Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Strzyga

Zamieszcza historie od: 22 marca 2011 - 10:22
Ostatnio: 15 września 2017 - 14:17
O sobie:

Nie lubię ludzi.

  • Historii na głównej: 51 z 54
  • Punktów za historie: 41746
  • Komentarzy: 180
  • Punktów za komentarze: 1585
 

#26765

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kinie.

Właśnie wróciłam z pracy. Teoretycznie powinnam iść się wyspać przed porannymi zajęciami, ale jestem tak wpieniona, że nawet fajki nie pomogły na uspokojenie. Ostatni wentyl bezpieczeństwa - Piekielni.pl.

Dziś będzie o przyczynie mojej furii, supervisorce Tracey.
Tracey nie jest złym człowiekiem, ale ma kombo dwóch wad nie do wybaczenia: jest nieprawdopodobnie, rozpaczliwie i do bólu dziąseł tępa, oraz lubi pokazywać światu swoją władzę.
Przykład wzięty z życia, opowiedziany przez koleżankę A.:

T. podchodzi do urzędującej na bramce A. i opierdziela ją, że korytarz prowadzący do sal jest uświniony drobinkami popcornu.
A. zdziwiona, bo przed chwilką zmiatała. Gdzie te paprochy? T. pokazuje:
- O tu... i tu... i tu... i tam... i o tam też.
A. patrzy w milczeniu, po chwili wypala:
- Ale ty wiesz, że ta wykładzina ma taki wzorek?".
T.: - Cooo? Ahhhaaa, nie zauważyłam!"
Wzorek leży niezmieniony od lat dziewięciu, Tracey straszy w kinie głupotą od czterech.

A teraz będzie o Tracey w Akcji Roku, nie, co ja mówię, Stulecia.

Mamy koło kas stoisko Pick′n′Mix, czyli klienci sami sobie nakładają rozmaite żelki i cukierki z pojemników.
Przyszła matka z dzieciakiem, wypełnili pudełeczko słodyczami, zapłacili.
Odchodząc od kasy mały upuścił pudełko, żelki się rozsypały. Matka grzecznie zapytała koleżankę na kasie, czy może sobie nałożyć tę samą ilość bez płacenia. Zazwyczaj dyskretnie pozwalamy na takie myki: wiadomo, że nikt normalny celowo nie zmarnuje jedzenia, za które właśnie zapłacił i nawet nie zdążył go skubnąć. Ot, polityka firmy: klient, który poczuje się potraktowany wyjątkowo, na pewno wróci.

Na nieszczęście dla klientki wszystko widziała Tracey. Poczuła się do swojej pozycji w hierarchii i z ważną miną powiedziała, że nie ma mowy, żadnej repety. Koleżanka na kasie zrobiła głupią minę, dzieciak zaczął płakać, T. stoi nadęta jak basza, klientka się wkurzyła.
Poczekała, aż T. odejdzie, i jeszcze raz zapytała koleżanki, czy może napełnić pudełko. Koleżanka się zgodziła, matka wzięła synka i uzupełnili straty.
T. przyłapała ich, gdy odchodzili do sali. I zamiast grzecznie poprosić, żeby odłożyli pudełko, albo żeby chociaż zapłacili za nowe słodycze, ta mistrzyni intelektu... zadzwoniła po policję, twierdząc, że przyłapała parę przestępców kradnących mienie kina.

Policjanci przyjechali. Kiedy usłyszeli, że zostali wezwani do kradzieży żelków za oszałamiającą sumę dwóch funtów czterdziestu pensów, wyśmiali T. i sobie poszli.
T. się oburzyła. Jeszcze bardziej się oburzyła klientka. Napisała sążnistą skargę na T. i wysłała ją do kwatery głównej kina, opisując idiotyzm Tracey.
Naczelnictwo się przejęło i nakazało naszemu menadżerowi głównemu przeprowadzić przesłuchanie dyscyplinarne.
Ledwo główny i Tracey usiedli, by wyjaśnić, czemu Tracey zrobiła taki raban o coś tak żenująco nieważnego, T. wybuchnęła rozpaczliwym płaczem i wybuchała tak akurat za każdym razem, kiedy przesłuchanie miało się rozpocząć.
Po kilku godzinach menadżer się poddał i nic Tracey nie zrobił.

Tracey niczego się nie nauczyła. Dalej wynajduje ludziom durne zadania i czepia się drobiazgów.
Niedawno złożyła podanie o awans na stanowisko menadżera. Jeśli ją przyjmą, ja odchodzę. Mam jednak wrażenie, że jeszcze sobie popracuję...

Kino zagranica

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 735 (793)

#26161

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kinie.

Nasze zaplecze wygląda tak, że są pokoje socjalne i menadżerstwo, potem wąziutki korytarzyk prowadzący do wyjścia dla służby, a za nimi ulica wychodząca na tył budynku redakcji lokalnej gazety i pub.

Prawie rok temu, sobota wieczór.
Wychodzę na przerwę nikotynową z kolegą, menadżerem i operatorem. Dotleniamy płucka, miła rozmowa, jest okej.
Z pubu po drugiej stronie ulicy wytacza się para - przejrzały hipsterek i typowy tubylczy kaszalot płci żeńskiej. Ledwo się czołgają, ale się doczołgali i bełkotliwie poprosili o papierosa.
Daliśmy.

Baba była na etapie przyjaźni z całym światem i usilnie próbowała nawiązać z nami kontakt, ale jak to zwykle bywa u naprutych obywateli, co chwila zapominała, o czym właśnie mówiła. Ze trzydzieści razy wyraziła zachwyt nad wzorkiem w krawacie menadżera, a moim kościom policzkowym chciała zrobić zdjęcie razy co najmniej pięćdziesiąt.
Za którymś z kolei wybuchem entuzjazmu do sznurówek w butach operatora, znudziliśmy się i powiedzieliśmy ładnie "do widzenia", bo trzeba było już wracać na służbę.
Operator dyskretnie wstukał kod do drzwi na zaplecze, wchodzi, za nim menadżer, za nim ja... prawie, bo babsztyl nagle jak nie skoczy niczym spasiony tygrys i wyląduje w korytarzu!

[M.:] Niech pani stąd wyjdzie, tu są pomieszczenia służbowe. Pani właśnie złamała prawo.
[B.:] Ja chcę zwiedzić to miejsce! Tu jest fajnie! - I ładuje się dalej.
Menadżer się zaparł nogami, tuż za nim operator - a wierzcie mi, obaj razem wzięci i tak byli mniejsi od kaszalota.
Babsko utknęło w drzwiach i rozgląda się, co by tu spsocić, tuż za nią spanikowani ja i kolega na zewnątrz, gdzieś z tyłu milczący hipster. Widać było, że z etapu przyjaznej pijaczki przeszła na level pijaczki wrednej.

Baba dostrzegła czerwony przycisk na ścianie opodal.
[B.:] A co to jest? Ja to wcisnę, co?
[M., przez zęby:] Niech pani tego nie wciska, to jest alarm pożarowy, który uruchamia system w całym centrum handlowym.
[B.:] Ale ja to tylko wcisnę i już mnie nie ma! - I sięga po przycisk!
Na szczęście jej łapa była za krótka i nie dosięgała nad ramieniem menadżera. To ją rozjuszyło.
[B.:] No daj mi pan wcisnąć! Tylko raz! Tylko raz i znikam!
[M.:] Niech pani się stąd wynosi! Strzyga, leć po ochronę!

Nagle budzi się hipster z tyłu.
[H.:] Nigdzie nie lecisz! Janet, jak oni sprowadzą ochronę, to powiesz im, że ten facio cię łapał za cycki! Ja to potwierdzę!
[B.:] Tak jest! Łapałeś mnie za cycki, zboczeńcu jeden!
[M.:] Ale...
[H.:] Kochanie, wciskaj przycisk, a ty zamknij japę!

Menadżer oblewa się zimnym potem. Z dwóch obecnych kamer jedna była wycelowana akurat w plecy operatora, a druga w grupkę na zewnątrz. Dramatu pod alarmem żadna nie miała prawa nagrać, a w tym kraju jest zasada, że klient ma zawsze rację, nawet jak jej nie ma i nawet słowo czterech osób przeciwko dwóm nie miałoby znaczenia.
Sytuacja zaczynała się więc robić nieciekawa.

Babsztyl swoje, menadżer i operator swoje, ja z kumplem błagamy babę, żeby sobie poszła, z tyłu hipster skacze jak popieprzony i podjudza ją, żeby uruchomiła alarm. Tak minął nam chyba najgorszy kwadransik mojego życia.
Nie wiem, jak skończyłaby się ta żenująca sytuacja, gdyby uliczką nie zaczął nadjeżdżać powoli radiowóz. Hipster pierwszy go zauważył i wyszarpnął kaszalota z korytarza. Chyba do niego dotarło, że przeholowali.
Na to kolega i ja śmignęliśmy jak kuny do korytarza, a menadżer natychmiast zatrzasnął drzwi.

Przez wizjer w drzwiach widzieliśmy, jak parka niewinnie stoi pod drzwiami i udaje pogrążonych w głębokiej rozmowie. Jak tylko radiowóz przejechał, ci natychmiast zaczęli kopać w drzwi i wydzierać się, że oni chcą tylko ten czerwony przycisk wcisnąć...
Menadżer zadzwonił z biura po ochronę, która dyskretnie acz stanowczo wyjaśniła państwu, że to, co robią, jest niestosowne.
Po tym wszystkim menadżer pozwolił nam na specjalną przerwę na bonusowego papierosa, żebyśmy ochłonęli.
Wypaliliśmy go w asyście pięciu napakowanych ochroniarzy. Ot tak, na wszelki wypadek.

Kino zagranica

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 815 (883)

#26412

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kinie.

Pisałam kiedyś, że do biletów dołączamy każdorazowo vouchery - ważne przez dwa tygodnie, data wygaśnięcia wypisana ręcznie, zniżka na funta pięćdziesiąt (równowartość dwóch i pół snickersa).
Jeśli na voucherze daty nie ma (zdarza się, że ktoś z ekipy zapomni albo nie zdąży wypisać), przyjmujemy i dyskretnie i wbrew zasadom ją wpisujemy. Jeśli data na voucherze jest nieważna, przyjąć go nie możemy.

Finał tej historii słyszałam własnusznie i widziałam własnoocznie; początku i końca dowiedziałam się natomiast od koleżanki M.

Koleżanka M. stoi na kasie. Podchodzi małżeństwo w średnim wieku, takie eleganckie, ą, ę i inne samogłoski, ale przy tym szalenie wzgardliwe wobec plebsu.
Chcą bilety na coś tam, wręczają M. vouchera. Data na voucherze widniała jako 2/4/7, przy czym dwójka i czwórka wypisane długopisem czarnym, ukośniki niebieskim, siódemka ołówkiem, a wszystko niemiłosiernie koślawe i ledwo czytelne. Ogólnie wyglądało to tak, jakby ktoś nie bardzo wiedział, co ma być w miejscu daty wpisane, i postarał się, by coś było, ale na wszelki wypadek nie dało się rozczytać.
M. uprzejmie oznajmia, że niestety, ale cóż, nie może przyjąć vouchera.

[Baba:] Coooo? Jak to nie przyjmiesz?
[M.:] Ta data, pomijając fakt, że nie wygląda mi na wypisaną przez pracownika, w ogóle nie ma nic wspólnego z ważnymi voucherami.
[B.:] Jak śmiesz! Ja tu byłam wczoraj, ja dostałam ten voucher wczoraj! Ty masz mi go przyjąć!
[M.:] Gdyby pani dostała go wczoraj, to data wygaśnięcia powinna być 16/03/12... Wypisana JEDNYM długopisem.
[M.:] O ty szmato! Dawaj mi tu swojego menadżera!

Menadżer przyszedł, dostał od klientów opiernicz na wszelki wypadek, jeszcze zanim wyjaśniono mu, o co chodzi. Oczywiście powiedział, że voucher jest trefny, wyraźnie wypisany przez kogoś z zewnątrz, i w związku z tym nie do przyjęcia. Kiedy małżeństwo wsiadło na niego, wezwał do pomocy supervisorkę, która próbowała wytłumaczyć zasady babie, podczas gdy facet darł pyska na menadżera i machał voucherem jak pistoletem.
Wrzaski pary leciały pod sam sufit. Oczy wszystkich gości skierowane były na tę dramatyczną scenę; nawet facet, którego akurat obsługiwałam, poprosił, żebym przestała na chwilę, bo chce popatrzeć.

Finał nastąpił, kiedy baba ryknęła do M.:
[B.:] Ty się będziesz ze mną kłócić o głupiego funta pięćdziesiąt?
Na co M., spokojnie i uprzejmie:
[M.:] Wie pani... Jak tak pomyśleć, to PANI się kłóci o funta pięćdziesiąt.

Baba ochłonęła, rozejrzała się, zobaczyła, że robią scenę. Szturchnęła męża, mąż podarł ze złością vouchera i rzucił menadżerowi w twarz. Kawałki cieniutkiego papieru nawet nie doleciały na drugą stronę lady, więc efekt był żałosny. Ludzie się roześmiali, małżeństwo odkłusowało do wyjścia, menadżer pieczołowicie pozbierał vouchera, poskładał w całość i powiedział, że powiesi na ścianie w pokoju socjalnym - jako przypomnienie dla załogi, że ludzie to jednak debile są.

Kino zagranica

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 932 (964)

#25416

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam kiedyś na praktykach studenckich w rządowej instytucji w pewnym mieście stołecznym, którego nazwa nic nie ma do historii, ale dla zainteresowanych podpowiem, że zaczyna się na L, a kończy na "ondyn".

Praktyki były bezpłatne, stolica droga, a mój budżet napięty, więc zatrzymałam się w hostelu dla studentów. Hostel taniutki jak na lokalizację (samo serce metropolii!), zatem nie spodziewałam się fajerwerków. I rzeczywiście nie było szału: w pokoju pięć łóżek piętrowych (pokój, nawiasem, wyłącznie dla kobiet), trzy umywalki i kosz na śmieci. Nic to, naiwnie pomyślałam. Ważne, że jest gdzie spać.
Gdybym wiedziała, co mnie spotka w tym miejscu, tobym wybrała życie pod byle mostem.

Pierwsza noc. Leżę w dolnej koi, zasłonka zaciągnięta, przysypiam po całym dniu biurwowania. Słyszę, jak ktoś się ładuje na górną pryczę. Odpłynęłam już trochę w sen, gdy nagle słyszę "jebs! jebs!" w metalową ramę łóżka, i wołanie:
- Halo! Proszę się nie przewracać z boku na bok!
Nie skomentowałam, bo myślałam, że mi się przyśniło.
Rano towarzyszka z góry zniknęła, nim się obudziłam. Dla pewności sprawdziłam ramę łóżka: było tak skręcone, że chyba słoń musiałby się po nim turlać, żeby się zatrzęsło.
No nic.

Druga noc. Leżę w łóżku i oglądam serial na laptopie, zasłonka zaciągnięta, ja popijam wodę z butelki. Znowu słyszę, jak ktoś się pakuje na górną pryczę. House rozwiązuje kolejną zagadkę, gdy nagle znów "pizg! jeb!" na cały pokój, za którym podąża gromkie:
- Nie pije się w łóżku! To NIEHIGIENICZNE!
Zirytowałam się i wstałam z łóżka. Zdążyłam tylko ujrzeć, jak jakaś zasuszona babcia zaciąga szybko swoją zasłonkę.
Po raz drugi: no nic.

Trzeci dzień, wieczór:
Murzynka z pryczy obok poszła się kąpać. Wróciła, rozwiesza ręcznik na sznureczku u wezgłowia swojego łóżka.
Babcia z góry, gromko:
- Nie wiesza się mokrych rzeczy w pokoju, w którym się śpi!
Murzynka patrzy na nią ze zdziwieniem.
[B.]: Ale po co ja do ciebie gadam. Ty czarna jesteś, to nic nie rozumiesz po angielsku!

Czwarty dzień, wieczór:
Oglądam dalsze przygody House′a i podświadomie czekam na "jebs, jebs!".
"Jebs, jebs!"
[B.:] Halo! Proszę nie używać komputera!
Wkurzam się.
[J.:] A co to pani przeszkadza? Laptop cichy, a ja mam słuchawki!
[B.:] Negatywną energię wysyła!
[J.:] Spokojnie, i tak większość biorę na siebie.
Nakładam z powrotem słuchawki i ignoruję krzyki babci.

Piąta noc:
W rogu pokoju nocowały trzy sympatyczne Hiszpanki. W jakimś momencie jedna z nich zaczęła pochrapywać. Nie jakoś głośno, ale dość słyszalnie. Sięgam ręką do kieszonki torby, by wyciągnąć stopery, gdy słyszę z góry stłumione przekleństwo. Babcia ze zwinnością kuny zsuwa się z łóżka, podbiega do chrapiącej dziewczyny i jak nie zacznie nią potrząsać! Dziewczyna otwiera oczy blada jak ściana, a babcia wrzeszczy jej w twarz:
- JESTEM WYZNAWCĄ HARE KRISZNA I WIEM, ŻE JAK KTOŚ CHRAPIE, TO JEST NAWIEDZONY PRZEZ DEMONY! PRECZ! PRECZ! - I zaczyna coś zawodzić.
Hiszpanki obudziły się, odciągnęły babcię od towarzyszki, poleciały na skargę do recepcji.
Rano łóżko babci było puste.
Wieczorem wszystkie mieszkanki pokoju urządziły z tej okazji imprezę.

Dwa dni później babcia wróciła.
Tego samego wieczoru pierwszy raz w życiu zrozumiałam, co to znaczy być na skraju załamania nerwowego.
Akcja z babcią wylatującą i powracającą powtarzała się regularnie. Polityka hostelu zabraniała banowania kogoś, jeśli nie popełnił ciężkiego przestępstwa, więc obsługa nie miała wyjścia, jak ciągle przyjmować babcię. Ja wolałam wracać do pokoju jak najpóźniej, by nie spędzać zbyt wiele czasu z dziarską staruszką. Miało to swoje dobre strony, bo wałęsając się po mieście odkryłam wiele świetnych miejsc.
Tak minęły dwa tygodnie.

Ostatnia noc mojego pobytu w mieście. Przeziębiłam się wcześniej tego dnia i trochę pokasływałam.
Syropek brałam, ale raz kaszlnęło mi się trochę za mocno.
[B.:] Ciszej nie możesz?! Co za ludzie! Wolałabym prędzej w Zoo ze zwierzętami mieszkać niż z wami!
Cały pokój międzynarodowych kobiet, unisono:
"TO CO TU JESZCZE ROBISZ?!"

Kiedy wyprowadzałam się z hostelu, na pożegnanie trzasnęłam drzwiami mojego pokoju. Bluzgi babci zagłuszyły oklaski i wiwaty moich współlokatorek.

Zagranica

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 642 (704)

#25747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kinie.

Przychodzi dwóch facetów, typ cwaniaczkowaci biznesmeni. Chcą na bilety na Film Akcji. Miejsca mamy z góry przydzielone, seans prawie wyprzedany. Uprzedzam o tym i dodaję, że zostało kilka wolnych pojedynczych foteli rozrzuconych tu i tam w górze sali, a jak chcą siedzieć razem, no to niestety tylko pierwszy rząd na samym dole został. Życzą sobie osobno w górze, razem na dole, czy też wolą raczej następny seans?

Faceci szeptem naradzają się, coś rechoczą, w końcu męska decyzja.
[F.:] Pani da osobno w górze.
Sprzedałam, wręczam, życzę miłego seansu.
[F., odchodząc:] Niepotrzebnie się gardłowałaś, i tak siądziemy razem, gdzie nam się podoba! Hehehe!
"Hehehe", pomyślała Strzyga, "Zobaczymy."

Co się wydarzyło potem, wiem z relacji ludzi na bramce.

Faceci weszli do sali i zaparkowali na fotelach VIP (za które, oczywiście, nie zapłacili). Sala się powoli zapełnia, wszyscy siedzą tam, gdzie powinni - zasługa kumpla dyżurującego, który miał za zadanie właśnie tego dopilnować.
Na miejsca VIP-owskie nadciągnęli ludzie, którzy uczciwie kupili na nie bilety. Kolega dyżurujący leci, żeby grzecznie wyprosić cwaniaków. Cwaniaki twardo siedzą i twierdzą, że się nie ruszą. Kolega wzywa menadżera.
Menadżer przychodzi.

[M.:] Dzień dobry szanownym panom, uprzejmie panów proszę o przeniesienie się na swoje miejsca.
[F.:] Ale my nie wiedzieliśmy, że w tym kinie są przydzielone fotele! My kupowaliśmy bilet w automacie, nic nie było o alokacji!
[M.:] Ciekawe rzeczy, bilety kupione w automacie wyglądają zupełnie inaczej niż te, które panowie mają...
[F.:] No dobra, ale ta na kasie powiedziała, że możemy usiąść, gdzie chcemy!
[M.:] Nie sądzę, nie sądzę... Przesiadamy się, czy wzywam ochronę?

Faceci markotnie przenieśli się na swoje miejsca. Jeszcze przed rozpoczęciem seansu stwierdzili, że żyć bez siebie nie mogą, i cichcem przenieśli się do pierwszego rzędu. Pół godziny po rozpoczęciu filmu zrozumieli, że jednak gapienie się w ekran wyginając szyję jak łabędź nie należy do najprzyjemniejszych.
Wyszli z kina i zażądali od menadżera zwrotu. Menadżer radośnie odmówił - system nie pozwala, kiedy film się już rozpoczął. Faceci, nie spuszczając z roszczeniowego tonu, zażyczyli sobie darmowych biletów na inny film. Menażer, wciąż pogodny jak letni poranek, zgodził się bardzo chętnie - niestety mamy tylko wolne miejsca na Słitaśną Kreskówkę 2... Panowie życzą sobie biletów standard czy VIP?

Panowie poszli sobie, wyglądając smutno. Pomachaliśmy im wszyscy całą załogą i wyraziliśmy nadzieję, że odwiedzą nas wkrótce.
Na pewno wrócą.

Kino zagranica

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 775 (833)

#24733

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kinie.

Dzisiaj wybrałam się na film niesłużbowo, z lubym, jako ukoronowanie naszego małego święta (Walentynki zaplątały się przypadkiem).
Dzień zakochanych, wiadomo, mnóstwo ludzi. Seans wyprzedany, sala nabita, ale jakoś poszło.

Po filmie jakoś tak zamarudziliśmy z lubym, że wychodziliśmy ostatni. Do sali wtacza się z nieszczęśliwą miną kolega, wlokący za sobą kubeł i szczotkę. Wiedziałam, że mało załogi jest, i on miał sam do ogarnięcia osiem sal, większość pełną ludzi. Żal mi się go zrobiło, a że mam dobre serduszko, to zaoferowałam, że tę salę pomogę mu posprzątać. Luby też dorabia w kinie, rozumie nasze bóle egzystencjalne, to solidarnie dołączył.
Kolega łzy w oczach miał z wdzięczności.
Sala była wyjątkowo upaprana, więc nieźle się namachaliśmy, zanim doprowadziliśmy ją to jako takiego porządku... Nie wspominając o tym, że mój strój daleki był od służbowego.

Wychodzimy obładowani, a za drzwiami ludzie z żądzą mordu w oczach... PANIE, JA TU CAŁE CZTERY MINUTY CZEKAM, AŻ ZACZNIECIE WPUSZCZAĆ! CO TO ZA ZWYCZAJE!
Chyba wino, które wysączyłam podczas kolacji, tak mnie podkusiło... No i wiedziałam, że na towarzyszy mogę liczyć.

Wyobraźcie to sobie, proszę: z sali kinowej wytacza się laska w eleganckiej sukience i na szpilach, pod pachą dźwiga snop róż, a za sobą targa wielką torbę śmieci... Za nią facet w garniturze dźwiga jeszcze większą torbę, a za nimi drobi członek załogi, ciągnąc wielki kubeł na kółkach.
[Laska, bardzo głośno:] To kiedy zaczniecie oficjalnie ogłaszać, że goście nie zostaną wypuszczeni z sali, dopóki dokładnie po sobie nie posprzątają?
[Członek załogi:] Ogłoszenia już są w druku, proszę pani.
[Facet w garniaku, płaczliwie:] Proszę pana, bo ja tu pierwszy raz jestem... To jeszcze raz - gdzie te wory idą?

Rzuciliśmy z facetem torby pod bramką i zwialiśmy, ale co sobie przypomnę przerażone miny ludzi, to dostaję kolki ze śmiechu.

Kino zagranica

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1061 (1145)

#24421

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kinie.

Podchodzi dziunia, chce bilet na Underworld 4. Ograniczenie wiekowe na to: od lat osiemnastu. Dziunia wygląda na pograniczu, więc proszę o dowód tożsamości.
Dziunia na to, że nie ma. Mówię, że sorry bardzo, nie mogę sprzedać. Dziunia odchodzi zasmucona.

Obsłużyłam paru klientów, dziunia znowu staje przede mną.

[D.:] Bo wie pani, ja to taka roztrzepana jestem! Zadzwoniłam do chłopaka, a on mi przypomniał, że ja przecież osiemnaste urodziny w zeszłym miesiącu miałam! A prawo jazdy mam od poniedziałku! ZAPOMNIAŁAM, ŻE JESTEM PEŁNOLETNIA!

I wręcza mi radośnie swoją licencję kierowcy.

Huk, z jakim moja ręka plasnęła o czoło, kiedy robiłam facepalma, słychać było chyba w całym kraju...

Kino zagranica

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 907 (1039)

#23931

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kinie.

Tłumy ludzi, ledwo się w czwórkę załogi wyrabiamy na kasie.
Podchodzi dziunia i mówi, że zgubiła bilet i że chce, żebym jej wydrukowała drugi.

[Ja:] A ma pani jakiś rachunek, wydruk z zapłaty kartą?
[Dziunia:] Nie, ale jestem waszą stałą klientką, nie poznajesz mnie?

Fajnie ma, w moim kontrakcie wyraźnie jest napisane, że moim obowiązkiem jest wykucie na blachę mord wszystkich, którzy się przewijają przez interes, włącznie z ich numerem buta i znakiem zodiaku.

[D.:] Ja do was ciągle przychodzę! I żadnego rachunku od ciebie dzisiaj nie dostałam!

Mój powyższy sarkazm sarkazmem, ale pamięć do twarzy mam wyjątkowo dobrą i wiedziałam, że jej NA PEWNO nic nie sprzedawałam tego dnia.

[J.:] Proszę pani, u nas z samym biletem nie dostaje się rachunku. Wyjątkiem są filmy w 3D albo kiedy kupi się przy okazji jedzenie.
[D.:] Ale ja zawsze dostaję rachunki! Ja ci pokażę, mam dowód z ostatniej wizyty!

Zaczyna gmerać w torbie. Mnie ciśnienie rośnie, bo kolejka sięga schodów ruchomych po drugiej stronie galerii, a ta mi stare chusteczki higieniczne na blacie kładzie, żeby zrobić miejsce w torebce. W końcu wyciąga dwa rachunki i z triumfem rzuca mi w nos. Patrzę: rachunek na bilet w 3D, drugi na bilet w 3D i mały popcorn. Oba, nawiasem, sprzed pół roku, więc stała klientka tere-fere.

[J.:] Już pani mówiłam... [powtarzam cierpliwie.]
[D.:] Kłamiesz! Przecież widzisz, że mam rachunki!
[J.:] Już pani mówiłam... [powtarzam cierpliwie.]
[D.:] Dobra, przypomniałam sobie, to nie ty mi sprzedałaś. Pójdę do tej drugiej.

I przepchnęła się do koleżanki stojącej dwie kasy obok, która na jej widok zbladła i bez słowa wypisała jej bilet. Kiedy zrobiło się luźniej, zapytałam, skąd pamiętała akurat tę upierdliwą klientkę. Ano M. pamiętała ją stąd, że dziunia przyszła do niej tego dnia już cztery razy: pierwszy raz się upewnić, że film XY NA PEWNO jest o tej i o tej godzinie, drugi raz żeby kupić bilet, trzeci raz żeby zwrócić bilet i kupić nowy, tym razem ze zniżką studencką, a czwarty raz, żeby zmienić film XY na AB, bo kumpela jej powiedziała, że lepsze ciacha grają.

Nosz kurrrr.

Kino zagranica

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 738 (800)

#24493

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kinie.

Godziny naprawdę wieczorne, w kinie pustki, przysypiam z nudów na bramce. Na ostatni seans przychodzi para tak dobrze po trzydziestce. Z daleka widać, że oboje nawaleni jak szpaki - ona wiesza się na jego ramieniu i coś tam do siebie mamrocze, on chodzi, jakby węża tropił. Jednak bilety grzecznie kupili, agresywni nie byli, wybełkotali przeprosiny, że zawracają mi głowę, to wpuściłam do sali.

W czasie seansu co jakiś czas sprawdzałam, jak się trzymają.
Ona kimała prawie na podłodze, on w miarę swoich możliwości twardo śledził akcję.
Po skończonym filmie wchodzę, by wyprosić parę i zamknąć podwoje i widzę, że on nieporadnie próbuje obudzić towarzyszkę i zebrać się do wyjścia. Postanowiłam dać im pięć minut na ogarnięcie się, a sama wypełnić na bramce papierologię kończącą dzień.

Niedługo potem wchodzę znowu, a tam nikogo!
Tu muszę uściślić, że, w przeciwieństwie do polskich kin, w tym kraju wejście i wyjście z sali jest jedno i to samo.
Obleciałam toalety i postukałam w drzwi, by upewnić się, że nikt się tam nie przyczaił (niektóre są nieczynne i zamknięte na klucz). Nic.

Myślę gorączkowo, że cholera, jak ja się wytłumaczę ze zgubienia dwojga gości?
Skoro cały czas stałam na bramce i na pewno nikt nie przechodził do toalety ani do wyjścia z kompleksu (z bramki nie da się tego nie zauważyć), to odpowiedź mogła być tylko jedna...
Wyjście ewakuacyjne.
Lecę po schodach w dół sali i jeszcze po małych schodkach - i bum, wyjście przeciwpożarowe otwarte na oścież. Tajemnica rozwiązana. Zapytałam jeszcze przez krótkofalówkę menadżera, czy widział na monitoringu kogoś opuszczającego salę przez przeciwpożarowe. Owszem, widział - pijany facet wlókł się korytarzami, a towarzyszka wisiała mu na ramieniu jak sterta szmat.
Pośmialiśmy się, obleciałam salę i jeszcze raz toalety by upewnić się, że nikogo nie ma, zamknęliśmy kompleks i poszliśmy do domów.

Następnego dnia przychodzę do pracy, a menadżer z wczoraj wesolutko do mnie:
[M.:] Strzyga, a ty wiesz, że jedna z twoich zgub spędziła noc zamknięta w kiblu?

Serce mi stanęło na moment. Pytam co, gdzie i jak?
Tajemnica wyjaśniła się przy dokładnym przeglądzie monitoringu. Otóż facet zniecierpliwiony, że towarzyszka nie daje znaku życia, zebrał swoje i jej rzeczy i wyszedł z godnością wyjściem ewakuacyjnym. Na kiepskiej jakości kamerach dwa grube płaszcze przewieszone przez ramię i szurające podłodze rzeczywiście wyglądały, jakby ktoś facetowi wisiał na szyi.
A jak kobieta skończyła w toalecie? Po obudzeniu się poczłapała w górę sali. Kiedy ja sprawdzałam na dole wyjście, ona zczołgała się do drzwi wyjściowych (które są w połowie sali), powlokła do łazienki, zamknęła w kabinie i usnęła. Tak twardo, że nie słyszała mojego stukania.

Rano ekipa sprzątająca bardzo się zdziwiła, kiedy otworzyli drzwi i znaleźli okropnie skacowaną i sponiewieraną kobietę siedzącą na sedesie.
Jej słowa, kiedy wychodziła?
[K.:] Strasznie kiepski ten film musiał być, skoro tu skończyłam.

Kino zagranica

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1010 (1042)

#24095

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka zwierzyła mi się w nadziei, że ze względu na kierunek studiów będę w stanie udzielić jej porady prawnej.

Dramat koleżanki rozegrał się wczoraj. Poszła do sklepu, a że dzień zimny i rączki jej spierzchły na mrozie, to podeszła do półki, zignorowała stojącą tubkę z testerem (bo tylko parweniusze używają testerów), rozerwała zapieczętowane opakowanie cholernie drogiego kremu do rąk, zaaplikowała sobie hojnie, wmasowała starannie i spokojnie ruszyła w stronę wyjścia.

I teraz leci jej pełne oburzenia pytanie: jakim karwa prawem ochrona drogerii zawróciła ją z wyjścia i kazała zapłacić za krem?

Moja mało profesjonalna, ale szczera odpowiedź:
- Bo jesteś kretynką.

Może i straciłam koleżankę, ale tym samym mniej głupoty będzie w moim otoczeniu.

Życie

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1504 (1552)