Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nachtara

Zamieszcza historie od: 9 maja 2011 - 22:23
Ostatnio: 17 lipca 2017 - 20:56
  • Historii na głównej: 11 z 11
  • Punktów za historie: 5752
  • Komentarzy: 56
  • Punktów za komentarze: 289
 

#53207

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z pewnego dyżuru na pediatrycznym SORze jednego ze szpitali uniwersyteckich.
Podczas dyżuru towarzyszył mi chętny do pracy student IV roku (ochotnik - nie w trakcie obowiązkowych praktyk wakacyjnych).

Karetką przywieziono 8-letniego chłopca z objawami kwasicy ketonowej (jest to ostre powikłanie cukrzycy, często będące pierwszym sygnałem że choroba się pojawiła). Pacjent wstępnie zaopatrzony, leży jeszcze na oddziale ratunkowym w oczekiwaniu na przeniesienie na oddział diabetologiczny. Akurat w momencie przyjmowania chłopca student był przy innej pacjentce, kierowanej właśnie na oddział chirurgii dziecięcej - kiedy wrócił, zachęciłem go do zebrania wywiadu chorobowego od matki dziecka, oczywiście za jej zgodą.

Poszliśmy razem do matki chłopca i poinformowałem ją, że mimo iż kilka minut wcześniej udzielała mi już wszystkich niezbędnych informacji, jest tutaj student, który za jej zgodą chciałby ponownie z nią porozmawiać. Kobieta - mimo iż z naturalnych względów zestresowana - zgodziła się, chwaląc nawet młodego że garnie się do nauki.
Student porozmawiał z matką, zdał mi relację z wywiadu chorobowego (swoją drogą, bardzo rzetelnie zebranego) - dalsza część dyżuru była niemal całkowicie bezproblemowa i nic nas nie skłoniło do podejrzeń, że coś jest nie tak.

2 dni później otrzymuję informację o wniesionej na mnie do dyrektora szpitala skargę - jak się domyślacie, skargę wniosła matka dziecka ze świeżo zdiagnozowaną cukrzycą.
Czego dotyczyła skarga? Skarga dotyczyła złamania przeze mnie tajemnicy lekarskiej poprzez dopuszczenie do informacji o chorobie syna osoby do tej informacji nieupoważnionej - czyli studenta. Co ważniejsze - informacji tych miałem udzielić bez zgody matki.
Skarga nie sprawiła mi żadnych problemów - przełożony był świadomy, że była ona wyssana z palca.

Piekielność polegała przede wszystkim na tym, że matka dziecka złożyła skargę, w której bezczelnie skłamała o braku jej zgody na wywiad.
Inna sprawa, że kobieta (która okazała się być, nomen omen, radcą prawnym) nie była świadoma że do żadnego złamania tajemnicy lekarskiej dojść nie mogło - przemawiają za tym co najmniej dwa akty prawne czyli Ustawa o zawodzie lekarza i lekarza dentysty oraz Kodeks Lekarski.
Co nie zmienia faktu, że od tamtej pory studenci na moich zajęciach i dyżurach zbierają od każdego opiekuna oraz pacjentów od 16 roku życia pisemne zgody na badanie - tak profilaktycznie.

dyżur SOR studenci

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 657 (687)
zarchiwizowany

#35598

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ponieważ jest to moja pierwsza historia najpierw się przedstawię. Jestem lekarzem - chirurgiem ogólnym. Długi okres czasu pracowałem w szpitalu klinicznym, ale ponieważ mój teść poważnie się rozchorował moja żona (też lekarz) nalegała abyśmy przeprowadzili się do naszego rodzinnego miasta. Byłem lekko oporny, gdyż wiedziałem, że będę musiał pracować w małym źle wyposażonym szpitalu, jednakże po namowach mojej lubej i moich rodziców (też tam mieszkają) tuż po zdanej "dwójce" z chirurgi przenieśliśmy się do miasteczka. Historia to pochodzi z pierwszego tygodnia mojej pracy.

Dziś opiszę dwie piekielne historie, które wyadrzyły się jednego dnia.

Jestem krótko widzem bez okularów widzę bardzo słabo, w szpitalu na wszelki zawsze mam drugą parę okularów. (ważne dla historii)

Ten dzień był bardzo pechowy. Gdy tylko wstałem z łóżka zniszczyłem sobie okulary. Jak powiedział Robert Górski "Jak ktoś ma pecha to i w bananie pestkę znajdzie". pomyślałem sobie no trudno po omacku i z pomocą żony jakoś wybrałem się do pracy. Z wiadomych przyczyn nie mogłem jechać samochodem. Wybrałem komunikację miejską. Nie korzystam z niej często, więc nie znałem rozkładu jazdy autobusów. Udawszy się na przystanek kupiłem bilet i poprosiłem starszą panią, aby mi pomogła.
[Ja] Przepraszam nie mam okularów, a bez nich słabo widzę, czy może mi pani powiedzieć, która linia jedzie do szpitala?
[SP] Nie widzi pana? Jaka szkoda! Darmozjadom pomagać nie będę!
Po chwili podszedł do mnie jakiś chłopak i podał mi numer autobusu. Jakoś dotarłem do pracy, w pokoju lekarskim znalazłem swoje "oczy" i mogłem już normalnie funkcjonować.
Na rano miałem rozpisany zabieg, więc zająłem się przygotowaniem do operacji. Po zabiegu miałem chwilę przerwy, więc delektując się kawą czytałem jakieś czasopismo medyczne. Wtem do pokoju wpada pielęgniarka i mówi, że jestem proszony na izbę jacyś chłopcy postanowili ujeżdżać byka, niestety jeden z nich został strasznie poturbowany (cud, że był przytomny). W usg widoczne pęknięcie wątroby - natychmiastowe wskazanie do operacji. No cóż trzeba działać. Poprosiłem kolegę, aby mi asystował do zbiegu z ociąganiem (sic!) ale się zgodził. Wątroba miejscami wyglądała jak zmiksowana. Wywiązał się dialog między mną a instrumentariuszką [IN}.
[Ja] Poproszę kleszczyki naczyniowe i pęsetę anatomiczną
[IN] Wie pan kleszczyki pożyczyłam Halince (inna instrumentariuszka) bo nie miała czym spiąć chust operacyjnych.
Ja zbierając szczękę z podłogi krzyczę do instrumentariuszki
[Ja] CZY PANI JEST POWAŻNA? MYŚLI PANI? TO JEST SZPITAL NIE PRZEDSZKOLE TU NIE POŻYCZAMY SOBIE ZABAWEK TU TRZEBA MYŚLEĆ
JA NIE MAM CZYM ZAMKNĄĆ NACZYNIA BO HALINKA NIE MIAŁA BACKHAUS′ÓW (kleszcze do chust)
[IN] Dobrze przecież nic się nie stało, więcej nie będę.
W tym momencie moja wściekłość sięgnęła zenitu. w ostrych słowach poprosiłem panią o opuszczenia sali i zabroniłem jej przychodzić na moje zabiegi. Wolę sam podawać sobie narzędzia niż pracować z tą kobietą. Operację udało mi się doprowadzić do końca z nowym pełnym zestawem narzędzi i inną instrumentariuszką
Ponieważ od tego incydentu zależało życie tego chłopaka o całej sytuacji poinformowałem dyrektora, a pani instrumentariuszka została dyscyplinarnie zwolniona.

Wybaczcie niedociągnięcia, gdyż historię tę piszę na drugiej dobie dyżuru.

służba_zdrowia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 319 (391)

#28580

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Znalazłam wczoraj w internecie ogłoszenie z ofertą pracy dla pomocy przedszkolnej. Jako, że aktualnie pracy nie mam, a pracować z dziećmi uwielbiam, postanowiłam się zgłosić.

Pośredniczył Urząd Bezrobocia.

Moja oferta została z miejsca odrzucona.

Powód:

wykształcenie nieadekwatne do wymagań.

Za wysokie!

Poszukiwali studentki pedagogiki, więc nauczycielka po mianowaniu i magisterium to było już za dużo.

Po jaką choinkę kończyłam 2 fakultety?

P.S. Zdaję sobie sprawę, że pomoc przedszkolna przeważnie "jeździ na mopie". Nie sądzę jednak, że wyższe wykształcenie jakoś specjalnie w tym przeszkadza.

Urząd Bezrobocia

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 697 (769)

#21620

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno mieliśmy wezwanie do wypadku. Zanim się rozpiszę muszę Wam nadmienić, że jestem człowiekiem niesamowicie spokojnym. Trzeba mieć talent żeby mnie wkurzyć. Taką właśnie mocą mógłby się Wam pochwalić facet, który spowodował wypadek.

Dojeżdżamy jako drugi zespół. Wyskakujemy z karetki. Kolega biegnie do samochodu, ja podbiegam do ratownika z drugiej załogi dowiedzieć się o co chodzi. Okazuje się, że w przydziale przypadł nam sprawca wypadku. Zerkam na poszkodowanego z drugiego auta. Młoda kobieta, na oko 25 lat, z tyłu dziecko w foteliku. Ona usztywniona od koniuszków stóp po czubek głowy, połamana doszczętnie (po obejrzeniu jej wnioskuję, że będzie musiała mieć DUŻO szczęścia żeby ponownie chodzić...). Dziecku na szczęście nic nie jest, ale Nka (karetka neonatologiczna) zabiera je na sygnale.

Podchodzę do auta sprawcy. Ten coś tam bebłocze pod nosem.

-Pijany. Zalany w ch... - Pada z ust kolegi z karetki. - Wyciągamy go.

Wytargujemy gościa, który nie mógł ustać na nogach, trochę nabuzowani (zawsze jakoś tak nerwy same nachodzą jak trzeba pomóc czemuś [tak... czemuś, nie komuś jak na moje] takiemu). Układamy go na noszach, ciągniemy nosze w stronę karetki (gościowi nic takiego nie było, obity łeb, bo nie miał pasów, żadnych złamań ani innych poważnych uszkodzeń nie stwierdziliśmy na miejscu). Podchodzi policjant:

P-Co? Pijany?
K-Taaa... Tak najeb..., że gdyby miał broń nie trafiłby w słonia.
P-Ma dokumenty?
K-Taaa... Coś tam ma. Dał nam sam, leżą na noszach.
P-Jest pan w stanie rozmawiać? - Skierował się do "poszkodowanego".
Po-Tsak... A so?
P-Prowadził pan pod wpływem, mógłby pan dmuchnąć w alkomat?
Po-No... Po wfypisiu lepjej mi siem prowfadzi, nie miej mi ssa złe...

Po usłyszeniu tego zdania, odpadłem. Oddałem go koledze, nie mogłem go prowadzić. Musiałem siedzieć z przodu karetki, żeby mu nie zrobić krzywdy w budzie...

Pogotowie

Skomentuj (96) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1176 (1232)

#12651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam dziś służbę, tak, obijam się i siedzę na piekielnych. Ale godzinę temu wróciliśmy z wezwania. Zadzwoniła spanikowana pani, że jej córka wymiotuje, jest słaba i wszystko ją boli. Pani bardzo panikowała i dostaliśmy komunikat, że mamy jechać, podejrzenie grypy, ale nic pewnego.

Na miejscu naszym oczom ukazała się dziewczyna, lat... Bo ja wiem, na oko 30. Jednak już po chwili o nasze uszy obił się komunikat: "lat 16". Z niedowierzaniem zaczęliśmy się przyglądać (dosłownie) spalonej nastolatce. Dziewczyna wyjaśniła nam, że była ostatnio na solarium żeby wyglądać dobrze na plaży w wakacje... Miała poparzenia 1. stopnia, a miejscami nawet 2. ... Więc zabraliśmy ją do szpitala. Z pewnością nie będzie dobrze wyglądać na plaży.
Mamuśka zresztą też wyglądała jakby z solarium nie wychodziła.

Jej matka cały czas krzyczała na nas jak próbowaliśmy młodą delikatnie doprowadzić do karetki, owinięta była w kocyk bo nic więcej nie mogła na siebie założyć. Wiadomo, młoda krzyczała bo boli, matka krzyczała bo młoda krzyczy, a ja miałem ochotę krzyczeć żeby się zamknęły.

Ale najbardziej mnie rozwalił tekst matki w karetce (dziewczyna niepełnoletnia, opiekun musiał jechać z nią), kiedy to patrzała na córeczkę i mówi:
- Nie bój się kochanie, za tydzień sobie poprawisz i będziesz w końcu ładna!
Chwilę zajęło mi przywrócenie sobie mowy i zaraz zrugałem matkę, że nie ma mowy na słońce przez najbliższe miesiące...

No młoda nie była zadowolona. I coś mi mówi, że nie będzie tego przestrzegać, zwłaszcza z taką mamusią, która wmawia córce, że ładna będzie tylko po spaleniu się na solarium...

Generalnie kilkakrotnie matka sugerowała córce, że jak zacznie chodzić ze 4 razy w tygodniu na "solkę" to skóra się przyzwyczai i sprawi, że będzie miała ładną córeczkę, a nie "bladzioka"... Miałem ochotę ustawić tę matkę do pionu...

Pogotowie

Skomentuj (96) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 987 (1049)

#13372

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu udałem się na trzy tygodnie na wieś do rodziny odpocząć od miasta. Wiadomo, nowa postać na małej wiosce, gdzie każdy o każdym wszystko wie i już po godzinie byłem na wszystkich językach. Po dwóch godzinach już cała wieś wiedziała skąd jestem, jakie kończyłem studia, gdzie pracuję, ile mam lat i do czego to by się taki zdrowy facet nadawał na wsi bo "kończenie studiów jest nienormalne".

Dzieciaki na tej wiosce miały niefajną zabawę, która zaraz po moim przybyciu została przeze mnie ochrzczona jako gra ze śmiercią. Mianowicie, ścigały się, po tych nie do końca równych, drogach na rozklekotanych motorach poobklejanych jakimś metalami i innymi ostrymi przedmiotami, które stwarzały jeszcze większe zagrożenie w razie wypadku, ale za to "szpanersko wyglądały".

Kilkukrotnie zwracałem uwagę wujostwu (ponieważ mój 14-letni kuzyn również brał w tym udział), że to, delikatnie mówiąc, nie jest zbyt bezpieczne. W odpowiedzi słyszałem tylko: e tam, młody jest, wyszaleć się musi, no rozbijają się, rozbijają, ale co tam im się może stać.

I faktycznie, przez pierwszy tydzień mojego pobytu rozbili się zaledwie tysiąc razy, rzeczywiście nic takiego nikomu się nie stało. Gdy powoli zacząłem nabierać przekonania do tego "sportu" i mniej nerwowo rozglądać się kto, gdzie i z jakim skutkiem się znowu rozbił na podwórko do wujostwa wpada sąsiad i szarpie mnie za ramię:

-No rozbił się! NO! Pomóż mu!
-No zapewne nie pierwszy raz... - odpowiedziałem niespecjalnie reagując.
-NOGI NIE MA!
-Jak to nogi nie ma!? - zerwałem się z hamaku i wskoczyłem w buty.

Udałem się szybko we wskazanym kierunku. I faktycznie, młody chłopak, 15 lat, leży pod motorem i krzyczy, że nogę mu urwało. Kazałem młodym przynieść apteczkę z mojego samochodu i dawaj - próbuję coś skombinować. Ojciec chłopaka stoi nade mną i krzyczy:

-Do lodu nogę wsadź! No do lodu wsadź!
-Jakiego lodu znowu!?
-No do lodu trzeba wsadzić!
-Skąd ja panu lód teraz narucham!? Chyba nie myśli pan, że lód w bagażniku trzymam!? Ma pan w domu?
-No nikt nie ma! Kto lodu używa!?
-...

To prawda, że generalnie amputowane kończyny/części powinno się trzymać w miarę chłodnych warunkach (obłożyć sterylnymi opatrunkami i workami z zimna wodą czy lodem), ale nie miałem tego pod ręką, więc starałem się zebrać wszystko do kupy w jałowych gazach i bandażach.

Mimo, że chłopakowi przyszyto nogę (niestety ma sporo krótszą ponieważ trochę tkanek obumarło) to po tym wypadku jednak po wsi poszła plotka jaki to ze mnie nieudolny ratownik (no fakt, nie potrafiłem lodu wyczarować...), rodzina tego chłopaka miała do mnie żal o to, że ich syn miał wypadek(!) i do końca mojego pobytu wciąż grozili mi, że mi samochód zniszczą jak nie wyjadę... Cała wieś zaczęła mnie traktować mnie jakbym to ja spowodował ten wypadek, a chłopak taki biedny, młody, z mojej winy...
Nawet moja ciotka miała do mnie pretensje, że nie włożyłem tej amputowanej nogi w lód (a skąd miałem go wziąć!?).

Skróciłem pobyt do dwóch tygodni. Powtórnie byłem tam ostatni raz rok temu i jeszcze patrzano na mnie jak na nogourywacza.

Wieś.

Skomentuj (106) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1399 (1487)
zarchiwizowany

#11928

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niektórzy już pewnie kojarzą, że jestem ratownikiem. Opiszę tu najdziwniejsze rzeczy, jakie przytrafiły nam się na służbach w sylwestra (nie licząc tu wszelkich urwanych rąk i nóg przez petardy).

1. Moja zmiana.
Sylwester 2008/09. Dostajemy zgłoszenie o pijanym rowerzyście, który przewrócił się i stracił przytomność. Przez radio dostajemy informacje, że równolegle z nami jedzie radiowóz (coś w końcu trzeba zrobić z rowerem jak my zabierzemy pacjenta). Dojeżdżamy na miejsce pierwsi. Gość słysząc gwizdki zerwał się (podejrzewam, że nie był nieprzytomny tylko zamroczony od alkoholu) i zaczął uciekać przed "policją". Jakaś kobieta macha rękoma, że do lasu uciekł... Ciemno jak cholera bo już późno było, zatrzymaliśmy karetkę i latarkami (takimi służbowymi, "mocnymi") oświecamy brzegi lasu. Nadjeżdża radiowóz. Po 10 minutach decydujemy, że wejdę na karetkę (nasza eSka ma prostokątną budę), będziemy jeździć wzdłuż lasu i z megafonem od nich spróbuję pana zawołać. No i wołam, że nie jesteśmy z policji tylko z pogotowia, że chcemy mu pomóc, że ma wyjść... Po kilku minutach chyba się poddał i zaniechał dalszej ucieczce bo wyczłapał się z lasu bardzo chwiejnym krokiem i udał się w naszym kierunku...

2 Zmiana kolegów.
Sylwester 2007/08. Telefon z jednego z barów w naszym mieście. Pijany nastolatek porozcinał sobie ręce rozbitą szklanką i mocno krwawi. Na miejscu zastają chłopaka przywiązanego kablem do krzesła bo "był agresywny". I faktycznie, chłopaki mieli wielki problem żeby mu pomóc, bo oprócz tego, że wyklinał ich, a wokół biegała jego rozhisteryzowana dziewczyna, to jeszcze chłopak rzucał się strasznie. W końcu w trakcie walki po prostu usnął. Dopiero wtedy dali radę położyć go na nosze i zanieść do karetki.

3. Zmiana kolegów.
Sylwester 2005/06. Wezwanie do silnego bólu w klatce piersiowej i utrat przytomności. Jadą. Na miejscu okazuje się, że pani ma ogromne bóle głowy, a wiedziała, że jak tak powie to nie przyjedziemy... Nie wiedziała niestety, że w takich przypadkach trzeba wezwać policję i kobieta dostała mandat za nieuzasadnione wezwanie pogotowia.

4. Moja zmiana.
Sylwester 2003/04. Wezwanie do duszącego się 9-latka. Dyspozytorka instruuje matkę dziecka co ma robić kiedy my już jedziemy na miejsce. Na miejscu okazuje się jednak, że dziecko niczym się nie dusi, połknęło tylko jakąś petardę (korsarza małego) i matka bała się, że wybuchnie mu w brzuchu... Zabraliśmy młodego do szpitala żeby prześwietlili mu wnętrzności.


W innym wpisie opisze najgłupsze wezwania jakie pamiętam.

Sylwestrowe pogotowie.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 403 (433)

#11293

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu miałem złamaną rękę. Wtedy mój genialny szef żeby nie dawać mi wolnego przerzucił mnie na dyżurkę bo jakaś babka miała wolne, to on nie będzie musiał nikogo na zastępstwo szukać.

To będzie piekielne wzywanie pogotowia - czyli instrukcja jak pogotowia nie wzywać, bo w ten sposób zamiast kogoś uratować przyspieszamy jego zgon.

Poszedłem, inne dyspozytorek, one mnie przeszkoliły. Dzwoni telefon:
(przesadzona ilość wykrzykników w historii jest uzasadniona)

-Dzień dobry, sta...
-Wypadek był! Proszę przyjechać!!!!
-Proszę pani, mogę prosić pani godność?
-Kasia Stampa (oczywiście wymyślone, bo nie pamiętam)! Wypadek był!!! Szybko!!!
-Proszę pani, gdzie mam wysłać zespół pogotowia?
-Tu! No szybko!! Wypadek jest!!!
-Proszę pani, niech mi pani powie na jakiej ulicy się pani znajduje?
-Eee... To Grunwaldzka!!!
-Proszę pani proszę podać jakiś punkt charakterystyczny, Grunwaldzka jest bardzo długą ulicą, niech pani poda numer, który widzi pani na najbliższym budynku.
-Nie widzę!!! Proszę przyjechać!!!
-Proszę pani, nie wiem gdzie dokładnie mam wysłać zespół pogotowia, proszę mi podać jakieś przybliżone miejsce.
-No Grunwaldzka!!! Proszę szybko! WYPADEK!!!
-Proszę pani, powtarzam, że Grunwaldzka jest jedną z najdłuższych ulic w naszym mieście, proszę podać numer albo jakiś znak charakterystyczny miejsca, w którym pani przebywa.
-No wypadek tu jest!!!
-To proszę mi powiedzieć ilu jest poszkodowanych? Muszę wiedzieć ile zespołów wysłać. Czy są przytomni?
-Eee.... widzę dwie osoby w samochodzie. Nie trzy!! Tu wypadek jest!!
-Trzy osoby ranne? Czy samochód jest mocno zniszczony i jest potrzebna interwencja straży pożarnej?
-Nie, nie!! Oni wyszli sami, ale leżą tu!! Chyba się nie ruszają!!

W tym momencie przekazałem żeby trzy zespoły pogotowia udały się w kierunku ul. Grunwaldzkiej, miałem im za chwilę przez radio podać dokładne miejsce.

-Proszę pani, wysłałem trzy zespoły pogotowia. Proszę mi powiedzieć gdzie DOKŁADNIE się pani znajduje?
-No na Grunwaldzkiej!!!
-Ale w pobliżu ronda Grunwaldzkiego? Czy z drugiej strony przy wyjeździe z miasta? Gdzieś na środku?
-Grunwaldzka, ku*wa!
-Ale które miejsce? Jaki odcinek tej ulicy?
-No Grunwaldzka!! Blisko ronda!

Tu przekazałem informację.

-Dziękuję. A czy próbowała pani lub ktoś inny udzielić tym osobom pomocy?
-Nie!! JA!? JA NIE UMIEM!
-Proszę niech pani podejdzie i sprawdzi w jakim stanie są osoby poszkodowane.
-Nie!!!!!

I huk słuchawką... To zgłoszenie mogłoby zająć dosłownie jedną minutę, gdzie po 15 sec wysyła się już zespoły.

Ludzie, taka nauczka na przyszłość - nie krzyczymy, nie opluwamy dyspozytorów oni chcą Wam pomóc... I przede wszystkim - nie odkładamy, nigdy przenigdy, słuchawki pierwsi! Zawsze rozłącza się dyspozytor. Jeśli nie odłożysz słuchawki może on/ona podać Ci jak zająć się poszkodowanym. Zawsze należy spokojnie odpowiadać na pytania dyspozytora, on przekazuje wszystko zespołom, które jadą na miejsce. Najważniejsze dane zawsze: imię i nazwisko zgłaszającego, miejsce zdarzenia, rodzaj zdarzenia, ilość poszkodowanych, ich stan, czy udzielono im pomocy jeśli tak to jakiej - później następują ewentualne pytania i rady z dyspozytorni.

Dyżurka pogotowia

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 834 (960)

#12047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórzy już kojarzą, że jestem ratownikiem.
Czytającym może się wydawać, że naciągam swoje historyjki. Pracując już 10 lat w budzie karetki mogę spokojnie stwierdzić, że kompletnie niewiarygodne i głupie wezwania zdarzają się przynajmniej raz w tygodniu na jedną załogę, a 3-4 wyjazdy na dobę są kompletnie niepotrzebne i niezasadne.

Dla tych, którzy nie wiedzą:
-karetka "S" - czyli specjalistyczna, w składzie lekarz, dwóch ratowników i kierowca (lub lekarz, ratownik i kierowca, który również jest ratownikiem).
-karetka "P" - czyli podstawowa, w składzie dwóch ratowników i kierowca (lub ratownik i kierowca, który także jest ratownikiem).

Pierwsze się nawet spodobały, więc wypiszę kilka kolejnych:

1. Zgłoszenie na Pe: Silne bóle w klatce piersiowej. Niemożność złapania oddechu. eSka jest niedostępna, przy innym wezwaniu, więc jedziemy. Na miejscu otwiera nam kobieta, wyglądająca dobrze, więc zakładamy, że to nie pacjentka. Pani nagle się wyrywa:

-Który z panów jest lekarzem?
-Nie ma lekarza, przyjechał zespół podstawowy, w razie potrzeby zabierzemy pacjenta do szpitala.
-Jak to nie ma lekarza?
-Proszę nas zaprowadzić do pacjenta.
-Jak mógł DO MNIE nie przyjechać lekarz!? To JA jestem pacjentką!
-A co pani dolega? Proszę usiąść.
-Nic mi nie dolega! Receptę chciałam! Pada deszcz, mam w TAKIM DESZCZU do przychodni iść!? A wy mi nawet lekarza nie przywieźliście! No szczyt wszystkiego! To skandal, że przyjeżdża karetka, a w niej nie ma lekarza!
-Do czego pani do ch*ja podała bóle w klatce piersiowej!? - wyrwał się mój kolega
-Jak to czego!? Bo inaczej byście nie przyjechali!

Czyli pędziliśmy w deszczu 100km/h, łamiąc wszelkie przepisy drogowe, przez środek ronda wyjeżdżając na czerwonym świetle ponieważ pani chciała receptę... A na koniec zrugała nas, że do niczego się jej nie przydaliśmy.

2. Zgłoszenie na Pe: Dziecko wpadło do basenu i uderzyło główką o kafelki. Wymioty, ból i zawroty głowy. Jedziemy. Na miejscu dziewczynka faktycznie wygląda słabo, blada, cały czas wymiotuje. Choć naszą uwagę przyciągnęła rana, która jak na chwilę po wypadku była całkiem zeschnięta, dziewczyna również niezbyt mokra. Pakując dziecko do karetki wypytujemy matkę, co się stało. W swojej opowieści wymknął jej się jeden, bardzo "nieistotny" szczegół... Mianowicie, wypadek ten miał miejsce... Dzień wcześniej! Ale matka myśląc, że córce przejdzie nie zapewniła jej opieki medycznej...

3. Zgłoszenie na eS: Bardzo silne bóle brzucha, wymioty, zawroty głowy, omdlenia. Z takim opisem zadzwoniła jedna pani, do której natychmiast nas wysłano. Na miejscu okazało się, że pani od trzech dni ma biegunkę. Na pytanie dlaczego nie poszła do lekarza, bo do tego pogotowia się nie wzywa (tym bardziej, że wcale ani nie wymiotowała, ani nie mdlała, ani nie miała zawrotów głowy...) odpowiedziała nam, że... Nie chciało się jej ubierać żeby pójść do przychodni.

4. Historia, którą opowiedział mi kolega. Zgłoszenie na Pe: Opuchnięte ciało, prawdopodobnie silny wstrząs anafilaktyczny (występujący przy atakach alergii, może być powodem bezpośredniego zagrożenia życia). Z braku eSki jadą Pe. Na miejscu okazuje się, że pani była na grillu i komary strasznie pogryzły jej ręce i nogi. Alergii nie miała, ale myślała, że jak tak powie to przywiozą jej jakąś maść na te pogryzienia...

5. Kolejna historia kolegi. Zgłoszenie na Pe: Ciężarna ma skurcze, krwawi. Jadą. Na miejscu okazuje się, że pani nie rodzi, ale ma termin za trzy dni i chciałaby żeby ktoś zawiózł ją i jej męża do szpitala... Na wyraźna odmowę ratowników pani wpada w szał. Koledzy tłumaczą, że skoro nic jej nie jest, nie będą jej wieźć do szpitala, a nawet gdyby była konieczność, to by nie zabrali jej męża. Musiałby on dojechać we własnym zakresie. Tu kolejna fala oburzenia. Szkoda, że nikt nie pomyśli, że w razie wypadku karetki ubezpieczeni są tylko pracownicy i pacjent, ale mąż pacjentki niekoniecznie... Już oczywiście pomijając, że taka buda to mała przestrzeń i w razie potrzeby nagłej pomocy dodatkowo osoba BARDZO krępuje ruchy i zastawia dojście do sprzętu medycznego.


Uwierzcie, że czasami jak dojeżdża się do takich wezwań to stają nam łzy w oczach. My naprawdę narażamy życie żeby dojechać na sygnale. Pomijam kwestię, że ktoś NAPRAWDĘ potrzebujący w takiej sytuacji musi czekać aż karetka się zwolni lub dojedzie inna z innego rejonu (co zajmuje jej dwa razy dłużej o ile jest dostępna ponieważ karetki z innego rejonu w pierwszej kolejności przyjmują zgłoszenia ze swojego rejonu).

Pogotowie

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 886 (942)

#10594

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem miłośnikiem szczurów. Sam posiadam ich (tylko) piętnaście. Moimi ulubieńcami są dwa z nich o dumnych imionach Trabant i Anuk. Właściwie zawsze jeden z nich towarzyszy mi przy wyjściach z domu. Zdarza mi się również poruszać komunikacją miejską z którymś z panów.

Historia ta będzie dotyczyła Anuka. Anuk - bardzo leniwy, ogromny i grubaśny szczur, uwielbia leżeć na szyi zawinięty jak szalik, ale gdy się czegoś wystraszy chowa się natychmiast do kaptura (jeśli akurat posiadam) lub za bluzkę. Tego dnia wybraliśmy się załatwić kilka spraw w zoologicznych, więc nie widziałem problemu, dla którego Anuk nie mógłby mi towarzyszyć, tym bardziej, że panie z zoologicznego za nim przepadają.

Siedziałem na podwójnym miejscu, tuż przy drzwiach, od strony okna, obok mnie siedzenie wolne. Szczuras leżał w swojej ulubionej pozycji na moim karku i spał, a przez kolor swojego futra zlewał się trochę z kolorem bluzy (z kapturem), którą miałem na sobie. Na którymś przystanku wsiadła kobieta, na oko 40 letnia, odstawiona, w futerku i przysiadła się do mnie. Szczerze mówiąc nie zwróciłem na nią uwagi do momentu aż... wydarła mi się do ucha! Ale tak, że podskoczyłem ze strachu, nie mówiąc o szczurasie, który z przerażenia poleciał do kaptura. Kobieta zerwała się z siedzenia i zaczęła krzyczeć:

- Szczur! To szczur! On ma SZCZURA!

Ludzie najwyraźniej nie zwrócili wcześniej uwagi na "szalik" owinięty wokół mojej szyi, bo zaczęli patrzeć na kobietę jak na wariatkę. Ja w szoku, nadal nie wiedziałem co odpowiedzieć. Współpasażerowie zaczęli mi się bacznie przyglądać - szczura ni widu, ni słychu. Kobieta się nie poddawała:

- On wniósł SZCZURA do autobusu!

Wszyscy przyglądają mi się uważnie, szczura nie widać, bo zakopał się w głębokim kapturze, który dodatkowo wnętrze miał podobnego koloru co Anukowe futro. W końcu po kilku sekundach krzyków jakiś mężczyzna patrząc na tę kobietę popukał się w czoło. Kobieta w końcu skorzystała z okazji, że właśnie zatrzymaliśmy się na przystanku i opuściła pojazd rzucając jeszcze: banda idiotów.

Przez resztę podróżny miałem nieubłagane myśli na temat swojej piekielności. I czułem wzrok współpasażerów lustrujących moją osobę w poszukiwaniu piekielnego stwora... Anuk był tak przerażony, że wyszedł z kaptura dopiero w sklepie zoologicznym, gdzie dostał się w ręce pań ekspedientek.

Od tamtej pory w autobusie zawsze pytam kogoś, kto ma się do mnie dosiąść lub ja mam się dosiąść do niego, czy nie przeszkadza mu szczur żeby nie było znów niespodzianki...

Autobus

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 728 (840)