Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Scorpion

Zamieszcza historie od: 18 maja 2015 - 13:35
Ostatnio: 21 maja 2023 - 11:31
  • Historii na głównej: 78 z 117
  • Punktów za historie: 30378
  • Komentarzy: 158
  • Punktów za komentarze: 1263
 
zarchiwizowany

#69316

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piszę, bo to już przechodzi ludzkie pojęcie.
Nie nadążam na portalach społecznościowych z ukrywaniem postów znajomych.
Sam nie popieram wyników wyborów, ale spamowanie tablic tekstami typu "Katoland", "kaczafi wygrał, Polska zgubiona", "emigruję", "staram się o status uchodźcy, byle z dala od Kaczystanu" przechodzi ludzkie pojęcie.

Najśmieszniejsze jest to, że w 90% ludzie spamujący takimi tekstami żyją na garnuszku rodziców, nie mają zielonego pojęcia o polityce i świecie, a stosują staropolskie "nie wiem, ale się wypowiem".
Dyskusja z nimi nie ma jakiegokolwiek sensu, a na miejsce jednego ukrywania postów, przychodzi dziesięć kolejnych "żałobników".
W którejś historii w poczekalni widziałem, że autorka spotkała się z opinią Niemca mówiącego, że u nas wygrali faszyści.
I wy się po takim wielkim biadoleniu internetowym dziwicie?

internet

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (310)

#68998

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opiszę, bo piekielne i mnie porządnie wku*wiło.
"Koleżanka" to fanatyczka kawy. Pół mieszkania zarąbane wszelkimi kawami, kawusiami i krzaczkami z ziarnami kawy.
Nie było dnia, żeby nie weszła do pracy z termosem z kawy, ponarzekała (oczywiście mimo wielu upomnień szefa tak, aby klienci słyszeli) jaka to kijowa tutaj kawa jest, "lura i w ogóle sama woda, po prawdziwa kawa..." itd.

Zdarzyło się raz, że wszedłem w posiadanie kawy rzadkiej, niezwykłej, niespotykanej i drogiej. A że dostałem ją na urlopie za granicą prosto z miejsca jej zbierania i wypalania, miałem jej dużo i tanio.
Postanowiłem "ekspertce" dać do spróbowania, uprzednio informując, że kawa specjalna, trudna do dostania (więcej nie mówiłem, bo jakiś miesiąc wcześniej słyszałem jak się rozpływała, jak to tą samą kawę cudem zdobyła, że smak dobry i delikatny, że zapłaciła majątek za 100g, wyrabiana przez tybetańskich mnichów stepujących na uszach w rytm muzyki zanzibarskiego plemiona Uga-Buga i w ogóle).

"Ekspertka" za dychę stwierdziła że podałem jej "jakieś tanie gó*no" i kawa, którą ją uraczyłem na bank jest co najwyżej kawą z dyskontu, bo ona w życiu tak niesmacznego "gó*na" nie piła.
Po usłyszeniu nazwy kawy zrobiła się czerwona jak burak, a od tego momentu nie wspomina słowem już o żadnej kawie, chyba tylko jak ma ją podać klientowi do posiłku.

Pytania ode mnie: po co zgrywać eksperta? Po co jak się dosłownie "żłopie" kawę bez zastanowienia i poczucia smaku, kupować drogie kawy, a nie wiedzieć nawet, jak smakują?
I po co się tym szczycić, jak się naprawdę na tym nie zna?

"ekspert" kawy

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 370 (490)
zarchiwizowany

#69065

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce parę miesięcy temu. Będzie o psie, który nauczył kultury sąsiada.
Mój kolega ma psa-czarnego dobermana, którego nazwał Mkbewe.
Pies nazwany na cześć bohatera pewnej kreskówki, gdyż kolega jest jej ogromnym fanem i z chęcią ogląda do dziś jej odcinki z łezką w oku.
Mkbewe mimo należenia swoim gatunkiem do psów rasy agresywnej, jest potulny jak baranek, a z moim psem są najlepszymi przyjaciółmi na świecie i jeden chroniąc drugiego rozszarpałby całą watahę.
Któregoś dnia puściliśmy nasze psy w ogródku, a sami poszliśmy do domku kolegi.
Tymczasem koło domu przechodził podchmielony sąsiad(swoją drogą nieźle-około 10-ej rano, a ten już na bani) i uderzył(?) lub popchnął(?) swoją żonę(nie widziałem).
Efekt był taki, że kobieta upadła, a mój dzielny kundelek stanowczo w paru prostych szczeknięciach powiedział damskiemu bokserowi, co o nim myśli.
Facet podchmielony, najpierw darł japę na psa("Zamknij ryj!"), a potem chyba postanowił pokazać swoje umiejętności kontaktów międzyludzkich na psie, bo otworzył z kopniaka bramę i dość pokracznie biegł za moją psiną.
I wtedy bronić swojego ziomeczka zaczął Mkbewe, bo nie będzie mu się opijus na dzielnię pakował.
Damski bokser zobaczył że jakiś czarny cień podbiegł do niego od tyłu, a zanim Mkbewe zaczął całkiem poważnie się do niego szczerzyć i złapał go za rękę, zapewne zdążył pomyśleć tylko "O kur*a, diabeł".

Kolega zdążył do tego czasu dobiec na zewnątrz i odwołać psa, a ja zrobiłem to tuż za nim.
Przerażony pijus zdążył dotoczyć się do bramy i zniknąć z pola widzenia, a kobiecina załamała ręcę, wyzwała kolegę od różnych i powyrażała parę opinii o tym, jak to "takiego psa niebezpiecznego należy uśpić, co porządnych ludzi atakuje", widocznie zapominając, jak porządnie ją traktuje jej własny mąż, a potem poszła za nim.
Piszę to teraz, bo spotkałem się z moim kolegą po długiej przerwie. Od trzech miesięcy jego sąsiad nie uderzył żony ni razu.

domek kolegi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (235)
zarchiwizowany

#68827

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Debilizm ludzki(niestety darwinizm nie zadziałał).

W moim mieście zazwyczaj nie było żadnych większych dzikich zwierząt. Ot, zurbanizowane tereny, zwierz największy to gołąb, ewentualnie rudy wiewiór sobie przeskacze w poszukiwaniu orzeszka.
Z psem chodzę do parku za ruchliwą drogą. Park może z 20 m2, ukryty wśród zarośli, zaraz za nim supermarket, a z drugiej strony łukiem otaczająca go ruchliwa droga.

Idę dziś wieczorem, przechodzę z psem przez pasy(chodnik skręca za pasami pod kątem 90%, aby ominąć zarośla i wraca na swój tor poza nimi) i dziwię się, czemu pies najeżył się jak szczotka. Ciągnę ją mimo to dalej i naraz widzę:stado dzików.
Nie koloryzuję-stado dzików w środku miasta, chrumka sobie radośnie wśród ciemności, ryjąc w poszukiwaniu żołędzi.
Najbardziej mnie przeraził fakt, że były i warchlaki(a lochy są zbyt opiekuńczymi matkami i potrafią zabić w obronie młodych).

Biorę psa i robię szybki "w tył zwrot", kląc przy tym i modląc się, aby żaden nie zareagował. Nie rozróżniam pana dzika od pani dzikowej, więc każdy jeden zwierz określany jest przeze mnie jako zagrożenie. Zwłaszcza jeśli występuje w liczbie sztuk piętnaście plus młode.

Nie miałem telefonu, zapytałem pierwszych-lepszych ludzi o to, czy zadzwoniliby na policję. Ich reakcje to główny powód pisania tej historii na piekielnych:

*dresiki
Idą dwa karki, po mordach widać, że dzik to przy nich umysł godny Platona.
[J]-Przepraszam, masz może telefon?
[D]-Mam, a co?
[J]-Tam są dziki, trzeba zadzwonić na policję.
*dresiki w śmiech i idą*
[D]-Haha, co za po*eb! Na psiarnię chce dzwonić
[D2]-Halo? Policja? Dziki! Ratunku! Pomóżcie!
I robiąc sobie jaja, przedrzeźniając, przeszli przez ulicę i mineli zarośla.
Wrócili po chwili.
A ich prędkość powrotu wskazywała, że Usain Bolt musi jeszcze trochę poćwiczyć.

*Moher commando
Idzie berecik z antenką, zatrzymuję ją więc i mówię, żeby tam nie szła, co i jak.
Jaka jest reakcja babuszki? Cały czas powtarza, że ona idzie "do supermarkietu bo promocja na masło". Tłumaczę babie, że jest niebezpiecznie, wyjaśniam co i jak.
Pytam, czy ma telefon. Potwierdza. Mówię, że ktoś musi zadzwonić na policję.
Moher potwierdza "No właśnie", po czym chowa telefon do torby i wraca skąd przyszła.
Serio?

*pan "Jo się spiesza"
Podchodzi facet, pytam wprost, czy mi pozyczy komórkę, wyjaśniam co i jak.
On nigdzie nie będzie dzwonił, bo "jo się spiesza i nie mom czasu na durnoty". Przechodzi przez przejście, w ogóle mnie nie słuchając. Skręca za zarośla, wraca, podchodzi do mnie i mówi "Ty żeś widzioł, co za tymi krzokami jest?".
Nie, produkowałem się przed nim jakieś dziesięć sekund temu, bo mi się nudziło.

W okolicach centrum miasta NIKT nie miał, nie chciał lub nie życzył sobie mieć telefonu komórkowego i powiadomić odpowiednie służby o tym, że stado zwierząt stanowi zagrożenie dla ludzi jak i ruchu drogowego.
Dopiero jakiś pan zadzwonił po moich usilnych prośbach i szybko sie ulotnił. Policja wypytała mnie o szczegóły i zadzwoniła po myśliwego.
Dalej nie czekałem, poszedłem.

park przy centrum miasta

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (212)

#68538

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ekipa miała podpiąć w naszym bloku kable RTV, aby telewizję wszyscy mieli.
99% ekipy dało się skomentować określeniem "typowy polski "fachowiec"", którym przewodził sumiastowąsy jegomość z mięśniem piwnym wielkości Fiata 126p.
Ekipa miała zadanie proste jak drut - poprowadzić kable telewizyjne do mieszkań, zamontować gniazdka telewizyjne, wyrobić się przed terminem (od tego zależała wysokość ich wypłaty), bo po terminie na już rozłożone kable, wspólnota ustaliła ocieplenie bloku.

"Fachowcy" chyba niezbyt się tym przejęli, bo przez pierwszy miesiąc siedzieli dzień w dzień na dachu, pijąc złoty napój bogów i zrzucając puszki po nim na trawnik należący do bloku. Kiedy zarządcy żyłka pękła, bo mało nie dostał puszką w głowę, z katorżniczą miną zaczęli montować gniazdka.
Kiedy zarządca ponownie interweniował w sprawie biesiady na dachu, łaskawie rozłożyli kable, ale ich nie przytwierdzili do ścian. W efekcie kable spuszczone z dachu do mieszkań, obijają okna sąsiadom przy każdym wietrze, ulewie itp.
Po tym, zarządca wspólnoty dostał ataku apopleksji i wydarł się na nich tak, że jego piękny głosik echo niosło na całe osiedle. Reakcja fachowców?
"Panie kierowniku, proszę sie nie martwić... (beknięcie po piwie) ...Wszystko będzie jak złoto (następne beknięcie).

Zarządca postawił sprawę jasno - ktokolwiek zobaczy alkohol u nich w robocie, to jest wizyta odpowiednich służb. Reakcja ekipy?
Następnego dnia... nie przyjechali. Zero odpowiedzi przez telefon, maila i na wszystkie inne możliwe sposoby.
Termin minął, za parę dni według umowy dostaną za całość... 500 złotych, bo tak im poszły odsetki karne.
Tylko co z tego, jak trzeba jak najszybciej ocieplić blok, a kable sromotnie zwisają, obijając się o okna mieszkańców przy wietrze?

fachowcy za dychę

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 218 (278)

#68492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaobserwowane dziś rano.
Obok mnie, mieszka taki miły [S]taruszek, który czasem wyprowadza psa na spacer. Czasem pogada, zażartuje, uśmiechnie się.
Parę pięter wyżej mieszka [P]lotkara-typowy moher commando i chyba emerytowany szpieg UB, bo wie wszystko co, gdzie, jak i z kim, nieraz lepiej od samych zainteresowanych.
Wpadła przy wyjściu z klatki na staruszka wychodzącego z psem i zaczyna wywiad środowiskowy:

[P]-Panie sąsiedzie, a co Pan, z pieskiem córki wychodzisz?
[S]*z uśmiechem*-Ano z pieskiem.
[P]-A bo ja słyszałam, że to ten piesek często u pana jest.
[S]-Tylko jak coś się dzieje, bo normalnie ma czas z nim wychodzić.*nadal się uśmiechając*
[P]-To ona bezrobotna pewnie. Żaden wstyd dla pana, nie pana wina, że córka nierób jeden i leń śmierdzący. A to co się jej stało?
[S]-Nogę złamała.
[P]-A... To pewnie się pośliznęła uciekając przed kimś. Teraz takie te chodniki śliskie robią... Zwłaszcza koło sklepów. Ale to specjalnie, żeby złodzieje się pośliznęli i nie zdążyli uciec.
No ja jej nigdy jakoś nie widzę, żeby do pana przychodziła.
[S]-A, no jakoś nie za bardzo może, po tym jak ją policja szuka...
[P]-No nic, do widzenia, panie Iksigrekowski.*z wyższością w głosie*

Po czym z miną oświadczającą, iż wydala się na większą wysokość w stosunku do położenia odbytu, opuściła staruszka, który z bananem na twarzy puścił do mnie oczko.

Staruszek nie ma córki, a syna. Syn nie jest bezrobotny, a wyjeżdża na delegacje, a Plotkara go nie widzi, bo kiedy przyjeżdża, to zazwyczaj o tej porze koczuje z sąsiadkami pod okoliczną przychodnią. Nigdy niczego nie złamał, jest zdrów jak ryba i nie ma problemów z prawem, a staruszek chce na emeryturze świętego spokoju i go irytują te wieczne infiltracje jak i "to babsko" jak sam ją nazywa.

blok

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 578 (626)

#68425

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z okazji września, grupa rekonstrukcyjna mojego kolegi wyciągnęła mnie na Pomorze, aby w jednym mieście uczęszczanym przez turystów, eksponować sposób życia i rekonstrukcję działania Blitzkriegu.
Jako że gospodarze byli ubrani w mundury polskie, nam-gościom, przypadło wcielić się w Niemców, co długo przed wyjazdem obie grupy ustalały.
Ludzie podzieleni na jednostki, koczowali w jednym miejscu, gdzie dokładnie na tablicach było opisane, kto, co, gdzie, jak i w co ubrany gdzie siedzi, czego używa i co robi.

Mi dostało się (i teoretycznie i praktycznie) gotowanie dla "piechoty" i gości, co też ubrany w gustowny strój od Hugo Bossa robiłem.

Po jakimś czasie, kiedy sobie wesoło grochową pichciłem i już miałem odpalić grill na następne kiełbaski dla klientów, zobaczyłem jakiś szum. Ktoś skomentował "O, będzie inba.", a potem widziałem babę lat około sześćdziesiąt, mocno gestykulującą rękami.
Zostałem oddelegowany przez jednostkę kuchenną do sprawdzenia, co się dzieje. Założyłem kurtkę kolegi ("Hej, Scorpion! Jak wychodzisz z namiotu kuchni to weź jakąś kurtkę z wieszaka, żeby to w miarę wyglądało.") i poszedłem w stronę piekielności.

Zastałem kierownika obiektu, "dowódcę Wojska Polskiego", "dowódcę Wehrmachtu" i babę, która coś się darła po niemiecku.
Kiedy zobaczyła mnie, dostała spazmów, zaczęła wytykać palcem, nie dała dojść do słowa żadnemu z trójki rozumiejących co mówi i czerwona ze złości wyleciała jak z procy w przeciwnym kierunku, drąc się "Polizei!".
Okazało się, że w tym samym czasie, kiedy my mieliśmy rekonstrukcję, wycieczka Niemców miała być oprowadzana niedaleko.

Przewodniczka żądała (oczywiście w swoim języku) o zakrycie wszystkich swastyk i usunięcie tablic z napisami "niemieckie wojsko", bo ponoć to obraża ich naród i Niemcy nie będą dobrze wspominać naszego kraju.
Dostała szału, bo zobaczyła mnie w pierwszej lepszej kurtce, którą udało mi się złapać.
W kurtce... SS-Heimwehr Danzig.

Policja przyjechała, bo według babki "promowaliśmy nazizm". Musieliśmy zdjąć flagi ze swastykami ze "sztabu" Niemiec i opaski, a koniec końców wycieczki z Reichu i tak tam nie było...
Policjanci okazali się być ludzcy, uspokajali babsko.
A ja się zastanawiam: w jakim kraju mieszkam?

rekonstrukcja

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (359)

#68601

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W historii http://piekielni.pl/68594#comments byliście zdziwieni, jakim cudem można dzieciakom wcisnąć kit, że od nazwy szkoły zależy ich dostanie się na studia.

Opowiem o tej szkole więcej. Zapewniam, choć to nieprawdopodobne. Każda opisana sytuacja nie jest fejkiem, ani oprawiona choć trochę kolorystyką.
Do dziś omijam ten budynek i nie zapuszczam się w jego pobliże, bo budzi mój niesmak.

Nie byłem uczniem, który miał naukę gdzieś - dochodziłem do wniosku, że nauczyciel służy do wyłożenia tematu, a nie milion różnych korepetytorów. A zwłaszcza, że na wszelkie korepetycje, mojej rodzinie nie pozwalały finanse, więc w przeciwieństwie do rówieśników, nie miałem miliona korepetycji i zajęć.

Szkoła gimnazjum+liceum, od pierwszego dnia pierwszej klasy gimnazjum łechtanie uczniów tekstami "jesteście wyjątkowi" nie tylko przez dyrektorkę, ale i każdego praktycznie nauczyciela. Obojętnie, czy jesteście na apelu, dostajecie zadanie domowe, macie w-f, jest godzina wychowawcza-"JESTEŚCIE WYJĄTKOWI, bo tylko wy zakwalifikowaliście się do naszego gimnazjum".

Nic więc bardziej zadziwiającego, że po dwóch-trzech miesiącach, zaczął się tzw. "wyścig szczurów", a wszelkie stosunki przyjacielskie, bądź nie, odchodziły do lamusa w sprawie nauki.
Po chorobie pytasz "hej, co było zadane?". Dostajesz odpowiedź - "Nic".
A na lekcji "Dzieci, teraz sprawdzimy wasze wypracowania na 250 słów. Nie masz? Dostajesz pałę! Co z tego, że byłeś chory? Mogłeś zapytać! Pytałeś Klaudię, Kamila i Tomka, a oni odpowiedzieli, ze nic nie było? Dzieci, czy to prawda? No widzisz! Nieprawda! Kłamiesz!".

Każdy chciał być WYJĄTKOWY, w "najbardziej elitarnej z elitarnych szkół". Ludzie potrafili na przerwie gadać normalnie, a podczas następnych 45 minut się zeżreć, byleby tylko dostać stopień więcej od drugiego.
Płakali jak bobry, gdy dostali niżej niż 4.

Na apelach rozpoczynających i kończących rok szkolny/semestr/okres świąteczny/zimowy, staliśmy w dusznej auli i w mrozie/zaduchu/słońcu/chłodzie klaskaliśmy jak małpy, podczas gdy dyrektorka odprawiała litanie rzeczy i ludzi, którzy w danym roku szkolnym otrzymali JAKIEKOLWIEK osiągnięcie, od brania udziału w olimpiadzie z fizyki kwantowej na wygraniu w Scrabble kończąc.

Sytuacja po której zdecydowałem się opuścić całe to gimnazjum, zdarzyła się w trzeciej klasie. Zadanie, wypracowanie na polski.
Sam zadania nie miałem, byłem chory, a i zmęczony tłumaczeniem, że pytałem ludzi o zadanie. Po prostu dałem znać, że nie mam i tyle. Temat był nowy i nie przerabiany, a więc słuchałem uważnie, jak daną rzecz napisać.
Polonistka rozpływała się nad praca swojej ulubienicy, która brała udział w wielu olimpiadach, konkursach itp. dajmy na to, Kasi. "Przeczytaj Kasiu jeszcze raz swoją pracę, dostajesz szóstkę" - powiedziała ku zazdrości reszty klasy.
Następnego dnia, szukałem w internecie przykładów wypracowań, aby sklecić coś podobnego. I znalazłem. Wypracowanie jej. Kropka w kropkę przepisane.
Puściły mi nerwy, bo jak to - ja mam zapier*alać, a ona sobie skopiuje z internetu i zadowolona?
Dałem znać nauczycielce. Każda normalna nauczycielka, rozwiązałaby sprawę delikatnie. No ale nie nauczycielka "elytarnej szkoły":
-"Słuchajcie dzieci, Scorpion mi doniósł, że Kasia skopiowała pracę ze strony tej i tej. Kasiu, pokaż zeszyt. Nie masz dzisiaj? Przecież ty zawsze miałaś zeszyt. Och, no nieważne, pokażesz jutro. A że to twój pierwszy raz to wyjątkowo ci nie dam nieprzygotowania."
Następnego dnia, polonistka zobaczyła zeszyt cały w zmazywaczu do pióra. Kasia zmieniła kontekst niektórych zdań, poprawiając je mazakiem. Jednak nauczycielka nie widziała problemu. No chyba oprócz mnie, w którym widziała agresora na swoją Bogu ducha winną, ulubioną uczennicę.
Zakończyła lekcję w tonie "Wiecie, do kogo powinniście mieć pretensje, że było na lekcji niemiło" i wyszła z klasy.

Wiadomo, co się działo przez następny miesiąc w gimnazjum. Oprócz góra dwóch osób, całą klasa się ode mnie odsunęła, nie widząc błędu w zachowaniu pupilki, tylko moim.
Czyszcząc plecak, książki z kleju, susząc spodnie po w-fie i wyjmując piórnik z toalety, odliczałem dni, godziny i minuty, do końca klasy.
Nauczyciele oczywiście mieli mnie w dalekim poważaniu, bo kto by się tam przejmował gościem, który nie był na żadnej olimpiadzie czy konkursie pozaszkolnym.
Tym bardziej wychowawczyni, którą obchodzili tylko laureaci, a nie "jacyśtam szarzy uczniowie". Laureaci za nic mieli u niej szóstki z przedmiotu, a mogli jechać nawet na dwójach przez cały rok. Dlaczego? Bo tak.

Parę dni po zakończeniu szkoły, mama dostała telefon od jednej z moich "koleżanek" z klasy-przewodniczącej, domagającej się zwrotu pięćdziesięciu PLN, które to były przeznaczone na prezent dla nauczycielki. A kto dał jej numer? Wychowawczyni, oburzona że "nic od Scorpiona nie dostałam przecież, nawet na prezent z kolegami i koleżankami się nie złożył".
No ciekawe czemu.

I rodzynek na koniec.
We wrześniu następnego roku, przy wejściu do szkoły widniała lista, na której pisały jawnie dane osób, które się NIE ZAKWALIFIKOWAŁY do liceum "elytarnej szkoły", a także ci, którzy z tego "zaszczytu" zrezygnowali.
Dyrektorka na apelu I licealnych stwierdziła, że "Nie dostali się lub odeszli, bo nigdy na TAKĄ SZKOŁĘ JAK NASZĄ NIE ZASŁUGIWALI".

szkoła z piekła rodem

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 428 (500)

#68594

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spotkanie po latach. Cóż...
Na mieście wpadłem na starą koleżankę z gimnazjum, które zmieniłem (wkurzało mnie to, że gimnazjum kreowało się na ponoć najlepsze i najbardziej "elytarne" nie tylko w mieście, ale i województwie, klepanie uczniom do głów tez "z papierami z NASZEJ szkoły na bank dostaniecie się na studia i ani myślcie o niczym innym, jak pracy w swoim kierunku studiów").

No ale wpadam na nią, gadka-szmatka. Każdy chwali się, co po latach w życiu robi. Naraz ona strzela focha, żegna mnie zwrotem "Wybacz, nie będę rozmawiać z leniem, którego wyrzucili ze studiów i poleciał na kuchtę, byleby zarabiać*. Ja swoje studia skończyłam i jestem z tego dumna! Cześć!"

A z jakiegoż to kierunku moja była koleżanka ma stopień naukowy? Ze stosunków narodowych i jest bezrobotna, przy tym nadal nie wyobrażając sobie pracy "nie w zawodzie", bo szkoła jej wcisnęła "że z ICH papierami na pewno znajdzie pracę w zawodzie."

*Ku wyjaśnieniu: Nie wyrzucili mnie znikąd. Skończyłem drugi rok swojego kierunku, zanim do mnie doszło, co chcę naprawdę w życiu robić. Zapisałem się do szkoły gastronomicznej i oto jestem - gotując w restauracji i zarabiając nawet przyzwoite jak na obecne czasy, pieniądze.

piekielna propaganda

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (356)

#68255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zasłyszane w autobusie (wiem, nieładnie podsłuchiwać, ale gdy ktoś krzyczy na cały pojazd, nie da się nie słyszeć).

Do pojazdu weszły dwie kobiety, z czego jedna mieszała drugą z błotem. Ponieważ trochę za długo trwałoby przytaczanie całej rozmowy, opiszę w skrócie, o co wkurzała się jedna na drugą.
Z tego co zrozumiałem, kobieta mająca córkę w wieku licealnym, poznała na wakacjach faceta. Roboczo nazwijmy go Ahmed. Ahmed żył sobie całkiem nieźle w Polsce 2.0, dla niepoznaki nazwanej Wielką Brytanią.
Kobieta zakochała się w Ahmedzie po same uszy i gadali na Skypie i innych komunikatorach długo, długo po skończonym urlopie kobiety. W końcu Ahmed zaproponował: "Weź rozwód, bierz córkę i leć co sił do mnie do Brytanii, żyję tu sobie jak u Allaha za piecem, będziemy razem!".
Jak zaproponował, tak zrobiła.

Sprzedała mieszkanie, meble i rzeczy różne, poleciała na Wyspy z dzieckiem, a tu...zonk.
Ahmeda nie ma, w miejscu gdzie mieszkał sąsiedzi nic nie wiedzą, a na komunikatorach się nie odzywa.
Kobieta spędziła tydzień w UK szukając go i wydając przy tym całkiem niemałą sumkę, po czym wróciła do Polski.
Jej córka z własnej woli przeprowadziła się do ojca, uprzednio wygarniając matce.

Jaka była postawa samej zainteresowanej, mieszanej z błotem przez koleżankę?
"Ale przecież to mojego byłego męża wina! Ahmed mógł nas przecież sprzedać na narządy albo zgwałcić! A on nie zareagował!"
Szkoda, że darwinizm nie zadziałał.

autobus

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 391 (493)