Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Peter87

Zamieszcza historie od: 13 maja 2011 - 3:36
Ostatnio: 13 grudnia 2016 - 12:22
  • Historii na głównej: 11 z 24
  • Punktów za historie: 4722
  • Komentarzy: 75
  • Punktów za komentarze: 177
 
zarchiwizowany

#58619

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiem, ze temat wałkowałem już jakiś czas temu. Wiem, że pewnie zaraz wyleje się na mnie fala "hejtów" tych, którzy reprezentują ten drugi punkt widzenia, ale... Odpowiedzcie mi proszę na jedno pytanie. Chce dbać o zdrowie i być aktywnym fizycznie. Czy ja tak dużo chcę? Czy to jest dużo i jest to jakieś niemożliwe do zaakceptowania?

A niestety okazuje się, że jeśli z form aktywności fizycznej wybrałem rower to tak! To jest widocznie za dużo! I nie ważne gdzie się jeździ to będzie zawsze źle! Ale po kolei...

Pod koniec 2011 z racji bliskości do pracy przesiadłem się na rower. A to zdrowo, a to oszczędność czasu i pieniędzy za komunikację miejską, tudzież paliwo. I od tego momentu praktycznie codziennie coś się dzieje. I to bynajmniej nie z mojego powodu (no chyba, ze sam fakt mojego istnienia i poruszania się na jednośladzie jest tego powodem).

Drogi i kierowcy

Ostatnio opisywałem sytuacje, w których nie wiele brakowało, żeby kierowca mnie potrącił, bo ma w głębokim poważaniu przepisy (no zakładam, że jeśli ma ktoś prawo jazdy to je zna... I od razu apel do kierowców- taki psikus, rowerzyści też czasem taki kurs odbywali i też te przepisy znają). Jedno to nie znać przepisów, a drugie to je łamać świadomie i z premedytacją... Dlatego dziś piszę już będąc po wypadku. Jak? Droga strefowa (30km/h), skrzyżowania zasada lewej, prawej strony itp. Biały dzień, piękna pogoda. I właśnie pomimo mojego wyraźnego sygnału manewru skręcania w lewo, paniusia w Audi stwierdziła, że skrzyżowanie będzie idealnym miejscem aby mnie wyprzedzić. A co! Ja zwolniłem, bo do skrętu, poza tym z naprzeciwka jechało inne auto, które miałem obowiązek przepuścić. I całe szczęście, bo paniusia by mnie całkiem rozjechała uderzając w bok (no wyobraźcie sobie ja w połowie skrętu, a ona na lewym pasie), a tak, "tylko" przywaliła mi w tylne koło. Tak, rozmawiała przez komórkę...
Praktycznie codziennie kierowcy wyprzedzają mnie na skrzyżowaniach, przekraczając linię ciągłą, nie zachowując 1m odstępu, na pasach, na zakrętach, na przejazdach kolejowych... I mimo, ze ostatnio duzo osób wylewało swoje żale jak to rowerzyści łamią przepisy, jak to nie mają świateł, że sprzęt niesprawny. Nie! Zostaję przy tym zdaniu, które miałem wcześniej- nawet jeśli rowerzysta jedzie prawidłowo i ma sprzęt sprawny (światła, hamulce) to i tak wobec niego notorycznie są łamane przepisy. Jakkolwiek by one durne nie były, bo durne są... Ale o tym niżej.

ścieżki rowerowe

Nie ma, że ich nie ma! Są! I jak jest ścieżka, to jest OBOWIĄZEK jechać po niej! Dlatego, rowerzysto od siedmiu boleści, jedź po niej! Inaczej łamiesz przepis. Jesteś pieszy? To po to masz chodnik, po to na ścieżce rowerowej co kilka metrów jest namalowany dwumetrowy rower i po to większość ścieżek rowerowych jest oczoj**nie czerwona, żebyś mi pod koła nie właził! Jedziesz motorem/ skuterem? Czasem pas dla rowerów jest wydzielony na jezdni... WON MI Z NIEGO!

Chodniki i piesi

Moim zdaniem szczytem głupoty jest założenie, że rowerzysta stworzy większe zagrożenie na chodniku niż na jezdni. To jest chyba najdurniejszy przepis, wynaleziony chyba przez osobę, która ani nie jeździ na rowerze, ani samochodem. Dlatego drodzy kierowcy... Nie jadę po jezdni z wyboru. Chętnie bym zjechał na chodnik, ale najzwyczajniej w świecie mogę wtedy dostać mandat.
Są takie twory jak chodnik łączony ze ścieżką rowerową (chodzi mi o te oznaczone poziomą linią na znaku drogowym, czyli ścieżka nie jest wydzielona). Drodzy pieszy, ja wiem, że macie pierwszeństwo i mam zachować wobec was szczególną ostrożność. Ale nie oznacza to, że ja nie mam prawa obok was przejechać. A niektórzy złośliwie blokują przejazd "bo to głupota, żeby tędy rower jechał". To którędy mam jechać? Ścieżki wydzielonej nie mam, na jezdnię teraz mi nie wolno, bo tu mogę. Ale nie- 3 osoby muszą iść całą szerokością i bedą wyzywać od debili jak się uzyje dzwonka...

Rowerzyści raz jeszcze

Ale wy też przestrzegajcie tych przepisów. Czerwone światło, już nie ważne czy na jezdni, przejściu, czy ścieżce rowerowej oznacza, ze masz stanąć i poczekać na zielone (to tak nawiązując do ostatniej kampanii Top Gear). Masz jechać na sprawnym sprzęcie z dobrymi światłami. Wbrew pozorom, pomimo tego, że codziennie są jakieś zagrożenia na drodze, to właśnie fakt przestrzegania przepisów mnie najczęściej ratuje. Nawet ten wypadek... bo jeśli bym nie zwolnił i na pełnej prędkości wymusił pierwszeństwo przed nadjeżdżającym z naprzeciw Golfem to skończyłbym pod kołami Audi Paniusi... A tak skończyło się na kilku siniakach i scentrowanym kole.

Drogi chodniki ścieżki rowerowe...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (41)

#57991

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak człowiek ma nóż na gardle to mocno nie wybrzydza, nawet jeśli chodzi o pracę. Kilka lat temu i ja w takiej sytuacji się znalazłem. CV-ki poszły w obieg, a że jakieś doświadczenie miałem, kilku "pracodawców" się znalazło i na rozmowy zaprosiło.

1. Miejsce - osiedle na obrzeżach Wrocławia. "Dział marketingu zatrudni studentów 2 i 3 roku marketingu. Szkolenia, szmery bajery, elastyczny czas, żeby dało rade iść na zajęcia". W sumie zaoczny jestem, ale to nawet lepiej - więcej godzin itd.

"Rozmowa kwalifikacyjna" - siedzę na korytarzu, z dwoma innymi osobami. Przychodzi kierownik i wręcza kwestionariusze. Po 5 minutach wraca i pyta czy każdemu stawka ok 150zł dziennie pasuje i czy jest status studenta. Wszyscy, że tak. No to koleżanka na resztę dnia Was zabiera. Gdzie, co jak? Dowiemy się.
Wychodzimy i wszyscy pytają dokąd to - no na przystanek. A co będziemy robić? Sprzedawać płyty z muzyką, która pozytywnie wpływa na klientów sklepów. Takie, żeby puścić w Tesco i ludzie "więcej kupią". Cena 30 kilka zł i połowa zostaje dla sprzedawcy... Coś tam było jeszcze o cenie, ze można negocjować, podać wyższą... ale już byłem w drodze powrotnej, zresztą jak dwie pozostałe osoby. Co piekielnego? Ano to, że łącznie na ich ogłoszenie nieświadomie odpowiedziałem 6 razy. Za każdym razem dzwonili z innego numeru i za każdym razem zapraszali na "rozmowę" pod ten sam adres.

2. Ogłoszenie łudząco podobne do poprzedniego. Ale tym razem faktycznie jest jakieś biuro i kierownik w krawacie. Rzecz miała miejsce w centrum Wrocławia, przy Pasażu Grunwaldzkim. Rozmowa, wszystko ok. Jutro na dzień próbny. Czym firma się zajmuje? Tworzenie i prowadzenie kampanii marketingowych dla sieci TV satelitarnych. Akurat wtedy one wchodziły. No ok!

Następnego dnia o poranku zjawiam się pod firmą. Dostaję informację, że zajmie się mną jakaś team leaderka i zabierze na szkolenie. Wsiadamy w samochód z grupą innych osób. Na początku myślę - inni kandydaci. Ale nie... Jestem jedyny, a reszta pracuje tam już. Po chwili opuszczamy Wrocław... e...? Gdzie jedziemy? "Spokojnie, wszystko ok". I tak dojechaliśmy do wioski pod Strzelinem. Wysiadamy, każdy folder z eNką, czy innym Polsatem (mało ważne - outsourcing) w dłoń i wio! Wciskamy wszystkim babciom po kolei. Po dwóch wizytach (na szczęście nieudanych, bo bym miał do dziś wyrzuty sumienia) informuję team leaderkę, że dziękuję, nie jestem zainteresowany tą pracą. I na zajęciach na uczelni miałem trochę inną definicje marketingu i kampanii marketingowej...

A ona, że ok, nie ma problemu. I maszeruje do kolejnego domu.
Moment... jesteśmy jakieś 30 km od Wrocławia. Ona, że nie jej problem jak ja wrócę. Czy nie pytałem gdzie jedziemy? Czy nie pytałem po co? Czy nie pytałem co będziemy robić? Nie można było mi odpowiedzieć? "No bo wtedy byś od razu zrezygnował". No to teraz robię to samo, tylko 30km od domu i jestem kilka h w plecy...

Wtedy leaderka powiedziała, że ona za 6h kończy. Mogę wracać z nimi i daje mi wybór: poczekać przy samochodzie, albo kontynuować "szkolenie". No cóż...
U kolejnej potencjalnej ofierze gdy piekielna wypowiedziała swoją regułkę o tym, ze normalne anteny TV będą odłączać i trzeba będzie poradzić sobie inaczej, że każdy będzie musiał (był rok 2009, a TV naziemna weszła dopiero w 2013- wtedy wiadomo było, że kiedyś to nastąpi), przerwałem jej i powiedziałem miłej Pani, że tak naprawdę to ma na to kilka lat i pewnie będą jeszcze inne rozwiązania. Miła pani zamknęła drzwi.

Leaderka na mnie oczy wytrzeszcza, a ja tylko rzuciłem:
- Rozumiesz swoją sytuację teraz, czy mam ci tłumaczyć? Albo mi zapewnisz TERAZ transport do domu, albo nie sprzedasz dzisiaj kompletnie nic.
10 minut później czekałem na pociąg z kupionym przez nią biletem :)
Na to ogłoszenie odpowiedziałem jeszcze dwa razy...

Wyczulam wszystkich! Uważajcie na ogłoszenia w stylu "Do działu marketingu". W 80% będzie to akwizycja. Nie bójcie się pytać na rozmowach na czym polega praca! Jeśli ktoś chce zatrudnić osobę w wieku 19-23 lat i proponuje nienormowany czas pracy i kosmiczne pieniądze typu 150-200zł dziennie to coś jest nie tak. Jeśli pada pytanie o to czy zgadzasz się z tym, żeby wynagradzać za efekty, to na 99% zgadzając się, zgadzasz się na prowizję, najczęściej bez podstawy.

W poszukiwaniu pracy we Wrocławiu

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 431 (487)

#57500

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zrobiłem zakupy na Alledrogo - tydzień, dwa temu. Kupiłem trzy rzeczy. Dostawa do pracy w wojewódzkim mieście. Dwie przesyłki oddalone po 300 i 500km wysłane za pomocą listu poleconego. Trzecia przesyłka, ważniejsza, ma do pokonania nieco ponad 100km. Ale, że muszę ja mieć na już, wziąłem opcję super szybkiej przesyłki oferowanej przez kurierską filię Poczty Polskiej (oczywiście dużo drożej i przesyłka ma status "biznesowa", co ważne). Wszystkie trzy paczki wysłane tego samego dnia - w godzinach pracy.

Na drugi dzień otrzymuję smsa - jest, zarejestrowano i wysłano moja paczkę. Numer do śledzenia. No śledzę... A właściwie kolejnego dnia spojrzałem co się dzieje ;)

Godzina 15.30 - nadano w małym mieście.
18.30 - jest już w większym mieście
21.05 - no nieźle, jest w mieście powiatowym, całkiem niedaleko mojego (acz w innym województwie)
00.05 - zarejestrowano w... sortowni 150km od poprzedniego miejsca, jadąc w odwrotną stronę do mojego... No ale nie ma iść najkrótszą, acz najszybszą drogą. Jeśli tak jest, to ok... no nie...

Tu zrobię przerwę - otrzymuję dwie inne przesyłki... nieekspresowe... zwykły polecony, chyba z priorytetem za 75 groszy dodatku.

23.08 - ponad 20h leżenia na sortowni, później przesyłka wysłana
4.06 - zarejestrowano w sortowni w moim mieście
12.30 - wydano doręczycielowi (sms jednocześnie)
18.30 - (przypominam przesyłka biznesowa) nie doręczono z powodu braku adresata, awizowano

Musiałem się urwać z pracy by przesyłkę odebrać... Ktoś może mi wytłumaczyć jakim cudem przepłacona przesyłka biznesowa 100km idzie dłużej niż polecone z 300 i 500km? I z jakiej racji przesyłka na statusie "biznesowa" nadana na adres firmy, gdzie w nazwie adresata jest nazwa firmy, jest doręczana po 18.00?

W oczekiwaniu na paczkę

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 387 (439)
zarchiwizowany

#57288

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o kolei i o tym jak zapłaciłem więcej, bo nie wiedziałem czegoś o czym mnie nikt nie poinformował. Działo się to kilka lat temu. Zdarzyło mi się jechać ze Zgorzelca do Wrocławia. Był to rok 2008 lub 2009. Nie wiem jak wygląda zgorzelecki dworzec teraz, ale wtedy budynek był nieczynny. Żadnych poczekalni, kas- nic. Żadnych informacji. Dwa perony, rozkłady na peronach. No nic- czasem tak bywa i trzeba będzie kupić w pierwszym wagonie u kierownika składu.

Po ok. 20 minutach oczekiwania pojawia się pociąg. Wsiadam, pierwszy wagon: [Ja], [K]ierownik składu.

J- Dzień dobry, chciałbym kupić bilet studencki do Wrocławia Głównego
K- Proszę bardzo, to będzie (tu cena)
J- dlaczego tak drogo? Jak jechałem tutaj, płaciłem kilkanaście złotych mniej. A ta sama trasa.
K- 5zł za wystawienie biletu. A bilet jest droższy, bo to pociąg expresowy Goerlitz- Wrocław
W tym momencie szczęka mi opadła, bo ów expres jechał ok. 15 dłużej niż pociąg, którym przyjechałem. No z tym juz nic nie zrobię... Tak ma!
J- no dobrze... Pociąg droższy, 5zł niby dużą kwotą nie jest (choć dla studenta zawsze coś), ale jeśli nie mam możliwości kupienia na dworcu, to opłaty nie ma
K- można było kupić w kasie biletowej
J- cały budynek dworca jest zamknięty. Obszedłem wszystko dookoła i kasy nie znalazłem.
K- kasa jest! Trzeba przejść na drugą stronę ulicy i tam są dwa czerwone kioski. W jednym z nich jest kasa biletowa.

Zapłaciłem. Reklamacji nie złożyłem, bo o 5zł, to szkoda czasu na stanie w kolejce. Zresztą kasa była!Ale nieoznakowana...

Ok. 3 tygodni później znów wracałem ze Zgorzelca. Tym razem sprawdziłem dwukrotnie, czy to nie aby expres. Na dworzec przyszedłem pół godziny wcześniej. Co się okazało... Kasa faktycznie była, ale nie tylko po drugiej stronie ulicy... Trzeba było jeszcze pójść po schodach do góry i zapytać przechodniów... Kasa jest dobre 50 m od peronów. Oznaczeń oczywiście BRAK.

Kto tu piekielny? Ano ktoś kto wpadł na pomysł by umiejscowić kasy poza dworcem i w żaden sposób ich nie oznakować. Wszak wszyscy są ze Zgorzelca i wiedzą...

Pociąg Zgorzelec- Wrocław

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (237)
zarchiwizowany

#55211

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ja wiem, ze rowerzyści święci nie są. Wiem, że zasuwają po chodnikach, chociaż im powinni, a argument "bo boję się po jezdni" jest śmieszny. Ale z drugiej strony, czasami się im nie dziwię.
Jakoś rok temu postanowiłem zjechać z chodników. Zmieniły się nieco przepisy co do prowadzenia roweru, jest kilka nowych przywilejów (np. można jeździć miedzy autami w korku i wyprzedzać je z prawej, dojechać do świateł, a nawet podczas okropnej pogody legalnie jechać na chodniku!!!). Mam światła, mam nowy, sprawny w 100% rower- jadę!
Po roku zadam jedno pytanie: JAKIM CUDEM JA JESZCZE ŻYJĘ??? Nie było ani jednego dnia, gdzie jakiś "kierowca" nie złamał wobec mnie jakiegoś przepisu. A mniej więcej 3-4 razy w tygodniu jestem narażony na wypadek!

Już pomijam "spychaczy", wg których rowerzysta powinien jechać rynsztokiem (chyba ocierać kołem o krawężnik! A guzik! Mam prawo jechać środkiem pasa i to tylko moja dobra wola, że zjeżdżam do krawędzi...).

Nie mówię o zajeżdżaczach, którzy na skrzyżowaniu dbają by nie zatrzymać się na przejściu dla pieszych, ale na przejeździe dla rowerów to już można i są wielce oburzeni jeśli zatrzymam się przed maską i zadzwonię dzwonkiem.

Już macham ręką na geniuszy, którzy wyprzedzają na przejściu dla pieszych, przystanku, skrzyżowaniu, podwójnej ciągłej i gdy z naprzeciw jedzie inne auto.

Do tego już się przyzwyczaiłem. To są sytuacje, których mam z 15 w przeciągu 10 minutowego dojazdu do pracy, codziennie. Ale trzy krótkie historie, które chce wyszczególnić przekraczają wszelkie granice.
Może najpierw celem przypomnienia:
-Rowerzysta nie może: jechać po chodniku, chyba, że nie ma drogi dla rowerów i ograniczenie prędkości jest powyżej 50 km/h (czyli w miastach nie ma takiej opcji). Są wyjątki- opieka nad dziećmi i niekorzystne warunki atmosferyczne (mgła, śnieg, ulewny deszcz); jechać po jezdni, gdy jest droga rowerowa!
-Rowerzysta może: jechać bez świateł w dzień (generalnie wtedy gdy latarnie są zgaszone, świateł mieć nie muszę); używać świateł migających (tak!); wyprzedzać samochody z prawej i jeździć między nimi w korku. Jednocześnie można podjechać wtedy do świateł; zajmować cały pas ruchu;
-Rowerzysta musi: jechać po jezdni, gdy nie ma drogi rowerowej, a ograniczenie prędkości jest do 50km/h. Wtedy rowerzysta staje się RÓWNOPRAWNYM UCZESTNIKIEM RUCHU DROGOWEGO!
I właściwe sytuacje:
1. Skręcam w prawo przez przejazd kolejowy. Jestem cały czas na drodze z pierwszeństwem przejazdu. Samochód nadjeżdżający z lewej (czyli jadący prosto) ma gdzieś, że mam pierwszeństwo i jak gdyby nigdy nic jedzie, zmuszając mnie do hamowania i wjazdu na pas wydzielony dla pieszych. Poirytowany dzwonię na niego dzwonkiem. 20m za przejazdem auto zatrzymuje się, kierowca wysiada i z wrzaskiem dlaczego na niego dzwonię:
-Miałem pierwszeństwo
-I co? Nie zmieściłeś się?- o super! jesteśmy na "ty"!
-No jak zahamowałem i wjechałem na chodnik to się zmieściłem! Ale ja nie mam sie zmieścić, tylko ty masz mnie przepuścić, a wyprzedzić jak jest miejsce! A przejazd kolejowy nie jest do tego miejscem!
Kierowca coś tam "zakręcił" pod nosem (każdy wie, jak zakręt po niemiecku...), a że zdążyłem go już wyprzedzić to wjeżdżając na chodnik, idealnie na przejściu dla pieszych "dał mi nauczkę"... Jak ładnie zabrzmiał dźwięk uderzenia o jezdnie gdy zjeżdżał z krawężnika...
2. Znów skręcam w prawo (nawet w pobliżu). Znów mam pierwszeństwo. Znów z lewej jadąc prosto mi zajeżdża drogę. Ale tym razem z wieksza prędkością i bez świateł (6.30 rano! ciemno! Ja światła mam!). Ledwo wyhamowałem z przednim kołem skręconym w prawo na prostopadłej jezdni. Gdybym nie skręcił, byłby dzwon. Kierowca wyskoczył i z gębą. Nauczony przygodą na przejeździe- nie wdaję sie w dyskusję. Wyciągam telefon i mowię dość głośno: "srebrny Peugeot 106, DW 6XXX3 jadący bez świateł z drogi podporządkowanej, wymusił pierwszeństwo gdy jechałem na rowerze, narażając mnie na kolizję, której cudem uniknąłem"- tak powiem, a właśnie chcę zadzwonić na policję. I prosze mieć na uwadze, ze jak numer wykręcę, jak pan teraz odjedzie, dodam: "a następnie zbiegł". Mam dzwonić?- no przepraszam nie usłyszałem... ale zgaszony wsiadł i odjechał...
3. Skręcam w lewo. Droga "w strefie", max 20 km/h. Wyciągam rękę sygnalizując skręt i zaczynam manewr, który zostaje brutalnie przerwany przez... rozpędzone auto, które z klaksonem wyprzedza mnie na skrzyżowaniu, może 30cm przed moim kołem (30cm by zmalało do duzo mniejszych odległosci gdybym z całej siły nie zacisnął hamulców...).

Rowerzysta nie jest intruzem! Jest takim samym uczestnikiem ruchu. Jedynie jedzie nieco wolniej! I wobec niego trzeba równeiż zachowywać przepisy! Czy tak trudno to pojąć? Szkoda, że nigdy nie ma policji... Dostałby jeden z drugim mandat i by mieli nauczkę...

Wrocławskie ścieżki rowerowe i ulice.

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 66 (232)
zarchiwizowany

#54951

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie trochę długo i ogólnikowo, ale myślę, ze warto przeczytać. Pracuję w firmie windykacyjnej. Zanim zostanę zmieszany z błotem za bycie "bezwzględnym sku***elem, który ma za nic ludzkie cierpienie",chciałbym uświadomić wszystkim jak bardzo takie firmy są potrzebne. Wszyscy uważają, ze windykacja to zło, dopóki, ktoś nie jest im winny pieniędzy...

W firmie zajmuję się obsługą danych (ogólne zarządzanie bazami, przekazywanie do poszczególnych działów, wyszukiwanie, sprawdzanie czy dany adres nie jest fałszywy, wyszukuję fraudów itp.). Bezpośrednio sama windykacja do mnie nie należy, jednak dość często odbieram telefony, z racji tego, że samo call center bywa przeciążone. Najczęściej są to telefony z pretensjami oburzonych dłużników... Jednym słowem najwięksi kombinatorzy i cwaniacy trafiają do mnie. Bazując na tym, chciałbym napisać kilka rad, a także wyjaśnić kilka spraw.

1.Jeśli wisisz komuś pieniądze i nie oddajesz ich w umówionym terminie, nie dziw się, że ktoś chce je odzyskać. Kierowanie danej sprawy do firmy windykacyjnej to zwykle gest dobrej woli i chęci "dogadania się" co do spłaty, bez użycia instytucji sądu i komornika. Codziennie jednak odbieram telefony z krzykiem, ze to skandal, ze windykacja i koronny argument: „niech firma x sama się ze mną kontaktuje”. Firma x już to zrobiła i nie wywiązanie się z umowy z nimi skutkuje przekazaniem an dalszy etap. Tyle w temacie.
2.Brak kontaktu działa na twoją niekorzyść. Dostajesz pismo z prośbą o kontakt pod numerem- zadzwoń. Lepiej jest porozmawiać i opisać sytuację niż udawać, że problemu nie ma. Brak kontaktu telefonicznego najczęściej skutkuje wysłaniem pracownika terenowego. A w najgorszym przypadku sprawa trafia na etap sądowy- tylko dlatego, że ktoś nie odbierał, bo się bał- czego? Nie wiem. Najwięksi kombinatorzy potrafią zmienić numer np. 3 razy w miesiącu.
3.Nikt nie będzie cie traktował indywidualnie. Poza nielicznymi wyjątkami, twoja sprawa jest w windykacji bo ty nawaliłeś. Jeśli firma windykacyjna chce potwierdzenie przelewu nie reaguj „ja zapłaciłem i powinno to być widoczne- nic nie prześlę”. To jest w twoim interesie, żeby udowodnić, ze płatność została dokonana. W 90% przypadków, gdzie brak jest płatności, a dłużnik twierdzi, że zapłacił, wychodzi, że numer konta był błędnie wpisany... I jeśli coś wymaga wyjaśnienia to niestety „niech pan sobie to wyjaśni z firmą x” nic nie da. Jeśli sprawa trafia do windykacji- jeszcze raz- z twojej winy. Nie zgadza się kwota, nie zgadza się data- ok, masz prawo się nie zgodzić z tym. Ale niestety wyjaśnić musisz sam, bo daty i kwoty pochodzą od wierzyciela.
4.W momencie gdy poręczasz/żyrujesz komuś pożyczkę, stajesz się odpowiedzialny w równym stopniu za jego spłatę co osoba, która pieniądze bierze. Nie dziw się więc, ze pisma i telefony z windykacji trafiają również do ciebie. I naprawdę straszenie sądami i zgłoszeniem sprawy na policję nic to nie dadzą- proszę bardzo. Rekordzista dzwoni do mnie nawet dwa razy dziennie z pytaniem, czy znaleźliśmy już jego kolegę, któremu poręczył kredyt. Kolegę, który rozpłynął się w powietrzu i ani rodzina, ani znajomi nie wiedzą gdzie jest. Niestety nie jest to w naszym interesie aby go znaleźć, jeśli mamy kontakt z żyrantem.
5.Upomnienie, wezwanie do zapłaty, telefon windykacyjny są środkami prawnie dozwolonymi w procesie upominania się o płatność, na które de facto wyraziłeś zgodę podpisując umowę. Nie ma to nic wspólnego z „pogróżkami”. Wizyta pracownika terenowego również jest prawnie dozwolona. Odbywa się ona tylko w momencie braku kontaktu. Wizytator nie jest karkiem 2X2 z baseballem. Jego zadaniem jest bezpośredni wywiad (pytanie o powód nie płacenia) i wręczenie pisma z upomnieniem. Oczywiście masz prawo nie otworzyć.
6.Twoje dziecko nie zawsze mówi prawdę. Jeśli otrzymujesz wezwanie do zapłaty, bo dziecko jechało bez legitymacji, albo bez biletu autobusem, to na 90% tak było. I nawet jeśli będzie się zarzekać, ze to nie prawda, to jeśli dana firma posiada wyczerpujące dane o dziecku- niestety, ale kłamie...
7.W firmach windykacyjnych zatrudnieni są prawnicy. Nie są to osoby, które dzwonią do dłużników. Uwagi typu „spotkamy się w sądzie”, „idę z tym na policję” lub „zgłoszę to do telewizji”są niekiedy wręcz śmieszne. Wszystkie działania są zgodne z prawem.
8.Jeśli pismo nie jest do Ciebie adresowane- nie odbieraj, nawet jeśli jest tam Twój adres! Odeślij z informacją, że dana osoba nie mieszka tu. Każdego dnia odbieram ok. 15-20 telefonów z pretensjami, że wysłaliśmy „do niego” list z „pogróżkami” i jest to „śmieszne, żałosne, nic nie brał, nie zapłaci, a w ogóle to nazwisko się nie zgadza...”. Pomyłki się zdarzają, a ludzie też zmieniają adresy... Jeśli ktoś celowo unika spłaty i zmienił adres, to niekoniecznie poinformował bank, gdzie teraz mieszka. Możesz mieszkać w jego starym mieszkaniu- czy to tak trudno pojąć?
9.Zachowuj dowody wpłaty. Niestety, ale „na gębę” nikt nie uwierzy, że zapłaciłeś...
10.Weryfikacja danej osoby jest warunkiem prowadzenia rozmowy i podania szczegółów. Mimo to kilka razy dziennie słyszę: „nie podam adresu”, albo „nie podam daty urodzenia”. W takim razie nie wiem z kim rozmawiałem, czyli tak jakby kontaktu nie było.
11.Nie ściemniaj. Jeśli kara za brak biletu- wszyscy jednym chórem, że się ktoś podszył, że dokumenty zgubione (a na pytanie czy jest zatem nowy dowód i czy zgłoszono kradzież starego- nagle okazuje się, że stary jest ciągle aktualny...). Ileż ja razy odebrałem list z aktem zgonu, po czym dłużnik cudownie zmartwychwstał miesiąc później podczas konfrontacji bezpośredniej! Straciłeś pracę? Kiedy? W zeszłym miesiącu? To dlaczego 4 raty są nieopłacone? Kłamstwo niestety ma krótkie nogi...

To tak wielkim ogółem. A co większe i ciekawsze kaski opisze wkrótce :)

Windykacja z piekła rodem

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (292)

#54523

przez (PW) ·
| Do ulubionych
1zł za bilet z Warszawy do Wrocławia? Nie ma problemu! Jest nowa linia autobusowa w Polsce, która to umożliwia! Warunek jest jeden: trzeba zarezerwować kilka miesięcy wcześniej.

I tak też ja zrobiłem. Bilet kupiony w marcu na 7 września br. W takich sytuacjach bywa, że coś się może zmienić - np. grafik odjazdów. W połowie czerwca otrzymałem e-mail, że "dla mojej wygody" zmienili grafik i mój autobus we wrześniu odjedzie z Warszawy nie o 21.20, ale o 23.00 (jakbym nie miał nic lepszego do roboty po kilkudziesięciu godzinach podróży niż siedzieć dodatkowe 1,5h na stacji...).
W mailu znalazła się informacja, że bilety zachowują ważność na wybranej trasie w danym dniu na nową godzinę (wyraźnie zaznaczyli, który kurs na którą godzinę przesunięty).

Autobus zatrzymywał się w Łodzi, gdzie mogli dołączyć kolejni pasażerowie. Ok. 1.30 w nocy zawitaliśmy do tegoż miasta, gdzie usłyszałem jak kierowca próbuje wytłumaczyć łamanym polsko-angielskim jakiejś parze studentów, że mają nieważne bilety. Płynnie mówię po angielsku, wiec postanowiłem pomóc w tej sytuacji.

Pokazali mi swoje bilety i... wystawione w marcu na 7 września o 23.50. I mówią, ze dostali maila, nawet po angielsku, że bilet zachowuje ważność...

Podchodzę do [k]ierowcy i taki dialog:
J: O co chodzi? Przecież mają dobre bilety...
K: Jak dobre, jak na wczoraj? Przecież ósmy jest, a oni mają na siódmego!
J: Zgadza się, ale autobus w połowie czerwca został opóźniony o 1,5h. Planowany odjazd był na 23.50. Jak doliczy pan 1,5h siłą rzeczy zmienia się data.
K: Mogli to sobie załatwić wcześniej, na fb się dowiedzieć co z tym zrobić...
J: Co załatwić wcześniej, na jakim fb? Jak po polsku nie mówią, a dostali maila po angielsku, że ich bilet zachowuje ważność (w tym momencie wyciągam telefon i wczytuję treść wiadomości)
K: Ja tam nie wiem, data ma się zgadzać...

W tym momencie moje słowa chyba dotarły do drugiego kierowcy, który przerwał pierwszemu czymś w rodzaju: "czekaj... to chyba to co wczoraj... daj, ja zadzwonię..."

Co się okazało: oczywiście bilety były ważne. Więcej, były na liście numerów biletów, a w autobusie były akurat dwa wolne miejsca! Ale nie! Lepiej zrobić awanturę i wykorzystać, że ktoś nie mówi po polsku niż sprawdzić (bo w końcu miał wszystko w papierach). Tylko w głowie mi się nie mieści po co komuś utrudniać życie, bo ktoś z zagranicy...

Autobus na trasie Warszawa- Łódź- Wrocław

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 529 (605)
zarchiwizowany

#54518

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z tego lata, o tym jak kombinatorzy działają praktycznie na całym świecie...

Od 2010, co roku latem pracuję na obozie w USA. Jak to bywa, raczej wolę coś kupić na miejscu (najczęściej elektronikę) i przywieźć do domu, zamiast przywozić pieniądze. Tym razem padło na obiektyw do aparatu...

Cena (istotna) nowego to ok $400 (w Polsce mniej więcej 1500zł). Używany średnio $350, ale czasem można złapać jakąś okazję.
Jest jeszcze jedna opcja- nowy z Japonii, Chin lub Hong-Kongu za ok. $280 z gwarancją itp. Jednak długo się czeka na przesyłkę i są problemy ze zwrotem w razie w.

Stwierdziłem, że poczekam na jakąś fajną okazję i zamówię na miejscu- w końcu bezpieczniej.

Po kilku tygodniach znalazłem z przesyłką z Florydy za cenę $290 + $6,99 za dostawę. Stan: "like new". Biorę!

Dwa dni później otrzymuję potwierdzenie nadania z przewidywaną data dostawy na za 4 dni- wszystko elegancko. Tylko... kurier żółto- czerwony na trzy litery (popularny w Polsce, ale nie w USA!). Zwykle dostawałem przesyłkę od Federal, albo US Post Service. Czasami jeszcze brązowo-złoci kurierzy, którzy działają również w Polsce. No nic, kliknę dla pewności w tracking number...

Miejsce nadania: Taszkient, Uzbekistan... WTF???
Jak się sprawa skończyła? Generalnie sprzedającemu nakazano aby dął mi adekwatny rabat. Za tę cenę mógłbym mieć nowy obiektyw sprowadzany z zagranicy z gwarancją. Zadośćuczynienie za kłamstwo kosztowało go $50. A ja mogę się cieszyć fajnym obiektywem za $250 :D

Lebanon CT

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (16)
zarchiwizowany

#11168

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Muszę powiedzieć, że tego dnia bylem trochę nie w sosie. Może to to uruchomiło moje chwilowe "piekielne zachowanie". Mimo to, uważam, że miałem rację. Do rzeczy...

Jechałem wtedy autobusem linii E (pospieszna- ważne). Oczywiście autobus chwilę się spóźnił- ale zdarza się. Ja też byłem już dobrą chwilę spóźniony na spotkanie. Centrum Wrocławia- mianowicie dojeżdżałem do pl. Dominikańskiego. Godziny szczytu, korek niesamowity. Autobus zatrzymał się przy Kościele Ewangelickim i stoi. Mijają 2 minut, nie rusza się. Mija kolejna dłuższa- nic. Wyglądam więc przez okno, żeby zobaczyć czemu nie jedziemy, bo pas obok dość sprawnie (jak na taki korek). I tu zaczyna się historia właściwa.

Zaraz przy kościele jest mała uliczka- Wierzbowa (jeśli ktoś nie zna Wrocławia, odsyłam do google maps- jednak ważne, że byliśmy na głównej, a tamta była mocno podporządkowana). [J]a patrzę, a [k]ierowca uroczo puszcza już drugi autobus, który z tej uliczki wyjeżdża (swojego czasu tramwaje nie kurowały, a tam była pętla linii zastępczych). W kolejce stoją jeszcze dwa kolejne autobusy. Drugi autobus wyjechał, a kierowca daje znać kolejnemu ręką, że go także wpuści.

j- przepraszam, co pan robi?
k- co? o co panu chodzi?
j- no konkretnie o to, co pan robi... dlaczego wpuszcza pan te autobusy?
k- wiesz pan ile by tu stały? Nikt by ich nie wpuścił?
j- aha, jasne, rozumiem. A my to możemy stać i czekać? I nie ma w tym żadnego problemu?
k- ale oni by czekali dużo dłużej!
j- proszę pana, spóźnił się pan na mój przystanek. Ja jestem w tym momencie też dość mocno spóźniony na dość ważne spotkanie!
k- a co ja panu poradzę, że korki są?
j- no, że korki, to faktycznie nic. Ale świadomie i dobrowolnie wpuszcza pan inne autobusy, mimo, ze jest pan na głównej, a oni na podporządkowanej i to pan ma pierwszeństwo! Dzięki panu, ja spóźnię się jeszcze bardziej!
k- ale to są linie zastępcze. tramwaje i tak by pojechały szybciej
j- a co to ma do rzeczy? zastępcze, czy nie, są to linie normalne. Ten autobus jest autobusem pośpiesznym. I ja między innymi za to płacę drożej, żeby w takiej sytuacji to pan pojechał pierwszy!

Kierowca nic nie odpowiedział, a widząc aprobatę innych pasażerów, wziął radio i nadał: "Kaziu, przepraszam, ale pasażerowie mi się tu burzą... Jadę...".

Także warto się upomnieć czasami o swoje! :)

MPK Wrocław

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (226)
zarchiwizowany

#10462

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historie o piekielnym busiarzu przypomniały mi dwa zdarzenia. Tym razem będzie o tramwajarzach wrocławskiego MPK...

Historia 1.
Rzeczą dla mnie kompletnie niezrozumiałą jest pewna praktyka stosowana przez motorniczych. Jeżeli dosłownie 4 metry za przystankiem są światła, to tramwajarz zamyka drzwi i podjeżdża do świateł. 3/4 tramwaju jest wciąż na przystanku, lecz ludzie już nie mogą wsiadać. I czasami tak stoją po 2 minuty- aż światło się zmieni.
Czasami jednak zdarzy im się zamknąć już drzwi, ale nie podjechać (zapominają). I czekają na zmianę świateł. Tak było i tym razem. Na przystanku była starsza kobieta i próbowała po kolei otworzyć każde drzwi, aż doszła do kierowcy. Puka w szybę, próbuje zwrócić jego uwagę- ten udaje, że nie słyszy. W końcu się złamał i widzę, że ma zamiar pozwolić na wejście kobiety, kiedy... Zmieniło się światło... "A spie*dalaj" mruknął pod nosem i odjechał!

Historia 2.
Jechałem do Leśnicy. Jest to bardzo długa linia. Po wyjeździe z jako takiego centrum, tory biegną przez szczere pole, po czym dojeżdża się do zabudowań i do dość sporych osiedli. I właśnie w tym polu tramwaj się zatrzymał. Tramwajarz krzyknął głośno "pie*dolę to!", po czym wysiadł i bez słowa poszedł w drugą stronę. Ludzie zszokowani (zwykle mało osób wtedy jedzie), ale nikt nic nie mówi. Minął nas tramwaj znad przeciwka. Niektórzy otworzyli drzwi i wyszli. Ja czekałem. Jakieś 20 minut później tramwaj ruszył. Do dziś nie wiem, czy to ten sam motorniczy, czy inny. Czy to jakaś chwilowa awaria. Czy co... O.o

ZDiUM

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (142)