Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

leprechaun

Zamieszcza historie od: 21 października 2017 - 11:23
Ostatnio: 23 sierpnia 2018 - 18:08
O sobie:

Moje drugie konto tutaj, założone po tym, jak do pierwszego profilu logowanie zepsuło się na amen.

Co ze mnie za cholera? Mały, zacięty, niepozorny z wyglądu chochlik, na co dzień mieszkający w Irlandii i głęboko w niej zakochany. Poganin-asatryjczyk. Z zawodu fotograf, z zamiłowania psiarz, włóczykij i mól książkowy. :)

  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 427
  • Komentarzy: 248
  • Punktów za komentarze: 617
 
[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
16 grudnia 2017 o 15:54

@Zmora: U mnie bez stresu, miałam robione multum badań "okołosłuchowych" (szczerze powiedziawszy zgłosiłam się kiedyś na ochotnika do "eksperymentów" ;]) i wszystko słuchowo-neurologicznie jest w porządku. Podejrzewam czynnik psychiczny, mianowicie przez kilka lat zmagałam się z poważną fobią społeczną i mniej więcej wtedy zaczęły się moje problemy. Do dzisiaj nie znoszę miejsc typu kluby, koncerty, zatłoczone jarmarki itd. (toleruję jedynie irlandzkie puby), nadmiar hałasów, bodźców i ludzi działa na mnie skrajnie rozpraszająco i cała się robię taka "potrzepana". :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
16 grudnia 2017 o 0:33

@aegerita: Te, których ja używałam (bo obecnie sierściucha nie mam), były robione ze skrobii kukurydzianej (marka Trixie, używałam też Earth Rated, ale zrezygnowałam). Aczkolwiek to nie było w ten sposób, że pakowałam "pakiet" w torebkę i pizg nią gdzieś w krzaki, nie nie nie. Aż tak nie ufam biodegradowalności tego typu wynalazków. :D Na szczęście w mojej okolicy były specjalne pojemniki na psie odpadki, ich wywozem zajmowała się też inna firma, niż ta wywożąca "zwykłe" śmieci. Mam więc nadzieję, że w odpowiedni sposób się zajmowano tematem rozkładu. Wiem, że te skrobiówki wcale nie są fenomenalne i też szkodą. Niestety, w moim wypadku papierówki odpadały po całości, bo przyjmowaliśmy głównie psy z problemami trawiennymi i po prostu w starciu papier vs bardzo miękki klocek...no papier nie miał szans. :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
15 grudnia 2017 o 13:41

@mooz: Mam to samo! A całe życie myślałam, że coś ze mną nie tak, bo generalnie słyszę ok. 30% więcej, niż przeciętny człowiek (miałam badania robione), ale w głośnych miejscach, zwłaszcza, gdy dużo ludzi mówi naraz, czuję się pogubiona, bo wszystkie dźwięki docierają do mnie z jednakową siłą i często mam problem zrozumieć, co ktoś do mnie mówi, muszę cały czas patrzeć na tę osobę. Ile to ja się musiałam nasłuchać, że niby taaaki słuch mam, a nie rozumiem, co się do mnie mówi... A tu proszę, nie jestem jedyna. :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
15 grudnia 2017 o 13:29

@Shineoff: Podłączam się do "klubu wagi lekkiej". :) Też usłyszałam od pielęgniarki, że "te dwa kilo to by pani mogła przytyć, i tak nic nie będzie widać". A potem zmierzyła mi ciśnienie (normą u mnie w rodzinie jest skrajnie niskie ciśnienie, wynik rzędu 80/60 nie jest niczym niezwykłym), posiniała, poczerwieniała i kazała mi nigdy więcej nie pojawiać się w RCK. Cóż, jak się nie da, to się nie da. Pomagam w inny sposób, skoro krwi oddawać nie mogę, choć zawsze trochę żałuję.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
14 grudnia 2017 o 15:24

Ja przeżyłam Księcia, konkretnie nazywaliśmy go Księciem na Ziarnku Fochu... ;) Przypadek dziesięciokrotnie bardziej drastyczny, niż opisany tutaj, bo oprócz "błękitnokrwistego podejścia" facet cechował się jeszcze nieprzeciętnym syfiarstwem. Po półrocznej walce wszelkimi możliwymi środkami, dokonaliśmy odkrycia... Facet był synunuśkiem swojej matki i minimum raz dziennie przesiadywał z nią na Skypie - wystarczyło parokrotnie zrobić mu kazanie o syfie w obecności matki na Skypie i nagle magicznie wszystko się dało załatwić, i sprzątanie, i zaległe płatności, i palenie poza domem. Jeszcze się dowiedzieliśmy od matki, jak to się jej skarżył, że wszyscy w mieszkaniu się na niego uwzięli, że jesteśmy psychopatycznymi pedantami i gestapo, a w ogóle to nikt go nie lubi, bo ma nadwagę... :D Tak więc czasem to jedyny sposób.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
14 grudnia 2017 o 14:28

@butelka: Ja byłam jedynaczką, a i tak całe życie słyszałam, że "na miłość to sobie musisz zasłużyć!". Jednocześnie nigdy nie byłam dostatecznie dobra, żeby sobie zasłużyć... Dopiero w dorosłym życiu zrozumiałam, jakie stały za tym schematy i pobudki, że nie była to moja wina itd. Trochę czasu zleciało, zanim zdołałam ułożyć relacje z rodziną po swojemu i przede wszystkim zanim przestałam próbować "zasłużyć sobie" na miłość w związku. Ale nie żałuję żadnej godziny pracy nad sobą i swoim spaczonym światopoglądem. :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
13 grudnia 2017 o 17:20

Ja obecnie sierścia nie mam, ale jako dom tymczasowy przeżyłam różne psiska i mogę powiedzieć, że żadna ze stron nie jest święta. Psiarze - sprzątajcie po swoich sierściach. Wiem, że jest to z deczka obrzydliwe, zwłaszcza, jak ma się psa z problemami trawiennymi, który produkuje broń biologiczną...w ilościach hurtowych... ;) No ale trzeba, nie jest miło ani wdepnąć w psie łajno, ani tym bardziej nie jest miło myć swojego czworogona, kiedy ten wspaniałomyślnie postanowi w takim łajnie się wytarzać. Foliowe torebki nie są barierą nie do pokonania - można używać papierowych (choć w moim przypadku się absolutnie nie sprawdziły), albo jeszcze lepiej, można kupić specjalne woreczki z biodegradowalnego tworzywa sztucznego. Równie wygodne, co typowe "psie rolki", a nie dręczą człowieka wyrzuty sumienia, że syfi świat. :) Władze miast i okolic - KOSZE NA ŚMIECI, błagam! Przyznam szczerze, że jak mam popylać 3 czy 4 kilometry z łajnem w łapie, to odechciewa mi się sprzątać. Dostałam też kilkukrotnie ochrzan za wrzucanie psiego "pakietu" do "ogólnego" kosza na śmieci, kiedy w mieście nie ma ani jednego przeznaczonego wyłącznie na psie niespodzianki. Nie-psiarze - trochę wyrozumiałości i odpowiedzialności ze swojej strony, pięknie proszę. Od paru lat dręczą mnie konsekwencje kociokwiku miast na punkcie zabudowywania każdego skrawka wolnej przestrzeni. Dosłownie nie ma gdzie psa wyprowadzić, bo każdy skrawek nieużytków został zamieniony na stację benzynową, wybrukowany skwerek czy plac zabaw (zwłaszcza tych ostatnich jest milion pięścet). Oczywiście awantura na sto fajerek, jak pies choćby spojrzał w kierunku bawiących się dzieci. W desperacji jeździłam z futrzakami nad jeziorko, ale tam z kolei wędkarze odwalają taką manianę, że łeb urywa. Śmieci, tacki z grilla, potłuczone szkło, kapsle, powywalane resztki przynęt, porzucone ubrania, połamane wędki, zaplątane w krzaki porwane podbieraki, wywalone byle gdzie żyłki... Za 3 najgorsze znaleziska uznaję: rozpruty worek na śmieci pełen martwych, nadgniłych królików (trauma...); pokaźny, przemoknięty karton pełen ludzkiego gówna, ulokowany przemyślnie w krzakach przy wejściu na pomost; a także 8 nadpsutych ryb, rozłożonych strategicznie wokół całego jeziora i nadzianych haczykami (dosłownie każda ryba miała wpięte po 5-6 haczyków, w tym na płetwach, ogonie itd.), ewidentnie w ramach "tępienia szkodników", czyli odwiedzających staw psów... Bogom niech będą dzięki za to, że moje sierście zawsze były wyprowadzane na smyczy. Ryby oczywiście wyzbierałam i wypieprzyłam do kosza, ale wycieczek nad bajorko mi się odechciało (a szkoda, bo psy kochały to miejsce). Wiem, że wielu właścicieli psów wykazuje się skrajnym debilizmem i w imieniu wszystkich normalnych psiarzy przepraszam za takich jełopków. Ale proszę też o odrobinę zrozumienia. Tyczy się to zwłaszcza rodziców, którzy na sam widok psa reagują, jakbym była trędowata... :/ A naprawdę wkładam multum wysiłku w to, żeby psy wychodzące spod mojej ręki były wzorami psiej kultury. :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
13 grudnia 2017 o 16:38

Z jednej strony oddawanie bliskich na całe miesiące do szpitala to świństwo. Z drugiej, z własnego doświadczenia muszę powiedzieć, że nie ma żadnej pomocy dla osób zajmujących się ciężko chorymi, zniedołężniałymi krewnymi. Moja prababcia, przecudowny człowiek, przez ostatnie 8 lat życia chorowała na Alzheimera. Przez pierwsze 3 lata było ciężko, ale jeszcze do przeżycia; potem nastąpił gwałtowny skok i w zasadzie z dnia na dzień prababcia całkowicie straciła kontakt z rzeczywistością. Długa i smutna historia, bo kobieta mentalnie cofnęła się do okresu II Wojny Światowej i cierpiała potwornie, codziennie "dowiadując się na nowo", że jej mąż zmarł na froncie... Cała rodzina opiekowała się nią 24/7, dom zabezpieczony na wszelkie sposoby, pilnowanie w nocy, przebieranie, pieluchy itd. Potem doszło jeszcze karmienie i podawanie leków na siłę, bo odmawiała i biła tego, kto akurat próbował ją nakarmić / podać leki. Im gorzej z nią było, tym większa była jej agresja (nie dziwię się). Przez cały ten czas pisaliśmy dziesiątki próśb i podań o przyznanie nam dochodzącej pielęgniarki (żeby chociaż podać leki w formie zastrzyku) czy jakiejkolwiek innej formy wsparcia (do DPSu nie chcieliśmy oddać, nawet, gdyby było miejsce). Ani razu nie dostaliśmy odpowiedzi pozytywnej. Wszyscy się na nas wypięli i udawali, że problem nie istnieje. Happy endu nie ma. Syn prababci, który miał największy wkład w opiekę nad nią, z powodu ciągłego stresu, przepracowania i zaniedbywania siebie dostał udaru (jest połowicznie sparaliżowany), a rok później zawału. Prababcia zmarła z powodu awarii rozrusznika serca, bo nie dało jej się już operować (w chwili śmierci miała 98 lat). To smutne, ale wszystkim ulżyło, a obecnie nikt nie wspomina tej wspaniałej kobiety inaczej, niż poprzez pryzmat piekła, które jej i nam zgotowała choroba.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
11 grudnia 2017 o 15:40

Słabo mi się robi, jak czytam takie rzeczy. Pamiętam, jak moja rodzina się pukała w głowę, kiedy jechałam po szczury z adopcji - "Wydasz więcej na bilety, niż w sklepie byś dała za nowego szczura". Argumenty o pseudohodowlach, warunkach bytowych i śmiertelności niestety do części rodziny nie dotarły, mimo kilku wykładów popartych zdjęciami. Koronny argument "bo to tylko szczur, to i tak zaraz zdechnie, a histeryzujesz, jakbyś miała konia kupować". Bardzo podobają mi się irlandzkie sklepy zoologiczne, bo w żadnym z tych, w których byłam, nie widziałam zwierząt. Wyłącznie akcesoria i karmy, a dla zainteresowanych przy ladach był wykaz okoliczych hodowców, od hodowców psów na hodowlach pytonów skończywszy + "albumy adopcyjne" ze zdjęciami i metryczkami zwierzaków, które czekają na adopcję w schroniskach i fundacjach. Moim zdaniem świetny pomysł. :)

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
9 grudnia 2017 o 14:53

Mnie rozkłada na części pierwsze podobne zjawisko, tylko dotyczące psów. Regularnie sobie buszuję po różnych stronkach adopcyjnych itd., w tym na olx (znajomi szukają wymarzonego sierścia, więc im pomagam). Pomiędzy faktycznymi ofertami adopcji co i rusz trafiam na bardzo mądre ogłoszenia o treści mniej więcej: "ODDAM! Pies rasy [tu wstaw rasę], w wieku [tu przedział od roczniaków po siedmiolatki], CENA [tu wstaw cenę od 1/3 wartości szczeniaka prosto z hodowli aż po 100% wartości takiego małego sierścia]. WARTO!!!" Szalenie kuszące, zapłacić cenę "hodowlaną" za kilkulatka, najczęściej bez żadnego treningu, przyzwyczajonego do jednego właściciela, bez żadnych informacji o tym, czym był karmiony, jak "eksploatowany" (stawy itd.), często z futrem kwalifikującym się tylko do zgolenia... Interes życia! Moim "faworytem" jest siedmioletnia suka kaukaza, od szczeniaka trzymana w kojcu, nie wysterylizowana i (sądząc po wyglądzie) nigdy nie czesana, w opisie wspomniane, że psu zdarzają się "drobne problemy z agresją w kontakcie z innymi psami i obcymi ludźmi". Nie no, napraaawdę? ;) Nie wiem, co siedzi w głowach ludzi, którzy wystawiają takie ogłoszenia.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
8 grudnia 2017 o 13:44

W mojej "metropolii" ludzie na ulicy pukają się w czoła, jak mnie widzą w trybie "choinka". Jeszcze chodnikiem chodzę, no debil skończony! ;) Przecież chodnik krzywy, po co się męczyć, wszyscy chodzą po ulicy (autentycznie). A kurtki i kamizelki odblaskowe są brzydkie, jak to tak panie, jak jakiś budowlaniec (że to niby jakaś ujma?). I w ogóle to wszyscy są "u siebie", jak kogoś coś rozjedzie, to dlatego, że kierowca jechał jak wariat, na pewno nie był miejscowy i na 100% młody i pijany. Ręce opadają.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
7 grudnia 2017 o 19:13

@pasjonatpl: Najlepiej niech autorka w trakcie obrad Sejmu bardzo długo i intensywnie przygląda się budynkowi na Wiejskiej... Myślę, że to rozwiąże znaczną część problemu. ;)

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
5 grudnia 2017 o 15:06

@gggonia: No dobrze, przyjmijmy, że teoretycznie cała ludzkość przeszła na wegetarianizm. To nadal nie rozwiązuje problemu zapotrzebowania na mięso w przemyśle. Najprostszy przykład - z czegoś trzeba robić karmę dla psów, kotów i innych domowych zwierzaków, które potrzebują mięsa dla prawidłowego rozwoju i funkcjonowania. Psu czy kotu nie wytłumaczysz, że ma przejść na wegetarianizm dla dobra krówek i świnek. Powiem więcej, fundacja, w której się udzielałam, odratowała dwa psy z rąk naziwegetarianki, która KARMIŁA SWOJE PSY DIETĄ WEGETARIAŃSKĄ, "bo mięso ją brzydzi". Do dzisiaj mną trzęsie na wspomnienie stanu, w jakim były te biedne czworonogi. :/

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
3 grudnia 2017 o 16:39

Mniej mnie martwi metraż mieszkania, a bardziej to, czy znajoma wie coś o tej rasie, czy po prostu chce "miśka"? Czy nie będzie jej przeszkadzać ślinienie się, ciągłe dbanie o futro (które i tak zawsze znajdzie sposób, żeby latać po całym mieszkaniu), zapewnianie psu odpowiedniej temperatury (nasze psy na lato po prostu golimy ;]), pilnowanie go przy jedzeniu, żeby nie żarł łapczywie i nie dostał skrętu jelit, uważanie na stawy, dwuletni okres szczenięctwa (i niegramotności, lepiej pochować wszystko, co taki cielak może przypadkiem zrzucić)? Czy oprócz "wybiegania" będzie mu też zapewniać wychowanie i zmęczenie psychiczne? Proponuję ją spytać o to wszystko. A z mojego doświadczenia z wielkimi bydlęciami (co prawda niufkami, nie bernardynami), proponuję ją też zapytać, czy ma świadomość tego, jakie wielgachne klocki trzeba sprzątać po takim kolosie... :D Kilka znanycg mi osób zrezygnowało z dużych ras z tego powodu, serio.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
3 grudnia 2017 o 16:13

@Naa: Pozwolę sobie odpisać ci na priv. :)

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
1 grudnia 2017 o 22:32

@butelka: Tak mi się wydawało, że pod płaszczykiem "troski o aktywizację bezrobocia" wrze burdel pełen przekrętów... To by też wyjaśniało, dlaczego większość skierowań mam dotowanych z UE. Konieczność brania w tym udziału wzbudza we mnie ogromny niesmak, powiem szczerze. :/

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
1 grudnia 2017 o 17:32

@Naa: Dziękuję za poradę, wykorzystałam to dzisiaj. :) Perfidnie, jak skończony cham, odmówiłam pani w PUP pójścia na staż, gdzie wymagano całodziennego stania i dźwigania ciężkich klamotów (a w papierach w PUP mam zaznaczone, że przez kontuzję pleców nie mogę dźwigać powyżej 10kg i stać przez 8h non-stop). Nagle cud, nie ma więcej skierowań na staże dla mnie, mam teoretycznie spokój do końca stycznia! Chyba się upiję ze szczęścia. ;) W końcu będę mogła spokojnie biegać za normalną pracą. Wykonywałam przez jakiś czas pracę zdalną, ale zlecenia nie były stałe i wychodziłam na zero, a czasami i na minusie, bo musiałam sobie sama opłacić dodatkowe, prywatne ubezpieczenie. :/ Dziękuję za życzenia i porady. :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
1 grudnia 2017 o 17:28

@Niagati: Jeśli tylko masz możliwość ubezpieczyć się w inny sposób, to polecam unikać PUPu, ile tylko się da. :) Można się dobrowolnie w NFZ ubezpieczyć, mi niestety powiedziano, że ze względu na "brak ciągłości ubezpieczenia" (tzn. wyjazd na prawie 3 lata z kraju) ubezpieczenie się w ten sposób może trwać, i trwać, i trwać... A że nie uśmiechało mi się ryzykować ewentualnych wielotysięcznych długów za hospitalizację, to poszłam do PUP. Coraz bardziej się przekonuję, że to ubezpieczenie bardzo mi się przyda, bo jak tak dalej pójdzie, to z desperacji spróbuję popełnić seppuku łyżeczką do herbaty. ;)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
30 listopada 2017 o 14:44

@Naa: Nie, nie miałam pojęcia o możliwości odmówienia skierowania. Raz odmówiłam, ale wtedy wytknęłam pani urzędnik błąd (chciała mnie wysłać gdzieś, gdzie nie spełniałabym wymogów rekrutacyjnych). Zaraz sobie pogooglam ile tych dni jest i wykorzystam to na moją korzyść. Szczególnie teraz by mi się to przydało, bo z powodu nagłych śnieżyc komunikacja miejska daje radę z realizowaniem średnio jednego kursu na cztery godziny (śnieg w grudniu w Polsce, kto by się spodziewał?!)... Szczerze powiedziawszy jestem już tym naprawdę zmęczona psychicznie i fizycznie, sfrustrowana i pełna niechęci do tego miejsca. Nie pomaga też podejście ewentualnych pracodawców na rozmowach itd. (spróbować wyrolować, a jak nie da się wyrolować, to poniżyć). Ale co zrobić? Staram się to tak zawsze poustawiać, żeby mieć 2 dni w tygodniu na staże i PUP, 2 na bieganie za pracą i 1 na lekarzy (a dom ogarniam w weekendy), ale oczywiście nie zawsze się da. Teraz mam o tyle dobrze, że jednego lekarza muszę widzieć tylko raz na trzy tygodnie, więc jest postęp.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
29 listopada 2017 o 23:21

@MyCha: Ja rok po maturze wyjechałam do Irlandii i tam sobie spokojnie żyję, żadnych składek nie odprowadzałam, więc nie chciałabym pobierać zasiłku z pieniędzy ciężko pracujących polskich podatników. :) Nagłe problemy zdrowotne wywiały mnie do Polski i okazało się, że na trochę muszę tu zostać. Kończę leczenie i uciekam w te pędy z powrotem do krainy whisky i Guinnessem płynącej. :)

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
29 listopada 2017 o 22:52

@MyCha: Ależ ja szukam na własną rękę, a nawet na dwie. :) Codziennie przeczesuję wszelakie olxy, fora, gazety itd. Nigdy nie miałam złudzeń co do...sposobu funkcjonowania PUP, toteż nigdy nawet mi nie przemknęło przez myśl, aby na poważnie szukać tam pracy. Jestem zarejestrowana w PUP tylko na wypadek (tfu, tfu!) nieszczęśliwego zdarzenia, dla ubezpieczenia. Zasiłku nie pobieram, bo mi się nie należy (zresztą nawet gdyby mi się należał, to pobieranie go wydawałoby mi się moralnie złe). Niestety, o ile początkowo miałam z PUP względny spokój, o tyle pod koniec roku dostali jakiegoś jobla, wzywają mnie co tydzień i każdorazowo wychodzę z gabinetu z naręczem skierowań na staże. Przekrój zawodów od Sasa do lasa, od rzeźnika po archiwistę kościelnego, a co jeden to "lepsze" warunki. Większość w ogóle na jakichś odległych "wypustkach", które teoretycznie do miasta jeszcze należą, ale dojechać można tam tylko samochodem (a ja nie mogę obecnie prowadzić). Dochodzi więc do takich ponurych absurdów, jak odwoływanie rozmowy o pracę, ponieważ urząd nawalił mi papierów i muszę popylać 7km z buta w śniegu na jakiś wygwizdów, tylko po to, żeby dostać podpis na świstku ze stażu i usłyszeć magiczne "to zadzwonimy do pani". Absurd.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 11) | raportuj
29 listopada 2017 o 19:46

@b_b: W mojej miejscowości przynajmniej 2/3 załogi we wszystkich prywatnych sklepach, biurach rachunkowych, barach itd. to stażyści, wieczni uczniowie (nie ma to jak być uczniem przez 4 lata, kiedy kierowniczka sklepu ma 5 lat doświadczenia) i inne ofiary chorych, acz legalnych form wyzysku. A w Irlandii byłam przez dwa miesiące na stażu i miałam drogę "od zera do bohatera", właściciel latał dookoła mnie jak kot z pęcherzem i uczył mnie wszystkiego, od obsługi maszyn po wysyłanie sprawozdań finansowych (a także jakie mam mu przynosić kanapki z pobliskiej knajpki ;]). Po tych dwóch miesiącach normalnie dostałam pracę, co prawda zostałam wtedy sama w zakładzie, ale byłam tak przeszkolona, że niczego się nie bałam. Może poza jednym razem, kiedy zapalił się nam minilab. :D

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
29 listopada 2017 o 19:39

@Czarnechmury: Coś mi się widzi, że prędzej wrócę do swojej krainy deszczowców, niż tutaj cokolwiek znajdę... Już kombinuję, jak przyspieszyć pewne sprawy i uciekać z mojej patologicznej pipidówki w te pędy. Premia, no taaak. To wiele wyjaśnia. O ile "moja" urzędniczka jest bardzo miła, pomocna i ludzka, mogłabym dla niej nawet ten świstek podpisać, o tyle babsko wysyłające mnie non stop na jakieś kija warte staże jest tak antypatyczne, że mam ochotę podłożyć pod PUP ogień po każdym wyjściu z tamtego gabinetu. I właśnie na same takie "oferty życia" jak twój warzywniak mnie wysyłają.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 29 listopada 2017 o 19:41

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
29 listopada 2017 o 18:40

@Naa: PUP chyba musi jakieś tam statystyki wyrobić. Dlatego też każą podpisywać papier, że to urząd znalazł ci pracę, kiedy pracę znalazłeś sobie sam.

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
29 listopada 2017 o 18:35

@bazienka: Na ukrytą akwizycję się nadziałam "prywatnie", poprzez jedną z ofert na olx. A napisane cholerstwo tak, że byłam pewna, iż to nie żaden networking... :/

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna »