Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wampisia

Zamieszcza historie od: 27 maja 2011 - 14:47
Ostatnio: 30 marca 2024 - 17:53
Gadu-gadu: 2396982
O sobie:

Prowadzę hodowlę kotów rasy Maine Coon

  • Historii na głównej: 6 z 25
  • Punktów za historie: 4312
  • Komentarzy: 214
  • Punktów za komentarze: 1186
 
zarchiwizowany

#24643

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj w tramwaju babeczka wcale niestara przez trzy przystanki próbowała włożyć bilet do kasownika. Nie byłoby w tym nic dziwnego i można by na ten kasownik popsioczyć... Gdyby nie żółta lampka i napis na wyświetlaczu "tylko karty". Może jednak większy nacisk na czytanie ze zrozumieniem w szkołach...?

ZTM

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (136)
zarchiwizowany

#22465

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak zapewne wielu z Was wiadomo z dniem 1 stycznia 2012 weszła w życie nowa ustawa o ochronie praw zwierząt. Ustawa ta zabrania m.in. sprzedaży zwierząt z niezarejestrowanych hodowli, na targach, portalach aukcyjnych itp.

Wielu hodowców kyno- i felinologicznych czekało na ten dzień z utęsknieniem - tępienie pseudo nie przynosiło rezultatów, policja ani SM niewiele mogli zdziałać. Ustawa dała im odpowiednie środki prawne, by coś w tym kierunku zdziałać.

Ale pseudo głupi niestety nie są... Normą stały się aukcje typu "Karma 600zł + kociak gratis", "Smycz za 700zł, dołączam psa, który jest do niej emocjonalnie przywiązany". Jedyne, co nam pozostało, to zgłaszać takie ogłoszenia/aukcje jako oszustwa.

Niestety, to nie wszystko. Powstał Związek Właścicieli Kotów i Psów Rasowych. Nie "hodowców". Właśnie "właścicieli". Wygląda to na kolejny wybieg pseudo. W Związku tym można zarejestrować zwierza jako hodowlanego i rasowego, jeśli wykazuje cechy danej rasy. Mimo, że o przodkach nic nie wiadomo. Ba, można nawet tytuł championa kupić.

Jak widać, zawsze liczy się tylko zysk. Nieważne, że suki i kotki są eksploatowane do granic możliwości. Że zwierzęta są trzymane w fatalnych warunkach, nawet po kilkadziesiąt w domostwie, poupychane w klatkach. Nie mówię, że wśród rejestrowanych hodowli takie rzeczy się czasem nie zdarzają (http://adopcja.viva.org.pl/2012/01/dramat-chinskich-grzywaczy-z-hodowli-we-wroclawiu/), ale jest to rzadkość i kluby mają możliwości, by takie działanie kontrolować. W ten sposób, nie dość, że cierpią ci, którzy nie mogą się poskarżyć, wzrasta również problem bezdomności zwierząt i przepełnionych schronisk.

Apeluję do wszystkich: kot/pies z pseudo (900zł) + ust. kara (500zł) = kot/pies rasowy (1400zł)

Walka z wiatrakami trwa, ale czy starczy sił...?

Podpisano:
Hodowca z etyką większą niż etyka krewetki.

PS. Nie insynuuję, że kundelka się kocha mniej niż rasowego. Ale lepiej w takim wypadku wziąć go ze schroniska, a nie zasilać ten niegodny proceder. Pomyślcie: ile zwierząt z danego miotu trafiło tak dobrze, jak Wasi ulubieńcy?

Świat kocich/psich spraw

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (213)
zarchiwizowany

#17341

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Hoduję koty rasy maine coon.
W związku z powyższym jestem stałą bywalczynią wystaw. W ostatni weekend mieliśmy wystawę w Warszawie. Zgłoszonych kotów ponad 400, w tym ponad 20 miotów. Kolega, [J]arek, zabrał swoje małe miaukuny, co by się dowiedzieć jak się prezentują, a i może uda się sprzedać... No i się udało. Rudzielec "zazaliczkowany", nowi właściciele mają dostarczyć resztę gotówki po wystawie, gdy będą odbierać kociaka. Wszytko ładnie i pięknie, póki nie pojawia się [B]izneswoman.

[B] Dzień dobry, bo ja bym chciała kupić tego rudego.
[J] Witam, rudy już jest zarezerwowany, zaliczka wpłacona, więc niestety, ale jego rodzeństwo również jest śliczne, i jeszcze wolne.
[B] Ale ja chcę tego rudego! Ile tamci dali?
[J] 1700zł.
[B] Dam 1800!
[J] Nie sprzedam pani, nawet jeśli da pani dwa razy więcej.
[B] No co pan! Przecież to jest biznes!
I w tym momencie Jarka szlag trafił.
[J] To nie jest biznes, tylko żywe zwierzę! Niech sobie pani szuka innych kociąt, ode mnie nawet kuwety żwirku nie dostanie!

Babka się oburzyła, bo przecież wszystko można kupić, prychnęła, fochnęła, tupnęła nóżką i poszła w drugą stronę. Jak się później dowiedziałam, kupiła niebieskiego brytyjczyka - czyli jednak na rudym maine coonie aż tak jej nie zależało.

Świat kocich wystaw

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (166)
zarchiwizowany

#16057

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na początku sierpnia wybrałam się z przyjaciółmi i moim przyszłym na Mazury. Pole namiotowe 20m za końcem świata, ale wszystko w porządku, cena super, pogoda akurat dopisała... Czyli cud, miód i orzeszki. Ale niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i nadszedł czas wyjazdu.

Ogarnęliśmy pociąg z Giżycka, teoretycznie jedzie 5h. Bilety zakupione, więc idziemy coś zjeść. Po czym naszego pecha część pierwsza: w weekend (wracaliśmy w poniedziałek) odbywał się w Giżycku festiwal hip-hopowy. Na peronie od groma i ciut ciut ludu w stanie wskazującym i wieku średnio 15-22 lata. Awanturują się między sobą niemożebnie, ale trudno: my nie damy rady?!

Podjeżdża TLK, nawet mojemu TŻ udało się ładny kącik zająć. W przejściu co prawda, ale tak nie wadząc nikomu. Torby rozłożony, śpiwór zwinięty za plecy, co by się oprzeć, uzbrojona w książkę i butelkę wody, czyli w miarę cacy. Do czasu.

Piekielni nie okazali się wcale wracający z imprezy. Wypili jeszcze trochę i poszli spać na kilka godzin. Piekielna okazała się kobitka wsiadająca na stacji za Ełkiem. Typ matki wojująco-roszczeniowej.

Wyobraźcie sobie scenę: w przejciu na stojakach wiszą dwa rowery. Trzy osoby gniotą się w ich okolicach. Przy drzwiach otwierających się siedzi dziewczyna skulona i czyta książkę. W naszym kąciku torby, plecaki, śpiwory (namiot na szczęście nie przetrwał próby wody i nie wracał do Warszawy). Ładuje się Kobitka z dzieckiem na oko 4-letnim, babcią słusznej postury, wózkiem potężnych rozmiarów i czymś co wyglądało jak... blat od stołu owinięty materiałem O.O

Dziecko od razu z babcią leci miejsca szukać, a Kobitka najpierw miło zagaja:
- A państwo to daleko jedziecie?
Na co wszyscy:
- No tak, do Warszawy.
W Kobitkę jakby diabeł we własnej osobie wstąpił. Że ścisk taki, że ona z tym wózkiem musi do przedziału wejść, bo dziecko tam samo! Przejście miało ze 20cm mniej szerokości niż wózek, ale się jej jakoś udało i o wojującej zapomnieliśmy.

Z powodu niesamowitego upału przejście między wagonami zostało siłą otworzone i utrzymane w takim stanie przez facecika, który wyglądał, jakby wszystkie festiwale po kolei zaliczał, bo tam i nakarmią, i napoją, i będzie gdzie się przespać. Więc i ludzie przychodzili tam zapalić, zamiast do kibelka chodzić. Obsługa pociągu także. Drzwi do przedziału (taki dłuuugi z samymi fotelami) zamknięte. Ale Kobitka ma chyba radar. Wyskakuje i jeszcze w pełnym pędzie krzyczy, że konduktora wezwie, jeśli palenie nie ustanie. Bo dziecko ma astmę. I tak jeszcze kilka(naście) razy, już do samej Warszawy... Ani pospać, ani posłuchać tego, bo ilość decybeli przekracza moje granice, ani się pośmiać, bo Kobitka zgotuje piekło.

Jak ten dym doleciał przez oba przejścia i drzwi szczelne - do tej pory nie rozumiem.

A najlepsze na koniec. Warszawa Wsch., Kobitka ustawia się z dzieckiem przy drzwiach na peron, wózek, babcia... A ta się ocknęła, że jeszcze jedna stacja! Ludzie przyblokowani, bo taki wózek mało zwrotny jest na takiej przestrzeni, rowery przyblokowane, a też miały z właścicielami tu wysiadać. I oczywiście żadnego "przepraszam", tylko "wyjdą sobie państwo innym wyjściem." Po prost poezja...

TLK Gdańsk - Katowice

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (175)
zarchiwizowany

#14200

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W tej historii piekielna jest moja babcia. Mamy (ja + rodzice) z nią taki problem, że mieszkamy razem, a babcia codziennie po pracy wali sobie 0.7l czystej. Więc akcji z nią było co nie miara, ale po tej miałam ochotę ją posiekać i wsadzić do siedmiu beczek - za każdego sierściucha. Ale do rzeczy.

Pod koniec maja zostałam z babcią sama w mieszkaniu, a akurat w tym czasie były Ursynalia. Naiwna myślałam, że przez te kilka godzin nic sie nie może stać i omal za głupotę nie zapłaciłam.

Drugiego dnia w/w festiwalu studenckiego wybrałam się z moim TŻ na koncert Alter Bridge. Pech (czy może szczęście?) chciał, że nie wzięłam z domu żadnego okrycia wierzchniego i po dwugodzinnym dygotaniu doszliśmy do jedynego słusznego wniosku - w taksówkę i do domu.

Wszystko ładnie, pięknie. Humory dopisują, jedzonko zakupione, wchodzimy na klatkę schodową. Czuję dziwny zapach. Ale może to od jubilerów dobiega - czasem jak coś polerują/skrawają/szlifują to aromaty nieszczególne się unoszą. Ale im bliżej moich drzwi, tym swąd palonego nieboszczyka intesywniejszy. Dla świętego spokoju jak najszybcie otwieram drzwi i widzę...

A właściwie nie widzę. Dym gęsty, gryzący w oczy zasłaniał wszystko równiusieńko ciemnoszarym całunem. Resztę wydarzeń pamiętam jak przez mgłę: szybki rekonesans, namierzenie spalonego garnka, otwieranie okien, wietrzenie, przytulanie wszystkich futrzaków, histeria. Przez ładną godzinę nie mogłam się opanować, tylko łapałam każde futro i je moczyłam łzami. A babcia oczywiście spi jak zarżnięta.

Przysięgam, w tym momencie byłam w stanie ją zamordować tam, na miejscu, nie przejmując się konsekwencjami. Żeby tylko siebie narażała. Ale nie dość, że mieszkanie by spaliła, to jeszcze i cały blok (powojenna kamienica) i moje najukochańsze sierściuchy.

Gdy następnego dnia wytrzeźwiała, nie przebierałam w słowach i kazałam chlać w parku, jeśli aż tak jej życie niemiłe. Oczywiście, nie poskutkowało... I dzięki swojemu nałogowi może się również powoli żegnać z nogą, bo na całą tętnicę udową ma drożne 1.5cm, w reszcie żył/tętnic/naczyć krążenia nie znaleziono...

Do tej pory się zastanawiam, co by było, gdybyśmy jednak zostali na tych koncertach do końca...

Home, sweet home...

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (245)
zarchiwizowany

#13364

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A teraz króciutko z wystawy w Olsztynie.
HP - Hodowca Persów
Z - Zwiedzający

Z: Ile kosztuje taki pers?
HP: (przykładowo) 1500zł.
Z: A tak bez rodowodu?
HP: 8 tysięcy.
Z: Boże, czemu tak drogo?!
HP: (z marsową miną) Bo wszystko, co nielegalne jest droższe!

Świat Kocich Wystaw

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 106 (182)
zarchiwizowany

#13354

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Hoduję koty rasy maine coon.
W związku z powyższym często jeżdżę na wystawy, ale niekoniecznie z futrzastymi - stewardzi też są zawsze potrzebni, a że chcę startować na sędziego, to i doświadczenie zbieram :)

Historia z wczoraj.

Gwoli wstępu: regulamin wystawy ZABRANIA sprzedawania tam kociaków (czyt. że kupujący od razu go zabiera; można sobie oczywiście kotka zarezerwować, wpłacić pieniążki i odebrać go po wystawie, czyli po ocenie).

Rzecz się dzieje w czasie oceniania kategorii II - kotów półdługowłosych. W kolejce trzy mioty syberyjczyków. Dwa przyszły, sędzia zdecydował, że najpierw będzie opisywał w protokole, a opowie o kotach, gdy wszystkie się pojawią i będzie przydzielał oceny (od EX1 do EX3). Czekamy 5 minut - nie ma jednego miotu. Nie ma sprawy, następny do oceny, a my zawołamy przez mikrofon.

10 minut, wciąż ich nie ma. Kolega poszedł poszukać. Po krótkiej chwili znalazł stanowisko, mówi, że ten i ten sędzia czeka z oceną, a kobitka jak się na niego nie wydrze! Pretensja, że ona do oceny nie pójdzie, bo już jednego lub dwa kociaki sprzedała! (Miot musi mieć min. 3 sztuki).
Dodatkowo okazało się, że kociaki nie miały skończonych trzech miesięcy, piszczały za mamą i nie były zachipowane!
Dodatkowo pani pochodzi z zawieszonego niedawno, z powodu hodowli z HCM, klubu.
Na szczęście organizatorzy zareagowali w trybie natychmiastowym i pani dostała naganę, a sprawa pójdzie jeszcze dalej do klubów i związków.

Świat Kocich Wystaw

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (151)
zarchiwizowany

#13344

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Ernine przypomniała mi jak pracowałam na stoisku sezonowym Gatty z bielizną termoaktywną (oddychająca, trzyma ciepło, nie dopuszcza zimna - przynajmniej wg producenta). Stoiskiem była malusieńka wysepka w centrum handlowum, taka 1.5 x 3m plus dwa manekiny. Części ruchomych u nich niewiele, a materiał podatny na zaciągnięcia, więc i szefostwo podeszło ze zrozumieniem i przez dwa miesiące nie kazało zmieniać ekspozycji. Problem w tym, że nie przewidzieli, że towar będzie się cieszył aż takim zainteresowaniem i już po miesiącu zostało nam dosłownie po kilka sztuk z rozmiaru i w niezbyt ładnych kolorach. Ważne w historii jest to, że nie posiadałyśmy przymierzalni, ale jeśli klient koniecznie chciał przymierzyć, to po zostawieniu 100 lub 200zł albo dowodu osobistego "pożyczałyśmy" koszulkę lub legginsy i klient szedł mierzyć do innego sklepu lub toalety.

A teraz historia właściwa.

Grudniowy wieczór, godzina do zamknięcia wyspy. Byłam na zmianie z koleżanką, więc i humory dopisywały. Odliczałysmy czas, kiedy będziemy mogły zamknąć system, podliczyć utarg, wydrukować raporty itp. Ok. 21.20 podchodzi klientka zainteresowana kompletem KONIECZNIE w kolorze turkusowym. Jak wspominałam miałyśmy braki "na magazynie" i z rozmiaru S/M zostały wyłącznie lawendowe, a w turkusie jedynie koszulkę plus - co ważne - zestaw na manekinie. Pani bardzo zależało, bo za kilka dni w góry jedzie, więc się zlitowałyśmy i ściągnęłyśmy legginsy z manekina (ok 10-15minut męczenia się, bo nie miałyśmy jak wczesniej nabrać wprawy). Pani zostawiła równowartość kompletu jako zastaw i poszła przymierzyć.

Wraca o godz. 21.40 i mówi, że "rozmiarowo wszystko ok, ale na tej bluzeczce jest takie odbarwienie..." i nam podtyka pod nosy. Odbarwienia tam się nie dopatrzyłyśmy, jedynie zagniecenie, na którym załamywało się światło. Tłumaczymy. Pani swoje. Prezentujemy na lekko naciągniętym materiale. Pani swoje. Proponujemy może jednak lawendowy - w końcu pod strojem narciarskim nikt bielizny nie widzi. Pani swoje. Dzwonimy do koleżanek w innym CH, czy nie mają - mają, ale na drugim końcu Warszawy. Pani nie ma czasu jechać, mimo, że dziewczyny zarezerwują. Dzwonimy do salonu na górę - rozmiaru brak. Pani zirytowana, my również (minuta do 22.00, we dwie na wyspie 12h).

W końcu mówi, że weźmie, jeśli damy jej rabat. Nie miałyśmy możliwości, kierownictwo się nie zgodziło, a zniżki pracownicze wykorzystalyśmy na prezenty dla rodziny. I w tym momencie wielki foch, że jak my traktujemy klienta, że powinnysmy jej rabat dać, że jej sie należy, że cały zestaw chce wziąć, w dodatku uszkodzony(!), że ona tyle płaci (niecałe 200zł, motocykliści potrafili i za 600 czy 700zł kupić). Zmotywowałyśmy ją propozycją, żeby się namyśliła, a my już zamykamy (22.20, a szefowa już wydzwania i pyta, dlaczego POS niezamknięty). I jeśli sie namyśli, niech przyjdzie o 10.00 dnia następnego, bo w tym momencie nie możemy nic zarezerwować (mogłyśmy, ale po prostu wolałyśmy mieć trochę mniejszy utarg i się już Piekielnej pozbyć). Klientka z wielkim fochem wzięła komplet, wprowadzilysmy wpłatę, zabrała paragon, a na odchodnym oznajmiła, że nigdy więcej rajstop Gatty nie kupi.

Zanim zmieniłyśmy ekspozycję, pozamykałysmy i dostałysmy ochrzan od dziewczyn z salonu, że na utarg czekały po godzinach, była prawie 23.00. Za nadgodziny nikt nam nie płacił.

Gatta

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (148)

#12340

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hoduję maine coony.
Co jakiś czas ubieram któregoś futrzaka w smycz, biorę kocią kosmetyczkę z teksturą, antystatykiem, kilkoma szczotkami i nożyczkami do pazurków i idziemy wesoło (a przynajmniej jedno z nas) do parku przed moim domem. Co w tej historii ważne, do tego samego parku na spacery chodzi pewien starszy jegomość z dwoma yorkami. Psy(?) są strasznie agresywne - jeśli można tak powiedzieć o czymś, co ma kokardkę na przedzie, coby wiedzieć, gdzie nos, a gdzie... ogon - i kilka razy byłam świadkiem jak lecą do ludzi i gryzą ich w nogi.

Któregoś dnia psy te zaczęły tak atakować moją mamę. Rodzicielka zagroziła właścicielowi yorków, by zaczął je prowadzać na smyczy, inaczej poszczuje je swoim kotem. Jegomość oczywiście zaczął jęczeć, że jest bezczelna i coś tam jeszcze mamrotać, ale psy wziął na ręce. Oczywiście od tamtej pory smyczy nie zakupił, a małe i wredne dalej biegały i były uciążliwe dla społeczności osiedlowej. Do czasu...

Kilka tygodni później wykryliśmy u Białego "na portkach" niesamowitego kołtuna. A że to to jak zobaczy szczotkę chowa się w najciemniejszym zakamarku - ojciec kota na smycz, kosmetyczkę pod pachę i na czesanie. Udał się na ławeczkę jak najbardziej oddaloną od ulicy i heja! Akcja: usuwanie paskudztwa.

Wtem... W oddali rozlega się niby-ujadanie yorków. Biegną w stronę kota, właściciel oczywiście jakieś 30m za nimi sobie z jakimś dziadkiem rozmawia i ma w głębokim poważaniu, co jego ulubieńcy wyprawiają.

Biały dostrzegł w końcu psy. Zeskoczył na ścieżkę, najeżył się (czyt. powiększył się o jakieś 200%), ustawił bokiem i wydał z siebie warkot, przed którym w czasach prehistorycznych jaskiniowcy uciekali gdzie pieprz rośnie. Yorki w pisk, w tył zwrot, a ich właściciel w tempie ekspresowym porwał je na ręce i ruchem jednostajnie przyspieszonym pokopytkował jak najdalej :D Od tej pory, gdy widzi mnie lub ojca zawsze rozgląda się, czy nie ma z nami jakiegoś kota i przezornie staje się tragarzem swoich "psów".

Świat Kocich Spraw.

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 603 (777)
zarchiwizowany

#13005

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, którą umieściłam tu http://piekielni.pl/12273 prawie się zakończyła. Niestety - z prawnego punktu widzenia nie da się nic wyegzekwować, gdyż umowa jest sporządzona w sposób, który nie reguluje kwestii związanych z chorobami genetycznymi. Jako że nabywcy ją podpisali, nie da się nic zrobić, poza zwrotem przez hodowczynię kosztów DO czasu wykrycia choroby. Regulamin związku jedynie zaleca wykonywanie testów, a to leży tylko i wyłącznie w etyce hodowcy, której ta pani nie posiada.
Plusem jest, że dzięki rozdmuchaniu tej afery potencjalni kupujący zastanowią się dwa razy, zanim kupią kota z tej hodowli. Mam nadzieję, że na jesieni uda się nam, członkom stowarzyszenia, wymóc zmianę w przepisach, by bardziej chronić hodowców w takich sytuacjach.

Dlatego, jeśli planujecie kupić kota rasowego, czytajcie uważnie, co podpisujecie i kategorycznie żądajcie testów genetycznych na HCM, badań na FiV, FelV oraz PKD! Obyście nigdy nie musieli się borykać z nieuczciwością pseudohodowli...

Świat Kocich Spraw.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (110)