Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

leprechaun

Zamieszcza historie od: 21 października 2017 - 11:23
Ostatnio: 23 sierpnia 2018 - 18:08
O sobie:

Moje drugie konto tutaj, założone po tym, jak do pierwszego profilu logowanie zepsuło się na amen.

Co ze mnie za cholera? Mały, zacięty, niepozorny z wyglądu chochlik, na co dzień mieszkający w Irlandii i głęboko w niej zakochany. Poganin-asatryjczyk. Z zawodu fotograf, z zamiłowania psiarz, włóczykij i mól książkowy. :)

  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 427
  • Komentarzy: 248
  • Punktów za komentarze: 617
 
[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 11) | raportuj
16 listopada 2017 o 14:37

@Michail: Niestety, najbliższe typowe korpo mam prawie 100km od domu, a przez przyjmowanie określonych leków nie mogę póki co prowadzić samochodu. Autobusy z kolei mam jeden co 2,5 godziny (trasa w jedną stronę zajmuje od 1h30min do 2h, w zależności od warunków), koszt biletu miesięcznego to grubo ponad 400zł (prywatny przewoźnik). Gdyby nie ta ograniczona mobilność, już dawno miałabym sensowną robotę, wykorzystującą mój język, doświadczenie zagraniczne itd. itp. Niemniej dziękuję za poradę. :)

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 16 listopada 2017 o 14:38

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 14) | raportuj
16 listopada 2017 o 14:33

@thebill: Not sure if troll or just stupid... Jeśli mówisz poważnie, to współczuję twoim ewentualnym pracownikom.

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 9) | raportuj
16 listopada 2017 o 14:24

@mesing: Szczerze powiedziawszy, sądziłam, że każdy zakład przyjmujący uczniów / stażystów z PUP musi spełniać jakieś normy (a cały tamten pierdzielnik obsadzony był głównie wiecznym uczniami i stażystami...), ale rzecz jasna mogę się mylić. Dodatkowo zastanawia mnie ten brak toalety, jakim prawem to przeszło. Mam w rodzinie osobę, która prowadzi jednoosobowy zakład szewsko-rymarski (maleńka klitka w bloku, ledwo się tam mieszczą maszyny i regał na gotowe rzeczy), parę lat temu ta osoba musiała wywalić regał i w jego miejsce wstawić kiszkowatą toaletę, bo inaczej miałaby problemy prawne.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
15 listopada 2017 o 16:55

O diabelstwo, jakbym czytała o swojej pierwszej robocie w sklepie internetowym! Tylko że to było w Irlandii i sprzedawaliśmy przez Amazona... Poza tym - słowo w słowo te same cyrki + wysyłanie "zamienników" (zamówiłeś saperkę, dostałeś wiadro, w końcu to metalowe, i to metalowe...) + wiecznie psujący się system i walka o wypłaty.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
13 listopada 2017 o 16:38

Musiałam przez pewien czas dzielić lokum z takim śmierdzielem (do tego sam sobie robił liquidy do e-fajek, smród nieziemski) i od tamtej pory wolę mieszkać w zagrzybionej szopie na narzędzia, ale sama, niż znowu wpakować się we wspólne mieszkanie z kilkoma innymi osobami...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
11 listopada 2017 o 20:09

@Molochor: W LO byłam w jednej z klas "specjalnych" (i patrząc wstecz na niektórych nauczycieli, zaczynam dostrzegać drugie znaczenie tej "specjalności"...), jako że ogromnie zależało mi na języku, a poza klasami "specjalnymi" nie było profilu tak silnie skoncentrowanego na tym aspekcie (6h angielskiego w tygodniu + połowa przedmiotów po angielsku + dodatkowe szkolenia prowadzone co jakiś czas przez wykładowców akademickich, native speakerów i inne cuda na kiju + 4h drugiego języka obcego w tygodniu). A ponieważ klasy były fundowane w jakiś pokrętny sposób ze środków UE, to mieliśmy też kilka dodatkowych, absolutnie bezsensownych, za to rozszerzonych przedmiotów (np. osobny przedmiot nauczający ze szczegółami struktur administracyjnych UE, legislacji, historii powstawania etc., syf malaria, potworna pamięciówka, prowadzony całkowicie po angielsku) i ogólnie bardzo nas żyłowano, bo nie mogliśmy przez te 3 lata spaść poniżej pewnego progu wyników jako klasa. A ponieważ mieliśmy paru bumelantów w grupie, to żyłowano nas podwójnie, żeby "ambitni" nadrabiali poziomem szkody poczynione przez leserów... Generalnie byliśmy eksperymentem, tylko dwa roczniki przepuszczono przez tę młockarnię i inicjatywa upadła. Język mam naprawdę na wysokim poziomie, ale patrząc wstecz... Zdecydowanie wolałabym pójść do zwykłej klasy i douczać się języka online (na szkołę językową nie było mnie wtedy stać). Przynajmniej jedno wiem po przeżyciu tego kołchozu: wolę orać pole rękami i mieszać bigos kolanami, niż pójść pracować w korpo. Jeśli szkoła / praca zaczyna doprowadzać cię do takiego wycieńczenia, że prawie nie jesz, nie śpisz, włosy wychodzą ci garściami i co rano walczysz z potrzebą pobiegnięcia do kibla i rzygania, to trzeba stanąć i zastanowić się, po co to wszystko.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 11 listopada 2017 o 20:12

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
10 listopada 2017 o 23:31

@Imnotarobot: Po spróbowaniu (bo nie przeczytałam nawet 1/5, nie było takiej opcji, mój mózg doznałby nieodwracalnego uszczerbku) Ferdydurke i wysłuchaniu ładnych kilku godzin zachwytów nad Gombrowiczem stwierdziłam, że czeka mnie wspaniała przyszłość literacka - garść wymieszanych, przypadkowych prochów zalać wódą, poczekać na haluny, zacząć pisać bełkot chlupiący w naszym zaćpanym umyśle i voila! Jeszcze jak człowiek załatwi sobie dobrego "gadacza", który to naopowiada historyjek o głębokim przekazie dzieła, to żyć nie umierć. ;) W życiu dorosłym przymusiłam się do przeczytania "Ulissesa" Jamesa Joyce'a. Jak już przestawiłam się na swobodne ślizganie po "strumieniu świadomości", to gładko i nawet dość przyjemnie poszło, ale przez pierwsze 200 stron męczyłam się jak potępieniec, bo z przyzwyczajenia czytałam to sposobem szkolnym, próbując zapamiętać każde miejsce i nazwisko (zwłaszcza te najmniej ważne)... Gdybym miała z Ulissesa coś zaliczać, to biada mi, biada! ;)

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
10 listopada 2017 o 20:22

To nie tylko domena Polski. W Irlandii do wielu mniejszych szkół (publicznych, nie katolickich) nie można zapisać dziecka, jeśli nie jest ochrzczone... Wcale nie tak dawno temu nie można było również używać antykoncepcji, a po dziś dzień w Wielki Piątek alejki z alkoholem w marketach są zamknięte i zasłonięte workami na śmieci, żeby nawet nie móc spojrzeć na grzeszny napitek (oczywiście przezorny naród tydzień wcześniej robi zapasy idące w zgrzewki). Aczkolwiek jakoś mniej w Irlandii spotykałam "osobistych" fanatyków katolskich. Państwo miesza się z Kościołem na wielu płaszczyznach, ale ludzie jako ludzie mają dużo mniej odchyłów, niż mohery w Polsce.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
10 listopada 2017 o 20:00

@Molochor: Ja pisałam wtedy, kiedy klucz był jeszcze bogiem, honorem i ojczyzną. Pamiętam, jak wielokrotnie uwalili mi punkty za takie debilizmy jak napisanie np. "mroźny" podczas gdy w kluczu było "lodowato zimny" oraz za to, że na 10 cech potrzebnych wg klucza wymieniłam 9 i już się nie łapałam na "wbicie oczka". Pisałam dwa rozszerzenia i nigdy więcej. Pomijam już fakt, że na maturze ustnej z języka potraciłam punkty, bo kazano mi opisywać obrazek z kserówki kserówki kserówki (w efekcie zdjęcie przypominało bardziej test plam) i to, co wzięłam za psa, okazało się być dzieckiem zagrzebanym w liściach... Dopiero po fakcie się dowiedziałam, że szkoła nie miała prawa kazać mi odpowiadać z kserówek. Cóż, Polak mądry po szkodzie.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
10 listopada 2017 o 13:28

@Imnotarobot: Również przez 3 lata LO nie tknęłam żadnej "prywatnej" książki, po prostu nie miałam czasu na żadne rozrywki. Lektury czytałam nawet przy obiedzie / kolacji, żeby tylko się wyrobić. Jedyną lekturą, która naprawdę sprawiła mi przyjemność, była książka "Mistrz i Małgorzata", którą zadano nam...dwa tygodnie przed maturą, bo nagle polonistka się zorientowała, że zapomnieliśmy to omówić. Na szczęście w przeciwieństwie do "arcydzieł" pokroju Chłopów czy innego Nad Niemnem, Bułhakow okazał się w zasadzie rozrywką i łyknęłam go w jedno popołudnie. :) @GlaNiK Dużo się też nasłuchałam o swoistym braterstwie i zażyłości pomiędzy uczniami LO w czasach moich rodziców. Tymczasem w mojej klasie trafił się konglomerat karierowiczów "po trupach do celu", więc zamiast się integrować i nawzajem sobie pomagać, każdy dłubał sam swoją robotę i tylko patrzył, żeby go ktoś "życzliwy" nie podpieprzył...

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 9) | raportuj
9 listopada 2017 o 22:27

@Day_Becomes_Night: Zdecydowanie wolę mieć świadomość, że po pracy mogę odpocząć psychicznie (i nie musi to być typowa bezczynność, odpoczywam np. gotując i słuchając sobie muzyki czy audiobooka) oraz że mój czas wolny faktycznie będzie wolny, a nie tak zawalony "nadrabianiem zaległości" (tak nauczyciele nazywali zawalanie nas robotą), że będę w stanie przyjść na 2h kolacji wigilijnej, po czym resztę czasu siedzieć w książkach. Szkoła mnie tak wycieńczała psychicznie, że już od początku sierpnia zamiast odpoczywać, stresowałam się powrotem do niej (nie pomagały też akcje marketów, które od 1 sierpnia zalewały się banerami "ZA CHWILĘ SZKOŁA!!!" i tonami przyborów szkolnych). U mnie też po roku nastąpił reset i nawet zaczęłam sama uczyć się dodatkowego języka. :) Ciągłe przemęczenie psychiczne to straszna rzecz. @kitusiek Ja nie poszłam na studia, bo po LO byłam na granicy załamania nerwowego i stwierdziłam, że nie przeżyję kolejnych męczarni w polskim szkolnictwie (zwłaszcza, że od starszych znajomych miałam wiadomości z pierwszej ręki, co się wyczynia na uczelniach...). Przeszłam roczne szkolenie "zawodowe", zostałam zawodowym fotografem, nie żałuję. Nikt normalny nie spytał mnie o papierek, tylko o umiejętności, a przynajmniej za 2-3 lata będę mieć już w miarę ogarnięte życie, a nie dopiero je zaczynać. @Wilczyca To zależy od tego, jak tej średniej używa szkoła, bo jest to w gestii każdego nauczyciela osobno. U nas był nacisk na żyłowanie poziomu, więc np. "kartkówki" z lektur były liczone razy 4, wypracowania razy 3 (a oddawałam średnio 5 wypracowań tygodniowo), sprawdziany razy 3, a pozostałe kartkówki, zadania i odpowiedzi razy 1. Więc raz ci się noga powinęła i sruuuuu... Dorzuć do tego kompletne olewanie limitu testów na dzień "A, macie już dwa sprawdziany tego dnia, a mój obejmuje materiał z pół roku? No to hmmm...wpiszemy to jako kartkówkę, ale będzie się liczyć jako sprawdzian." i zadawanie w piątek całych lektur na poniedziałek (+ oczywiście zadania domowe z innych przedmiotów) i wychodzi ci kołchoz.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 13) | raportuj
9 listopada 2017 o 19:33

U mnie to było posunięte do takich absurdów, że nie skupiałam się w ogóle na treści lektury, tylko siedziałam z zeszytem, ołówkiem i wynotowywałam wszystkie możliwe "haczyki" z książki, po czym uczyłam się ich na pamięć... Nauczyłam się tego po tym, jak "zaliczaliśmy" Opowiadania Obozowe - jako rozsądny człowiek, czytając taką literaturę, skupiłam się na okropieństwach obozów koncentracyjnych i na tym, jak główny bohater sobie z tym radził. Zaliczenie oblałam z kretesem, bo nie pamiętałam, jaka była pogoda w danym dniu, ile dokładnie złotych zębów miała stara kobieta i jaki był kolor swetra jednej z bohaterek... Dodatkowo mieliśmy średnią ważoną, więc jedna zła ocena była w stanie spieprzyć człowiekowi wysiłek ostatnich 3 miesięcy. U mnie w średnią z j. polskiego wliczały się również oceny z fakultetów, które polegały na...zgadywaniu kluczy maturalnych, uczeniu się ich na pamięć i pisaniu wg nich konspektów. Na maturę sama dodatkowo przygotowywałam się z lektur - tym razem z treści i przesłania, a nie pod kątem debilnych pytań o kolor politury fortepianu w domu Łęckich. Po skończeniu liceum przez rok nie tknęłam ani jednej książki czy wiersza, odrzucało mnie nawet na widok dłuższych artykułów w gazetach, takie spaczenie psychiczne. Dopiero "Pan Lodowego Ogrodu" przywrócił mi radość z książek i opasłe tomiszcza z powrotem zaczęły kojarzyć mi się z dużą dozą rozrywki, a nie z męczarnią. Mamuśka zawsze mi mawiała "Jeszcze zatęsknisz za czasami szkolnymi!". Nie tęsknię. Najgorsze koszmary, które mnie dalej prześladują, są bez wyjątku związane ze szkołą, z bezsilnością, układzikami personalnymi, "równymi i równiejszymi" oraz harowaniem po 14-16h dziennie, żeby utrzymać poziom mimo chorego systemu i przelicznika, który nagradzał słabych, a karał ambitnych. Stokroć bardziej wolałabym wrócić do pracy fizycznej 14h dziennie w deszczu, przy sprzątaniu gruzowisk, niż wrócić do szkoły - i nie jestem w tym osamotniona. Sądzę, że to niezbicie o czymś świadczy.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 listopada 2017 o 19:17

Polecam taktyki firmy Bates, cena porównywalna, a są to jedne z dwóch najlepszych par butów, jakie w życiu miałam (drugie to trekki Olang). Kiedy zaczęły mi wyłazić nici w jednym miejscu, to odesłałam na gwarancji, 1,5 tygodnia później miałam buty z powrotem, odpicowane na wysoki połysk, a do tego kupon na 30% zniżki na następne buty (w ramach przeprosin). Od tamtej pory żadnych problemów, ani jedna nić nie pokazała się na wierzchu, buty przeżyły powódź (lazłam po kostki w wodzie i nic nie przemokło), chodzenie 30km dziennie, sól drogową, utopienie się w bagnie... Nadal wiernie mi służą i zachwycają tym, że wreszcie mam niezawodne buciory na moje niestandardowe wymiary stopy. :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
6 listopada 2017 o 13:49

@leonkennedy: Byłoby świetnie, bo u nas w domu rodzinnym bez prądu nie ma również bieżącej wody (pompa ze studni głębinowej, trzeba nosić lodowatą wodę w wiadrach), a energetyka sobie ostatnio ostro pogrywa...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
6 listopada 2017 o 11:57

@Monoslad: A nie żre to bydlę paliwa jak ruski czołg? :) Ja się przymierzam do sprawienia sobie przyszłościowo generatora awaryjnego i trochę się martwię, że jakieś lichoty teraz produkują, bo znajomemu już 2 padły.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
2 listopada 2017 o 21:47

@pannazzajAcowejgminy: "nie wyobrażam sobie, żeby ktoś chciał pracować za taką stawkę [poniżej najniszej krajowej], nawet bez doświadczenia i na głębokiej wsi" Ja żyłam na głębokiej wsi i ludzie dzielili się na dwa rodzaje: radośnie chlejący zasiłkowcy i uczciwi ludzie, którzy potrafili harować za 3-4 złote na godzinę, na czarno, bo nie mieli wyjścia. Sama miałam taki kryzys w życiu (na szczęście tylko nieco ponad dwa miesiące), że harowałam 14h dziennie przy sprzątaniu gruzowisk i dzikich wysypisk śmieci, na czarno, za 3 euro na godzinę. Pracowałam nawet za jedzenie, zapieprzałam cały dzień za siatkę z podstawowymi produktami i cieszyłam się, że mam co zjeść. Tak więc rozumiem, że zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba wybierać pomiędzy psuciem rynku a głódówką... Odpowiedni zapis w umowie rozwiązuje takie problemy. Czesi np. przydzielają urlop po 1,5-2 dni miesięcznie i mają zapis w umowach, że nie wolno wybrać całego urlopu naraz. Albowiem czescy pracownicy fabryk lubili sobie zbiorowo zrobić "długi weekend extreme" i wziąć urlop przed świętami, wolne na święta, urlop po świętach... I dochodziło do takich absurdów, że w grudniu i styczniu fabryki stawały z braku odpowiedniej liczby pracowników. Więc teraz mają odpowiednie zapisy w umowie. ;) Fb w pracy - blokada konkretnych stron internetowych? Są nawet darmowe programy do tego gdzieś na necie. Coś jak kontrola rodzicielska, tylko nie pozwalająca pracownikom na popierdzielanie po stronach bez związku z pracą. Inna kwestia jest taka, że dość łatwo przed przyjęciem do pracy sprawdzić, czy dany gagatek nie jest przypadkiem uzależniony od "fejsbuczka"... Takich ludzi sama nie toleruję i popieram wywalanie ich na kopach. Tak samo ludzi "fajeczka co kwadrans". Excel jest w Polsce problematyczny (sama wolę pracować na Googlowskim arkuszu kalkukacyjnym), powinnaś odsiewać pracowników za pomocą prostego testu: sadzasz przed Excelem i każesz wykonać kilka podstawowych czynności. Jak ktoś jest noga z arkuszy, to i na tym się wypieprzy, a całość zajmie może z kwadrans. W taki sam (choć oczywiście bardziej zaawansowany) sposób testuje się grafików, retuszerów czy fotografów. A często też copywriterów, choć tutaj częściej pierwsze skrzypce gra dobre, potwierdzone portfolio. CV wysyłane nieprawidłowo - no, to zależy od dwóch stron. Jak widzę połowę ogłoszeń napisanych w stylu "Praca magazyn email@domena.pl numer 00000000", najczęściej z zarżniętą interpunkcją i bez polskich znaków, bez jakiejkolwiek informacji o stawce i lokalizacji (i pomyśl sobie, że masz ogłoszenie "Prywatny spożywczak Warszawa" i tyle, nożżżż...", to cóż... Czuję się już na starcie traktowana bez jakiegokolwiek szacunku, w związku z czym nie mam też szacunku wobec pracodawcy. W ogóle zachowanie pracodawców to cała epopeja (mogliby się choćby zdobyć na wysiłek ustawienia maila-zwrotki, ale po co) i to też powoduje, że człowiek, który wysyła się 4, 6, 8 miesięcy też ma już serdecznie dość lecenia sobie w ciula i też zachowuje się olewczo. Zwłaszcza w przypadku odpisywania na ogłoszenia o pracę fizyczną (przy składaniu się do biur czy korporacji jeszcze ludzie w miarę dbają). Ja osobiście zawsze dbam o to, żeby moje zgłoszenia były śmigające i tip-top, a w odpowiedzi dostaję takie zachowania pracodawców... Jak w pysk. Czekam na wpis w przyszłości o tym, jak to na wsi jest skopana geodezja, sąsiedzi są upierdliwi i nie da się pociągnąć neta. ;) Wsi spokojna, wsi wesoła, mimo studni brud dokoła... Choć to oczywiście wiele zależy od wsi. Jednak po "śmiesznie małej cenie" wnioskuję, że twoja wieś to naprawdę Wieś przez duże W. A czy pracownicy niepalący też mają dodatkowe przerwy np. na wodę czy pójście do toalety? Zawsze mnie do ku*wicy doprowadza w Polsce podejście "kto pali, ten ma 3x więcej przerw, a kto nie, niech zapieprza jak głupi i się nie odzywa". Co to ma być, społeczna akcja poparcia dla palaczy? :/

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
2 listopada 2017 o 13:29

Mój kumpel pobiegł dobrowolnie do wojska zaraz, jak utworzono armię zawodową. Pełen patriotyzmu i przekonań. Rok temu rzucił wszystko w diabły i został podrzędnym magazynierem, a i tak zarabia więcej, niż w armii. Powiedział mi wtedy jedną straszną rzecz: "Zrób sondę wśród polskich żołnierzy, jak się czują już po 2-3 latach służby. Gwarantuję ci, że ponad połowa w razie najazdu na Polskę będzie na wyścigi odpruwać flagi z mundurów, nalepiać flagi niemieckie i spieprzać, porzucając broń za sobą. Ponad połowa naszej armii nienawidzi Polski tak, że najchętniej wzięłaby udział w wojnie domowej, w pierwszej kolejności zarzynając polityków i kierownictwo wojskowe."

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
2 listopada 2017 o 1:07

cała Europa zamieni się we Francję, a potem nastanie Europejski Związek Emiratów Arabskich. Niczego bym tak nie pragnęła, jak żeby wszyscy katolicy, poganie, żydzi, taoiści i co tam jeszcze kto wyznaje zjednoczyli się w jednej słusznej kwestii: bronienia naszej kultury, historii i prawa do wolności na własnej ziemi. Ogromnie bym chciała, żeby cała Europa stanęła w jednej linii i powiedziała: to ziemia moja i moich przodków, mój język, kultura, religia, dziedzictwo. Nie będę tolerować tego, że boję się wyjść z własnego domu rodzinnego, bo najeźdźcy z maczetami biegają mi pod oknem. Nie będę tolerować tego, że będąc europejczykiem z dziada pradziada jestem dyskryminowany i traktuje się mnie jak dojną krowę. Koniec z poprawnością polityczną. No ale niestety, Kościół parę lat temu spektakularnie "pojednywał się" i "ustanawiał dialog" ze swoimi odłamami ORAZ przywódcami religii muzułmańskiej, a neopogaństwo wpisał na listę grzechów śmiertelnych i pieprzy farmazony o tym, jakie stanowimy zagrożenie dla jedności Europy i jej kultury... (dla portfeli kleru, to taaak! ale tego przecież nie powiedzą wprost). Także szkoda, ogromna szkoda. Bo ja z wielką chęcią walczyłabym w słusznej sprawie z wyznawcą dowolnej innej religii u boku. Ale skoro nie potrafimy zażegnać maluczkich podziałów między sobą, to oby element to wykorzysta i jeśli nic się nie zmieni, to Europa będzie krową, którą najpierw wydoją do zera, a potem zarżną. No ale to neopoganie są zagrożeniem. A piekielni.pl mogliby się wysilić i dać jakiś komunikat "komentarz przekracza dopuszczalną liczbę znaków", a nie tak po prostu cichcem uwalać mi wypowiedź w połowie. :P

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
1 listopada 2017 o 19:52

@zendra: Muszę cię serdecznie przeprosić za ten wybuch hejtu, wstyd mi za siebie i normalnie taka nie jestem. Po prostu od niedzieli zwalili nam się na łeb dalecy krewni "do przechowania" z okazji Wszystkich Świętych i byłam przez ostatnie trzy dni tak wkurzona, że miałam chęć kogoś zabić. Nie dość, że skłamali i przyjechali z małym, rozwydrzonym gnojkiem, który wrzeszczał i demolował wszystko wokół siebie 24/7 (a mój pokój ma zepsuty zamek, więc musiałam całymi dniami przesiadywać u siebie, żeby nic więcej nie zniszczył - pierwszego dnia zdążył połamać mi parę pędzli i podrzeć kilka projektów obrazów, kiedy na chwilę wyszłam do kibla...), to jeszcze przy każdym wyjściu z pokoju musiałam się nasłuchać, że jestem pierdo*nięta i najpewniej chora umysłowo, bo kto to widział takie fanaberie, nie być katolikiem! Wstyd na cały powiat! Co to w ogóle za wymysły, czczenie drzew, może jeszcze zacznę czarne msze odprawiać i kościoły palić! Tak więc jeszcze raz cię przepraszam, poniosło mnie. Dzisiaj wreszcie się wynieśli i wracam do zdrowych zmysłów, a zatem widzę, że zdecydowanie przesadziłam z reakcją. Wiesz, jak to jest - jak człowieka dźgają non stop kijem, to potem na widok każdego patyka kociokwiku dostaje... A co do wojowania, to tak, wojuję: z monopolem jakiejkolwiek religii. Mnie absolutnie nie obchodzi, co kto wyznaje i nikogo nie namawiam do swojej wiary, ale pod jednym warukiem: że czyjaś wiara nagle nie zaczyna dyrygować polityką, włazić mi z butami do życia prywatnego i podporządkowywać wszystko wedle swojego mniemania. I dotyczy to zarówno Kościoła, jak i islamu, absolutnie nie chciałabym też, żeby Asatru nagle stało się główną religią i zaczęło babrać się w polityce. Tymczasem Kościół obecnie interesuje się bardziej polityką i pieniędzmi, niż życiem duchowym, a już absolutnym jego konikiem jest chamskie przerabianie norm publicznych pod swoje dyktando (prosty przykład: w Irlandii mam sąsiadów ateistów i muszą oni wozić swojego dzieciaka 70km do szkoły w dużym mieście, bo wymogiem, aby przyjęto dziecko do szkoły w naszej okolicy jest...bycie ochrzczonym. PUBLICZNE, TEORETYCZNIE ŚWIECKIE SZKOŁY!). Wkurza mnie też niemiłosiernie ta hipokryzja: katolicy, super, full przywileje. Islam, no wiadomo, poprawność polityczna, stanowią zagrożenie kulturowe i żerują na socjalu, ale przecież poprawność polityczna, więc dajemy przywileje i głaszczamy po główce... A inne religie w dobie "powszechnej tolerancji i dowolności religinej"? Niech się wypchają tak głęboko, że im gardłem wyjdzie. W pracy nie miałam możliwości wzięcia wolnego na dwa bardzo ważnego dnia mnie święta, kiedy mamy zlot. Wolne oczywiście chciałam odpracować, nawet odpracować 4 dni za 2 dni wolnego. I co? NIE. Dlaczego? "Bo taka religia nie istnieje i to są fanaberie, nie można sobie pozwalać na rozpuszczenie pracowników, bo za chwilę każdy będzie coś dziwnego wyznawać i chcieć za to wolne". Ale oczywiście pracujący w tej samej firmie Hindusi, Pakistańczycy, Jehowici, Żydzi i ktokolwiek tam jeszcze się przewija mogą brać wolne w dni swoich świąt i nawet nie muszą tego odpracowywać. Co więcej, wszystkie te religie mają pozwolenie na noszenie krzyżyków, księżyców, turbanów, pejsów i co tam jeszcze, a mi kazano nosić młotek Thora pod ubraniami albo zdjąć, bo "gorszę klientów". Więc pytam się, czy to nie jest dyskryminacja? Dlatego walczę z monopolem, walniętą poprawnością polityczną i rozumowaniem "jeśli religia jest mała, to nie istnieje". Bo jak tak dalej pójdzie, to znów wrócimy do czasów, kiedy antykoncepcja była zakazana (zresztą podwiązać się nie można, ale już facet wazektomię może mieć...), klauzula sumienia będzie przyczyną traum medycznych coraz większej liczby ludzi, a kler będzie się rządzić. Lub co gorsza, ludzie zrażeni z jednej strony przez kler, a z drugiej przez poprawność polityczną, popadną w kompletną bierność i zamiast bronić pięknej, wielowiekowej kultury europejskiej, pozwolą ciapatej fali socjalożerców zalać nas tak, że najpierw cała Europa zamien

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
1 listopada 2017 o 18:50

@leprechaun: Ucięło mi fragment komentarza. 4) Nie wierzę więc w trzymiesięczne szkolenia. 5) "odpowiednia postawa i noszenie ciężarów może zastąpić siłownie i już kilka godzin tygodniowo wolnych" Hahahahahaa! Może pokażę to mojemu fizjoterapeucie. Jak przy tym "fitnessie z workami" za przeproszeniem j*bło mnie w plecach, to leżałam na podłodze i wrzeszczałam tak potwornie, że przylecieli ludzie z innej firmy za ścianą, nie mogłam się powstrzymać z bólu. Myślałam, że skończę na wózku, bo straciłam czucie w nogach, a od pasa w górę ból był taki, jakby żywcem rozrywano mnie na kawałki. Skończyło się to dla mnie prawie dwoma miesiącami w domu, z czego 2 tygodnie trzeba było mnie nosić na rękach nawet do toalety. Straciłam wtedy więcej pieniędzy na leczenie i z powodu przestoju, niż zarobiłam na fusze. Po tych dwóch miesiącach kolejne pół roku musiałam non-stop mieć na sobie specjalny gorset, który nie pozwalał mi się zginać w określony sposób, bo inaczej znowu kończyłam na podłodze, wyjąc z bólu. Bardzo ciężko pracuję z fizjoterapeutą i samodzielnie, żeby jak najbardziej zniwelować tę szkodę, przenieść większość obciążenia na silnie rozbudowane mięśnie pleców itd. A i tak wiem, że będzie mi to całe życie dokuczać, nigdy już nie będę mogła pewnych rzeczy robić i do końca swoich dni najlepszym moim przyjacielem będą pasy lędźwiowie, dzień i noc, bo najmniejsze przeziębienie tamtego odcinka pleców kończy się miesiącem na chorobowym. Tak więc życzę ci, żebyś na własnej skórze poczuła efekty tego "cud treningu". Oby tylko nie przydarzyło się to któremuś z twoich bogu ducha winnych pracowników. Anglosasi mawiają "Work smart, not hard" i jest to jedna z najlepszych porad odnośnie pracy, jakie kiedykolwiek usłyszałam.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
1 listopada 2017 o 18:38

@pannazzajAcowejgminy: Podłączam się pod użytkownika szafa powyżej, coś mi tu wali trollem. 1) "przynajmniej nie psuje sobie głowy oglądaniem dennych programów w tv czy nie marnuje czasu na fb" Ale na piekielnych masz czas przesiadywać i wypisywać niestworzone historie, patrzcie państwo. ;) 2) Nie wiem, jakich ludzi i po jakim technikum / studiach zatrudniasz, ale chyba właśnie tym stwierdzeniem pieprznęłaś sobie strzał w stopę tak okrutny, że wspomnianą stopę powinno urwać w całości. Mam kilku znajomych po tzw. górniczówie (która ma opinię najgorszego zbioru bydła i patologii, na jaki można trafić) i nie są to wcale jakieś techniczne neandertale, nawalające w kompa kamieniem, aż zadziała. Potrafią załączyć dowolną rzecz do maila, skompresować owy załącznik w razie potrzeby, naprawić proste problemy software'owe, a i czasami w hardwarze jeden czy drugi pogrzebie. Nie rozwalają też maszyn górniczych, na których pracują, a pracują w Czechach na dość nowoczesnych kopalniach i gdzie dodatkowym utrudnieniem jest obcy język. Tak więc nie wiem, z jakiego techikum bierzesz swoich pracowników (Technikum Hodowli Idiotów i Harówy Za Ochłapy...?). Tym bardziej po studiach, nawet starsi studenci (robiący np. podyplomówkę) radzą sobie z podstawowymi zagadnieniami komputerowymi, bo bez tego zginą w dzisiejszych czasach na uczelni. A przy okazji, jakie są te szalone wymagania, które rzekomo stawiają ci kandydaci na pracowników? Minimalna krajowa, umowa zlecenie / o pracę (zamiast syfiastej umowy o dzieło) i godzinówka, przerwy oraz normy odpoczynku zgodne z kodeksem pracy? Bo tak z twoich wypowiedzi i własnego doświadczenia czuję, że to właśnie są te straszliwe burżujskie wymagania, które tak bulwersują różnorakich Januszy biznesu (przepraszam tutaj wszystkich porządnych ludzi imieniem Janusz). 3) Zapieprzanie jak w kołchozie, żeby nie mieć kredytu na 30 lat. A czy możesz mi zagwarantować, że ja po tym zapieprzaniu nie umrę pół roku po wybudowaniu sobie wymarzonego domu, bo będę mieć tak zajechany organizm? Swoją drogą nie wiem, za jaką stawkę musiałabym pracować, żeby po paru latach "ściskania pośladów" i zapieprzu móc sobie pozwolić na wybudowanie domu. Nie w dzisiejszych czasach. No, może, gdybym zarabiała w funtach / euro, a dom chciała budować w jakimś biednym państewku, gdzie powyższe waluty mają ogromną wartość. Ale nie w sytuacji, gdy chcę w jednym kraju pracować, wybudować się i żyć do śmierci. 4) Ogarnianie systemów. Fucha przedświąteczna, o której wspomniałam powyżej, wymagała od każdego szeregowego pracownika znajomości wielu, wielu rzeczy. Po pierwsze mieliśmy system, który częściej nie działał, niż działał i trzeba było znać multum sztuczek i sposobów obchodzenia błędów. Po drugie, każdy rodzaj zamówień (lokalne przez sklep, zamówienia z naszej strony, z Amazona, Ebaya i sklepów pośredniczących) miał troszkę inną procedurę i trzeba było mieć to na uwadze, inaczej dramat i burdel. Po trzecie, wysyłaliśmy rzeczy AnPostem (poczta irlandzka), Royal Mailem (brytyjska), tzw. Bulk Mailem (USA i Kanada), UPSem do Europy i jeszcze mieliśmy przesyłki specjalne z i do centrum zarządzania zasobami w Holandii. Każdy rodzaj przesyłki wymagał więc innych dokumentów do wypełnienia (zwłaszcza BulkMail miał tony papierologii, bo worki szły z ubezpieczeniem), inaczej się adresowało, były inne worki, inne normy ważenia, inne kody kreskowe i etykiety, w końcu inne "zsypy" i inne pory wysyłki. 3/4 tych rzeczy musiał wiedzieć każdy szaraczek, tylko końcowym procesem zajmował się dispatch, w którym też często pomagali "szeregowcy", bo nie szło się wyrobić. I to wszystko ogarnęłam w tydzień, bez szkolenia, ucząc się w trakcie pracy (przydzielano mi stopniowo coraz więcej obowiązków). Firma się nie załamała, niezadowoleni klienci nie wynosili nas na widłach, wory z przesyłkami nie wracały, a system mimo dziur dawaliśmy radę jakoś utrzymywać w ryzach (choć czasem trzeba było wszystko wpisywać ręcznie, rzeź). Nie wierzę więc w trzymiesięczne szko

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
31 października 2017 o 19:23

@zendra: Czy masz w ogóle pojęcie, czym jest Asatru, inaczej stara wiara lub pogaństwo germańskie, ostatecznie WIERZENIA WIKINGÓW (to najczęściej do ludzi przemawia)? Czy też na sam widok słowa "poganin" uruchomił ci się jakiś okołokościółkowy mechanizm gardzenia wszystkim, co odmienne, a twój umysł zaszufladkował mnie do kategorii "crowleyowski wicco-świr latający nago wokół ogniska, żyjący w alternatywnej, pełnej grzybów i zielska rzeczywistości oraz mający silny przypadek mitomanii"? Chciałam zaproponować samodzielne zapoznanie się z filozofią życiową asatryjczyków, ale wiem, że googlanie może niektórych przerastać, więc służę pomocą. Związek Asatru w Polsce bardzo przejrzyście streścił główne założenia starej wiary, służę: http://starawiara.org/zalozenia-podstawowe/ Podpowiem, że należy zescrollować do podrozdziału "Etyka", zaraz pod tabelą "Wybrane źródła materialne". Tam też pokrótce opisany jest nieformalny "kodeks" pogan germańskich wraz z wyszczególnieniem najważniejszych tzw. cnót, do których między innymi należy "Uczciwość – oznacza poszanowanie zawartych umów, dotrzymywanie przysiąg i danego słowa. Często ma charakter sprawy honorowej, wymaga również odwagi, bywa powiązana z wiernością oraz lojalnością wobec swojej społeczności. Rozumiana jest również jako szczerość i prawdomówność." Mniemam, że to może delikatnie nakierować na fakt, że absolutnie nie znoszę i nie toleruję kłamstw (co się pracodawcom nie podoba, oj nie). A w opisie profilu mam podane "poganin-asatryjczyk" z tego względu, że być może trafię tutaj na pokrewną duszę? Nie jesteśmy zbyt mnodzy w Polsce, zawsze chętnie pogadam z innym asatryjczykiem, Słowianinem czy Celtem, jako że mamy wiele pokrewnych tematów i chętnie ze sobą współpracujemy. A może ktoś, kto słyszał o Asatru i nie miał się kogo dopytać, przypadkiem trafiłby na mój profil i mogłabym służyć pomocą? Rozmawiałam też z kiloma studentami piszącymi prace n.t. religii i kultur przedchrześcijańskich, znajdywali mnie najczęściej po opisach na komunikatorach, zawierających właśnie słowo klucz "poganin-asatryjczyk". Jedno jest pewne: nie mam takiej informacji zamieszczonej po to, żeby się jakoś na siłę wywyższać czy odcinać od reszty, bo po cholerę mi to. A już z pewnością nie mam tej informacji po to, żeby ktoś będący kompletnym ignorantem w kwestii Asatru sugerował, iż jestem mało wiarygodna czy wręcz kłamię tylko dlatego, że wyłamałam się spod Jedynej Słusznej Narzucanej Taśmowo Religii i wybrałam świadomie to, co odpowiada mojemu wewnętrznemu poczuciu porządku świata i boskości. Jeszcze mi się nigdy nie zdarzyło, żeby mnie okłamał czy za przeproszeniem wych*jał Asatryjczyk, Celt czy Słowianin, a często ważne umowy zawierałam wyłącznie na czyjeś dane słowo (jako że we wszystkich wspomnianych rodzajach pogaństwa dane słowo jest rzeczą świętą). Ile razy natomiast zostałam wych*jana, zmieszana w błotem czy wyklęta przez ateistów oraz "miłujące wszystkich owieczki pańskie", to nie zliczę. Utrzymuję również kontakty z kilkoma wspaniałymi niewierzącymi oraz katolikami, ale są to ludzie, którzy swoją drogę duchową wybrali z pełną świadomością, nie pozwalają swoim poglądom na zaślepienie ich oraz chętnie poznają inne religie z czystej ciekawości i chęci poszerzania światopoglądu. Niestety, jest to garstka wspaniałych ludzi w całym morzu "moralnych inaczej" i krystowierców z taśmociągu, którzy pierwsi rwą się do wrzeszczenia "wszystko co złe, to poganie!".

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
31 października 2017 o 17:57

@pannazzajAcowejgminy: Zapieprzałam w życiu i po 16h dziennie, właśnie przy pakowaniu zamówień internetowych, ale to było 6 tygodni przed Świętami i koniec. I powiem szczerze, że przez te 1,5 miesiąca byłam tak wykończona fizycznie i psychicznie, że po całym dniu harówy na głodniaka nawet nie chciało mi się jeść (kiedy mogłam sobie pozwolić na dowolne żarcie na dowóz), a i zdarzyło mi się parokrotnie rzygać z przepracowania. Finalnie przypłaciłam to kontuzją pleców, która do dzisiaj mi dokucza i dyskwalifikuje mnie z wielu czynności. Nie wyobrażam więc sobie regularnej pracy 13h dziennie, do tego gotowania, sprzątania, hobby, udanego związku itd. No chyba, że komuś wystarczają 3h snu na dobę... Osobiście znałam dwójkę takich osób, właśnie opętanych manią szybkiego dorobienia się. Jeden ciągnął trzeci rok 16h roboty dziennie i mówiąc bez ogródek, żarł amfę, żeby wyrobić, drugi zgodził się na pracę wyłącznie na nocki (bo lepiej płatne) i po roku samych nocek przypłacił to zawałem, a jego małżeństwo rozlatywało się w oczach. Tak więc coś mi tutaj srodze nie pasuje. A jeśli nie jest to kłamstwo, cóż...podpinam się pod wypowiedź emceflalera odnośnie psucia rynku i zawyżania wymagań. Zaś co do "trzymiesięcznego przeszkalania pracownika"...w odpowiedzi ogarnia mnie pusty śmiech. Zerknij proszę na strony z pracą w UK, Irlandii, Niemczech itd. (ważne: lokalne strony, nie pośrednictwa pracy z Polski). Już się zaczyna festiwal naboru pracowników tymczasowych, wyłącznie na okres okołoświąteczny. I tacy ludzie po paru dniach przeszkolenia spokojnie sobie radzą i odciążają stałych pracowników. Sama byłam na kilku takich "fuchach" i jakoś firmy się nie zawaliły od tego, że nie przeszłam 3 miesięcy szkolenia na stanowisko pakowacza / dispatch operative. A, i jest taka różnica pomiędzy "są ludzie, który chcą pracować więcej" a "pracodawca zmusza mnie do pracy na dwa etaty, albo wyleje mnie na zbity pysk". Ja mogę harować i 20h dziennie, pod warunkiem, że robię to dobrowolnie, w ludzkich warunkach i mam to systemem 1 na 1 (dzień pracy, dzień wolnego). Były już kiedyś miejsca, gdzie wcale nie dobrowolnie zapieprzało się aż do śmierci z zaharowania. Nazywały się GUŁAG. Szanujmy się ludzie, bo jeśli my nie będziemy siebie szanować, to żaden pracodawca ani nikt inny tego nie zrobi.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
31 października 2017 o 17:24

@Florka: Desperaci? Jak zobaczyłam, co trzeba spełnić, żeby załapać się na te marne grosze zasiłku z PUP, to przestałam się dziwić ludziom, którzy pracują w skandalicznych warunkach...po prostu nie chcą umrzeć z głodu (i zagłodzić rodziny, jeśli mają). A im więcej desperatów, tym gorzej kształtuje się rynek pracy i to się wzajemnie napędza.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
31 października 2017 o 17:22

@Florka: W pełni to rozumiem, robienie prawka chyba nigdzie nie należy do rzeczy tanich, a w Polsce dodatkowo do rzeczy łatwych. U nas jednak można dostać nawet całkowity zwrot kosztów kursu prawa jazdy z PUP, wiszą nawet plakaty, jakaś organizacja pro-rozwojowa to współorganizuje... Jedynie za dodatkowe egzaminy trzeba płacić ze swojej kieszeni (jest to dość logiczne), ale kurs + pierwszy egzamin można zrobić z dofinansowania i cieszyć się swobodą nie ograniczaną przez PKS. :) Więc nie wiem, ludziom się po prostu nie chce czy zdawalność prawka w Polszy dalej jest sprawą kontrowersyjną?

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna »