Profil użytkownika
leprechaun ♀
Zamieszcza historie od: | 21 października 2017 - 11:23 |
Ostatnio: | 23 sierpnia 2018 - 18:08 |
O sobie: |
Moje drugie konto tutaj, założone po tym, jak do pierwszego profilu logowanie zepsuło się na amen. Co ze mnie za cholera? Mały, zacięty, niepozorny z wyglądu chochlik, na co dzień mieszkający w Irlandii i głęboko w niej zakochany. Poganin-asatryjczyk. Z zawodu fotograf, z zamiłowania psiarz, włóczykij i mól książkowy. :) |
- Historii na głównej: 4 z 6
- Punktów za historie: 427
- Komentarzy: 248
- Punktów za komentarze: 617
https://cdn-images-1.medium.com/max/540/1*U36hBj8i-C7JJJxS4MP2HQ.jpeg
@szczerbus9: U mnie ginekolog się nawet nie zająknął, że może by tak zrobić badania. Zrobiłam sama, prywatnie, bo nie podobały mi się skutki uboczne pigułek - zamiast być coraz lepiej, to robiło się coraz gorzej. I co się okazało? Że absolutnie do końca życia nie wolno mi brać żadnej antykoncepcji hormonalnej. Gdybym sama sobie nie zafundowała badań, to pewnie żarłabym pigułki do dzisiaj i skończyła z totalnie rozpirzonym organizmem.
@lasek0110: U mnie to była kwestia tego, że adres na Onecie założyłam laaata temu, zaraz na początku istnienia Onetu itp. A jako że używałam go głównie do jakichś pierdół typu wysyłanie rodzinie linków do zdjęć etc., to jakoś szczególnie mnie to nie wkurzało, wszelki "ruch główny" szedł na służbowego Gmaila. Dopiero ze dwa lata temu przeszłam całkiem na Gmaila i pożegnałam Onet kopem w cyfrowy zadek. ;)
Mi Onet w ogóle zaczął takie jaja odwalać (znikające maile, komunikaty o poczcie-widmo, poczta wychodząca w ogóle nie docierała do adresata, nie docierały do mnie moje własne, wysłane w ramach testów maile...tego typu hocki-klocki), że przeszłam całkowicie na Gmaila. Mam teraz dwa Gmaile (prywatny i służbowy) i żadne cyrki się nie dzieją, tak więc rezygnacja z onetu była dobrym pomysłem. :)
@GoshC: Niby tak, z drugiej strony jak ktoś się uprze, to może barkę mieszkalną kupić za kwotę, którą przy kredycie hipotecznym wymagają jako wkład własny. Mieszkałam swego czasu bezpośrednio przy marinie, więc miałam sporo okazji do rozmów z ludźmi żyjącymi na barkach. :) Tylko mnie osobiście by przerażały zagadnienia techniczne typu "A co, jeśli zepsuje się system odprowadzania ścieków do zbiornika?", "A co, jeśli coś klęknie w silniku?", "A co, jeśli zacznie coś przeciekać?" itd.itp. :)
@GoshC: Chwała ci za to! Dałam ci plusa, tyle przynajmniej mogę zrobić. ;) Ja z landlordami przeżyłam tak chore jazdy, że zaczynam mieć jakieś dziwne myśli typu "A może zamieszkać na barce mieszkalnej, w końcu łatwiej kupić barkę, niż mieszkanie?". :D
@cassis: Nie wiem, skąd tyle minusów dla ciebie. 3/4 landlordów, jakich spotkałam, miała ego rozdęte do rozmiarów Zeppelina, bo przecież MAJĄ NIERUCHOMOŚĆ, którą wynajmują, a my jesteśmy biednym plebsem etc.etc. Pomijam fakt, że większość tę nieruchomość dostała w spadku po rodzicach, a zachowywali się, jakby co najmniej pół miasta za własne pieniądze kupili... A już znajomi, którzy z konieczności mieszkają pod Dublinem, opowiadają mi takie historie o landlordach, że łeb urywa przy samych pośladkach.
@LeDragonCramoisi: No nie wiem, nie wiem... Może nagle magicznie rolę tarczycy przejmie wątroba? Albo wyrostek robaczkowy? ;) Mi kiedyś lekarz chciał zaaplikować lek, na który jestem uczulona, argumentując to "Oj, ale przecież ostatnia reakcja alergiczna była wiele lat temu, to może alergia przeszła? Trzeba sprawdzić!"... Jak to mawiał mój świętej pamięci dziadek - trzeba mieć końskie zdrowie, żeby się leczyć! :)
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 3 czerwca 2018 o 19:59
@piesekpreriowy: W kącie. No chyba, że wymyślono jakiś nowy typ kont oszczędnościowych, gdzie wpłacasz inwalidę i zarabiasz na jego przesiadywaniu. ;)
@cassis: Mmmm, miodzio, pracowałam z podobnym gagatkiem. A nawet jeszcze gorszym, bo facet siedział biurko w biurko koło mnie. Lubował się natomiast w podgrzewanych w mikrofalówce konserwach mięsopodobnych, szprotkach, paprykarzu, flaczkach... Horror.
@BlueBellee: Aż mi się przypomniała sytuacja z kursu pierwszej pomocy na prawku. Prowadzący: "Twój pasażer właśnie połknął żrący środek do toalety, co robisz?". A męski głos gdzieś z tyłu sali "Wypieprzam go z auta, bo nie jeżdżę z debilami, którzy żrą środki do kibla". :D Ale naprawdę, nie ogarniam, co trzeba mieć w głowie, żeby świadomie zeżreć alergen. Jak wychodzę ze swoim oblubieńcem do knajpy, to oboje mamy przy sobie epipen, w razie, gdyby mimo dopytywania się itd. jednak w jedzeniu znalazły się orzechy (w razie czego łatwiej jest mi wyciągnąć epipen z kieszeni i dziabnąć nieszczęśnika, niż najpierw mocować się z jego kieszeniami). Coś mi się wydaje, że pan z historii tak naprawdę nie miał alergii albo miał ją w stopniu znikomym (ot, po prostu dostawał sraczki), a to pogotowie to bujda na resorach. Bo nie sądzę, żeby ktoś świadomie zeżarł coś, na co ma ostrą alergię... Choć w sumie nie wiem, zdarzają się tacy debile... :D
@madxx: Ja już się raz nasłuchałam od PrincesSarah, że takie sytuacje (praca w poniżających warunkach, bo inaczej eksmisja i głodówka) są wyłącznie winą dotkniętego nimi człowieka. Bo przecież nie ma dziedziczenia długów, wypadków losowych czy nagłych bankructw przedsiębiorstw, a pracy w naszym pięknym kraju jest do wypęku, co jedna oferta to lepsza. Także ten... ;) Nie życzę naszej piekielnej księżniczce, żeby ją życie tak "popieściło", jak niektórych z nas. Wybór poniżająca harówa vs śmierć głodowa / bezdomność to naprawdę paskudne przeżycie, człowiek długo po czymś takim się upodlony potrafi czuć.
Widzę, że ten pokrętny, paradoksalny typ myślenia i zachowania jest powszechny wśród polskich rodzicielek. ;) Ja jeszcze potrafiłam opierdziel dostać, jeśli za często pytałam, czy w czymś pomóc. No nie dogodzisz takim osobom, one chyba po prostu lubią narzekać i użalać się nad sobą. :D
@Lynxo: Dla mnie jesteś sławny, zawsze cię rozpoznaję po awatarze i pamiętam, że mieszkasz w Irlandii. :D
@lasek0110: Ja mam hasła zapisane na karteczce. Zapisane alfabetem runicznym (futharkiem). Dodatkowo nie są to hasła sensu stricte, tylko odnośniki do haseł, mam swój system skojarzeń, oparty na zamierzchłej, obskurnej wiedzy + system kombinacji znaków i cyfr. Hasła ciężkie do złamania, praktycznie niemożliwe do odgadnięcia dla osoby postronnej, a dla mnie łatwe do zapamiętania dzięki systemowi. ;) I z tą mistrzowską, staromodną karteczką czuję się dużo bezpieczniej, niż gdybym miała przechowywać swoje hasła w jakiejkolwiek formie elektronicznej.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 10 maja 2018 o 0:19
@nasturcja: Zawsze mnie to wkurzało u mojego pierwszego ginekologa, co wizyta to nagabywanie mnie, że warto o dziecku pomyśleć. A miałam wtedy 19 lat i jeszcze wtedy nie miewałam żadnych "bliskich spotkań III stopnia" z mężczyznami, więc zajść w ciążę pozostawało mi chyba jedynie wiatropylnie. ;)
@Imnotarobot: Miałam takiego kumpla na studiach, dwie godziny spóźnienia każdorazowo to była norma. Opracowałam na niego pewien patent - umawiałam się z nim na 1-1,5h wcześniej, niż faktycznie chciałam się spotkać (np. chciałam się spotkać o 14:00, więc spotkanie umawiałam na 12:30-13:00). Oszczędzałam sobie kupę nerwów i czekania, a i tak się nigdy nie trafiło, żeby kumpel był na miejscu przede mną. ;)
@KejtiM: W mojej post-pegieerowskiej metropolii większość prywatnych biznesów jedzie na darmowych praktykantach lub stażystach, za których płaci PUP. Zazwyczaj jedynie kierownicy są normalnie zatrudnieni, a większość lub nawet wszyscy szeregowi pracownicy to różnej maści uczniowie / stażyści. I zazwyczaj jest to ciężka robota, po 50-55 godzin tygodniowo, dźwiganie, praca z czynnikami szkodliwymi dla zdrowia itd. Na 1 normalną ofertę pracy na moim zadupiu przypada 15-20 ofert stażu / praktyk (hitem dla mnie były bezpłatne półroczne staże na sprzątaczkę, pomywacza i ciecia parkingowego...), a ludzie się dziwią, dlaczego kto tylko może, to spieprza z tego k.rwidołka. Jest to absolutnie chory, patologiczny proceder i dopóki to się nie zmieni, nie ma co liczyć na to, że będzie lepiej. :/
@Azuth: *uważam - taka przyjacielska uwaga na przyszłość. :) Mnie na wszelkiego rodzaju stażach / praktykach w Polsce jedynie próbowano wyruchać bez poślizgu, więc nie będę się wypowiadać w tym temacie, bo mam spaczony pogląd na sprawę. :)
Słodki Odynie, jakbym czytała o swoim powalonym chemiku z liceum! Uber-katol, nierówno pod kopułą, rokrocznie uwalał 1/3 szkoły z chemii "bo tak". Mimo dziesiątek pielgrzymek rodzicielskich i pisania do kuratorium facet był nie do ruszenia, nie dało się nawet wybłagać zmiany nauczyciela. Do dziś mnie ciekawi, skąd takie "plecy" i przede wszystkim kto tę gadzinę zatrudnił, bo uczyć nie umiał nigdy (uczył też wielu z "klasowych" rodziców). Do dziś wszyscy, którzy przeszli przez jego łapy, dostają niemalże wstrząsu anafilaktycznego na sam dźwięk jego mroźnego nazwiska. ;)
@Armagedon: Ja w podróży używam książki / twardego etui z dokumentami zamiast podkładki do laptopa, jeśli muszę dłużej z niego korzystać, a czuję, że zaczyna się grzać. W domu mam specjalną podkładkę chłodzącą, ale tachanie tego ze sobą jest dość niewygodne, więc w podróży posiłkuję się zamiennikami. :)
@Lolitte: Ja kupuję spodnie męskie w dziale "super skinny fit"... Wyglądają na mnie super, a te kieszenie, ach, czysta rozkosz noszenia. No i nie muszę klnąć, że wszystkie gacie na półce to biodrówy, których nienawidzę. ;)
U mnie śmieciami i innym gównem pali...remiza straży pożarnej. Dym z komina wali żółto-bury, niemalże pełznie po ziemi, a smród taki, że można zwrócić obiad sprzed tygodnia. I nic się nie da zrobić, bo w naszej pięknej "metropolii" wszyscy wszystkich znają. Wezwana straż miejsca poklepała się ze strażakami po plecach, na nas krzywo spojrzała, a następnego dnia rano mieliśmy w ogrodzie 3 rozbebeszone worki śmieci (a mamy psy, które na noc zazwyczaj wypuszczamy na ogród), eh... Inspekcja ochrony środowiska z kolei mi powiedziała, że na nasz rejon nie mają inspektora i mam się kontaktować ze strażą miejską. Blada rzyć.
@KatzenKratzen: Powiem szczerze, z ciężkich emigracyjnych przeżyć moich i znajomych... Czasem człowiek nawet nie do końca sobie zdawał sprawę z tego, w co się pakuje, chciał tylko spieprzyć z Polski, zwłaszcza, jeśli żył w jakiejś post-pegieerowskiej patologii jak ja. A jak już jest się na miejscu, to choć człowiekiem telepie i wyje się po nocach, to zaciska się zęby i poślady i po prostu stara przetrwać. Potem już z miesiąca na miesiąc, tygodnia na tydzień jest łatwiej. Dla mnie najgorsza jest ta samotność na początku, kiedy człowiek nagle nie ma swojego miejsca, przyjaciół, często sporadyczny kontakt z rodziną itd.
@Jorn: Ja przez Irlandię zamieniam się w psa tropiącego pleśń. Nabyłam też wyjątkowej intuicji w kwestii piźniętych landlordów, nieszczelnych okien, samorobnych instalacji grzewczych / kominkowych i paru innych kwiatków... Po jednym z landlordów mam taki schiz, że zaraz pierwszego dnia wynajmu fotografuję cały dom z góry do dołu, łącznie ze szczególikami typu stan kontaktów czy ile jest widelców na stanie (jeśli są sztućce w szufladach), po czym drukuję jako załącznik do umowy i proszę landlorda o podpisanie się. Już dwukrotnie mi to zadek uratowało. Tak samo załatwianie zgód na jakiekolwiek przeróbki (przemalowanie, zamontowanie półki etc.etc.) robię tylko przez maile / SMSy, nigdy na gębę, żeby potem przy wyprowadzce mieć podkładkę. Mieszkanie w wynajmowanych mieszkaniach / domach uczy człowieka ostrożności zakrawającej na paranoję. ;)