Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

reiko

Zamieszcza historie od: 15 lutego 2011 - 19:38
Ostatnio: 24 sierpnia 2014 - 21:33
  • Historii na głównej: 10 z 19
  • Punktów za historie: 3940
  • Komentarzy: 239
  • Punktów za komentarze: 1647
 

#38233

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja siostra szuka pracy m.in. jako wychowawca w przedszkolach i żłobkach - zgodnie z wykształceniem. Ostatnio w jednaj takiej placówce (przedszkole i żłobek w jednym) była na dniu próbnym. Jej opowiadanie o tym, co tam widziała naprawdę mnie zasmuciło.

Był tam chłopiec. Dla potrzeb historii niech będzie Krzysiem. Krzyś ma 2,5 roku. Dziecko jak wiele innych. W żłobku/przedszkolu powinien się bawić, poznawać inne dzieci i beztrosko przeżywać część swojego dzieciństwa. Dziecko ufne i spragnione kontaktów z innymi. Niestety ma pecha. Panie opiekunki nie lubią Krzysia, a raczej mamy Krzysia. A skoro one go nie lubią, to wszyscy, a już na pewno inne dzieci, nie powinni go lubić.

"Krzysiu! Nie podchodź do mnie! Mówiłam, że cię nie lubię!", "Mama Krzysia zbiera na samochód. Ciekawe, kiedy uzbiera jak się taksówkami wozi!", "Nie lubimy Krzysia! Niech się sam bawi!", "Krzysiowi nie wycieraj buzi. To kara dla niego, że się pobrudził!" (to do mojej siostry, gdy wycierała dzieciom buzie i rączki po obiedzie) - to tylko niektóre rzeczy, których Krzyś musiał wysłuchać przy całej grupie w ciągu krótkiego pobytu mojej siostry w żłobku/przedszkolu.

Czym maleńkie dziecko mogło zasłużyć na takie traktowanie? Chyba tylko tym, że ma nadwagę, a jego mama nosi mini i odwozi syna taksówką. Inny chłopiec podpadł tym, że ma zbyt bogatych rodziców. Bo jak można lubić synka prawniczki i lekarza?

żłobek/przedszkole

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (823)

#15829

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się pewna rozmowa telefoniczna, gdy szukałam pokoju do wynajęcia na pierwszym roku studiów:

[ja] Dzień dobry. Dzwonię w sprawie ogłoszenia o pokoju do wynajęcia. Czy to jeszcze aktualne?
[pan] Taaa...
[j] Kiedy mogłabym obejrzeć pokój?
[p] A na co?
[j] Jestem zainteresowana wynajęciem tego pokoju, ale przed podjęciem decyzji chciałabym go zobaczyć. Kiedy byłoby to możliwe?
[p] A co tu oglądać? Łóżko jest, kuchnia jest wspólna, łazienka jest i miska co by się umyć tyż jest. Bierze pani, albo nie. Tu nie ma co oglądać.
[j] To ja dziękuje.
[p] To co d*pe zawraca bez potrzeby?
[j] Do widzenia.

pokój dla studentki

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 606 (676)

#15679

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dużo jest historii o wynajmowanych przez studentów pokojach/mieszkaniach. Ja opowiem o moim pierwszym wynajmowanym pokoju.

Przed rozpoczęciem studiów trochę późno zaczęłam szukać jakiegoś pokoju. Studia w niewielkim mieście, więc we wrześniu ciężko było już znaleźć jakieś szczególnie ciekawe ogłoszenia. Coś się trafiło- jadę oglądać. Pani Właścicielka (PW) pokazuje pokój: przechodni, miałam go dzielić z jakąś dziewczyną. Prowadził on do następnego pokoju w którym mieszkały jeszcze dwie studentki. Cóż, może nie będzie źle. Same dziewczyny, mniej więcej w tym samym wieku- można się dogadać. Pani mówi, że bardzo się z nimi zżyła, razem oglądają "M jak miłość", no niemal jak rodzina. Do tego oczywiście kuchnia do dyspozycji, oddzielna łazienka dla nas. Na piętrze mieszka też córka i studiuje na tym samym wydziale na który ja się dostałam. Więc jak może być smutno sześciu kobietom pod jednym dachem? Żyć i nie umierać ;)

Rzecz, która powinna już wtedy mnie stamtąd przegonić- wg pani nie było problemem, że w pokoju, w którym mam mieszkać jest jedno łóżko: "dziewczynki takie szczupłe, to się we dwie zmieszczą" ;] Ostatecznie ustaliłyśmy, że będę spać na materacu, który sama przywiozę.

Jako, że nie było czasu wybrzydzać- zostałam tam. Najwyżej po semestrze się zmyję. Koleżanka z pokoju okazała się być miłym dziewczęciem spod wschodniej granicy. W pokoju obok mieszkały niemiłe siostry bliźniaczki. Pani właścicielka początkowo była "do rany przyłóż", ale nie minął tydzień a już zaczęła pokazywać rogi...
- kuchnia do dyspozycji- na nas cztery miałyśmy do podziału jedną półkę w lodówce,
- właścicielka oczekiwała, że żadna z nas nie będzie zostawać na weekendy. Jeżeli chcemy zostać, dopłacamy za weekend 20 zł.
- nie znosiła odwiedzin. jeżeli takie się zdarzały nie mówiła tego wprost, tylko np mi, że taki podejrzany typ odwiedził bliźniaczki, na pewno złodziej i narkoman,
- "M jak miłość", to był jakiś chory ceremoniał. PW potrafiła wołać mnie przez pół odcinka i nie przyjmować odmowy do wiadomości. No jak może mnie nie ciekawić TAKI serial!

PW chciała wiedzieć o nas wszystko. Dosłownie. Kiedyś, np., zakomunikowałam jej (właściwie odpowiedziałam na pytanie, gdzie się wybieram), że wychodzę do koleżanki. Po wizycie u koleżanki byłam umówiona ze znajomym z roku. Ok 1:00 odprowadził mnie na stancję, pożegnaliśmy się na ulicy. Rano pani ze zjadliwym uśmiechem spytała, jak się udał wieczór z kolegą (do 1:00 czekała na mnie gapiąc się w okno!).

Zaczęło mnie, po jakimś czasie, zastanawiać rozmieszczenie moich rzeczy.. Zazwyczaj wiem, gdzie co trzymam. Szybko się orientuję, gdy coś zmieni położenie. Kiedyś PW nie zauważyła, że wróciłam wcześniej z uczelni. Siedziałam sobie cichutko w pokoiku z notatkami. Nagle skrzypienie drzwi..powoooluuutkuuuu.. do pokoju zagląda głowa PW... Rozgląda się.... i szok... jej wyłupiaste oczka zatrzymały się na mnie... "oooo... myślałam, że Cię nie ma! ja chciałam tu poodkurzać." Po czym zbiegła na dół i za kilka minut wróciła z odkurzaczem (najpierw musiała wygrzebać go z szafy). Wszystko jasne..

PW była niezwykle oszczędna. Oszczędzała np. na wodzie. Stąd pojawił się między nami konflikt. Czy ktoś słyszał o takich fanaberiach, by brać prysznic dwa razy dziennie? Normalni ludzie, wg PW, kąpią się raz w tygodniu! No przecież PW nie śmierdzi chyba!! (Stara palaczka ;] ) Nie ustąpiłam co było powodem mega gniewu i ciągłych nerwowych wymian zdań.

PW oszczędzała też na ogrzewaniu. Jesienią dało się wytrzymać, ale w zimie.. Spałam w dresach, polarowych skarpetkach, koszulce z długim rękawem, bluzie, pod kołdrą i kocem. Gdy pewnej nocy, obudzona przez zimno, przyglądałam się powiewającym na wietrze firankom (nieszczelne okna), w mojej głowie zakiełkowała myśl "Trzeba uciekać!!".

W pierwszym tygodniu lutego poinformowałam PW, że z końcem miesiąca się wyprowadzę (miałam opłacony cały miesiąc). Miała więc ponad trzy tygodnie na to, by dać ogłoszenie i znaleźć kogoś na moje miejsce. Z czego dwa tygodnie to ferie, więc i tak by mnie nie było. PW kazała mi się wynosić natychmiast. No tak, nie mam świadków, że dałam jej pieniądze. Na szczęście właściciel mojej nowej stancji był człowiekiem niezwykle ugodowym i sympatycznym. Wprowadziłam się tam natychmiast. Stratna o kilka stów ale z korzyścią dla mojego zdrowia fizycznego i psychicznego.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 592 (628)

#11380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z sieciowego sklepu z ubraniami, w którym pracowałam kilka lat temu. Czas letnich wyprzedaży. Na stole przed wejściem ułożone były t-shirty w promocyjnej cenie. Klienci działali w ten sposób, że przychodziła fala (chmara kobiet oblegała stół jak muchy) potem była chwila spokoju. Korzystając z tych kilku minut jedna albo dwie z zespołu (w takim gorącym okresie zazwyczaj byłyśmy 3 na sklepie) zbierały t-shirty spod stołu i porządkowały te, które na stole pozostały po inwazji.

Akurat w opisywanej sytuacji jedna z koleżanek (dla potrzeba historii niech będzie [O]lą) porządkowała stół. Ja robiłam coś przy kasie. W pewnym momencie do sklepu weszła [K]lientka (ok 30, średnio zadbana. płowe, długie włosy w koński ogonek, jakieś spodnie niby płócienne, jasne i koszula w tym stylu. pani cała w beżach, na nosie okulary). Kobieta była zajęta jedzeniem malin z kartonowego pudełeczka. Zasada jest jedna i powszechnie znana - klienci nie mogą wchodzić na sklep z jedzeniem. Jednak ta pani zdawała się nie widzieć w tym przeszkody. Stanęła nad stołem i połknęła malinę, po czym wsadziła do ust kolejno każdy palec, oblizała i zabrała się za oglądanie t-shirtów. Ola otrząsnęła się z szoku:

[O] Proszę pani, nie wolno wchodzić do sklepu z jedzeniem. Proszę wrócić z zapakowanymi malinami lub bez nich i po tym, jak umyje pani ręce.
[K] Mam czyste ręce.
[O] I ja i koleżanka (wskazanie na mnie) widziałyśmy co Pani zrobiła. Proszę wrócić po tym, jak umyje pani ręce, a teraz nie dotykać ubrań.
[K] Mam czyste ręce. Nie wiem, co ma pani na myśli, ale to mnie obraża! Mam prawo oglądać ubrania a pani nie może mnie wygonić.

Wtedy dołączyłam się do rozmowy, potwierdziłam słowa Oli. Powiedziałam klientce, że nie kupi nic w naszym sklepie jeśli nie zastosuje się do oczywistych zasad i zapraszamy bez jedzenia i po umyciu rąk. Poszła sobie.

Następnego dnia Ola, która była dzień wcześniej w sklepie do samego zamknięcia (ja wyszłam 2 godziny przed) opowiedziała mi, że Malinowa wparowała do sklepu punkt 22 i nie chciała wyjść, mimo, że nic nie kupiła. Kierowniczka (która przyszła po południu do pracy i też była do końca) musiała ją wyprosić ze sklepu. Oczywiście nie obyło się bez awantury.

To nie był koniec. Tydzień później dostałyśmy mail od kierowniczki regionalnej w tej sprawie. Okazało się, że Piekielna nasmarowała na nas skargę do centrali firmy. Że wypraszamy klientów ze sklepu, jesteśmy nieuprzejme, niekompetentne itd. Nie pomogły nasze tłumaczenia, nikt naszej wersji nie przyjął. Otrzymałyśmy pouczenie a Ola nakaz przeproszenia malinowej. W ramach przeprosin klientka miała też dostać za free komplet bielizny (w ofercie była zabawna bielizna dla nastolatek- kolorowa bawełniana. komplet to majteczki i koszulka).

Paniusia nie kazała na siebie długo czekać. Z miną zwycięzcy zjawiła się po kolorowe gatki. Dłuuuugo wybierała. Na sklepie byłam ja i kierowniczka. Ola poszła na zaplecze (miałam ją zawołać gdy Malinowa sobie pójdzie). Gdy klientka w końcu zdecydowała się na jakiś komplet nie omieszkała upomnieć się o przeprosiny od Oli. Kierowniczka powiedziała, że mimo oficjalnego stanowiska firmy ona nie widzi nic złego w zachowaniu Oli, która bezpośrednio jej podlega. Dostała przeprosiny od firmy i ma się tym zadowolić. A ona, jako kierownik sklepu, na pewno nie zmusi pracownika by przepraszał za wykonywanie obowiązków zgodnie z przeszkoleniem. Malinowa zabrała swoje gatki i się zmyła. Na szczęście już nas nie odwiedzała.

sklep z damskimi ciuszkami

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 550 (622)
zarchiwizowany

#11940

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Już nie mieszkam w mieszkaniu z historii- wielka płyta w wielkim blokowisku. Dzwonek do drzwi. Otwieram, a za nimi mężczyzna może 35-40 lat, mundur policyjny. Na czole mógłby mieć z powodzeniem wielki neon "JESTEM SUPER WAŻNY I BARDZO ZADOWOLONY Z SIEBIE". Do twarzy przyklejony uśmiech:

[D] Dzielnicowy Adam Kasztanek, Komenda Rejonowa Dzielnicy XXXX się kłania.
[J] Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
[D] Co robiła pani dnia tego i tego (tu pada data ponad dwa tygodnie wstecz)w godzinach takich i takich (wczesny wieczór)
[J] Pana naprawdę myśli, że ja pamiętam?
[D] Proszę sobie przypomnieć. Impreza była?
[J] Impreza? U mnie?
[D] No jak pani nie pamięta, to może dobra impreza była hehehe..
[J] Nie wiem, jaki styl zabawy pan preferuje, chyba inny niż ja i chyba za dużo sobie pan pozwala.
[D] (uśmiech na ułamek sekundy znika) To przepraszam. Chciałem pomóc. To pamięta pani coś? Była pani w domu?
[J] O tej porze, bardzo możliwe, że tak. No niech będzie, że byłam w domu. A mogę wiedzieć o co chodzi?
[D] A słyszała pani coś dziwnego na korytarzu? Widziała pani kogoś?
[J] Nie, zresztą u mnie najczęściej radio jest włączone albo muzyka. Sąsiadów nie znam, więc gdyby ktoś obcy tu był, to nawet bym nie zauważyła. A nie dosłyszałam, o jakiej sprawie mówimy?
[D] No bo wtedy właśnie ktoś z tamtej części korytarza dwa rowery ukradł. Mamy zgłoszenie i taki wstępny wywiad robię.
[J] Mówi pan, że PONAD DWA TYGODNIE TEMU ktoś rowery ukradł? (skoro warto zgłaszać, to pewnie trochę kosztowały)
[D] No tak właśnie, a co?
[J] I dziś robi pan wstępny wywiad..
[D] No takie obowiązki (uśmiech jeszcze szerszy) A coś sobie pani jednak przypomniała?
[J] Nie, nie. Ja tak z podziwu nad waszą brawurą działania.
[D] (uśmiech gaśnie) To pani mi tu podpisze, że z panią rozmawiałem, dobrze?
[J] Oczywiście. Proponuję emerytów z bloku popytać. Więcej są w domu.
[D] Ja wszystkich po kolei pytam Dziękuję. Do widzenia
[J] Do widzenia.

Na szczęście więcej się nie widzieliśmy. Ciekawe, czy rowery znaleźli?

KRP

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (187)

#11049

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez jakiś czas pracowałam w biurze pewnej instytucji państwowej. Bardzo się tam nie lubiłam z informatykami. Nie lubiliśmy się, ponieważ byłam dość uparta i upierdliwa.

Pierwszy tydzień mojej pracy: każdy dzień zaczynałam od wizyty u nich z pytaniem, kiedy na moim biurku pojawi się komputer. Tak, nie miałam komputera do pracy, który potrzebny był mi do wykonania ok 75% moich obowiązków. Tydzień minął mi na porządkowaniu akt, wypełnianiu druczków, klejeniu i adresowaniu kopert. Dodam, że jedyną przyczyną, dla której komputera nie miałam, była opieszałość informatyków. Ciągle nie mieli czasu.

Kiedy już spotkało mnie to dobrodziejstwo (w drugim tygodniu mojej pracy)i panowie udostępnili mi sprzęt, nie był to koniec kłopotów. Komputer był naprawdę przestarzały. Miał w zwyczaju notorycznie się wieszać i wyłączać. Pisałam sobie pismo, robiłam ważną dokumentację, a komputer się wyłączał. Bądź sobie spokojnie wisiał. Świetne warunki pracy. A panowie informatycy nie byli chętni do robienia przeglądów i szukania przyczyny złego działania sprzętu. Do tego traktowali osoby zwracające się do nich jak idiotów i każda prośba o pomoc kończyła się poleceniem wyłączenia i ponownego włączenia sprzętu "i na pewno będzie ok".

Jednak pewnego dnia naprawdę mnie zdenerwowali. Z moim złomem zżyłam się przez kilka miesięcy. On sobie "wisiał", ja go wyłączałam i włączałam. Jako, że operacja taka trwała dość długo (wiekowy sprzęt powoli się rozkręcał) mogłam sobie w tym czasie zrobić kawę z czystym sumieniem. Do pokoju wpada zadowolony z siebie [I]nformatyk i od progu mówi:

[I] No to będzie pani zadowolona. Dostanie pani nowy komputer do pracy!
[Ja] Ooo... Miło mnie pan zaskoczył. Kiedy mogę się spodziewać?
[I] Zaraz przyniosę.

Faktycznie, jeszcze tego samego dnia targa ze sobą wózek. Na wózku... dwa monitory - dla mnie i dla koleżanki z pokoju (wcześniej miałyśmy takie stare, z wielkim tyłem). Informatyk podłączył do kompa monitor. Podłączył koleżance, zapakował stare monitory na wózek i zadowolony z siebie mówi:

[I] Proszę, gotowe.
[J] No a kiedy możemy spodziewać się obiecanych, nowych komputerów?
[I] No są.
[J] Może pana mój kolor włosów zmylił (blond), ale ja wiem, jak wygląda komputer.
[I] Ja tylko robię co mi każą. Nie przydzielam sprzętu.

I sobie poszedł z obrażoną miną. Sytuacja już sama w sobie absurdalna, ale to nie koniec. Za chwilę wpada Pani Iwonka (50+) z sąsiedniego pokoju, patrzy na nasze biurka (STARE kompy nie były schowane, były widoczne pod biurkami już od drzwi. a na biurkach te nieszczęsne monitory).

[PI] O! dziewczynki, też dostałyście nowe komputery? I jak działają? Właśnie mi pan informatyk instaluje taki sam!

Oczywiście jej też wymieniał monitor. Moją reakcją był klasyczny facepalm...

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 737 (821)
zarchiwizowany

#11635

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostry dyżur w jednym z Warszawskich szpitali, rok 2008:

Trafiłam tam bo paskudnym upadku na łyżwach. Nie umiałam dobrze jeździć na łyżwach, tym bardziej więc nie umiałam dobrze upadać. Coś w łokciu chrupnęło, bolało strasznie. Ręki ani zgiąć, ani wyprostować nie mogłam. Na OD na szczęście poszłam z kolegą, więc podczas godzin tam spędzonych nie umarłam z nudów. Standardowo: skierowanie na RTG i wracamy z kliszą. W gabinecie młody lekarz [1] ogląda kliszę:

[1] Wie pani, ja to nie wiem, czy ta kość to poszła, o tu w łokciu czy nie...
[Ja] Panie doktorze, ja tym bardziej nie wiem.
[1] Pani poczeka, ja kolegę zawołam. Piotreeeeek!!

Podchodzi drugi młody lekarz [2]

[1] Ty zobacz, tu jest w łokciu złamane, czy nie? Bo mnie się zdaje, że o tu...
[2] Mhhhhmmm... chyba nie, chociaż może...
[1] Ty ja nie wiem, chyba poszła ta kość.
[2] Pani pokaże rękę. Boli? (prostuje moją łapę, ja w krzyk) Eee chyba nie.

I taka gadka przez kilka minut. W końcu wpadli na pomysł:

[1] Ja to myślę, że zrobimy tak: pani założy opaskę, temblak, kupi Ice Mix, zamrażać tym i oszczędzać rękę. I proszę przyjść za tydzień na kontrolę, to obejrzymy rękę i zobaczymy czy to złamanie.
[J] I jak złamanie, to co? Złamią ją panowie jeszcze raz i poskładają?
[2] No jak będzie trzeba, to tak. Zobaczymy.
[J] Aha. Dziękuję. Do widzenia.

Wyszłam i przez dłuuugi czas ten szpital omijałam szerokim łukiem.

jeden ze szpitali Wwa

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (153)
zarchiwizowany

#11634

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia autobusowa. Ale to nie Moherowa Babcia wygoniła mnie z zajmowanego miejsca STOJĄCEGO. Ale niejedna babcia mogłaby się uczyć od tego typka:

Wsiadam dziś do autobusu (nie był szczególnie zatłoczony. tak w normie), staję w miejscu dla wózków, w kąciku między siedzeniami a oknem. Obok mnie chłopak ok 20 lat, koszula w kratę, spodenki do kolan w kratę, okularki, brudne włosy do ramion.

Stoi do mnie plecami. Jest jakby coraz bliżej.. Najpierw mnie kopnął, niby przypadkiem. Przeprosił. Ok, zdarza się a ja nie jestem ze szkła. Potem się kiwa, przysuwa się (cały czas plecami do mnie). Spory dyskomfort. Nie lubię jak ktoś stoi tak blisko mnie. Szczególnie nie lubię być tak blisko czyichś brudnych włosów ;/ No jakiś zakręt i wpadnie na mnie na bank. Lekko odsuwam go przedramieniem- zazwyczaj ludzie rozumieją taką aluzję. Nie on. Tylko na mnie zerknął i dalej się przysuwa. Nie wytrzymałam i przeszłam kilka kroków dalej, między siedzenia. A on spokojnie stanął na moim miejscu.

No i po co to? Był w autobusie przede mną, mógł tam stanąć od razu. Tak sobie myślę, że to taki trening w dyscyplinie moherowej. Za jakieś pięćdziesiąt lat będzie mistrzem w wyganianiu młodzieży z wybranych miejsc w komunikacji miejskiej.

komunikacja miejska

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (137)
zarchiwizowany

#11253

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do Filinki500, gdy nie zamknęła drzwi, wparowała Piekielna Babcia Moherowa. Ja nauczyłam się zamykać drzwi i sprawdzać je dokładnie po serii kilku zdarzeń. Wcześniej nie zawsze o tym pamiętałam.

Mieszkałam kiedyś w wynajmowanej kawalerce w samym centrum Warszawy. Ze mną mieszkał kot. Kot był niefortunnym prezentem, bo kompletnie nie miałam dla niego czasu. Jako, że cały dzień był sam (mnie nie było w mieszkaniu zazwyczaj od 9:00 do 23:00) nie dawał mi spać nocami.

Pewnej nocy znów mnie budził, zrzucał coś na mnie z półki, skakał mi na łóżko.. Jednak, jak to kot, robił to cicho. W pewnym momencie kot zamarł w bezruchu patrząc w stronę drzwi wejściowych. Ja oczywiście zrobiłam to samo.. Ktoś mocno szarpnął za klamkę kilka razy. Drzwi były na szczęście zamknięte. Jako, że niemal umarłam ze strachu i nie spodziewałam się gości (3, może 4 w nocy), schowałam się pod kołdrą i czekałam zrozpaczona na poranek.

Sytuacja powtórzyła się jeszcze jednej nocy i raz wcześnie po południu, gdy akurat miałam wolne. Pewnego wieczora, wracając do domu spotkałam na klatce pana, który wyglądał sobie przez przeszkloną ścianę bloku. Nie czekał na windę, po prostu sobie stał. Nigdy wcześniej go nie widziałam a sąsiadów jednak kojarzyłam z widzenia.
Na tablicach na każdym piętrze szybko pojawiły się ostrzeżenia przed włamywaczami z apelem, by pilnować, czy mamy (mieszkańcy) zawsze zamknięte drzwi wejściowe do mieszkań.

Przyszedł czas kolejnego, późnowieczornego powrotu. Wracałam myśląc o wszystkim i o niczym, niestety nie koncentrując się na otoczeniu. Weszłam do przedsionka klatki, w którym był domofon. Pierwsze drzwi za mną się zamknęły. Wtedy zauważyłam, że dostęp do domofonu zasłaniają mi dwie postacie. Jeden mężczyzna mojego wzrostu, krępy i drugi chudy, sporo wyższy. Wyższy odwrócił się i zbliżył do mojej twarzy wielki śrubokręt. Wierzcie lub nie, ale życie mi przeleciało przed oczami, kompletnie nie wiedziałam jak zareagować. Wtedy otworzyły się drugie drzwi i pojawiła się w nich moja sąsiadka z piętra z psem (wyprowadzała go na wieczorny spacer). Jej reakcja była błyskawiczna. Zaczęła krzyczeć: "A co wy robicie menele! Won mi stąd! Psem poszczuje! Policję wezwę, wy patałachy!" Panowie się ulotnili w oka mgnieniu. Dodam, że pies sąsiadki nawet nie zareagował na całe zamieszanie. Ja twarze tych dwóch i śrubokręt przy mojej twarzy zapamiętam chyba na zawsze.

Jakiś czas później, gdy rozmawiałam o tym ze znajomym, on mi się pochwalił, że do jego mieszkania tego typu włamywacze się dostali. Zszabrowali mu kwadrat, mimo że był w nim współlokator. Współlokator niczego nie zauważył ;)

włamywacze i sąsiadka

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (189)
zarchiwizowany

#11082

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z serii "Zgubiono/znaleziono":
Miałam kilka takich przygód. Kiedyś jechałam pociągiem. Zagadałam się z kolegą, wysiadam na mojej stacji, on w swoją stronę ja do samochodu ojca. Ojciec spakował moją walizeczkę do bagażnika, przygląda mi się... w końcu mówi "Ty bez torebki?". Oblał mnie zimny pot. Pociąg końcową stację miał 10 km od naszego miasteczka. Jedziemy tam. W połowie drogi dzwoni moja komórka (zawsze w kieszeni spodni)- kierownikowi pociągu ktoś z pasażerów przyniósł torebkę, a w niej był kalendarz w którym były zapisane moje dane kontaktowe. Kierownik czekał na mnie na stacji końcowej. Żartował, że nie znał do tej pory kobiety, która zapomina o torebce.

Drugi raz pozbyłam się w podróży większego gabarytu- wspomniana walizka. Pociąg miałam o 4:00, za mną więc była niemal nieprzespana noc. W połowie drogi miałam przesiadkę na inny pociąg. Pociąg nr 1 kończył bieg. Obudziłam się (w podróży zazwyczaj "odsypiam"), wysiadłam. Miałam niemal godzinę czasu, więc poszłam do sklepu po coś do picia i ewentualnie jakieś śniadanie. Zawsze w tym sklepie, często odwiedzanym przeze mnie w przerwie w podróży, walizkę stawiałam pod stojakiem na koszyki.

Kupiłam co miałam kupić, zapłaciłam, nachylam się po walizkę... Powoli coś mi trybiło w głowie... Znów zimny pot i nagłe przebudzenie- dziś tam walizki nie postawiłam. Pobiegłam do informacji a tam pani z okienka już na mnie czekała: "I co zapowiedzi nie słucha? Ja mówiła, że walizka znaleziona! Kierownik ma! Zaraz z bocznicy następnym pociągiem zajedzie to odda!"
Trochę się uspokoiłam. Kierownik podjechał tym samym pociągiem, którym miałam kontynuować podróż. Wąsaty, uśmiechnięty pan powiedział mi, oddając walizkę: "Pani wybaczy, ja próbowałem po zawartości dowiedzieć się czyja to walizeczka. Tam książki przejrzałem, to przez bibliotekę w pani mieście bym ewentualnie szukał właścicielki. No ale przez tę godzinę czekania przynajmniej pani jej nie dźwigała". Podziękowałam i zajęłam miejsce w przedziale. Mając pewność, że kierownik przez chwilę nie będzie przechodził przez pociąg zajrzałam do walizki. Na samym wierzchu, obok książek, były moje majteczki- napad śmiechu próbowałam opanować dłuższą chwilę.

Jakieś półtora roku później, jadąc tą samą trasą, zauważyłam wąsatego kierownika. Przyglądałam mu się, gdy przechodził przez pociąg, on mi też. W końcu podszedł, przywitał się: "Dzień dobry! Ja te oczy pamiętam! Pani kiedyś u mnie walizeczkę zostawiła." Również się przywitałam, podziękowałam jeszcze raz za znalezienie jej. Chwilę miło porozmawialiśmy.

Co ciekawe: gdy zgubiłam torebkę i gdy zgubiłam walizkę, odzyskałam całą ich zawartość. Są jeszcze na świecie uczynni i uczciwi ludzie. Żeby nie było, że zawsze uczę się na błędach (staram się, ale najwyraźniej nie wychodzi), na tym historia gubienia przeze mnie rzeczy ważnych niestety się nie kończy.

PKP

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (195)