Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Issander

Zamieszcza historie od: 13 kwietnia 2011 - 19:13
Ostatnio: 6 stycznia 2020 - 14:50
  • Historii na głównej: 12 z 20
  • Punktów za historie: 4282
  • Komentarzy: 504
  • Punktów za komentarze: 5258
 
zarchiwizowany

#80134

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem krótko o dwóch piekielnych wymysłach brytyjskich* planistów miejskich. Nie jest to oczywiście jakaś straszna piekielność, ale gdy człowiek codziennie idąc do pracy natrafia na takie durne rozwiązania, które nic nie wnoszą poza niepotrzebnymi utrudnieniami i spadkiem bezpieczeństwa, to jest to mocno irytujące.

1) Przejścia w literę Z. Polega to na tym, że żeby przejść przez dwujezdniową ulicę, musisz najpierw przejść przez jedną jezdnię, następnie przejść spory kawałek w bok na wysepce, i dopiero wtedy możesz przejść przez drugą jezdnię. Najczęściej przejście na wprost uniemożliwiają wysokie barierki.

Zapewne w zamyśle geniusza, który to wymyślił, ma to spowodować, że ludzie będą przechodzić przez ulicę na dwie tury i zwiększy się bezpieczeństwo. Tymczasem faktyczny efekt jest taki, że tam gdzie nie ma dużego ruchu ludzie przechodzą na czerwonym, a tam gdzie jest, kto może, ten przebiega. Czyli spadek bezpieczeństwa. A ci nieliczni, którzy nie są w stanie przebiec... cóż, mieszkam przy bardzo ruchliwej ulicy, gdzie na zielone czeka się niemal 2 minuty, a trwa ono 10 sekund**. Czyli ktoś mniej sprawnie ruchowo potrzebuje prawie 10 minut tylko po to, żeby przejść na drugą stronę ulicy do sklepu i z powrotem.

Przypomniało mi się, jak w Krakowie ludzie robili problem, bo przez Plac Inwalidów nie dało się przejść na zielonym jednym rzutem. Tylko, że na Placu inwalidów dystans do pokonania dla pieszych to 48 metrów. Na skrzyżowaniu, o którym mowa dystans w prostej linii to jedynie 28 metrów, no i nie jeżdżą tramwaje*** ani nic takiego. Więc nie ma żadnego powodu, dla którego nie dałoby się wydłużyć zielonego do 15 sekund. Ba, nawet w te 10 sekund by się dało normalnie przejść, gdyby nikt nie wpadł na świetny pomysł, by to ludziom utrudnić!

2) Sygnalizacja świetlna przed przejściem dla pieszych tylko dla samochodów. Nie wiem, co za geniusz wpadł na to, żeby w ten sposób zaoszczędzić miastu trochę pieniędzy. Dochodzę do przejścia, przed którym stoją samochody i nie mam pojęcia, kiedy zapali im się zielone. Kilka razy miałem sytuację, że właśnie robiłem krok na przejście, gdy kierowcy włączyło się zielone i postanowił ruszyć nie patrząc na mnie - bo przecież on ma zielone!

Gdy na przejściu w ogóle nie ma świateł, wiesz, że kierowca patrzy, czy nie idą piesi i powinien ustąpić im pierwszeństwa. Tymczasem gdy tylko kierowca ma światła, to mając w pamięci zasadę ograniczonego zaufania wiem, że może się zdarzyć tak, że będzie miał zielone i albo się zagapi, więc nie spojrzy, czy idę, albo pomyśli, że powinienem wiedzieć, że on ma zielone i przecież nie wejdę na pasy.

A co jeśli dochodzę do przejścia i w tym samym momencie dojeżdża do niego samochód? Ma czerwone i się zatrzyma? Czy ma zielone i będzie jechać? Dla mnie to jest loteria, bo ktoś postanowił trochę zaoszczędzić.

Zresztą, nie jeżdżę samochodem, ale podejrzewam, że dla kierowców też to rodzi problemy, jeśli nie mają pewności, że piesi będą zachowywać się przewidywalnie, bo nie wiedzą, jaka jest sytuacja na przejściu...


* Spotkałem się z nimi tylko w UK, ale oczywiście może to nie być jedyne takie miejsce.

** Kiedyś czekałem na jedzenie z baru i mi się nudziło, to zmierzyłem stoperem.

*** Oficjalnym wytłumaczeniem, dla którego na Placu Inwalidów światła palą się zbyt krótko, żeby dało się przejść przez ulicę jednym rzutem było to, że jeździ tam dużo tramwajów i robiłyby się korki.

Miasto ulica

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 15 (67)

#79609

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest 2:30. Moi współlokatorzy zrobili sobie imprezę z głośną muzyką i śpiewami w ogródku, centralnie pod moim oknem. Nie reagują na prośby o przyciszenie muzyki. Nie jestem sztywniakiem, który minutę po wybiciu 23 (lokalna granica) chciałby rozganiać każde zgromadzenie, ale jak już się wybiera niedzielę wieczór jako termin wiedząc, że ludzie idą następnego dnia idą na rano do pracy, to każdy człowiek, który potrafi współżyć w społeczeństwie (i nie jest skończonym ch**em) przynajmniej przyciszyłby muzykę do takiego poziomu, żeby nie była słyszalna przy zamkniętych oknach. Nie mówię nawet, że zupełnie. I więcej naprawdę od nich nie wymagam. Usłyszałem natomiast, że "nie mają innego czasu by świętować, więc mają mnie gdzieś".

To piekielność pierwsza.

Piekielność druga: zadzwoniłem na policję, gdzie usłyszałem tylko, że tutaj oni się skargami na hałas nie zajmują i mam zgłaszać do local council. Local council rzeczywiście zgłoszenia przyjmuje, szkoda tylko, że od 6 po południu do 2 w nocy. Czyli jeśli ktoś będzie hałasować o czwartej w nocy albo tak jak teraz, to nic nie da się z tym w czasie rzeczywistym zrobić. Nie ma zupełnie nikogo, kto by się tym zajął. Mogę zgłosić przez internet albo jutro, ale to nie zmieni faktu, że dzisiaj nie zmrużę oka. Nie ma to jak przekonać się na własnej skórze, jak skutecznie państwo wykorzystuje pieniądze z podatków.

Cóż, przynajmniej sobie obejrzę Grę o Tron w godzinach premiery amerykańskiej, zamiast lokalnej.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (121)

#78550

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ta historia http://piekielni.pl/78546 przypomniała mi coś zupełnie podobnego... Wydarzyło się to dawno temu, gdy jeszcze byłem dzieckiem w wieku wczesnoszkolnym, a jechałem akurat z moim pradziadkiem. Żaden z nas nie był zbytnio rozgarnięty z powodu wieku, więc ostatecznie daliśmy się oszukać i zapłaciliśmy, ile od nas zażądano.

Otóż weszliśmy do taksówki stojącej na postoju pod dworcem kolejowym w Szczecinie. Krótka podwózka, przyszedł czas, by zapłacić, no i płacimy. 49 zł. Ale jak to? Za te trzy kilometry? A no tak to. Otóż "według regulaminu" taksówka jeździ tylko i wyłącznie do Lubieszyna, na granicy z Niemcami. Pojechać w inne miejsce co prawda można, ale jest to równoznaczne z wirtualnym kursem do Lubieszyna (20 zł), kursem z powrotem (20 zł) i podwózką w docelowe miejsce za dodatkową opłatą według taryfy.

Od tamtej pory ani razu nie wsiadłem do taksówki.

Taxi dworzec

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (155)

#77829

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam mocny żołądek, w związku z czym nie boję się kupować produktów, które co prawda nie są już świeże, ale nie są jeszcze zepsute. Często takie towary są na przecenie.

Dzisiaj na zakupach natrafiłem na metkę tatarską za jedną trzecią ceny. Dobrze, że wiedziony odruchem zajrzałem na ulotkę. Spodziewałem się, że będzie ostatni lub przedostatni dzień przydatności do spożycia, ale jak się okazało, metka była ponad miesiąc po terminie (08.03). Niby to nie jest do końca surowe mięso, bo peklowane, ale mimo wszystko...

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (196)

#77050

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ta historia: #77047 oraz kilka wcześniejszych o nagrodach za konkursy przypomniała mi pewne wydarzenie z mojego dzieciństwa.

Otóż jako dzieciak z sukcesami brałem udział w wielu konkursach okołomatematycznych. Raz udało mi się nawet wygrać konkurs międzynarodowy, z finałem w Paryżu.

Dodam jeszcze, że konkurs był pięcioetapowy i nawet na finale krajowym nagrodami były sprzęty elektroniczne oraz wycieczki do Paryża połączone z wyjazdem na finał międzynarodowy. Polskiemu organizatorowi nie można było nic zarzucić.

Nagrodą za pierwsze miejsce w Paryżu była zaś książka. Po francusku.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (240)

#76262

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałem niedawno wątpliwą przyjemność zostać zapisanym się na wizytę u dentysty po na oko dziesięcioletnim dziecku.

Jeśli jesteś rodzicem i wykorzystujesz sztuczki typu "nie będzie bolało", "potrwa tylko chwilę" i odwracanie uwagi zamiast wprost wytłumaczyć dziecku, że będzie bolało tylko trochę, oraz wyjaśnić powody, dla których niestety, ale musi trochę poboleć, to jesteś piekielny po trzykroć.

Po pierwsze, jesteś piekielny dla siebie. Bo może i dziecko da się nabrać za pierwszym razem, ale oszukiwane szybko straci zaufanie do rodzica. A skoro nie może ufać rodzicowi, który kłamie, to tak naprawdę nie ma pojęcia, co je będzie czekać - i panikuje. A z panikującym, płaczącym i wyrywającym się dzieckiem nic się nie da zrobić.

Po drugie, jesteś piekielny dla dziecka. Jak już napisałem, podburzasz jego zaufanie do ciebie. W dodatku sprawiasz, że prosta i lekko bolesna czynność zamienia się dla dziecka w przeżycie rodem z koszmaru. A to jeszcze "uzasadnia" w jego głowie strach przed kolejnymi wizytami.

Po trzecie, jesteś piekielny dla otoczenia: pielęgniarki pobierającej krew czy dentysty, którzy muszą próbować z takim stawiającym opór pacjentem pracować.

U mojego dentysty pomieszczenie jest malutkie, więc z korytarza niestety wszystko słychać (gdyby nie padało na zewnątrz, to pewnie bym sobie poszedł). Dziewczynka miała mieć robione niewielkie wypełnienie, na 15 minut. Wizyta trwała ponad godzinę, a i tak nie udało się dokończyć i poszła do domu z rozwierconym zębem.

dentysta dzieci

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (214)

#75587

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Udało mi się dzisiaj pobić pewien życiowy rekord.

Na raptem dwustumetrowym odcinku jednokierunkowej drogi rowerowej na Moście Grunwaldzkim w Krakowie minąłem się z - uwaga - ośmioma rowerzystami jadącymi z naprzeciwka.

Oczywiście, musiałem każdemu ustąpić miejsca, zjeżdżając na chodnik, bo wszyscy woleli jechać na czołowe...

Kraków drogi rowerowe.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (205)

#73488

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mojej pracy zajmuję się przygotowywaniem i wysyłaniem paczek. Dwa razy do roku firma projektuje nową kolekcję, więc jest nawał pracy. Mój departament zajmuje sporo miejsca: około dziesięć na dwadzieścia pięć metrów plus trzy dwudziestopięciometrowe regały - tak więc ważne jest, żeby to miejsce wykorzystywać efektywnie. Jestem na nim najstarszym stażem pracownikiem fizycznym, w związku z czym mam już doświadczenie z kilkoma nowymi kolekcjami.

Miesiąc temu zaczynała się wysyłka kolekcji jesień - zima (mój dział wysyła materiały promocyjne, stąd wyprzedzenie). Przyszedł mi do głowy pomysł, jak lepiej zagospodarować przestrzeń naszego działu. Powiedzmy, że dzięki temu pracowalibyśmy szybciej o 10-15%. Szału by nie było, ale jeśli każdy z nas wysyła koło 500 katalogów dziennie, to skrócenie średniego dystansu o 4-5 metrów daje sporą różnicę.

Menadżerowie najpierw zgodzili się, ale po tym, jak już ustanowiłem nowy porządek stwierdzili jednak, że oni nie będą ryzykować tuż przed nową kolekcją i zmienili ustawienie jeszcze raz. Sęk w tym, że zamiast powrócić do poprzedniego, zrobili coś pomiędzy dwoma opcjami. I, jak każdy kompromis, to rozwiązanie ma wady obu, a zalety żadnej.

Do dzisiaj nie było w tym nic piekielnego. To im powinno zależeć na tym, żeby dział funkcjonował wydajniej - ja tylko chciałem mieć trochę mniej pracy. Nie zgodzili się - trudno. Natomiast dzisiaj zostałem wezwany na dywanik i dostałem słowną reprymendę. Bo przecież oni poszli mi na rękę, zgodzili się zrobić tak jak chciałem, absolutnie mi zaufali, a nie dość, że praca nie przyspieszyła, to jeszcze mają wręcz wrażenie, że w porównaniu do zeszłego roku idzie wolniej.

magazyn

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (278)

#72890

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W moim miejscu pracy segreguje się i wrzuca do specjalnej zgniatarki kartony. Dostałem dzisiaj zadanie posprzątać miejsce składowania gotowych, zgniecionych bali z odpadających z nich pojedynczych kawałków, których zalegała już mała sterta. Wziąłem więc ze sobą śmietnik na kartony, którego używamy na naszym dziale - czyli wielkie kartonowe pudło na palecie. Postawiłem je u celu i zabrałem się do roboty.
Po powrocie z przerwy na lunch w pudle na kartony znalazłem:
- dwa kubki styropianowe po herbacie
- papierek po batoniku
- trzy opakowania po laysach
- opakowanie po kanapkach z marketu
- kawałek folii shrink (jest na nią osobna maszyna)
- puszkę po coli

Dodam, że w promieniu pięciu metrów znajdował się zarówno kosz na śmieci ogólne, jak i zgniatarka do tychże.
I teraz są zasadniczo dwie opcje. Albo ktoś jest takim idiotą, że nie wie, że wyżej wymienione nie są wcale kartonem i przez to utrudnia innym życie (odkąd jeden kolega przyznał mi się, że też wydawało mu się, że styropian to przecież taki śmieszny papier, wcale nietrudno mi to sobie wyobrazić), albo wie, ale po prostu ma innych w czterech literach.

Ja wiem, że nie jest to jakaś ogromna piekielność. Ale przecież musiałem to - zamiast tych osób - wyjąć i wyrzucić do właściwego miejsca. Wyobraźcie sobie, że wracacie z przerwy i znajdujecie wyżej wymienione przedmioty na swoim biurku/miejscu pracy. Efekt dokładnie ten sam.
To chyba jakaś zawiłość ludzkiej psychiki, że widząc dwa śmietniki bardziej nas przyciąga ten większy cel. Szkoda, że niektórzy nie pomyślą nawet nad jego właściwym przeznaczeniem.

Magazyn

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 201 (229)

#72148

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do dentysty chodzę w uniwersyteckim instytucie przyszpitalnym (polega to na tym, że zęby są leczone za darmo, ale przez studentów). Generalnie, jestem zadowolony z ich usług - zajmuje to dłużej, ale moim zdaniem jest warte zaoszczędzonych pieniędzy. Jedyny problem leży w komunikacji na linii pacjent-instytut. Nie można tam po prostu zadzwonić i umówić się na wizytę. Albo czeka się na kontakt od nich (pocztą), albo na wizycie trzeba się umówić bezpośrednio ze studentem na kolejną.

Jakiś czas temu "mój" student powiedział mi, że od teraz zaopiekuje się mną jego kolega oraz, że mam oczekiwać na telefon. Do tej pory raczej wysyłali mi listy, ale nie spodziewałem się jeszcze, że coś pójdzie nie tak. No więc czekam. Po miesiącu zaczynam się niecierpliwić. Wysyłam maila, ponawianego kilka razy - zero odpowiedzi. Próbuję się dodzwonić, ale kontakt od strony pacjenta niesamowicie utrudniony. Nawet jak uda mi się dodzwonić (nie ma numeru do instytutu - jest tylko do szpitala, a dwie z trzech rejestratorek nie potrafiły przekazać połączenia, mimo że podałem piętro i nazwę instytutu, z którym chcę się połączyć). Jedyne, co udało mi się osiągnąć, to deklaracja, że moja sprawa zostanie przekazana studentowi i będzie się on ze mną kontaktował. Oczywiście zero kontaktu.

Po dwóch miesiącach wziąłem wolne i pojechałem do tego szpitala. Okazało się, że ktoś od nich do mnie dzwonił. O dwunastej w czwartek, więc oczywiście nie mogłem odebrać, bo byłem w pracy. Z prywatnego numeru, więc nie mogłem sprawdzić, czy to oni, ani oddzwonić. I nie ponawiając w żaden sposób próby kontaktu, choć mają tam mój e-mail, adres (wysyłali do mnie nawet wcześniej listy), nie mówiąc już o tym, że jak dzwonią o takiej godzinie, to mogliby zadzwonić dwa-trzy razy, żeby można było wziąć przerwę i odebrać. Powiem szczerze, że nie przyszło mi do głowy, że to mogli być oni, bo kto normalny w ten sposób próbuje się z kimś skontaktować? Uznałem, że to pewnie jakiś telemarketer.

No nic. Kobieta zarządzająca studentami, wydawało się, zrozumiała. Powiedziała, że wyjaśni sprawę i będą do mnie dzwonić. Zdążyłem ją uprzedzić i wytłumaczyłem, że lepiej będzie, jak po prostu wyślą mi list z datą wizyty bez uzgadniania, bo nie mam żadnych planów aż do lata. Zgodziła się.

No i wczoraj zamiast wyczekiwanego listu dostałem telefon. O piętnastej. Z prywatnego numeru. Pojedynczy, bez żadnych dalszych prób kontaktu.

Przynajmniej tym razem domyślam się już, że to oni.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (163)