Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Poecilotheria

Zamieszcza historie od: 28 listopada 2011 - 13:47
Ostatnio: 24 marca 2024 - 7:42
  • Historii na głównej: 29 z 41
  • Punktów za historie: 13301
  • Komentarzy: 1042
  • Punktów za komentarze: 8091
 

#77340

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie będzie historii jako takiej, nie będzie też jednej konkretnej piekielnej osoby, ale...

Dzisiaj spotkaliśmy się w naszym monopolu w trzy osoby i tak jakoś w rozmowie wyszedł temat "co może być środkiem płatniczym". W związku z tym prezentuję listę ciekawych rzeczy, którymi klienci próbują zapłacić za wódkę/piwo/"mózgotrzepa".

1. Dokumenty. Klient zostawi w zastaw za flaszkę dowód osobisty, prawko, legitymację... W żaden sposób nie dociera, że przetrzymywanie czyichś dokumentów jest karalne.

2. Telefony (i inne sprzęty). On mi zostawi telefon, a jutro przyjdzie go wykupić. Aha, jasne, a jak nie przyjdzie, a ja spróbuję ten telefon sprzedać, to się okaże, że kradziony...

3. Co do rzeczy kradzionych... Rajstopy. Z przyznaniem, że "tam za rogiem w tym sklepiku za**bałem hyhyhy".

4. Podobna akcja była ze środkami czystości. Przez kilka dni chodzili panowie żulowie (;P) i próbowali wymienić na płynne procenty różne domestosy, płyny do mycia naczyń, do podłóg, proszki do prania itp. Kilka razy pogoniłam, to przestali. Jakiś czas później się dowiedziałam, że w okolicy był włam do hurtowni z takimi rzeczami.

5. Dekoder, Cyfrowy Polsat bodajże. Chciał mi go wcisnąć Czesiek z tego: http://piekielni.pl/67191#comment_787615 komentarza. Trochę żal mi się go zrobiło bo "Niunia! Przysłali mnie to, wcześniej byli z papierami, kazali podpisać, to podpisałem, ale na co mnie to, może tobie się przyda" ;(

6. Wszelkiego rodzaju biżuteria, zegarki itp. Ewentualnie "zostawię pani klucze od domu". Yhy, na pewno.

7. Waluty innych krajów. Nie przyjmuję, bo nie mam czasu ani chęci biegać po kantorach, mój system sprzedażowy nie obsługuje, nie znam się, nie wiem jak poznać podróbkę. Awantury, że mam sprzedać, są na porządku dziennym.

Tutaj jako podpunkt "stare" złotówki. Przecież to 10000 zł!!! Awantura, bo on/ona płaci i ja mam to przyjąć.

8. Tu w grę wchodzi chyba jakieś zaburzenie psychiczne, bo dialog taki:

- Poproszę piwo takie.
- Proszę, to będzie dwa pięćdziesiąt.
- Proszę. (pani ściąga okulary z nosa i kładzie na ladzie)
- Yyyy... dwa pięćdziesiąt poproszę.
- No proszę bardzo! (pani zniecierpliwiona przesuwa okulary w moją stronę)
- Eeeee... Ale to nie są pieniądze, pani sobie ze mnie żartuje?
I w tym momencie pani zabiera okulary i warcząc pod nosem coś o idiotkach wychodzi. O_o

9. Garderoba maści wszelakiej. Najczęściej trafiają się buty. "Jaki ma pani numer buta?"

10. Bloczek biletów komunikacji miejskiej (całkiem zasadne podejrzenie, że kradziony). Pan był bardzo nachalny, ale w końcu udało mi się go pozbyć, mówiąc, że chętnie to od niego kupię i sprzedam wódkę za te pieniądze, jeśli wystawi mi fakturę :P

11. Produkty spożywcze. To jest cała kategoria:

- Kiełbasa. Żywiecka, krakowska, zwyczajna, podwawelska...

- Lubi pani kawę? :P

- Mam tu kilo śliwek/jabłek/gruszek, zrobi sobie pani kompot.

- W pamięci mi utkwił napoczęty ser żółty.

- Worek przeterminowanych cukierków.

- Nie wiem, czy się wpisuje w kategorię spożywki, ale co tam, bo to zwycięzca. Żywy, gdaczący kogut. Mam zdjęcie, jakby kto był ciekawy albo nie dowierzał ;)

Gdyby ktoś się zastanawiał, gdzie tu piekielność - większość takich "klientów", jak wspomniałam w punkcie siódmym, awanturuje się, albo marudzi przez pół godziny.

Pozdrawiam z krawędzi zdrowia psychicznego :)

sklepy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 270 (278)

#76525

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Całodobowy monopolowy, Nowy Rok rano, dziesięć minut temu znaczy się :)

Wchodzi, a raczej wpada, ledwo trzymając się na nogach pijana dziewczyna. Coś tam bełkocze, ciężko zrozumieć, aczkolwiek pojedyncze słowa da się wyłapać. Najwyraźniej jej wychodzą panie lekkich obyczajów, czynności seksualne oraz męskie narządy.

Za nią wpada jej towarzysz, w stanie podobnym, jednak bardziej zrozumiały. Po trwającej chwilę dyskusji (za bardzo się dogadać nie mogli) w końcu chcą kupić wódkę. To znaczy najpierw ona coś mówi, ale nie za bardzo wiem, o co jej chodzi, więc pan towarzysz żąda 0,7 wódki.

No niestety, co prawda sylwester, prawie każdy mniej lub bardziej podchmielony, ale bez przesady, nie sprzedam komuś, kto ledwo stoi na nogach. Mogę przymknąć oko czasem, kiedy właściwie nie widać, że ktoś pił, a na przykład w oddechu piwo czuję, ale na pewno nie w takim stanie.

Oczywiście musiało się to skończyć wzmożonym wyklinaniem i przejściem do ataków personalnych (Czy ja jakaś po**bana jestem? Co ja odpi**dalam? "wykonuję swoje obowiązki, proszę pana :D").
Na koniec panna wytoczyła koronny argument:

Panna: Ale ona, k**wa, gruba jest!
Ja: Ale za to prosto stoję!

Dosiego :)

monopolowy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 293 (323)

#74005

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój pies niedomaga. W czwartek udałam się więc z nim do kliniki weterynaryjnej (wtedy jeszcze nie było wiadomo co z nim jest), gdzie obejrzało go dwóch wetów, wstępnie zdiagnozowali, zaordynowali trzy różne zastrzyki i pobrali krew do badania. W czasie badania, pobierania krwi itd. siedziałam w poczekalni, bo w mojej obecności pies sieje na widok człowieka w kitlu taką panikę, że szkoda słów ;) Mieli nadzieję, że jak straci z oczu obiekt, za którym się można chować, to się uspokoi.

W każdym razie - w poczekalni kilka osób sobie siedzi, rozmowy o zwierzakach, wiadomo. Pewien pan zaczął mnie zagadywać, niby normalna sprawa, choć w pewnym momencie poczułam się jak na przesłuchaniu... Przytoczę tutaj dialog:

P - pan
J - ja

P - A pani piesek to ten co tak wył?
J - Tak, to mój, panikarz:)
P - A co, szczepienie?
J - Nie, takie i takie problemy (tu wyjaśnienie co dokładnie) i takie podejrzenia.

(Streszczę trochę, bo wyjdzie dialog na pięć stron: Jak karmię? Ile godzin spaceru dziennie? Gdzie na spacer chodzę? Ile ma lat? Ile waży? Wnioski z rozmowy: źle karmię, za mało spacerów itd.)

W którymś momencie weterynarz przyprowadził mi psiaka i kazał jeszcze chwilę zaczekać. No to czekam.

P - Eee tam, wymyślanie. Nic mu nie jest. Przecież widać, że wszystko w porządku.
J - No, wie pan, chyba jednak jest, znam swojego psa i widzę, że się coś złego dzieje.
P - Wymyślanie, wybiegać się musi!
J - Akurat teraz to go, proszę pana, oszczędzam, bo przy wysiłku go boli...
P - O, widać że zdrowy. Tylko niewybiegany!
J - ...
P - Da sobie pani spokój, co go pani ciąga po weterynarzach i stresuje tylko? Porządny spacer mu jest potrzebny!
J - ...
P - E, ale ludzie wymyślają, a widzę, że niewybiegany, no widzę.

Cierpliwie przemilczałam, chociaż już miałam na końcu języka sugestię, żeby pan otworzył własną praktykę, skoro, patrząc z odległości kilku metrów, lepiej wie co psu dolega niż weterynarze. W końcu nie po to tam przyszłam, żeby się kłócić z jakimś (przepraszam za określenie) pacanem. Ale ciśnienie mi podnieść to mu się udało. Na szczęście zaraz zawołali mnie do gabinetu, a jak wyszłam, pana niewybieganego już nie było.
Zastanawiam się tylko, czy facet naprawdę był taki, hmm, mądry inaczej, czy przylazł tam dla rozrywki podenerwować ludzi, bo zwierzaka żadnego ze sobą nie miał...

u psiego lekarza

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (202)

#73600

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas czytania historii: #73585 przypomniałam sobie o zdarzeniu, które miało miejsce jakiś czas temu.

Dojeżdżam do pracy korzystając zazwyczaj z linii autobusowej pospiesznej, ponieważ takie mam najsensowniejsze połączenie. Linie pospieszne w moim mieście tym się różnią od zwykłych, że pojazdy zatrzymują się tylko na niektórych przystankach. Oszczędzając czas potrzebny na hamowanie, rozpędzanie się i zatrzymywanie co kilkaset metrów pokonują swoje trasy szybciej, no wiadomo.

Pewnego dnia jak zwykle jadę do pracy, słuchawki w uszach, wgapiona w przestrzeń, moje spokojne pół godzinki na egzystencjalne rozmyślania:) Nagle, w połowie trasy między przystankami, kobieta siedząca obok mnie (siedzenie na samym przodzie) zbiera swoje rzeczy i idzie pod drzwi, wciska przycisk "stop". Widzę, że babeczka bardzo się dziwi, kiedy autobus nawet nie zwalnia przy właśnie mijanym przystanku linii zwykłych... Myślę sobie, no cóż, zdarza się, następnym razem pięć razy sprawdzi, do jakiego autobusu wsiada.

Ale nie. Kobieta wyskakuje do kierowcy z awanturą, której chcąc nie chcąc wysłuchałam, bo mi zagłuszyła muzykę w słuchawkach, tak się darła. Dlaczego pan się nie zatrzymałeś?!! Jak to nie ma przystanku, debilkę ze mnie robisz??! Co pospieszna?!! Wysadź mnie pan tu!!! JAK TO NIE MOŻESZ???!!!

Ściągam słuchawki i delikatnie próbuję pani wytłumaczyć, że poza przystankami nie można zatrzymać autobusu, bo widzę, że kierowca ma już dość, w końcu prowadzi pojazd z kilkudziesięcioma pasażerami, a tu jakaś baba mu się nad uchem wydziera i nie zamierza przestać. Oczywiście teraz babka zaczyna się wydzierać do mnie, że jak to, ona to zgłosi, my ją porwaliśmy! I tak dalej... Pluję sobie w brodę, bo po co było łamać swoją zasadę i się wtrącać, w końcu nie moja sprawa... Mogłam siedzieć cicho. Widzę, że kierowca z zaciętą miną patrzy na drogę, widocznie postanowił ignorować kobietę. Ja też już się nie odzywam, inni pasażerowie coś tam pomrukują z tyłu, baba jak zacięta płyta powtarza, że mamy ją wypuścić (tak, MY).

W końcu dojeżdżamy do przystanku, gdzie nieszczęsny autobus się zatrzymuje, wszyscy chyba czują ulgę, że to koniec awantury, kiedy znienacka... awanturnica zmienia front! Ona tutaj nie wysiądzie! Ona nie zna miasta, ona się tu zgubi! Jak niby ma wrócić do domu, na piechotę?!! Ona chce z powrotem no osiedle X!!! W końcu kierowcy udało się ją wręcz wygonić, grożąc nadzorem ruchu, policją i wysokim mandatem za zatrzymanie autobusu, gdyż, jak stwierdził, swoim zachowaniem uniemożliwia mu dalsze prowadzenie i z nią w środku on się nigdzie nie ruszy. Próbowała się jeszcze stawiać, ale szybko wyskoczyła, kiedy jeden z pasażerów, mężczyzna słusznej postury, rzucił, że jak nie chce sama wysiąść, to on jej pomoże... ;)
Dalsza podróż przebiegła w błogiej ciszy :)

komunikacja_miejska

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (344)

#71803

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem współwłaścicielką całodobowego sklepu monopolowego w mieście wojewódzkim.

W najpopularniejszym dzienniku regionu zamieszczono dziś na pierwszej stronie (z kontynuacją na siódmej) artykuł na temat prac nad ustawą o sklepach monopolowych. Z treści artykułu wynika, że ustawa ma dać władzom lokalnym większe możliwości kontroli sprzedaży alkoholu, np. samorząd będzie mógł wprowadzić zakaz sprzedaży w godzinach nocnych. W artykule przytaczane są opinie kilku osób, z których to opinii można się dowiedzieć że:
- w niektórych sklepach monopolowych sprzedaje się wódkę na kieliszki (!)
- sprzedaje się alkohol nietrzeźwym, a przy wejściu stoją żebracy i proszą o drobne
- sklepy monopolowe przeszkadzają okolicznym mieszkańcom

(tutaj chciałabym wyjaśnić jak to wygląda u mnie, a dlaczego, to się okaże na końcu historii)

- Sprzedaż wódki na kieliszki nigdy mi nawet nie przyszła do głowy.
- Nietrzeźwym nie sprzedaję i uczulam na to pracowników, bo nie warto stracić koncesji dla paru złotych zysku.
- W budynku, gdzie znajduje się mój sklep, nie ma lokali mieszkalnych, a z okolicy nikt nigdy nie narzekał (ludzie często wręcz wyrażają zadowolenie, bo można w środku nocy kupić, jeśli zajdzie nagła potrzeba, nie tylko alkohol, ale też podstawowe środki medyczne bez recepty, coś do jedzenia, np. zupkę chińską albo gołąbki w słoiku, kawę, herbatę, bilety komunikacji miejskiej, doładowanie do telefonu itd.)

W artykule przytacza się również opinie, że zamknięcie sklepów z alkoholem na noc doprowadzi do powrotu nielegalnych melin. Pytanie retoryczne, czy tak się stanie, jest najwyraźniej konkluzją całego artykułu, bo jego tytuł brzmi "Po wódkę na melinę?".

Redakcja uznała, że najlepszym zobrazowaniem artykułu o takim tytule i treści będzie zdjęcie mojego sklepu. Tyle szczęścia, że nie na pierwszej, a przy kontynuacji, na siódmej stronie. Czytelnik otwierając gazetę na tej stronie widzi:

ZDJĘCIE SKLEPU MONOPOLOWEGO

Po wódkę na melinę?

sklepy prasa

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (296)

#69601

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z dzisiejszego (a właściwie to już wczorajszego) wieczoru.

Całodobowy monopolowy. Przyszedł facet oddać butelki po piwie. W czasie kiedy wystawia sobie butelki na ladę odbywa się taka rozmowa:
J - Ja
K - Klient (powiedzmy;))

K - Butelki chcę oddać! (ani dobry wieczór, ani pocałuj mnie w rzyć, normalka).
J - Ale proszę pana, te butelki całe są obrośnięte pleśnią, ja takich butelek nie przyjmę.
K - To co niby mam zrobić, wyrzucić?!
J - Yyy... wystarczyłoby je umyć czy wyczyścić...
K - A co to w ogóle pani przeszkadza?
J - To obrzydliwe. Poza tym grzyby rozsiewają zarodniki, a wdychanie powietrza z takimi zarodnikami jest bardzo szkodliwe.
K - Naprawdę?
J - Naprawdę.
K - A, to nie wiedziałem. A jak umyję te butelki, to pani przyjmie?
J - Pewnie. Żaden problem.

Minęło z pół godziny, facet wraca.

K - No, umyłem. Taaakie czyściutkie. Ciekawe czy w majtkach też tak dbasz o higienę, czyścioszku, hehehe.
(oż ty ku*wa, pomyślałam sobie)
J - Wie pan co? Ja jednak ślicznie dziękuję za te butelki, przyjmuję tylko z paragonem.
K - Co ty ku*wa, mówiłaś że przyjmiesz!
J - Na pewno nie po takich chamskich odzywkach.
K - Jakie chamskie, tylko pytam czy ci*ę myjesz, hehe. Coś ci się nie podoba? Patrzcie ją, jak się oburzyła, hehehe.
J - Wypad! Tam są drzwi. (no cóż...)
K - COOO?! Wypad?! To tak do klienta?!
J - Jakiego klienta? Zwykły cham i prostak. Wynocha!

Poszedł, coś tam jeszcze bluzgając pod nosem.
W sumie to nie wiem, jak to skomentować.

sklepy

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 448 (564)

#68707

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stałam sobie w moim sklepie przy kasie. Przed drzwiami (otwartymi) zatrzymała się grupka młodych ludzi. Przez chwilkę tak sobie stali praktycznie w drzwiach i rozmawiali, nic niezwykłego. Niespecjalnie się przysłuchiwałam, bo co mnie obchodzi, o czym tam gadają, ale siłą rzeczy ich słyszałam. W którymś momencie dotarły do mnie słowa jednego z [M]łodzieńców.

M - No, to ciekawe, czy dam radę sięgnąć tą tequilę...

Krótkie wyjaśnienie: Po wejściu do sklepu staje się naprzeciw szyby, za którą są towary. Szyba sięga do wysokości jakichś dwóch metrów, powyżej jest ze dwadzieścia centymetrów przerwy, a pod samym sufitem jest jeszcze półka, na której właśnie są wystawione tequile, też za szybką. Wysoka osoba mogłaby sięgnąć przez tę przerwę do butelek na półce. "Okno" w szybie, przez które odbywa się sprzedaż i gdzie znajduje się kasa jest ze dwa metry w lewo, więc stojąc przed drzwiami nie da się zobaczyć kogoś przy kasie. Mam nadzieję, że w miarę jasno;)

Zrobiłam więc krok w stronę wejścia, w rękę chwyciłam gaz pieprzowy "w razie czego" i po chwili doczekałam się młodzieńca. Widząc mnie, zatrzymał się z ręką już wyciągniętą w górę.

M - Ale jak... To pani...?

A ja tylko uniosłam brwi i rękę z gazem, żeby ostrzec, jak się próba kradzieży skończy. Chłopak najwyraźniej odzyskał rezon, bo całą sytuację skwitował:

M - Yyy... Ja tylko żartowałem, co pani na mnie z gazem! Traktujecie klienta jak złodzieja, idę gdzie indziej zrobić zakupy!

No normalnie obraził się na mnie i w ogóle foch, z takim wyrzutem to powiedział ;)

sklepy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 438 (476)

#66169

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ze dwa - trzy tygodnie temu, stałam sobie na przystanku i czekałam na tramwaj. Szczecin Wyszyńskiego - jeden z większych węzłów komunikacyjnych, tramwaje i autobusy jeżdżą stamtąd praktycznie w każdy zakątek miasta.

Podchodzi do mnie facet, na oko tak z pięćdziesiąt lat. Następuje taka oto wymiana zdań:

F - Ej, co stąd jedzie na Gumieńce?
Ja - (zgodnie z prawdą) Nie wiem.
F - To stoisz na przystanku i nie wiesz?! (a właśnie miałam mu pokazać, gdzie są rozkłady...)
Ja - yyy... Ty też stoisz na przystanku i nie wiesz.
F - To po co tu stoisz? (bo wszyscy jadą tam, gdzie on)

Stwierdziłam, że dalsza rozmowa nie ma sensu, więc obróciłam się na pięcie i przeszłam sobie kilka metrów dalej, usiadłam na ławeczce. Po chwili facet przechodził obok z jakąś kobietą, która coś tam mu tłumaczyła o przesiadkach. Rzucił w moją stronę, że "nie wiem, gdzie jadę" (skąd mu się to wzięło?). Zgodnie ze świętą zasadą (nie dyskutuj z idiotą...) skwitowałam to tylko uniesieniem brwi. Facet chciał chyba się jeszcze do mnie rzucać, ale kobieta powiedziała mu, że musi wsiąść do autobusu który właśnie podjechał. Ominęły mnie więc dalsze atrakcje związane z towarzystwem owego dżentelmena. Do tej pory nie wiem, o co mu właściwie chodziło.

komunikacja_miejska

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (384)

#63919

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/63904 przypomniała mi o moich niedawnych perypetiach z dostawcą pizzy. Jakiejś super wielkiej piekielności tu nie ma, ale jest dość irytująco.

W ostatnim czasie często zamawiam pizzę, bo niezbyt mam czas żeby gotować, a akurat otworzył się nowy lokal po drugiej stronie ulicy. Pizzę mają pyszną, wszystko zawsze jest w porządku, gratisowe sosy do każdego zamówienia... tylko z dostawcą mam niewielki problem. Z reguły płacę gotówką, jednak czasami zdarza się, że w domu pieniędzy nie mam, więc trzeba zapłacić kartą (mają taką opcję).

Pierwsza płatność plastikiem – płaciłam kartą mojego faceta (który nie ma zablokowanej możliwości płatności zbliżeniowych). Podaję kartę dostawcy, jednocześnie mówiąc, że ma być na PIN, nie zbliżeniowo, bo...

PIIIP!

Dostawca zbliżył kartę do terminala. Zadowolony z siebie, bo „co pani, tak jest szybciej!”. Wytłumaczyłam, że tak nie chcę, ponieważ pieniądze z konta są pobierane z opóźnieniem i nie widzę na koncie takiej transakcji. Ale w sumie nic się strasznego nie stało, no trudno poszło to poszło, nie będę z tego powodu płakać.

Druga płatność plastikiem – historia mniej więcej się powtarza, na koniec tylko dodaję, że nie życzę sobie, żeby mi dostawca wybierał samowolnie sposób płatności (oczywiście grzecznie i kulturalnie, facet jest nawet sympatyczny, tylko ta płatność kartą...)

Przez jakiś czas wszystko się pięknie układało z moim dostawcą, bo płaciłam gotówką, ale w końcu nadszedł ten moment...

Trzecia płatność plastikiem – tym razem miałam swoją kartę, pay-pass zablokowany. Podaję kartę, zwyczajowo wypowiadam formułki o płatności zbliżeniowej i oczywiście...

PIIIP!

Nie ukrywam, że na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Poczekałam, aż terminal wypluje potwierdzenia (odmowa, oczywiście), żeby zobaczyć, co też dostawca zrobi. Zaskoczył mnie, bo nawet nie spojrzał na wydruki, powiedział „dziękuję, do widzenia!” i zbiera się do wyjścia.

W tym momencie na moim prawym ramieniu zmaterializował się znikąd aniołek („no chyba nie dasz mu tak odejść, przecież nie zapłaciłaś, to zwykła kradzież!), zaś na lewym diabełek (sam tego chciał, mówiłaś mu, że nie ma być zbliżeniowo, może to go czegoś nauczy!). Kłótnia pomiędzy stronami mojej natury sprawiła, że na chwilę się zawiesiłam, co zwróciło uwagę dostawcy. Wywiązał się taki dialog:

J – ja
D – dostawca

D – Wszystko w porządku, tak?
J – Yyy... Eee... a nie jest czasem odmowa? (aniołek wygrał :D)
D – Ale jak odmowa?
J – No odmowa, z terminala. Ja mam zablokowane płatności zbliżeniowe...
D – (rzut oka na wydruk) A, no faktycznie. I co teraz?
J – (lol) Trzeba zrobić normalną płatność i muszę wbić PIN.
D – Aha, aha...

Odniosłam wrażenie, że facet nie bardzo ogarniał, co się właściwie właśnie stało. Patrzył na mnie podejrzliwie, kiedy wbijałam PIN (pewnie się zastanawiał, na czym polega ten przekręt i gdzie tu haczyk, hehe...), ale ostatecznie rozeszliśmy się w pokoju (po tym, jak znów wytłumaczyłam, że nie chcę płacić zbliżeniowo).

Z usług pizzerii nie mam zamiaru rezygnować, bo ich pizza jest naprawdę bardzo dobra. Ale coś mi się zdaje, że jeśli sytuacja znów się powtórzy, to aniołek z mojego ramienia poniesie sromotną klęskę ;)

pizzeria

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 364 (546)

#61174

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w całodobowym sklepie monopolowym.

Sobotni wieczór, za pół godziny miałam kończyć pracę. Przyszedł stały klient, z którym jestem po imieniu, powiedzmy [P]iotrek.

Ja- Dzieńdobrywieczór :)
P - Cześć Justynko, daj mi papierosy X i pół litra wódki Y.
J - Ale wiesz, że Y podrożała? Kosztuje już 24,49. Mogę ci dać...
P - Nie, nie, w porządku, niech będzie Y.

Skasowałam zakupy, podałam kwotę do zapłaty (36,99), przyjęłam banknot 50zł, wydałam resztę (13,01). Chwilkę sobie pogawędziliśmy, po czym Piotrek wyszedł, co ważne, nie zabierając paragonu.

Pół godziny później, koniec mojej zmiany. Moja zmienniczka stała już obok mnie i czekała na zmianę, ale akurat zrobiła się kolejka, więc chciałam jeszcze obsłużyć tych kilka osób, żeby nikt nie musiał czekać, aż się przelogujemy (trwa to jakieś trzydzieści sekund, ale ludzie potrafią się zdenerwować czekaniem). Nagle do sklepu wszedł Piotrek ze swoją kobietą/narzeczoną/żoną(?), powiedzmy [E]lą. Ominęli kolejkę i podeszli prosto do kasy.
P - Słuchaj, mogłabyś mi znaleźć paragon za zakupy co wcześniej brałem?
J - Teraz to nie znajdę (wskazuję na kolejkę, a następnie na pokaźną stertę paragonów, które składałam na kupkę przez całą zmianę), ale...

Chciałam powiedzieć, że jak tylko zejdę z kasy mogę przejrzeć, na pewno gdzieś tam ten paragon był. Nie udało mi się jednak dokończyć zdania, bo zza pleców Piotrka wyskoczyła z wrzaskiem Ela.

E - OJE*AŁAŚ MOJEGO PIOTRKA!!!
J - ??? (zatkało mnie, naprawdę mnie ten wybuch zaskoczył, nie miałam pojęcia, o co chodzi)
E - (w kierunku kolejki) OJE*AŁA GO NA DWA ZŁOTE NA RESZCIE, ZŁODZIEJKA!!!

Kolejka osłupiała, moja zmienniczka też, ja nie wiedziałam co powiedzieć, ale zebrałam się w sobie i spytałam, o co właściwie chodzi. Piotrek zaczął coś mówić, ale Ela mu przerwała.

E - ODDAWAJ DWA ZŁOTE!!! ODDAWAJ ZŁODZIEJKO!!! Albo mi teraz oddasz pieniądze, albo dzwonię do Anki! (kierowniczki sklepu)
J - Nie mam pojęcia, o co chodzi, za chwilę...

Znów nie było mi dane dokończyć myśli ("za chwilę schodzę z kasy i wyjaśnimy"), zakrzyczała mnie. Piotrek ją uspokaja, z kolejki słychać "uspokój się kobieto", mnie znów trochę wmurowało. Po kilku sekundach, gdzieś między "dwa złote" a "złodziejka" usłyszałam "wódka 22 złote, fajki 12,5" i wtedy zaskoczyłam. Wódka podrożała o 2,5...

J - Chwila! Proszę się uspokoić! - głosem podniesionym, żeby ją przekrzyczeć, ale nic to nie dało.

Właśnie w tym momencie skoczyło mi ciśnienie, ze strony baby zero chęci wyjaśnienia sytuacji, za to wiele chęci do nazywania mnie złodziejką przy innych klientach, więc pokazałam, że też mam siłę w płucach:

J - PATRZ!!! (chyba ją zaskoczyłam, bo zamilkła) PATRZ! Tu masz cenę wódki - wskazałam na cenę na półce - jak byk 24,49!

Zapadła cisza, baba się zapowietrzyła (teraz ją dla odmiany zatkało ;D), chyba zaczęło do niej docierać, jaki piękny urządziła pokaz i że zrobiła z siebie idiotkę. Piotrek korzystając z jej konsternacji przeciągnął ją do drzwi i wyprowadził ze sklepu. Chłodniejsze na zewnątrz powietrze chyba ją trochę otrzeźwiło, bo najwyraźniej doszła do wniosku, że ostatnie słowo musi należeć do niej.

E - A ch*j ci w d*pę! - krzyknęła w drzwiach.

Nie pozostało mi nic innego, jak odkrzyknąć, że nawzajem.

Teraz przysłowiowa już wisienka ;)

Z Elą i Piotrkiem mamy stosunki raczej koleżeńskie (a przynajmniej tak było do tej pory), ponieważ jakiś czas temu Ela zostawiła u nas swoje CV "w razie gdybyśmy potrzebowali pracowników" i co jakiś czas pytała się, czy nic się nie zmieniło.
Wisienka na wisience - jeśli wszystko pójdzie dobrze, już niedługo będę właścicielką tego sklepu, na spółkę z Anią, kierowniczką.
Już się rozpędzam, żeby zatrudnić osobę o tak wysokiej kulturze osobistej ;)

Teraz tylko czekam, aż wpłynie na mnie skarga...

sklepy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 692 (760)