Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kmdr

Zamieszcza historie od: 10 listopada 2010 - 1:34
Ostatnio: 11 lutego 2020 - 22:56
  • Historii na głównej: 24 z 31
  • Punktów za historie: 17986
  • Komentarzy: 54
  • Punktów za komentarze: 407
 

#20823

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnej nadgorliwości policji w pewnej małej wsi na Pomorzu.
Wieś jest maleńka, zabita dechami, jednak przecina ją dokładnie na pół pewna ważna droga. I o tyle o ile droga jest zimą odśnieżana, to wszystkie boczne - można pomarzyć.

Żeby ułatwić ludziom dojazd do domów, pomysłowy Sołtys, Pan Franek, ponieważ nie było go stać na prawdziwy pług lemieszowy, zbił z dwóch wielkich podkładów kolejowych i kilkunastu desek ogromny trójkąt, który dociążony cegłami ciągał za swoim traktorem, odśnieżając nim na boki śnieg. I co zrobiła policja? Dorwała Pana Franka i wlepiła mu mandat. No cóż - na mandat zrzucili się WSZYSCY (dosłownie wszyscy) mieszkańcy wsi - wyszło po kilka złotych, a Pan Franek jeździł dalej. A policja nadal go karała. I tak jeździł dopóty, dopóki liczba punktów karnych niebezpiecznie nie zbliżyła się do "granicy".

Policja karała go regularnie, za coś, co było nieszkodliwe, pożyteczne i wyręczało gminę, która lekko mówiąc dała zupy. W tym roku raczej nie wyjedzie - punkty karne nie pozwolą...

policja

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1099 (1123)
zarchiwizowany

#21054

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Grzebiąc w pamięci przypomniała mi się jeszcze jedna historia z policją - tym razem historia pozytywna.

Pierwszy rok studiów.

Pojazd: nieśmiertelne srebrne Lamborghini marki D.U. Tico.
Liczba studentów: 8
Umiejscowienie studentów: przód-3, tył-4, bagażnik (a raczej ten schowek na torebkę za tylnym siedzeniem)-1(najmniejszy).
Trasa: GDYNIA Oksywie-Śmidowicza-Kwiatkowskiego-Wiśniewskiego-Polska-Świętojańska-Bulwar-KEBAB!
Przeszkoda: policja na Polskiej.

Akcja:
Policja zatrzymuje, bo z daleka widać, że w Tictaku się kotłuje.
Policjant: -Witam, młodszy aspirant Jan Piekielny, co to ma być??
Ja: -Panie władzo, to jest D.U. Tico.
Policjant: -A nie przypadkiem autobus linii 154?! (czy jakiejś tam, bo już nie pamiętam)
Ja: -No wie pan, głodni jesteśmy, a tak to najszybciej...
Policjant: -Ale tak nie można! Będzie mandat...
Ja: -A nie da się jakoś inaczej, my biedni studenci...
Policjant: -...studenci?
Chór z Matiza: -TAAAK!
Policjant: -To trzeba było tak od razu. Trzech-wypie*dalać, reszta może jechać. Ale jak złapię jeszcze raz to będzie po mandacie i wszyscy będziecie dymać na piechotę!

Trzech autentycznie poszło piechotą (z Polskiej to w sumie nie aż tak daleko...) a reszta dojechała na miejsce.

Pozdrowienia dla Gdyńskiej policji!

policja

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 246 (294)

#20825

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia o głupocie polskiego organu dochodzeniowego.

Moja Mama jest profesorem na jednym z największych polskich uniwersytetów. Kieruje na tym uniwersytecie pewną katedrą. Sytuacja miała kilka lat temu, kiedy to jeszcze praktycznie w ogóle nie było rzutników multimedialnych, a jak już były, to koszt ich zakupu wynosił KILKANAŚCIE średnich krajowych. Katedra jednak dzięki staraniom Mamy dorobiła się własnego, nowiuśkiego rzutnika multimedialnego! Każdy wykładowca, po podpisaniu stosownego formularza mógł sobie wypożyczyć ten rzutnik NA ZAJĘCIA. Pewnego jednak razu rzutnik zniknął. ZNIKNĄŁ! Rzutnik warty kupę pieniędzy po prostu zniknął. Ostatnia osoba z listy podpisała "oddanie" potwierdzone przez kancelarię, więc była "czysta".

Co się okazało?
Rzutnik zawinął jeden z pracowników. Myślał, że się nie wyda (tak - magistrzy, doktorzy i inni docenci też bywają kompletnymi idiotami...). Oczywiście policja wezwana, docent zwolniony dyscyplinarnie, rzutnik odzyskany. Teoretycznie. Przy okazji wyszło kilka innych machlojek Pana Docenta. Więc Polski Wymiar Sprawiedliwości co? Pach- rzutnik do papierowego pudełka. I w ten sposób wspaniały, nowiuśki rzutnik multimedialny za pomocą pudełka zmienił się w DOWÓD NR 243/545/A/11 W SPRAWIE 3454/JG4. I mimo tego, że nie miał z dochodzeniem NIC wspólnego, mimo usilnych starań Mamy - przeleżał w magazynach sądowych, w papierowym pudełku dokładnie CZTERY lata.
Jak oddali - w każdej sali na uniwersytecie stał już o wiele lepszy...

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (701)

#20175

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kuriozalna sytuacja sprzed tygodnia.
Co ważne, na co dzień poruszam się wielkim, 5,5 metrowym, 5 litrowym, amerykańskim krążownikiem sprzed 25 lat wyposażonym w ogromne, stalowe chromowane, niezniszczalne zderzaki.

Jechałem sobie z Dziouchą. Czekam na wyjazd "z bocznej". Główna dwupasmowa, dwukierunkowa. Jadę w lewo, więc muszę przeciąć prawy pas jadących w przeciwnym kierunku, by wskoczyć na swój. Widzę, toczy się z daleka żółte Seicento, ale jest daleko. Wciskam gaz i chcę ruszać. Gdy tylko wysunąłem "dzioba" Seicento przyśpieszyło - wyraźnie (i słyszalnie), aby z piskiem opon zahamować przed "rufą" mojego pojazdu. Nic się nie stało, ale oczywiście pisk opon był. Nie zareagowałem, bo miałem miejsce i czas na manewr, a Seicento celowo spowodowało zagrożenie. Spokojnie ruszyłem w swoim kierunku, jednak w lusterku widzę, że Seicento zawróciło i zaczyna mnie gonić.

Dojeżdżamy do świateł - czerwone.
Z Seicento wysiada "łepek" i rzucając *urwami na lewo i prawo drze się do mnie przez szybę, że "spowodowałem wypadek i że mam mu oddać kasę za opony, bo musiał ostro hamować". Dziewczyna moja się przestraszyła, jednak ja najspokojniej w świecie siedzę sobie, nie zwracając uwagi na gościa. Ten się drze i szarpie za klamkę. W końcu zielone, więc spokojnie ruszam. Gościu jedzie za mną i co rusz próbuje mi zajechać drogę. Jednak ja najzwyczajniej w świecie hamuję i jak ten już, już wysiada, to po prostu go omijam i jadę dalej. Jechał tak za mną kilka kilometrów. Moje Dziewczę przerażone. W końcu przyszło co do czego, że zaparkowałem sobie tyłem pod McDonaldem, a gość mnie zastawił od przodu i wyskakuje znowu z pyskiem. On też jechał z dziewczyną, ona to samo - zaczyna się drzeć, że "prawie ich zabiłem", "że opony nie są tanie", "że wypadek", również okraszając wszystkie wypowiedzi soczystym słownictwem. Wysłałem Moją do Mac′a i mówię do gościa:
- Przyśpieszyłeś.

Zostałem obrzucony nową porcją inwektyw. Moja wróciła z Mc i wsiadła do samochodu. Więc spokojnie mówię do człowieka:
- Odjedź, chcę wyjechać.
- Chyba cię poje*ało. Wzywamy policję. - Odpowiada.
W końcu złapał mnie za marynarkę. No to wsiadłem do swojego samochodu, odpaliłem, oparłem się moim stalowym zderzakiem o plastik Seicento i po prostu pomału je odsunąłem i wyjechałem. Jednak stanąłem koło pogniecionego Fiata i mówię:
- Dzwoń - teraz masz podstawy.
Zadzwonił. Przyjechała policja. Zaskakująco szybko. Po wysłuchaniu naszej SPOKOJNEJ wersji i krzyków tamtej parki, po wysłuchaniu Pani z okienka w Mac′u, gościowi wlepili mandat i punkty i zapytali, czy chcę wnieść oskarżenie. Stwierdzili, że miałem prawo ich przepchnąć, bo było to "ograniczanie wolności osobistej".
Przebadali jeszcze gościa alkomatem. Wkurzony w końcu pojechał.

Jaki z tego morał? Bez względu na wszystko, należy zachować zimną krew. A jeśli naprawdę wyjeżdżając z bocznej spowodowałbym zagrożenie i facet by miał jakąś rację? Podejrzewam, że policja i tak by przyznała mi tę rację, bo nie darłem się jak idiota i nie rzucałem *urwami na lewo i na prawo...

Okolice McDonalda na Przymorzu w Gdańsku

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 584 (650)
zarchiwizowany

#20054

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moje trzy grosze o naszym NFZ...
Najpierw mały wstęp: jestem szczęśliwym posiadaczem ruskiego silnika do łodzi o wdzięczniej nazwie "Wieterok". Silnik ten bydle ciężkie i kapryśne, ale ciągnie jak głupi. Przyszedł jednak taki czas, że tradycyjny rozrusznik na linkę (jak w kosiarce) się popsuł i żeby go odpalić, trzeba było zdjąć górną blaszaną obudowę i owinąć linkę wokół koła zamachowego i tak go odpalać. Pech chciał, że popłynąłem sobie z kolegami na ryby i kawałek drogi rzeką od domu silnik zdechł. No to ja sobie spokojnie otworzyłem blaszaną pokrywę, położyłem na ławeczce za sobą, owinąłem sznurek, pociągnąłem i... przejechałem wierzchem dłoni po kancie blaszanej obudowy. Rana otwarta na jakieś 6 cm, krew się zaczęła lać. Nic nie poczułem (szok? wysoki próg bólu?). Jesteśmy na środku rzeki, kilka kilometrów od domu, a tylko ja umiem ten silnik odpalać... Więc chłopaki szybko do wioseł, pędem do domu. Krew się leje. Następnie łapę owijam papierem toaletowym i szybko w samochód - zawieźli mnie do pobliskiego miasta do szpitala. Wchodzę i w recepcji (recepcji? rejestracji?) pokazuję rękę:
Ja: - Dzieńdobry, przepraszam, dokąd mam się z tym udać?
Pani w okienku: -Eeee.... to chyba najlepiej na SOR...
J: -Dobrze, a gdzie to?
PwO: -Ech... Korytarzem do końca, druga klatka schodowa, na pierwsze piętro, korytarzykiem po prawej, drugie przejście w lewo, po zielonym linoleum, trzecie drzwi po prawej i na wprost.
J: -Aaaaachaaa... Dobrze... - no i poszedłem szukać. Dotarłem, a tam oczywiście kolejka! Patrzę, a w kolejce - gościu cały pokrwawiony i poobdzierany, trzyma się zgięty za brzuch i wygląda jak by konał (później się dowiedziałem, że po wypadku), pani z dzieckiem, które miało zamiast kolan żywe mięso (rowerek+asfalt), pan, który przyniósł własny palec w woreczku z wodą (pewnie wcześniej z lodem) i kilka "średniozdrowo" wyglądających ludzi... Czekam tak sobie i czekam... z 40 minut mija - okrwawiłem kanapę i zużyłem pół rolki szarego szpitalnego papieru toaletowego... W końcu wychodzi znudzony lekarz i mówi:
-Kto ma coś do szycia zapraszam pod trójkę
Więc najpierw poszedł gość z palcami, potem pan po wypadku a na końcu ja. I standardowo:
Pani lekarka: -Pokazać... Do szycia. Przytrzymać tu (kieruje mi rękę nad śmietnik i zaczyna pryskać czymś w spreju co piekło jak jakiś spirytus). Położyć się na stole a rękę tu (po czym wyjmuje z drukarki kartkę białą formatu A4 i kładzie pod moją dłoń).
Dostałem znieczulenie (które de facto nie zaczęło działać w ogóle) i od razu zaczyna mnie szyć na żywca. W międzyczasie Pani Pielęgniarka pyta o moje dane
(Nazywam się Maciej Piekielek /nazwisko oczywiście inne, ale brzmiące z węgierska/) i mieszkam Na ul. Piekielskiego 6/3, Gdańsk) a ta mnie tu szyje na żywca. No to nie specjalnie rozmowny byłem i wyszło w karcie (wypisie?) że nazywam się Michał Piękielenik, Mieszkam na Piekłonowskiego 63/33, Grodzisk WLKP.... Po tym wszystkim Pani wykroiła mi nożyczkami maleńki paseczek gazy (praktycznie idealnie przykrywający ranę) i zawinęła dwoma warstwami bandaża (tak, żeby nie odpadł jak będę schodził po schodach...).
I tak się tylko zastanawiam... czy temu panu bez palców też to zrobili tak profesjonalnie - nad śmietnikiem, na kartce i "ze znieczuleniem"....

służba_zdrowia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (185)
zarchiwizowany

#19568

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótko: Na tym świecie są jeszcze porządni ludzie. Mam bardzo dobrze sytuowaną Ciocię, która jednakowoż jest osobą niepełnosprawną (w zależności od dnia może chodzić normalnie, czasem z laską, a czasem w ogóle, jednak według orzeczenia lekarza może jeździć samochodem). Swego czasu (pod koniec lat 90) Ciocia posiada bardzo eleganckie Audi (D2). Któregoś razu jechała sobie tymże właśnie Audi i poczuła się gorzej w drodze. Niestety uderzyła (z niezbyt sporą prędkością) w tył jakiegoś starego golfa czy czegoś takiego, co spowodowało rozlecenie się praktycznie całego tyłu golfa i małe wgniecenie zderzaka Audi. Facet wyskoczył do cioci z pyskówką wielką, jaka to nie ona. A że ciocia bardzo źle się czuła dała temu człowiekowi czek na 5 tysięcy złotych i wizytówkę, "w razie jak by było za mało". Facet natychmiast się zamknął i odjechał, a ciocia zadzwoniła po mnie, a ja odwiozłem ją do domu. Jakie było nasze zdziwienie gdy następnego dnia (czy po dwóch - już nie pamiętam) do drzwi cioci zadzwonił ten właśnie facet i przyniósł 4800 złotych w gotówce, bo czek mógł zrealizować tylko w całości, a "na naprawę tego rzęcha 200 złotych to aż nadto".

Aleja Zwycięstwa w Gdańsku

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 381 (413)

#10951

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu wprowadzili się do mieszkania pode mną ludzie, którzy wynajmowali ten lokal. Strasznie hałasowali po 22. Dochodziło do tego, że nawet do 4 były tam jakieś balangi czy coś... Akurat we śnie mi to nie przeszkadzało, bo najlepiej pracuje mi się w nocy, dlatego jedyne co to potwornie męczyło i dekoncentrowało, a ze względu na praktykę inżynierską i wagę przeprowadzanych obliczeń i projektów było uciążliwe. Postanowiłem się im odwdzięczyć: za każdym razem gdy było w nocy głośno, punkt 6.00 (żeby nie złamać przepisu o ciszy nocnej: 22.00-6.00) podkręcałem nieco moje głośniki (porządne kolumny, jeszcze Tonsil) od elektronicznych organów i robiłem mały "przegląd organowy" (głównie Bach, Reger - coś mocniejszego). Recitale organowe robiłem regularnie przez !5 miesięcy! aż w końcu ich tryb życia zaczął dawać się im we znaki - dawałem im 2, góra 3 godziny snu i biby ustały, a raczej zamykały się o 22:-)

P.S. Nie budziłem żadnego innego sąsiada, bo nade mną mieszka piekarz, który śpi w dzień, a obok mieszkanie stoi puste.

Stosunki dobrosąsiedzkie

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 589 (635)
zarchiwizowany

#11496

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zawsze myślałem, że wszystkie opowiastki o blond-plastikach są mocno przekolorowane... Dzisiaj się dowiedziałem, że jednak nie. Grałem na organach w kościele, a wiele osób wie, że jestem organistą na zastępstwa, gram na ślubach, pogrzebach itp.
A więc: końcówka mszy, już słyszę "idźcie w pokoju Chrystusa", zdążyłem odegrać "Bogu niech będą dzięki" i w tym momencie na chór wpada blondyneczka, na szpilkach z 10 cm (jak ona w tym wlazła po tych schodkach krętych, to nie mam pojęcia...) i od progu się drze, że ona by chciała "na ślub". Ja właśnie zaczynam pieśń na wyjście, więc jedną ręką pokazałem, żeby była cicho (bo mikrofon włączony) i żeby poczekała (gest: palec przyłożyłem do ust i dłonią wskazałem ławeczkę), na co ona pod nosem: "Będzie na mnie ustawiał ch*j jeb**y...". Skończyłem grać pieśń, ale jeszcze ludzie nie wyszli, to zabieram się do improwizacji. Ona znowu podrywa swą skąpo odzianą pupę i już do mnie, więc ponownie - ten sam gest: palec, ręka. Widać blondyneczce to było za wiele, bo podniosła się i poszła drobiąc szpileczkami (a w dół schodów jeszcze gorzej niż w górę). Zanim skuśtykała na dół, spokojnie skończyłem grać...
Coś w tym stereotypie jest...

Posługa organistowska

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (203)
zarchiwizowany

#10891

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dorabiam sobie jako organista. Z rozpoczętego przez Webera cyklu "piekielni parafianie"- sytuacja z dzisiejszej mszy o 11.00.
Wchodzę sobie schodkami na chór, 5 minut przed mszą (aby włączyć instrument, odpowiednio "zarejestrować" /ustawić/ itp.) i co widzę? Na ławeczce przed jeszcze wyłączonym instrumentem siedzi sobie na oko 4 letnie dziecko i radośnie wali łapkami w obie klawiatury śmiejąc się i ciesząc, przełącza głosy (rejestry - takie przełączniki którymi ustawia się głos w organach). Wszystko to ku wielkiej uciesze mamusi, która to dziecko podtrzymywała. Przestraszyłem się, bo organy, jak każdy inny instrument są delikatne i zwłaszcza zabytkowe wymagają specjalnego traktowania. Poprosiłem jednak grzecznie Panią o zabranie dziecka:
Pani: -Ale on się tylko grzecznie bawi!
Ja: -Proszę Pani, instrument to nie jest zabawka, jest bardzo delikatny, a ja za moment zaczynam pracę
Pani: -To tylko dziecko, niech Pan poczeka!
Wkurzyłem się, bo już słyszę, że ksiądz wchodzi do nawy (skrzypnięcie schodka z zakrystii, już dzwoni sygnaturka.... To złapałem dzieciaka, szybko usiadłem, włączyłem i zaczynam grać.
Pani: -Jak pan śmie szarpać moje dziecko! Ja pójdę do proboszcza!
A, że mikrofon był włączony, to proboszcz (jak cały kościół zresztą) usłyszał ten fragment... Babeczka oczywiście poszła do księdza po mszy, a on tylko do mnie:
-Jakub, może Ty jednak powinieneś zamykać chór? Na dole jest dość miejsca. Nie muszą Ci tacy ludzie pracy utrudniać....
Ja tam lubię ludzi i nie przeszkadzają mi jak sobie grzecznie siedzą w ławeczkach, zwłaszcza, że bliskość organisty wzmaga do śpiewania:)

Posługa organistowska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (219)
zarchiwizowany

#10873

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia trochę pozytywniejsza o autobusowych moherach... Dorabiam sobie często jako organista. Konstrukcja "mojego" kościoła jest taka, że na chórze również są ławki i wierni mogą tam wchodzić i normalnie zajmować miejsca, więc wiele osób znało mnie z widzenia. Na chór prowadzą wąskie, bardzo strome, kręte i wysokie schodki. Pech chciał, że niestety potknąłem się i spadłem z tych schodków łamiąc dotkliwie nogę (trochę mnie to wkurzyło, bo nie wszyscy wiedzą, ale w grę na organach bardzo zaangażowane są również nogi....). Zagipsowana noga i dwie kule zmusiły mnie do zmiany środka transportu z samochodu na autobusy. Któregoś razu wsiadam do autobusu i ku mojemu zmartwieniu widzę, że wszystkie miejsca są zajęte... A w dodatku przez starsze osoby... A tu nagle zrywa się jakaś staruszka i w te słowa:
-O, PAN ORGANISTA!! Proszę, proszę siadać! Pan biedny, połamany, proszę siadać! Heniu, pomóż Panu!!
Po czym pan Heniu wziął mój plecak, również wstał, oboje usadzili mnie na !podwójnym! miejscu, pomimo, że naciskałem, by sobie spokojnie siedzieli.
Ciekawe, czy gdybym był o kulach, lecz nieznanej profesji to również by mi ustąpiono....

Posługa organistowska

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (259)