Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kabo

Zamieszcza historie od: 5 sierpnia 2011 - 18:04
Ostatnio: 17 listopada 2021 - 23:21
  • Historii na głównej: 6 z 12
  • Punktów za historie: 4909
  • Komentarzy: 311
  • Punktów za komentarze: 2345
 

#72393

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy miałam naście lat (czyli naście lat temu), obecny stereotyp na temat Cyganów nie był jeszcze tak rozpowszechniony, albo może ja jeszcze słabo się orientowałam, jaki część z nich ma sposób na życie.

Kupowałam coś w kiosku (pewnie BRAVO GiRL!), kiedy opadła mnie chmara dzieciaków, najstarszy był w moim wieku, kolejny ze dwa lata młodszy i tak kolejno odlicz do najmniejszego smarka, który miał może z pięć lat. Szwargotali jeden przez drugiego, najpierw chcieli chyba drobne, nie pamiętam już dokładnie. Potem chcieli mnie zaciągnąć do pobliskiego sklepu spożywczego, bo oni chcą jedzenie. Trajkotali, byli niesamowicie natarczywi, przekrzykiwali mnie i siebie nawzajem. Myślę sobie "cholera, mogę olać i wrócić do domu, ale jak polezą za mną?" (mieszkałam bardzo blisko). Nie za bardzo mi się uśmiechało, żeby wiedzieli, gdzie mieszkam.
No to kombinuję. Weszłam z nimi do tego sklepu, żeby zyskać na czasie. Rozbiegła się ta ferajna i zaczęli mi wrzucać do koszyka jakieś chipsy, słodycze, napoje i inne artykuły pierwszej potrzeby. Ja się nawet przez chwilę zastanawiałam, czy im faktycznie jakichś drożdżówek nie kupić, ale jak mi to wszystko nawrzucali, nadal robiąc raban jak stado szerszeni, postanowiłam się ewakuować. Kazałam kończyć zakupy, sama stanęłam przy kasach. Spojrzeli na mnie, ja na nich, znowu rozbiegli się między półkami, a ja rakiem ze sklepu wydreptałam i schroniłam się obok, w solarium :)

Poczekałam chwilę i jakoś udało mi się wrócić spokojnie do domu. Jakbym to wszystko kupiła, to pewnie tym bardziej poszliby sprawdzić, gdzie mieszkam.
Nie wiem, może to wredne było, ale nie za bardzo w zasadzie widziałam inne sensowne wyjście z tej sytuacji. Nie wiem, czy dzisiaj nie zrobiłabym tak samo ;)

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 278 (322)

#68954

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odebrałam ostatnio telefon w pracy. Klient ze standardowym problemem - zawieszony router, klient nie wpadł na to, żeby po dwóch miesiącach spróbować restartu. Pan był z jakiegoś - nie do końca dla mnie jasnego - powodu zły. Pewnie wkurzała go muzyczka podczas oczekiwania albo coś podobnego.

Po serii chaotycznych poburkiwań z jego strony, w jaki sposób pan dał upust swojej frustracji? Życzył mi, aby dziecko umarło mi na kolanach, kiedy będę dzwoniła po pomoc. Zanim odniemówiłam, powtórzył mi to dobitnie ze cztery razy.

Podziekowałam panu za rozmowę. Poszłam zapalić. Kiedy wróciłam, pan rozmawiał, już w miarę grzecznie, z koleżanką. Podesłałam jej szybko dane, zasugerowałam restart, zadziałało.

Nie mam dzieci. Tak sobie od dwóch dni myślę, że całe szczęście, że facet nie trafił na którąś z moich koleżanek, większość jest dzieciata.
Nie wiem, co trzeba mieć we łbie.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 403 (461)
zarchiwizowany

#50108

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mamy przy firmie Fundację. Fundacja robi rożne rzeczy, np w grudniu sponsoruje akcje mikołajkowe - do zgłoszonych wolontariuszy przesyła bony Sodexo, za które wolontariusze kupują drobne upominki i każda ekipa w strojach mikołajowych udaje się do wybranego przez siebie szpitala na oddział dziecięcy. Dwa lata temu brałam w tym udział jako asystent Mikołaja, w zeszłym roku wzięłam organizację w swoje ręce, toteż osobiście byłam zobowiązana dostarczyć Fundacji dowód zakupu w postaci faktury - w przypadku niedostarczenia mają prawo potrącić mi równowartość z wypłaty. Bony opiewały na niecały tysiąc złotych.
Moim błędem było podanie danych do faktury - w wyniku niedopatrzenia podałam dane na firmę, a powinnam na Fundację, która jest oddzielnym podmiotem gospodarczym. Jednak o wiele większym błędem było wybranie jako sklepu, w którym kompletowaliśmy paczki, hipermarketu Korona we Wrocławiu.
Kiedy zorientowałam się w swojej pomyłce, udałam się do POKu poprosić o fakturę korygującą. Usłyszałam, że do tego potrzebuję, aby Fundacja wystawiła mi notę korygującą. Zwróciłam się więc do księgowej z Fundacji o wystawienie takowej. Księgowa mówi "ale po co, to niepotrzebne". Mówię "nie wiem, nie znam się na tym, ale wystaw im proszę". Wystawiła, przysłała kurierem, pojechałam do POKu.
Druga wersja - nota korygująca niepotrzebna, muszę sobie wystawić (tzn Fundacja) sama fakturę, a oni ją tylko podbiją. Pytam, skąd w takim razie poprzednia informacja o nocie korygującej, uzyskana w tym samym punkcie. Pani mówi "nota nie, musi być faktura, my mamy taką procedurę.
Ok, zaczęłam przeczuwać, że nie będzie tak prosto. Zaczekałam i następnego dnia zadzwoniłam do POKu, pytając kolejną panią, jak mam załatwić swoją sprawę. Pani prosi, żeby zaczekać i idzie się konsultować. "Ona sobie sama musi wystawić nową fakturę, bo to ona się pomyliła" - słyszę zduszony głos pani - szkoda, że nie wyciszyła telefonu.
Ok, skoro dwie mówią to samo, to jest duże prawdopodobieństwo, że mówią z sensem. Zawracam księgowej głowę kolejny raz. Już dawno po terminie dostarczenia faktury, początek roku bodajże.
Niestety, pudło. Fundacja nie jest płatnikiem VAT, więc nie może wystawić faktury korygującej. Sytuacja staje się patowa tym bardziej, że osobiście jestem jak dziecko we mgle, kompletnie nie orientując się w labiryncie podatkowo-księgowych przepisów. Jedna mówi jedno, druga mówi drugie, co robić?
No cóż, próbowałam. Byłam tam i drugi i trzeci i piąty raz. Z instytucjami tak jest - jak masz bardziej skomplikowany problem, to musisz próbować aż trafisz na kogoś, kto ma przede wszystkim wolę, a poza tym odpowiednie umiejętności do rozwiązania go. Toteż z taką nadzieją odwiedzałam hipermarket i uzbierałam kolekcję różnych wersji, wliczając w to polecenie przyjechania z zakupionym jakieś dwa-trzy miesiące wcześniej towarem (???), na podstawie którego wystawią nową fakturę - pomijając absurd tego stwierdzenia, co miałam zrobić? Pojechać na Koszarową i pozabierać dzieciom kredki? A jak któraś będzie złamana, to co? Na to pani mgliście stwierdziła, że w takim razie muszę napisać podanie i wtedy się bardzo długo czeka.
Zarzuciłam, przyznaję, temat na jakiś czas, bo nie miałam ochoty i czasu przebijać się co tydzień przez miasto, żeby posłuchać kolejnej opowieści, a Fundacja przestała się upominać. Odezwali się w marcu - kończył się rok rozliczeniowy.
Pojechałam znowu, wydębiłam numer do kierowniczki, bo panie z POKu były bezradne. Ubłagałam księgową, żeby dogadała się z tą kierowniczką, bo naprawdę miałam już dość wszelkich kontaktów z nimi. Dostałam sygnał "weź dokumenty i jedź, kierowniczka wystawi fakturę". Wreszcie! Przezornie zabrałam ze sobą narzeczonego. Dojeżdżamy, odczekujemy w kolejce, tłumaczę, że mam tu dokumenty, proszę o przekazanie ich do pani kierownik, ona będzie wiedziała, co z nimi zrobić. Pani ani me, ani be, więc nakreślam, o co mniej więcej chodzi. Pani dalej niepewna, co powiedzieć, więc 'przejmuje' mnie druga pani, która obsługiwała inną klientkę. I zaczyna, że tak się nie da, że na podstawie noty się nie wystawia itd. Chcąc oszczędzić jej i swój czas mówię, że rozumiem, ale mimo wszystko proszę o przekazanie papierów. I tu pada pytanie o nazwisko pani kierownik. Odpowiadam więc:
- [J]a: Nie znam nazwiska, żadna z Pań nie podawała, pani kierownik też nie mówiła, żeby się na nią powoływać.
- [P]ani [Z] [P]OKu: Bez nazwiska się nie da, bo nie będzie wiadomo, komu przekazać.
- J: Jak to? Ilu macie kierowników w jednym POKu? - dziwię się.
- PZP: No proszę pani, to trzeba znać nazwisko, proszę nas zrozumieć, to nie wiadomo, do kogo przekazać.
W tym momencie włącza się [N]arzeczony, zadając, jak to facet, rzeczowe pytanie:
- [N]: Przepraszam, a jak pani się nazywa?
Pani z POKu, która była już nieźle podirytowana, bo rozmowa trwała znacznie dłużej, niż ją przedstawiłam, zgromiła biedaka wzrokiem i odrzekła z godnościOM osobistOM:
- PZP: JA się nie muszę panu przedstawiać!
Po chwili zadumy nad komicznością tego stwierdzenia zapytałam, co w sytuacji, kiedy przyjadę następnym razem odebrać dokumenty i kolejna pani z POKu zażąda ode mnie nazwiska osoby, która je przyjmowała, bo to nie wiadomo i przecież nie można w żaden sposób sprawdzić, kto był na zmianie w dniu i o porze dnia, którą podaję.
- PZP: Proszę zaczekać, przecież ja tu obsługuję innego klienta!
- J: Proszę pani, ale ja się pani w kolejkę nie wepchnęłam, sama pani podeszła, gdy rozmawiałam z pani koleżanką.
- PZP: Bo koleżanka jest nieświadoma!
Aha. Na takie postawienie sprawy nie znalazłam odpowiedzi, więc pokornie zaczekałam i udało mi się ugrać, że zostawię dokumenty i "jak się po nie ktoś zgłosi, to przekażę, jak nie, to nie". Uhhh. Ręce mi się trzęsły po tej rozmowie. Pojechaliśmy.
Były jeszcze jakieś problemy, ale na szczęście użerała się z nimi księgowa, po interwencji w centrali w Warszawie wreszcie dokument ponoć został wystawiony. No to jadę, oby ostatni raz.
Trafiłam na panią "ja się nie muszę przedstawiać". Nie poznała mnie, ale gdy powiedziałam, po co tu jestem, skojarzyła fakty i jakby odrobinkę się zirytowała... Poszukała, poszukała, coś tam bąknęła, że jej nie było kilka dni i koleżanki musiały przełożyć. W końcu podaje mi zaklejoną kopertę. Stoję przy tym POKu i ją otwieram, pani jastrzębi wzrok ma wbity we mnie. Pytam w międzyczasie czy rzeczywiście jest tam faktura korygująca.
- PZP: Taaak, sama osobiście ją wystawiałam.
No rzeczywiście, była. No to jak ona ją wystawiła? Wbrew procedurom?

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (225)

#47706

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Utarło się przekonanie, że na infoliniach pracują same ciołki i jak chcesz coś załatwić, to najlepiej krzyczeć, że żądasz rozmowy z prezesem tudzież dyrektorem, w ostateczności można zadowolić się kierownikiem. O pani wyznającej podobną filozofię będzie.

Otóż zadzwoniła pani z informacją, że ona już dwie godziny temu zgłaszała awarię i owa awaria nadal nie jest usunięta. Skandal! Był to bodaj trzeci monit w ciągu tych dwóch godzin.
Pani pokrzyczała sobie trochę na konsultantkę, że ona żąda, że natychmiast, że to nie do pomyślenia, normalnie trzecia wojna światowa. A potem przyszło olśnienie. No po cóż rozmawiać z byle jaką konsultantką, przecież sprawa zakrawa na całkowitą katastrofę i natychmiast powinien się nią zająć jakiś kierownik. Wiadomo bowiem powszechnie, że wszyscy konsultanci będą cię zbywać i nigdy nie załatwią twojej sprawy lecz, jeśli tylko uda ci się dobić do kierownika, on w jednej chwili naciśnie wielki, czerwony guzik, znajdujący się na jego wielkim, kierowniczym biurku i wnet usługę uruchomi.
Tak więc konsultantka pokornie po kierownika spieszy.

Mija jakieś trzydzieści sekund. Kierownik podnosi słuchawkę, przedstawia się, pyta, w czym może pomóc. "No nareszcie raczył pan podejść do słuchawki!" - słyszy w odpowiedzi. Potem przez kilka minut słuchać znajomy już monolog - że pani żąda, że skandal... W końcu pani zadaje pytanie, no kiedy to w końcu zostanie naprawione?
-Proszę pani, a wię...
-Tu jest instytucja zaufania publicznego, co wy sobie wyobrażacie, to ma natychmiast działać! - i tak w ten deseń kolejne kilka minut. Sytuacja powtarza się kilka razy - pani zadaje pytanie, kierownik zdąży zaczerpnąć oddech, powiedzieć półtora słowa i jego wypowiedź zostaje przerwana. Nie ma zwyczaju wdawania się w pyskówki z klientami, więc zrezygnowany słucha. Po kilku minutach pani po raz kolejny zadaje swoje pytanie. Kierownik, nauczony doświadczeniem, jest już ostrożniejszy.

-Mogę coś powiedzieć?
-No niechże pan mówi!
-Ale na pewno? (no fakt, to już nie było do końca profesjonalne, kąciki ust lekko mu zadrgały:))
-Pan sobie ze mnie kpi?? Proszę mówić!
-Dobrze, więc proszę pani, sytuacja... - no nie dane mu było skończyć.
-Wie pan co? Nie chce mi się z panem rozmawiać!

I jeb słuchawką.
No i po co był jej ten kierownik?

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 503 (577)

#35316

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słoneczny, zimowy dzień. Jestem w odwiedzinach u rodziców i idę sobie do sklepu. 50m od domu przechodzę obok młodego chłopaka - stoi pochylony, ręce na kolanach.
Pytam, czy coś się stało. Podnosi głowę i patrzy na mnie niezmierzenie pustym wzrokiem. Pytam dalej. Nic. Pytam głośniej, czy mnie słyszy. Chłopak zatacza się na mnie, przytrzymuję, opieram go o stojące nieopodal auto (chudy był jak szczypiorek). W ręku ściska upaprany woreczek. Nie znam się na tym specjalnie, ale skojarzyłam fakty. Jako, że ze strony chłopaka brak reakcji, ale i w sensie fizycznym nic mu specjalnie nie dolega, odchodzę kawałek i dzwonię na 112.

Podałam opis sytuacji, dokładny adres. Dyspozytorka nie wie, czy wysyłać pogotowie, czy policję, pyta mnie. Ja też nie wiem, chłopak agresywny nie jest, raczej nikomu nie zagraża, zagrożenie życia też nie ma, no ale normalna sytuacja to chyba nie jest, może coś się stać, więc jakieś służby powinny się tym zająć. Ok, pani przyjmuje zgłoszenie. Pytam, czy powinnam zostać, aż ktoś przyjedzie. Pani mówi, że nie. Poszłam dalej w swoją stronę, ale wracając ze sklepu po 20min zaszłam jeszcze w miejsce, w którym go spotkałam. Ni śladu. Czyli zabrali. Jakoś nieswojo mi było, poszłam do domu.

Po jakichś dwóch godzinach jadę autem z kolegą akurat ulicą, na której znalazłam amatora kleju, dzwoni telefon, numer stacjonarny. Odbieram.
-Dzień dobry, tu pogotowie. Zgłaszała pani na ulicy piekielnej odurzonego chłopaka.
-Zgadza się.
-A skąd pani wiedziała, że jest naćpany?
Myślę sobie, ki czort, coś źle powiedziałam, z pretensjami dzwonią czy co? Ale tłumaczę, że mówiłam, że prawdopodobnie naćpany, zaznaczając, że autorytetem w tej kwestii nie jestem, ale jak po coca-coli to on nie wyglądał. I tu zaczyna się robić coraz dziwniej.
-A jest pani tam przy nim?
-??? Jak to przy nim?
-Czy jest pani jeszcze na miejscu zdarzenia?
-...Proszę pani, ja to zgłaszałam DWIE GODZINY temu! Byłam tam potem, nikogo już nie było, myślałam, że go zabraliście!
-Ale jak to, ja przed chwilą dostałam zgłoszenie!
-Powtarzam, zgłosiłam DWIE GODZINY termu...
-No niemożliwe... To co teraz?
-Nie wiem co teraz, teraz to niech pani nikogo nie wysyła, bo tam już nikogo nie ma.
-Aha... To ja to jeszcze sprawdzę...
I się rozłączyła. A mnie zostawiła z rozdziawioną buzią.

Co do cholery, działo się z moim zgłoszeniem przez dwie godziny?? I co, gdybym zgłaszała np. zawał i była na tyle niefrasobliwa, by mimo zagrożenie życia odejść od chorego??

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 663 (725)
zarchiwizowany

#19979

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnia rozmowa dziś w pracy (infolinia techniczna ISP). Wlaściwie dwie... [J]a, [K]lientka.
[J]: Dzień dobry, kabo, w czym mogę pomóc?
[K]: Ja prosiłam z PANEM, a nie z PANIĄ!
[J]: Słucham?
[K]: No ja prosiłam z PANEM! Czwarty raz już do was dzwonię, proszę mnie połączyć z PANEM.
[J]: Z którym?
[K]: Ja nie będę rozmawiać z żadną panią, wy się nie znacie, proszę mnie połączyć z panem.
[J]: Przykro mi, centrala przydziela połączenia losowo, w czym mogę pomóc?
[K]: Ja z panią nie będę rozmawiać!
Zgłupiałam. W tle lecą komentarze do jakiejś koleżanki "no ku*wa, ile można, znowu będę się teraz przez 10 minut logować (? chyba chodziło o oczekiwanie na infolinii), ku*wa, w ogóle nie powinny tam pracować". Zanim "odgłupiałam", miła pani raczyła odciążyć mój mózg (no wybaczcie, byłam już po 8 godzinach pracy) i rzuciła słuchawką. Obok koledzy z infolinii w śmiech. No cóż, niemal co dzień jest jakiś ciekawy przypadek, więc włączam się ponownie do "ruchu" przychodzącego żartując, że pewnie ponownie trafię na panią z niebywałą skłonnością do PANÓW. Zgadliście. Tym razem byłam już przygotowana, wyświetlił się ten sam numer, co poprzednio. Jak gdyby nigdy nic:
[J]: Dzień dobry, kabo, w czym mogę pomóc?
[K]: No ja chciałam się połączyć z PANEM!
[J]: Wiem, droga pani, przed chwilą rozmawiałyśmy i tłumaczyłam pani, że nie ma możliwości przekierowania połączenia ze względu na płeć konsultanta...
[K]: Tak? To bardzo ciekawe, że dwa razy połączyło mnie z panią.
[J]: Nic w tym niezwykłego, jest po 16, liczba konsultantów jest ograniczona i jest duże prawdopodobieństwo, że połączenie zostanie skierowane do tej samej osoby.
[K]: Ale ja z żadną panią nie chcę rozmawiać!
[J]: Jeśli nie chce pani ze mną rozmawiać, to pozostaje się rozłączyć.
[K]: Bo wy nic nie wiecie, nie znacie się, a mi internet nie działa. Proszę mnie połaczyć z panem.
[J]: Proszę pani, nie ma takiej możliwości. Nawet gdyby, PAN niespecjalnie by pani pomógł, ponieważ z tego co widzę, usługa działa.
[K]}: Jak działa, jak nie działa, informatyk mi na komputer nie może wejść, backupy mi się nie robią!
[J]: Backupy czego się pani nie robią?
[K]: A co pani myśli, że co się w kancelarii prawniczej robi? Ogląda filmy pornograficzne?
[J]: Niestety, nigdy nie pracowałam w kancelarii prawniczej, więc nie wiem, czy ogląda się tam filmy pornograficzne... (wiem, jawna prowokacja, ale absurd sytuacji wywołał głupawkę)
Dalej nie będę przytaczać, bo duuużo czasu mi zajęło ustalenie, o co drogiej klientce może chodzić. Biorąc pod uwagę początkowe wspomnienie o tym, że "informatyk na komputer nie może wejść" podejrzewam, że pani chodziło o przekierowanie portów, bo komputer miała skonfigurowany na adresie prywatnym, czyli niedostępnym z zewnątrz. Jednak dla pani to nie była kwestia konfiguracji naszego routera, którą wykonalibyśmy z dziką rozkoszą, gdyby tylko była w stanie podać nam potrzebne porty. Nie, to była AWARIA, PROBLEM po naszej stronie. Cóż, widać instalujemy zbyt mało domyślne routery. A miła pani nie miała zbyt dużego szczęścia, gdyż 90% obsady na dziale technicznym to kobiety...;)

call_center

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (174)

#16136

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia kumpla, nie piekielna, raczej zabawna, aczkolwiek z lekką nutką złośliwości po obydwu stronach. Również z infolinii technicznej. Standardowa rozmowa, klient zgłasza brak dostępu do internetu, [KOL]ega przyjmuje zgłoszenie. Podczas zapisywania zgłoszenia, [K]lient, chyba z nudów, co chwilę zagaduje:
[K]: A ja sobie siedzę w domu, a pan nie...
[KOL]:...
[K]: A ja sobie oglądam telewizję, a pan nie...
[KOL]:... (nadal cisza, aczkolwiek lekko już zniecierpliwiony).
[K]: A ja sobie piję drinka, a pan nie...
Tu kolega nie wytrzymał.
[KOL]: A ja mam internet, a pan nie.

Reakcja klienta - najpierw zaskoczenie, później szczery śmiech :)

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1027 (1061)

#16131

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zasłyszana, miała miejsce na infolinii technicznej operatora dostarczającego między innymi internet. Udział biorą [KON]sultantka i [K]lient (oj, piekielny). Seria wyzwisk, krzyków i wulgaryzmów ze strony klienta, cała rozmowa prowadzona w takim tonie. Wreszcie konsultantka nie wytrzymuje:
[KON]: Proszę pana, ale ja naprawdę już nie wiem, czego pan chce. Może chce pan kupić sobie worek buraków?
[K]: Yyy... ale... po co mi worek buraków?
[KON]: No miałby pan kolegów...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 876 (982)
zarchiwizowany

#16209

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja pierwsza praca, tuż po liceum. Poszłam na studia zaoczne,więc trzeba było na nie zarobić. Z braku kwalifikacji zatrudniłam się w sklepie spożywczo-różnistym, takim większym, samoobsługowym. Nie stałam na kasie, moim zadaniem było tylko dokładanie towaru i dbanie o porządek na hali sklepu.
Nie było tam do roboty NIC. Sklep był drogi i towar słabo schodził, więc nie było co dokładać. Potrafiłyśmy z dziewczynami przez pół godziny ściągać kartony z regałów (sklep nie posiadał magazynu, zapasowy towar ustawiany był na szczycie regałów z produktami przygotowanymi do sprzedaży) ciężkie kartony z sokami, żeby spod spodu wydobyć ten jeden karton, wyciągnąć z niego JEDEN sok, żeby dołożyć go na półkę... Bo nawet jak nie było nic do roboty, trzeba było udawać, że się pracuje.
Dziewczyny, które tam pracowały, były zadowolone. Z reguły starsze ode mnie, często z rodzinami na utrzymaniu, cieszyły się, że mają prace za 5zł na godzinę. Umowa zlecenie. Kiedyś, dokładając towar zauważyłam, że akurat w miejscu, którym pracowałam, produkty zaczęła wybierać kobieta, wokół której kręciła się trójka dzieci. Z racji tego, że zablokowali mi dostęp do półek, zastygłam z kartonem w ręku, czekając, aż skończą. Stałam tak z pół minuty, po czym dziewczyny zwróciły mi uwagę, że nie mogę sobie robić takich przerw w pracy, bo jest monitoring i szefowstwo patrzy... Chyba powinnam była stratować tą kobietę i jej dzieci, bo uniemożliwiała mi pracę...
Niektóre pracownice zachowywały się tak, jakby robiły co najmniej karierę menedżerską. Ania Ś. była "Królową konserw". Sama się tak nazywała, była z tego powodu ogromnie dumna, a każda półka, na której stały konserwy, była podpisana "Królestwo Ani Ś."...
Któregoś dnia rozmawiałam z szefową, kiedy przybiegła Ania Ś. i krzyczy:"Szefowo, szefowo, niech szefowa zobaczy, co znalazłam pod kasami!" - i pokazuję jakąś gazetę. "To jest WCZORAJSZA gazeta, kasjerki nie sprzątają pod kasami!" i z miną triumfatorki złapała się pod boki. Szefowa ją olała.
Samo szefowstwo też było piekielne. Było to małżeństwo. Od współpracowników dowiedziałam się, że nie lubią palenia. Oprócz tego, że całych 15min przerwy na 8 godzin pracy nie mogłam wykorzystać, jak chciałam (był CAŁKOWITY zakaz palenia, nie wolno było wyjść poza teren sklepu na dymka, BO NIE), to problemem było w ogóle posiadanie przy sobie papierosów. Otóż codziennie, przed wejściem do pracy, trzeba było dać do ometkowania towary, które miało się ze sobą, a które mogły się znajdować na sklepie, więc i papierosy. I nie miałam prawa mieć przy sobie tych papierosów. Więc nie dawałam ich do ometkowania, licząc na szczęście. Pomijam już fakt tak bezceremonialnego dawania do zrozumienia, że jesteś potencjalnym złodziejem.
Po trzech tygodniach moja kariera się zakończyła. Miała w głębokim poważaniu wyznaczony czas przerw, szłam na przerwę na tyle czasy, żeby móc w spokoju coś zjeść. Co kilka dni dzwoniłam też, że dzisiaj nie przyjdę (umowa zlecenie, ruchome godziny pracy), bo miałam totalnie dość. Gdy szefowa poinformowała mnie o zwolnieniu, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Analizując ten okres czasu z perspektywy wiem, że gdybym tam została, nabawiłabym się pernamentnej depresji. Nigdy więcej.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (45)
zarchiwizowany

#16130

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historyjka z pracy na infolinii technicznej operatora dostarczającego miedzy innymi internet. Dialog [KOL]eżanki z klientem, który był bardzo niemiły, wulgarny i ogólnie piekielny. Po serii krzyków i wulgaryzmów pada taka wypowiedź [K]lienta:
[K]: No i co ja mam teraz zrobić, co? Kiedyś to przynajmniej były telepunkty, można było pójść, opiep**yć kogoś, a teraz co, ku*wa? Tylko te głupie infolinie, może mi powiesz (tak, oczywiście, jesteśmy na "ty"), do kogo ja mam teraz pójść i powiedzieć "Ty chu*u"?
[KOL]: Proponuję spojrzeć w lustro i mówić, co pan chce...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (213)