiązując do historii Auristela o starszych ludziach za kierownicą...


otóż w miejscowości, z której pochodzi mój tata, żyje sobie sympatyczne, starsze małżeństwo. Ot, ludzie około siedemdziesiątki, sprawni, na rencie lub emeryturze. Bardzo zgodnie ze sobą żyją. I posiadają autko.

Kiedy pan Andrzej wyjeżdza z drogi podporządkowanej i widzi nadjeżdżające auto, zawsze pyta z charakterystycznymi dla niego powolnością i spokojem:
- Stefciu, zdążymy? czy może czekać?

i od odpowiedzi pani Stefci uzależania to, czy będzie jechał, czy nie...

Tak, tak: on wciąż jeździ:)

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 12 (44)
zarchiwizowany

#19803

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
szukałam swego czasu z Miłym mieszkania do wynajęcia.Telefon, miła pani, tak, jest kawalerka, cena przystępna, ja już uradowana, że mamy lokum, dodaję gwoli ścisłości, że posiadamy kotka i czy to nie problem, żeby Franek też tam zamieszkał, a pani: „Ma pani kota? A, to nic, pani go mi odda, ja do schroniska zaniosę, i po problemie”.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (243)
zarchiwizowany

#19756

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lubicie sok z malin, jogurty malinowe? Pozwolcie, że opowiem co nieco o zbieraniu tych owoców...

platony. Skrzynki, w których zawozi się malinki na skup. Myte są bardzo rzadko, pachną wyjątkowo nieapetycznie (lipiec, gorąco, na ubiegłodniowe skisniete resztki wrzuca się nowe owoce).

Zbierajacy: nie ma mowy o myciu rak, często ktos glaszcze psa, a potem zrywa, potrzeby naturalne zalatwia się na polu (jeśli duża plantacja, nie wraca się do toalety do domu, mało kto myje ręce po wiadomej czynności. Pomijam już co ciekawsze elementy, które np. wycierają nos w ręce, ręce w spodnie i dalej zrywają albo obrządzają zwierzeta i po tym ruszają do zbioru)

Skup: kurz, brud – normalka. Co ciekawe, często owoce zbiera się, kiedy pada deszcz. Są wtedy tak apetycznie rozmokłe... do skrzynki wpada jedna paskudna rozmiekła breja. Nie da się tego wypłukac, więc wszystko ląduje w tzw. kadziach: ogromnych plastikowych kontenerach (mytych szlauchem, zimna woda, raz dziennie), z których wyciska się sok (bez płukania), a to, co zostanie, wytłoczyny, jedzie do fabryki jogurtów (a kiedyś tak lubilam jogurty z kawałkami owoców...).

Widziałam raz, jak pies załatwił swoja potrzebę na otwartą skrzynkę... właściciel skupu nie zareagowal, zmoczone maliny powędrowaly do fabryki...

Widziałam, jak w stodole, gdzie skupowano maliny, trzepano len: cały kurz leciał na otwarte skrzynki. Brak reakcji właściciela...

Zgniłe owoce też się zbiera, bo szkoda zostawić. Czasem malinka, zebrana rano, do wieczora się psuje albo część zgniłych owoców zaraża te zdrowe. Właściciel nie reaguje, przyjmuje wszystko...

Są, owszem, droższe maliny: zbierane do małych platonów, ladne i zdrowe. Te są zabierane oddzielnie, do innych fabryk.

Odkąd zobaczylam z bliska, jak wygląda zbiór malin, nikt nie zmusi mnie do zjedzenia przetworow z tych owoców.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (53)
zarchiwizowany

#19259

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkaliśmy kiedyś z Miłym na Nowym Świecie w Lublinie – dzielnicy o co nieco niedobrej opinii. Pracuję dorywczo jako niania, którejś sierpniowej soboty wyszłam o 22. 00 na autobus i zobaczyłam, jak po drugiej stronie ulicy idzie para: ona ciągnęła wózek ze złomem, on szedł z piwem w ręku, prowadząc na smyczy owczarka niemieckiego. Nagle krzyknął coś niezrozumiałego i uderzył psa – skowyt rozległ się po całej ulicy. Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, ale za chwilę sytuacja się powtórzyłą – pies został zbity smyczą za to, że przystanął powąchać jakiś krzak.

Przystanęłam, zawahałam się: zareagować? Pusto, Miły na służbie, więc nawet nie mogę poprosić go o pomoc, on z piwem, ona na pokojowo nastawioną do świata nie wyglądała, i ten pies, którym przecież można poszczuć... stałam i patrzyłam, niepewna, co robić.

Z naprzeciwka szedł jakiś mężczyzna, też z psem na smyczy. Zauważył, że patrzę na parę (owczarek znów został uderzony, zareagował szczeknięciem, za co zbito go bardziej)i powiedział, nie zatrzymując się:
- on zawsze tego psa tak katuje, straszne
- ale dlaczego? - zapytałam zupełnie bezmyślnie
- Dziesiąta*, patologia...
- no ale niech pan coś zrobi, tak nie można – powiedziałam, widząc, że się oddala. Nie zareagował. Obejrzałam się. Tamta para już znikła za zakrętem. Słychać było tylko wrzask i piszczenie zwierzęcia.

Nie, nie byłam bohaterką. Nie zareagowałam. Nie zadzwoniłam po policję. Wystraszona naciągnęłam kaptur na twarz i poszłam do pracy...


*Dziesiąta, nazwa lubelskiej dzielnicy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (57)
zarchiwizowany

#18754

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wychowałam się na wsi. Kiedy miałam jakieś piętnaście lat, moja bliska sąsiadka przygarnęła kotkę. A kotka, wiadomo, miewa kocięta. O zgrozo, dwa razy do roku. A sterylizacja przecież kosztuje. Cóż więc zrobić? Otóż... jeśli nikt takiego kotka nie chciał, i maluchy zaczynały kosztować właściciela (przecież tyle jedzą...), sąsiad je zbijał. Jak? Na pniu siekierą odcinał im główki. Czego wcale nie ukrywano przed ich dzieckiem, mającym wówczas około ośmiu lat.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (64)
zarchiwizowany

#18745

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W gimnazjum ( a więc jakieś 10 lat tamu) często traciłam przytomność. Lekarze nie umieli znaleźć żadnej przyczyny. Serce? W porządku. Morfologia? W porządku. W końcu zrobiono EEG i zdiagnozowano epilepsję. Przypisano mi lekarstwa, które to posłusznie zażywałam. Nie pamiętam już nazwy, ale były takie pomarańczowe, chyba podłużne. Niepokój mamy wzbudził jednak nasz lekarz rodzinny, który obejrzał EEG i powiedział, że to nie może być epilepsja. Mama poprosiła innego lekarza o opinię i... faktycznie. To nie była epilepsja. Po prostu przez jakieś pół roku przyjmowałam lekarstwa zupełnie niepotrzebnie. Tak sobie a muzom.

Lekarz rodzinny zlecił raz jeszcze podstawowe badania, żeby sprawdzić przyczynę tych omdleń. I co się okazało? Odpowiedź, co mi jest, dał bardzo niski wskaźnik hemoglobiny, oscylujący bodajże wokół 8 (norma: 15- 18, przy czym zależy to od laboratorium, widywałam wyniki, gdzie norma zaczynała się od 12, a na 16 kończyła). Czyli – chorowałam na zwykła anemię, którą dało się wyleczyć żelazem i zmianą wegetariańskiej diety...

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (181)
zarchiwizowany

#11732

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Malownicza opowieść kierowcy kursującego na trasie Zamość-Biłgoraj: otóż pan miał jakiś czas temu przyjemność wieźć pasażera, który, delikatnie mówiąc, chyba nie nadużywał wody i rzadko zmieniał ubrania. Co gorsza, usadowił się on tuż za kierowcą, co w panującym upale z pewnością nie należało do przyjemności.
Kiedy zaś pasażer miał już wysiadać, kierowca nie wytrzymał. Panie, powiedział, kiedy się idzie między ludzi, trzeba się umyć. Na co pasażer obejrzał sobie twarz w lustrze i spytał: a co? Brudny jestem?

autobus Zamość - Biłgoraj

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (180)