Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

sufrazystka

Zamieszcza historie od: 17 listopada 2015 - 22:20
Ostatnio: 2 lipca 2018 - 11:30
  • Historii na głównej: 11 z 22
  • Punktów za historie: 3412
  • Komentarzy: 213
  • Punktów za komentarze: 1279
 
zarchiwizowany

#82272

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O babkach wyłudzających przywileje pod pretekstem okresu.

Mamy w firmie projekt grupowy, pracowało nam się zgodnie i nawet efektywnie. Do czasu. Jedna z dziewczyn przyszła do pracy godzinę spóźniona, z fochem i obrazą wypisaną na twarzy. Pada pytanie o stan zdrowia i ducha. I odpowiedź „NO NIC NO OKRESU DZISIAJ DOSTAŁAM O BOŻE JAK BOLI”. Oho. Zaczęło się.

Cały dzień roboczy płynął pod hasłem „boli”, „źle”, „niedobrze”, „idę na przerwę”, „weź to zrób za mnie, ja nie mogę, idę się położyć do socjalnego”. Powinno się raczej powiedzieć, że całe 3h robocze, bo tyle trwała „praca” dzisiaj dla tej Pani. Na koniec ze smutną minką oznajmiła, że wychodzi wcześniej, bo nie da rady i w ogóle jak ona dojdzie na przystanek.

Tu muszę przyznać, że ruszyło mnie sumienie i padła propozycja podwózki z mojej strony- raptem kilka ulic. Ciężko chora została zawieziona i wydawałoby się, że po sprawie.

3h później wróciłam do domu, moim pierwszym przystankiem w domu była toaleta. Niespodzianka. Dostałam okres. Żyję. Pracowałam 8h i zaraz kończę obiad, ale może następnym razem też pokuszę się o teatrzyk i wyjdę do domu o 13, bo skoro innym wolno, to czemu mi nie?

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (33)
zarchiwizowany

#78727

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciąg dalszy jazdy damskim autem po Wrocławiu.
Akt I
Co należy zrobić, kiedy wymuszacie pierwszeństwo podjeżdżaniem na pełnym gazie po 10 cm i osoba na której wymuszacie nie wpuszcza was, omija drugim pasem i trąbi? Otóż należy być oburzonym i zatrąbić na nią też. Obowiązkowo machać przy tym rękami jak wariat.

Jechałam sobie ulicą z pierwszeństwem, wtem nagle z pan prawej (miał znak ustąp pierwszeństwa) uznał, że wyjedzie sobie do połowy mojego pasa i będzie tak stał, czekając aż go wpuszczę - chciał skręcić w lewo. Niedoczekanie.
Nie zwalniając w ogóle dojechałam niebezpiecznie blisko jego koła, a potem zdecydowanie użyłam hamulca i wyminęłam go korzystając z pasa wyłączonego z ruchu, trąbiąc. Co zrobił pan już wiecie.

Akt 2 sztuka rozgrywa się 3h później
Wyjeżdżając z parkingu podziemnego widzę jak z lewej strony próbuje wbić się na mój pas Janusz w starej białej Skodzie DWR, przecinając przy okazji 2 inne pasy, ciągłą oraz blokując wjazd do parkingu. Normalka. 2 auta przede mną go olały, bowiem na wbicie się wybrał sobie miejsce, w którym osoba która by go wpuściła utknęłaby przednimi kołami na płaskiej drodze, a tylnymi wciąż jeszcze na stromym podjeździe parkingu. Mało komfortowa pozycja do zatrzymania się i ruszania, toteż nikt nie chciał go wpuścić, bo i nie miał takiego obowiązku. Ja też nie. Kilkadziesiąt sekund porażkę logistyczną znosił z godnością, ale na mnie trzeba było natrąbić, bo przecież co to znaczy, żeby bezczelna baba nie chciała wpuścić jaśnie pana i zmuszała go do tkwienia w idiotycznej, utrudniającej ruch pozycji, w którą sam się władował? To oczywiste, że on na golfa i paserati trąbić nie będzie, ale przecież jemu się należy wjechać przed każde babskie auto, bo jak to tak. I faktycznie, przed forda Ka za mną już wjechał, a następnie jechał za mną 3 km złowieszczo machając łapami i zmieniając pas byle jechać za mną. Musiało to być celowo, bo specjalnie pojechałam dziwną boczną drogą między blokami (nie ma sensu tam wjeżdżać jeśli się tam nie mieszka), po czym powróciłam na główną ulicę, a on za mną.

o co chodzi?

samochody

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 33 (79)
zarchiwizowany

#77982

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaprawdę powiadam wam, że za miesiąc będę bogatsza o 20 tys, zostaję kolekcjonerką wypłat ubezpieczenia. Do tej pory jeździłam Ibizą, rocznik 2003, klekot. Typowe auto, które rodzice kupują Sebastianowi na zakończenie technikum, pełno ich na drodze. Nadmienię, że po zdaniu prawka jeździłam jak sierota. Bałam się. Silnik 1.9, koni tak mnóstwo, auto takie wielkie, parkowałam na 18 tysięcy razy, nie miałam pojęcia o martwym punkcie, wlokłam się i tak dalej. Aktualnie jeżdżę bardzo dobrze, nie jest to moja opinia, ale mężczyzn z mojego otoczenia (bo kobiety jakie znam prowadzą kiepsko albo zupełnie nie mają prawka, albo mają nieużywane) Parkuję lepiej od mojego chłopaka, nie skłamię mówiąc że jazda samochodem to dla mnie przyjemność i wolę dołożyć 200 zł do lepszych zimówek niż kupić zestaw do paznokci hybrydowych albo inne rzęsy. Spacerując z chłopakiem po mieście wymieniamy opinie na temat mijanych aut, snujemy plany w stylu "to GLA za 2 lata będzie moje jeśli tylko będę się żywić samymi tostami z serem". Nieważne. Ważne jest to, że uzbierałam kasę i wreszcie udało mi się jakieś tam małe marzenie motoryzacyjne spełnić. Nie jest to GLA, ale bardzo ładne kobiece autko, hatchback, miejski. Nieważna specyfikacja, marka, chodzi o wygląd. Powiedzmy, że Fiat 500 w białej perle, to ten "poziom kobiecości". Jeżdżę nim kilka miesięcy i przez ten czas zdarzyło mi się więcej niebezpiecznych sytuacji niż przez lata w Ibizie. Dzisiaj wymuszono na mnie pierwszeństwo 4 razy. Wczoraj ktoś wyleciał mi z prawej jak byłam na środku ronda, zupełnie jakby to było równorzędne i ten ktoś oczekiwał, że to ja na niego uważam. Godzinę później parkowałam, koszmarna jednokierunkowa wąska uliczka. Z prawej mur, z lewej bus, brak chodnika, albo nawet pobocza. Parkuje za busem, gdyby to była osobówka dałabym radę na raz, ale szeroka paka zabrała z 20 cm BARDZO cennego miejsca. Wiec kręciłam. Wtem podjechał facet w punto i oparł się o klakson, bo przecież za długo. Wiecie ile zajął cały manewr? 90 sekund, przy czym on przyjechał gdzieś w połowie, więc czekał na mnie góra 45. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, ale fakty są takie, że rozszerzyłam właśnie pakiet ubezpieczenia i czekam aż przyjdzie zamówiona kamerka. Odkąd mam damskie auto miałam więcej groźnych dla życia wymuszeń niż przez 2 lata codziennego jeżdżenia Ibizą. Codziennie lub prawie codziennie od 3 miesięcy ktoś naraża moje (i swoje) życie lub zdrowie i nie chodzi o wcinanie się w korku, bo blondynka w damskim aucie jedzie, ale o wyjazd z podporządkowanej albo inne jak opisane wyżej rondo. Nie zamieszam dawać po hamulcach żeby "wpuszczać" jaśnie kretyna. Samochód mam prawie nowy, poduszki sprawne, pasy zawsze zapięte, a kręgosłup zdrowy. Wykupiłam sobie też pakiet z autem na czas naprawy. Dam radę i może za niedługo kupię sobie wymarzone GLA. Jeśli ktoś z was lubił do tej pory wcinać się przed babskie autka, to niech robi to dalej, bo chciałam sobie wstawić nowe meble do sypialni.

samochody

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (199)
zarchiwizowany

#72569

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio mam "szczęście" do tematów związanych z książkami. Weszłam wczoraj do jednej z sieciowych księgarni szukając książki, której tytułu nie byłam pewna. Między mną, a Panią zza lady rozegrał się taki dialog:
-Dzień dobry, jest może wywiad rzeka z profesorem Wspaniałym?
-Chyba nie... ale już sprawdzam *klik klik*
-Mamy tylko "Nagi Instynkt"
-Tak, tak to się chyba nazywa, to poproszę.
-To skąd się Pani wziął "wywiad rzeka" jak to jest "Nagi Instynkt"?! hehehe
-bo... nie. niech sobie Pani wygoogluje. Do widzenia.

Nie miała być to chamska odpowiedź, po prostu tak doszczętnie mnie zatkało, że nie umiałam wydobyć z siebie żadnej opinii o tej sytuacji ani możliwej odpowiedzi. Dalej chyba nie umiem, zwłaszcza jak uświadomię sobie, że żyjemy w czasach w których pani z księgarni myśli, że wywiad rzeka to taki tytuł.

sklepy księgarnia książki

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -16 (40)
zarchiwizowany

#72095

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie drogeryjnie- kąpielowo

Przed sekundą wyszłam z wanny i dalej zastanawiam się nad tym co tam się przed chwilą wydarzyło. Albo raczej w Hebe tuż przed tym jak kupiłam szampon do włosów, którego przed chwilą używałam. Szampon jak szampon, używam tego samego od lat, cena: 10-15 zł, różnie to bywa.

Nalewałam go sobie na rękę, ale coś mi nie grało. Odkręciłam butelkę i poczułam się jak w dniu świra. W środku znajdowało się mniej więcej 2/3 ilości płynu, w stosunku do tego co powinno tam być. Fakt, że sobie nie szczędzę (mam długie i bardzo gęste włosy), ale nie mam też aż tak pojemnej dłoni. Hipotez mniej lub bardziej sensownych mam kilka:
1) Maszyna rozlewająca złapała focha i zemściła się na całej partii (lub tylko na jednej butelce).
2) Powstała nowa moda na sprytne oszczędzanie, teraz co bardziej przedsiębiorcze panie biorą hurtowo nie tylko próbki drogich kremów i podkładów, ale poszerzają asortyment. (Ego mi rośnie, bo jak widać używam marki luksusowej, pożądanej i wartej takich kombinacji).
3) Jedna z pracownic drogerii kiepsko zarabia i postanowiła podratować domowy budżet.
4) Sąsiedzi dorobili sobie klucz i w nocy przychodzą się kąpać. (Chwilowo mieszkam sama, nie miałam też żadnych gości).

Cokolwiek z tego może być prawdą, ale nie musi. Jeśli ktoś zna jakieś inne wyjaśnienie, chętnie poczytam poniżej. Chyba przerzucę się na coś w przezroczystej butelce.

drogeria

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (30)
zarchiwizowany

#70951

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielność może mała, ale jak po fakcie usiadłam w samochodzie i zaczęłam się zastanawiać co tam się właściwie wydarzyło, to... właściwie dalej nie rozumiem. Oceńcie sami:

Piątek, 16.00, zostałam w domu wytypowana do zrobienia małych zakupów w osiedlowej stonce. Jak to czasem bywa o tej porze- koszyków brak. No trudno, lista zakupów i tak nie była zbyt obszerna (1kg pomarańczy, kilka cytryn i coś do picia) więc darowałam sobie czekanie, aż ktoś skończy zakupy i podreptałam prosto do owoców. Zgarnęłam do reklamówek co potrzebowałam, miałam jeszcze złapać jakieś picie i iść prosto do kasy. Wtem zauważyłam promocję 2 za 1 i górę wzięła moja bardziej kobieca część mózgu. (Kto chce mnie oskarżyć o seksizm, ten niech najpierw poczyta badania, kobiety zostały przez ewolucję wyposażone w dar "szukania okazji" i gromadzenia jak najlepszych dóbr w gnieździe, coby dobrze wyżywić potomstwo, stąd teraz z reguły tak lubimy buszowanie po sklepach.) Moim łupem więc padły 2 butelki, a nawet trzecia- malutka do samochodu. Tak obładowana dotarłam do kasy, odczekałam swoje, kiedy przyszedł czas na zebranie się z tym wszystkim na nowo, tak żeby w miarę w towarzystwie swoich zakupów dotrzeć w okolice bagażnika, niestety nie podołałam i wielka 2l Mirinda wyleciała mi z ręki, kiedy próbowałam wsadzić ją pod pachę. Już myślicie, że wybuchła komuś w twarz? Nie, nic z tego. Spokojnie poturlała się kawałek od kasy, tuż pod nogi stojącego tam od dłuższego czasu ochroniarza. Pan typu 2x2, dyplomatycznie ujmując- zrobił DOBRZE masę, ale o rzeźbie zapomniał. Zebrałam się tak szybko jak umiałam z pozostałym balastem i świńskim truchtem obładowana zbliżam się do Mirindy. Staję oko w oko z brzuchem pana ochroniarza i zastanawiam się jak tu się schylić, żeby znowu mi wszystko nie wyleciało, a do tego jaką częścią ciała podnieść zgubę. Po chwili jakoś mi się udało, pożegnały mnie tylko głośne komentarze wspomnianego pana. Treści mniej więcej " O, tak się to robi, trzeba pod pachę wsadzić i tak podnieść, a nie wszystko łapać, bo *niezrozumiały bełkot*"

Nie to, żebym roszczeniowo uważała, że co mi upadnie, ma być podniesione przez któregoś z moich niewolników rozsianych po świecie, ale... kuźwa. Czy nie uważacie, że mógłby zamiast komentować i gapić się dobre pół minuty na napój u jego stóp, po prostu się schylić i pomóc? Tym bardziej skoro widział, że już nie mam rąk. Lenistwo, czy perwersyjna przyjemność z częstowania mnie pogardliwym spojrzeniem jak nurkuję po zgubę w okolice jego klejnotów? Sama nie wiem.


Ja bym komuś podniosła.

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (183)
zarchiwizowany

#70773

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Trafiłam w poczekalni na kilka "licealnych" historii i przypomniały mi się własne przejścia z tego okresu.

Przyszło mi zmieniać szkołę w maju (końcówka 2 klasy liceum). Każdy kto zmieniał szkołę w połowie nauki wie z jakimi trudnościami to się wiąże, a co dopiero pod koniec roku szkolnego.
Ledwo po 2 tygodniach uczęszczania do nowej placówki nauczyciele musieli wystawić mi oceny. (To jak wielki niektórzy z nich mieli problem z tym, że mnie nie znają i nie mogą mi wystawić oceny "na gębę", lecz muszą się kierować ocenami przesłanymi z poprzedniej szkoły to temat na inną historię.) Szczególnie w pamięć zapadła mi sytuacja z lekcji francuskiego. W szkole nr. 1 godzinowo zajęcia wyglądały tak, że francuski miał być 2 razy w tygodniu przez 3 lata, w szkole nr. 2, języka uczyliśmy się tylko 2 lata, ale za to w wymiarze 3 godzin w tygodniu. (Moim zdaniem mądrzejszy system- więcej wolnego na rozszerzenia w maturalnej). Dyrekcja była świadoma tej różnicy programowej, zostałam poinstruowana, że nauczyciel ma mi wystawić ocenę "z tego co jest", a brakujące godziny nadrobię w klasie 3. Wszystko gra? No nie do końca.

Szanowna pani "profesor" od wspomnianego języka była bardzo mocno zniesmaczona moim widokiem na swojej lekcji, komentarze typu "skąd ty się tu wzięłaś?" "a po co?" "to już nie można normalnie? kombinujecie i oszukujecie jak się da!" były nieszkodliwe. Co najmniej denerwujące było natomiast to, że przy wystawianiu ocen całej klasie odmówiła wystawienia oceny mi, pod warunkiem, że napiszę za tydzień test ze wszystkich podręczników jakie do tej pory przerobili. Wtedy dostanę ocenę na jej "sprawiedliwych" warunkach. Było tak:

-Nie mam obowiązku nic pisać, dyrektor powiedział, że mam mieć ocenę wystawioną zgodnie z tym, co wychodzi ze starych ocen w dzienniku elektronicznym. Może pani zapytać w sekretariacie. (Wychodziła z tego co pamiętam mocna 4)
-Nigdzie nie będę łazić, masz obowiązek pisać co nauczyciel ci każe.
-Dyrektor jest chyba ważniejszy od nauczyciela....
-PRZESTAŃ PYSKOWAĆ BEZCZELNA GÓWNIARO. (21 wiek, kultura? poszanowanie drugiego człowieka? skąd.)

Lekcja w miłej atmosferze dobiegła końca, przyszedł "za tydzień". Co się wtedy stało? Ano, wypadła mi niespodziewana nieobecność. Pogrzeb dziadka. O ile można w takich okolicznościach mówić o "szczęściu w nieszczęściu" to przynajmniej mogłam sobie usprawiedliwić tego dnia nieobecność w szkole, w tym na teście na który i tak nie zamierzałam iść. Jeżeli dla kogoś to brzmi nieprawdopodobnie, to dodam, że w przeciągu kolejnych 6 miesięcy, miałam w rodzinie 3 pogrzeby, kiedy przez poprzednie 8 lat nie umarł nikt na tyle bliski, żeby iść na pogrzeb. Zdarza się. Kiedy zjawiłam się w szkole na następnych zajęciach zostałam wyzwana od kłamczuch, nauczycielka wyśmiała moje usprawiedliwienie, a później zaczęła żartować w stylu "pewnie z tej żałoby cała wiedza ci wyparowała". Nie byłam z dziadkiem zbyt związana emocjonalnie (mieszkał daleko i mówiąc wprost nie był typem sympatycznego i troskliwego człowieka), dlatego wszelkie próby gnojenia mnie przez "panią profesor" spłynęły po mnie jak po kaczce, ale gdyby chodziło o osobę faktycznie mi bliską, albo adresowałaby swoje teksty do kogoś wrażliwego, to mogłoby się to skończyć bardzo przykro dla tej osoby.

Skończyło się przykrością dla nauczycielki- skarga do dyrekcji, dokładne cytaty i za kolejne 7 dni psorka wróciła kompletnie odmieniona. Przed wejściem do klasy zapytała mnie z uśmiechem jak mi mija dzień, poklepała po ramieniu, a następnie poinformowała, że oczywiście tak jak się umawiałyśmy mam w dzienniku 4. Następnie została wysłana na przymusowy urlop wypoczynkowy na kolejny rok.
O co chodziło od początku nie wiem do tej pory i chyba nigdy się nie dowiem...

szkoła

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (155)
zarchiwizowany

#70557

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielna stancja.

Historia została mi opowiedziana przez mojego chłopaka, z resztą jako jedna z wielu obrazujących realia wynajmowania pokoju u "miłej starszej pani". Otóż okradł ją. Bezczelnie złupił i nie chce się przyznać. Jest to przesądzone, pani, nazwijmy ją Helena ma dowody. Brakuje jej w serwisie 3 łyżek. Po nalocie na pokój chłopaka i mordowaniu go wyrzutami na temat skradzionego majątku znalazła się jedna, z resztą jawnie leżąca na wierzchu w brudnym talerzu po płatkach z mlekiem. Mamy zatem dowód rzeczowy "A". Reszta pozostaje nieodnaleziona, jednak przesłuchania trwają, moja druga połówka powoli zaczyna unikać schodzenia na dół, bo obawia się patrolu milicji, który niechybnie w końcu będzie tam na niego czekał. (Zgodnie z obietnicami Heleny). To, że chłopak codziennie stołuje się u mnie (mieszkam 2 ulice dalej i dla odmiany umiem gotować) pozostawię bez komentarza, zastanawia mnie natomiast jedna rzecz.

Czy tylko ja jestem jakaś dziwna i nie wiem ile mam sztuk sztućców? Chyba zacznę liczyć, bo ewidentnie coś mnie w życiu omija.

*bynajmniej nie ma w historii mowy o rodowych srebrach czy innych wyrobach tego typu. Najzwyklejszy, wątpliwej jakości wytwór PRL-u lub wczesnych lat '90 służący do jedzenia pomidorówki. Nie jest to nawet jednolity komplet tylko zbieranina sztućców z kilku(nastu) lat.

**żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, tak, miał pozwolenie na korzystanie z zastawy i garnków, w kuchni jedynie ma wydzieloną półkę w lodówce, ale "narzędzia" do ich przygotowywania są ogólnodostępne, oprócz niego mieszka tam jeszcze 2 chłopaków. Sądziłam, że to oczywiste, że na chama się nie pcha i nie bierze czegoś czego mu nie wolno, jak widać nie dla wszystkich...

***To już ostatnia edycja, bo nie mam siły na niektóre komentarze. Dla tych co nie załapali: Nie, nie ukradł żadnych łyżek. Nie, nie pochował gdzieś, żeby później zapomnieć gdzie, bo dla większości normalnych ludzi to obrzydliwe kłaść mokrą łyżkę gdzieś indziej niż w zlewie/talerzu po posiłku. Nie, nie mieszka z nią sam. Równie dobrze mogła mieć pretensje do 2 innych chłopaków którzy tam mieszkają, ale nie miała, bo z jakiegoś powodu upatrzyła sobie jego. I wreszcie, uwaga: Stary babsztyl siedzi całymi dniami w domu i wynajduje różne rzeczy, których może się czepić. Poważnie w waszym mniemaniu to jest normalne, żeby rozkręcać aferę przez tydzień, bo pomyliła się w liczeniu swoich zaśniedziałych łyżek? Jeżeli tak to zazdroszczę braku zmartwień.

stancja

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (194)
zarchiwizowany

#70500

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno zostałam posiadaczką własnego M. Znajduje się ono w kamienicy, rocznik '39, która jest odnowiona, jak i większość mieszkań w niej się znajdujących. Moje niestety się do nich nie zalicza, ale pracuję nad tym. Właśnie o tej pracy dzisiaj będzie.

Dość ważnym elementem każdego remontu generalnego jest pozbycie się starej zabudowy, która w tym remoncie przeszkadza. W przypadku mojego mieszkania była to wbudowana szafa 3,5 m szerokości i wysoka pod sam sufit, czyli 3,60. Jednym słowem jest co wyburzać. Szafa była umiejscowiona w ten sposób, że zasłaniała całą ścianę w przedpokoju, dzięki temu wygłuszała odgłosy sąsiadów. Kto zna się odrobinę na specyfice starego budownictwa, ten wie, że dużo mieszkań powstało tam na skutek dzielenia 1 dużego mieszkania na 2 mniejsze, a ścianki działowe powstające przy tym zabiegu nie zawsze były odpowiedniej grubości i jakości. Nie widzi mi się mieć codziennej transmisji audio najwyższej jakości z życia codziennego moich sąsiadów, więc planuję między innymi jakoś ową ścianę pogrubić/wygłuszyć, jak zwał tak zwał. Jednak, żeby coś z nią zrobić, trzeba się najpierw do niej dostać. Praca była na 3 podejścia, bo bydle (szafa) jest naprawdę trudnym przeciwnikiem. W rundzie drugiej przeciwko niej walczył mój chłopak, pomagał sobie piłą ręczną i siekierą, więc nie żadne piły Stihl ani młoty pneumatyczne, ot, zwyła spokojna amatorska demolka. Byłoby pięknie, gdyby nie odwiedziny po ok. 2h roboty. Tak, zgadliście, do drzwi zaczęła walić ucieszona sąsiadka. Jakie pretensje zgłaszała? W skrócie "NIE WAL PAN BO MI TYNK ZE ŚCIANY LECI". Choć nie twierdzę, że szanowna pani nie ma racji, bo osobiście doświadczyłam jak na oko 50 letni tynk zaczął się wykruszać, (po mojej stronie) tylko dlatego, że się o niego oparłam, to problem w tym, że ściana działowa nie została nawet muśnięta. "Walone było" w drzwi od szafy, ewentualnie w bolce podpierające półki. Że niby na zasadzie "naczyń połączonych"? No też nie, bo szafa jest przytwierdzona do podłogi i do ściany po jej prawym boku, czyli wewnętrznej u mnie w mieszkaniu. Być może zawiniły wibracje powstające przy spadaniu niektórych elementów, ale tu chyba powinni się skarżyć państwo z dołu. I tu pojawia się kilka problemów.

1. Jak wyjaśnić sąsiadce, że tynk który przeżył już pół wieku, (zajrzałam do jej mieszkania) ma prawo powoli wybierać się do tynkowego raju i być może wypadałoby zrobić remont?
2. Jak przekonać ją, że mam prawo o 14 w dzień roboczy piłować własną szafę (lub ktoś za mnie) i, że tak powiem, guzik jej do tego?
3. Jak przygotować ją psychicznie na to, że zamierzam faktycznie u siebie skuwać tynk, także na tej ścianie, kłaść nową instalację, a także (o bogowie!) cyklinować podłogę, co też nie jest najbardziej subtelnym zabiegiem roku?

Ja wiem, że robić remont u siebie w mieszkaniu, to szczyt chamstwa z mojej strony, ale myślałam, że mieszcząc się w godzinach 6-21 i stosując się do ogólnie przyjętych zasad w stylu nie przebijania się młotem do sąsiada, zostanę zrozumiana. Nie zostałam. A planowałam po remoncie zanieść państwu ciasto na przeprosiny za hałas...

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (158)
zarchiwizowany

#70194

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Występuje w moim najbliższym otoczeniu problem.

Problem tak irytujący, jak powszechny. W zasadzie nie wiem, czy mam prawo to jeszcze uznawać za piekielność, czy raczej powinnam potraktować jako element krajobrazu? Na klatce schodowej się jara. Jara się soczyście, śmierdzi wprost proporcjonalnie. A ja nie palę, za to mam astmę. Mam też gaz pieprzowy i zastanawiam się, czy nie zaczaić się żeby go użyć w stosownym momencie. Warto, nie warto? Wolno, czy grozi odsiadką? Kto zna radę i się podzieli, temu ładnie pachnąca klatka schodowa.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (32)