Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Goszka

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2011 - 20:19
Ostatnio: 14 kwietnia 2015 - 13:44
Gadu-gadu: 3563781
  • Historii na głównej: 36 z 77
  • Punktów za historie: 34849
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3406
 
zarchiwizowany

#39778

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, którą opowiem, działa się około dwunastu lat temu. Mieszkałam wtedy z rodzicami, na wsi. Kolega mojego taty, usłyszawszy, że mamy małe kociaki i z chęcią je odstąpimy, zjawił się któregoś dnia, by przygarnąć jednego.

Kiedy przyjechał, chwalił się niemal od progu, jak dobrze zna zwierzęta i ich obyczaje. A o kotach to wie niemal wszystko, no po prostu drugi Doktor Dolittle. Nie byłoby w tym może nic niewłaściwego, gdyby nie fakt, że zamiast upragnionego kota, wybrał sobie czarną kotkę. Tata, dusząc się ze śmiechu, powiedział, że pan wziął samiczkę, on jednak uparcie twierdził, że to kot. No cóż, nie ma się co kłócić. Pan zapakował małą i odjechał.

Dodam, że zostały nam jeszcze dwa czarne koty z tego samego miotu.
Minęło kilka czy kilkanaście miesięcy. Te dwa koty zostały z nami, nikt ich nie chciał. Któregoś dnia zjawił się pan, który wziął kotkę. Przyjechał rowerem, na bagażniku wioząc jakiś pakunek.
-Oddajcie mojego kota! - krzyknął, zsiadając z roweru.
-Jakiego kota? - zdziwił się tata.
Od słowa do słowa, okazało się, że, o dziwo, kot ma małe. Jak to, przecież on sam wybierał, nie mógł się pomylić. To na pewno tata, pod osłoną nocy, ukradł mu kota, a podrzucił kotkę! I on teraz, natychmiast, żąda zwrotu jego własnego futrzaka.
Mówiąc to, pan wyciągnął z koszyka kotkę z małymi, położył towarzystwo na ziemi i najwyraźniej oczekiwał, że oddamy mu jego własność.
Najpierw tata próbował wyjaśnić. Że on nigdy nic nikomu nie ukradł, a już na pewno nie kota. Że to była samiczka, wszyscy mu powtarzali. Nie, pan wie na pewno, on chce swoje zwierzę. Na koniec zobaczył śpiącego czarnego kota, krzyknął: O! To mój! - i próbował go złapać. Nic z tego, futrzak uciekł. Pan zażądał schwytania i oddania. Natychmiast.
Już wiedzielismy, że kotka z małymi zostanie u nas, więc dobrze by było pozbyć się chociaż jednego kocura – zawsze to mniejszy koszt. Tata więc złapał wskazanego i oddał.
Pan zapakował protestującego kota do koszyka i odjechał, nie zapomniwszy dodać, że teraz na noc będzie go zamykał. Żeby mu go znów ktoś nie uprowadził.
No cóż, ostrożności nigdy za wiele

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (235)
zarchiwizowany

#38303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W okolicach maja dałam ogłoszenie do „Anonsów”, informując, że szukam pracy. Podałam swój wiek (24 lata). Odpowiedzi, które się pojawiły, wywoływały na przemian oburzenie i obrzydzenie. Większość mężczyzn w obraźliwy sposób proponowała seks-spotkania, płatne lub nie („kasy ci nie zaoferuję ale bendziesz zadowolona na pewno lubisz”, „1000 miesięcznie za spotkania dwa razy w tygodniu, jak mi się spodobasz, podwyższę do 1500” - SMSy tego typu, po kilka dziennie, są w stanie nadszarpnąć nerwy, zapewniam). Nie odpisywałam, na ogół zniechęcali się szybko. Jeden był tylko wyjątkowo wytrwały, pisał przez trzy miesiące, średnio dwa razy na tydzień.

Rozdrażniona i w pewnym sensie upokorzona poskarżyłam się dziś rano na to chłopakowi, z którym spotykam się niecałe dwa tygodnie. Michał ze swojego telefonu napisał mu wiadomość, informując, kim jest, a także, że moje milczenie oznacza, że nie mam ochoty na żaden kontakt z nim, zwłaszcza, że jestem dwa razy młodsza. Bez żadnych gróźb i wulgaryzmów.

Do piętnastej Michał odebrał około dwudziestu smsów z informacją, jaka jestem w łóżku, że go zdradzam, że spotykałam się z nim kilkanaście razy, że brałam za to pieniądze...

Michał zna mnie dość krótko, ale na szczęście nie uwierzył w ani jedno słowo. Jednak mimo wszystko, jak można w ten sposób próbować rujnować czyjś związek...?

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (255)
zarchiwizowany

#35372

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piszę bloga. Blog jest dość charakterystyczny, zawiera pewne fakty z mojego życia, jednak spora część jest fikcją, czego nie ukrywam zupełnie. Po ilości wejść śmiem sądzić, że pisany jest dość dobrze, dlatego raz czy dwa zgłosiłam jego treść do konkursu, zaznajamiając kilka koleżanek z jego treścią. Jedna z tych dziewczyn, które bloga znały, miała młodsza siostrę. Uczyłam tę małą angielskiego. Pierwsze spotkanie udane, kolejne również, dziecko z trójeczki podciągnęło się na czwórkę, wszyscy zadowoleni. Pomagalam też małej w innych lekcjach, zajmowałam się nią, a rodzice rozpływali się z zachwytu nad moimi kompetencjami i umiejętnościami (np. przestała przesiadywać tyle przed komputerem, zaczęła więcej czytać, bo wypożyczalam jej książki i tak dalej). Generalnie, lubiłam cała rodzinę, wydawało mi się, że z wzajemnościa. Aż tu nagle, po kilku miesiącach współpracy (był kwiecień), dostaję telefon od mamy uczennicy:
- Pani Ewo, wspólnie z mężem zdecydowaliśmy, że rezygnujemy z lekcji – zostało to powiedziane tonem tak suchym i surowym, że az mnie zmroziło.
- Dobrze, ale czy coś się stało? - spytałam
- Jeszcze pani pyta? Pani jest nienormalna! Wariatka! Ja czytałam pani bloga! Pani mi dziecko zdemoralizuje! Ja do tego nie dopuszczę! Że też takie osoby jak pani uczą! Jak pani mogła? Gdybym wiedziała, gdybym tylko wiedziała... za próg bym nie wpuściła! Wariatka! Ja do znajomych zadzwonię, ja powiem... proszę więcej nie kontaktować się ani z Klaudią ani z Moniką!
- Ale proszę się uspokoić, przecież w sporej części to fikcja i ... - zaczęłam się tłumaczyć
- Ja nie będę z panią dyskutować! Ja na policję zadzwonię! Jeszcze raz pani się odezwie, zadzwonię, jak mi Bóg miły, że pani nas nęka!

Więc dobrze. Nie nękam. Odłożyłam słuchawkę.

Szok nie minął mi do teraz. Odkąd to, co piszę prywatnie ma wpływ na uczniów albo na moje kompetencje zawodowe? Zwłaszcza, że dziecko naprawdę polubiło i lekcje, i mnie, i angielski w ogóle.

A wiecie, co jest najśmieszniejsze? Że koleżanka, osoba dwudziestokilkuletnia, po tym wszystkim zerwała i znajomość, iwyrzuciła mnie ze znajomych na fb. Dzis nie odpowiedziała na "cześć" w sklepie...

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (211)
zarchiwizowany

#33672

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
zajmowałam się swego czasu pisaniem prac na zlecenie. Wiem, wiem, mało etyczne, ale żyć trzeba, a już od dawna mieszkam i utrzymuję się sama. W większości przypadków trafiałam na sympatycznych, zapracowanych albo leniwych ludzi, ale zdarzały się istoty po prostu głupie. I o takiej będzie historia.

Połowa czerwca się zbliża, piątek, jest telefon. Dziewczyna. Praca. Na już, bo promotor odrzucił jej trzy razy. Czy bym nie napisała, bo ona chce się bronić w tym roku w czerwcu. Oddać pracę do środy trzeba, 55 stron, ona dostarczy książki.

Zgodziłam się, w dodatku za niewielkie pieniądze, bo tylko 500 złotych. Ale dziewczyna sama powiedziała, że więcej nie ma, bo niedawno jej rodzice się rozstali i cienko w domu u niej z kasa. Ok, lepiej mieć 500 zł niż nic. Temat, załozmy: motyw miłosci u Słowackiego i Mickiewicza.

Poprosiłam o wytyczne bibliograficzne – wysłała mi swoje zeskanowane notatki, w których podana była wielkość czcionki i wymagania co do tematu. Poprosiłam raz jeszcze, tłumacząc, o co dokadnie chodzi. Wysłała... informacje na temat pisania wstępu. Ręce odpały. Zrezygnowałam. Sama znalazłam te wytyczne, dzwoniąc do koleżanek z tametgo kierunku.

Piszę. Przez cały weekend niemal nie odchodziłam od biurka, pracowałam naprawdę solidnie, ale do środy wszystko było skończone. Termin odbioru pracy. Pojawia się ona. Odbiera.
-to co, tak jak się umawiałyśmy, 300 złotych? - pyta
-zaraz... jakie 300? 500 – odpowiadam
-no ale ja tyle nie mam... ja myslałam, że skoro już napisałaś, to dasz za 300 złotych. Bo ja jeszcze muszę zbidnować (!) i muszę za bilet zapłacić (!!!), i mi nie wystarczy...
-rozumiem, ze nie masz pelnej kwoty dziś. Trudno. Dam ci prace, bo inaczej nie zaliczysz roku, ale zatrzymuję ksiązki. Kiedy zwrócisz mi 200 zł, ja zwroce ci ksiazki.
-co?? ale jak to? Będę placiła kare w bibliotece...
-nic nie poradze. Nie mam gwarancji, ze mi oddasz, więc zatrzymuje ksiazki.

Magicznym sposobem 200 złotych się znalazło. Praca oddana, ksiazki oddane, od razu położyłam się spac. Po trzech godzinach budzi mnie telefon.

-Ale... ale ty napisalas o miłosci u Mickiewicza i Słowackiego! - krzyczy mi do sluchawki
-tak... a co? - odpowiadam
-bo... bo ja się pomylilam! Bo przez pomylke napisalam! To trzeba było Slowackiego i Norwida! Zapomnialam! Zle wpisalam! Poprawisz???
-Moj Boże, jak można pomylic się w tak waznej rzeczy? Ale dobrze, do soboty poprawię, za dodatkowe 200 zł, bo trzeba polowe pracy wyrzucic.
-200 złotych? Ty chcesz za to pieniadze? Ale mowilas, ze poprawki w cenie!
-poprawki, ale nie pisanie pracy od początku...to przeciez trzeba polowe wyrzucic i wstawic nowe informacje
-to ty taka jestes? Tak? Ja do ciebie z sercem, tyle kasy ci zostawilam, a ty tak? - i trzask odkladanej sluchawki.

Nie odezwała się już... po jakims czasie tylko dowiedzialam się, że ona dobrze podała temat pracy. Tylko jej najblizsza kolezanka miala pisac o miłości Norwida... ale ze tez do najpracowitszych nie nalezala, umyslily sobie, ze stworza bajeczke o zle spisanym temacie i ze ja napisze polowe drugiej pracy za darmo.

Ot, pomyslowosc.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 429 (445)
zarchiwizowany

#32123

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnimi czasy nie dzieje się u mnie dobrze. Przerwane studia, poronienie, zerwane zaręczyny, a na domiar złego podejrzenia w kierunku nowotworu. Próbuję jednak się nie poddawać, dużo pracuję, nie myslę o tym, co być może mnie czeka wkrótce, choc nieco utrudniają mi to objawy w stylu nagłych utrat przytomności tudzież zawrotów głowy. Dziś, wracając od uczennicy, przechodziłam obok kościoła. Ludzie zmierzali na mszę, w tym jedna starsza pani, ubrana bardzo elegancko, z modlitwenikiem w ręku. Niestety, przez moment zakręcilo mi się w glowie, poplątały się nogi i przez przypadek zatoczyłam się lekko na panią, trącając ja tylko w ramie. Za chwilke odzyskalam panowanie nad sobą
przepraszam – powiedzialam. Przystanelam, zaczełam spokojnie oddychac. Mam wrazenie, ze było widac, ze zle się czuje.
no mogla pani jeszcze calkiem we mnie wejsc! Calkiem! - pani zaczela krzyczec, po czym odchodząc, dodala – co za ludzie... calkiem trzeba było na mnie wpasc, potracic, przewrocic, no calkiem!
Chyba jeszcze bym zrozumiała, gdybym wpadła na panią z impetem, niszcząc jej niedzielno-koscielny image. Ale lekkie trącenie w ramię? Przypadkowe?

Mój Boże, ludzie, zrozumienia....

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (229)
zarchiwizowany

#31729

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
ostatni rok nie był dla mnie dobry. Przerwane studia. Poronienie. Zerwane zaręczyny, miesiąc przed ślubem. Na domiar złego lekarze, biorąc pod lupę moje wyniki, zaczęli szeptać cos o nowotworze. Wyglądam ostatnio też mało zachęcająco: 170 cm i 55 kilogramów, cała ubrana na czarno, pod oczyma cienie, blada, ręce pokłute i zasiniałe. Szukam pokoju do wynajecia, dużo pracuje, malo sypiam i niestety, wszystko odbija się na wyglądzie.
Wczoraj, trasa trolejbusu 160. Ubrana byłam w czarną długą spodnicę i top, plus japonki. Rozmawiam z mamą o odbieraniu wyników przez telefon. Padło kilka zdań o sytuacji, w której jestem. Skończyłam rozmowę, aparat włozylam do kieszeni. Dwa przystanki dalej mloda dziewczyna wysiada z wózkiem. Nie radziła sobie z nim zupełnie – nie umiała go odblokować, źle nim manewrowala. Zblizał się jej przystanek, więc gdy zauwazylam, ze podjezdza przed drzwi, wstałam
- pomoc pani? - spytalam. Opiekuje się dziecmi, więc umiem to robic i wiem, ze ciezko jest czasem samej.
- nie dotykaj malego! - odpowiedziala ona z furią, szarpiąc wozek – ty pecha przynosisz, ty! Slyszalam! Odejdz! Nie dotykaj! Jestes chora, zarazisz go jeszcze czymś! Odejdz, odejdz, bo będę krzyczec!

Zrobiło mi się tak niesamowicie przykro, ze z trudem powstrzymałam łzy. Wrociłam na swoje miejsce.

Jeśli faktycznie mam nowotwor, nie moge przeciez dotykac dzieciecych wozkow.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 351 (421)
zarchiwizowany

#30711

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
wydarzenie, w którym ostatnio uczestniczylam, rozzalilo mnie ogromnie.

Mianowicie 09.06.12 biore slub. W parafii, gdzie proboszcz (oglednie mowiac) jest dość … nietypowy.

Nauki z nim nie dotyczyly wiary, ale wychowania dzieci, ciazy, porodu – a przeciez mielismy wczesniej zajecia z kimś innym na ten temat. Pol biedy, gdyby mowil do rzeczy – ale gdzie tam. Najwieksza bzdura: ze dzieci od samego narodzenia należy zabierac do kosciola (w mrozy szczegolnie, bo się hartuja!!!!!!! a w czasie, kiedy to mowil mrozy siegaly – 30 stopni!). Pomijam już informacje, ze jeśli będziemy stosowac antykoncepcje, to na pewno się rozwiedziemy i tak dalej. Pomijam opowiadanie o ludziach z parafii z podaniem adresu zamieszkania. Najbardziej rozzalilo mnie to, co wydarzylo się w weekend majowy.

Potrzebowalam dokumentu, który moglabym zaniesc swojemu ksiedzu, zeby dac na zapowiedzi. Dużo pracuje – czasem wychodze o szostej, a wracam po 22. Dlatego poprosilismy ksiedza o ten dokument jeszcze przed Wielkanoca. Za wczesnie, on nie da, przyjsc pozniej. Pozniej nie moglam – praca. Pojawiam się z Milym w srode 02.05. po poranej mszy.

Tłumaczymy ksiedzu, po co przyszlismy
- nie wydam – oswiadczyl – kancelaria jest zamknieta do odwolania
- rozumiem, ale bardzo proszę: czy ksiadz moglby zrobic wyjatek? Jeśli nie dziś, to czy moglby ksiadz podac termin do konca tygodnia, kiedy moglibysmy się zjawic? Teraz nie pracuje, a na co dzien naprawdę nie zawsze moge pojawic się razem z narzeczonym: obydwoje dużo pracujemy. I moglabym pojechac do rodzinnej parafii, bo inaczej będę musiala brac wolne na caly dzien, mieszkam daleko...
- Ale co mi tu mowicie? Ja mam komunie, ja jestem zajety! Ja kancelarii dla was otwierac nie będę teraz!
-Dobrze – oswiadczam zrezygnowana – a kiedy kancelaria jest otwarta w nastepnym tygodniu?
-A nie powiem! Do kosciola isc w niedziele! Sluchac co mowie! Podaje godziny otwarcia! Ja tu zadnych informacji udzielac nie będę. Prace maja! Co tam praca! Z kolezanka się zamienic, zwolnienie wziac, urlop, i przyjsc!

Łzy mi wezbraly w oczach. Przed slubem kazdy grosz się przyda, a dzieki niemu będę musiala wziac dwa dni wolnego... i nawet jeszcze nie wiem, kiedy, bo przeciez nie powiedzial nawet, kiedy kancelaria będzie otwarta...

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (238)
zarchiwizowany

#28485

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
nie tak dawno jedna z uzytkowniczek portalu dodała historię, gdzie opisała, jak nakrzyczała na człowieka („Pan to chyba w łeb oberwie za zachodzenie mi drogi”), który spytał ja przed blokiem, czy nie kupi ziemniaków, a jej reakcja spotkala się z aprobata czytelnikow.

Historia ta przypomniała mi się wczoraj, kiedy dawałam korepetycje dziecku mieszkającemu w podlubelskiej wsi.

Po skonczonej lekcji weszłam do kuchni, gdzie z okna widac było załadowany wóz.
- O, widzę, że przebiera pan ziemniaki na sadzenie – powiedziałam
- nie, nie – odpowiedział mężczyzna – jutro jadę do Lublina, może coś sprzedam, wiesz, wczesna wiosna, teraz najciezsza pora roku
- Ale chyba cięzko coś sprzedać teraz, prawda? - spytałam ostrożnie, przypominając sobie wyżej wspomniana historie

Zrobiło mi się strasznie smutno, kiedy mężczyzna zaczął o tym sprzedawaniu opowiadać... to, że zarobi dziennie jakieś 60 zł, to nic – tam, na wsi, to dużo. To, że przez domofon wyzywany jest od wieśniaków, który porzadnego człowieka odrywa od czegoś tam, nawet nie robi na nim wrazenia – w koncu jest wieśniakiem, więc o co się obrazac? To, że słyszy za sobą smiechy, kiedy niesie worek, tez nie. Ale czemu niektorzy twierdza, ze jest „brudnym nierobem”? Albo czemu, kiedy ostatnio niósł ziemniaki do bloku, grupa chlopakow wyszarpnęła mu te kilka kilogramow i rozrzuciła dla żartu przed blokiem? A inna pani, kiedy wnosil na gorę ziemniaki, potracila go i zaczęła krzyczec, ze „panosza się tu jakieś brudasy i na pewno chcą coś ukraść”? Albo jakaś staruszka, która, kiedy stał przed blokiem, chowając pieniądze, wylała na niego z pierwszego pietra jakąś wodę, krzycząc, że „do roboty by się wziął, a nie żebrać u porządnych ludzi”

Ale najsmutniejsze było zakonczenie tej rozmowy. Pan powiedzial:

- wiesz, Ewciu, ilekroc ja stamtad wracam wieczorem, umordowany, zmeczony, ze smiesznym zarobkiem, to sobie przysiegam: nigdy więcej. A potem przychodzi następny dzien i mowie sobie: czy to moja duma więcej warta, czy dzieciak, ktoremu trzeba zapewnic to, co najlepsze? I jade znow.

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 679 (691)
zarchiwizowany

#27699

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno, dawno temu pisałam o piekielnej współlokatorce – http://piekielni.pl/14187. Jeszcze w lecie wyprowadziłam się stamtąd do Miłego, ale oto koleżanka z tej stancji, z którą utrzymuję dobre kontakty, opowiedziała niedawno mi dalszy ciąg przygód Paulinki.

Kwiatek jeszcze z lata: lipiec, ja zostaję na stancji przez wakacje, bo dostałam nieźle płatną pracę. Paulinka ma się wyprowadzić do 10.07. Mija dziesiąty, jednasty, już dwudziesty za pasem, a Paulinka wciąż siedzi, nie opuszczając pokoju za często. W końcu ostatniego dnia miesiąca wyniosła się. Jak poinformowała kogoś przez telefon, została tak długo, bo w domu każą jej pracować, a ona ani myśli, przecież cały rok akademicki się pilnie uczyła. Jako zapłatę za „nadprogramowe” dni, zostawiła właścicielce skrzynkę pomidorów plus niesprzątnięty pokój. Sama byłam świadkiem, jak właścicielka wymiatała ze wszystkich kątów rozmaite skarby (czy tylko Paulinka po spożyciu ciastek, chipsów itp. chowa opakowanie pod łóżko?). W sumie zebrało się dwa worki śmieci.

Rok akademicki: Paulinka skarży się właścicielce, że jest prześladowana, płacze i krzyczy podczas tej rozmowy, lamentując nad swym losem. Właścicielka ustala prawdziwą wersję wydarzeń i uświadamia Paulinę, że prośba o posprzątanie po sobie włosów z odpływu prysznica i umycie kibla po załatwieniu „tej drugiej potrzeby” to nie są prześladowania. Paulinka na korytarzu potrąca Edytę (druga współlokatorkę). Dochodzi do rękoczynów. Paulina grozi Edycie. Edyta zaczyna zamykać się w pokoju.

Paulinka nadal w dzień prawie w ogóle nie wychodzi z pokoju. Snuje się za to nocami, hałasując z całej mocy. O 6.00 rano włącza radio. Nie sprząta, nie myje się. Giną różne rzeczy, najczęściej artykuły spożywcze i kosmetyki. Co jakiś czas krzyczy na Edytę przez zamknięte drzwi. Pretensje ma różne: bo pali światło o dwudzistej i przeszkadza spać, bo sprowadza kochanków (nieprawda), bo za jej plecami ma jakieś kontakty z właścicielką. Edyta zaczyna się bać spać sama.

Właścicielka interweniuje. Każe Paulinie się wyprowadzić. Paulina uderza w płacz, że jest prześladowana, że nie znajdzie szybko stancji, że prosi, żeby mogła zostać. Właścicielka wybacza, Paulina zostaje. Edyta szuka nowego mieszkania.

Paulinka wciąż nie sprząta. Zamyka się w kuchni na długie godziny, zabraniając wejść, bo ona gotuje. Nie zmywa. Robi awantury. Nieszczy rzeczy Edyty – jej ulubioną zabawą jest rozrywanie gąbek i rozrzucanie ich po kuchni. Oskarża Edytę przed właścicielką o prostytucję. Co najsmieszniejsze – mnie też (tak jakby właścicielkę jeszcze to obchodziło) – mówiłam co prawda, że pracuję z dziećmi, ale latem chodziłam w spodenkach, w klapkach na szpilce i w koszulkach na ramiączkach, a wieczory spędzałam z jakimś mężczyzną (Miłym), ergo: jestem prostytutką, porządne dziewczyny tak się nie zachowują


Właścicielka traci cierpliwość. Każe się Paulince wyprowadzić. Przyjeżdzają jej rodzice, jednak Paulinka nie chce wyjść z pokoju. Krzyczy, że jest przesladowana, że Edyta ja straszy, że nie wyjdzie, nie wyprowadzi się. Rodzice bezradni. Właścicielka oznajmia, że dzwoni do szpitala psychaitrycznego (który jest dwie ulice dalej) po karetkę, jeśli natychmiast nie zwolni pokoju. Paulina się uspokaja, wychodzi. Kiedy trwa wyprowadzka, Edyta wychodzi na uczelnie. Po powrocie zastaje swoje ubrania wyrzucone za dom, w krzaki, swoje garnki w lazience, a artykuly spozywcze powysypywane w kuchni.

A ja, po wysluchaniu tychże rewelacji, myślę, że może pani z dołu, której przeszkadza tupiący kot, to jeszcze pestka...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (251)
zarchiwizowany

#27458

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, która mi się przydarzyła, jest tak niewiarygodna, że aż nie mogę w nią sama uwierzyć...

otóż urody jestem zupełnie przeciętnej, ubieram się kompletnie niewyzywająco, na czarno, do tego noszę wielkie okulary.

Szłam do uczennicy na korepetycje. Było południe, sobota. Lublin, Dzisiąta, weszłam w uliczkę przed tunelem. Tuż przed mostem minęłam młodego mężczyznę, wyglądał na lekko nietrzeźwego. Kiedy znalazł się za mną, krzyknął, jakby z bólu. Obejrzałam się, stał twarzą do mnie i trzymał się za klatkę piersiową.
- Poczekaj! – zawołał
wydawało mi się, że coś go bolało, że potrzebował pomocy. Jak na złość, wokół nikogo, więc podbiegłam
-Co się stało? - spytałam – coś pana boli?
-Serce – zabełkotał. Poczułam zapach alkoholu, ale, nauczona historami na Piekielni.pl pomyślałam, że może to cukrzyk, który poczuł się gorzej
-Choruje pan na coś? Proszę przykucnąć, włożyć głowę między kolana, czy trzeba wezwać pomoc? - i już wyciągęłam telefon, kiedy nagle on chwycił mnie za rękę!
-Poczekaj, pójdę z tobą
szarpnęłam się, wystraszona.
-Co pan robi? Czemu mnie pan dotyka? Proszę puścić! Przecież panu nic nie jest! Czemu mnie pan wołał?
-poczekaj, pójdę z tobą – bełkotał on. I znów wyciągnął do mnie rękę

odskoczyłam na bezpieczną odległość, trzymając jednoczesnie mocno telefon i torebkę. Rozkrzyczałam się. Że co on sobie wyobraża, że jak można, że przecież wcale nie potrzebuje pomocy.
-poczekaj, pójdę z tobą – powtórzyl i ruszył w moją stronę

spanikowałam, zaczęłam uciekać. Nie biegł za mną.

Wątpię, że po tym wydarzeniu kiedykolwiek podejdę sama do kogoś płci męskiej, kto nie wydaje się naprawdę potzrebowac pomocy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 19 (83)