Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

takatam

Zamieszcza historie od: 6 czerwca 2011 - 17:36
Ostatnio: 21 maja 2017 - 10:29
  • Historii na głównej: 26 z 38
  • Punktów za historie: 17285
  • Komentarzy: 216
  • Punktów za komentarze: 1094
 

#20957

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To z czasów, kiedy pracowałam w markecie.
Pojawił się pan piekielny. Przyniósł on dwa woreczki mleka i wydziera się:
- Oszuści! Oszuści!
- Co się stało, proszę pana? - pytam grzecznie.
- Dwa mleka ostatnie i w jednym jest więcej, a w drugim mniej.
Pokazuje dwa woreczki z mlekiem i faktycznie jedno jest większe, drugie mniejsze.
- Proszę pana, to jedno ma więcej powietrza i dlatego jest większe.
- A gó**o prawda. Oszukujecie ludzi! Żeście pewnie spuścili z tego drugiego i dlatego jest mniejsze. Ja chcę dwa mleka w worku, ale dwa takie same.
I zaczął wyzywać mnie, market, zarząd, ochroniarzy i co on to nam złego nie zrobi jak mu zaraz nie przyniesiemy drugiego takiej samej wielkości mleka. Wtedy wpadłam na pomysł.
- Może zważymy to mleko? - powiedziałam.
- Jak to zważymy?
- Sprawdzimy, czy faktycznie jest między nimi różnica.
- No, dobra. Ale ja jestem pewny, że tu jest mniej mleka, niż tu.
Położyłam jedno mleko na wagę. Potem drugie. Ważyły tyle samo. Klient nie dowierzał, więc dla pewności zważyłam woreczki na drugiej wadze. To samo.
- No dobra, to ja to wezmę.
I poszedł. Żadnego przepraszam nie usłyszałam.

market

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 604 (666)
zarchiwizowany

#21169

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakieś 10 lat temu chodziły pogłoski, że po moim mieście grasuje pedofil. W radio trąbili, by nie puszczać dzieci samych, żeby nie chodziły po ciemku i najlepiej towarzyszyć im w drodze do i ze szkoły. Nie były to żarty, bo ponoć zgwałcił jedną dziewczynkę i pozostawał nieuchwytny. Mój brat miał wówczas 6 lat, ja 17. Akurat tak się złożyło, że musiałam z nim pojechać do lekarza, bo moja mama miała zwichniętą nogę. Kiedy wracaliśmy, szybko się ściemniało, z uwagi na jesienną porę. Czekaliśmy na przystanku na nasz autobus, ja siedziałam, brat sobie biegał, ale nie odchodził dalej niż 2 metry ode mnie. W pewnym momencie pojawił się jakiś facet, stanął niedaleko i bezczelnie zaczął gapić się na mojego brata. Nie spuszczał z niego wzroku, wodził za nim, gdziekolwiek mój brat się nie ruszył. Potem zauważyłam, że się oblizywał. Od razu wzbudziło to moje podejrzenia, czyżby to był ten pedofil? Nie miałam nawet telefonu, żeby w razie czego zadzwonić na policję (pierwszy telefon kupiłam sobie dopiero dwa lata później). Zawołałam brata, złapałam go za rękę i szepnęłam mu na ucho, żeby nie odchodził, bo ten facet mi się nie podoba. Brat zrozumiał i nie protestował.
Przyjechał nasz autobus, ale postanowiłam sprawdzić, czy się myliłam w stosunku do nieznajomego. Dużo ludzi wsiadało do autobusu, ja nawet nie wstałam z ławeczki. Czekałam aż wszyscy wsiądą i przy okazji obserwowałam tego faceta. Stał i gapił się na mojego brata, coraz perfidniej się oblizując. Kiedy do autobusu wsiadała ostatnia osoba, wstałam i ruszyłam ku drzwiom. A facet za nami. Teraz już byłam na 99% pewna. I zaczęłam zastanawiać się, co zrobić. Telefonu niet, w autobusie sami starsi ludzie, w razie czego, nikt mi nie pomoże. Brata trzymałam blisko siebie na wszelki wypadek, a serce waliło mi jak oszalałe.
Kiedy wysiedliśmy, czekała nas jeszcze przeprawa przez ulicę, na której nie było żadnych domów, tylko przydrożne krzaki, drzewa, rowy itp. Do domu pozostało około 200 metrów. Co robić, co robić? Ruszyliśmy w głąb tej uliczki, facet za nami. Co robić? Przeszliśmy może tak z 5 metrów i wtedy postanowiłam zawrócić jeszcze do sklepu, żeby się już na 100% upewnić, z kim mam do czynienia. Jak pomyślałam, tak zrobiłam, a facet też zawrócił, poszedł za nami do tego sklepu. Pokręciłam się z bratem między regałami, nie miałam zamiaru nic kupować. Ale facet, widać dla niepoznaki, kupował piwo, zerkając co chwilę na mojego brata. Teraz była nasza szansa. W momencie, kiedy wyjmował pieniądze, żeby zapłacić, zabrałam brata i dosłownie wybiegliśmy ze sklepu, biegiem ruszyliśmy do domu nie oglądając się za siebie.
W domu opowiedziałam o wszystkim mamie, opisałam jak facet wyglądał, w co był ubrany itp. Mama zadzwoniła na policję. Podobno go złapali niedługo po tym.

z życia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (278)
zarchiwizowany

#21166

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W markecie zatrudniono nową pracownicę. Od pierwszego dnia zauważyłam, że popełniała dwa podstawowe błędy. Nie sprawdzała autentyczności banknotów i nie sprawdzała dowodów młodzikom kupującym alkohol i papierosy. Zwracanie uwagi nic nie pomagało, ona była mądrzejsza.
- Co ty tam wiesz - odpowiadała.
Zgłosiłam to do kierowniczki, ale to nic nie dało.
W końcu dałam sobie spokój, i pomyślałam, że jak przyjmie fałszywkę albo dostanie karę za sprzedaż alkoholu nieletniemu, to się ogarnie. No i nie trzeba było długo czekać. Dosłownie po tygodniu pracy, przyjęła fałszywe 100zł. Płacz i zgrzytanie zębami, co ona biedna teraz pocznie, ona ma dziecko na utrzymaniu, a jej potrącą te 100zł z wypłaty, ple ple ple. Ale to jeszcze nic.
Zrobiono jej wózek testowy, który polegał na tym, że do jej kasy podeszła dziewczynka dziesięcioletnia, żeby kupić piwo. Oczywiście wszystko było ustawione. Nowa bez żadnego problemu piwo dziewczynce skasowała. Skończyło się to "dywanikiem" i naganą. Od tego czasu stała się aż nadgorliwa, banknoty sprawdzała pod ultrafioletem, do tego z każdej możliwej strony, a o dowód prosiła nawet trzydziestolatków.

market

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (187)
zarchiwizowany

#21163

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracowałam ja w markecie. Mieliśmy takiego jednego stałego klienta, który sobie mnie "upatrzył". Ogółem cały czas mnie podrywał, kiedy podawał pieniądze, musiał musnąć mnie w rękę lub nawet złapać, kiedy wydawałam mu resztę, robił to samo. Puszczał mi oczka, zapraszał na kawę itp. Wiem, że wobec innych kasjerek się tak nie zachowywał, pytałam ich o to. Mógłby być moim ojcem. Nie wykazywałam żadnego zainteresowania, no bo niby czemu? Ale on nie dawał za wygraną, doszło do tego, że czekał pod marketem, aż skończę pracę, żeby mnie pozaczepiać.
Pewnego razu przeszedł samego siebie. Kilka ulic dalej znajdowała się agencja towarzyska. Gość zaczepił mnie, gdy wychodziłam z pracy.
- Chciałabyś zarabiać 10 tys. na miesiąc? - walił mi na ty, co mnie irytowało, ale cóż...
- Niby jak? - odpowiedziałam trochę sarkastycznie, byłam już niemiła, bo strasznie mi on działał na nerwy.
- A bo wiesz. Tam na Piekielnej jest klub nocny i potrzebują dziewczyny. Jakbyś chciała tam pracować, to ja cię polecę im. I na pewno będę twoim częstym klientem - zakończył szelmowskim uśmiechem i puszczeniem oczka.
Myślałam, że go kopnę w gębę albo coś gorszego mu zrobię.
- A niby na jakiej podstawie pan sądzi, że taka praca by mi odpowiadała?
- No, dziewczyny są zadowolone. Pracują, kupę kasy zarabiają. Teraz każda by chciała taką pracę. Co to dla ciebie? Dasz pi**ę jednemu, drugiemu, ja czasem też skorzystam.
Wkurzyłam się.
- Ja nie jestem każda. Widać tamte dziewczyny nic innego nie potrafią. Nie mam zamiaru w taki sposób pracować, choćby mi płacili miliard złotych dziennie.
- No, ale dlaczego? Byś dużo zarobiła. Nie chciałabyś mieć takiego klienta jak ja? Ja bym dobrze płacił - i znów puścił oczko.
Nie chciało mi się z nim rozmawiać, więc po prostu prychnęłam, odwróciłam się na pięcie i poszłam na autobus. Coś tam jeszcze za mną krzyczał, ale nie zwracałam uwagi, cieszyłam się, że za mną nie poszedł. Na drugi dzień opowiedziałam o sytuacji koledze z ochrony - dość wyrośnięty chłopaczek o groźnym spojrzeniu - opisałam nagabującego mnie delikwenta (miał dość charakterystyczny wygląd). Nie wiem, co kolega zrobił, ale potem już tego nachalnego gościa więcej nie zobaczyłam ;).

market

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (182)
zarchiwizowany

#20817

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedy miałam tak około 15 lat poznałam pewną dziewczynę. Moi i jej rodzice byli na etapie częstego wspólnego kawkowania i przy okazji właśnie się poznałyśmy. Owa dziewczyna (młodsza ode mnie o rok) stwierdziła, że od tej pory będziemy przyjaciółkami. Nie byłoby w tym nic piekielnego, gdyby nie jej dziwne zachowania. Otóż przyjeżdżała do mnie co tydzień i spędzała u mnie bite 10 godzin, od rana do wieczora. Nie pomagały tłumaczenia, że muszę się uczyć w weekend i nie mam czasu na tak częste wizyty. Poza tym jako osoba mało towarzyska od zawsze męczyły mnie nawet godzinne wizyty koleżanek, a co dopiero całodzienne.
Ale to nie wszystko. Jako, że wg jej mniemania byłyśmy przyjaciółkami, namawiała mnie, bym dała jej do przeczytania mój pamiętnik, tzn. zabierze go do domu, przeczyta i odda za tydzień. Oczywiście nie dałam jej go, bo z jakiej racji, więc się na mnie obraziła. Ale nie trwało to długo, znów po tygodniu przyjechała na cały dzień. Akurat w połowie dnia przyszła do mnie koleżanka z sąsiedztwa oddać mi płyty, które jej pożyczyłam. Moja "przyjaciółka" się oburzyła, że mam inna koleżankę prócz niej (!) i zrobiła mi awanturę.
Miałam jej serdecznie dość, ale moi rodzice tego nie rozumieli i powtarzali "Magdusia to taka fajna dziewczyna, czemu jej nie lubisz?" i zapraszali jej rodziców, wraz z nimi przyjeżdżała ona. Pewnego dnia zrobiłyśmy wspólny wypad na miasto. Miałam przy sobie chyba 30zł, pozostałe z wypłaty (byłam wtedy w szkole zawodowej i co miesiąc jako praktykantce, wypłacali mi 50zł). Weszłyśmy do sklepu jubilerskiego tylko pooglądać, co mają i moja "przyjaciółka" upatrzyła sobie srebrny pierścionek w cenie coś koło 30zł. Zgadnijcie, co do mnie powiedziała.
- Kup mi ten pierścionek, bo jesteś moją przyjaciółką, a przyjaciółki muszą sobie różne rzeczy kupować.
Pierścionka nie kupiłam. Miałam ważniejsze wydatki. Zgadliście. Magdusia się obraziła. Ale znów nie trwało to długo. Poszłyśmy tego samego dnia na lody. Ja chciałam lody truskawkowe, ona waniliowe. I uwaga. Ona się uparła, że skoro jesteśmy przyjaciółkami, muszę kupić dokładnie taki sam smak lodów jak ona. A czemu ona nie kupi takich jak ja? Bo nie lubi truskawek! Miałam gdzieś jej głupie tłumaczenia, kupiłam sobie lody truskawkowe. Tak. Obraziła się po raz kolejny...
Innym razem przyjechała z rodzicami, ja akurat spałam, bo całą noc się uczyłam. Moja "przyjaciółka" zbudziła mnie po trzech godzinach snu, bo skoro jesteśmy przyjaciółkami, to mam mieć dla niej czas, bez względu na wszystko. Znów ją olałam i dalej spałam, bo byłam ledwie przytomna. Obraziła się na mnie.
Później wymyśliła iście inteligentną rzecz. Mianowicie miałam jej napisać na kartce wszystkie moje hasła i loginy m.in. do mojego e-maila itp. bo jako moja przyjaciółka musi je mieć. Innym razem zmuszała mnie, bym nosiła ubrania tego samego koloru, co ona, a kiedy przefarbowałam włosy (jestem naturalną blondynką) na bakłażan, obraziła się, bo już nie miałam takiego samego koloru włosów jak ona.
Podobnych sytuacji było całe mnóstwo, Magdusia niezrażona, irytowała mnie coraz bardziej swoim dziwnym pojmowaniem pojęcia "przyjaźń". Ale ja za każdym razem olewałam ją i robiłam swoje, bo co mi będzie dyktować warunki. W końcu obraziła się na mnie śmiertelnie i powiedziała, że już nie jesteśmy przyjaciółkami. Ulżyło mi.

z życia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (294)
zarchiwizowany

#20808

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o naszym osiedlowym żuliku. Pan Rysio pomimo, że jest nałogowym pijakiem, jest przez wszystkich na osiedlu lubiany. Nigdy nikomu nie wadzi, nikomu nic nie robi, zawsze wszystkim mówi "dzień dobry" i prosi o 10 groszy na piwo. Mało kto mu odmawia. Czasem za 5 czy 10zł odśnieży, zagrabi trawę, wywiezie gruz itp.
Razu pewnego poszłam do sklepu. Było późno, koło godziny 19, z uwagi na to, że to jesień, było już ciemno. Po wyjściu ze sklepu przyczepił się do mnie jakiś nieznajomy facet. Zaczął do mnie wulgarnie zagadywać w stylu "chodź, to ci wyliżę" itp. Ignorowałam go i szłam szybkim krokiem do domu, a on szedł za mną, próbował mnie zatrzymać zastępując mi co chwilę drogę. Ni z tego ni z owego pojawił się Pan Rysiu i tako rzecze do gościa:
- Zostaw ją chamie, bo ci wyje***ie, a moi koledzy poprawią.
"Napastnik" uciekł, a Pan Rysiu dumny z siebie wypiął pierś i uniósł wysoko głowę, po czym poprosił o 10 groszy, bo mu do piwa zabrakło.
I jak tu nie lubić Pana Rysia? :)

z życia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 286 (312)

#20186

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnej rodzince historia kolejna.
Przyjechała do nas kuzynka. Postanowiłyśmy zamienić się na tydzień miejscami. Ja pojechałam na wakacje do jej rodziny, a ona została u nas. Zanim wyjechałam, poinstruowałam rodzeństwo, żeby pilnowało moich rzeczy (mieliśmy wspólny pokój), żeby kuzynka nie grzebała mi po szafkach, bo tego nie cierpię. Zadanie wykonali - częściowo. Ale o tym zaraz.

Po jednym dniu mojego pobytu na wakacjach, zadzwoniła babcia z pytaniem, czy może kuzynka założyć moje ubrania, bo nic nie wzięła. Ok, niech nosi, ale potem niech odłoży na miejsce wyprane i w stanie nienaruszonym.

Wróciłam po tygodniu. Po kilku dniach zrozumiałam, że coś jest nie tak. Nie było moich najlepszych ubrań. Sukienek, spódnic, butów, skarpetek, majtek. Przeszukałam cały dom. Nic. Co się okazało? Kuzynka sobie zabrała moje rzeczy, bo jej się spodobały, zostawiając mi tylko te znoszone (czyt. stare domowe ubrania, jak porozciągane koszulki i dresy, stare buty i zostawiła nawet swoje porwane, śmierdzące adidasy). Nie miałam się w co ubrać, poza tymi kilkoma ciuszkami, które zabrałam ze sobą na wakacje. Poza ciuchami nic nie zginęło, bo mój brat i siostra pilnowali moich rzeczy. Co mi pozostało jak tylko zrobić awanturę z pomocą mojej mamy? No bo przecież z jakiej racji sobie moje rzeczy przywłaszczyła?

Efekt? Wszyscy się obrazili, tak jakbym to ja kuzynce krzywdę zrobiła, że żądam zwrotu moich ubrań. Oczywiście ich już nie odzyskałam, bo kiedy pojechałam do nich, ubrania były zniszczone (tj. poplamione, porozciągane, podarte), więc nie warto było już ich zabierać. Ani żadnego zadość uczynienia mi nie dali. Musiałam kupować nowe ubrania.

z życia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 639 (723)

#20185

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu przyjechał do nas na kilka dni mój daleki kuzyn od strony mamy. Tak się jakoś złożyło, że przyjechała też moja kuzynka od strony taty. I jakoś tak spodobał się kuzynce ten kuzyn. Co tu dużo mówić, był dość przystojny i miły. No i nie byli w żaden sposób spokrewnieni. Kuzynka, kiedy go zobaczyła, uparła się, że zostanie u nas na kilka dni, czego wcześniej w planach nie miała. Ok, mamy dwa wolne łóżka i jeszcze jedno polowe i kilka materacy na wypadek większej ilości gości, więc nie ma problemu, spać mają gdzie.
Ale to, co ona zrobiła, by zdobyć kuzyna do dziś utkwiło mi w pamięci.

Dziewczyna do szczupłych się nie zalicza. Powiem więcej, na oko ma co najmniej 40kg nadwagi. Nie, żebym miała coś do takich osób, ma prawo do miłości. Sama mam przecież nadwagę. Ale... Pewnego pięknego dnia, z samego rana, kiedy kuzyn w kuchni jadł z nami śniadanie, weszła kuzynka... w samej bieliźnie. Jak osoba otyła wygląda w bieliźnie, nie muszę chyba tłumaczyć. Zaczęła kręcić się po kuchni i wdzięczyć do kuzyna - dosłownie. A on miał minę jakby mu ojca i matkę siekierą zabili. Moja mama w końcu się otrząsnęła z szoku i kuzynkę wygoniła, żeby się ubrała.

Czego to się nie robi, by zdobyć faceta. Ale nawet jakby miała ciało jak miss świata, nie powinna robić tego w ten sposób. Takiego wstydu nigdy się nie najadłam.

z życia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 551 (651)

#20174

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu znajoma pomogła mi w znalezieniu pracy. Nie, żebym była takim gamoniem, że nie umiem sobie sama szukać, ale po prostu ona jest osobą bardzo towarzyską (w przeciwieństwie do mnie) i wie, gdzie potrzebują do pracy, gdzie kogo zwolnili i dlaczego, gdzie ile płacą itp. Ogółem wie wszystko na temat różnych zakładów pracy (to chyba jej hobby, nie wiem) i niejednej osobie już pracę załatwiła, pomimo, że nikt ją nigdy o to nie prosił. Ot sama z siebie jak ktoś w jej otoczeniu nie ma pracy, to mu ją znajduje. Więc czemu nie skorzystać? Ale to nie o pracę się rozchodzi.

Znajoma miała syna o dwa lata ode mnie starszego. Był kawalerem. Jak się dowiedziała, że jestem wolna, postanowiła mnie z nim wyswatać. Może myślała, że jak mi pracę znalazła, to jeszcze przy okazji mi faceta znajdzie. Albo, że powinnam się odwdzięczyć w ten sposób, że teraz będę z jej synem. Niestety (dla niej) jej syn zbytnio mi się nie spodobał. Nie był brzydki. Ale charakter miał okropny, o czym się później przekonałam.

Razu pewnego znajoma zaproponowała, żebym do niej przyszła, bo ma dla mnie jakiś płaszczyk, w który już się nie mieści i może będę chciała. Ok, tak się złożyło, że mój poprzedni płaszcz był już dość wysłużony i przyda mi się nowy.

Przyszłam na wyznaczoną godzinę, znajoma otworzyła i od razu zaprowadziła mnie... nie, nie do salonu, nie do kuchni, tylko do pokoju jej syna, w którym on już siedział i wyglądał jakby na mnie czekał. Odszykowany, wyperfumowany, pokój wysprzątany, itp. No cóż. Od razu pojęłam, o co chodzi, ale pomyślałam, że może warto się zapoznać, bo wcześniej nie mieliśmy okazji.

Płaszcz oczywiście dostałam, ale mniejsza z tym. Znajoma wyszła z jego pokoju, zamknęła drzwi i zostawiła nas samych. Miałam przyjść do niej, a okazało się, że przyszłam do jej syna. Tak się nie robi, jak na moje. Jak już napisałam, charakter miał okropny. Kiedy z nim rozmawiałam, czułam się jak nic nieznaczący śmieć. Ot, po prostu on zawsze miał rację. W każdej kwestii. Nawet, jeśli nie miał racji, to miał rację. No, rozumiem, że w pewnych rzeczach mogę się mylić i ma prawo poprawić mój błąd. Ale, żeby uświadamiać mi, że się mylę w kwestiach, w których nie ma prawdy absolutnej? Tj. każdy ma na dany temat swoje zdanie. Ja lubię kolor niebieski, on zielony, jemu się to nie podobało, więc próbował przekonać mnie do polubienia koloru zielonego, bo on taki lubi i moje błędne rozumowanie należy wyprostować... Potem zaczął mi opowiadać coś o samochodach (co średnio mnie interesuje). W pewnym momencie wymienił jakąś nazwę czegoś, a ja po prostu nie wiedziałam, co to takiego, więc spytałam. Mało się nie obraził, jak ja mogę być taka niekompetentna i tego nie wiedzieć...
Potem, kiedy jedliśmy naleśniki, które zrobiła jego mama, powiedział mi coś w stylu:
- Dziś po kawie z mlekiem dostałem sr***kę. Ale taką rzadką, że sobie nie wyobrażasz. Robiłem chyba przez dziesięć minut i ciągle mi leciało.

Zrozumiałam, czemu był samotny i odechciało mi się jeść naleśniki.

Tego typu podobne intrygi znajoma prowadziła przez jakiś czas. Raz przyjechała ze swoim synem do nas, a kiedy ja nie miałam najmniejszej ochoty iść do salonu z nimi posiedzieć, to za zgodą mojej mamy wysłała go do mojego pokoju. Wszedł i powiedział:
- Moja mama chciała, żebym do ciebie przyszedł, bo co będę siedział ze starszymi. Dodam, że mam dwóch braci, więc zawsze mógł iść do któregoś z nich. Ale on musiał przyjść do mnie... Wiedziałam, że to podstęp. Ale jakoś przeżyłam. Przynajmniej tym razem nie opowiadał mi o swojej rzadkiej kupie.

Chyba rok później związałam się z moim obecnym lubym. Znajoma zadzwoniła pewnego razu, żebym do niej przyszła na kawę. Odpowiedziałam, że przykro mi, ale idę do mojego lubego i najwyżej innym razem przyjdę do niej. Oto, co usłyszałam:
- To ty masz kogoś? - Z oburzeniem.
- No tak. Już od miesiąca.
- Jak mogłaś? Ja ci pracę znalazłam, a ty zero wdzięczności. Mój syn samotny. Dobrze, nie przychodź już, nie musisz.
I rzuciła słuchawką.

Ja rozumiem, że oczekiwała wdzięczności. Odwdzięczyłam jej się na różne inne sposoby, a to coś kupiłam, pożyczyłam, jakieś weki jej dałam, itp. Ale, żebym miała z tej wdzięczności wiązać się z człowiekiem, który mnie nie interesował i nic do niego nie czułam? Chore...

z życia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (630)

#20117

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu poszłam do Biedronki po mój ulubiony serek homogenizowany o smaku stracciatelli. Wzięłam sobie jeden, bo po co mi więcej. Akurat jeden z czterech ostatnich, jak zauważyłam. Jeszcze się pokręciłam po sklepie, a to po chusteczki, a to po waciki i temu podobne. Podchodzę do kasy, przede mną dwie osoby. Wyłożyłam towar i czekając oglądam gumy do żucia (z nudów). Za mną stanęła starsza pani. Kątem oka zauważyłam, że w kierunku mojego towaru sięgnęła ręka i mi w nim grzebie. Odwróciłam się i widzę, że kobitka bezczelnie podmieniła mi serek na truskawkowy.

- Przepraszam, ale co pani robi? - Spytałam.
- No jak to co? Były tylko trzy stracciatelle, a ja chcę cztery. Pani się nic nie stanie jak pani weźmie truskawkowy.
- Ale proszę pani, ja go wzięłam pierwsza i mam prawo go kupić.
- Ale nic się nie stanie, to serek i to serek.
Prychnęłam tylko, poczekałam aż kobieta wyłoży towar na taśmę i kiedy to zrobiła, podmieniłam serki z powrotem, a mój serek tym razem trzymałam w ręku, żeby nie mogła mi go zabrać.
- Ale co pani robi? - Oburzyła się staruszka.
- Jak to co? Biorę sobie mój serek. Przecież nic się nie stanie jak pani zje truskawkowy. To serek i to serek.
- Ale to mój serek!
- Nigdzie nie jest podpisany, że to pani. Gdyby pani przyszła wcześniej, miałaby pani ten serek. Ale że ja przyszłam wcześniej, wzięłam go pierwsza. Ma pani trzy serki stracciatella, a ja mam tylko jeden i chcę go kupić.
Do rozmowy włączył się pan, który stał zaraz za kobietą i wszystko widział.
- Pani się uspokoi, dziewczyna wzięła sobie serek pierwsza, to pani niech jej go nie zabiera. To że jest pani stara, nie oznacza, że ma do wszystkiego prawo. Ta dziewczyna ma takie samo prawo kupić sobie ten serek, jak pani.

Kobieta wydała z siebie odgłosy w stylu "phi, huh, och" (jakby chciała coś powiedzieć, ale nie za bardzo wiedziała co) i postanowiła zmienić taktykę. Zaczęła krzyczeć na kasjerkę, że zabrakło towaru i żąda odszkodowania [!]. Na szczęście był ochroniarz (rzadki widok w Biedronce), który bardzo szybko rozwiązał spór, którego nie przytoczę, bo to już nie było tak bardzo pasjonujące i nie jest istotne dla historii.

Biedronka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 492 (558)