Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lotos5

Zamieszcza historie od: 16 czerwca 2012 - 7:49
Ostatnio: 22 października 2021 - 14:18
Gadu-gadu: 6800143
  • Historii na głównej: 0 z 2
  • Punktów za historie: 63
  • Komentarzy: 178
  • Punktów za komentarze: 453
 

#88610

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie krótko.

Rozmawiaj kilkukrotnie z Team Managerem (szefem czterech Team Leaderów) o tym, że chcesz iść oddać pewnego dnia krew, za co dostaniesz zwolnienie na 2 dni.

Na 5 dni przed planowaną donacją widzisz w grafiku, że przydzielili Cię do pracy, która wymaga obsadzenia (nie może być tak że praca sobie leży, ktoś musi się tym zająć). Napisz do TM że czemu tak jest, skoro Cię nie będzie, dostajesz odpowiedź że bez oficjalnego zwolnienia on Cię odpisać od tej pracy nie może, ale ok, idź oddać, nie ma problemu (myślisz sobie że pewnie kogoś już mają zaplanowane kogoś w zastępstwo, tylko takie procedury).

Dzień donacji, raban, telefony, czemu Cię nie ma w pracy; od kogo? Od Team Leadera, który nawet nie został przez TM o tym fakcie poinformowany.

A zwolnienie i tak dostałem więc mogą sobie robić o chcą.

Takie tam, z życia w korpo.

korpo

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (199)

#88194

przez ~nomemiresasi ·
| Do ulubionych
Wyszłam na moment z domu, żeby kupić parę przydatnych drobiazgów. W powrotnej drodze dopadła mnie, no cóż, kłopotliwa przypadłość wymagająca nagłego udania się do toalety.

Do domu za daleko, na całe szczęście po drodze jest piekarnia i kawiarnia, gdzie można skorzystać (zresztą i tak miałam zamiar tam wstąpić). Udało się... prawie (oszczędzę tutaj niepotrzebnych szczegółów). W każdym razie, w myśl zasady "zostaw po sobie w takim stanie, w jakim chciałbyś zastać" zabrałam się do sprzątania ubikacji. Trwało to może minutę czy dwie, nagle - bez żadnego pukania, nic - ktoś szarpnął za klamkę, parę sekund później w jakiś sposób sforsował zamknięcie i oto w progu stanęła Ona:

- Korzysta pani z toalety? - zaczęła napastliwym tonem.
- Właśnie sprzątam, żeby po sobie brudnej nie zostawiać - próbuję babie tłumaczyć.
- Kobito, daj spokój, ja się zaraz posikam, no ożeż ty! - i tak w podobny jazgot. Co było robić - ustąpiłam jej. Wyszła totalnie zniesmaczona.
- Sama mnie pani stąd wyrzuciła - przypomniałam. Nic nie odpowiedziała.

Oczywiście, żeby nie było - dokończyłam sprzątania, kiedy wyszła :)

uslugi

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (141)

#88648

przez ~Driverka ·
| Do ulubionych
Piekielni właściciele pieseczków.

Jako, że przyszło mi z powrotem wsiąść za kółko, wykupiłam parę godzin dodatkowych, żeby sobie co nieco przypomnieć.
Pewnego wieczora jeździliśmy z instruktorem po małym osiedlu na rogatkach miasta (co ważne, nie była to strefa zamieszkania oznaczona znakiem D-40, tylko zwykłe osiedle z ograniczeniem do 50, jedynie rzadziej uczęszczane z racji lokalizacji). Było już ciemno, większości spacerowiczów towarzyszyły czworonogi, większość z odblaskami, na chodnikach, przy nodze, cud miód, orzeszki. Oczywiście do czasu.

Podjeżdżam do jednego z przejść dla pieszych, odpowiednio zwalniam i zatrzymuję się, ponieważ widzę, że przy wejściu na przejście stoi sobie Pani, plecami do mnie i ma na automatycznej smyczy pieseczka, który to radośnie merda ogonem na środku pasów. Kobieta sprawiała wrażenie, jakby miała za pieskiem iść, a przepisy są bezlitosne, stoimy więc karnie. I tak sobie stoimy, stoimy i stoimy. Pieseczek merda ogonkiem, Pani sobie nawija dalej przez telefon, pieseczek zaczyna chodzić sobie po jezdni, pani nawija i nawija.

Instruktor polecił "mrugnąć" światłami, bo może kobita o czymś ważnym mówi, tak, że o świecie zapomniała. "Mrugnięcie" poskutkowało tym, że pieseczek wrócił na środek pasów i zamerdał mocniej ogonkiem.
W końcu, zniecierpliwiona nieco, pytam instruktora, co robić, bo czas leci, godzina opłacona, a tutaj sytuacja patowa, bo ani cofać, ani zakręcić ani nic. Drzeć się do babska przez okno nie miałam ochoty.

Facet chrząknął i rzucił:
- Walić przepisy, trąbi Pani.
Cóż było robić, nacisnęłam klakson, babsko podskoczyło, obejrzało się i pociągnęło pieseczka tak, że myślałam, że udusi to zwierzę. Natomiast kiedy przejeżdżałam obok, pozdrowiła mnie środkowym palcem. Odmachałam adekwatnie i po chwili spojrzałam we wsteczne lusterko, i cóż, pieseczek znów stał na środku przejścia.

Psiarze przepisy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (150)

#88423

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dyskusja o wózku pod schodami sprawiła, że we mnie się zagotowało, ale do rzeczy...

Moim zdaniem, jeśli wózek stoi w takim "pustym punkcie" to pół bidy. Prawdziwa piekielność pojawia się gdy ktoś stawia wózek jak w "moim" nowym bloku. Ale na wstępie powiem, że moje podejście jest takie - w starym bloku ktoś stawiał wózek w wiatrołapie pod skrzynkami na listy i serio to nie przeszkadzało. I tak tam by się przejść nie dało, więc zajęcie tej przestrzeni nie robiło nikomu różnicy. Sama nic nie stawiam w przestrzeniach wspólnych, bo skoro nie lubię gdy ktoś je zagraca to hipokryzją by było samemu trzymać tam swoje graty. Jednak gdy ktoś inny coś postawi w miejscu nieprzeszkadzającym to przymykam na to oko.

Teraz opiszę jak wygląda klatka w nowym bloku. Wiatrołapu nie ma, schody są tak wąskie, że ciężko się nawet bokiem z kimś minąć. Na oko są szerokie na metr lub mniej. Do tego jak się wchodzi do budynku mamy tylko po lewej schody, a po prawej drzwi do piwnicy, na nic więcej nie ma miejsca. Jednak jakaś Karyna uznała, że może sobie stawiać wózek zaraz przy schodach, zajmując połowę tego wąskiego korytarzyka. Tam nawet skrzynek na listy nie ma, bo by nie dało się przejść (są na półpiętrze). Nie wiem jakim cudem innym to nie przeszkadza i pokornie noszą rzeczy podnosząc je wysoko nad wózek.

Mieszkam tu od niedawna i nie znam sąsiadów by zapukać i im wytłumaczyć, że wąska klatka schodowa to nie miejsce na ich śmieci.

Koło tego wózka mi ciężko przejść z jedną reklamówką zakupów, a ratownicy z noszami ni grzyba by się nie zmieścili. W dodatku patola (tak, zagracanie przejścia i przez to stwarzanie zagrożenia zdrowia i życia to dla mnie patola) blokuje kółka od wózka by nie dało się go przestawić. Oczywiście przy odrobinie wysiłku da się ten wózek przenieść, ale to jednak zajmuje czas, który w nagłej sytuacji jest na wagę złota.

Na razie przestawiałam wózek za róg, przed drzwi piwnicy, tak by go nie było widać schodząc po schodach, jako delikatną sugestię, że to nie miejsce na niego, ale to nic nie daje (miałam cichą nadzieję, że właściciel się wystraszy i zacznie ten wózek chować do mieszkania czy piwnicy). Jak wspomniałam - nie wiem czyj on jest by bezpośrednio zwrócić uwagę.
Niedługo będę wnosić swoje graty do mieszkania i przysięgam, że jeśli wózek będzie tam stał to go wyprowadzę przed blok.

Najgorsze, że nie mam wsparcia i od bliskich słyszę, że przesadzam i histeryzuję. W dodatku oni nie chcą mieć spin z sąsiadami, i w ogóle to co to za problem, że będę co najmiej 2 razy dziennie musiała ten wózek podnosić i go przestawiać? Gdzie samo sprowadzanie po schodach hulajnogi nie jest obojętne dla mojego zdrowia (trzymam ją w mieszkaniu bo bezpieczniej, a ilość schodów do piwnicy nie jest wiele mniejsza). Wózek nie jest lekki i trzeba go podnieść przez to, że ma te kółka zablokowane, jak już wspomniałam.
Obawiam się, że inni sąsiedzi też będą mieli takie podejście jak moi bliscy, szczególnie, że karyństwo pewnie już jakiś czas tam mieszka, a ja jestem "nowa".

Nie raz mam ochotę go wyprowadzić i przypiąć do stojaka na rowery, oczywiście klucza nie zostawiając... Jednak się przed tym powstrzymuję, na razie szkoda 5 zł na zapinek i obawiam się, że to ja mogłabym mieć później problemy. Szczególnie, że okolica i tak średnio ciekawa - podpalanie śmietników nikogo nie rusza, bo to nie pierwszy raz, a ludzie ryzykują problemy z prawem by ukraść kołpak wart 60-70 zł za komplet czterech. Boję się, że ktoś może zauważyć, że to ja ten wózek wyprowadzam i potem będę mieć problemy. Poważnie się obawiam o moje mienie, a nawet bezpieczeństwo.

Nie wiem co jeszcze mogę zrobić. Po prostu się modlę do czego się da byśmy nie musieli tam za długo mieszkać. Całe szczęście to tylko mieszkanie "przejściowe"... Oszalałabym gdybym musiała tam mieszkać na stałe, bo ten nieszczęsny wózek to tylko taka wisienka na torcie. Reszty nie ma sensu teraz opisywać, i tak wyszło przydługo.

sąsiedzi wózki zagracone_przejście

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (115)

#88649

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niejako rozwinięcie historii #87530

Tytułem szybkiego przypomnienia - mi się udało - w wyniku mojego odwołania od decyzji ZUS, ktoś tam pomyślał, ponownie przeliczył moje składki i przysłał pismo, w którym ta instytucja przyznała się do błędu, przeprosiła, wypłaciła zasiłek.

Znajomy miał mniej szczęścia. Ta historia jest zamieszczona za jego zgodą.

Początek jego historii wygląda niemal identycznie, jak moja. Też zapłacił składkę za marzec, też jej nie wycofał, też mu powiedzieli, że zaliczyli mu ją na rzecz kwietnia.
Ponieważ wiedział, że ja już takie odwołania pisałem, poprosił mnie o kopię - pozmieniał daty, moje dane kontaktowe zastąpił swoimi - wysłał.
Też mu niby przyznali zwolnienie za kwiecień.

No i też mu przyszło składać wniosek o zasiłek chorobowy (kwarantanna w klasie dziecka, całą rodziną musieli spędzić ją w domu).

I tu się zaczyna szopka! I jazda bez trzymanki!
Oczywiście - odpowiedź z ZUS jak i u mnie - nie należy się, bo brakuje ciągłości ubezpieczenia chorobowego.
Ponownie podesłałem mu swoje odwołanie. Znowu pozmieniał dane na właściwe jego sprawie, załączył masę dokumentów (w trzech kopiach, i owszem) i odwołał się od decyzji.

ZUS podtrzymał swoje stanowisko - zasiłek się nie należy, bo nie ma ciągłości płacenia składek.

I sprawa trafiła na wokandę.
Na szczęście zdrowy rozsądek i logiczne myślenie wciąż są w cenie - sędzia na jednej rozprawie w całości odrzucił argumentację ZUS (a właściwie jej brak - bo ZUS poza twierdzeniem, że nie ma ciągłości, nie podał żadnych szczegółów). Przyznał rację znajomemu, zasądził wypłacenie zasiłku - w uzasadnieniu wskazując, że znajomy działał prawidłowo, miał prawo zakładać, że nadpłata będzie zaksięgowana na rzecz czerwca, złożył w terminie odpowiednie dokumenty i ogólnie to ZUS nie dołożył należytych starań, aby to wszystko prawidłowo zaksięgować.

To gdzie tu piekielność?
Na rozprawie nie pojawił się nikt z ZUS! Był znajomy, sędzia z protokolantem. Z ZUS, który to powinien jakoś bronić swojej odmownej decyzji - nikogo. Ta sprawa w ogóle nie powinna trafić na wokandę, ale zabrakło w ZUS kogoś z dobrą wolą, albo po prostu logicznie myślącego.

Znajomy jest moralnym zwycięzcą - przynajmniej na razie, bo teraz ZUS może się odwołać i zabawa się będzie ciągnęła dalej.
Jak sam stwierdził znajomy - ta rozprawa, mimo, że wiedział, że logika jest po jego stronie, kosztowała go tyle nerwów, co dawno temu egzamin magisterski :)
A za wszystko płacimy my ze swoich podatków.

ZUS zasiłek chorobowy tarcza covid rozprawa sąd wyrok

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (138)

#88658

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierownikiem pociągu.

Co tydzień ta sama sytuacja. Tłum podróżnych chce wyjechać w piątek po południu, a wrócić w niedzielę wieczorem. I zawsze jest zdziwienie, że w pociągach jest tłok, a na głównych drogach tworzą się wielokilometrowe korki.

W niedzielę wieczorem prowadziłem pociąg pospieszny do Warszawy. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte, ponadto w każdym wagonie było kilkudziesięciu pasażerów w korytarzach i przedsionkach, dla których miejsca zabrakło.

W trakcie kontroli biletów natrafiłem na ok. 70 letnią starszą panią. Stała ona na korytarzu, ledwo trzymając się na nogach. Po sprawdzeniu jej biletu, zapytałem czemu nie siedzi na swoim miejscu. Powiedziała, że na jej miejscu siedzi jakiś mężczyzna, który nie chciał jej ustąpić miejsca.

Jak się w trakcie kontroli biletów okazało, ów mężczyzna miał bilet bez wskazania miejsca siedzącego. Uprzejmie poprosiłem go, by opuścił swoje miejsce i pozwolił usiąść starszej Pani, która na te miejsce bilet posiadała.

Podróżny zareagował agresywnie. Powiedział, ze już trzeci raz ktoś go z miejsca wygania, i że mam mu wystawić nową miejscówkę, albo nigdzie się nie rusza. Próbowałem mu wytłumaczyć, że jeśli kupił bilet bez wskazania miejsca, powinien się liczyć, że miejsca siedzącego dla niego nie będzie. Próbowałem mu wyperswadować, że przez jego zachowanie starsza pani musi stać. Niestety bez skutku.

Nieoczekiwanie zyskałem sojusznika w całej dyskusji. Był nim podróżny, który siedział dwa przedziały dalej. Podróżny miał prawie 2 metry wzrostu i był dobrze zbudowany.

Zapytał tylko czy jest jakiś problem. Gdy opowiedziałem jak wygląda sytuacja, spojrzał tylko na kłótliwego podróżnego złowrogo. Zapytał czy chce o czymś z nim porozmawiać.

Pan, który wcześniej zatwardziale nie chciał zwolnić miejsca zmiękł, zabrał swoje rzeczy i wyszedł na korytarz. Jego miejsce zajęła podróżna, która miała bilet na te miejsce.

Musiałem pisać wyjaśnienie dotyczące skargi, którą napisał poszkodowany podróżny. Zarzucił mi, że w mojej obecności został napadnięty przez "rosłego osiłka", który groził mu pobiciem, a ja nie zareagowałem.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (177)

#88653

przez ~anonim35 ·
| Do ulubionych
Dzisiaj prawie zabiłbym idiotę... Na jednym z głównych skrzyżowań miasta. Następuje zmiana świateł, mam zielone, skręcam w lewo. I nagle przed moją maską, wymuszając gwałtowne hamowanie, przez całe skrzyżowanie przejeżdża jak strzała, nawet się nie oglądając, na ok 16-17 letni jegomość na hulajnodze elektrycznej.

Nieważne, że dla jego kierunku ruchu było czerwone, nieważne, że przez skrzyżowanie jechały w poprzek i skręcały samochody, król drogi uznał, że ma pierwszeństwo przed przepisami ruchu drogowego, a sygnalizacja świetlna jest dla upośledzonych chyba? Potem pognał dalej główną ulicą, środkiem pasa, w ogóle nie zwracając uwago na to co się na niej dzieje, w pewnym momencie jadąc nawet pod prąd - miałem okazje przez chwilę za nim jechać. Nie wspominając o tym, że w ogóle nie powinien się na tej ulicy znaleźć (w tym miejscu nie ma ścieżki ani pasa dla rowerów).

Pytanie tylko gdzie był zdrowy rozsądek i gdzie była policja albo chociaż straż miejska, mogło to wszystko zakończyć się naprawdę fatalnie.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (97)

#88657

przez ~Aeh ·
| Do ulubionych
Szykuję się do odbioru mieszkania i w związku z tym od jakiegoś czasu chomikuję rzeczy, które będą potrzebne do wykończenia.

Dzisiaj będzie o płytkach.

W końcu udało mi się zdecydować na konkretne płytki, w dodatku trafiłam na całkiem sensowną promocję w Komforcie. Postanowiłam zamówić.
Wrzuciłam produkty w koszyk, po uprzednim porozumieniu z Tatą czy pracuje w dany dzień (rodzice mają garaż, w którym mogę wszystko przetrzymać - sama wynajmuję małe mieszkanie aktualnie i to na 4 piętrze bez windy i bez dostępu do piwnicy więc dostawy do mnie się nie kalkulują) wybrałam termin dostawy na 18.10.
W momencie jak przekierowywało mnie na stronę banku, w celu dokonania płatności, strona Komfortu wyświetliła najmniejszy z możliwych komunikatów: "Jesteś w trybie offline".
Aha, czyli problem z internetem.
Tylko, że dziwna sprawa, bo wszystkie inne strony działają.

Patrzę, nie zgadza się cena - jest niższa o stówę.
Nie chciałam już cofać, bo i tak ta strona to droga przez mękę, stwierdziłam, że może naliczyli jakiś dziwny rabat. Zapłaciłam i ku mojemu zdziwieniu dostaję wiadomość, że dostawa będzie 15.10.
Zaraz, ale jak to? Przecież wyraźnie zaznaczyłam, że dostawa ma być 18ego.
Sprawdzam zamówienie - strona ewidentnie nie zauważyła ani zmiany daty, ani zmiany ilości na jednych płytkach już z poziomu koszyka.
Trudno się mówi, opłacone to opłacone.

W piątek (15.10) okazuje się, że dostawy nie będzie, bo im się dopiero to zamówienie kompletuje i przyjedzie w poniedziałek. Okej, niech tak będzie, docelowo i tak miał być to poniedziałek.
Przychodzi poniedziałek i cisza, jak zamówienia nie było tak nie ma. Informacji, co się z nim dzieje nie ma również. No to za telefon i kolejna rozmowa obiecująca, że zamówienie już na pewno będzie następnego dnia - znaczy się dzisiaj.

Dla uściślenia: dostawę płytek wzięłam z dodatkową opłatą ich wniesienia - może i garaż na równi, ale nie chcę by mój Tato dźwigał, zwłaszcza, że ma problemy z kręgosłupem, więc ktokolwiek nie podjedzie, ma to wziąć na wózek, plecy czy kij mnie to interesuje jak i wyładować choćby na sam środek garażu.

Dzisiaj przyjeżdża, zadowolony z siebie dostawca z Komfortu, załadował płytki na wózek, podjechał pod drzwi domu moich rodziców, a na prośbę by nie wnosił tego do domu, a podturlał się dosłownie 10 metrów do garażu i tam zostawił, stwierdził, że on to już wniósł i on jedzie.
Tato chyba nie chciał się z typem kłócić, zakasał rękawy i sam poprzenosił niemal 40 kartonów płytek.

Krew mnie zalała.
Nigdy więcej zakupów w Komforcie, dziękuję bardzo, postoję.

Komfort

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (152)

#88661

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Z cyklu jak przez pierdołowatą kadrową stracić pracownika.

Pewna firma budowlana. Pracuje tam pewien chłopak, a z racji uprawnień na chyba wszystko co jeździ i podnosi zarabia naprawdę dużo. Umowa o pracę wszystko cacy itd.
I tak mija już 3 rok pracy, koniec umowy i powinna przejść na czas nieokreślony. No ale brak jakiejkolwiek reakcji ze strony pracodawcy. To chłopak wykonuje 2 telefony i od następnego dnia ma nagraną pracę - umowa od razu na 3 lata, nawet więcej kasy.

I trach! Z dnia na dzień przechodzi.

Od razu telefon: - Gdzie jesteś? Budowa trwa i nie ma operatora.

Cóż zgodnie z prawdą opowiedział iż czekał na umowę i nie dostał.
Szef obiecał wyjaśnienie i co się okazało? Na pytanie do kadrowej na to czy komuś się kończy umowa i trzeba coś podpisać, co odpowiedziała?

Nie, nikomu.

Tak została zwolniona.

kadry

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (208)

#87848

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Nauczanie zdalne...
Studiuję obecnie na jednej z uczelni wyższych medycznych w naszym pięknym kraju. Historia z zeszłego roku, wtedy mojego trzeciego roku studiów (czyli 2,5 zdane przedpandemicznie).

Z wiadomości przekazanych nam przez starszych studentów, Piekielna była całkiem normalną nauczycielką akademicką, do czasu jednak. Dwa lata przed moją historią znaczna ilość studentów, która dostała się na przedtermin ustny egzaminu z jej przedmiotu była źle przygotowana, oblali. Rok później przetermin już nie istniał. I teraz historia właściwa.

Jeszcze przed pandemią przedmiot odbywał się raz w tygodniu (+ wykład raz w tygodniu) i każde zajęcia kończone były wyjściówką, testem z przerabianych na tychże zajęciach materiałów. Rozpiskę tematów mieliśmy podaną, wszyscy się przygotowywali zawczasu. Dotychczasowy wymagany poziom 60% punktów ze wszystkich wyjściówek został dla naszego rocznika podniesiony do 75%. Każdy test miał 10 pytań, maksymalnie 10 punktów, bez połówek - czyli przeciętnie z każdego testu potrzeba było 8 punktów. Jeśli nie uzbierało się ich wystarczająco trzeba było pisać test wyjściowy z całego roku by móc przystąpić do egzaminu. To może utrudniało nam trochę życie, ale jeszcze nie było piekielne.

Pod koniec marca, kiedy to większości grup zostały głównie tematy powtórkowe i kilka podstawowych (kończyliśmy przedmiot w kwietniu/maju, zależnie od grupy i tego ile zajęć im wypadło przez np. święta czy dni wolne), przeszliśmy na nauczanie zdalne. Zajęcia zostały całkiem szybko przeniesione na nauczanie online, uczelnia stanęła na wysokości zadania.
Większość studentów osiągnęła minimalne 75% punktów z wyjściówek, zostaliśmy dopuszczeni do egzaminu. Test wyjściowy pisało kilkunastu studentów, z sukcesem, również do egzaminu mogli przystąpić.

Problemem okazał się jednak egzamin, nie można nas wszak upchnąć w jednej sali (300+ osób na roku). System egzaminów online nie był problemem, już wcześniej pisaliśmy je w tej formie (w budynku uczelni specjalnie do tego przystosowanym, oddzieleni od siebie ściankami, z nakładkami na monitory wyciemniającymi je jeśli patrzy się na nie z boku, z kamerami i pilnującymi nas pracownikami uczelni), ten sam system można więc było wykorzystać teraz. Uczelnia podjęła się więc wypracowania ogólnych zasad przeprowadzania takich egzaminów. Do zasad tych należały:
- włączone kamerki,
- skrócony czas na pytania w stosunku do tego sprzed pandemii (krótszy na jednokrotny wybór, dłuższy na wielokrotny wybór i otwarte),
- maksymalnie 2 minuty spędzone na 1 pytaniu (Czas przeznaczony na 1 pytanie nie wynosił 2 minut tylko mniej, ale maksymalnie można było się na 1 pytaniu zatrzymać na 2 minuty, tracąc przy tym czas na inne pytania. Jeśli ktoś przekroczył magiczne 2 minuty, niezależnie od odpowiedzi pytanie nie dawało punktów.),
- brak możliwości wracania do już wyświetlonych pytań,
- sugerowane proporcje około 20-80 pytań wielokrotnego wyboru/otwartych do pytań zamkniętych.

Na krótko przed egzaminem (koło 2 tygodni) dostajemy od Piekielnej koordynatorki modułu e-mail z zasadami egzaminu oraz z przykładowym "pytaniem typu puzzle", byśmy mogli zrozumieć, jak działa ten typ pytań. Zasady te obejmowały:
- kamerki (norma)
- próg zdania egzaminu to 60% (norma)
- 45 sekund na pytanie, niezależnie od jego typu (otwarte/zamknięte/ilość poprawnych odpowiedzi) - pierwszy zgrzyt
- 40 pytań puzzli, 60 pytań jednokrotnego wyboru (w tym długie opisy sytuacyjne, podejmowanie decyzji i stawianie diagnoz na ich podstawie) - drugi zgrzyt.

Czym są pytania puzzle? Wyobraźmy sobie 2 tabelki. W jednej tabelce mamy 10 nazw leków. W drugiej mamy 10 definicji/opisów/cech (bynajmniej nie jedno słowo, raczej zdania). Każda z tych definicji może pasować do 1/kilku/wszystkich/żadnego leku. Tym oto sposobem w 1 pytaniu upchnięto w rzeczywistości 10 pytań wielokrotnego wyboru, a to wszystko w ciągu 45 sekund. Mierzyliśmy czas przeczytania samej treści nadesłanego nam przykładowego pytania - około 35 sekund uśredniając. Czyli pozostaje nam sekunda na udzielenie odpowiedzi odnośnie każdego podpunktu. Za całe takie pytanie, jeśli odpowie się na nie bezbłędnie, otrzymuje się 1 punkt. Za pytanie jednokrotnego wyboru również otrzymuje się 1 punkt. To trzeci zgrzyt.

Po szybkich rozmowach wewnątrz braci studenckiej nastąpiły próby kontaktu z dziekanatem, dziekanem, a później i rektorem. Efekty na każdym szczeblu były takie same. Piekielna koordynator przedmiotu, nie będąca nawet szefem katedry, może robić taki egzamin jak jej się podoba i to nic, że łamie ustalane wcześniej przez uczelnię zasady. Przesadzamy. Oni może z nią porozmawiają, ale nie mają nad Piekielną żadnej kontroli i raczej nic to nie da. Suma summarum, obiecano wyrzucić z pytań puzzli opcję "nie pasuje do żadnego". Zgadliście, obietnicy nie dotrzymano.

Egzamin zdało 5 osób z 308 przystępujących, choć oświadczyli, że zdali czystym fartem i ledwie-ledwie, bo po jakiejś godzinie egzaminu zaczynało się po prostu strzelanie, by jak najwięcej pytań przejść i może dostać jakieś punkty. Większość osób nie zdążyła nawet przeczytać wszystkich pytań. Egzamin odbywający się na platformie bardzo łatwo pozwalił na sprawdzenie, ile osób wyświetliło jaki % pytań, na ile odpowiedziano poprawnie, itd. Przypominam, większość studentów uzyskała 75% punktów z wyjściówek, co wymagało regularnej nauki, nie ma tu więc mowy o lekceważeniu przedmiotu, tym bardziej nie przez cały rok.

Kontakt ponowny z dziekanem i grzeczniejszą wersją: "Mówiliśmy, że to jest nie do zdania, anulujcie ten termin i dajcie nam normalne warunki".
Po przepychance e-mailowej, kontaktach z samą Piekielną koordynatorką, dostaliśmy oficjalne stanowisko. Władze uczelni teraz w sumie jednak uważają, że może należało się nam więcej czasu. I oni wyliczyli, że gdybyśmy mieli 15-20s więcej na każde pytanie puzzel (nie pamiętam dokładnej długości czasu), to zdążylibyśmy jeszcze wyświetlić 24 dodatkowe pytania, czyli oni doliczą każdemu studentowi 24 punkty. Albo się zgadzamy, albo piszemy wszyscy egzamin jeszcze raz, ale oni nie mogą obiecać jakiejkolwiek kontroli nad przebiegiem egzaminu, postarają się przynajmniej o to wydłużenie czasu na pytania puzzle. Czyli realnie obniżono nam próg do 36%, ale Piekielna nie miała z tego tytułu żadnych konsekwencji i nadal może robić co chce.

Zgodziliśmy się. Przyznaję, głównie ze strachu, bo zaczęliśmy podnosić raban i była obawa, że Piekielna postanowi nam pokazać, jakimi nieukami jesteśmy i to nasza wina, nie niesprawiedliwy egzamin. Część roku mimo obniżonego progu skończyła na poprawkach (co chyba pokazuje dobrze, że pytania jednokrotnego wyboru też były dość zawiłe + po prostu podczas egzaminu część się poddała ze strzelaniem). Na poprawce rzeczywiście, dostali trochę więcej czasu, tyle.

Chciałabym, żeby to było wszystko, ale prócz egzaminu przez cały rok dostawaliśmy e-maile oskarżające nas o "wymuszenie psim swędem nienależnych nam punktów" ilekroć ktoś zgłaszał uwagi odnośnie jakiegoś pytania na wyjściówce, insynuacje jakobyśmy chcieli pozabijać pacjentów naszą niekompetencją i tym podobne. Prócz tego Piekielna publicznie, przez stronę katedry i e-maile, oskarżała jedną ze współpracownic o "nielegalne udostępnianie studentom materiałów" (czyli wysyłanie prezentacji power-point wykorzystywanych podczas ćwiczeń), co naturalnie nie miało miejsca i na co nie miała dowodów, ale i tak wpędzała w płacz biedną oskarżoną nauczycielkę.

Piekielna też bardzo nie lubi używanego przez studentów skryptu, gdyż jest on opracowany nie tylko na bazie podręczników, aktualnych wytycznych czy danych naukowych, ale również na podstawie zapamiętanych cytatów z jej zajęć. Ot, studenckie opracowanie, które według Piekielnej zawiera "Więcej błędów, niż jest w stanie popełnić jedna osoba" (głównie w tych cytatach z niej) i znów, jesteśmy niekompetentni i pozabijamy pacjentów.

Oczywiście Piekielna została szczegółowo opisana w ankietach ewaluacyjnych po zakończeniu zajęć. Wszystko to było zgłaszane uczelni. Skutek?

Chwila aktualna. Nowy rok "pandemiczny", który jednak już 1,5 roku przed pandemią studiował i jakoś zdawali. Teraz oprócz egzaminu i wyjściówek są również kolokwia cząstkowe. Pytania-puzzle pozostały na swoim miejscu, Piekielna koordynatorka również.

egzaminy na uniwersytecie

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (181)