Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HuckOris

Zamieszcza historie od: 17 marca 2011 - 21:05
Ostatnio: 23 czerwca 2021 - 10:34
  • Historii na głównej: 13 z 19
  • Punktów za historie: 12060
  • Komentarzy: 95
  • Punktów za komentarze: 782
 

#71830

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakieś 5-6 lat temu dostałam od znajomych 3 m/c szczeniaka, najzwyklejszy kundelek, mieszanka owczarka podhalańskiego z czymś nieokreślonym. Znajomi szukali dla niego dobrego domu, bo ich rodowodowa sunia miała "mezalians" i uszczęśliwiła ich 4 małymi, których nie mogli zatrzymać.

Brysiek wyrósł na dość sporych rozmiarów psisko, które uwielbia zabawy, śnieg( jako jedyny w naszym domu cieszy się z tego białego paskudzctwa!!) i darmowe głaskanie. Jest ufny wobec innych ludzi.

Jest przyjacielski, posłusznym i wiedzącym co mu wolno, a czego nie (np.nie wchodzi na łóżka, fotele, kanapy itp, idt.).
Piszę to wszystko nie po to by się chwalić, ale by ogólnie nakreślić "wygląd" i zachowanie mojego kundla...

Na tegoroczne ferie zaprosiłam znajomych z ich pociechami. Dzieciaków było ok 10, w wieku 5-12 lat. Ja mieszkam na zadupiu, oni przyjechali z dość dużego miasta. Ja mieszkam w domu rodzinnym z dużym ogrodem, oni w blokach. Ja mam psy, koty, myszy (nie oswojone, tylko takie dziko latające po chałupie), oni rybki i chomiki, rzadko psa, czy kota.

Dzieci jak to dzieci, zobaczyły Bryśka i zaraz chciały się bawić. Ustaliłam kilka zasad, że np. nigdy same, zawsze musi być osoba dorosła jak się z nim bawią, jeżeli będzie od nich uciekał/chował się, to znaczy, że ma dość i nie można go wyciągać na siłę, że nie można go karmić byle czym, bo ma uczulenie...i takie tam, bo pies jest łagodny, ale to pies i może się"odszczeknąć", więc, żeby i one były bezpieczne i on. Ferie mijały, a ja co rusz przyłapywałam tę zgraję urwisów jak próbowały którąś z tych zasad nagiąć, lub ominąć... Tłumaczyłam, wszystko spokojnie raz po raz i kolejny raz...

W końcu dzieciarnia załapała. Zaczęły mi opowiadać o swoich zwierzątkach w domu, w szkole, i ni stąd ni zowąd, padło pytanie z ust jednego:

-Gdzie kupiłaś ciocia Bryśka?
Opowiedziałam im wtedy historię mojego psa.
-To zwierząt można nie kupować? Ale mój tata mówi, że takie nie rasowe to gówniane... Raz mieliśmy takiego Aleksa, bo chciałem mieć bardzo psa i tata go przyniósł, ale potem on poszedł na działkę do babci, bo sikał wszędzie, robił kupy i gryzł buty! Miał takie śmieszne uszy i to był taki rodowodowy! Jakiś bajgeł, bajgoł, no tata tak mówił!

Zamurowało mnie kompletnie. Starałam się szybko zmienić temat, żeby młody czegoś smutnego sobie nie przypomniał, związanego z utratą przyjaciela, ale okazało się to zbyteczne.
Potem zapytałam owego tatę co to za "bajoła" mieli. Nie dość, że spotkał się z gościem pod galerią w centrum miasta (!), pies kosztował go sporo, to okazało się, że ma jakąś wadę i jest bez papierów, więc co on takiego będzie w domu trzymał... Zostawił w lesie. Najgorsze jest to, że według (byłego) znajomego to "hodowca"był wszystkiemu winny!

Nie wierzyłam w to co usłyszałam, no jak można być takim...
Dzieciarni w dniu wyjazdu powiedziałam, że zawsze mogą do mnie przyjechać odwiedzić Bryśka jak im będzie tęskno, bo cóż dziecko winne?

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 325 (355)

#65728

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Bądź Polakiem, pisz poprawną polszczyzną" hehe... dobre.

Ale ja nie w tej sprawie...
Przeczytałam historię o kradzieży psa. Lata temu nie mieściło mi się to w głowie! Po co kraść?! Może na jakiegoś rodowodowego, albo championa ktoś by się połasił...
Okazuje się, że im głupszy powód tym łatwiej stracić czworonoga.

Jakieś 4-5 lat temu dostałam od znajomych 3 m/c szczeniaka, najzwyklejszy kundelek, mieszanka owczarka podhalańskiego z czymś nieokreślonym.
Któregoś dnia, kiedy Brysiek był starszy, przyłapałam go jak wyżera z zakupów, które zostawiłam w kuchni na ziemi, surowe warzywa, ziemniaki, pietruszkę, marchew... Nie było tam ani grama mięsa, czy innego rodzaju przysmaku mięsnego/mięsopodobnego, który mógłby go skusić zapachem. Znajomi powiedzieli, że zdarzało się mu to czasem, ale nikt mu tego specjalnie nie dawał. W sumie nikt nie wie skąd mu się to wzięło i dlaczego. Ich wet nie miał nic przeciwko. Nasz powiedział, że nawet od czasu do czasu można, ale nie dużo i unikać ziemniaków, poza tym psa obserwować, czy nie wyjdzie jakieś uczulenie, czy inne cholerstwo.

Życie płynęło spokojnie, Brysiek rósł zdrowo i szczęśliwie, hasając po ogrodzie i śpiąc w domu. Nie wychodziliśmy z nim na spacery, bo posesja jest na tyle wielka, że spokojnie można go było wybiegać, jednocześnie dbać o czystość po nim i nie chcieliśmy pokazywać mu "świata za ogrodzeniem". Mój pies i nikt mnie nie przekona, że z tego powodu działa mu się krzywda. Wolę go pilnować i tak postępować, a nie zamartwiać się siedząc w pracy, czy przypadkiem nie uciekł i nie straszy na wiosce swoimi gabarytami, bo te stawały się coraz większe. Poza tym psisko przyjazne, młode było i gryzło, zwłaszcza patyki, buty i inne takie. Ze znajomymi, którzy nas odwiedzali, zapoznawał się tylko w naszej obecności, przy czym radość z nowej znajomości okazywał skakaniem, potężnym szczekiem, co razem połączone mogło potężnie wystraszyć nawet największego twardziela.
Brama i furtka zawsze starannie zamknięte, ogrodzenie solidne.
Te fakty są bardzo ważne, bo Brysiek któregoś dnia znikł.

Wróciliśmy wieczorem z pracy i nasz wariat nie przywitał nas jak zwykle. Panika i strach. Pierwsze co sprawdziliśmy, to bramę, furtkę, ogrodzenie, czy nie zrobił dziury/podkopu, sama nie wiem, jakiegoś zniszczenia, że sam się wydostał. Przeskoczyć nie mógł, za wysoko. Potem szukanie po okolicy, pytanie sąsiadów. Czarna amba! Nikt nic nie wie, nikt nic nie widział, nie słyszał...
Teraz żałowaliśmy, że nie wszczepiliśmy mu chipa...

Kilka dni później spotkałam w sklepie znajomą. Zaczęła pytać o wyjazd, jak wypoczęliśmy... Bardzo się zdziwiła, jak powiedziałam, że nie mieliśmy żadnego urlopu. I tak od słowa do słowa okazało się, że moja dobra koleżanka, a jej znajoma pochwaliła się opieką nad MOIM psem! Właśnie z okazji naszego niby urlopu.

"Dobra koleżanka" Ania była zachwycona faktem iż Brysiek lubił warzywa. Zaczęła odwiedzać nas coraz częściej, pies ją bardzo polubił... bo jak się potem okazało, za moimi plecami faszerowała go jabłkami, marchwią, bakłażanem, mandarynką itp, itd. Kiedy się zorientowałam, w prostych słowach wytłumaczyłam, że może zrobić mu krzywdę i stanowczo tego zabroniłam! Obiecała poprawę, a ja uwierzyłam. Rozpływała się, że to takie fajne i też chce mieć takiego psa, bo ona wegetarianką jest.

Kiedy któregoś razu przyłapałam ją jak przez płot karmi Bryśka ptasim mleczkiem, tuż po wyjściu ode mnie, bo myślała, że tego nie zobaczę i chciała przekonać się, czy lubi to co ona, zrobiłam wielką awanturę i kończąc znajomość, zakazałam jej zbliżać się do Bryśka. Wygrażała, że długo się nim nie nacieszę. No nie powiem, trochę mnie wystraszyła, więc na wszelki wypadek zbudowaliśmy kojec niedostępny zza ogrodzenia. Jakiś czas trzymaliśmy Bryśka "pod kluczem", na czas kiedy byliśmy w pracy... Potem wszystko wróciło do normy... Tak nam się wydawało.

Wpadłam do domu i niewiele myśląc porwałam książeczkę psa i z Lubym pojechaliśmy do niej. Przez całą podróż myślałam jak ją namówić do oddania psa, co zrobić, czy może postraszyć policją? Ja tylko chciałam odebrać Bryśka spokojnie i kulturalnie.

Im bliżej byliśmy, tym byłam bardziej zdenerwowana. Anka otworzyła z ociąganiem, bo kretynka myślała, że jak zamknie Bryśka na balkonie, to nic nie zauważymy. Jak tylko stanęła w drzwiach ze słodkim uśmieszkiem i tekstem "miło cię widzieć", usłyszałam szczekanie zza jej pleców, przytłumione, ale jednak wyraźne i bardzo znajome. Mówię, że po Bryśka jesteśmy, ona głupią zaczęła udawać, że u niej nie ma żadnego psa! Nie chciała nas wpuścić do mieszkania. Przepychanka słowna chwilę trwała i w końcu nie wytrzymałam i popchnęłam drzwi z całej siły. Anka upadła, ja bez problemu weszłam, Luby za mną, ze smyczą w ręku i szybko odnaleźliśmy Bryśka.

Anka zaczęła grozić policją, więc powiedziałam, że sama zaraz zadzwonię i opowiem historię jak to byliśmy u niej w odwiedzinach razem z NASZYM psem, a kiedy wychodziliśmy to wariatka się na nas rzuciła z pięściami i musiałam się bronić. Mam dokumenty psa i wet też poświadczy. Owszem jest inna możliwość, że sama się przyzna do kradzieży psa!
Tu zwątpiła w swoje siły i zaczęła wrzeszczeć, żebyśmy się wynosili, że ją popamiętamy, że ona jeszcze nam pokaże!
Mój Luby oznajmił, że jak ją zobaczy chociaż w pobliżu naszej posesji, to nawet i policja jej nie pomoże.

Natychmiast zabraliśmy Bryśka do weta, sprawdzić czy ta wariatka nie zrobiła mu krzywdy i od razu chcieliśmy wszczepić mu chipa.
Okazało się, że dostał paskudnego uczulenia na podbrzuszu. Obciążyć Ankę rachunkiem?! Nie chcę mieć żadnego kontaktu z tym durnym babskiem.

Do tej pory nie mogę pojąć całej tej sytuacji, dorosła osoba nie mogła zrozumieć prostego przekazu, że pies to nie zabawka, że może zrobić mu bardzo wielką krzywdę... A potem zachowała się jak rozpieszczony gówniarz! "I tak będę to miała, bo jak mi nie dasz to sama zabiorę".

Może i moja reakcja wydaje się zbyt nerwowa, ale nie wierzyłam w inne rozwiązanie jak np.policja. Możecie sobie mówić, że to "tylko pies", ale dla mnie to przyjaciel i jakbym miała zrobić to jeszcze raz, to zrobiłabym to bez wahania.

pies

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 571 (739)

#46181

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja przyjaciółka jest przedstawicielem handlowym. Jej praca wiąże się z częstymi podróżami po całej Polsce. Od poniedziałku do piątku jest w trasie, na weekeendy wraca do swojego mieszkania, które znajduje się w typowym „bloku z jednej płyty”.
W pewną sobotę, rano, została obudzona przez dwóch policjantów, którzy zaprosili ją na komisariat. Kumpela nie za bardzo wiedziała o co może chodzić, ale posłusznie się zebrała i próbując się dopytać o co chodzi, dotarła na komisariat, gdzie została oskarżona o morderstwo!!

Dlaczego?

Bo schudła. Tak mili państwo! Przyjaciółka od zawsze była „kobietą puszystą” i nikomu to nie przeszkadzało, ale przez pracę straciła na wadze, i to dość sporo. W czasie trwania całej sprawy wyszło na jaw, że donos złożyła na nią jedna z sąsiadek, która od zawsze bardziej interesowała się życiem innych niż własnym! Logika wścibskiego babsztyla była prosta; koleżanka była gruba, nagle schudła- czyli URODZIŁA!! Tylko gdzie jest dziecko?? ZABIŁA!
Następna matka Madzi!

System poszedł w ruch, praca przyjaciółki zawisła na włosku (całe szczęście adwokat uchronił ją od aresztu, ale nie wolno jej było opuszczać miasta), rozpoczęło się dochodzenie, wydzwanianie do moteli/hoteli, bo może ktoś potwierdzi, że jednak jest winna? Że niby podczas jednego z pobytów gdzieś w Polsce, udała się do szpitala, albo rozmnożyła się w pokoju(?!), a dziecko wyrzuciła do śmietnika... W opisywanie innych czynności nie będę się wdawać, bo nie wnikałam i nie pamiętam dobrze.

Najważniejszy jest fakt, że adwokat, razem z kumpelą, apelowali o wykonanie badania, które potwierdziłoby, że oskarżona NIGDY nie rodziła, ale zbywano ich.
W końcu, po wielu bojach, badanie wykonano i sprawę zakończono uniewinnieniem.

Przyjaciółka jednak nie mogła zapomnieć o upokorzeniu i stratach jakie poniosła. Pozwała do sądu, ale nie policję, bo może w przyszłości nie zareagują odpowiednio i komuś faktycznie coś takiego ujdzie na sucho, bo i tak odszkodowanie wypłacone byłoby z podatków (a już sama sprawa pochłonęła dość pieniędzy), ale pozwała sąsiadkę, żeby ta w końcu przestała wpie*dalać się w życie innych.
Sąsiadka przez swoje urojenia zabrała czas policji, ale jak trzeba było powiedzieć, kto na parkingu przed blokiem auta porozwalał i podpalił śmietnik, to udawała głupią i ślepą.

Przyjaciółka musiała się wyprowadzić, bo miała totalnie zszarganą opinię, doświadczyła paru nieprzyjemnych incydentów i zaczęła się bać pokazywać na osiedlu. Nikt nie chciał uwierzyć w jej niewinność. Tak się kończy poszukiwanie sensacji przez głupich ludzi.
Absurd na absurdzie, absurdem absurd pogania.

trzaskanie zasłonami

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1152 (1262)

#46166

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zatrudniłam się w salonie obuwniczym jako ekspedientka. Załogę stanowiły trzy dziewczyny w przedziale wiekowym 20-30 lat, ja doszłam jako czwarta. Atmosfera miła, sympatyczna, praca taka sobie, ani nie ciężka, ani nie lekka. Grafik ustalano z tygodnia na tydzień, starając się uwzględnić prośby o wolne itp., itd. Chwyciłam Pana Boga za nogi!

Życie biegło spokojnie, dogadywałam się z całą załogą, nawet z kierowniczką, ale mając w pamięci Wasze rady, które były zawarte w komentarzach pod historią http://piekielni.pl/39977#comments (która jest dla mnie nauczką na przyszłość), z nikim nie zaprzyjaźniłam się na gruncie prywatnym, starałam się jak najmniej mówić o moim życiu osobistym, nie komentowałam decyzji podjętych przez przełożonych, nie "najeżdżałam" na firmę/współpracowników/kierowniczkę, nawet jak spotykałyśmy się po pracy na piwku.
Starałam się mieć dobry kontakt ze wszystkimi, bardziej rozmawiając na tematy wolne od pracy jak np. filmy, muzyka, pogoda itp., sumiennie wywiązując się z obowiązków, by nikt nie musiał po mnie czegoś naprawiać/poprawiać, pomagając innym.
Efekt?

Dziewczyny uznały, że skoro im się nie zwierzam i nie udzielam się w ich "sesjach plotkarskich", to jestem "lewa" i na pewno przysłała mnie góra, by na nie donosić. Czy muszę pisać, że niczego takiego nie robiłam? Nie byłam w stanie, po tym co zafundowała mi Magda, w poprzednim miejscu pracy. Zostałam zwolniona, bo nie integrowałam się z załogą.
Nie dało rady się odwołać od decyzji, bo jak później z nimi pracować?

Jak to napisał Vertigo23:
"Myślę, że problem nie tkwi w znajomościach z pracy, ale w samych ludziach.
Kto się ch**** urodził, ten kanarkiem nie umrze, nie oszukujmy się."

pracapracapraca

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 663 (741)

#46146

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tuż przed świętami, robiłam zakupy w jednym z dużych marketów. Jak to zwykle w takim czasie, na obiekcie wolna amerykanka (opisywać chyba nikomu nie muszę?).
Brnę do kasy, zabierając po drodze produkty z listy, gdy natrafiam na małą "zagwozdkę" dotyczącą ceny ananasa w puszce. Stoję przed regałem i próbuję rozwiązać rebus, gdy nagle, kątem oka, zauważam jakiś ruch. Myśląc, że to rozpędzony wózek, szybko odskakuję w bok. Dopiero w drugim momencie dociera do mnie, że było to kilkuletnie dziecko, które biegło, nie wiadomo skąd, nie wiadomo dokąd, i akurat przy mnie, potknęło się i wyrżnęło głową o podłogę.

Stoję jak idiotka z tą puszką w ręku, zaskoczona, zszokowana i dopiero ryk dzieciaka zmusza mnie do udzielenia pomocy. Zanim zdążyłam choćby się pochylić, nagle, tak jak dzieciak, nie wiadomo skąd, wyskakuje kobieta i zaczyna na mnie wrzeszczeć:

- Ty ku*wo!! Po ch*j się odsuwałaś! Zrobiłaś to specjalnie! Sama widziałam!! Na policję cię podam! Ty nad dziećmi się znęcasz! ZWYRODNIALCU TY!!

Dzieciak leży, płacze, krew się leje (chyba wybił zęby, może z innej części gęby, nie wiem!), a ta baba (która przyznała się, że jest jego matką) wrzeszczy na mnie i nawet nie spojrzy na swoją latorośl. Zbaraniałam. Stoję, szczena na podłodze, puszka w ręku, patrzę na babę i nie mogę ogarnąć sytuacji! Po chwili, niespodziewanie, pojawia się głowa rodziny, która zmusza kobietę do "stulenia ryja" i zajęcia się dzieckiem. Ta milknie i zbiera brzdąca, a facet zaczyna wrzeszczeć na kobietę:

- Tyle razy ci mówię!! Pilnuj ku*wa tego gówniarza!! Mało ci było ostatnio?! Za lakier płacić musiałem! Za weterynarza, za nowy płaszcz! Za pie*dolony makaron!! Tyle razy, te baby w sklepach ci mówią; pilnuj bachora!! A ty jak głupia ci*a, tylko ryja drzesz potem jak coś się stanie!! U nogi ci go ku*wa uwiążę!! Żadnego ku*wa sylwestra, a kieckę w zębach zaniesiesz tam gdzie ją kupiłaś!

I poszli, chyba do wyjścia, nie wiem, bo znikli. Rodzina ninja czy jak??
Odłożyłam puszkę, już mi się odechciało ananasów.

święta i po świętach ^^

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1192 (1250)
zarchiwizowany

#42609

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam dobrą koleżankę Asię, która szukała bezskutecznie pracy zgodnej ze swym wykształceniem i doświadczeniem zawodowym. Szło jej to jak po gruzie, bo mimo energii jaką wkładała w słanie cv i szybkie odpowiadanie na ogłoszenia znalezione zarówno przez nią samą, jak i słanych jej przez znajomych, telefon nie dzwonił, poczta świeciła pustkami. Sytuację pogarszał fakt, że mieszka ona razem z teściami, którzy codzienne maglowali temat pracy i zachowywali się tak jakby pracę można było zerwać z drzewa, tylko Aśka jest taką kretynką, że tego nie potrafi.
Koleżanka po woli popadała we frustrację, a z czasem i depresję. W końcu napisała nowe cv.
Jako zdjęcie wkleiła ikonkę z fejsbuka (postać na niebieskim tle, ze znakiem zapytania)... Reszta to już, brak słów (ja po prostu nie mogłam opanować śmiechu).

DANE OSOBOWE; Do wglądu bezpośredniego.
WYKSZTAŁCENIE;
10.2004 - 06.2010 Akademia sztuk walki "Łoki-toki dwa
tłumoki" w 忍びの者. Osiągnięto
pełen stopień wtajemniczenia.
09.2000 - 06.2004 Szkoła przetrwania "Judo, rzut przez
udo się na pewno UDO!" w Kaliszu.
09.1992 - 06.2000 Szkoła początkowa ninja-tō w Kaliszu.
DOŚWIADCZENIA ZAWODOWE;
11.2011 – 06.2012 Starszy ninja do spraw używania
nunchaku.
Nazwa firmy utajona ze względu na
bezpieczeństwo narodowe.
09.2010 – 06.2011 Młodszy zwiadowca w Korpusie Czarnej
Żmii. Bliższa lokalizacja miejsca
znajdowania się korpusu,
niemożliwa do podania.
11.2009 – 06.2010 Mistrz tropienia oddechu we mgle, za
pomocą pajęczyny i ości z ryby-
Trójkąt Bermudzki.
02.2009 – 08.2009 Stażysta do spraw wtajemniczenia
pierwszego stopnia.
Nevada, tajna baza wojskowa.
INFORMACJE DODATKOWE;
Doskonałe posługiwanie się bronią białą, jak i czarną.
Znajomość chemii i pirotechniki.
Walenie prosto z mostu, przez pół obrotu.
Spanie z otwartymi ustami i mrugającymi uszami.
Posiadanie całej mnogości wtajemniczeń.
Perfekcyjna umiejętność grania w bambuko.
Niewidzialność i lewitowanie.
ZAINTERESOWANIA;
Śmiertelne.

Kiedy rozesłała to we wszystkie miejsca, w które słała swoje prawdziwe cv, odzew był natychmiastowy i przechodzący jej oczekiwania. Jak to możliwe? Bo jedyne co podała prawdziwie, to nr. tel. Ludzie dzwonili, by ją zwyzywać, wyśmiać, sprawdzić czy choć właśnie nr. tel. jest prawdziwy, ale też (co mnie bardzo zaskoczyło), by zaprosić ją na rozmowę.
Już po kliku dniach Aśka pracę znalazła!! Właściciel firmy zatrudnił ją od kopa, bo (jak sam powiedział), żeby wysłać taki idiotyzm, trzeba mieć jaja i być zdesperowanym, a on takich ludzi potrzebuje.
Piekielne są dwie rzeczy;
1. Tylko ninja może liczyć na pracę w naszym kraju.
2. Ja, po pójściu w ślady Aśki, musiałam zmienić numer=(.
Ale Aśkowi teściowie odczepili się na dobre(od niej, nie ode mnie).

ninja

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (469)

#42528

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajęłam mieszkanie. Małe, bo jednopokojowe, z aneksem kuchennym i mikroskopijną łazienką. Z powodu braku miejsca w łazience, właściciel wstawił pralkę do aneksu.
Z biegiem dni, kiedy rozpakowałam większość pudeł z moim dobytkiem, postanowiłam zrobić pranie. Przygotowałam sobie dwie kupki ciuchów, jak uczyła mnie mama, odmierzyłam proszek i...

Jak tylko otworzyłam pralkę, zostałam "powalona" przez wodę jaka wylała się z wielkim impetem!! Jakiekolwiek próby zamknięcia drzwiczek, czy zrobienia czego innego, zostały skutecznie uniemożliwione mi przez dwa spore pawie, jakie puściłam kiedy poczułam straszny smród owej cieczy.

Co się okazało?
Poprzednie współlokatorki pokłóciły się i z tego powodu rozwiązały umowę najmu. Tylko, że jedna wpadła na genialny pomysł dogryzienia drugiej. Nie wiem jakim cudem, ale nalała do pralki wody, tyle ile mieści bęben, i zostawiła swoją koleżankę w mieszkaniu, w nadziei że ta otworzy pralkę.
Mój pech polegał na tym, że "ofiara" tego nie zrobiła.
Mieszkanie stało puste, przez dość długi czas, w okresie letnim. I nie, nie spodziewałam się żadnych niespodzianek i komplikacji. Nic nie wskazywało na taką okoliczność.

Właściciel obciążył "genialną mścicielkę" kosztami remontu.

brak opisu

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 942 (1002)

#39977

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraźcie sobie, że dostajecie wymarzoną pracę. Robicie to "COŚ", co lubicie i dobrze Wam za to płacą.
Na początku nie jest łatwo, tylko dlatego, bo jesteście nowi. Musicie się dopasować, wkręcić, wyczaić o co kaman.
Poznajcie osobę, która chętnie Was wprowadza, zapoznaje z ludźmi, ze sprawami, pomaga w wykonywanych czynnościach, objaśnia żargon, opowiada jak to naprawdę jest i robi to w taki sposób, że aż chce Wam się pracować!
Motywuje Was i nie jest przy tym Waszym przełożonym, czy coś, lecz koleżanką z pracy o imieniu Magda.

Szybko okazuje się, że jest spoko, macie wspólne zainteresowania itp, itd, więc znajomość przenosicie na prywatny grunt. Rozmowy na wszystkie tematy; o pracy, o zakupach, o rodzinie, o partnerze, śmiejecie się, skarżycie na przykrości losu, pocieszacie Magdę, a ona Was, ciągłe telefony, odwiedzacie się nawzajem, zapraszacie na urodziny gdzie Magda poznaje swojego faceta... no takie tam te wszystkie rzeczy, które robi się z dobrymi znajomymi, a z upływem czasu z przyjaciółmi.
Po ch*ja to wszystko piszę?

Bo nadchodzi dzień, kiedy szef, wręczając Wam wypowiedzenie podaje Wam fakty, jako powód rozwiązania umowy, związane nie tylko z pracą, ale i z Waszym życiem prywatnym, które bardzo mu się nie podobały.
Nie, nie kradliście, nie oszukiwaliście, nie zabijaliście...

Spożywaliście alkohol (na własnej imprezie zorganizowanej w weekend). Śmieliście narzekać na pracę i obowiązki (w gronie firmowym, gdzie wszyscy wieszali psy, bo mieliście problem z projektem. Nie, nie jakoś mocno i głośno). Mówiliście o wypłacie (tak, mówiliście... ze swoją połowicą, przy okazji omawiania urlopu). W godzinach pracy wychodziliście na zakupy (biurowe). Byliście "opryskliwi" wobec współpracowników, bo z nimi nie rozmawialiście cały dzień (sam szef dał Wam wtedy do zrobienia projekt na wczoraj i dyszał w kark). Mało piekielne? Było tego więcej, zwłaszcza więcej "brudów" z Waszego życia prywatnego.

I tak słuchacie i słuchacie dalszej listy, z niedowierzaniem, uświadamiając sobie jedną wspólną stałą dla wszystkich tych "wypominek". Magdę. Była przy każdej z tych sytuacji, ufaliście jej, uważaliście w końcu za przyjaciółkę. Bronić się nie możecie, bo Magda jest od was starsza stażem. Bo zdajecie sobie sprawę, że Wasza praca i zaangażowanie, jakie, ZAWSZE, były waszym atutem, szef ma głęboko w d*pie... bo już nie macie ochoty dalej pracować z takimi ludźmi.

A potem następują jeszcze cztery inne wydarzenia.

1. Dowiadujecie się, że od ponad 2 tygodni "była przyjmowana dziewczyna" (na wasze stanowisko), o czym nie wiedział nikt, oprócz Magdy, która ją/je szkoliła (bo jak się dowiedziałam potem, kandydatek było kilka).
Oficjalnie było powiedziane, że firma się rozrasta.

2. Spotykacie Magdę przypadkiem, na mieście. Magda ma wielgachne, wręcz ogromniaste, fochy i pretensje o to że się do niej nie odzywacie i nie odbieracie od niej telefonów i sms... No, ja osobiście starałam się wtedy jej nie uderzyć.

3. Dowiadujecie się, że kolega/żanka =), z którą przepracowaliście jakiś czas, była/był obiektem pożądania Magdy... staliście się bez gadania nr.1 do zgładzenia, bo śmieliście z owym obiektem zamienić o jedno słowo za dużo. Magda dodatkowo poczuła się zagrożona na stanowisku, patrząc na wykonywaną przez Was pracę.

4. Dzwoni Wasz były szef i mówi, że jednak zmienił zdanie i jest w stanie wybaczyć Wam wszystko, i możecie wracać na swoje stare stanowisko, na próbny miesiąc, bo z powrotem musicie go przekonać (do czego? Nie powiedział). Prawda jest taka, że nowa na Waszym stanowisku, nie radzi sobie z Waszym niedokończonym projektem...

Nie miałam satysfakcji kiedy odmówiłam.
Straciłam pracę, dobrą opinię i wiarę w ludzi. Wiecie co jest najgorsze? Nie potrafię podjąć nowej pracy, bo boję się, że w nowym miejscu też spotkam "magdę".
Przecież o pracę teraz bardzo ciężko, a trzeba dbać tylko o własną d*pę.

szczury

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 806 (900)
zarchiwizowany

#30330

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W miejscowości z której pochodzę,jest tylko jeden sklep. Kilka dni temu musiałam go nawiedzić.
Wchodzę i widzę znajomą twarz za ladą. Ku mojemu zdziwieniu twarz ta rzuciła we mnie soczystą wiązanką i znikła na zapleczu, zostawiając swoja osłupiałą koleżankę na miejscu pracy. Dlaczego? Dopiero dziś się dowiedziałam.

Mam rogatą duszę. Zaraz po skończeniu liceum wyciągnęło mnie w świat. Co i gdzie, nie ważne. Ważne jest to że rzadko wracam w rodzinne strony, bardzo rzadko pokazuję się na wiosce, właściwie tylko wtedy gdy mi czegoś zabraknie, a społeczność w tych "stronach" jest dość gadatliwa i plotkarska, bardzo ich boli jeżeli czegoś o kimś nie wiedzą(szybko to jednak naprawiają, wymyślając życiorysy nieobecnych). Nie pochodzę z booogatej rodziny. Wszystko co mam, zawdzięczam sobie. Przepych, przechwalanie się, panoszenie się...To nie ja! Szczerość, brutalna szczerość, to wszystko na co może liczyć każdy człowiek, z mojej strony. Na wazelinę, kłamstwo,lizustwo, mam uczulenie.
Parę lat temu, zdarzyło mi się wejść do w/w przybytku i spotkać tę samą twarz; "koleżankę" z którą chodziłam do klasy w podstawówce. Poprosiłam tylko o paczkę fajek, na co ona ZAŻĄDAŁA mojego dowodu.
[J] Aśka! Co Ty! Razem do klasy w podstawówie chodziłyśmy.
[A] Dowód.
Okazałam.
[A] A ty dalej nie hajtnięta?! W TYM WIEKU??( ekhym...jaki jest idealny wiek na to by zostać mężatką "kiedy się nie musi"- wybaczcie, ale inaczej nie potrafię zadać tego pytania. Sama nad tym się głowie do tej pory!)
Z mojej strony karpik i zaczęłam się śmiać.
[A] Ja już od kilku lat!
[J] Gratuluję...papierosy...
[A] Mój jest taki wspaniały (same ochy i achy)
[J] Cieszy mnie Twoje szczęście.
[A] A jaki dom pobudowaliśmy!
[J] Super! Poproszę...
[A] Ty dalej u mamusi??
[J] ...
[A] I mam trójkę wspaniałych dzieci!
Oprócz tego co tu przytoczyłam panna, znaczy się, mężatka, zaczęła gadać, wypominać, wspominać dziwne zdarzenia i wiadomości z mojej przeszłości i niby życiorysu.
Ze śmiechem poprosiłam o papierosy po raz enty.
Starałam się nie wdawać w gadkę, bo co mnie to obchodzi? Nie byłam z tą panną ani "bratem ani swatem", czy jak to tam.
[A] Ty nadal jesteś lesbijką??
Zaliczyłam WTF???????? ŻE CO???(EDIT! NIE, NIE JESTEM!!!!)
[A] Współczuję ci!
Jestem osobą nerwową, wyszczekaną i złośliwą, jednak potrafię to wszystko kontrolować... Do czasu.
Uśmiechnęłam się płacąc w końcu za pożądane dobro. Miałam już pożegnać wszystkich w sklepie(tak, tak, było grono słuchaczy) kiedy to...
[A] Ja to przynajmniej normalna jestem! Wiem co to facet!
I wywiązała się jakaś taka głupia pyskówka między nami, bo ona nie miała dobrej reputacji( w podstawówce!).
Wk**w...Plotki, wolne... Myślałam o tym wszystkim!
Do czasu. Czas...złośliwość z mojej strony poszła pełną parą.
[J] Normalna?? Dla normalnych ludzi dom, dzieci, mąż, to szczęście życiowe, a nie bonusowe punkty w konkursie miss wioski. Nie jestem lesbijką, lubię swoją pracę...
[A] Pier***isz...
[J] Ja robię to co lubię, a ty? Jak długo pracujesz w sklepie u tatusia?Wyjechałaś kiedyś z tego zadupia??
[A] Tak! Do wawki!
[J] WOW!! Aż do wawki! A twój wie że najstarsze to nie jego?
W tym momencie dziewczyna się zapowietrzyła i przybrała na twarzy kolor czerwony... Spojrzała dziwnym wzrokiem na swoją koleżankę i zaczęła mnie wyzywać.
Mimo odpowiedz wyszłam mega wkur****a. Całą drogę na nią klęłam.

A dziś spotkałam kolejną wioskową plotkarę, która uraczyła mnie informacją, że po w/w zajściu, plotki szybko zrobiły swoje i mąż Asi zażądał testów. Teraz jest już po rozwodzie.
Szczerze? Szkoda mi tego i jakbym mogła to wolałabym NIGDY się tam nie pojawić, nigdy tego nie powiedzieć. Zołza, szmata itp, itd, nie ważne. Jej rodzina, dzieci... No po co?? Moja chwila słabości? A raczej moja chwila piekielności?? Nie wiedziałam, celowałam na ślepo, byle by jej do*eba*... Nie przepraszam...nie słabość, nie piekielność, po prostu podłość i debilizm z mojej strony. Teraz staram się uważać, ale to do czasu...
Piekielni...po prostu uważajcie.
A może inaczej:
Co ma do szczęścia dowód osobisty?

Piekielność przeciw piekielnym!!!!!! Niechciana!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (333)

#24128

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój dobry kumpel ma psa wielkości cielaczka. Podczas ostatnich odwiedzin u w/w kumpla, jego pupil zeżarł mi buta. Dramat polegał na tym iż to były moje jedyne zimowe "stopoochraniacze", więc właściciel "kruszynki" postanowił naprawić całe zło. I tak wczoraj wyruszyliśmy na łowy po galeriach i sklepach.
Trudu zakupów nie muszę chyba nikomu opisywać, zwłaszcza że poszukiwałam towaru, który nie tylko by mi pasował, ale też nie był droższy od tego uszkodzonego.

Wchodzimy, do kolejnego sklepu, żartując i gadając rozglądamy się po półkach i nagle słyszę;
-Patrz na tę czarną! K*rwić się będzie za buty!
Zaskoczona, szukam tej "czarnej" po sklepie...
-Patrz jaka morda! Gówniara! Wrażeń szuka!

Szok, niedowierzanie, i nagłe olśnienie!
TO JA JESTEM TA CZARNA! (chodziło o kolor włosów!)
W tym momencie mój mózg miał spięcie i tylko stałam, dalej słuchając podobnych zdań na swój temat.
-Wyrwała takiego i już ją p*zda swędzi!
-No! On na pewno żonaty...
-Ja bym te szmatę za kudły złapała i łbem o ścianę!

Mózg zaskoczył...Rzuciłam trzymanym butem o podłogę i podbiłam do ekspedientek, bo to one właśnie tak mnie obrażały (robiły to na głos, tak że wszyscy słyszeli).
-A ty k*rwa co?! Zazdrościsz?! Żal ci dupę ściska, że ty się k*rwić za fajny towar nie będziesz?!! -ryknęłam na cały sklep.

Kumpel zaalarmowany, zmaterializował się koło mnie i widząc co się dzieje, złapał mnie za ramiona i powiedział;
-Chodź kochanie! Tym paniom nie damy zarobić! Ba! Z takimi mordami to niczego bym im nie dał, nawet potrzymać!!

Jeszcze tego samego dnia złożyłam skargę w centrali, pisemną i telefoniczną, bo co jak co ale debilizm naszego społeczeństwa przekracza wszelkie szczyty!!
Mój wygląd, ubiór, wiek, w żaden sposób nie tłumaczą takiego chamstwa, dlatego też pominęłam opisy, mimo iż jestem zwykła.
Ale do cholery jasnej! Nawet jakbym wyglądała na największą sama-nie-wiem-co, to jakim prawem mam pozwolić się dać tak poniżać i to osobom, które widzą mnie po raz pierwszy w życiu?!! Niby że na czole mam napisane kim jestem i czym się "zajmuję"?!

Posrane społeczeństwo

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 882 (990)