Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

takatam

Zamieszcza historie od: 6 czerwca 2011 - 17:36
Ostatnio: 21 maja 2017 - 10:29
  • Historii na głównej: 26 z 38
  • Punktów za historie: 17285
  • Komentarzy: 216
  • Punktów za komentarze: 1094
 

#20115

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zima. Minus dziesięć stopni. Wracałam z pracy. Nie miałam pieniędzy na bilet (jakoś tak zapomniałam zabrać z domu), więc szłam piechotą. Potwornie zimno, szczypało po nogach. No, ale idę dzielnie. Przechodziłam przez nieduży lasek, przez który przebiegała wąska na metr dróżka. Obok dróżki był płot i wzdłuż niego krzaki. W dość sporym oddaleniu ode mnie szło kilkoro ludzi. Nie razem. Każdy osobno, również w oddaleniu od siebie nawzajem. Widzę, że każdy po kolei zatrzymuje się w pewnym momencie, ogląda na bok i po chwili przyspiesza kroku. Zastanawiałam się o co chodzi i zrozumiałam, kiedy doszłam do tego miejsca.

Otóż w krzakach przy płocie leżał starszy mężczyzna i cichutko postękiwał "pomocy". Wyglądał na wyziębionego, zresztą nic dziwnego na takim mrozie. Myślę sobie, że przecież go tak nie zostawię. Zbliżyłam się, poczułam woń alkoholu. Ale co tam. To, że pijany, nie oznacza, że nie zasługuje na pomoc.

Okazało się, że mężczyzna przyczepił się kurtką do płotu o wystające druty i był zbyt pijany, żeby dać sobie z tym radę. Wyglądało na to, że leżał tam przez dłuższy czas, bo wymarznięte ciało zrobiło się lekko sine. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam po pogotowie, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Zanim przyjechali, spróbowałam oswobodzić kurtkę i podnieść nieszczęśnika, o co mnie poprosił, żeby tak nie leżał na mrozie. Niestety z tym drugim mi się nie udało, bo był zbyt ciężki.

Ludzie przechodzący przez lasek najzwyczajniej prychali na widok młodej dziewczyny próbującej pomóc człowiekowi w potrzebie. Ktoś nawet rzucił, żebym go zostawiła, niech zamarznie... Nikt mi nie pomógł.

Potem przyjechało pogotowie i zabrali nieszczęśnika.
Zastanawiam się jakim trzeba być bezdusznym, żeby na mrozie zostawić człowieka bez pomocy i jak gdyby nigdy nic przechodzić obok obojętnie... Nawet jeśli był pijany, zasługiwał na trochę współczucia. A gdyby ci ludzie sami znaleźli się w takiej sytuacji?

z życia

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 546 (610)

#20121

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja koleżanka złamała nogę, więc poszłam do Biedronki kupić dla niej papierosy, bo sama nie może się ruszyć z domu. Ale, że od rana mam dzień pod tytułem "nic mi się nie chce", nie umalowałam się nawet (co jest istotne dla historii). Nie maluję się na co dzień zbyt mocno, ot tylko delikatnie oczy podkreślam i brwi bez zbędnego kilograma tapety, bo mam czyściutką cerę i generalnie bez makijażu, czy z lekkim makijażem nigdy nie było dla mnie zbytniej różnicy. Aż do dzisiaj.
Stoję sobie w kolejce. Przede mną dziewczyna umalowana tak, że tyle tapety, to by mi na miesiąc starczyło. Po twarzy nie dałoby się rozpoznać wieku, ale sądząc po drobnej posturze i typowo młodzieńczym ubiorze, na oko miała 15 lat, jednak mogłam się mylić, bo znam osobiście dziewczynę, która ma 25 lat, a drobniutka jest jak nastolatka. Kupowała wódkę.
- Pani sprawdzi jej dowód - krzyknął ktoś z kolejki.
- Po co? Ona dorosła jest - odparła kasjerka z wielką pewnością siebie.
Dziewczyna zapłaciła z uśmiechem i dosłownie w trybie natychmiastowym wyszła ze sklepu. Jak dorosła, to dorosła. Pracowałam w markecie i jak komuś raz dowód sprawdziłam, to potem już pamiętałam, kto ma osiemnaście skończone, a kto nie. Widać w jej przypadku było tak samo, kasjerka mogła już jej kiedyś sprawdzić dowód i ją pamiętała. Mój towar został skasowany dość szybko, poprosiłam jeszcze o papierosy.
- Dowodzik poproszę.
Wytrzeszczyłam oczy, bo osiemnaście lat skończyłam dziewięć lat temu.
- Przykro mi, dowodu nie mam, zapomniałam wziąć z domu.
- Nie sprzedam! Szesnaście lat masz, jak nic - i odłożyła papierosy , które zdążyła już wyjąć.
Zaczęłam się śmiać. Po prostu nie wytrzymałam, bo właśnie zostałam odmłodzona o jedenaście lat!
- Co się śmiejesz? - spytała kasjerka z bardzo poważną miną.
- No bo ja mam 27 lat.
- Jasne, jasne. A ja jestem żona prezydenta.
- Aż tak młodo wyglądam?
- No. Makijażu nie masz, toć widać, żeż gówniara.
- Aha. Czyli makijaż jest wyznacznikiem wieku?
- No tak. Nieletnie się nie malują! Tylko jak się skończy osiemnaście można się malować. Ja zaczęłam jak miałam osiemnaście.
- Zdziwiłaby się pani. To sprzeda mi pani te papierosy? Od dziewięciu lat jestem dorosła.
- Nie sprzedam. Bez dowodu, nie!
Wzruszyłam ramionami.
- No trudno. Kupię gdzie indziej.
- Nikt ci nie sprzeda!
Zapłaciłam, spakowałam się i wyszłam. Ale nie przeszłam zbyt dużo, kiedy zauważyłam, że jakiś mężczyzna w średnim wieku ciągnie w kierunku wejścia tą dziewczynę, która kupiła przede mną wódkę. Postanowiłam się cofnąć i zobaczyć o co chodzi. Weszłam tuż za nimi. Dziewczyna płacząc próbowała się wyrwać, ale w uścisku szerokiej dłoni niewiele mogła zdziałać.
- Która to sprzedała wódkę mojej córce?! - wydarł się mężczyzna.
Zapadła cisza. Żadna z kasjerek się nie odezwała.
- Ona ma tylko 15 lat! - kontynuował niezadowolony ojciec. - Ja wracam z pracy szybciej. Przechodzę obok waszego sklepu, a tu moja córcia idzie. Siatkę niesie, podchodzę do niej, pytam, po co była, ta mi nie chce pokazać, no to siłą zaglądam do siatki, a tam wódka. Co wy sobie myślicie, co?
- To ona sprzedała - młody chłopak wskazał na kasjerkę, która nie chciała mi sprzedać papierosów.
- Ale ona umalowała jest. Jak umalowana to dorosła - odparła kasjerka, czerwona na twarzy.
- Ale co pani za farmazony plecie? Piętnastolatki już się w tym wieku malują! Słuchaj, pani. To nie pierwszy raz moja córa tu alkohol kupuje i o dziwo bez problemu. To, że się maluje, nie znaczy, ze jest już dorosła. Ja dzwonię na policję, bo to tak nie może być, że ona chleje po kątach i jeszcze sama kupuje.
Dziewczyna zaczęła płakać i błagać ojca, żeby nie dzwonił, że to ostatni raz i takie tam. Ale i tak zadzwonił. Niestety do przyjazdu policji nie chciało mi się już czekać, więc nie opowiem, co było dalej ;). Podejrzewam, że kasjerka długo już nie popracuje. Swoją drogą kajam się, bo sama mogłam się zainteresować, czy dziewczyna jest pełnoletnia, ale zbytnio zaufałam kompetencji kasjerki, sądząc po moim własnym doświadczeniu. Jak widać niepotrzebnie.

Biedronka

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 643 (681)
zarchiwizowany

#20187

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Godzina bodaj 5 rano. Śpię sobie w najlepsze po drugiej zmianie poprzedniego dnia (wróciłam do domu koło północy, bo pracowałam do 23). Nie wyciszyłam telefonu, bo z samego rana nigdy nikt do mnie nie dzwoni ani nie pisze. Nagle budzi mnie dźwięk smsa. Odbieram:
"Hej, ja za pół godziny do ciebie przyjdę z córką."
Dodam, że córka ma trzy latka. No ja rozumiem, że koleżanka ma ochotę do mnie wpaść, ale no... Ludzie! Żeby mi o tej godzinie smsa pisać, że za pół godziny wpadnie i budzić mnie po ledwie pięciu godzinach snu? Przesada. Wściekła jak nigdy, odpisałam:
"Sory, ale ja śpię. Jak masz zamiar do mnie przyjść to powiadom mnie dzień wcześniej, a nie nagle piszesz że za pół godziny przyjdziesz. Nie lubię czegoś takiego."
I poszłam dalej spać. A koleżanka nie odpisała i nie przyszła. Tego samego dnia dowiedziałam się, że się obraziła na mnie.
Nie rozumiem, czemu zebrało jej się na wizyty o godzinie 5.30...

z życia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (233)

#19462

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia autobusowa. Ale od początku.

Pracowałam w markecie. Od rana już źle się czułam, ale zwaliłam winę na niewyspanie i przyszłam do pracy jakby nigdy nic. Niestety, gdy zostały już dwie godziny do końca zmiany, poczułam się naprawdę źle. Tak jakbym miała wysoką gorączkę. Zaczęłam słaniać się na nogach, było mi słabo i niedobrze, a twarz mi płonęła wielkimi rumieńcami. Kierowniczka kas stwierdziła, że w takim stanie nie mogę pracować, zdjęła moją kasetkę, rozliczyła mnie i puściła do domu.
Ale pozostało pokonanie drogi autobusem. W autobusie od razu usiadłam na wolnym siedzeniu z zamiarem bezpiecznego dojechania do domu po książeczkę i udania się do lekarza, bo już naprawdę ledwie stałam.

Chyba na drugim przystanku do autobusu wtoczyło się sporo ludzi w tym moi ulubieni staruszkowie. Ale ja niestrudzenie siedziałam.
Jedna kobieta około 50 lat stanęła nade mną i tako rzecze:
- Młoda jest, co siedzi?
- Jestem chora i nie mam siły stać.
- Ta, jasne, nie ma siły. A imprezować ma siłę? Ach, wy młodzi. Upita jesteś (od kiedy to my na Ty?), widać po tobie z daleka. Wstawaj.
- Nie jestem upita. Jestem chora, mam gorączkę i nie mam siły wstać, bardzo mi przykro z tego powodu.

Na nic się zdały moje tłumaczenia, nie miałam już nawet siły się kłócić. Jakiś dziadek złapał mnie za ramię i podciągnął, (stać nie miał siły, ale podnieść mnie miał siłę, choć do bardzo chudych się nie zaliczam!), moje osłabione ciało nie stawiało oporu i po chwili byłam już na nogach, a on sam klapnął na moje miejsce.
- Siedź sobie, Stasiu, siedź. - Odezwała się kobieta. - Ty jesteś starszy, ty musisz siedzieć. A ta pijaczka niech stoi.
Może i wyglądałam na pijaną, bo dosłownie się chwiałam i mało nie zwymiotowałam. Ale nie byłam do ciężkiej anielki pijana. Złapałam się rurki i... nie pamiętam, co było dalej, bo obudziłam się na podłodze, okrążona kilkoma głowami.

Jedna z kobiet, jak się okazało pielęgniarka, potwierdziła, że nie jestem pijana, bo nie czuć alkoholem i że mam na 100% wysoką gorączkę. Słyszałam to jak przez mgłę, bo byłam jakby "nietutejsza". Ale min dziadka, który mnie zdjął z siedzenia i kobiety mu towarzyszącej nie zapomnę nigdy. Nie wezwano pogotowia, bo nie chciałam. Uparłam się, że sama dojdę do domu, mam niedaleko itp, już nie pierwszy raz zdarzyło mi się zemdleć i to nic strasznego, od tego się nie umiera.
Kobietka, która wysiadała na tym samym przystanku, co ja i znała mnie z widzenia, a ja ją, zaproponowała, że odprowadzi mnie do domu.

Szkoda, że niewielu starszych ludzi wie, że nie zawsze młody człowiek = zdrowy, silny i może stać.

autobus

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 595 (647)

#19461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było to za czasów mojej podstawówki. Nie pamiętam, do której klasy chodziłam, ale coś pomiędzy szóstą a ósmą (stary system, ominęłam gimnazjum o rok). Były wtedy popularne tak zwane "opływówki". Jak ktoś nie wie, co to takiego, to takie błyszczące, obcisłe getry, coś jak legginsy. Nosiło się je do dłuższych bluzek, dokładnie jak dzisiejsze legginsy.

Miałam lekcję w-fu. Moje opływówki zostawiłam w szatni na moim plecaku, na lekcję założyłam krótkie spodenki. Szatnia była zaraz przy dużym korytarzu, gdzie były też drzwi do klas i toalet. Za szatnią sala gimnastyczna. Po skończonej lekcji szukam mojej dolnej części garderoby i nigdzie jej nie ma. Szukam po całej szatni. Koleżanki zdążyły się ubrać i wyjść. A moich getrów jak nie było, tak nie ma. Szukam jeszcze raz, sprawdzam pod materacami, za grzejnikami, wszędzie, gdzie się da. No, nie ma.

Nie zgadniecie, co się z nimi stało.
Po kilku minutach do szatni wpadła moja koleżanka i pyta, jakiego koloru one były.
- Czarne.
- To chodź, bo woźna myje podłogę jakimiś getrami.

Wyszłam na korytarz, a moja szczęka mało nie sięgnęła posadzki.
Tak. Woźna myła podłogę moimi opływówkami naciągniętymi na miotłę... Podeszłam do niej i mówię, że to moje.
- Oj, nie wiedziałam. Leżały tak na korytarzu, to wzięłam.

Dlaczego leżały na korytarzu? Ano mogę się tylko domyślać. Do szatni miały dostęp młodsze dzieci z klas od 1-3 (od 4-8 uczyły się w innej części szkoły, ale sala gimnastyczna była właśnie w części najmłodszych klas), któreś najwyraźniej weszło i zrobiło mi głupi kawał, wywalając część mojego odzienia na korytarz. Zastanawiam się tylko, co musiała mieć w głowie woźna, że zrobiła sobie z moich getrów szmatę do podłogi... Wracałam oczywiście do domu w mokrych i brudnych getrach. Dobrze, że były czarne, to przynajmniej nie było mocno widać.

szkoła podstawowa

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 514 (620)

#19088

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmowałam pokój u starszej pani w mieszkaniu w bloku.
Zapragnęłam razu pewnego zmienić fundusz emerytalny. W tym celu spotkałam się z przedstawicielem funduszu docelowego. Nie mogłam go zaprosić do domu, ponieważ miałam zakaz sprowadzania gości, więc spotkaliśmy się w kawiarni pod blokiem. Pan był bardzo miły i rozmowny, więc nie obeszło się bez wesołych pogawędek o życiu, okraszonych śmichami chichami. Tak się stało, że sąsiadka z mieszkania obok nas widziała w tej kawiarni. Ale nic to, przecież co jej do tego.

Pewnego razu starsza pani na tydzień wyjechała, a ja zostałam sama w jej domu. Ww. sąsiadka przychodziła trzy razy dziennie doglądać kota i psa właścicielki mieszkania.

I wtedy właśnie przyszedł do mnie list z mojego poprzedniego funduszu, że rezygnacja jest źle wypełniona w związku z czym nie zaakceptowali jej. Dzwonię więc do pana przedstawiciela nowego funduszu i mówię jaka jest sytuacja. Przedstawiciel przyjechał na drugi dzień, by poprawić rezygnację i wysłać ją ponownie. Umówiłam się z nim, że będzie czekał pod blokiem, a ja zejdę i tam wypełnimy. Przyszedł akurat, kiedy krótko mówiąc, byłam w negliżu, bo się kąpałam, więc troszkę zajęło mi ubranie się. P. nie chciał czekać, więc wszedł do bloku korzystając z okazji, że ktoś mu otworzył drzwi. Nie wiedziałam o tym, byłam przekonana, że czeka pod blokiem, wyszłam więc na klatkę, patrzę, a on już stoi pod drzwiami mieszkania. Sąsiadka akurat gdzieś wychodziła i musiała nas zobaczyć. Co prawda nie wpuściłam go do mieszkania, zakaz to zakaz i on to zrozumiał. Ale to nic.

Na drugi dzień dowiedziałam się, że spotykam się ze starszym o 20 lat facetem i już wszyscy dobrze wiedzą jaki charakter ma moja praca... Na nic zdały się tłumaczenia, że to był pan od funduszu i ja pracuję w sklepie. Wmówiono mi, że to pewnie jeden z moich klientów - sponsorów i korzystałam z tego, że miałam wolne mieszkanie. Sprawa nie została rozwiązana aż do mojej wyprowadzki, bo szczerze nie miałam już siły się tłumaczyć. Wszyscy z piętra, łącznie z panią, u której wynajmowałam pokój dziwnie się na mnie patrzyli. Pozdrawiam wścibską sąsiadkę.

blok

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 418 (470)

#19083

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy w tej historii byłam piekielna, czy to ludzie w autobusie byli piekielni, ale do rzeczy.

Wchodzę pewnego razu do autobusu, próbuję skasować bilet. Kasownik nie działa. Sprawdzam kolejny, też nie działa. I ostatni, też nie działa. No, nie mogę skasować biletu. Widzę, że nie tylko ja mam ten problem, ludzie nerwowo się rozglądają, szepczą miedzy sobą, że mają przejazd za darmo, bo kierowca chyba zapomniał kasowniki włączyć.
Ruszyłam z końca autobusu do kierowcy.
- Proszę pana, kasowniki nie działają, ludzie biletów nie mogą skasować.
- O Boże, już włączam. Dobrze, że pani powiedziała, bo bym tak jeździł.

Wracam do środka autobusu, bo tam były wolne siedzenia i słyszę szepty w stylu:
- No i po co mówiła, głupia pi**a, teraz muszę bilet skasować.
Zrobiło mi się trochę nieprzyjemnie, czułam na sobie wrogie spojrzenia, ale cóż.
Dwa przystanki dalej wsiedli do autobusu kontrolerzy biletów. Podejrzewam, że kierowca miałby przechlapane, gdybym mu nie powiedziała o niedziałających kasownikach. A pasażerowie autobusu? Zaczęli szeptać, że jednak dobrze zrobiłam, bo by mandaty płacili. Ludziom nie dogodzisz...

autobus

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 558 (602)

#19060

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakieś pół roku temu jedna z moich myszek zachorowała. Pomimo, że walczyłam o jej życie, jak tylko mogłam, a weterynarz mi w tym pomagał, myszula odeszła bardzo szybko. Druga, też samiczka, została sama. A jako, że myszki trzyma się parami, inaczej są smutne, postanowiłam dokupić jej towarzyszkę. Udałam się w tym celu do zoologa. Mówię ekspedientce, że chciałabym kupić myszkę, samiczkę, bo jedna mi zmarła. Ekspedientka pyta:
- A jakiej płci jest druga?
- No, samiczka.
- No to samca pani powinna kupić - powiedziała to z takim oburzeniem, jakbym jej coś zrobiła.
- Ależ nie. Chcę samiczkę. Jak kupię samca, to będą się mnożyć.
- Ale musi być samiec do samicy! Przecież jak to tak, samicy pozbawiać samca.
- Proszę pani, jeśli kupię samca, będą się mnożyć. Co ja z młodymi zrobię?
- A kota pani ma?
- No, mam.
- No to kotu da młode.
- Nie dam kotu. Przecież to żywe stworzenia, nie miałabym serca dawać ich kotu.
- Och, nie będzie pani taka delikatna. Kot sobie pewnie na polu i tak myszy łapie.
- Może i łapie, ale ja mu tych mysz pod nos nie podstawiam i nie mam świadomości, że uśmierca myszki, które się u mnie urodziły.
- Och, a co za różnica?
- Ogromna różnica. Poza tym samica będzie wycieńczona ciągłymi porodami. To zwykłe męczenie zwierzaków.
- Oj tam zaraz wycieńczona. Nic jej nie będzie.
- Dziękuję, nie chcę już kupować tu myszki. Do widzenia.
- Ale wróci pani. Ja pani tego samca sprzedam.

Nic nie powiedziałam. Po prostu wyszłam. Samiczkę kupiłam w innym sklepie i teraz moje dwie myszule są przeszczęśliwe razem.

zoolog

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 410 (488)
zarchiwizowany

#19085

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałam piekielnego nauczyciela wychowania fizycznego. W mojej klasie większość dziewczyn była przy kości. Ja też się do nich zaliczałam. Nauczyciel z tego powodu lubił się na nas wyżywać psychicznie. Kiedy wykonywałyśmy jakieś ćwiczenia np. brzuszki, świece itp, ogółem takie, które wymagały leżenia na podłodze, z jego ust padały słowa w stylu:
- Wyglądacie jak foki. Jezu, jakie ohydne, grube foki.
Cały czas nosiłyśmy się z zamiarem zgłoszenia tego do dyrektora, ale jakoś nie doszło do skutku. Pewnego dnia przed kolejną lekcją w-fu, dowiedziałyśmy się, że nasz nauczyciel miał wypadek i jest na zwolnieniu, a my mamy na zastępstwo panią. Pani trzymała rygor i dawała nam niezły wycisk, ale nie poniżała nas, więc lekcje z nią były dużo przyjemniejsze.
Nasz nauczyciel był na zwolnieniu bodaj przez 3 miesiące i to tak, że zahaczyło ono o wakacje, w rezultacie nie widziałyśmy go aż do rozpoczęcia nowego roku szkolnego.
Wrócił we wrześniu, bardzo odmieniony. Ku naszej uciesze. Strasznie przytył. Dresy, które zwykł nosić na lekcje zrobiły się na nim bardzo obcisłe. Ale to mu nie przeszkadzało w tym, by dalej nas poniżać. Znów rzucał foczkami na lewo i prawo. Do czasu.

Pewnego razu na lekcji wypadł mu z rąk notes. Wuefista schylił się po niego (odwrócony tyłem do nas), a jego spodnie malowniczo rozjechały się na tyłku ukazując gatki w serduszka. Gromki śmiech jaki się rozległ sprawił, że nauczyciel dostał buraka na całą twarz.
- My jesteśmy foki, a pan to chyba jest lwem morskim - rzuciła jedna z odważniejszych dziewczyn, dławiąc się ze śmiechu.
Nauczyciel nic nie powiedział. Myślałam, że bardziej czerwony już nie będzie, ale się pomyliłam, dał radę. A raczej jego twarz dała radę zrobić się wściekle czerwona.
Koniec tej historii jest taki, że skończyły się foczki pod naszym adresem. Za to pan dostał przezwisko ′Lew morski′.

szkoła

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (239)
zarchiwizowany

#18792

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Około dwa lata temu zamieściłam w różnych serwisach ogłoszenie, że szukam pracy. Wyraźnie w nim zaznaczyłam, że interesuje mnie tylko i wyłącznie praca w sklepie, przy produkcji lub przy sprzątaniu. Podałam numer telefonu i to był mój największy błąd jaki mogłam kiedykolwiek popełnić.
Na drugi dzień dostałam sms o treści (przytaczam autentyczną pisownię):
"czy masarz stup za 10zl pani zyrobi?"
Nie odpisałam. Kilka razy jeszcze dostałam z tego numeru podobną wiadomość, ale je ignorowałam. Po trzech dniach był spokój. Ale potem w przeciągu dwóch dni zaczęłam otrzymać jeszcze dziwniejsze smsy. Tu przytoczę treść z pamięci, bo smsów już nie mam w telefonie:
1. "Potrzebuję kobiety do sprzątania mieszkania, jestem bogaty, dobrze płacę. Ale sprzątanie tylko w stroju topless"
2. "Ssij mi pałke, zapłace"
3. "Szukam nowej mamy, bo starej już nie chce, hahahahaha" (?)
4. "Ty dzi*ko, szm**o, k***o, odbiłaś mi faceta (i tu długo wywód jaka to ona jest niezadowolona, że rzekomo "odbiłam jej faceta")"
5. "Umyj mi gary bo mi się nie chce, zapłacę"
6. " po co dajesz ogłoszenie i tak nie znajdziesz pracy dzi**o, hahahahaha lol du*a du*a gów*o"
7. "wyliże ci ci**e, zapłace"

Wszystko przebił facet, który zadzwonił do mnie o 3 w nocy. Dialog mniej więcej taki:
- Dzień dobry nazywam się XYZ. Pani szuka pracy, tak?
- Dzień dobry. Tak. Ale wie pan która godzina?
- Przecież skoro pani szuka pracy, to znaczy, że nie pracuje, wiec mogę dzwonić, o której chcę.
- Tak się składa, że pracuję, ale chcę zmienić pracę.
- Aha, a czemu?
- Bo mało płacą.
- Aha. A ja dużo zapłacę.
- (zaspanym głosem) Ale za co?
- No, w klubie.
- Jakim?
- Nocnym. Taniec na rurze i te sprawy.
- Nie, dziękuję. Taka praca mnie nie interesuje.
Po tym rozłączyłam rozmowę. Po chwili znów telefon.
- Halo.
- Ale czemu? Dobrze płacę.
- (długi wywód, czemu nie chcę takiej pracy z oczywistych powodów) i proszę nie dzwonić, bo traci pan czas.
- Ale na pewno? Dobrze zapłacę. Dziewczyny są zadowolone.
- Na pewno, proszę nie dzwonić.
Znów rozłączyłam. I znów dzwoni po dosłownie kilku sekundach.
- Ale na pewno?
Szlag mnie trafił, postanowiłam wymyślić historyjkę, żeby się raz na zawsze odczepił.
- Proszę pana, ja się do tańca na rurze nie nadaję. Mam na nogach wielkie blizny po wypadku, poza tym mam dużą nadwagę (bez urazy dla osób, które naprawdę mają blizny, ale po prostu nie miałam innego pomysłu, a z nadwagą to prawda, ale nie jest znowu wcale taka duża, ot może 5kg).
- Aha. No to co ty sobie myślisz ku**o, że ja cie przyjmę? Nie licz na to, idiotko. Po co w ogóle dzwonisz?
I się rozłączył, a ja zbierałam szczękę z pościeli.

Rano pousuwałam ze wszystkich ogłoszeń numer telefonu, zostawiłam tylko maila. Jeszcze dwa dni dostawałam durne smsy, ale potem się skończyło. Podobne wiadomości przychodziły na maila, ale to już był mniejszy problem. A poważnej propozycji pracy i tak nie dostałam. Teraz w ogłoszeniach podaję tylko maila, choć wiem, że telefon byłby milej widziany i to zawsze lepszy kontakt.

z życia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (170)