Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

pusia

Zamieszcza historie od: 16 grudnia 2010 - 22:03
Ostatnio: 23 października 2023 - 23:23
  • Historii na głównej: 27 z 40
  • Punktów za historie: 10981
  • Komentarzy: 241
  • Punktów za komentarze: 2010
 
zarchiwizowany

#76751

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sporo jest tu opowieści sklepowych, głównie na temat chamstwa klientów czy kasjerek. Ja poruszę temat podawania czy wydawania pieniędzy.
Większość woli pewnie podać czy dostać wprost do ręki, wydaje się to szybsze i prostsze. I tak w momencie gdy kasjerka skanuje towar, czy wbija coś na kasę, klient trzyma wyciągniętą rękę, pcha ją prawie pod nos. Nie łatwiej wtedy położyć na podajniku, a sprzedawca sam je weźmie gdy będzie mógł?
A propo podajników, stoją przy kasie, w centralnym miejscu, ale wierzcie mi, że większość ludzi omija go wzrokiem i kładzie pieniądze centymetr obok. Jest to o tyle niewygodne, że dużo ciężej zebrać monety z płaskiej i śliskiej powierzchni, więc tacki miały być ułatwieniem.
Samo podawanie reszty do rąk klienta, nie jest trudne, kiedy ktoś wyciąga dłoń, zawsze staram się to zrobić. A tutaj kilka przykładów dlaczego nie zawsze tak się dzieje.
Mężczyzna, prawdopodobnie budowlaniec po pracy, ręce brudne jakby się za przeproszeniem z gównem bił i usilnie wkłada mi monety w dłoń, przyjemne to nie jest. Jeden chłopak miał krwawiącą ranę, zorientowałam się dopiero jak mnie pobrudził własną krwią. I pani z katarem, która po wytarciu nosa zostawiła mi na palcu kozę z nosa.
Więc kiedy pani kasjerka znowu położy resztę na tacce mimo, że wyciągneliście dłoń, zamiast się bulwersować,warto spojrzeć, czy i wy przy ewentualnym kontakcie fizycznym nie zostawicie żadnej niespodzianki.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 56 (122)
zarchiwizowany

#62913

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam ostatnio w małym sklepie, gdzie towar podaje sprzedawca. Kolejka była spora, więc stanęłam grzecznie i czekam. Była również pani z dzieckiem.
Dziewczynka około 5 lat, darła się wniebogłosy. Każdy na swój sposób znosił ten wrzask, bo jednak wiadomo dzieci czasem płaczą, czy krzyczą i niekoniecznie jest to wina matki, a zakupy zrobić trzeba. Ekspedientka się uwijała jak mogła, zaproponowała, że panią z dzieckiem obsłuży poza kolejką, wszyscy wyrozumiali, no po prostu wzorowa reakcja. Ale pani mama nie skorzystała z przywileju, bo co się okazało w kolejce stoi jej mąż, a ona tylko towarzyszy.
I nie, nie podpowiada co trzeba jeszcze kupić, nie uspokaja dziecka. Po prostu stoi, a córeczka się drze.

Szkoda, że nie zorientowali się, że ludzie ledwie to znoszą, a ekspedientka nie słyszy klientów i na odwrót. Ot rodzinne zakupy.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (280)
zarchiwizowany

#51299

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w sklepie odzieżowym, w galerii handlowej. Na podstawie własnych obserwacji, stworzyłam krótki poradnik jak być przykładnym rodzicem.

1. Na spacer z dzieckiem najlepiej wyjść do galerii handlowej. Zawsze jest tam klimatyzacja, która daje przyjemny chłodek. Nawet jeśli na dworze, nie jest ciepło. Wtedy najlepiej na oko roczne dziecko ubrać w samego pampersa i koszulkę z krótkim rękawkiem. Kiedy drze się wniebogłosy, koniecznie trzeba zdjąć mu skarpetki, samemu będąc ubranym normalnie, przecież to logiczne, że ten maluch się przegrzeje.

2. Świetnym pomysłem jest wypad z mężem i małym brzdącem do galerii na małe zakupy. Wtedy męża zostawiamy na ławce przed sklepem, dziecko łapiemy za rękę i idziemy oglądać kiecki. Koniecznie fatygujemy sprzedawcę aby pokazał nam najlepiej wszystkie dostępne modele, a kiedy on się produkuje, nie zwracajmy na niego kompletnie uwagi i ganiajmy za dzieckiem, które zrzuca ciuchy ze stołów, chowa się za wieszaki i biega po całym sklepie, niszcząc wszystko na swojej drodze. Mąż niech dalej siedzi.

3. Na zakupy przyjdźmy z noworodkiem. Takim sinym i pomarszczonym, który ma zaledwie tydzień. Tłum ludzi, klimatyzacja i kurz, to to czego taka kruszynka potrzebuje.

4. Weźmy ogromny wózek sklepowy w kształcie samochodu, wsadźmy tam dwójkę rozbrykanych dzieci i tak możemy ruszać między wieszaki, szukając ciuchów. Lawirujmy między ludźmi i wjeżdżajmy wózkiem tam gdzie nie ma na to miejsca. Kiedy dzieci z niewiadomych przyczyn zaczynają głośno płakać i krzyczeć, nie uciszajmy ich, w ogóle nie zwracajmy na nie uwagi, bo komu mogłyby przeszkadzać te wrzaski?

5. Oczywiście trzeba też umieć wybrać dobrą porę. O 21 idziemy z trzylatkiem do odzieżowego. Kiedy zaczyna urządzać scenę , że on natychmiast chce iść do Świata Zabaw (czy innego podobnego przybytku), usiądźmy na ciuchach i zaczynajmy długo i zawile tłumaczyć, (najlepiej mówiąc jak do dorosłego) że jest już za późno. Dopiero po 15 minutach wrzasku, zorientujmy się, że nasza metoda nie działa na maluchu i zakończmy scenę wychodząc ze sklepu.

...

galerie handlowe

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (32)
zarchiwizowany

#43461

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Metro.
1.Wsiada coraz więcej osób, ludzie zaczynają się tłoczyć. Obok mnie siedzi dziewczyna (na oko koniec gimnazjum, początek liceum) przed nią stoi jej chłopak. Dziewczyna wstaje, obejmuje go i zaczynają się całować. Gorąco całować. Ludzie zniesmaczeni, polują na siedzenie, które blokuje dziewczyna.
Odzywa się pani z reklamówkami i pyta czy może tam usiąść. Panna się zbulwersowała, bo przecież ona tam siedzi. Od stacji do stacji więcej stała, całując się z chłopakiem niż siedziała.

2. Wszystkie siedzenia zajęte, ale jeszcze nie tłok :)Barierki się trzyma jakaś pani, na podłodze położyła swoje reklamówki. Wsiada kobieta, trzymająca za rękę na oko 9-10letniego chłopca, w drugiej ręce trzyma jego plecak. Zbliża się stacja, osoba siedząca obok mnie wstaje, pani z reklamówkami nachyla się, żeby usiąść. Ale chłopiec jadący z matką, kładzie na siedzeniu ręce, tak że kobieta która chciała usiąść się podnosi. Wtedy chłopiec szybko siada, a jego mama uśmiecha się i kiwa z aprobatą głową.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (203)
zarchiwizowany

#43455

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak ciężko jest znaleźć pracę, nie będąc studentem i nie mając znajomości chyba mówić nie muszę.

1. Znajduję ogłoszenie, dzwonię, umawiam się na rozmowę w konkretnym miejscu, o konkretnej godzinie. Przychodzę, jestem przed czasem. Czekam, czekam, czekam. Dzwonię do pani z którą byłam umówiona. Nie odbiera. Czekam, dzwonię, czekam, dzwonię. Nikt się nie pojawił, nikt nie oddzwonił, wychodzę.

2. Ogłoszenie ciekawe, pełny etat, umowa o pracę, trochę daleko, ale przeżyję. Umawiam się na spotkanie, tym razem zjawiają się obie strony. Pani zadaje pierwsze pytanie:
-jak pani zapatruje się na to, że nie dostanie umowy?
No trochę nie bardzo, reszta rozmowy przebiega spokojnie. Oczywiście nie ja dostaję pracę, ale ktoś kto nie chce żadnej umowy.

3. Znajduję ogłoszenie, dzwonię. Pan po drugiej stronie pyta o moje doświadczenie. Wymieniam 3 najważniejsze w mojej karierze prace. Pan na to:
-Nie uważa pani, że jak na swój wiek, miała pani już zbyt dużo prac?
Żadna mądra odpowiedź nie przychodzi mi do głowy, już nie wiem czy gorzej nie mieć doświadczenia, czy je mieć.

4. W ogłoszeniu zaznaczone, że pracownik potrzebny od zaraz. Świetnie, mi też praca potrzebna od zaraz. Po rozmowie delikatnie pytam, kiedy mniej więcej wybiorą kandydata.
-za 2 miesiące kończy się proces rekrutacji, wtedy podejmiemy decyzję.
Każdy ma co innego na myśli, mówiąc od zaraz.

5. Jak powyżej, ogłoszenie, telefon. Rozmowa na temat obowiązków, godzin pracy, stawki, mojego doświadczenia itd. Ja zadowolona, pan też się wydaje być ucieszony, bo zaprasza mnie na szkolenie:
-tylko szkolenie odbywa się przez 3 dni, poza Warszawą (dokładniej jakieś 50km) więc musiałaby pani dojechać. I jest bezpłatne.

Takich historii, jest mnóstwo. Nie mam sił.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (178)
zarchiwizowany

#43156

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniała mi się jeszcze jedna historia z mojego pobytu w szpitalu.

Pani z którą leżałam w sali, była po poważnej operacji ginekologicznej. Przed takim zabiegiem o ile dobrze pamiętam, przez jeden dzień nie można nic jeść, tak samo po. Gdy trafiłam na oddział, pani ta była 4 dzień (!) na głodówce. A bo operacja się przesunęła i parę innych powodów. W końcu pielęgniarka przyniosła pani owsiankę na wodzie. Jak człowiek głodny zje cokolwiek. Tak więc pani szczęśliwa, ale pielęgniarka każe jeszcze chwilę zaczekać z jedzeniem, bo za chwilę obchód. Zapach mojego normalnego dwudaniowego obiadu musiał panią boleśnie drażnić, ale była silna. Wchodzi lekarz, patrzy w kartę mojej towarzyszki, patrzy na jej owsiankę, patrzy znów w kartę i stwierdza:
-ale pani dalej nie wolno jeść, kto pani podał jedzenie?
I pielęgniarka zabrała talerz sprzed nosa.

służba_zdrowia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 190 (230)
zarchiwizowany

#43147

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym dlaczego pewne szpitale nazywane są umieralniami.

Pewnego wieczoru, kładąc się spać, poczułam straszny ból brzucha. Nie żołądka, nie podbrzusza, bolała mnie cała jama brzuszna. Z minuty na minutę poczułam się jeszcze gorzej, nadęta byłam jak balon. Nie mogłam leżeć bo ból był nie do zniesienia, siedzenie równie bolało, a na nogach ustać nie mogłam. I tak kręciłam się, cierpiałam, ale nie wiedziałam co mi jest, ogólnie czułam się jakbym miała naprawdę mega wzdęcie. Dlatego nie chciałam wzywać karetki, bo pomyślałam, że za chwilę przejdzie.

Kiedy do 2 w nocy czułam się jeszcze gorzej, obudziłam kolegę, zapakowałam się do samochodu i pojechaliśmy na ostry dyżur. Po dwóch godzinach siedzenia na krzesełku w poczekalni, w końcu wzięli mnie na badanie. Pani doktor pomacała mój brzuch, stwierdziła, że to kolka jelitowa, podali mi kroplówkę i zostawili. Do 6 rano nie zmrużyłam oka, ciężko było mi znaleźć dogodną pozycję. Przepraszam od razu kobiety leżące ze mną w sali, za moje całonocne jęki i płacz.

W końcu mój narzeczony pomęczył trochę lekarzy, że mój stan wcale się nie poprawił i może by tak jakieś badanie, żeby wiedzieć co mi jest. Ok, wysłali mnie na usg. Znaczy dali mi skierowanie, a ja sama miałam udać się na drugi koniec szpitala. Chodzić nie mogłam, ale że nikogo to nie obchodziło, wsparta na ramieniu chłopaka, doczołgałam się na badanie. Wyszło na nim, że w jamie brzusznej mam rozlany płyn, konieczna konsultacja ginekologiczna.

Więc wysłali mnie na kolejne badanie, a że tym razem trzeba było udać się na wyższe piętro, posadzili mnie na wózku i jazda. Pani pielęgniarka powiedziała, że boi się tej windy, bo ona lubi się zacinać, więc gdybym mogła wejść te parę schodków... I znów wsparta na ramieniu, czołgałam się po schodach, zmęczona całonocnym cierpieniem, trzymałam się za obolały brzuch. Mijał nas doktor, zmierzył mnie z góry do dołu i z uśmiechem tylko powiedział: "ale pani śmiesznie chodzi, chyba panią boli." Pozostawiam to bez komentarza.

Kolejny etap, dwugodzinne siedzenie na plastikowym krzesełku przy recepcji i czekanie na badanie. Dużo ludzi wchodziło i mierzyło mnie spojrzeniem (wyglądałam jak ćpunka w ciąży) ale było mi już wszystko jedno. Pierwsze badanie się odbyło, pan doktor się zadumał i stwierdził, że musi to obejrzeć starszy stażem lekarz. Więc czekam na kolejne badanie. Wchodzę do małego gabinetu, a tam z 10 osób. Lekarze, stażyści. Nikogo to nie dziwiło i od razu dostałam polecenie rozebrania się. Do samego badania zostało z 5 osób. Nie mogłam leżeć, z bólu się co chwilę zrywałam, ale lekarzowi nie przeszkodziło to w krzyczeniu na mnie.

W końcu wyszło, że mamy kilka opcji. Cośtam się powykręcało i operujemy, pękła torbiel i operujemy, lub pękła torbiel i czekamy, aż płyn się wchłonie. Zapisali mnie na oddział, pomijam burdel w papierach przez co trwało to pół godziny dłużej. Posadzili mnie na wózku i zaraz jakaś pielęgniarka zawiezie mnie na oddział. Więc czekam, minęło ok 13 godzin odkąd moje bóle się zaczęły i przez ten czas nie zrobili nic co by mi pomogło. Wyglądałam jak upiór i wciąż trzymałam się za brzuch. Przychodzi pielęgniarka i z szerokim uśmiechem pyta: "pani po poronieniu?". Akurat nie, ale jakbym była to za ten tekst chyba bym babę rozszarpała.

Nie przedłużając, gdy przyjechałam na oddział, posadzili mnie... na plastikowym krzesełku na korytarzu, bo nie było miejsc. W szpitalu spędziłam 3 dni i dzięki Bogu, poprawiło mi się, bo przez te 3 dni, dostałam może 2 kroplówki, jedną no-spę i na moje żądanie jeden ibuprom...

służba_zdrowia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (172)
zarchiwizowany

#24032

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na święta Bożego Narodzenia, chcieliśmy z narzeczonym pojechać w rodzinne strony. Ze względu na pracę, mogliśmy wyruszyć dopiero na dzień przed wigilią. Tak jak niestety większość. Mieliśmy się wybrać pociągiem, nasza podróż miała trwać ok. 8 godzin. Wiedzieliśmy oczywiście, że na miejsca siedzące nie mamy co liczyć, ale wyboru nie było.

Na peronie tłum jakich mało i na dodatek każdy z walizkami, torbami i wszelkimi pakunkami. Podjechał pociąg z podczepionymi chyba 4 wagonami, jeśli dobrze pamiętam. W każdym bądź razie było ich o wiele za mało. Cudem udało nam się wsiąść i zamknąć drzwi. I właśnie tak, bez możliwości poruszenia się, zapowiadała nam się podróż. Pomijam fakt, że od kiedy ruszyliśmy, średnio co 5 minut ktoś się przeciskał do toalety.

Na małej stacji, postanowiło do nas dołączyć jakieś stare małżeństwo. Żeby w ogóle otworzyć drzwi, musieliśmy nasze torby dać do wc. Ale jaśnie państwo nie czekając, z całej siły zaczęli napierać, gniotąc naszą torbę z prezentami. Nawet nie zareagowali, na prośby wszystkich ludzi stojących przy drzwiach, aby poczekali bo nie ma miejsca. Zaczęli ładować się do środka, z ogromną walizą i bynajmniej nie zamierzali po prostu stanąć. Napierali dalej, a na moje oburzenie, pani z miną królowej oświadczyła, że przecież ona musi usiąść. (!) Oczywiście zaczęły się krzyki, że wszyscy chcą usiąść, ale jak widać nie ma miejsca. Dama jednak nie przyjęła tego do wiadomości i przecisnęli się aż na korytarz obok przedziałów.

Są ludzie i taborety.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (190)
zarchiwizowany

#21002

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chodziłam sobie kiedyś z moim chłopakiem, po mieście załatwiając sprawy, no i ostatnim celem była galeria handlowa. Jak to w takim miejscu, przeważnie jest piętro z mcdonaldami i tego typu ′restauracjami′, gdzie stoliki są, nazwijmy to, wspólne dla klientów, różnych fastfoodów.

Usiedliśmy sobie z naszym jedzeniem, a że ludzi było sporo to i rodziny z dziećmi, które przyszły na obiad się znalazły. Jedna taka rodzinka siedziała niedaleko nas, więc chcąc, nie chcąc widok na nich miałam dobry.

Tutaj wtrącę, że nie obchodzą mnie zwyczaje żywieniowe innych ludzi, bo sama lubię zjeść kebaba, czy inne "świństwo" :) Ale przychodzenie do takiego miejsca, co drugi dzień, z dziećmi, które ledwo nauczyły się chodzić i wciskanie im hamburgerów i coli, nawet dla mnie jest.. dziwne.

Wspomniana rodzinka, przyszła właśnie z takim bąblem (na oko 4-5letnim). Na stoliku mieli miliard kubeczków i pudełeczek, więc podejrzewam, że siedzieli tam już dłuższy czas. Dziecko, je hamburgera, zagryza frytkami, popija colą, a rodzice jedzą swoje i rozmawiają. Nagle bobas pozieleniał i całą zawartość swojego żołądka zwymiotował na podłogę obok stolika. ′Zapach′ rozniósł się szybko, ludzie obrzydzeni. A rodzice? Powycierali maluchowi buźkę, po czym ponownie zatopili się w rozmowie, podczas gdy pani sprzątająca, ścierała cały ten bałagan przy ich nogach.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (197)
zarchiwizowany

#20442

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia przydarzyła mi się jakiś rok temu przed wakacjami, kiedy często można było spotkać dzieciaczki wędrujące z plecakami ze szkoły, bądź z galerii handlowej powracające z wagarów. Mowa będzie o tych drugich.

Siedziałam z koleżanką pod galerią i co ważne obie paliłyśmy papierosy. Podeszło do nas trzech chłopaczków (ch), wyglądali na podstawówkę. I nagle jeden odzywa się piskliwym głosikiem:
(ch1)-ej laseczki, dajcie szluga.
My z koleżanką oczywiście ze szczęką na podłodze, zastanawiałyśmy się czy obie mamy takie same omamy słuchowe. Kiedy już dotarło, że jednak nie, pytam ich:
(ja)-a ile wy macie lat?
(ch1)- 14
(ch2)-15 - powiedzieli to w tym samym momencie i popatrzyli na siebie, po czym jeden mówi (ten trzeci prawie w ogóle się nie odzywał):
(ch1)- no ja mam 14, a oni po 15.
(ja)- nawet jakbyście tyle mieli (na oko mieli 9-10) to bym wam nie dała, idźcie lepiej do domu na obiad.
I tu chłopaczki chcieli się wydawać bardziej dorośli i zaczęli tak rzucać bluzgami, że wolę nie przytaczać. Ja z koleżanką, dałyśmy sobie spokój z gadkami umoralniającymi i poszłyśmy na inną ławkę. Ale niestety chłopcy poszli za nami dalej obdarzając nas epitetami. Więc, żeby ich trochę postraszyć, wyjęłam telefon i powiedziałam, że dzwonię na policję, może ich matki dowiedzą się, co synkowie robią poza domem. Chłopcy trochę spokornieli i jeden mówi do nas:
(ch1)- dobra, spoko już idziemy, tylko nie dzwońcie.
I jak powiedzieli, tak zrobili, słyszałam jeszcze tylko jak mówili do siebie coś w tym stylu "spie***lamy, ja pie**ole, moja stara by mnie za**bała".

Brakuje mi komentarza.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (219)