Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sihaja

Zamieszcza historie od: 12 marca 2011 - 18:56
Ostatnio: 21 czerwca 2014 - 15:09
  • Historii na głównej: 40 z 80
  • Punktów za historie: 29715
  • Komentarzy: 332
  • Punktów za komentarze: 1528
 
zarchiwizowany

#21862

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzień ślubu... Piękny, romantyczny, najszczęśliwszy dzień w życiu... A jednak zdarzają się rzeczy, które doprowadzają do białej gorączki lub co najmniej do stanu przedzawałowego...

Mój (już) mąż miał mnie odwieźć na makijaż i fryzurę, po drodze wstąpić chcieliśmy do kwiaciarni po odbiór moich kwiatów i kwiatów druhny, dekoracji samochodu i kwiatuszków do butonierki dla chłopaków.

Mój bukiet miał być z gipsówki, z dodatkiem pąków białej róży (lub róży ecru gdyby nie było białych), związany jasnosrebrną wstążką z satyny. Natomiast bukiet był z minimalną ilością gipsówki, róże były pomarańczowo-różowe i wielkie, a w dodatku stare, bo z pomiętymi, brązowymi końcówkami, wszystkie kwiatki oplecione były jakimiś srebrnymi wiórkami, a wstążka była CZARNA...

Ugięły się pode mną kolana. Bukiet druhny wyglądał o wiele lepiej niż mój, choć tam też wsadziły panie srebrne wiórki, mimo że mówiłam wyraźnie, że nie chcemy żadnych koralików, kryształków i ozdóbek... Kategorycznie zażądałam zmiany koloru wstążki i zażądałam wyjaśnień dlaczego jest tak a nie inaczej. Pani stwierdziła, że ona ma zapisane jasne róże, a te nie są ciemne... (Nieważne, że do dekoracji samochodu (i sali) zamawiałam białe i białe jakoś były - po co mi w bukiecie w takim razie pomarańczowo-różowe???)

No nic, 26 grudnia, odebraliśmy te, pani tylko zmieniła wstążkę na cielistą (też ni w pięć ni w dziewięć bo srebrna satynowa miała pasować do butów, paska sukienki i krawata pana młodego...), zapłaciliśmy, wróciłam do domu, napisałam do pani właścicielki SMS, że z nerwów nie jestem w stanie dzwonić, ale to, to i to jest nie tak i będę to reklamować. Odpisała, że jej przykro, ale bukiet był robiony ściśle wg. moich wskazówek... W dodatku narzeczony musiał jechać raz jeszcze bo pani zapomniała dać nam butonierek, a policzyła za nie...

Jeszcze lepsza niespodzianka czekała nas na sali...
Tort zamawiałam zimowy, obłożony masą marcepanową, dekorowany śnieżynkami, srebrnymi kuleczkami i jadalnym brokatem... Natomiast to co wjechało... to był zwykły tort śmietanowy obsypany wiórkami z opłatka, na górze tkwiły trzy róże, w boki powtykane były gałązki gipsówki... Byłam w szoku, myślałąm, ze pomylili torty...


Okazało się, że masa marcepanowa im się rozpuściła... w lodówce... i zawołali znajomego cukiernika i naprawił im to tak jak tylko się dało. Cukiernia pokazała nam zdjecia dostarczonego tortu, był piękny i cholernie drogi, mniej więcej dwa razy tyle, co tort bez masy marcepanowej... Pani, która robiła tort, powiedziała, ze nie wie co mogli zrobić, zeby ta masa się rozpuściła (ja się nie znam), ale kobieta miała łzy w oczach bo napracowała się bardzo dużo, a nic z tego nie było...

Niby nic powiecie. Nikt z gości w zasadzie nie wiedział o tych wpadkach, oprócz rodziców. Tylko my, ale to jest taki jeden dzień, kiedy chciałoby się mieć tak, jak się omawia i za co się płaci, bo nikt przecież nam łaski nie robi, że zrobi wg. zamówienia...
Co do finału:
w kwiaciarni pani oddała nam 50 zł (ze 150), powiedziała, że srebrne wiórki były jej pomysłem i własną inwencją (no helloł - dobrze, ze dało się to wyplątać...), a wstążka była ciemnoszara, tylko namoknięta w wodzie wyglądała na czarną... a róże ona ma zapisane jasne i zdania nie zmieni, były jasne, świeże i poobijały się dopiero w moich rękach (w ciągu tych 5 sek. kiedy dostałam kwiaty do ręki chyba...)

Cukiernia nie wzięła odpowiedzialności na siebie za tort (dostarczyli prawidłowy przecież), lokal stwierdził, że to z tortem musiało być coś nie tak, u nich wszystko gra. Nie obniżyli nam kwoty do zapłacenia, choć mieliśmy też inne zastrzeżenia (m.in. zginęły dwa wina - żeby było śmieszniej moje bezalkoholowe, zniszczyli nasze dekoracje, kupione przez nas "bo wyraźnie nie powiedzieliśmy, ze chcemy je do zwrotu, więc wyrzucili dużą część). Zaproponowali, że jak zrobimy u nich chrzciny, to dadzą nam taki tort w prezencie.
Zapomnieli chyba, że chrzciny nie są obligatoryjne, może nie każdy zaprasza 50 osób na chrzciny, nie każdego na nie stać i taki tort to chcieliśmy mieć tego dnia, gdy był z nami fotograf, a nie kiedyś, na "być może chrzcinach"...

Ślub i wesele

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (317)
zarchiwizowany

#21383

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
26 grudnia się pobieramy. W związku z tym przygotowaliśmy niewielkie wesele (na ok. 45 osób+dzieci). Poprosiliśmy o potwierdzenie przyjścia do 30 listopada, lub na początku grudnia, zebyśmy w razie odmowy gości mogli doprosić przyjaciół. Ze względu na to, że nie reprezentujemy grupy "zastaw się a postaw się" i nie chcemy w nowe życie wchodzić z długami na 10 lat z powodu wesela, postawiliśmy tylko na najbliższą rodzinę + właśnie kilkoro przyjaciół "w rezerwie".

Wczoraj mieliśmy wyznaczoną datę poinformowania lokalu o tym, ile osób będzie. Wszystko zliczone, kwestia podania liczby gości. Rano dzwoni mój narzeczony, że jednak dzwoniła jego ciocia, ze nie będzie jej dwóch córek, jednej z mężem i dzieckiem, drugiej z chłopakiem. Bo mąż jednej pracuje, a druga ma wyjazd.

Pomijam fakt tłumaczenia się kobiety za swoje dorosłe bądź co bądź córki, ale mogły one choć zadzwonić, ze przykro im, ale ich nie będzie. Nie, po co, przecież to normalne, że się nie poinformuje i nie przyjdzie w 5 osób, nie?

Od mojej siostry usłyszałam, że wybraliśmy debilną datę, bo nikt nie chce z nią przyjść tego dnia, sukienka jest głupia i dlaczego w pół łydki a nie długa - jak jej wytłumaczyć koncepcję lat 50-tych, a w ogóle to ona CHYBA przyjdzie na sam slub, ale jeszcze nie wie.

Od mojej bratanicy (14 lat) usłyszałam, że data jest wyjątkowo głupia, bo ona nie znajdzie fryzjera.

Od mojego bratanka dziś na facebooku dostałam wiadomość (chłopak 19 lat):
on: no sory miałem napisać wcześniej, ale bede sam na weselu.
ja: hmm, no szkoda że nie dałeś znać chwilę wcześniej, bo już musieliśmy podać liczbę gości do restauracji, w końcu pobieramy się za 4 dni w tym Święta...
on: no to trudno, ja bede sam, pa

Wkurza mnie niemożebnie taka niefrasobliwość ludzi i takie komentarze. Nikt im nie każe przychodzić, ale mogliby o tym zawiadomić choćby SMSem osobiście, a nie okazywać totalny zlew i brak szacunku... A komentarz 14-tolatki o fryzjerze jest już moim zdaniem conajmniej niestosowny.
Powiadomienie o tym z kim się przychodzi - dobrze wiedzieli, że ze wgzlędów finansowych robimy małe wesele i każda osoba się lizy. Teraz nie zaprosimy nikogo, bo już nie wypada. Jestem zła.

Aha, żeby nie było, ze data jest zła, gości zapraszaliśmy już na początku września, żeby mogli zaplanować sobie ten dzień, albo dać znać, że nie będą mogli być wtedy z nami.

rodzinka...

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (323)
zarchiwizowany

#21376

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kupiłam buty na ślub przez sklep internetowy. Jednak nie zgadzała się wielkość, odesłałam do wymiany. Na drugi dzień dostałam informację, ze wymiana nie może być dokonana, bo pudełko dotarło zniszczone doszczętnie (prawdopodobnie poczta nie zapakowała paczki o co poprosiłam i za co zapłaciłam, tylko okleiła pudełko na buty taśmą, ale to już inna rzecz) poza tym chcę dokonać wymiany na inny model butów (no fakt, tylko dlatego, ze mniejszego rozmiaru nie było w tym modelu, który kupiłam wcześniej, ale nie było w regulaminie słowa o tym, że nie można na inny model wymieniać, a poza tym najpierw trzeba było wypełnić formularz wymiany, który został zaakceptowany, a dopiero potem wysłać buty).

Poprosiłam o punkt regulaminu, który mówi, ze nie można wymienić butów na inny model. W drugim mailu dostałam informację, że można, ale że w tym przypadku to jest nieistotne bo pudełko jest zniszczone. Poprosiłam o wyjaśnienie jasno i wyraźnie czy można, czy nie można wymieniać butów na inny model. Jeśli nie można - to poproszę o konkretny punkt w regulaminie, a jeśli można to dlaczego pracownik w mailu wprowadził mnie w błąd?
Pan napisał, że on nie ma nic więcej do dodania w tej sprawie i od tygodnia milczy.

Jak dla mnie sklep mataczy, kręci, obsługa jest fatalna, wprowadza w błąd byle na swoją korzyść wytłumaczyć fakty... Nikomu nie polecam. Mi na tydzień przed ślubem robili problemy z wysyłką nowo zakupionych butów, bo rzekomo przelew nie dotarł (te same banki, wysłane potwierdzenie przelewu mailem). Nie warto tracić nerwów...

sklepy_internetowe Fleq.pl

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (59)
zarchiwizowany

#20088

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stoimy w kolejce w hipermarkecie, ja i mój narzeczony [M], pani [K]asjerka kasuje nasze produkty. Skasowała, przesunęła [P]anu stojącemu za nami piwo.
[P] Co pani moje piwo rusza?!?
[K] Przepraszam, przesuwam, bo zdarza się, że przewróci się z końca taśmy na czytnik kodów i jak się niefortunnie obróci, może je odczytać i doliczyć klientowi przed panem.
[P] A to ja bym tak chciał, to ja tak poproszę! (żadnego takiego uśmiechu, na zasadzie że to żart, wszystko na poważnie...) Mi by to odpowiadało.
[M] (zaśmiał się) Ale nam niekoniecznie!

W tym czasie pani coś źle wbiło się na kasie i zadzwoniła po kierownika, żeby jej to skasował, poprosiła nas grzecznie o chwileczkę, nie ma problemu, poczekamy, stoimy dalej. Pan zaczął się wyraźnie rozkręcać, mówiąc wcale nie przyciszonym głosem.
[P] Kupują se je*ani samochodziarze samochody za 60 czy 80 tysięcy i narzekają, że paliwo w Anglii drogie. To niech mi zapłacą za piwo moje, a co! I mi paliwo by kupili, jakiś gaz lepszy, albo do knajpy zaprosili na rachunek za 120 zł! Nie mogliby? Co, nie stać ich? Je*ani... Mnie na zakupy nie stać, a ich stać na takie samochody, to mogliby kupić!
Nawet nie zwracaliśmy na to uwagi, popatrzyliśmy tylko z kasjerką na siebie i ignorowaliśmy, bo co odpowiedzieć na takie coś?

Tu pani kasjerka przeprosiła, ze czekanie na kierownika się wydłuża i jeszcze poprosiła nas o chwileczkę. Płaciłam część kwoty bonem sodexo, więc pan skupił się i na tym.
[P] Bonami pier*olonymi płacić będą, nie mają pieniędzy, to bonami płacą.
[M] A jakby panu część pensji tak wypłacali, to co, zbierałby pan w skarpecie? Przecież gdzieś to trzeba wydać, w banku na euro nie wymienią...
[P] Jak pieniędzy nie ma, to do Niemiec wypie*rzać do roboty, drogi im budować, a nie tu płacić takim gównem...

Na szczęście w tej chwili przyszła kierowniczka i wykasowała błąd z rachunku, tak że mogła nam pani wydać resztę.
[M] Często ma pani takie atrakcje?
[K] Nie, ja to drugi dzień tu jestem...
[M] No to spokojnej zmiany i do widzenia.

Ja pierdzielę, że się tak ludziom w kolejkach chce. Po co?

Hipermarket

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (245)
zarchiwizowany

#20009

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na poczcie.
Moja poczta jest miejscem, gdzie panie pracujące mają czas na wszystko. Wczoraj np. przyszła pani odebrać 3 przesyłki, na każdą miała awizo. Pracownica poczty najpierw znalazła jeden list (nie spiesząc się, bo i po co, tylko 8 osób w kolejce stało), sprawdziła dowód, podpisała papierek, po czym poszła szukać kolejnego listu, znów sprawdziła dowód, podpisała papierek, po czym poszła szukać kolejnego listu...

Od wtorku mam zalecenie głównie leżenia w ciąży. Mówiąc w skrócie - niebezpieczeństwa na już nie ma, ale zaczyna się dziać coś mniej ciekawego i lepiej, żeby nie wychodziło poza "zaczyna się dziać".

No ale nic, kolejka, to kolejka. Biorę dwa świstki na polecony, wypełniam, po czym staję w ogonku. Zaczepiła mnie pani stojąca przy drugim okienku, że ona za tym panem będzie stać, bo tam kupiła kopertę, teraz tylko ją zaadresuje przy stoliku (tak mamy na poczcie... jednym okienku koperta, w drugim znaczek...). Zgodziłam się. Zaczęło mi być gorąco. Zdjęłam czapkę. Rozpięłam kurtkę. Rozpięłam polar. Bluzki już rozpiąć nie mogłam, ale stoję. Pani w moim okienku wydała te trzy listy na awizo, kazała wypełniać raz jeszcze adresy dziewczynie z paczką, za mną stanęła kolejna dziewczyna, pan przede mną odebrał swoje przesyłki, mi zdążyło trzy razy zrobić się ciemno przed oczami (ale przeszło), minęło dwadzieścia siedem minut i wtedy pani, która miała tylko zaadresować kopertę, stanęła w kolejce przede mną. [D]ziewczyna za mną zwróciła jej uwagę, zanim zdążyłam się odezwać.
D - Przepraszam, ale tu jest kolejka...
P - Tak, ale ja u stałam, tylko poszłam zaadresować kopertę. Ta pani to wie. - wskazała na mnie.
J - tak, ale miała ją pani zaadresować, a nie przesiedzieć niemal pół godziny na krześle. Ja jestem w zagrożonej ciąży i jakoś mogłam stać.
P - To trzeba było sobie usiąść!
J- Chyba pani na kolanach, tam jest jedno krzesło. Ludzie starsi stoją, a pani musiała przesiedzieć. To teraz może pani poczekać aż te dwie osoby przy okienku zostaną obsłużone.

Byłam wredna. Ale wkurza mnie takie cwaniactwo. "Ja sobie tylko...", "Ja tu będę stała, tylko pójdę jeszcze do innej kolejki"...

poczta

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (225)
zarchiwizowany

#19410

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czy Piekielna historia? Dla mnie nie, dla koleżanki pewnie tak. Wczoraj wezwała mnie kierowniczka, prosząc, żebym zadzwoniła do klientki, która godzinę rozmawiała z koleżanką. Klientka z serii drących się, wymagających rozmowy z prezesem, itd. Chodziło o to, że zepsuła jej się bateria w telefonie, a o ile na telefon ma gwarancję 24 mce, to na baterię tylko 6. Umowy jeszcze nie da się przedłużyć, baterii nie chce sama kupować, mamy jej wysłać. Kierowniczka zawalona sprawami, poprosiła mnie, stwierdziła, że jak ja nie dam rady, to już sama zadzwoni, ale w zasadzie powie jej to samo. Dostałam możliwość przedłużenia klientce umowy z telefonem wyjątkowo na kilka mcy wcześniej (kilka - w okolicach 10 mcy...) jeśli zechce.
Koleżanka, która z panią rano rozmawiała, stwierdziła, że już by nie chciała z nią rozmawiać, z mocno bijącym sercem dzwonię więc, spodziewając się najgorszego...

Rozmowa z panią trwała jakieś 7 minut, klientka była zachwycona, ze wyjątkowo daliśmy jej szansę na nowy telefon tak wcześnie, doradziłam jej odpowiedni dla niej... Pogadałyśmy sobie o producentach, którzy dają krótsze gwarancje na akcesoria (tak, tak, to niesprawiedliwe), a na koniec pani zapytała, czy nie zechciałabym zostać jej synową. Stwierdziłam, że bardzo mi miło, ale to musiała by się pospieszyć, bo półtora miesiąca mi wolności zostało :P "No to nie będę tego robić pani chłopakowi, szczęściarzowi jednemu" usłyszałam. Poprosiłam, zeby pozdrowiła syna i w świetnych humorach obie skończyłyśmy rozmowę.

Jak widać, czasem nawet piekło można zmienić w niebo ;)

BOK Biznes Orange

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (57)
zarchiwizowany

#19408

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rozmowa z klientem. Starszy pan miał pretensje, bo zmieniliśmy mu hasło do komputera (!). Ja nie rozumiejąc, proszę o wyjaśnienie. Okazało się, że był w salonie i pani mu zmieniła hasło, mówiąc że to będzie hasło do komputera. W końcu doszłam do tego że prawdopodobnie pracownica w salonie klientowi ustaliła kod abonencki, czyli weryfikacyjny kod, który trzeba podać dzwoniąc do nas i przy stronie internetowej orange.pl. A nie jako hasło do komputera. Pan stwierdził, że ta pani wyraźnie mówiła że chodzi o hasło do komputera, on teraz nie może wejść do komputera a musi z córką przez Skype porozmawiać. Na nic zdały się tłumaczenia, że nie mamy takiej mocy, żeby mu zmienić hasło i żeby wpisywał stare. Stwierdził, że stare już zapomniał...

BOK Biznes Orange

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (157)
zarchiwizowany

#19078

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja siostra cioteczna kiedy była mała (lata 90-te), miała etap bycia "psem". Łaziła na czworakach, szczekała, gryzła ludzi po stopach (!), "prosiła" jak piesek o coś słodkiego... Któregoś dnia, w sklepie, stała z ciocią w kolejce do kasy i zauważyła piękne, kolorowe opakowanie, na którym był narysowany pies. W środku były jakieś kolorowe chrupki dla psów, czy coś takiego. I Iga zapragnęła mieć to z całej duszy dla siebie. Przy czym trzy- czy czterolatka nie za bardzo wiedziała, co to jest, ale wyglądało jak chrupki... Wzięła z półki i pociągnęła ciocię za spódnicę:

[I] Mamo, kup mi to!
[C] Iguś, ale po co ci to?
[I] Mamo, mamo, kup mi, kup, ja to tak lubię...
[C] Iga, ale to dla pieska jest.
[I] Ale ja to tak lubię, ja jestem pieskiem, kup mi...
[C] Iguniu, ale tego ludzie nie jedzą, tylko pieski,a my nie mamy pieska...
[I] Mamo, mamusiu, kup mi, ja cię będę tak kochać, ja to tak lubię jeść... to moje ulubione...
Ciocia stwierdziła, że z tłumionego śmiechu miała już łzy w oczach, bo Iga takim błagalnym, cienkim głosikiem prosiła, zeby jej to kupić, bo ona to lubi, i tuliła tę paczkę do siebie...
Tu jednak włączyła się pani z kolejki i druga pani... [p1] i[p2]
[P1] No tak to dzisiaj jest, matka kari dziecko psimi chrupkami, zeby zaoszczędzić...
[P2] Pani wie, dziecko mówi, ze jest psem,, ciekawe czy w ogóle coś je, to trzeba gdzieś zgłosić...
[C] Nie, ona ma taki etap, że udaje pieska, wszystko co z psem to by kupowała i wszystko co z psem to ona kocha i uwielbia, dlatego tak mówi - zaczęła tłumaczyć ciocia.
[P1] Tak, tak, tak to bywa w dzisiejszym swiecie, zaoszczędzić się da na dzieciach... a sama pewnie po nowe torebki i ciuchy chodzi.

Tu ciotka się wściekła i powiedziała, co myśli o ich zachowaniu. Wtedy rzeczywiście nie bardzo im sie powodziło, mieszkali we 4 w jednym pokoju, ale dzieci zawsze były czyste, najedzone i zadbane, choćby kosztem właśnie cioci. Kobiety umilkły. A ciocia wzięła Igę za ręke i powiedziała:

[C] Chodź Iguniu, tu zakupy robią tylko niegrzeczne panie, my pójdziemy do sklepu dla grzecznych i miłych ludzi.
I wyszła

Sklep około 1993 roku

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (180)
zarchiwizowany

#18243

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój narzeczony [M] to jedna wielka przekora. Historia ta miała miejsce kilka lat temu, jeszcze za jego czasów studenckich. Jechał sobie autobusem, stał trzymając się tej poprzecznej rurki nad głową, a poniżej siedziały babcie i nadawały na Żydów, jacy to oni nie są źli i chamy, jak to Polskę rozkradają i do upadku przywodzą, że krew dzieci do macy dodają i te porwania i zniknięcia dzieci to Żydzi i tak dalej i tak dalej. Mój narzeczony w końcu nie wytrzymał i huknął:
[M] Mogą panie nie nadawać już tak na Żydów? Nie mają panie zielonego pojęcia o tych ludziach, a pie.rzą panie jak potłuczone!
[Babcia] a ty gnojku co ich tak bronisz? Może sam nim jesteś, co?
[M] Tak, jestem! Przeszkadza to pani? Niech mi pani teraz powie, co takiego złego zrobiłem - kupiłem bilet, na gapę nie jadę, uczciwie pracuję, a z moich podatków pani ma emeryturę i darmowy bilet żeby jeździć autobusem i du.ę obrabiać takim jak ja. I kto tu jest złodziejem i chamem?
Babcie zamilkły, jak i pół autobusu słyszące rozmowę.
dwa przystanki dalej narzeczony wysiadł, wysiadła też jedna pani, która do niego podeszła.
[P] Bardzo pana przepraszam za te panie, taki mamy naród, niestety
[M] Nic się nie stało, ale dziękuję. Wie pani, ja Żydem nie jestem, ale mam nadzieję, że się dwa razy następnym razem zastanowią, co mówią i gdzie. Bo jedna osoba im nic nie powie, a druga da po głowie w ciemnej uliczce.
[P] Może byłoby wtedy w tym kraju lepiej? Do widzenia. - uśmiechnęła się pani i poszła w swoją stronę.

Ludzie, każdy ma własne poglądy, ale zastanówcie się, gdzie je na głos wygłaszacie...

MPK Lublin

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (296)
zarchiwizowany

#18169

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z sukienką ślubną w tle. Wymarzyłam sobie sukienkę w stylu lat 50-tych, za kolano, nie długą. Nie ma takich w salonach, więc zaczęłam szukać krawcowej, która by ją uszyła. Trafiłam. Pani krawcowa sama wyszukała mi model, który mnie urzekł, stwierdziła że 400 zł za szycie i materiał + ok. 200 zł jeśli będę chciała koronkę, bo koronka sporo droższa jest. Stwierdziłam, że ok, że się zgadzam, ale że pani miała już umówioną klientkę, powiedziałam, że wrócę innego dnia, zeby dogadać szczegóły, wpłacić zaliczkę i się wymierzyć. Ok.

Zadzwoniłam, że jestem chora i że nie mogę przyjść tego dnia, ale że przyjdę po zwolnieniu, jak się już wychoruję. Pani życzyła mi zdrowia i powiedziała, że absolutnie nie ma problemu.

Zjawiłam się u niej po chorobie, z przyjaciółką, która już brała ślub więc wiedziała o co jeszcze dopytać, co ustalić...
Pani krawcowa bardzo ucieszyła się na mój widok, dogadałyśmy wszystko, potwierdzam cenę, na co pani krawcowa mówi:
[K] Ale wie pani, bo ceny materiałów poszły do góry, także niestety tamten koszt jest nieaktualny.
[J] No dobrze, rozumiem, a ile w takim razie będzie to kosztować?
[K] 600-650 zł + 350-400 zł za koronkę.

Tu zrobiłam przysłowiowego karpika. Co innego 600, co innego 1050 zł, to prawie dwa razy taniej. Krawcowa zaczęła się tłumaczyć, że ona taniej nie może, zaczęła mnie usilnie namawiać, że to i tak najtaniej w Lublinie. Moja przyjaciółka spojrzała na mnie, lekko kręcąc głową.

[J] Wie pani co, gdyby od razu powiedziała pani tysiąc, nie byłoby problemu. Ale w taki sposób to trochę nie fair. Tysiąc złotych to przeciętna kwota jaką usłyszałam w każdym salonie, do którego weszłam, więc to żadna łaska, a skoro i tak mam zapłacić tysiąc, to wolę tam, gdzie ktoś od razu uczciwie powiedział ile to będzie kosztować. Dziękuję, do widzenia.

Poszłam do salonu, w którym jest młoda właścicielka, zachwycona projektem, który przyniosłam i jeszcze dała mi rabat, bo stwierdziła, że bardzo chce uszyć tę sukienkę. Ma zupełnie inne podejście do klienta, bardzo miło mi się z nią rozmawia, kombinuje nad sukienką itd. A tamtą panią już będę omijać.

"Salon sukien ślubnych" Lublin, Świętoduska

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (297)