Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

dab68

Zamieszcza historie od: 12 września 2011 - 21:08
Ostatnio: 28 października 2023 - 19:05
  • Historii na głównej: 8 z 11
  • Punktów za historie: 7731
  • Komentarzy: 51
  • Punktów za komentarze: 458
 

#61342

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem wieloletnim użytkownikiem Allegro, pojawiające się dotąd na portalu historie z nieuczciwymi/durnymi allegrowiczami, traktowałem dotąd jak egzotyczne baśnie. No, ale zawsze jest przecież ten pierwszy raz...
Zakupiłem u gościa smartfon za 1500 zł. Wcześniej sprawdziłem jego komentarze, kilka razy kontaktowałem się mailowo i telefonicznie, aby ustalić faktyczny stan sprzętu, uzgodnić formę i termin dostawy (to miał być urodzinowy prezent). Wszystko w najlepszym porządku, więc klikam "kup teraz".
No i zaczęło się...

Po 4 dniach czekania na przesyłkę spróbowałem porozumieć się ze sprzedającym, niestety kontakt z nim urwał się nagle i nieodwołalnie. Próby połączenia się z nim dawały w efekcie zwrotny sms o treści: "nie mogę teraz rozmawiać, prześlij jakich części potrzebujesz, a oddzwonię" - gościu pracował w hurtowni części samochodowych. Po którymś więc razie wysłałem mu sms-em zapotrzebowanie na amortyzatory. I - o cudzie - już po 5 minutach zadzwonił do mnie. Szybko wyjaśniłem prawdziwy cel mojej rozmowy - okazało się, że to nie jego telefon, tylko znajomego. Podobno przekazał mu pieniądze i na tym jego rola miała się skończyć. Oczywiście, w aukcji nie było słowa o tym, że to miała być aukcja grzecznościowa.
Moje telefony do "znajomego" rzecz jasna również pozostały bez echa.

Po poinformowaniu oszusta, że wdrażam kroki przewidziane przez Program Ochrony Kupującego Allegro, czyli: zgłoszenie spawy w serwisie, złożenie doniesienia na Policję, zacząłem otrzymywać od gościa coraz bardziej łzawe maile. A to o tym, że urodziły mu się trojaczki i chwilowo z kasą u niego cienko, a to że szef zabrał mu karnie większą część wypłaty, itp. Dałem mu początkowo dodatkowe 2 tygodnie czasu, bo uznałem, że choć to mało prawdopodobne, to jednak różne kłopoty ludzi spotykają.
Chyba nie muszę się rozwodzić nad tym, że oczywiście pieniędzy ani sprzętu od niego nie otrzymałem.

W czerwcu cała sytuacja miała swój finał w sądzie - parę miesięcy wcześniej Allegro zwróciło mi wpłacone środki. Poszedłem na rozprawę z ciekawości, co też ewentualnie gostek będzie miał do powiedzenia - jeśli przyjdzie.
Rzecz jasna nie było go - a sędzia dał mu 2 lata w zawieszeniu na 5 lat, 9 tys. grzywny i kontrolę prze kuratora przez te 5 lat. Trochę zadziwiła mnie surowość wyroku, ale w uzasadnieniu sędzia poinformował, że to już trzeci przypadek oszustwa z jego strony - co ciekawe, żadne nie dotyczyło handlu częściami samochodowymi.

Dowiedziałem się też, co mówił w czasie policyjnego śledztwa - otóż podobno telefon został przez kogoś z firmy kupiony na nią, a "pechowo" po mojej wpłacie został zalany magazyn, a resztę zajął komornik.

sklepy_internetowe

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 445 (487)
zarchiwizowany

#40959

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym, że nawet nudne szkolenia mogą mieć głębszy sens...
Onegdaj w pracy zorganizowano nam szkolenie BHP. Wiecie, jakie to ciekawe :)
Ze stanu lekkiej katatonii wyrwała mnie dopiero końcowa część spotkania, gdy prowadzący opisywał, jak sobie radzić w szkole z różnymi przypadłościami wśród uczniów (omdlenia, złamania, itp.).

Minęło trochę czasu.
Dzień, w którym to się stało, niczego nie zapowiadał. Ot, zwykła porcja śmiechu i radości, a także lekkich nerwów - jak to w szkole. W jednej z klas zrobiłem sprawdzian z przeczytania "Dziadów" - no i trochę jedynek wpadło. Na dużej przerwie miałem dyżur na zewnątrz. Spaceruję powoli, rozkoszując się grzejącym jeszcze wakacyjnie słoneczkiem i podchodzę do miejsca, gdzie mur szkolny tworzy maleńki zakątek, szczególnie ulubiony przez brać uczniowską na różnorakie spotkania.
Mam już mijać statecznym krokiem to miejsce, gdy nagle usłyszałem własne nazwisko. Podszedłem więc - tak, nie myliłem się, przypałowany przeze mnie kilkanaście minut temu uczeń snuł najróżniejsze teorie spiskowe na ten temat, co chwilę wplatając jak mantrę wypowiedź: "Ten pieprzony (tu moje nazwisko) może mnie w dupę pocałować!"
Wszedłem więc w towarzystwo i słodkim głosem rzekłem:
- Ławrowski (nazwisko zmienione), co prawda najpierw wolę kino i kolację, no ale dla ucznia wszystko... No to ściągaj spodnie!

Grupka już wcześniej wpadła w stupor, Ławrowski przypominał słup soli, no i zdarzyło się nieszczęście. Kompletnie zaskoczonemu wpadł nie do tej rury, co trzeba fragment jakiegoś śmieciowego żarcia, którym się aktualnie raczył.
Gostek zaczął charkotać i zdradzać ewidentnie objawy zakrztuszenia. Mnie banan zniknął z twarzy, no bo widzę, że wyraźnie nie udaje. Kumple w tym momencie odzyskali czucie w kończynach i wykonali szybki manewr nożny.
Klepnąłem więc gostka kilka razy tak, jak nam tłumaczył prowadzący szkolenie i wróciły mu naturalne barwy twarzy.
Oczywiście nastąpiło sakramentalne, że on przeprasza, że już nigdy, itd.
To chyba ja się okazałem piekielnym...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 289 (323)

#35914

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cholera! Znajomi ruszyli samochodem, a ja się zorientowałem, że nie odebrałem ważnego dokumentu. Za chwilę będą światła, więc jest duża szansa, że ich dogonię.

Ruszam z kopyta, omijając idących chodnikiem ludzi. Najkrótsza droga prowadzi w bezpośredniej bliskości przystanku, więc wybór był prosty. W trakcie omijania ludzi na przystanku poczułem nagle, że torba na moim prawym ramieniu napotyka jakiś opór. Rzuciłem więc głośno "Najmocniej przepraszam!" i podążam dalej (zdążyłem zrobić może ze 3 kroki).
I tu nastąpiła koincydencja dwóch wydarzeń - po pierwsze, zorientowałem się, że niestety znajomych nie dogonię, a po drugie, zza pleców usłyszałem głośne "Ty skur...u!"

Obracam się zaciekawiony i oczom moim ukazuje się słusznej wagi i wieku kobieta (żadne jednak moher komando), która w pełni purpury na twarzy wywrzaskuje, najwyraźniej pod moim adresem, stek przekleństw i inwektyw. Oprócz opinii na temat prowadzenia się mojej matki, dowiedziałem się jeszcze, jakiż to organ męski jej przypominam - wraz z uwagami ogólnofryzjerskimi "ch..u nieogolony". Czyli standard, jeżeli chodzi o zasób słownictwa statystycznego Polaka po podstawówce.
Okazało się, że powodem agresji słownej było to, że potrąciłem ją. Tłumaczę kobiecie, że zrobiłem to nieumyślnie i ją przeprosiłem, ale gdzie tam! Rozkręca się coraz bardziej, a zebrani wokół ludzie przysłuchują się zaciekawieni - wiadomo, rozrywka w czasie nudnego czekania na tramwaj jest na wagę złota.

Nie powiem, sam poczułem, że narasta we mnie agresja - no, ale mimo wszystko czułem się w pewnym stopniu winnym tego zajścia. Nagle babka przerywa swe rynsztokowe bluzgi, widzę jej wzrok skierowany gdzieś nad moim ramieniem i nagle słyszymy jej okropny wrzask:
- Policja!!!
Tak, z innej uliczki wyjechał właśnie radiowóz. Wrzask połączony z jej energicznym machaniem kończynami spowodowały, że podjechał do nas i już po chwili jeden z policjantów słuchał relacji babki o wydarzeniu.

Ku mojemu zdziwieniu dowiedziałem się, że uderzenie jej to była z mojej strony zaledwie uwertura do tego, co miało dalej nastąpić - m. in. napad, rabunek, gwałt (przy czyn niekoniecznie w tej kolejności). Wyszło na to, że z arsenału czynów kryminalnych, to zdaje się nie wykorzystałem chyba tylko porwania jej i sprzedania do włoskiego burdelu. Moje próby przedstawienia sytuacji przerywane były jej wrzaskiem i płaczem.

Trudno powiedzieć, ile by to jeszcze trwało, gdyby z grona gapiów nie podeszła jakaś kobieta i nie wyjaśniła policjantowi, w czym rzecz. Stwierdziła więc, że faktycznie potrąciłem tę panią, ale natychmiast przeprosiłem, a żadne inne opisane przez nią sytuacje nie miały miejsca. Podkreśliła, że to ona właśnie zachowała się w sposób nieodpowiedni do sytuacji. Policjant zaczął więc wyładowywać się pedagogicznie, udzielając babce (spokojnym tonem) szeregu pouczeń na temat zasad współżycia społecznego, gdy nagle powietrze rozdarł znowu jej wrzask - tym razem adresatem był stróż prawa:
- Ty sku....u, ch...u parszywy! - itd., itp. Wywrzeszczała właściwie tę samą wiązankę, którą chwilę wcześniej ja usłyszałem.

Epilog historii - została spisana i będzie oskarżona o obrazę funkcjonariusza na służbie, a mnie policjant poprosił o podanie swoich danych, w razie gdybym miał występować jako świadek w sądzie grodzkim. Już się nie mogę doczekać - ciekawe, co usłyszy sędzia?

ulica w Krakowie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1143 (1177)

#23838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Małżonka była w ciąży. Na jednej z pierwszych obowiązkowych wizyt u ginekologa zrobiono jej usg. Chcieliśmy znać płeć dziecka, więc pani doktor po chwili badania poinformowała nas, że to dziewczynka. Spoko - od tej pory zaczęliśmy się nastawiać psychicznie na to, że będziemy rodzicami dziewczynki - wybraliśmy imię, żona snuła plany dotyczące odpowiedniego pomalowania pokoju, ja zacząłem oswajać się z myślą, że zamiast kolejki i modelarstwa będę musiał zapoznać się z lalkami, ewentualnie kucykami pony, itp. klimaty.
Kolejne wizyty i badania wykazywały ku naszej radości, że dzidzia rozwija się pięknie i bezproblemowo.

Nadszedł czas wizyty ostatniej, w innym gabinecie (znajomy znajomego otworzył swój). Głowica przesuwa się po wielkim już brzuchu żony, gdy nagle słyszymy, że po cholerę wciskaliśmy wszystkim znajomym tekst o dziewczynce, skoro spodziewamy się chłopca!
Zdębieliśmy - ale szybko się przekonaliśmy, że to nie żart, film był bardzo wyraźny. Żona ze łzami w oczach zaczęła się ubierać i wyszliśmy z gabinetu. Już na korytarzu wybuchnęła płaczem, że komu teraz będzie plotła kucyki?

Ja nie rozpaczałem - zwłaszcza, że w miarę upływu czasu docierało do mnie, że jednak te samochodziki, kolejki i modele samolotów robią się całkiem realne.
Wyszliśmy na ulicę. Małżonka cały czas płacze, a ja idę obok z (najprawdopodobniej) lekkim bananem na twarzy.
W pewnym momencie podeszła do nas pewna pani i rzuciła do żony tekstem:
- Kobieto, daj sobie spokój z tym sk...m! Jeżeli teraz cię tak traktuje ten ch.. złamany, to co będzie potem? - A następnie zwróciła się bezpośrednio do mnie - Masz szczęście złamasie, że nie ma tu mojego Mariuszka, bo byś dostał niezły wpier...! - Po czym odwróciła się i odeszła.
Żona z wrażenia przestała płakać, a i ja zastygłem z wrażenia.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 721 (851)

#23382

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, środek tygodnia w godzinach porannych.

Czekał nas wyjazd na pogrzeb rodzinny, więc łażę po domu mając myśli zajęte jednym tematem. Małżonka wybrała się odebrać zamówiony wieniec. Dzwoni telefon. Odbieram i słyszę w słuchawce - jak mi się wydaje od razu - lekko podenerwowany, damski głos podający moje imię, nazwisko oraz miejsce pracy (gimnazjum) i upewniający się, czy dodzwoniła się do tej właśnie osoby. Potwierdzam oczywiście, pytając jednocześnie z kim mam przyjemność i w jakiej sprawie dzwoni. Babka na to, że na razie nie będzie się przedstawiać, a powody sam zrozumiem z dalszego przebiegu rozmowy.

Otóż, kontynuuje, jest matką jednej z moich uczennic, imieniem Ania. Mnie oczywiście nic to nie mówi, bo w klasach, w których uczę, jest w sumie kilka dziewcząt o tym imieniu.
Rozmówczyni, po krótkim wyżaleniu się, jak trudno jej było zdobyć mój numer domowy (faktycznie, nie podaję go nigdy uczniom ani rodzicom), przechodzi do sedna. Otóż informuje mnie, że ich córka jest już od jakiegoś czasu bardzo zakochana we mnie, a oni (jej rodzice) są ostatnio bardzo tym faktem załamani, bo córunia weszła w bardzo ostry etap uczucia.

No, muszę przyznać, zbaraniałem kompletnie... Trochę lat już uczę, ale nawet w czasach tzw. młodości nie zdarzyła mi się podobna historia. Pani kontynuuje, że wraz z mężem boją się bardzo, bo córze zaczyna wręcz odbijać. Okazuje się, że od opowieści, że pan Piekielny jest taki cudowny i ona kocha go bezgranicznie - ot, taka szczeniacka euforia, z której nawet domownicy się śmiali, przeszła w stan depresyjny. Okazało się, że sprawdziła, że jestem żonaty i dzieciaty, a dodatkowo zebrała wiele jedynek z różnych przedmiotów - również ode mnie.
Ja tego słucham i stan stuporu nie chce mi przejść. Uwierzcie, z racji zawodu i osobowości jestem człowiekiem komunikatywnym i nie mam problemów z artykułowaniem swoich sądów i opinii na różne tematy. Ale w tym momencie zamurowało mnie kompletnie.

W słuchawce tym razem słyszę męski głos - przedstawia mi się ojciec dziewczyny. Potwierdza słowa małżonki, wyjaśniając, że zaczynają się panicznie bać możliwych zachowań Ani, gdyż ta zaczyna snuć dziwne opowieści o tym, że zrobi krzywdę albo mnie, albo sobie, albo mojej żonie. Rozmowy z nauczycielkami innych przedmiotów - tu podał mi imiona i nazwiska kilku moich koleżanek z pracy - uświadomiły im, że jedynki Ani nie są skutkiem tzw. "uwzięcia się nauczyciela".
Swój monolog (ja cały czas w stuporze) zakończył żałosną prośbą o radę.

Zacząłem coś dukać o konieczności jak najszybszego spotkania zainteresowanych, w obecności szkolnego psychologa, gdy tatuś przeprosił mnie i powiedział, że za kilka minut zadzwoni jeszcze raz, bo mają jakieś problemy z telefonem - faktycznie, pod koniec rozmowy słychać było jakieś dziwne odgłosy.
Odłożyłem słuchawkę i zacząłem zastanawiać się, jak sprawę rozwiązać, jak reagować, itp. zrozumiałe chyba w tej sytuacji klimaty.
Z nerwów musiałem zasiąść na porcelanie na czas dłuższy - dostałem biegunki.
Nerw mój był chyba oczywisty - zwłaszcza, że pamiętałem, co spotkało mojego kolegę w poprzedniej szkole, gdy okazało się, że jeden z jego uczniów (był wychowawcą) podjął próbę samobójczą. Dochodzenie wykazało co prawda, że szkoła w żaden sposób nie zawiniła, ale same wizyty w prokuraturze, najazd mediów i plotki w środowisku spowodowały, że przedwcześnie nabawił się siwizny i nerwicy.

Siedzę więc sobie na porcelanie, ciśnienie mi rośnie, gdy znowu dzwoni telefon. Rzut oka na wyświetlacz - żona. Zdążyłem tylko wykrztusić: "Kochanie, jest afera", gdy ta kazała mi nie przerywać, tylko słuchać.
Oto, czego się dowiedziałem.

Jadąc po wieniec utknęła w korku. Słuchała porannej audycji pewnej stacji, która "twórczo" rozwinęła pomysł Weissa z Zetki - ten, o telefonie w nietypowej sprawie.
Do tej rozgłośni można było zadzwonić, podać parę informacji o swoim np. znajomym czy domowniku i zamówić takie "wkręcenie" z różnej okazji. Ponieważ następnego dnia był Dzień Nauczyciela, małżonka postanowiła mi zrobić taki "prezent". Oczywiście do głowy jej nie przyszło, że w redakcji wesołki wymyślą taki scenariusz!
Gdy usłyszała moją rozmowę w radiu, natychmiast zadzwoniła do mnie z tym wyjaśnieniem, wiedząc że nerwowy ze mnie człowiek.
Ciśnienie mi opadło, nawet się na nią nie wkurzyłem, za to zadzwoniłem do radia, referując całą sprawę. Wtedy mi dopiero ciśnienie skoczyło! Dziennikarz co prawda przeprosił mnie za chwile stresu, ale na zakończenie rozmowy poddał w wątpliwość (delikatnie co prawda) moje poczucie humoru - no bo przecież w tej audycji liczy się "fun".
Rozmowę zakończyłem więc krótką przestrogą dla autorów co bardziej "dowcipnych" scenariuszy - przecież nie mogą przewidzieć możliwych reakcji wszystkich swoich "ofiar".

Na zakończenie tej historii jeszcze dwie dygresje:
1. Audycja była później powtarzana, więc nagrałem ją sobie - uwierzcie, nigdy bym nie przypuszczał, że mogę mieć takie problemy z wysławianiem się, będąc w stanie szoku!
2. Okazało się, że w szkole było kilka osób, których bliscy/znajomi słuchali tej audycji. Na szczęście przekazałem o tym informację do szkoły, gdzie poinformowano uczniów, że to był tylko "żart".
Ładny mi żart, nie ma co... Od żony tylko odebrałem przysięgę, że następnym razem, gdy nie będzie miała pomysłu, jak uczcić jakieś moje święto, niech mi po prostu skarpety kupi. Prezent praktyczny i nie spowoduje u mnie stanu przedzawałowego.

szkoła

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1001 (1051)
zarchiwizowany

#23840

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
I jeszcze raz ja w roli piekielnego tatusia.
Wstęp
Jak doskonale wiecie, każda rodzina wytwarza swój własny zespół pewnych zachowań, zabaw, tekstów, itd.
Nasz młody był fanem historii o psiaku. Stworzyliśmy sobie taką weekendową zabawę, że gdy leżeliśmy z żoną w łóżku, ja ją obejmowałem, a ona wołała syna. Ten wpadał do łóżka z impetem i krzycząc: "W szczeniaku siła"! boksował mnie swoimi piąstkami, aż wreszcie "pokonany" musiałem mamę puścić i za chwilę przytulaliśmy się wszyscy.
Historia właściwa - znam ją z relacji żony
Syn chodził już do przedszkola. Pewnego dnia była tam zaproszona żona na przygotowany przez dzieci Dzień Matki. Wiadomo - ciastko, kawa, wierszyki dzieci, laurki - no, te klimaty. Po uroczystości przedszkolanka prosi żonę na chwilę rozmowy, po czym w zaciszu gabinetu informuje ją, że ona jako pracownica tej instytucji może jej pomóc, że żona nie musi się godzić z taką sytuacją, że są instytucje, organa i procedury na takie sytuacje. Małżonka zastygła, po czym wyjąkała pytanie co do istoty tej rozmowy.
Okazało się, że kilka dni przed imprezą pani rozmawiała z dziećmi na temat ich relacji z rodzicami. Przy jednym z pytań dzieci miały określić rodzaj panujących w ich rodzinach stosunków - oczywiście cała rozmowa była prowadzona bez zbytniego wścibstwa, na poziomie przedszkolaków. No i okazało się, że mój rezolutny syn (od małego miał tzw. "gadane") wypalił, że u niego w domu tatuś bije mamę, a on stara się ją bronić, ale jest jeszcze mały i nie daje rady.
Przedszkolanka szybko zmieniła temat rozmowy grupy, po czym o wszystkim została powiadomiona dyrektorka - i stąd ta rozmowa z żoną.
Małżonce przeszło trochę osłupienie i zaprzeczyła, aby w nasze rodzinie panowała przemoc domowa. Przedszkolanka zaczęła ją namawiać, żeby "przestała mnie kryć", bo próby zaprzeczania i udawania, że nic się nie stało, nie są metodą walki z patologiami rodzinnymi. Tu jeszcze dodała, jak to nasz syn ze szczegółami (ten jego okrzyk)opisał, jak wygląda to moje dręczenie.
No, wtedy wszystko się wyjaśniło. Pani żona wybuchnęła śmiechem i wyjaśniła zaskoczonej nauczycielce, jak sprawy wyglądały. Tak więc uważajcie, co robicie i mówicie przy waszych szkrabach, bo może być różnie... :)

dom/przedszkole

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 295 (317)

#20477

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historyjka wrzucona przez michu2606xyz (http://piekielni.pl/20429)sprowokowala mnie do zamieszczenia podobnej. Bliska mi osoba była instrumentariuszką (pielęgniarką asystującą przy zabiegach chirurgicznych)i opowiedziała mi ją.

Miejsce akcji: szpital uniwersytecki w dużym mieście wojewódzkim
Czas akcji: początek lat 90 (istniały jeszcze wtedy tzw. ostre dyżury)

Na ostry dyżur zgłasza się facet z ogromnym, wręcz gigantycznym brzuszyskiem. W rozmowie z lekarzem zgłasza, że nie może od długiego już czasu oddać stolca, a do tego czuje coraz większy ból. Lekarz zadaje serię standardowych w tej sytuacji pytań dotyczących okoliczności zdarzenia, a odpowiedź pacjenta spowodowała, że tylko profesjonalizm i to, że już wiele widział w tej branży, uchroniły go przed atakiem histerycznego śmiechu.
Otóż, jak z pewnym zażenowaniem wyznał pacjent, w czasie jakiejś mocno zakrapianej imprezy ze znajomymi założył się z kumplem, że możliwym jest wciśnięcie sobie jabłka (szarej renety) w odbyt! Głosy sprzeciwu adwersarza w tej jakże pouczającej sytuacji potraktował oczywiście jako wyzwanie.
Jak wiadomo pijany człowiek zyskuje na kawaleryjskiej fantazji wprost proporcjonalnie do ilości spożytych procentów.
Tak więc zrobił to. Zakład wygrany. Święcie przekonany, że ciało obce opuści jego ciało w sposób "naturalny", bawił się na imprezie w najlepsze. Kolejne dni, gdy brzunio rosło, a coraz dłuższe posiadówy na porcelanie nie dawały spodziewanych rezultatów, nie niepokoiły go. Dopiero narastający ból i susząca głowę żona spowodowały, że udał się do lekarza.
Na bloku zarządzono zabieg w trybie pilnym. Niestety, próby wyciągnięcia jabłka nie powiodły się - "zaszło" zbyt daleko.
Chirurg wpadł na inny pomysł - pacjentowi kazano zająć na stole tzw. pozycję kolankową (na kolanach, z wypiętymi czterema literami), a następnie przy pomocy odpowiednich narzędzi postanowiono delikatnie ponacinać jabłko, aby"wyszło" w kawałkach. Lekarze doszli do wniosku, że po tak długim pobycie w ciele, jabłko nie będzie stawiać zbyt dużego oporu.
No i faktycznie ich przewidywania spełniły się - tyle tylko, że w 400%. Gdy tylko bowiem ponacinano jabłko, zawartość jelit pacjenta chlusnęła pod ogromnym ciśnieniem na salę.
Nie będę, rzecz jasna rozwodził się szczegółowo nad kwestią, jak wyglądała sala operacyjna i stojący najbliżej personel. Niech za to wystarczy informacja, że mimo stosowania najróżniejszych środków czyszcząco - myjąco - dezynfekcyjnych, sala operacyjna była wyłączona z użytkowania przez prawie tydzień - ze względu na charakterystyczny tzw. aromat.
Puenta tej historii miała miejsce 2 dni później. Do ordynatora zgłosiła się kobieta - jak się okazało żona pacjenta - z prośbą o wydanie zaświadczenia, że coś takiego miało miejsce. Pytana przez zaciekawionego lekarza o powód takiej prośby, stwierdziła że rozważa rozwód, ponieważ nie jest pewna, czy pewnego dnia małżonkowi nie przyjdzie do głowy, żeby jej coś gdzieś wcisnąć.
Jaki historia miała dalszy ciąg niestety nie wiem...

służba_zdrowia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 831 (863)

#17629

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu o piekielnych gimnazjalistkach.
Parę lat temu zostałem wytypowany do bycia opiekunem na 3 dniowej wycieczce po paśmie Radziejowej. Poziom szlaku łatwy do średniego, sprawdzone wcześniej schronisko, prognoza pogody super - jednym słowem, miała być extra wycieczka! No i była - aczkolwiek nie od razu.

Historia z 1 dnia.
Idziemy całą gromadą - tzn. uczniowie klas 1 i 2 gimnazjum. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach cały peleton po jakichś 2 godzinach rozciągnął się znacznie - wiadomo, dzieciaki mają różną kondycję. Kierownik wycieczki poprosił, abym szedł na końcu i zbierał ewentualnych maruderów.
Przez jakieś 4 godziny marszu wszystko było OK - słoneczko świeci, gimnazjalistki szczebiocą, wszyscy pitolimy bez sensu - ot, relaks.
Po wyjściu na kolejna polankę, zauważyłem pod drzewem grupkę moich koleżanek nauczycielek, które szły na czele peletonu, teraz skupionych wokół jakichś postaci. Lekko podenerwowany (od razu myśl, że uczniowi coś się stało), podchodzę tam.
Między nauczycielkami siedzą 3 gimnazjalistki - psiapsiółki, całe czerwone i zaryczane. Okazało się, że "padły" kondycyjnie. Do tego wpadły w lekką histerię i odmówiły dalszego marszu. Koleżanki próbowały najpierw terapii odpoczynkiem, następnie przeszły do logicznych argumentów, potem próśb, rozkazów - efekt był zerowy. Pierwszoklasistki stwierdziły, że mamy je zostawić w spokoju, a one do wieczora nigdzie się nie ruszą i już! Jedna z koleżanek była już tak zdesperowana, że zaczęła dziewczętom nawijać jakąś wymyśloną na poczekaniu historię z wilkami w roli głównej - też nic to nie dało.
Po godzinie takiej zabawy, gdy łzy dziewuszkom trochę obeschły, jedna z nauczycielek wpadła na "genialny" pomysł - zaproponowała beksom, że pan (czyli ja) weźmie ich plecaki, to im będzie łatwiej.
Nie byłem tym pomysłem zachwycony, ale cóż - pannice stwierdziły, że w takim razie to one chyba dojdą do schroniska.

No więc ruszyliśmy - nie powiem, początek był nawet dla mnie niezły. Towarzyszył mi szmerek "achów" i "ochów", gdy maszerowałem z własnym plecakiem na grzbiecie oraz po jednym w każdej z rąk.
Oczywiście po jakimś czasie miałem już dość, ale przy życiu trzymała mnie świadomość, że już niedaleko, psiapsiółki maszerują i zaraz odpoczniemy w schronisku.
Uff - wreszcie dotarliśmy! Godziny popołudniowo-wieczorne, wykorzystaliśmy standardowo - prysznic, rozpakowanie się i wybór pokoi, etc.
Wieczorem ruszyliśmy na obchód i kontrolę pokoi. Kolejny to ten, gdzie mieszkały m. in. 3 gracje - taką już ksywkę zdążyły zdobyć.

Wchodzę do pokoju - pierwszy opad szczeny - na środku siedzi na krześle dziewczę opatulone jakimiś ręcznikami i z płatami folii we włosach! Na moje idiotyczne "co się tu dzieje"? usłyszałem, że wszystko jest OK, wycieczka świetna, a laski są właśnie w trakcie wykonywania jakichś zabiegów kosmetyczno-fryzjerskich.
Gdy troszkę ochłonąłem, uśmiechnąłem się i rzuciłem tekstem typu - jak im się chce po tak w sumie męczącym dla nich dniu, zabawiać się w salon fryzjerski? Jedna z gracji uświadomiła mnie, że to dla nich najlepszy odpoczynek, a zresztą to one dopiero zaczynają i machnęła ręką gdzieś za siebie.

Gdy tam zerknąłem, dostałem kolejnego opadu szczeny - moim oczom ukazały się zsunięte 2 łóżka, na których równiutko ułożone pyszniły się m. in. suszarki, lokówki, prostownica, do włosów, jakieś kosmetyki, szminki itp. NIEZBĘDNE młodzieży damskiej przedmioty.
Już, już miałem to jakoś w moim mniemaniu dowcipnie skomentować, gdy nagle spostrzegłem wśród tego bajzlu znane mi skądinąd 2 plecaki!

Powoooooli odwróciłem się, zrobiłem kilka oddechów i równie powooooli, za to DUŻYMI LITERAMI zapytałem je, czy to właśnie te wszystkie babskie zabaweczki targałem przez ostatnie godziny, wypluwając sobie płuca?
Niestety - potwierdziły. Wyszedłem z pokoju bez słowa, cichutko zamykając drzwi. Nie dlatego rzecz jasna, że taki ze mnie iron man - bałem się po prostu, że jeszcze chwila obserwacji ich zadowolonych z siebie facjat, a wpadnę w szał i zrobię coś, czego potem pożałuję.

Epilog tej historyjki miał miejsce następnego dnia na szlaku. Pogoda popsuła się - i szybko okazało się, że nasze gracje nie mają praktycznie nic przeciwdeszczowego, z wyjątkiem parasola! Na delikatne (początkowo) wyrzuty koleżanek, że przecież każdy uczeń jeszcze w szkole miał szkolenie, jak przygotować się do górskiej wyprawy, stwierdziły, że już nic im się do plecaków nie zmieściło.
No, jak słodko - prawda?

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 920 (1014)

#17325

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gimnazjum - trwają lekcje. W pewnym momencie uczennica 3 klasy podnosi rękę, a zapytana o powód, pyta, czy może skorzystać z ubikacji. Mówię, że oczywiście, więc wychodzi z klasy.
Prowadzę dalej lekcję. W pewnym momencie łapię się na tym, że minęło dobrych kilkanaście minut, a jej nie ma z powrotem. Zaniepokojony - no bo różnie może być - poleciłem klasie, by na mnie poczekała (w sumie nie powinienem, ale łazienka damska jest o kilka kroków od klasy), a sam udałem się tam szybkim krokiem.

Wparowałem do przedsionka - pusto, zaniepokojenie mi wzrasta, gdy zza przepierzenia słyszę naraz dziwny dźwięk, natury powiedziałbym mechaniczno - wokalnej. Szybkie 3 kroki i rzut oka pozwolił mi zorientować się w sytuacji, aczkolwiek nie uchronił przed opadem szczęki.
Przed lustrem stoi moja uczennica, w dłoni trzyma pracującą prostownicę, którą pracowicie przesuwa po swojej nader długiej fryzurze, jednocześnie nucąc jakiś aktualny przebój nastolatków.
Zdziwienie odebrało mi mowę na kilka sekund, a i dziewczę z powodu hałasu nie zauważyło mnie od razu. Gdy wreszcie głos mi wrócił, wywiązał się krótki dialog (J - ja, U - uczennica):
J:
- Marta! Co ty robisz, w czasie lekcji prostujesz sobie włosy?
U:
- No przecież pozwolił mi pan iść do łazienki!
J:
- Ale chciałaś skorzystać z ubikacji, a w ogóle co to za pomysł, żeby w czasie lekcji dokonywać tego rodzaju zabiegów kosmetycznych? Czy ty się dobrze czujesz?
Po tym standardowym dla nauczycieli pytaniu retorycznym jeszcze jakąś minutkę wyładowywałem się pedagogicznie, po czym gadkę zakończyłem poleceniem:
- Maszeruj mi natychmiast do klasy!
U (ruszając w odpowiednim kierunku, z wyrazem krzywdy na twarzy):
- No już dobrze, idę,idę. Czy pan nie jest w stanie zrozumieć, że kobieta MUSI dbać o siebie?

Gimnazjum

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 844 (896)

#17330

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, gdy byłem świeżo upieczonym kierowcą.
Późnojesiennym, wietrznym dniem zaiwaniam do pracy - jeździłem wtedy cinquecento. W pewnym momencie, na poboczu drogi, po mojej prawej stronie widzę stojącego trabanta z kierowcą w środku. Zbliżając się, oceniłem wzrokowo, że nawet gdyby otworzył drzwi, pobocze jest na tyle szerokie, że nie muszę zbliżyć się do osi jezdni.
Oczywiście, w momencie gdy go mniej więcej mijałem, kierowca otworzył drzwi, no ale przecież margines był - tak przynajmniej myślałem.

Minąłem gościa bezproblemowo, i po ułamku sekundy usłyszałem huk, a po jakiejś chwili krzyki.
Szybki rzut oka we wsteczne lusterko - i włosy zjeżyły mi się na głowie. Widzę trabanta stojącego bez drzwi kierowcy, te leżą obok na ziemi, a kierowca krzyczy i wymachuje w moją stronę.

Pierwsza myśl - spieprzyłem sprawę i źle obliczyłem odległość. Wracam więc na miejsce zdarzenia i wysiadam. W tym momencie na moją głowę sypie się cały stos inwektyw typu : bucu, baranie, kto ci dał prawo jazdy ch**u, itp.
Normalnie w takich sytuacjach (inwektywy) reaguję natychmiast, ale tym razem uznałem, że facet ma prawo być wkurzony.
Odwróciłem się od niego i poszedłem obejrzeć swój samochód. Ku mojemu zdziwieniu nie dostrzegłem na nim śladu uszkodzenia - jakiegokolwiek. Dokładne oględziny (z jazgoczącym dziadkiem nad głową) upewniły mnie, że na moim samochodzie nie ma śladów uszkodzenia.
Wspominam o tym gościowi - w reakcji słyszę kolejną porcję inwektyw. W tym momencie podjeżdża policja - okazało się, że wezwali ją taryfiarze z pobliskiego postoju - widzowie wydarzenia.

Standardowa procedura - gościu zapluwając się z nerwów opowiada, jak to młody baran (czyli ja) urwał mu drzwi. Zanim policjant poprosił o moją wersję, musiałem dmuchać - oczywiście wynik 0,0.
Tłumaczę więc po chwili policjantowi, że to niemożliwe, żebym był sprawcą tego zdarzenia, gdyż nie ma żadnego śladu na moim wozie. Co prawda trabant nie jest z blachy, ale przecież nawet uderzenie w plastik przy prędkości ok. 60km/h MUSI zostawić ślady.
Oczywiście w tzw. międzyczasie dziadek cały czas wyzywa mnie, a i mina policjanta nie wskazuje, żebym go przekonał.
Podchodzimy więc do mojego samochodu i wskazuję policjantowi, że na przodzie lub prawym boku samochodu - gdzie musiałby przecież zostać jakiś ślad - nic nie ma, nawet warstwa kurzu jest jednolita, bez zarysowań (pobłogosławiłem w tym momencie moją niechęć do wydawania kasy na myjnię).

Koniec końców policjant doszedł do wniosku - mimo gwałtownych sprzeciwów dziadka - że jestem niewinny, a drzwi urwały się na skutek skumulowania się 3 czynników: zaawansowany wiek pojazdu+wietrzny dzień+pęd powietrza generowany przez mój przejeżdżający samochód.
Wszystko to złożyło się na urwane drzwi gościa.

Długo jeszcze warczał, że to muszę mu odkupić drzwi oraz o moim skorumpowaniu policji. Dopiero głośna uwaga policjanta o karze za pomówienie funkcjonariusza na służbie ostudziła krewkiego kierowcę.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 709 (761)