Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

takatam

Zamieszcza historie od: 6 czerwca 2011 - 17:36
Ostatnio: 21 maja 2017 - 10:29
  • Historii na głównej: 26 z 38
  • Punktów za historie: 17285
  • Komentarzy: 216
  • Punktów za komentarze: 1094
 
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
2 maja 2014 o 21:26

A tak swoją drogą, to czy to nie chodzi o ten wypadek? http://info.elblag.pl/4,35828,Powazny-wypadek-na-ul-Wiejskiej-motocyklista-poszkodowany.html jeśli tak to historia nie jest zmyślona....

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 19) | raportuj
2 maja 2014 o 11:19

@thalia: popieram przedmówców. Co prawda dziecka nie miałam, ale dorabiałam jako niania. I powiem jedno. Dzieci od momentu jak zaczynają już w miarę bez problemu biegać, zaczynają być ciekawe świata. Nie wytłumaczysz w żaden sposób, że rozpędzone samochody mogą je zabić. Dziecko zwyczajnie tego nie rozumie. Co to znaczy zabić, co to znaczy że będzie bolało, że pójdzie do szpitala. Dziecko nie rozumie i koniec kropka. Jeszcze się naogląda bajek, gdzie bohater ulega licznym wypadkom, z których wychodzi bez szwanku i tym bardziej myśli, że jest nieśmiertelne, a samochody go ominą/przelecą nad nim/znikną/rozpłyną się/zawrócą? Jedno dziecko, to nie problem, ale wyobraź sobie teraz dwójkę, czy trójkę. Moja mama kilkakrotnie opowiada, że kiedyś wyszła z trójką dzieci na spacer tj. ze mną i moim młodszym rodzeństwem. Jedno miała w wózku, dwoje szło obok. W pewnym momencie wiatr porwał kocyk i tenże wyleciał na ulicę. A ja pobiegłam za kocykiem prosto pod rozpędzone samochody... miałam może 4 lata. Mama puściła wózek, siostrę pod pachę, żeby tez nie wpadła na podobny pomysł co ja, złapała mnie przed samą ulicą, tuż przed rozpędzoną ciężarówką, a wózek stoczył się w krzaki razem z bratem w środku, potem nie dało się go uspokoić, bo był przestraszony. Nie było czasu żeby zablokować koła, bo to były ułamki sekund... Jakby miała smyczki dla dzieci, to nic takiego by się nie wydarzyło. Zastanów się więc co piszesz. Smycz dla dziecka to nic złego, wręcz przeciwnie. Lepiej mieć dziecko na smyczy niż rozjechane przez samochód. A uwierz mi, mimo ciągłego powtarzania, co się stanie jak wybiegnę na ulicę, zrozumiałam to dopiero w wieku około 6 lat jak zaczęłam chodzić do zerówki.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
30 kwietnia 2014 o 1:16

@gumis1412: może tak. Na tabliczce była podana waga, która to wynosiła 120kg. :P

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
27 kwietnia 2014 o 13:09

@katarzyna: akurat tam były takie odgórne wymogi narzucone przez właścicieli sieci. Nie wolno było rozliczać kas częściej niż 8 godzin. Czyli jak kasetka została wpięta rano, to musiała już być wpięta do końca zmiany. Dopiero o godzinie 14 mogła być wymieniona na drugą kasetkę. Ewentualne wypięcie kasetki przed końcem zmiany musiało być poparte raportem wysyłanym do centrali, dlaczego kasetka została wypięta itp. np. podejrzenia że kasjerka źle wydała resztę klientowi, wtedy klient żądał rozliczenia kasetki. I trzeba było potem sporządzić raport z zaistniałej sytuacji. Jakby taki raport szedł kilka razy dziennie, to główna kasjerka po prostu straciłaby pracę, w najlepszym wypadku grożono jej obcięciem wypłaty. Wszystko było zapisane w systemie, każde wypięcie kasetki, każdy paragon, dosłownie wszystko. Nie dało się tego w żaden sposób obejść. A jak przykładowo kasjerka obsługująca dział alkoholowy chciała iść na przerwę, to za nią stawała na kasie inna osoba. Gdyby na to się nie zgodziła, to o przerwie mogła zapomnieć. Kasjerki zmieniały się co około 2-4 godziny bez ładu i składu tj. żadna nie mogła wiedzieć o której godzinie będzie stała na tym dziale i do kiedy, taki też był odgórny wymóg, bo jakby stała 8 godzin, to mogłaby się wtedy umawiać ze znajomymi na określoną godzinę, żeby im dać alkohol bez płacenia (takie przypadki też się zdarzały, więc to nie było zmyślone przez centralę). Także wszelkie pretensje do centrali, która narzuca takie wymogi, a nie do kierownictwa marketu :P

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
19 kwietnia 2014 o 14:18

@Iza30: dlatego ruchliwe ulice omijam wielkim kołem. Jadę po tych bocznych, mniej ruchliwych. Tam samochody jeżdżą sporadycznie i jestem pewna, że rower ruchu tam nie utrudnia, bo ulice są bardzo szerokie. Po tej głównej ruchliwej, to nawet się boję, bo ciężarówki jadą jedna za drugą. Poza tym staram się też w razie potrzeby przepuszczać samochody, np. jeśli na poboczu są zaparkowane auta a za mną jedzie sznur samochodów, to zatrzymuję się przed tymi zaparkowanymi i przepuszczam te jadące za mną i dopiero wtedy jadę sama. Kultura jazdy ;). Staram sie nie utrudniać kierowcom życia i spodziewam się tego samego od nich. Po chodniku jeździć nie wolno, jeśli nie jest to zezwolone znakiem. Takie są przepisy. Jak się kierowcom nie podoba, to niech nie jezdżą. Ja muszę dojechac do pracy, a na paliwo szkoda mi pieniędzy. Za tą kasę mogę sobie coś już kupić. Nikt nie zmusi mnie do przjeżdżania samochodem 3 kilometrów, skoro mogę ta trasę pokonać rowerem w 15 minut i jeszcze spalić trochę kalorii...

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 9) | raportuj
19 kwietnia 2014 o 14:10

@zlotareneta: jakby sklep pokrywał manka, to kasjerzy by to wykorzystywali. Choćby złotówka dziennie i już można ukitrać w miesiąc 30zł. To kasjer jest winny że zrobił manko, źle wydał resztę, źle policzył itp. Nie jest winny temu sklep. Jak kasjer nieogarnięty i nie umie liczyć, to niestety płaci.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 6) | raportuj
19 kwietnia 2014 o 14:07

@tysenna: po prostu nie było pewności kto te manka robi i czy specjalnie, czy przypadkowo. Dopiero kiedy miałysmy już 100% pewności, to sprawą się zajęłysmy. Pierwszego dnia oskarżałyśmy się wszystkie nawzajem. Nawet ja byłam wtedy podejrzana.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
16 stycznia 2014 o 0:37

Oj skąd to znam. Sprzątałam w pewnej firmie, akta trzymali w piwnicy. Raz firmę zalało, gdy były ulewne deszcze. Akta dosłownie pływały. Szef wymyślił, że mam je porozdzielać i porozkładać żeby wyschły xD Na jedną kupkę akt podłogi by zabrakło w całym budynku, a kupek było z 50. Do tego przy próbach rozklejenia kartek te się rozrywały. Nie mówiąc już o rozmoczonym tuszu. No i o mojej robocie. Chyba przez miesiąc bym je tak rozdzielała, szczęście w nieszczęściu, że nie dało się ich rozdzielić i ostatecznie akta zostały pozostawione tak jak były :P Nie wiem co się potem z nimi stało, bo nie zaglądałam do piwnicy. Teoretycznie nie powinnam miec w ogoóle wstępu do archiwum ^^.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
10 stycznia 2014 o 16:03

Współczuję. Wiem jak to jest, miałam taką kuzynkę. Napożyczała ode mnie masę rzeczy, a to płyty z filmami, grami, akumulatorki do mp3, ubrania... i do tej pory nie oddała, jak poprosiłam o zwrot to albo powiedziała, że nic ode mnie nie pożyczała albo, że to od zawsze było jej i mi nie odda. Zerwałam kontakt.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 16) | raportuj
2 stycznia 2014 o 19:33

Ja akurat wyjść musiałam. Sprawy osobiste. Gdybym nie musiała, to bym nie wyszła za nic w świecie.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
4 grudnia 2013 o 12:31

Hmm ja nie biorę antybiotyków. Zwykle lekkie przeziębienia leczę domowymi sposobami (wit. C i wygrzewanie w łóżku), jak jestem już mocno chora, to idę do lekarza i mówię mu że może przepisać mi wszystko byle nie antybiotyk. Mało leków używam, nawet zwykły apap biorę moze raz na pół roku i działa na mnie już pół tabletki (organizm nie jest przyzwyczajony), a mimo to przynajmniej trzy razy w roku jestem chora... wystarczy że ktoś na mnie pokaszle, kichnie itp i już.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
6 listopada 2013 o 12:36

Niestety za granicą jest jeszcze gorzej. Byłam w Anglii. Podeptane ubrania, to norma. Tylko że tam z tego co pamietam zatrudniają ludzi specjalnie po to, by zbierali porzucone towary.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 8) | raportuj
4 listopada 2013 o 23:20

Też tego nie lubię. Jestem nauczona szacunku do jedzenia, u mnie w domu nigdy nie było wyrzucania jedzenia, wszystko, czego się nie zje, zostawiane jest na drugi dzień. No chyba, ze sie zepsuje, to wtedy tylko wyrzucamy. Ale już pomijając to. Za uszkodzony towar odpowiadają pracownicy, kładzie się nacisk na to, by minimalizowali straty. A przez takich klientów te straty są i potem pracownikom się obrywa.

[historia]
Ocena: 29 (Głosów: 29) | raportuj
4 listopada 2013 o 22:09

Dla mnie to nie jest dziwne, tylko normalne. Świadczy o tym, że masz kulturę i szanujesz pracę innych.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 13) | raportuj
15 września 2013 o 17:18

No chyba że na dziale mięsnym, no ale to już osobna bajka :P W każdym razie ja mam do marketów większe zaufanie niż do małych sklepików.

[historia]
Ocena: 17 (Głosów: 19) | raportuj
15 września 2013 o 17:14

W marketach właśnie jest to bardziej przestrzegane, bo tam mają kontrole z centrali i jak znajdą coś po terminie, to im się obrywa. A przykładowo taki kaufland ma taką zasadę, że jak klient znajdzie towar po terminie, dostanie 5zł, a pracownik z działu dostanie za to opr, także to tez motywuje pracowników do sprawdzania terminów. No i w marketach nie nakleja się cenówek, więc zaklejenie daty nie jest możliwe.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
15 września 2013 o 17:08

Moim zdaniem, to choćby perspektywa wlepienia mandatu i ukręcenia na tym troszkę kasy zmotywuje ich do przyjazdu. A być może moj telefon nie był jedyny, jesli więcej osób zadzwoniło tak jak ja, to tylko większa motywacja do zrobienia kontroli.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
10 września 2013 o 1:09

Tak samo jest u mnie w Kauflandzie. Jak przyjeżdża kontrola z centrali, to każdy najmniejszy towar musi być ułożony od linijki. A nie daj Boże przejdzie klient i towar przestawi lub odłoży w inne miejsce, to od razu się obrywa pracownikom. Bo oni nic innego nie mają do roboty tylko latać za klientami i po nich poprawiać... Chore.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
29 maja 2013 o 15:39

@Drabineczka, współczuję Twojej mamie, ze aż tak źle trafiła i przykro mi, że przez takich gamoni wyrobiła sobie złe zdanie o ludziach po zawodówce. Rozumiem jak to wygląda, może większość ludzi po zawodówce, to kompletne gamonie, które wyrabiają złą opinię pozostałym, tym bardziej inteligentnym. Niektórzy, tak jak ja, z powodu problemów osobistych nie mogli kontynuować nauki. Tak czy siak uważam, że do pracy w małym osiedlowym sklepiku nie potrzeba nie wiadomo jakich umiejętności. Co najwyżej podstawy, takie jak dodać, odjąć, pomnożyć, podzielić, więcej niczego nie potrzeba. W sklepie spożywczym przecież nie liczy się całek ani nie wykonuje skomplikowanych równań na poziomie trzeciej klasy szkoły średniej. Do sklepu spożywczego potrzebne sa za to jeszcze inne umiejętności, przede wszystkim odporność na stres, kultura osobista, podzielność uwagi, przewidywalność, dobra pamięć, chęć do pracy, szybkie obsługiwanie klientów, szybkie myślenie i wiele innych ważnych cech. Tego nie uczą w szkole sredniej, to trzeba wyrobić sobie samemu. Nawet osoba po podstawówce jest w stanie się tego nauczyć, pod warunkiem, że chce i jest w miarę inteligentna. Co zachodzę do tego sklepiku, to widzę jak pracownice się zmieniają przynajmniej raz na 3 miesiące, czyli wnioskuję, że właścicielka nadal nie trafiła na odpowiednie osoby, mimo że zatrudnia ludzi tylko po maturze... Nie raz, nie dwa zdarzyło się, że kasjerka w tym sklepie nie radziła sobie z prostymi rzeczami, z takim, z którymi ja, osoba po zawodówce, poradziłabym sobie bez problemu, a do tego była chamska jak się o coś zwróciło uwagę. Dziwię się więc, że właścicielka sklepu nadal święcie ufa, że osoby po maturze będą lepsze... No, ale cóż, nie chce mnie, nie wie co traci ;P Ja zawsze jak się zwalniałam z pracy, gdy dostawałam lepszą ofertę, pracodawcy byli niezadowoleni, że odchodzę i robili wszystko, żebym tylko została - no, prawie wszystko, wypłaty podnieść nie chcieli. Niestety w marketach, w których pracowałam wprowadzili głupią zasadę, że nie zatrudniają drugi raz tej samej osoby. Dowiedziałam się jakieś pół roku temu, że w Leclercu chętnie by mnie zatrudnili, gdyby nie to, że już tam pracowałam i oni mają odgórne zarządzenie, że nie mogą mnie wziąć po raz drugi... Gdyby nie ta durna zasada, to miałabym dziś pracę, bo poprawili tam warunki, podnieśli wypłaty przede wszystkim. A co do zawodu sprzedawca, to w mojej zawodówce był taki profil.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
19 maja 2013 o 14:30

Wybaczcie cos mi się pomerdało. Po maturze była ta pracownica, nie po studiach ^^

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 11) | raportuj
19 maja 2013 o 14:24

Drabineczka ja mam zgoła inne zdanie. Może Twoja mama po prostu źle trafiła. Owszem jak chodziłam do zawodówki, to w mojej klasie były naprawdę debilki (same dziewczyny), które nawet czytać nie umiały, o liczeniu nie wspominając, więc nie mówię, że w zawodówce nie ma takich ludzi, co nic nie potrafią. Ale ja uważam siebie za osobę inteligentną, pracowałam w kilku sklepach i marketach. Z wcześniejszych zwalniałam się sama szukajac czegoś lepszego, w ostatnim pracowałam do momentu aż sklep został zamknięty, bo był w tak złym punkcie, że nie było z niego zysków. Dlatego nie mam pracy ;/. Ale mniejsza o to. W sklepie jako jedyna radziłam sobie najlepiej ze wszystkich pracowników. Mimo, że niektórzy byli po maturze, nie potrafili policzyć nic w pamięci. Przykładowo jak ktoś dał 50zł, kasjerka nabiła na kasę, ten ktoś już po nabiciu na kasę kwoty zapłaty dodał kilka drobnych, żeby było łatwiej wydać, kasjerka już miała problem, bo nie umiała policzyć ile wydać reszty, kasa śpiewała inną kwotę, a do wydania miała inną. Ja liczyłam to w pamięci i nigdy przenigdy nie miałam manka. Trzeba być naprawdę gamoniem, żeby nie umieć zrobić w pamięci tak prostych rachunków. Mimo, że z matematyki byłam zawsze kiepska, to jednak potrafię takie podstawowe rzeczy, a to do pracy w sklepie w zupełności wystarczy. W ostatnim sklepie używałam też komputera do składania zamówień i innych rzeczy związanych z prowadzeniem sklepu, pracodawczyni miała do mnie pełne zaufanie. Nigdy jej nie okradłam ani nic z tych rzeczy. Przy mnie mogła zostawić otwarty sejf i wyjść, nic nie wzięłam. Za to miała zatrudnioną inną pracownicę i uwaga - po studiach. I wiecie co? Po trzech miesiącach została złapana na kradzieży, do tego była chamska dla klientów, ludzie na nią narzekali, że zamiast ich obsługiwac, popija sobie kawusie na zapleczu, sklep mógł ktoś okraść, a ona nie reagowała. Zapraszała na zaplecze znajomych! Co jest niedopuszczalne, bo to nie byli pracownicy, więc jakim prawem się szwendali po zapleczu? I ona była po maturze, ale jak z nią rozmawiałam, to sie zastanawiałam gdzie ona tą maturę robiła, bo aż kipiało od niej totalną głupotą. Także wg mnie wykształcenie o niczym nie świadczy. Owszem, do pracy w banku czy księgowości to inna bajka, ale do pracy w sklepiku, moim zdaniem to nie ma znaczenia. To, że ktoś ma mature nie oznacza, ze jest bardziej inteligentny. Często ludzie po zawodówce są bardziej inteligentni i ogarnięci niż ci po studiach. Ja nie poszłam do średniej, bo miałam pewne problemy osobiste, o których wolę nie pisać. Nie dlatego, że jestem skrajnie głupia, bo nie jestem. W supermarketach zawsze byłam najszybszą kasjerką, najlepiej radziłam sobie z klientami i ogólnie ze wszystkim. Jak robili nam testy w odróżnianiu pieczywa (było dużo różnych rodzajów i wiele osób źle nabijało na kase np. bułki, a potem były przez to straty), to ja zdawałam test bez żadnej pomyłki, o czym nie mogły się pochwalić dziewczyny po maturze. Także wnioski wyciągnij sama. Uważam że to chęć do pracy i przyswajania informacji czyni ludzi lepszych, a nie to jakie mają wykształcenie. Ktoś po studiach moze nie mieć chęci do pracy albo olewać obowiązki, czy nie mieć chęci do nauki nowych rzeczy i wtedy nie będzie dobrym pracownikiem.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
19 maja 2013 o 2:56

ja mam dokładnie ten sam problem. Uszy bolą albo słuchawki po prostu wypadają przy byle lekkim ruchu. Dlatego używam zwykłych słuchawek.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
5 sierpnia 2012 o 19:33

@dodsab dlatego też niżej napisałam ze się pomyliłam, a komentarza nie da się edytować ;/ Nie wiem czemu ale średnia mi się myli, chodziło mi o najniższą krajową, a nie średnią. Dokładnie to dostaje jakieś 1400zł. Wiem, ze 4 tys. to dużo, gdyby tyle faktycznie dostawał to nawet nie pisałabym tego komentarza, bo za taką kase nie ma co nawet narzekać :P Listonosze o średniej krajowej marzą. Tymczasem zarabiają właśnie NAJNIŻSZĄ krajową. Średnią to chyba ci co pracują w biurze [na poczcie] dostają :P

Zmodyfikowano 5 razy Ostatnia modyfikacja: 5 sierpnia 2012 o 19:39

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
5 sierpnia 2012 o 18:48

Sory, najniższą krajową dostaje, pomyliłam się... zawsze mi się myli średnia z najniższą.

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 16) | raportuj
5 sierpnia 2012 o 18:25

@Varyag tak się składa, że mój tata jest listonoszem i zdziwisz się, ale brakuje nam na wszystko pieniędzy, mimo że bardzo oszczędzamy, nikt u nas nie pali, nie pije ani nie przepuszcza kasy na lewo i prawo a jednak nie stać nas by wybudować sobie drugi dom... Sugerujesz, że listonosze sobie przywłaszczają emerytury? Nawet jeśli, to za takie coś wylatuje się z pracy natychmiastowo. Listonosz nie ma prawa wziąć ani złotówki z pieniędzy, które ma dostarczyć do adresata. Chyba, że adresat dobrowolnie wręczy listonoszowi napiwek (choć wg prawa nawet napiwku nie ma prawa wziąć), ale nie sa to jakieś duże kwoty. Czasami po prostu adresat nie bierze drobnych np. 2zł, 3zł. Co innego jak się wysyła pieniadze w kopercie, wtedy nie ma potwierdzenia, że akurat się wysłało np. 100zł i kazdy głupi może sobie wyjąć, czy to pracownik sortowni, czy to kierowca przewożący listy do miasta docelowego. Na poczcie mają takie skanery do listów i paczek i widzą co jest w środku (w celach bezpieczeństwa, a nie po to by ludzi okradać, a że okradają, to druga sprawa). Listonosze bardzo rzadko wyjmują zawartość listów bo albo nie mieliby na to czasu, gdyż mają dużo listów do dostarczenia albo z innej prostej przyczyny - nie skanują listów i nie wiedzą, czy w nich są pieniądze, czy nie ma. Tym się zajmują inne osoby. Zapamiętajcie żę PIENIĘDZY NIE WYSYŁA SIĘ W KOPERTACH. Najbezpieczniej jest wysłać przekazem, wtedy pieniądze nie mają prawa zginąć, bo kwota jest rejestrowana i jak zginie, to poczta za to odpowiada. A pieniądze w kopercie nie są rejestrowane i mogą zginąć (nawet w poleconym). Z resztą często są tak włożone, że widać pod światło banknot. Jeśli ktoś myśli że zawartość waszych listów jest bezpieczna od momentu wysłania, to jest bardzo naiwny :P Na poczcie dość często do sortowania listów i wpisywania poleconych na specjalną listę zatrudnia się przypadkowe osoby na umowę zlecenie lub o dzieło (sama tak dorabiałam na poczcie). I takie osoby najczęściej otwierają listy w poszukiwaniu ciekawej zawartości. Listonosze bawią się w to najrzadziej, bo im zależy na pracy. Natomiast osobom zatrudnionym za grosze na zlecenie dorabiającym sobie w wakacje na pracy zależy najmniej :P Wysyłanie listów w kopercie to tak jakby dać pierwszemu lepszemu przechodniowi 100zł żeby dostarczył pieniądze koleżance na drugim końcu miasta. Dostarczy? Nie. A druga sprawa. Nie chcą żeby emerytury szły na konto? Również jest tego prosta przyczyna. Ponieważ wtedy nie zarobi poczta tylko bank, w którym dana osoba ma konto. A jak nie zarobi poczta, to listonosze dostaną mniejszą wypłatę. A wypłaty i tak mają małe. Mój tata za 14 godzin w pracy dostaje na rękę średnią krajową. A za pracę przez tyle godzin dziennie, powinien ostać dwa razy tyle.

Zmodyfikowano 3 razy Ostatnia modyfikacja: 5 sierpnia 2012 o 18:44

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna »