Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

takatam

Zamieszcza historie od: 6 czerwca 2011 - 17:36
Ostatnio: 21 maja 2017 - 10:29
  • Historii na głównej: 26 z 38
  • Punktów za historie: 17285
  • Komentarzy: 216
  • Punktów za komentarze: 1094
 

#59339

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeżdżę codziennie rowerem do pracy. Co ważne, znam przepisy, bo mam od niedawna prawo jazdy. Jednak bardziej od samochodu żrącego paliwo wolę rower - przynajmniej na krótkich trasach.
Kilka sytuacji, które mnie spotkały w ciągu ostatnich miesięcy lub, które mnie wybitnie denerwują.

1. Jadę sobie drogą z pierwszeństwem, zbliżam się do skrzyżowania i nagle z podporządkowanej wyjeżdża samochód. Prosto na mnie, jakby mnie tam wcale nie było. Zdążyłam zahamować w ostatniej chwili, a auto śmignęło mi dosłownie dziesięć centymetrów od przedniego koła.

2. Jadę po chodniku. Na jego początku jest wyraźny znak zezwalający na jazdę rowerem po całej szerokości chodnika. Ale to nie przeszkadza pieszym na wściekanie się i teksty typu "zjeżdżać na ulicę, a nie po chodniku". Znak zabraniający jazdy rowerem po ulicy stoi jak byk. Zawsze w takiej sytuacji proponuję im nauczenie się znaków, to coś tylko burczą pod nosem, że jestem niewychowana. Rozumiem jakbym szarżowała i utrudniała pieszym poruszanie się. Ale jadę możliwie jak najbliżej ulicy, zostawiając im resztę chodnika do dyspozycji. W razie czego mocno zwalniam albo zatrzymuję się, by ich przepuścić.

3. Jak jest ciemno, zawsze włączam światła w rowerze. Ale nie wszyscy to robią. Widziałam niedawno kolesia, który jechał bez świateł, ubrany na czarno, żadnych odblasków, nic. Sama zobaczyłam go dopiero z odległości może pięciu metrów, bo droga słabo oświetlona, latarnie ciągle się tam psują i nikomu nie spieszy się z naprawianiem ich. Nie zdziwiło mnie, gdy po chwili od minięcia rowerzysty, usłyszałam za sobą pisk opon.

4. Przypinanie roweru do czyjegoś roweru. Kocham to. Zwłaszcza jak ktoś tak przypnie swój rower do mojego.

5. Przywiązanie psa obok roweru. Niby nic, jeśli piesek jest mały i niegroźny. Sprawa komplikuje się, gdy pies nie pozwala mi odpiąć własnego roweru, tylko rzuca się na mnie jak opętany. Taka sytuacja zdarzyła mi się dwa razy.

6. Rowerzyści jeżdżący po chodniku, po którym jechać nie powinni. Ja rozumiem, że ktoś może bać się jeździć po ulicy. Ale niektóre chodniki są zbyt wąskie, by po nich jechać. Widziałam sytuację, kiedy to jakaś pani jechała rowerem po wąskim chodniku, a z naprzeciwka szła kobieta z wózkiem. Niewiele brakowało, a skończyłoby się wypadkiem, na szczęście kobieta szybko wepchnęła wózek na trawę, bo rowerzystka ani myślała się zatrzymać.

7. Ludzie twardo chodzący po ścieżkach rowerowych i wielce zdziwieni, że ktoś tu śmie w ogóle rowerem jechać.

8. Naprawdę bardzo kocham, kiedy kierowcy zajeżdżają mi drogę na skrzyżowaniach. Ja jadę prosto, a ktoś mnie wyprzedza w ostatniej chwili, żeby skręcić. Nie ma to jak dawka adrenalinki z rana.

9. Kierowcy, którzy nie pozostawiają odstępu podczas wyprzedzania mnie, mimo, że mają taką możliwość. Mało nie zahaczą mnie lusterkiem. No, ale po co zostawiać mi odstęp, pięć centymetrów wystarczy.

10. Rowerzyści, którzy nie wiedzą, z której strony powinno się wymijać inne rowery na ścieżce. Mamy przecież ruch prawostronny. No, ale lepiej jechać samym środkiem i potem nerwowo kręcić kierownicą, żeby w ostatniej chwili zdecydować się, że jednak zjedzie na prawo. A może jednak na lewo? Ja automatycznie zjeżdżam na prawo i tego spodziewam się po innych. Nienawidze sytuacji, kiedy ktoś jest niezdecydowany. Najgorsze jest, jak ja trzymam się prawej strony ścieżki, a rowerzysta z przeciwka trzyma się swojej lewej (czyli mojej prawej), a potem liczy na to, że ja też zjadę do swojej lewej, dostosowując się do jaśniepana.

miasto rower

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (416)

#59324

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia z czasów, kiedy pracowałam jako kasjerka. Mieliśmy wtedy w markecie osobną kasę dla alkoholi, która to znajdowała się bezpośrednio przy dziale z alkoholem. Zwykle na tej samej kasetce w ciągu jednej zmiany kasowały po dwie lub trzy osoby. I tak się jednego dnia złożyło, że na dział z alkoholami na cztery godziny wysłano mnie, a potem przez kolejne cztery godziny obsługiwały kasę moje dwie koleżanki: Kasia - około dwudziestoletnia dziewczyna oraz pani Janina - osoba w średnim wieku.

Wieczorem podczas rozliczania kasetek okazało się, że w tej z działu alkoholowego brakuje sto złotych. Podzieliłyśmy manko na trzy osoby i na tym sprawa teoretycznie powinna się zakończyć.

Kolejnego dnia ta sama sytuacja, te same osoby korzystały z tej samej kasetki i znów manko, tym razem pięćdziesiąt złotych. Znów podział na trzy osoby. Zaczęłam coś podejrzewać, bo w ciągu mojej dwuletniej kariery nie zrobiłam manka większego niż złotówka. Panią Janinę od razu wykluczyłam, miała dłuższy staż ode mnie i miałam do niej pełne zaufanie. Moje podejrzenia padły na Kasię.

Następnego dnia, Kasia miała wolne. Kasę na alkoholach obsługiwałam ja i pani Janina. Tym razem manka nie było. Kasa zgadzała się co do grosza.

Kolejny dzień i znów Kasia na dziale z alkoholem, tym razem pani Janina miała wolne. I znów duże manko.

Sytuacja powtórzyła się jeszcze dnia kolejnego, z czego tym razem, to ja miałam wolne, a w pracy była pani Janina i Kasia. Znów było duże manko.

Sprawa została zgłoszona do ochroniarzy, którzy przejrzeli monitoring z kilku poprzednich dni. Okazało się, że gdy nikt nie patrzył, Kasia chowała do kieszeni pieniądze. Było to wyraźnie widoczne na nagraniach, bo kamera była tuż nad kasą.
Tym sposobem Kasia straciła pracę i oczywiście musiała zwrócić skradzione pieniądze, które następnie zostały zwrócone mi i pani Janinie. Wprowadzono też zasadę, że osoby nowe i niezaufane nie będą pracowały na stoisku alkoholowym.

A Kasię niedawno spotkałam na mieście. Jakby nigdy nic żaliła mi się, że nie może znaleźć pracy. Ciekawe dlaczego.

market

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 802 (842)

#57165

przez (PW) ·
| Do ulubionych
31 grudnia. Jadę pociągiem.
Pijana młodzież rzuca petardami w pociągu, w przejściu pomiędzy przedziałami. Wielce zdziwieni, że zaczęło śmierdzieć. Otworzyli na siłę drzwi w czasie jazdy, żeby wywietrzyć. Uznałam, że lepiej przejść do innego przedziału, bo jeszcze gotowi zacząć rzucać petardy w przedziale. Powiadomiłam po drodze konduktora, który akurat sprawdzał bilety. Nie wiem, jak się sprawa potoczyła, bo przeszłam wagon dalej.

Ale tam też młodzież, pijana, drze się, śpiewa. Ok, myślę, oby tylko petardami nie rzucali. Ale ale... Próbują być fajni, w żałosnych próbach popisania się przed kolegami otwierają okna i wyrzucają butelki po napojach. Bo ciężko zgnieść i wrzucić do śmietnika.
Wysiadłam z pociągu, rozwrzeszczana młodzież kopytkuje do budynku dworca. Po drodze tłuką na betonie butelki po piwach, wódkach itp. Śmietniki ustawione co około 10 metrów, w większości puste.

Kawałek dalej dwóch chłopaków próbuje zepchnąć dziewczynę na tory, na które akurat wjeżdżał pociąg (był jeszcze daleko). Niby na żarty, niby dziewczyna się śmiała, ale takie zabawy niekoniecznie mogą się śmiesznie skończyć. Na szczęście pojawili się akurat sokiści i zainterweniowali.
Miałam wrażenie, że to jakiś koszmar, szłam wśród kanonady wybuchających co chwilę petard rzucanych na chodniki z nadzieją, że zaraz się obudzę.
Bałam się. Serio. Bałam się, że ktoś wrzuci mi petardę do kaptura, czy coś.
Nienawidzę sylwestra.

dworzec miasto

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 647 (827)

#55878

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w markecie na dziale spożywczym. Wykładam m.in. słodycze. Ale nie o słodyczach będzie mowa.
W piątek 1 listopada, było święto, więc market był zamknięty, sobotę i niedzielę miałam wolną i do pracy przyszłam dopiero dziś na popołudniową zmianę. Jak zawsze, ogarniałam półkę ze słodyczami i oto znalazłam kiełbasę. Zawiniętą w worek, z nalepką "zapakowano dnia 31.10.2013". Czyli w czwartek. Kiełbasa leżała sobie wesoło w ciepełku przez prawie 4 dni wciśnięta głęboko w półkę, za kartony z batonikami. Nikt, prócz mnie akurat tej półki nie robi, więc nie było mowy, żeby ktokolwiek inny to znalazł.

Ok, ja rozumiem, że komuś się może odwidzieć nagle i zrezygnuje z zakupu wędliny. Ale nie rozumiem jednego. Dlaczego koniecznie trzeba niechciany towar wciskać głęboko w półkę, tak żeby trudno go było potem zauważyć? Ciężko jest podejść do lodówki choćby tej z jogurtami, która jest 5 metrów dalej i odłożyć kiełbasę tam? Koleżanka z działu nabiał, znalazłaby ją i odniosła do stoiska mięsnego, dzięki czemu kiełbasa nie psułaby się przez kilka dni leżąc poza lodówką. A tak przysporzono stratę, niewielką, bo niewielką, ale grosz do grosza i się uzbiera... a potem za te straty obrywa nikt inny jak pracownicy.
Rozumiem, że kogoś mogą nogi boleć, czy może być zmęczony i nie ma ochoty dalej chodzić, ale w takiej sytuacji już chyba lepszym pomysłem jest odłożenie niechcianego towaru gdzieś w widoczne miejsce, wtedy jest większa szansa, że ktoś z pracowników go znajdzie i odniesie tam, gdzie powinien być. Ewentualnie pozostawienie go przy kasie.
Nie pojmuję po co to całe chowanie, wciskanie w półkę, kamuflowanie, zasłanianie innym towarem, kartonami itp. Czy klient wstydzi się tego, że zrezygnował z towaru?

Tego typu sytuacji można mnożyć w nieskończoność. A to psująca się ryba wciśnięta w półkę z ręcznikami, a to rozpuszczające się lody, dziurawe kartoniki z soczkami wsadzone w kosz z bielizną itp.
Wisienka na torcie. Miesiąc temu znalazłam otwartą saszetkę z płynem do płukania w pojemniku z ciastkami na wagę. Co się działo w tym pojemniku, chyba opisywać nie muszę.
Naprawdę nie pojmuję, po co ludzie to robią.

market

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 447 (559)

#54458

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy podobna historia już była, w każdym razie chcę dodać i jednocześnie was uczulić na tego typu rzeczy.

Poszłam do małego sklepiku po coś słodkiego. Ot czasem trzeba. Wybrałam dwa batoniki, ale tak z przezorności postanowiłam sprawdzić datę ważności. Data była zaklejona ceną. No to cenę odkleiłam, a tam co? Batoniki miesiąc po terminie. Sprawdziłam kilka innych, to samo. Co dziwne te z dobrym terminem, nie miały zaklejonej daty ważności. Czyli ewidentnie ktoś zrobił to specjalnie, bo przypadkiem, to ja rozumiem, że można tak jeden batonik okleić, ale nie kilkadziesiąt.

Wyszłam ze sklepu, nie kupując nic i postanowiłam na chamstwo odpowiedzieć chamstwem. Nie informując sprzedawców, zadzwoniłam w domu do sanepidu.
Po jakimś czasie od osiedlowych plotkar dowiedziałam się, że sklep miał kontrolę i właściciel dostał mandat.
Zamierzam za jakiś czas znów tam pójść i sprawdzić, czy się czegoś nauczyli. Jak nie, to będzie kolejny telefon do sanepidu.
Tak długo aż się nauczą.

sklep

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 877 (965)

#50438

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako, że mieszkam w mieście o najwyższym bezrobociu w Polsce, mimo usilnych starań, faktu, że mam dwa zawody oraz masę umiejętności związanych z moimi hobby m.in. manualnych, mimo setek rozniesionych CV, nie mogę znaleźć pracy, a do tego pracodawcy mają wymagania z kosmosu (np. wykształcenie średnie do małego osiedlowego sklepiku, gdzie ledwie wejdą 2 osoby i już jest tłok). Staje się to na tyle irytujące, że szukam choćby pracy dorywczej. Głównie jako opiekunka do dzieci.

Zamieściłam ogłoszenia na tablicy i po około miesiącu odezwała się do mnie mamuśka. Umówiłyśmy się na spotkanie w jakiejś kawiarni, wszystko ładnie pięknie, ale już jak ją zobaczyłam, to coś mi nie pasowało.
Okazało się, że:

- Miałabym zajmować się dwójką dzieci 2 i 4 lata, przez 9 godzin dzienne, czyli, kiedy ona jest w pracy.
- Płaci 400zł, z czego 200zł miesięcznie poszłoby na dojazd do jej miejsca zamieszkania (miasto oddalone o 13km od mojego). Za dojazd musiałabym sama zapłacić.
- Prócz dzieci są dwa duże psy, którymi czy chcę, czy nie, zająć bym się musiała, no bo przecież psy 9 godzin w domu siedzieć nie będą, więc od razu zostałam poinformowana, że mam codziennie zabrać dzieci i psy na spacer... Poza tym istniała też niewielka szansa, że psy mogłyby mnie pogryźć, gdybym została sama z dziećmi, bo jestem przecież obcą osoba dla nich.
- Oczywiście "drobne" porządki w mieszkaniu i ugotowanie obiadu mile widziane, a jak znajdę czas, to pranie i prasowanie mogę zrobić oraz zakupy. Oczywiście słowo "mile widziane" brzmiało bardziej jak "to jest wymagane i bez dyskusji". Coś w stylu "ja bym wolała, żeby pani znalazła na to czas, bo ja nie mam siły po pracy tego robić".

Odmówiłam, jak można się łatwo domyślić.
Mamuśka się oburzyła, bo ona przecież AŻ tyle płaci i lepszej oferty nie znajdę. Serio? Znalazłam. O milion razy lepszą i jestem bardzo zadowolona. Póki co praca dorywcza mi wystarcza, bo i tak zbieram na wyjazd do większego miasta, gdzie bezrobocie jest o wiele niższe, tylko muszę tam mieszkać, bo na odległość nikt mnie nie chce ;).

życie...

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 463 (593)

#21164

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historii marketowych ciąg dalszy.
Zbliżał się Sylwester. Jak wiadomo w tym okresie, w marketach roi się od wszelkiej maści fajerwerków. Podszedł do mojej kasy chłopaczek, tak na oko 12 lat. Położył na taśmie największe możliwe fajerwerki (jedna sztuka miała długość przynajmniej mojego całego ramienia) i uradowany od ucha do ucha wyjął portfel.
- Nie mogę ci tego sprzedać. - Mówię i zabieram zestaw pod kasę.
- Ale czemu?
- Musisz mieć skończone osiemnaście lat.
Chłopak westchnął ciężko i odszedł.

I na tym mógłby być koniec. Ale nie.
Za około pół godziny wpadł do marketu wściekły facet i wydziera się, że jego synowi nie sprzedano fajerwerków, że on nas pozwie, itp. Musiał się za niego wziąć kierownik, bo nikt z pracowników nie zdołał mu wyjaśnić, czemu dzieciom nie sprzedaje się takich rzeczy. Po prostu facet nie dał nikomu dojść do słowa.

A potem się dziwić, że dzieciom rączki i nóżki fajerwerki urywają...

market

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 536 (572)

#20964

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam w markecie. Przyszedł klient z wódką, wcześniej kupioną na stoisku z alkoholem. Brał jeszcze 5 piw. Wziął "zrywkę" z wieszaka przy kasie (wtedy jeszcze były za darmo we wszystkich marketach). Spakował te 5 piw i wódkę w jedną cienką siateczkę. Wiedziałam, co się zaraz stanie.

- Proszę pana, ale ja proponuję, żeby pan wziął jednak jeszcze jedną siatkę, bo ta panu na pewno nie wytrzyma.
- Ale ja nie będę zaśmiecał środowiska! - wydarł się. Nie wezmę więcej. Ta na pewno wytrzyma!
- Na pewno nie wytrzyma proszę pa...

Nie dokończyłam, bo klient ledwie podniósł siatkę z zawartością, ledwie zrobił dwa kroki i piwo oraz wódka wylądowały na podłodze. Jak nietrudno się domyślić, wszystko się potłukło. Klient zaczął się wydzierać:

- To wasza wina! Macie takie cienkie siatki. Zapłacicie mi teraz za następną wódkę i piwo.

Po chwili podszedł ochroniarz, który wszystko widział.
- Ale kasjerka mówiła panu, żeby pan wziął jeszcze jedną siatkę, to pan nie posłuchał.
- A co ja będę zaśmiecać siatkami środowisko! To wasza wina, bo macie cienkie siatki! Gdyby były dwa razy grubsze, to tak by się nie stało!
- Gdyby były dwa razy grubsze, miałyby tyle samo plastiku, co dwie cienkie siatki i tak samo zaśmieciłby pan środowisko.

Klient się aż zapowietrzył, pomyślał, coś pod nosem pomruczał i wyszedł wściekły na cały świat.

market

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 659 (677)

#20957

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To z czasów, kiedy pracowałam w markecie.
Pojawił się pan piekielny. Przyniósł on dwa woreczki mleka i wydziera się:
- Oszuści! Oszuści!
- Co się stało, proszę pana? - pytam grzecznie.
- Dwa mleka ostatnie i w jednym jest więcej, a w drugim mniej.
Pokazuje dwa woreczki z mlekiem i faktycznie jedno jest większe, drugie mniejsze.
- Proszę pana, to jedno ma więcej powietrza i dlatego jest większe.
- A gó**o prawda. Oszukujecie ludzi! Żeście pewnie spuścili z tego drugiego i dlatego jest mniejsze. Ja chcę dwa mleka w worku, ale dwa takie same.
I zaczął wyzywać mnie, market, zarząd, ochroniarzy i co on to nam złego nie zrobi jak mu zaraz nie przyniesiemy drugiego takiej samej wielkości mleka. Wtedy wpadłam na pomysł.
- Może zważymy to mleko? - powiedziałam.
- Jak to zważymy?
- Sprawdzimy, czy faktycznie jest między nimi różnica.
- No, dobra. Ale ja jestem pewny, że tu jest mniej mleka, niż tu.
Położyłam jedno mleko na wagę. Potem drugie. Ważyły tyle samo. Klient nie dowierzał, więc dla pewności zważyłam woreczki na drugiej wadze. To samo.
- No dobra, to ja to wezmę.
I poszedł. Żadnego przepraszam nie usłyszałam.

market

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 604 (666)

#20186

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnej rodzince historia kolejna.
Przyjechała do nas kuzynka. Postanowiłyśmy zamienić się na tydzień miejscami. Ja pojechałam na wakacje do jej rodziny, a ona została u nas. Zanim wyjechałam, poinstruowałam rodzeństwo, żeby pilnowało moich rzeczy (mieliśmy wspólny pokój), żeby kuzynka nie grzebała mi po szafkach, bo tego nie cierpię. Zadanie wykonali - częściowo. Ale o tym zaraz.

Po jednym dniu mojego pobytu na wakacjach, zadzwoniła babcia z pytaniem, czy może kuzynka założyć moje ubrania, bo nic nie wzięła. Ok, niech nosi, ale potem niech odłoży na miejsce wyprane i w stanie nienaruszonym.

Wróciłam po tygodniu. Po kilku dniach zrozumiałam, że coś jest nie tak. Nie było moich najlepszych ubrań. Sukienek, spódnic, butów, skarpetek, majtek. Przeszukałam cały dom. Nic. Co się okazało? Kuzynka sobie zabrała moje rzeczy, bo jej się spodobały, zostawiając mi tylko te znoszone (czyt. stare domowe ubrania, jak porozciągane koszulki i dresy, stare buty i zostawiła nawet swoje porwane, śmierdzące adidasy). Nie miałam się w co ubrać, poza tymi kilkoma ciuszkami, które zabrałam ze sobą na wakacje. Poza ciuchami nic nie zginęło, bo mój brat i siostra pilnowali moich rzeczy. Co mi pozostało jak tylko zrobić awanturę z pomocą mojej mamy? No bo przecież z jakiej racji sobie moje rzeczy przywłaszczyła?

Efekt? Wszyscy się obrazili, tak jakbym to ja kuzynce krzywdę zrobiła, że żądam zwrotu moich ubrań. Oczywiście ich już nie odzyskałam, bo kiedy pojechałam do nich, ubrania były zniszczone (tj. poplamione, porozciągane, podarte), więc nie warto było już ich zabierać. Ani żadnego zadość uczynienia mi nie dali. Musiałam kupować nowe ubrania.

z życia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 639 (723)