Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bazienka

Zamieszcza historie od: 20 sierpnia 2011 - 17:54
Ostatnio: 3 lutego 2024 - 8:24
Gadu-gadu: 5477672
O sobie:

bazia, kotka (łac. amentum, ang. catkin) – odmiana kłosa lub grona, typ kwiatostanu, w którym pojedyncze kwiaty osadzone są na osi pędu bez szypułek lub z krótkimi szypułkami. Kotki mają przeważnie wiotką, zwieszająca się oś główną

  • Historii na głównej: 96 z 140
  • Punktów za historie: 28550
  • Komentarzy: 10978
  • Punktów za komentarze: 33169
 

#36574

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ciągu dziesięciu lat mieszkania w stanach mam niekończącą się listę komentarzy i pytań gdy ktoś usłyszy mój akcent i pyta skąd jestem. Oto kilka z nich.

(J): ja
(X): znajomi, nieznajomi, sąsiedzi itd.

(X) O, z Polski. Mój dziadek jest z Niemiec. Jak długo się leci z Polski do Niemiec? 10-15 godzin?
(J) No jak się w dobrym miejscu ustawisz to jeden krok i trzy sekundy wystarczą.
(X) ......?
.
.
(X) jak to macie w Polsce McDonald′s? Nie rozumiem jak oni mogą to wszystko wysyłać przez ocean żeby tam gotować, przecież nawet mrożone frytki muszą wysyłać, bo są pewne standardy restauracji.
(J)....? No rzeczywiście. Wozić ziemniaki do Polski to jak przywozić piasek na plażę.
..
..
(X) Ile godzin będziesz jechać do Polski z Chicago? Mam nadzieje że samochód sprawdziłaś.
(J) Sprawdziłam, wszystko ok, tylko jak jeżdżę za długo po dnie oceanu to mi się woda na podłodze zbiera.
...
...
(X) Ale musi pani być zadowolona że jest pani tutaj. To chyba Pani pierwszy raz u fryzjera?
(J) Tak, u nas to ten luksus był tylko dostępny, gdy tatuś dobrze sekator w oborze naostrzył.

Po tylu latach podchodzę do tego z humorem, nie wszyscy Amerykanie są takimi ignorantami, ale czasem pytania są naprawdę bezcenne.

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 890 (964)

#9857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz działa się rok temu w niewielkim osiedlowym supermarkecie. Po wrzuceniu do koszyka wszystkiego co było mi potrzebne, udałem się w kierunku kas (a były aż dwie). Przede mną na taśmę wykładała towary kobieta. Była na wysokich szpilkach, miała elegancką sukienkę - ot wyglądała na typową elegantkę.
Wyłożyła kilka produktów na kasę, kasjerka zaczęła kasować, a owa pani stwierdziła, że czegoś jeszcze zapomniała i idzie na sklep. Kasjerka szybko skasowała te kilka produktów i zaczyna się czekanie.

Kolejka w drugiej kasie zrobiła się dość duża, za mną ustawiło się też już kilku klientów. Nagle spostrzegam coś co doprowadziło mnie momentalnie do czerwoności. Owa paniusia spacerkiem przechadza się wśród półek z niemal pełnym koszykiem i jak gdyby nigdy nic kontynuuje spokojnie zakupy. Pytam więc kasjerki:

J: Ta pani zablokowała kasę, żeby później nie stać w kolejce i robi sobie spokojnie zakupy. Czy nie może pani z uwagi na kolejkę wycofać tych produktów?
K: Wiem, wiem, ona tak zawsze robi, ale cóż ja mogę zrobić. Jak wykłada na kasę produkty, nie mogę odmówić rozpoczęcia kasowania. Wycofać teraz już niestety nie mogę, musiałabym kierowniczkę wołać, a zanim ona przyjdzie to tamta pani już się pewnie zdąży uwinąć.

Patrzę na te skasowane produkty - jakiś ryż, jakaś kasza, ziemniaki, olej i kilka pomniejszych drobiazgów - w sumie wszystko co się i tak zawsze w domu przyda, a cena za to niewielka, jakieś dwadzieścia parę złotych. Postanowiłem więc utrzeć piekielnej klientce nosa. Zapytałem więc kasjerkę:

J: A czy może pani do tych produktów doliczyć moje drobiazgi jeśli zapłacę cały rachunek?
K: Teoretycznie towar nie jest podpisany...
J: To proszę kasować!

W kolejce za mną kilka osób wyraziło aprobatę mojego czynu i nawet rozpoczęły się dyskusje jak "to babsko zareaguje" (sic!).
Kasjerka w kilka sekund wszystko skasowała, podała cenę, ja sięgnąłem po portfel. Wtem zauważyła to paniusia i zaczęła biec w moją stronę wrzeszcząc:

P: TO MOJE, TO MOJE, CO PAN ROBI, NIECH PANI TEGO NIE KASUJE, KRADNĄ MI!
J: Proszę Pani, to własność sklepu, którą kupuję, nic pani nie kradnę.
P: NIECH PANI TEGO NIE KASUJE, NIECH PANI NIE BIERZE TYCH PIENIĘDZY.
K: Przykro mi, ale nie mogę odmówić klientowi sprzedaży towaru.
P: ALE TO MOJE BYŁO, JA TO TAM DAŁAM.

Wtem w kolejce ludzie zaczęli wytykać kobiecie:

- cicho kobieto
- blokować kolejkę nam będzie
- czekać tyle ludzie muszą, bo wielka pani przyszła
I inne tego typu teksty.

Wychodząc, uśmiechnąłem się szeroko do paniusi, która dosłownie stała oniemiała z otwartymi ustami. Jeszcze spytała, jakby sama siebie:
- I co ja mam teraz stać ze wszystkimi?
Na to ktoś z kolejki odpowiedział:
- Jak chcesz to możesz zatańczyć.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1778 (1884)

#11376

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia będzie o piekielnych ludziach na festynie.
Mój przyjaciel mieszkał w bloku naprzeciwko stadionu. Pewnego dnia wyprawiano tzw. "Dni Miasta". Na to boisko zjechało się wesołe miasteczko, straganiki i był tam też jakiś koncert. Niestety organizatorzy zapomnieli postawić kilka przenośnych toalet, w związku z tym niektórzy próbowali skorzystać z toalet mieszkańców w bloku. [K]olega oczywiście nikomu skorzystać z jego toalety nie pozwalał, gdyż to niehigieniczne.

No i tak to szlo aż do mniej-więcej 6 osoby "chcącej skorzystać". Była to [m]atka z dzieckiem.
[m] - Dzień dobry! Proszę otworzyć, moje dziecko chce z toalety skorzystać!
[K] - Przykro mi, ale nie mogę pani otworzyć.
[m] - A to niby dlaczego ?
[K] - Dlatego, iż to niehigieniczne, a poza tym to moja prywatna toaleta i chcę mieć spokój, a od rana jest szturmowana przez "festynowiczów" !
[m] - Ale mojemu dziecku się chce do toalety!
[K] - Jak tak bardzo dziecko chce, to może zrobić w krzakach...
[m] - Czy ciebie po**bało ??!! Moje dziecko ma się przeziębić, przez jakiegoś chama który mu toalety nie użyczy?! Otwieraj i daj skorzystać mojemu dziecku!
[K] - Po nazwaniu mnie chamem? Do widzenia!
[m] - Ty sk****! Pożałujesz! - Pewnie było coś jeszcze, ale kolega tylko trzasnął słuchawką.

Matka była jak widać wściekła. Czemu tak sądzę? Bo po odmowie wybiła szybę mojemu koledze! Na szczęście nie zauważyła, że z racji zbliżającego się koncertu w okolicy jest masa policji. Skończyło się dobrze dla kolegi, gdyż matka musiała odkupić szybę i bonusowo zapłacić, za wypróżnienie się synka w miejscu publicznym.

Ciekawy festyn

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 599 (673)

#40432

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem jednostką pracującą na drugim końcu miasta. Aby dojechać do/z pracy do/z domu potrzebuję okrągłej godzinki spędzonej w tramwaju.

Moje geny pracoholizmu ostatnio mocno się uaktywniły, także po drodze do pracy, kiedy nadarza się okazja to wyciągam laptopa i piszę maile, gapię się w cyferki oraz jednocześnie wiszę na telefonie.

Kolejny mój punkt charakterystyczny to permanentny ból kręgosłupa, szczególnie przy dłuższym staniu (na nogach...). Lekarze niestety rozkładają ręce, ja ze swojej strony staram się oszczędzać kręgosłup i cierpię w milczeniu, czekając na jakiś zbawienny lek, który mi pomoże.

Sytuacja z dziś (do tej pory mam uśmiech na twarzy).

Wracam z pracy, siedzę w tramwaju, gapię się w kompa. Zza moich pleców słyszę znaczące chrząkanie. W parze z chrząkaniem lecą niewybredne komentarze na temat tego, że jestem anorektyczną, zimną suką. Zaskoczona odwracam się i namierzam źródło dźwięków.
Okazała się nim PIEKIELNIE gruba kobieta w wieku około 30 lat. Wisi nade mną i sapie i dyszy i ciągle powtarza słowa o anorektycznej, zimnej suce (wtf?!).
Nagle prostuje się, prezentując całą swoją świńską tuszę i rzecze:
-Ty, ustąp mi miejsca.
Moja odpowiedź niestety wyprzedziła moje myśli i rzuciłam:
-Proszę wybaczyć, na jednym miejscu pani się nie zmieści.

Myślałam, że mnie rozszarpie...

komunikacja_miejska

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1066 (1144)

#35833

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niestety, z racji roku urodzenia miałam (nie)przyjemność załapać się do gimnazjum. W przybytku owym gabinet swój miała pani stomatolog. Dzieciaki mogły leczyć się u niej za darmo, ale na początku roku rodzice mieli dostarczyć podpisany świstek, czy się na to zgadzają, czy nie. Kiedy owe orzeczenia rozdawano, nie było mnie w szkole, ale nic straconego; od dawien dawna miałam "własną" dentystkę, a brak dostarczonej zgody jest w końcu równoważny z jej brakiem na leczenie leczenie w ogóle.
Otóż, jak się okazało - nie.

AKT I

W środku lekcji do klasy weszła asystentka dentystki i nakazała, że "wszystkie dzieciaki, które nie dostarczyły orzeczenia, mają iść do gabinetu, bo brak kartki oznacza zgodę" (SIC!). Pomyślałam sobie, że po drodze (całe 3 piętra) wszystko wyjaśnię. Wytłumaczyłam kobiecie, że mam już dentystkę, do której regularnie chodzę. Stwierdziła, że to i tak będzie tylko rutynowa kontrola stanu uzębienia, więc nie będzie to miało żadnego wpływu na moje dotychczasowe leczenie.

Wchodzimy do gabinetu (ja i moje dwie koleżanki). Padło na to, że na fotel usiadłam ostatnia, ale obie (co ważne) cały czas były w gabinecie.
Dentystka pogmerała mi w zębach, po czym stwierdziła, że mam powierzchowną próchnicę zęba i trzeba będzie wiercić. Ja na to, że nie zgadzam się na zabieg, co zbyła słowami "jak już usiadłaś, to ci go zrobię, nie będziesz mi tu pyskować". Wybór miałam prosty - albo siedzieć cicho, albo zrobić burdę i wyrwać się z fotela.

Niestety był to mój ostatni rok, w którym walczyłam o czerwony pasek, coby się dostać do dobrego liceum, więc wybrałam to pierwsze, żeby nie psuć wywalczonej cudem oceny z zachowania.

No więc siedzę, a dentystka pyta się, czy chcę znieczulenie.
Tu, co ważne, odmówiłam, jako, że nigdy wcześniej znieczulenie nie podziałało na mnie jak powinno (jak się okazało w późniejszej części historii potrzeba było poczwórnej dawki, żeby mój organizm w ogóle zaczął na nie reagować).
Dentystka przyjęła to do wiadomości, po czym wykonała zabieg, zaplombowała ubytek, wszystko cacy.

AKT II

Budzę się w nocy, z potwornym bólem wcześniej wierconego zęba. Jakoś wytrzymałam do ranka. Wtedy to przyznałam się rodzicom, że dałam sobie rozwiercić zęba bez ich wiedzy i zgody. Tatko mój, wyczulony strasznie na przepisy prawne, wkurzył się niemożebnie, że mimo braku zgody, wykonano zabieg. Pojechał do szkoły, znalazł dentystkę, która, kolokwialnie mówiąc, spieprzyła sprawę i zawarł umowę, że pojedzie ze mną do "porządnego" dentysty, a ona pokryje koszty leczenia. Przystała na te warunki, więc padre w te pędy wrócił do domu i zabrał mnie do lekarza.
Wynik - zgorzel, leczenie kanałowe, usuwanie korzenia i nieskończone zdziwienie dentysty, jak można było otworzyć ząb i widząc, że nadaje się do poważnego leczenia, tak o, zaplombować go, że niby "wszystko w porządku".

Tak czy siak, słowo się rzekło, po naprawieniu zęba, tata pojechał poinformować panią doktor, że jej niekompetencja wyniosła nas ok 300 zł, które zobowiązała się pokryć (dostarczając jej rachunek z dokładnym kosztorysem). Jak nietrudno się domyślić piekielna dentystka sadystka uznała, że nic takiego nie mówiła i chcemy ją okraść.
Rodziciel dość mocno się zirytował i oznajmił, że skoro nie można się dogadać polubownie, to sprawa skończy się w wyższej instancji, bo nie dość, że kobieta popełniła błąd w sztuce, to jeszcze wykonała zabieg bezprawnie (nie miałam wtedy jeszcze skończonych 16 lat, żeby mieć choć minimalne prawo decydować o sobie od strony prawnej).

Żeby udowodnić pierwszy aspekt potrzeba było mojej karty leczenia, którą to tata otrzymał.
I tu pojawiła się jeszcze jedna niezgodność - pani doktor wpisała, że podała mi 2ml leku znieczulającego w jednej ampułce.
Tu dopiero ostatecznie się pogrążyła, ponieważ:
a) sfałszowała dokumentację lekarską wpisując, że w ogóle podała mi znieczulenie
b) podana dawka leku, według biegłego mogłaby znieczulić konia na dwa dni
c) nie istnieją ampułki owego leku o wartości 2ml, jedynie 1,7ml

Sprawa skończyła się sądzie.
Smaczki?
Zastraszenie dziewczyn, które były wtedy w gabinecie, żeby zeznawały na jej korzyść.
Tłumaczenie, że nie zauważyłam, kiedy dawała mi znieczulenie, bo lampa świeciła mi w oczy (SIC!).
Wykłócanie się, że przecież byłam dorosła (SIC! vol.2), więc miała prawo wykonać mi zabieg bez zgody rodziców (już nawet nie skomentowałam, że mojej zgody również nie miała).
+ Na jaw wyszło fałszowanie dawek podawanych dzieciom, w celu wyłudzenia pieniędzy od NFZ.

W każdym razie sprawę wygraliśmy, a dentystka musiała zwrócić koszty mojego leczenia + sądowe (jak to było? chciwy dwa razy traci?).

Ostatnio byłam też odwiedzić stare, szkolne mury.
Zerknęłam na drzwi od gabinetu stomatologicznego. Na tabliczce widniało nazwisko zupełnie niepodobne do tego, którym podpisywała się felerna pani doktor.

gimnazjum

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (715)

#36985

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mój znajomy rozstał się ze swoją podobno lepszą połową, a w spadku po małżeństwie został mu syn. Pani znalazła szczęście w innym związku i mieszka w innym mieście. Nie wnikam co i jak, ale sytuacja przerosła mojego znajomego bo po dwóch-trzech latach nastąpił:
BUNT NASTOLATKA.

Po nakarmieniu informacjami, przez ludzi co to wiedzą lepiej, jakie przysługują dziecku prawa i po osiągnięciu pewnego poziomu bezczelności:
- nie ma zamiaru nic robić w domu, bo kto go zmusi?
- rodzic ma obowiązek go utrzymywać, karmić i opierać bo takie jest prawo!!
- niech nie myśli o karaniu, bo naskarży komu trzeba!

Ponieważ znajomy nie był przekonany do najprostszych metod wychowawczych propagowanych przez p. Jurka, nastąpił więc moment gdy musiał podjąć wyzwanie. Akcja rozpoczęła się od:

- odcięcie od internetu - brak efektu
- likwidacja kieszonkowego - jw
- lista obowiązków - wzbudził tylko rozbawienie młodego.
Znajomy poszedł na całość i osiągnął lvl hard.
- zniknęły wszystkie "firmowe" rzeczy - niepokój młodego, no bo jak przed kumplami pokazać się w chińskich butach i z Nokią 5110?
- w lodówce pojawiały się bardzo ograniczone ilości artykułów i to na dodatek tylko z tzw dolnej półki - coś nie tak! A gdzie ulubione słodycze, a gdzie smaczne dodatki, serki, wędlinki, itd...
- posiłki tylko w wyznaczonych godzinach - to ze szkoły trzeba wrócić na obiad (na dodatek jakiś taki podły), a kolacja tylko do 19.00??
- brak funduszy na bilet miesięczny - to do szkoły na pieszo? (przystanków może ze sześć ale tylko 2-3km).
Ograniczeń było więcej, ale te najdotkliwsze już znacie.

Dla wielu są to zmory dnia codziennego, ale buntownik zaznał ich po raz pierwszy. Komentarz ojca do syna:
- Wszystkie swoje obowiązki wobec ciebie wypełniam, a skoro uważasz ze nie masz obowiązku szanować swojego rodzica i jego starań, to ja nie zmienię w tej sprawie nic.
Mamusia na wieść jak to synkowi źle się dzieje, nie zapłonęła chęcią przygarnięcia latorośli. Pani pedagog, która tak pięknie edukowała, jakoś nie pochyliła się z troską nad jego losem. Bunt wygasł po miesiącu (twardy był) ale zrozumienie dopiero chyba przyjdzie. Na razie foch kosmiczny.

Przy okazji znajomy ostudził buntownicze pomysły kolegów syna, którzy byli gotowi brać z niego przykład.

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1162 (1218)