Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kapri

Zamieszcza historie od: 23 marca 2011 - 21:46
Ostatnio: 15 lipca 2012 - 19:53
O sobie:

Na wygnaniu na Dzikim Zachodzie. Dziki Zachód, jak sama nazwa wskazuje, jest Dziki.

  • Historii na głównej: 4 z 20
  • Punktów za historie: 3659
  • Komentarzy: 36
  • Punktów za komentarze: 57
 
zarchiwizowany

#17836

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Właśnie wróciłam do domu i jeszcze jestem trochę w szoku po tym co się dziś wydarzyło. Piekielną będzie koleżanka, nazwijmy ją na potrzeby historii Ann. Ann jest Amerykanką ze środkowej części Stanów, nie mniej jednak często zachowuje się jak prawdziwa Diva Z Beverly Hills.

Mój kolega, Justin postanowił sobie dzisiaj sprawić nowe okulary, w zwiazku z czym wybraliśmy się do dużej galerii handlowej i jednej z droższych w mieście. Justin miał już upatrzone 2 pary jakichś kosmicznie drogich oprawek i chciał zebyśmy pomogły mu dokonać ostatecznego wyboru. Dla mnie to troche tortura, bo jak to zakupoholiczce, chodzenie po sklepach i nie-kupowanie, sprawia bol straszny, ale ostatnio miałam sporo duzych wydatkow i moje konto swieci pustkami, wiec uznalam, ze przynajmniej sie pociesze babeczka z ciastkarni, wiec humor miałam w porzadku i wybraliśmy się po te oprawki. Tyle tytułem wstępu.

Ann juz w sklepie malo zwracala uwage na Justina, tylko przyczepiła sie do mnie i kiedy tylko opuściliśmy sklep, zaczęła mnie straszliwie męczyć o pożyczkę. Ann nigdy nie ma problemow z oddawaniem kasy, ale co miesiac jej nie starcza do wyplaty, a sumy chce pozyczac astronomiczne. Tym razem meczyla mnie o "jedyne" 1000 dolarow, bo "jest kompletnie spłukana". Od razu powiedzialam jej, ze nie mam z czego jej pozyczyc w ogole, bo tez cos jesc musze, a takiej kwoty nie mam w ogóle. Ona jednak mnie maglowała dalej.

W tym czasie dotarliśmy do stoiska, na którym sprzedawano kosmetyki do ciała z soli z Morza Martwego. Sprzedawca zaproponował nam prezentacje, wiec sie zgodzilismy uznajac ze to swietna zabawa i posluchalismy sobie o wlasciwosciach specyfikow, wyprobowalismy kilka z nich. Na koniec naszej prezentacji sprzedawca wymienil cene zestawu, ktora wynosila ponad 100 dolarów. Ja i Justin wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, bo stówa to jednak sporo, a pan sprzedawca swoje namowy zakończył zdaniem:
- to jak, kupujecie, czy jesteście spłukani? - z wielkim uśmiechem na ustach.
Ja i Justin juz mieliśmy podziękować, ale w Ann jakby się zagotowało, naglo magicznie w jej portfelu pojawiły się pieniądze, a ponoć nie miała juz ani grosza. Cisnęła wymienioną wcześniej kwotę na ladę i wydarła się naprawdę głośno:
- że ja spłukana? JA?!
oczy mi wyszły z orbit, bo ponoć nie ma za co kupić jedzenia, a tu nagle wyciąga stówę na coś co nie jest produktem pierwszej potrzeby... stówa na jedzenie na tydzień to aż nad to; mi przeważnie starcza ok. 25-35 dolarów.
Ale finał nadszedł dopiero po dokonaniu owego jakze okazyjnego zakupu, kiedy dotarliśmy do ciastkarni... Ann nachyla się do mnie i mówi:
- zapłacisz za moją babeczkę? bo ja już nie mam kasy...

chyba nie muszę mówić, że zabiłam ją śmiechem. Ani ciastka, ani pożyczki ode mnie, ani od Justina nie dostała.

nie-spłukana koleżanka w galerii handlowej

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (293)

#11352

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia prawie jak miejska legenda, gdyby nie to, że przydarzyła się niemalże każdej dziewczynie jeżdżącej konno.
W domu w Polsce mam 2 konie. Kiedyś dawno temu stałam z nimi jeszcze w stajni rekreacyjnej. Kłusuję spokojnie na mojej klaczy wzdłuż ogrodzenia, na ogrodzeniu wiszą "dzieciaki"-nie dzieciaki (15-16), same chłopaki.
Przejeżdżam obok i słyszę głośne:
- Hej mała, na moim lepiej byś pojeździła!!
I oczywiście śmiech szyderczo-popisowy przed kolegami, pt. co-to-nie-ja-a-to-jej-przygadałem.
I standardowa odpowiedź jeździecka, bo co tu innego stwierdzić, jeśli nie:
- Sorry, ale ja na kucykach nie jeżdżę.
I kłusuję sobie dalej. Towarzystwo się zmyło natychmiastowo i jakoś mi się cicho na jeździe zrobiło ;)

stajnia rekreacyjna

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 863 (985)
zarchiwizowany

#11031

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia maxthera co do rezerwowanych miejsc w pociągu przypomniała mi moją własną historię związaną z miejscami, tylko ze w samolocie.
Warto dodać, że panicznie boję się latać, niestety latam bardzo dużo, a jako że tego dnia leciałam z mamą, bardzo zależało mi, zebyśmy siedziały razem, więc wcześniej zabookowałam przez internet miejsca obok siebie. Leciałyśmy 22 grudnia.
W drodze na lotnisko tuż przed nami zderzyło się kilka samochodów - nikomu nic się nie stało, ale droga zablokowana, zrobił się korek, nijak wycofać się nie da. Dłuższą chwilę stałyśmy tak, zanim policja nie zrobiła przejazdu. Na lotnisko dotarłyśmy w ostatniej chwili, podajemy nasze paszporty, pan daje nam bilety, pokazuje nam miejsca... a te są w zupełnie różnych punktach samolotu. Na krótkiej trasie może bym to jeszcze przebolała, ale czekał nas 12 godzinny lot. Kiedy powiedziałam panu, ze zdecydowanie bookowałam 2 miejsca obok siebie, powiedział, że w samolocie nam to rozwiążą. Trudno.
Wsiadamy do samolotu, każda z nas idzie na swoje miejsce. Koło mnie miało miejsca pewne starsze małżeństwo, ale koło mamy siedziała dwójka osób które leciały same, więc zaczęły się negocjacje. Pani kategorycznie odmówiła zmiany miejsca, bo "ona chce przy oknie" (tłumaczenia, ze ja również mam miejsce przy oknie dały wielkie nic - pani stwierdzila ze to moja mama powinna zamienić się z panią siedzącą obok mnie, czego w ogóle nie zamierzałam nawet proponować, bo to śmieszne rozsadzać starsze małżeństwo. Pan kazał z kolei, żeby pokazać mu to miejsce, po czym wrócił i stwierdził, ze absolutnie nie, ponieważ on koło grubasów siedziec nie będzie (starsze małżeństwo nie miało żadnych problemów z tuszą, normani ludzie). Stewardesy próbowały negocjować, ale kompletnie nic to nie dało. Na moje tłumaczenia i prośby, że bardzo się boję, pan stwierdził, że jak się boję to mam nie latać (szkoda że mi nie zasugerował przepłynięcia oceanu wpław). Wróciłam więc na swoje miejsce i się rozpłakałam, co zaalarmowało starsze małżeństwo. Kiedy dowiedzieli się o co chodzi, naradzili się między sobą, zawłoali stewardessę, po czym pan przesiadł się na siedzenie po drugiej stronie alejki, pani na jego poprzednie miejsce, a mi kazali iść po mamę i powiedzieli, że tu będziemy sobie razem siedziały.
Tego, co powiedziałam na koniec "przemiłemu" towarzystwu z alejki mojej mamy nie przytoczę (wcześniej nie chciałam nic mówić, żeby nie uprzykrzali się mojej mamie całą podróż), ale niewątpliwie było to piekielne.
Miejsce na którym usiadł starszy pan było zarezerwowane przez jakąś młodą dziewczynę, którą poinformowana wcześniej stewardessa zaprowadziła na dawne miejsce mojej mamy, nawet nie wiem jak to tłumacząc.
Lot minął nam na szczęście bardzo spokojnie, a starsze małżeństwo było bardzo sympatyczne i przegadałyśmy z nimi sporą część podróży.

Dodam tylko, że kiedy latam sama, to nigdy nie miałam takich problemów i wielokrotnie miałam takie sytuacje, że byłam proszona o zamienienie się z kimś na miejsca, bo rodziny czy przyjaciele chcieli siedzieć razem. Rozumiem, że pan nie miał obowiązku, ale mogłby być człowiekiem, zwłaszcza tuż przed samymi świętami.

samolot

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 72 (158)
zarchiwizowany

#10858

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia raczej zabawna, niz piekielna.
Było to na początku wakacji 2009, byłam w sklepie "nie dla idiotów" i wybrałam się uzupełnić moją płytotekę o mniej lub bardziej świeże nowości płytowe. Grzebię sobie w najlepsze w płytach, koło mnie [s]przedawca coś układa. Nagle podchodzi do niego [p]ani, na oko pod 50-tkę i mówi że szuka płyty dla syna, ale nie może znaleźć.
s: a jakiego zespołu to ma być płyta?
p: Panic Street Creatures!

pan sprzedawca powstrzymał się od śmiechu, mi się niestety nie udało.
A pani oczywiście chodziło o zespół Manic Street Preachers.

sklep nie dla idiotów.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (30)
zarchiwizowany

#10857

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu wybrałam sie z jedną ze starszych ode mnie kilka lat koleżanek na zakupy. Weszłyśmy do sklepu, już nawet nie pamiętam jakiej sieci, ale był to jakiś butik z ubraniami - nie bardzo drogi, ale nie ubrania "no name".
Moja koleżanka okazała się wyjątkowo piekielna tamtym razem.
Oglądałyśmy razem jakieś bluzki, kiedy podeszła do nas ekspedientka i zapytała:
- pomóc w czymś?
na co moja koleżanka wypaliła:
- nie, wystarczy nie przeszkadzać.

przysięgam, że wówczas zaniemówiłam.

butik z ubraniami.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 77 (193)
zarchiwizowany

#10856

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedyś, dawno temu, miałam może z 11 lat, miałam w szkole drobny wypadek - na zajęciach z chóru (chodziłam do szkoły muzycznej) spadłam z jednego ze stopni i wykręciłam sobie nogę. Pielęgniarka stwierdziła, że nic mi nie będzie, ale noga bardzo mnie bolała i ciężko było mi chodzić i stać, szczególnie z wielkim plecakiem który wtedy tachałam (wiadomo, zeszyty, książki, ćwiczenia, do tego jeszcze nuty). Dlatego kiedy wracałam do domu autobusem usiadłam, mimo, że mało było wolnych miejsc, a na praktycznie każdym przystanku dosiadała się jakaś starsza osoba. W końcu jedna babcia stanęła nade mną i zaczęła głośno komentować brak wychowania wśród młodzieży i jak to tak można że mam takie młode nogi, a sobie siedzę, podczas gdy ona musi stać.
Nic nie powiedziałam, mimo, że zrobiło mi się bardzo przykro, ale na szczęście był już mój przystanek, więc wstałam by wysiąść.

Babcia umilkła w pół zdania jak zobaczyła, że kuśtykam, prawie na jednej nodze, w stronę wyjścia, wlokąc za sobą swój wielki plecak.

autobus

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (187)
zarchiwizowany

#10705

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sporo tu historii o służbie zdrowia, a konkretniej o czekaniu w kolejkach... ta będzie ze szpitala w USA.

Wybraliśmy się ze znajomymi na koncert. Traf chciał że w przerwie między zespołami jakiś zagubiony crowd surfer spadł mi na głowę. Miałam w planach zostać do końca, ale coś chrupnęło i straciłam przytomność.
Kolega wyniósł mnie z tłumu i wezwał ratowników. Kilka pytań, kołnierz ortopedyczny i ląduję elegancko i mocno przywiązana na deseczce (ważne), po czym po raz pierwszy w zyciu koncert opuszczam na łóżku na kółkach, zamiast normalnie jak człowiek wyjść przez drzwi.
Jedziemy do szpitala, stawiają mnie na chwilę na korytarzu, po czym ląduję na "sali", czyli w dłuuugim pokoju podzielonym parawanami. Nade mną zegar, jestem tak usztywniona, że w sumie tylko zegar widzę, godzina 21:35. Ruszyć się nie mogę w żadną stronę. Przychodzi pielęgniarka, stwierdza że "zaraz przyjdzie do mnie lekarz a potem zabiorą mnie na CT", po czym znika.
Wskazówki się przesuwają... a tu nikogo. Deska twarda jak choroba, no ale co zrobić, pewnie mają bardzo pilnych pacjentów. 2 godziny później do mojej "sali" wpada pan pielęgniarz
- przepraszam, pan mnie zabierze na CT?
- nie, a co się stało?
- a nic, bo ja tu już dwie godziny leżę i trochę się nudzę.
Pan stwierdził, że zaraz mi kogoś znajdzie i poszedł.
Po kolejnej pół godzinie pojawiła się lekarka i ze słodkim uśmiechem oznajmiła mi, że "strasznie przeprasza, ale kompletnie o mnie zapomnieli" i że "już za chwilkę" przyjdzie technik zabrać mnie na CT. Pouciskała mi szyję i zniknęła.
po kolejnych 45 minutach wpada symatyczny technik, sprawnie przekłada mnie na jeżdżące łóżko i stwierdza:
-przepraszam, że tak to długo zajęło, ale ja przyszedłem dopiero 15 minut temu, a poprzedniego technika to chyba zabili i zakopali na trawniku przy głównym wejściu.
Czas z panem technikiem minął mi bardzo miło i nawet nie zauważyłam, że minęła kolejna godzina, po której odstawił mnie do sali i powiedział że za 20 minut będą wyniki.
Za to zauważyłam, że za chwilkę zrobi mi się ogromna odleżyna na tyłku.
po 20 minutach pojawiła się lekarka, pokręcila się przy mnie, po czym porzucila na jeszcze godzinę. Po tejże godzinie pojawiła się pielęgniarka, uwolniła mnie z więzów, dała mi jakieś tabletki, masę papierów, kazała podpisać i wysłała mnie do domu. na zegarze 3:10.
wychodzę więc chwiejnie do wyjścia, przycupnęłam sobie brzeżkiem uda na krzesełku w poczekalni, bo czuję że na tyłku siąść nie mogę i studiuję papierzyska. Godzina przyjęcia do ambulansu: 20:45.
Spędziłam przywiązana do deski 6,5 godziny, podczas gdy faktyczne badania zajęły może 1,5 godziny w sumie.
Skutki koncertu to naciągnięte mięśnie szyi i pleców, wstrząśnienie mózgu i odbity tyłek na którym siadać nie mogłam jeszcze kilka dni.

Do tej pory żałuję, że nie byłam bardziej piekielna i po prostu się nie darłam na całe gardło, że ktoś ma natychmiast do mnie przyjść.

szpital L.A.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (153)
zarchiwizowany

#10249

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję obecnie przy organizacji koncertu i zajmuję się kontaktem z zespołami - odpowiadam na pytania, ustalam, wożę kontrakty, rozwiązuję problemy, negocjuję konflikty, takie rzeczy.
Koncert odbywa się w "sieciowym" klubie-restauracji, który ma swoje reguły do których jako organizatorzy musimy się dostosowywać - o ile pewne rzeczy można wynegocjować, o tyle transport sprzętu, próby nagłośnienia, próby zespołu - to wszystko jest niezmienne i po prostu nie mamy na to wpływu, choć byśmy stanęli na głowie. Godziny (szczególnie dla zespołów) są nieludzkie, ale klub-restauracja nie życzy sobie byśmy im się kręcili ze sprzętem między klientami jedzącymi lunch, więc jest to zrozumiałe i mimo że nikomu się nie chce zrywać bladym świtem w weekend, cały zespół potulnie się zgodził stawić na miejscu o 7:00 rano. Poinformowaliśmy zespoły, że rozładunek jest punkt 8:00 i że niestety muszą się na tą 8:00 stawić. Warto zaznaczyć, że nie pracujemy z żadnymi wielkimi gwiazdami - są to małe, lokalne zespoliki, które przeważnie nie mają na koncie nawet wydanej płyty, żadnych kontraktów, nic.
Dzwonię więc do zespołów i oznajmiam im smutną nowinę, że rozładunek jest o 8:00, próby od 9:00 a o 10:00 wszyscy muszą "się zmyć" i zostajemy tylko my + ochrona pilnować sprzętu. 4 zespoły kręcą nosem na poranne godziny w srodku weekendu, ale wszyscy się zgadzają. Schody zaczynają się przy piątym [Z]espole:
Z: o 8:00 rozładowywać się nie będziemy.
Ja: słucham?
Z: Chcemy się rozładowywać w trakcie próby nagłośnienia o 3:00 po południu. 8:00 to nie jest normalna godzina i nie będziemy się o 8:00 rozładowywać.
J: ale jak o 3:00, a próba?
Z: my nie chcemy próby, i nie rozładujemy się o 8:00.

proszę, błagam, tłumaczę, że naprawdę nie mogę - kompletnie zero chęci negocjacji. Oni chcą się rozładować o 3:00 i o żadnej innej nie będą. Zostało odrobinę ponad tydzień do koncertu, nie zdążę już zespołu zastąpić, z resztą wszędzie reklamy z tym zespołem. Ale umowy podpisane, więc przetrzepuję papiery i patrzę, że nikt w umowy nie wpisał ani prób, ani godzin rozładunku, nic (a potem się wszyscy dziwią, że są problemy). Lecę więc do szefa, streszczam mu sytuację, szef wysyła mnie do klubu. Lecę na łeb na szyję, żeby zapać jeszcze szefową klubu, bo jak ona wyjdzie to już nic nie załatwię, łapię ją dosłownie w drzwiach, tłumaczę co i jak, po chyba pół godzinie negocjacji ustalamy, że zespół może, w drodze wyjątku, rozładować się o 3:00 podczas próby sprzętu,
odetchnęłam z ulgą, dzwonię do zespołu i mówię, że mają rozładunek o 3:00, tak jak chcieli.
A zespół mi na to:
Z: widzisz? mówiłem, że się da! To skoro da się o 3:00, to da się i o 6:00! Bo nam się nie chce 2 razy jechać, a mieszkamy tak daleko od klubu! To my przyjedziemy o 6:00!
i się rozłączył.
Żadnego dzięki, żadnego "do widzenia". Ciągle jeszcze wychodzę z szoku.

cytując polskiego klasyka: "za chwilę odwiozą mnie do Tworek" :/
Szczerze powiedziawszy, mimo wszystkich przygotowań, TEN zespół chyba jednak na tym koncercie nie zagra. Sam się o to prosi.

zespół zabookowany na koncert w znanej sieci klubo-restauracji

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (180)
zarchiwizowany

#10059

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam obecnie w USA.
Rzecz działa się kilka tygodni temu, kiedy to byłam na diecie, ot, wymyśliłam sobie schudnąć kilka kilo do lata. Co ważne, wagowo jestem normalna - zadna ze mnie szczapa.
Dieta byla dosc restrykcyjna i nie bardzo mozna bylo cos zmieniac, dlatego wolalam w jej trakcie nie jeść na mieście, ale tak wyszło, że musiałam. Wchodzimy więc, ja i koleżanka, do Subway'a. Za ladą [P]ani, na oko pod 60-tkę, tak gruba, że ledwie stoi. [K]oleżanka się zastanawia, [J]a zamawiam:
[J]: poproszę o sałatkę grillowany kurczak - tylko kurczaka, sałatę i olej.
[P]: jaki ser?
[J]: za ser dziękuję.
[P]: ale jak to? bez sera?
[J]: bez sera.
[P]: ale jak bez sera? ser ma pani za darmo!
[J]: tak, ale ja poproszę bez sera.
Pani posapała, posapała, wyraźnie niezadowolona, ale przeszła do drugiej lodówki z warzywami
[P]: jakie warzywa?
[J]: tylko sałata, dziękuję.
[P]: tylko sałata?! - oczy pani zrobiły się jak 5 zł
[J]: tak, tylko sałata.
[P]: ale jak to tylko sałata?!
[J]: tylko sałata to sama sałata i nic więcej.
[P]: a co to za dziwactwa? przeciez ma pani w cenie wszystkie warzywa!
[K]: a, bo kolezanka jest na diecie - rzucila od niechcenia moja towarzyszka.
Na to w panią jakby diabeł wstąpił. Rzuciła tą biedną miseczką z sałatką o ziemię i zaczęła krzyczec:
[P]: nie! nie nie nie! nie sprzedam! nie sprzedam! diety sobie wymyślają! Odchudzają się! Tylko dużą kanapkę z serem i nic więcej nie sprzedam! nie będziesz się odchudzac!
[J]: (spokojnie) w takim razie dziękujemy, do widzenia.
[P]: nikt ci tu nie sprzeda! jak to sie odchudzasz! - krzyknęła nam jeszcze na odchodne, a my zdziwione, wyszłyśmy.

sałatkę, taką jak chciałam, kupiłam bez problemu w kolejnym subway'u 2 przecznice dalej.

jak widać dziwaczne sytuacje zdarzają się nie tylko w Polsce!

Subway Los Angeles

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (218)
zarchiwizowany

#7978

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj to ja niechcący, a raczej z racji ze problemu naprawde nie dalo sie rozwiązać inaczej, stałam się piekielna.

Mieszkam obecnie za oceanem i tak mi się złożyło, że musialam przełozyc swoj lot. Robilam to z uzyciem karty z kraju w ktorym poprzednio mieszkalam. Dzwonie do Lufthansy i tlumacze w czym problem, po czym prosze o przebookowanie biletu. Bardzo mily pan zaczyna pytac mnie o szczegoły, a bylo tego nie malo (numery karty milowej, numer rezerwacji, nazwisko na jaki bookowany byl bilet, adres w Polsce, i tak dalej) - juz tutaj byly schody, bo nazwisko i adres mam typowo polskie, czyli dlugie i dla obcokrajowca nawet nie do powtorzenia. Wszystko jednak cierpliwie literuje i juz ucieszylam sie ze wszystko sie udalo, kiedy przychodzi do dokonania platnosci za zmiane rezerwacji.

tu juz myslalam ze sie zalamie, tak jak i pan konsultant. Nie tylko na tamtej karcie nazwisko mam inne, to jeszcze jakby tego bylo malo, adres jest pokręcony jak świnski ogonek - i nadal kompletnie nie do powtorzenia przez nikogo mowiacego po angielsku. Po chyba 15 minutach literowania wszystkiego, zawiesza sie system.
to oczywiscie nie byla juz moja wina, ale myslalam ze pan sie zaplacze, kiedy okazalo sie, ze wszystko trzeba bedzie wpisac od nowa. Przez caly czas staralam sie byc mila i podtrzymac jakos pana na duchu - sama bym to chetnie wpisala, ale takich zmian mozna dokonac tylko telefonicznie...

ostatecznie czesc tego co mu podalam udalo sie odzyskac i jakos po 30 minutach wiszenia na telefonie udalo sie dokonac potrzebnych zmian, ale do konca dnia mialam wyrzuty sumienia, za to, ze niezle panu krwi napsulam, choc przez caly czas byl bardzo mily i profesjonalny. Mam nadzieje, ze nie zdarza mu sie za duzo takich piekielnych jak ja!

Lufthansa

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (56)