Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Bronzar

Zamieszcza historie od: 26 września 2010 - 10:35
Ostatnio: 28 stycznia 2015 - 9:34
  • Historii na głównej: 36 z 43
  • Punktów za historie: 13062
  • Komentarzy: 328
  • Punktów za komentarze: 2758
 

#8972

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep w którym dorabiam klucze. Pewnego dnia przyszedł klient, któremu jakiś czas temu dorobiłem klucz (przynajmniej tak twierdził, bo ja go nie pamiętałem):

K: Dzień Dobry, dorabiałem u Pana klucz, ale nie działa, oto paragon.
J: OK, proszę pokazać mi ten klucz to poprawię, albo zrobię nowy.
K: Nie, ja już nie potrzebuję, bo sobie gdzie indziej dorobiłem, proszę mi pieniądze oddać.
J: OK, rozumiem, proszę o kluczyk (wyliczając już kwotę 6 zł w kasie).
K: Nie mam, po co Panu?
J: Jeśli chce Pan zwrot pieniędzy, to proszę mi oddać niedziałający klucz dorabiany u mnie, takie są zasady.
K: Wyrzuciłem, na cholerę miałem go trzymać skoro nie działał.
J: Proszę Pana, mam tutaj paragon na komputer z pobliskiego sklepu, może Pan tam pójdzie, powie że się zepsuł i żeby dali nowy, ale starego Pan nie ma, bo skoro się zepsuł to go Pan wyrzucił. Jeśli przyjdzie mi Pan tutaj z nowym komputerem, to oddam Panu dziesięciokrotność wartości klucza.
K: Ach no tak (smutnym tonem), do widzenia.

Najwidoczniej bez problemu zrozumiał o co mi chodziło.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 597 (691)

#8925

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego dnia przychodzi do mnie klientka i poprosiła o wykonanie pewnej usługi. Po jej wykonaniu i podaniu przeze mnie ceny nawiązał się dialog:
k: Chyba dostanę jakąś zniżkę (cena wynosiła 6 zł)
j: Ale na jakiej podstawie?
k: Ja jestem stałą klientką, często tutaj kupuję.
j: Gdyby była Pani stałą klientką to kojarzyłbym Panią, a tymczasem wydaje mi się, że widzę Panią po raz pierwszy. Dodam jeszcze, że akurat cena jest na tyle niska, że nie ma z czego tutaj już opuszczać.
k: Nie kojarzy mnie Pan, bo ja zawsze przychodzę akurat jak jest inny sprzedawca.
j: Niestety tutaj nie pracuje żaden inny sprzedawca.
k: No dobrze, może ja tutaj nie chodzę, ale mój tata czasem chodzi... no i... ciocia kilka razy też była.
j: (z nieukrywanym szyderczym uśmiechem na ustach: 6 zł się należy.

Klientka zapłaciła. Zastanawia mnie w tym wszystkim jedno. Czy na prawdę za złotówkę upustu ludziom chce się z siebie debila robić?

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 697 (803)

#8928

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przychodzi do mnie klient i pyta:
k: Ile kosztuje wymiana baterii w zegarku (i pokazał jaki ma zegarek).
j: 12 zł proszę pana.
k: Dlaczego tak drogo?
j: (Nigdy nie wiem co odpowiedzieć na takie pytania poniżej poziomu) Ponieważ chcę zarobić.
k: CO? NA MNIE? NA MNIE CHCESZ ZAROBIĆ ZŁODZIEJU? NA BIEDNYCH LUDZIACH CHCESZ ZARABIAĆ? PÓJDĘ SOBIE TAM GDZIE SĄ UCZCIWI, JA CIĘŻKO ZAP..LAM, A TY CHCESZ SOBIE ZAROBIĆ NA MNIE?
j: Chciałem zapłaty za moją pracę, ale usługi już nie wykonam. Idź sobie człowieku gdzie indziej, tylko szybko, bo za nazwanie mnie złodziejem to zaraz ja mogę Ci odpowiednio wypłacić.

Powiedziałem to bardzo spokojnym tonem i chyba otarło bo wyszedł bez słowa. Ludzie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Ten pan wyraźnie do tego dnia był przekonany, że sklepy są prowadzone w ramach charytatywnej misji społecznej.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 523 (689)

#8934

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep w którym naprawiam również zegarki. Pewnego dnia wszedł do mnie facet około 50 lat. Bez żadnego słowa przywitania dosłownie rzucił mi na ladę (z odległości metra) zegarek na ladę i patrząc w telefon rzucił tekstem tonem jakby przyszedł do mnie za karę i robił mi tym wielką łaskę:

F: Jak za dychę to naprawisz, to rób.

Spojrzałem na zegarek, rzuciłem nim na ladę z podobnym impetem i odpowiedziałem:

J: Za dychę to pie...lę. (taka terapia wstrząsowa dla chamstwa)

Facet jakby dostał obuchem w głowę, nagle się otrząsnął i jednocześnie wielce zdziwionym i oburzonym tonem powiedział:

F: Pan jest niemiły!

J: Wchodzi Pan do mnie do zakładu, nie powie nawet 'Dzień Dobry', czego kultura wymaga gdy do kogoś się wchodzi jako gość, nie popatrzy Pan nawet na mnie, rzuca jak psu, woła do mnie na 'ty' i oczekuje może, że za tą dychę, którą mi Pan łaskawie zaoferował może jeszcze do dupy Panu wejdę?

Facet zrobił oczy, jakby ducha zobaczył, wyszedł ze słowami "Do widzenia Panu". Takiego zachowania gdzieś musiał się jednak nauczyć i niejedną osobę przy tym sponiewierać.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1028 (1106)

#8589

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep w którym m. in. sprzedaję zegary ścienne. Pewnego razu na hurtowni udało mi się znaleźć kilka sztuk z wizerunkami Matki Boskiej, Papieża i kilku świętych katolickich. Zakupiłem je i wystawiłem na sprzedaż. Sprzedawały się całkiem nieźle wśród starszych wiekiem klientów. Pewnego dnia jednak do sklepu weszła staruszka na oko może z 75 lat. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w zegar z Matką Boską, nagle wykrzykując "po babciowemu" wyraźnie akcentując "sz" i "cz":

- Synu szatana!!! Kupczysz Chrystusem!!!

Po czym jak gdyby nigdy nic, wyszła ze sklepu.
Zastawiam się, czy tak samo wydziera się na księży sprzedających dewocjonalia.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 394 (582)

#8134

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem historia z osiedlowego sklepiku. Poszedłem tam pewnego sobotniego popołudnia po kilkanaście rzeczy na niedzielę. Pani sprzedawczyni wszystko mi podała, a na koniec poprosiłem o tackę warzyw (taki zestaw w sam raz do rosołu). Pani podała mi ową tackę, ale musiałem powiedzieć:

J: Przepraszam, ale tutaj marchewka i pietruszka są całkiem zgniłe.

Pani bez słowa podała mi inną tackę, ale ku mojemu zdziwieniu nie była wiele lepsza.

J: Wie Pani co, ale z kolei tutaj jest cebula w złym stanie. Czy mógłbym dostać jadalne warzywa?
S: To sobie odkroi, a nie wydziwiał mi będzie.
J: (Wychodząc już ze sklepu i pozostawiając sprzedawczynie z towarem, który mi podawała). To ja dziękuję za zakupy. Rzeczywiście francuz ze mnie, że zgniłych warzyw nie chcę.

Wychodząc usłyszałem jeszcze pomruk jakiejś kobiety stojącej w kolejce, że zawsze wciskają stare warzywa i wędliny.

Jednak to nie koniec historii. Kilka dni później poszedłem do tego samego sklepu w celu zakupienia wody mineralnej (miałem nadzieję, że nie będzie zgniła). Godziny wieczorne, wchodzę do sklepu i słyszę awanturę. Facet, który musiał być [w]łaścicielem po prostu mieszał kobiety tam pracujące z błotem, a przy tym sypał takie epitety, że język mi w gardle stanął - a wszystko na oczach klienta - mnie. Wyglądało to mniej więcej tak:

W: Co wy sobie k..y myślicie, p...dy z was j....ne. K...a znowu tyle strat, do burdelu robić szmaty jak w sklepie towaru nie potraficie sprzedać.

Po prostu oniemiałem. Wiązanka była o wiele dłuższa i z całą masą przykrych epitetów. Kobiety miały łzy w oczach. Domyśliłem się, że właśnie dla uniknięcia takich sytuacji wciskały klientom stary towar. Wreszcie krzyknąłem:

J: K...a Człowieku, czy ty nie masz matki, żony, córki?
W: (Obracając się w moją stronę). Hmm, że co?
J: Życzę ci, żeby jakiś frajer też je kiedyś tak potraktował.

W tym momencie musiałem opuścić sklep, bo czasem w człowieka wstępuje coś takiego, że mógłby nad sobą nie zapanować. Wiem, że świata dwoma zdaniami nie zmienię, ale może akurat (choć szansa jest mała) jednemu chamowi udało mi się do rozsądku przemówić.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 544 (746)

#8121

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja zasłyszana podczas podróży pociągiem. [K]onduktorka sprawdzała bilet pewnej [P]asażerce, która siedziała tuż za mną, więc nie uciekł mi żaden szczegół z rozmowy.

K: Niestety Pani bilet jest nieważny!
P: A to pociąg z X do Y?
K: Tak, ale niestety bilet jest nieważny, gdyż jest na pociąg jadący przez A, a Pani ma bilet na kurs przez B.
P: Przecież mówiłam Pani przy kasie, że chcę bilet na pociąg z X do Y odjeżdżający o godzinie 12:02 i właśnie taki bilet mi sprzedała.
K: A skąd Pani przy kasie miała wiedzieć, że chciała Pani bilet na pociąg jadący przez A?
P: Może dlatego, że skoro sprzedaje bilety, to jej obowiązkiem jest wiedzieć takie rzeczy?
K: Niestety nie, to pasażer powinien sprawdzić, prawda jest taka, że gdyby ludzie czytali uważnie rozkłady, to do wielu nieporozumień by nie doszło.
P: Ale tu nie ma mowy o żadnym nieporozumieniu, przecież podałam dokładny czas odjazdu pociągu.
K: Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Jednak jest proste wyjście z tej sytuacji. Ja wypiszę Pani odpowiedni bilet, a Pani swój odda w kasie, gdy wysiądzie pani w Y i otrzyma Pani zwrot pieniędzy.
P: No dobrze, cóż zrobić.
K: 52 złote się należy.
P: Moment, chyba się Pani coś pomyliło, ja za ten bilet płaciłam równe 20 zł.
K: Może trasa jest znacznie krótsza, albo pociąg innej spółki. W takich przypadkach może być taka różnica w cenie.
P: Nie kupię od Pani tego biletu!
K: Musi Pani kupić, już wydrukowałam!
P: Nie, gdybym wiedziała, że tyle mi przyjdzie zapłacić, to pojechałabym sobie busem, albo PKSem za dwie dychy, poza tym nawet nie mam przy sobie tylu pieniędzy!
K: To Pani wina. Gdyby Pani sprawdziła sobie trasę pociągu, to nie miałaby teraz Pani problemów.
P: (Już solidnie wpieniona) Ile razy mam powtarzać, że nie jestem ekspertem od waszego chorego systemu, nie moja wina, że zatrudniacie takich tępaków na kasy! Podałam godzinę odjazdu i miasto, to chcę mieć odpowiedni bilet, ja mam do cholery trasy waszych pociągów studiować? A w ogóle to proszę mi sprawdzić jak jeżdżą te pociągi na które mam bilet, przez B, to może jeszcze zdążę się przesiąść.
K: Już sprawdzam (stukając jednocześnie coś w swoim urządzeniu do drukowania biletów) ...yyy... coś nie tak... moment... yyy... obawiam się, że taki pociąg przez B w ogóle nie kursuje...
P: Jak to?
K: Nie ma takiego kursu, wszystkie jeżdżą przez A...
P: Czyli zakupiłam bilet na nieistniejący pociąg?
K: ...yyy... ...no... właściwie... tak.
P: (ryk dość panicznego śmiechu) może mi Pani jeszcze powie, że to nadal moja wina.

Konduktorka wyszła bez słowa. Po kilku minutach wróciła i oznajmiła z uśmiechem, że ma zgodę na to aby przejechała na swoim bilecie. Dodam, że cała sytuacja trwała jakieś 20 minut, ale skróciłem do najistotniejszych według mnie dialogów.

PKP - tyle lat, a wciąż nas zaskakuje :)

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1062 (1162)

#8116

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep w którym między innymi sprzedaję zegarki. Pewnego dnia wchodzi do mnie klient, który dzień wcześniej zakupił u mnie zegarek (wyglądał na osobę trochę nadużywającą alkoholu):

k: Dzień dobry, ja przyniosłem zegarek do reklamacji.
j: Dzień dobry, w czym tkwi problem
k: Takie coś się stało (kładąc na ladzie zegarek).

W tym momencie myślałem, że padnę na ziemię. Zegarek miał rozbite szkło, powykrzywiane wskazówki, zerwaną bransoletę i w dodatku był w znacznej mierze zakrwawiony. Jako, że są to ewidentne cechy uszkodzenia mechanicznego (musiał o coś porządnie zahaczyć, żeby zerwać bransoletę, a do tego zegarek musiał upaść z dość dużym impetem), gwarancja oczywiście nie tylko nie obejmuje takich wypadków, ale po prostu traci ważność. Pytam więc klienta:

j: Ale czego Pan ode mnie oczekuje?
k: Żebyś mi to naprawił (trafiając w mój czuły punkt - nie znoszę gdy klient zwraca się do mnie per Ty).
j: Przepraszam może mi pan coś przypomnieć?
k: Co znowu?
j: Nie mogę sobie jakoś przypomnieć kiedy razem piliśmy bruderszafta.
k: Że co?
j: Nie przypominam sobie żebyśmy na 'Ty' przechodzili.
k: Dobra! Tak mi się tylko powiedziało, naprawi Pan ten zegarek czy nie?
j: W związku z tym, że zegarek jest porządnie stuknięty, oczywiście stracił Pan prawo do gwarancji i reklamacji, nie przyjmę go!
k: G...o mnie to obchodzi, ja mam gwarancję, ja chcę mieć dobry, albo mi nowy dajcie!
j: Proszę się nie wydzierać, bo i tak Pan nic nie wskóra. Normalnie mógłbym zaproponować odpłatną naprawę, jeśli mechanizm mimo wszystko pozostał sprawny, to nie powinno to drogo kosztować, ale z uwagi, że na zegarku znajduje się krew, nie wezmę go nawet do ręki.
k: Co k...a! Jak Pan możesz (przynajmniej pierwszej lekcji nie zapomniał), że niby jakiegoś HIVa mam Pan myślisz?
j: Pozwoli Pan, że nie będę ryzykował.
k: To skandal k...a! Dyskryminacja! Ja chcę rozmawiać z właścicielem!
j: Ja jestem właścicielem i wszystko co miałem do powiedzenia już powiedziałem.
k: Mnie to nie obchodzi, ma być zrobiony, albo nowy! Zostawiam go tutaj.
j: Informuję, że jeśli Pan wyjdzie nie zabierając stąd tego czegoś co Pan z zegarka zrobił, to wyląduje to w koszu na śmieci, gdyż reklamacji nie przyjąłem i będę traktował to jak pozostawiony u mnie śmieć.
k: Za godzinę wracam i ma być dobry lub nowy.

Jako, że obiecałem sobie, że taki pajac nie będzie mi psuł humoru, wziąłem woreczek i delikatnie, żeby nie mieć kontaktu z jego materiałem biologicznym zawinąłem szczątki zegarka i najzwyczajniej wywaliłem do kosza. Po kilku godzinach jegomość zjawił się ponownie. Tym razem dość pijany:

k: Ja po ten zegarek (oczywiście bełkotał, ale nie będę próbował naśladować tego w tekście).
j: Jaki zegarek?
k: Ten co zostawiałem.
j: Proszę potwierdzenie.
k: Jakie k..a potwierdzenie?
j: Proszę przede wszystkim nie przeklinać. Gdy od kogoś przyjmuję zegarek, to wystawiam potwierdzenie.
k: Przecież tu byłem, zostawiłem, miał być dobry, albo nowy!
j: Jakieś śmieci Pan zostawiał, które uprzątnąłem, ale żadnego zegarka do naprawy nie przyjmowałem.
k: (uderzając pięścią o szklaną szybę) Ty k..a, ch..u... (przerwałem mu wstając).
j: (teraz już krzykiem) Przecież Ty jesteś facet na...ny! Wyjazd stąd, bo rozbiję zaraz Twoją głową tę ladę, a policji powiem, że mi się zatoczyłeś narypany w sklepie i sam rozbiłeś!
k: Ale... (znowu mu przerwałem)
j: WYJAZD! (już bardzo głośnym krzykiem, wskazując palcem na drzwi).

Wyszedł bez słowa. Niestety tym razem nie udało mi się zachować spokoju, ale i nie wszystkie sprawy kulturą da się załatwić. Myślę, że i tak długo wytrzymałem.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 784 (994)

#7747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep w którym między innymi dorabiam klucze. Pewnego razu darzyła się sytuacja dość nietypowa:
[K]lient: Dzień dobry!
[J]a: Dzień dobry!
k: Ile kosztuje dorobienie takiego klucza? (pokazuje mi go)
j: 25 złotych.
k: Wspaniale, w takim razie proszę mi dorobić.

5 minut później:

j: Proszę bardzo, dwadzieścia pięć złotych się należy (kładąc oryginał i kopię na ladzie).

W tym momencie wchodzi [ż]ona klienta:

ż: I jak, ile?
k: 25 zł.
ż: Co? Ile? Wiesz, że teraz nie mamy dużo pieniędzy, nie bierz tego, najwyżej na dolny zamek będziemy tylko zamykać.
k: Wie pan co? Może rzeczywiście ja zrezygnuję.
j: Ale niestety ja już klucz dorobiłem.
k: To sobie go pan zostawi!
j: Teraz jest już dla mnie bezużyteczny, będzie mi musiał Pan zapłacić, informowałem ile będzie kosztował.
k: Proszę pana, klient może w każdym momencie zrezygnować z zakupu.
j: Z zakupu owszem, ale to jest usługa i z wykonanej już usługi zrezygnować Pan nie może.
k: (jego żony już w sklepie nie było) W takim razie umówmy się, że ja nic u Pana nie zostawiałem, nic panu nie zlecałem.

Odwrócił się na pięcie i prawie wybiegł ze sklepu. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo w czasie tej słownej przepychanki zdążyłem schować pod ladę oba klucze. Za jakieś 15 sek klient wchodzi ponownie:

k: Jeszcze mój klucz proszę mi oddać!
j: Przecież przed chwilą umówił się Pan ze mną, że nic Pan u mnie nie zostawiał.
k: Oddaj ten klucz, bo mi się spieszy, jak nie to dzwonię na Policję...!
j: Bardzo proszę, przyjazd policji jest mi jak najbardziej na rękę.

W tym momencie weszła żona:

ż: I jak, oddał?
k: Zamknij się k...a! Zawsze przez ciebie się wstydu najem!

Położył na ladzie 25 zł, ja oddałem oba klucze, podziękował, przeprosił i wybiegł ze sklepu totalnie ignorując małżonkę. Chyba zrozumiał swój błąd, a ja ucieszyłem się, że potrafiłem być opanowany i nieugięty.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1246 (1354)

#7536

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep w którym świadczę również usługi zegarmistrzowskie. Pewnego spokojnego dnia przyszedł do mnie [k]lient:
k: Dzień dobry! Ile kosztuje skrócenie bransolety w zegarku?
j: Dzień dobry! 4 złote.
k: To ja poproszę, żeby mi pan skrócił ten zegarek maksymalnie, bo chciałem, żeby na synka pasował.
Synek stał obok. Wziąłem się do roboty i za parę chwil wręczyłem klientowi zegarek ze skróconą maksymalnie bransoletą. Przez ten czas klient położył 4 złote na ladzie, pożegnał się i wyszedł. Pieniążki zainkasowałem. Po chwili jednak wrócił:
k: To już jest naprawdę maksymalnie?
j: Tak, wszystkie segmenty, które da się wyciągnąć są wyciągnięte.
k: Wie pan co, jednak mi to nic nie daje bo na syna nadal jest za duża. Proszę mi to założyć z powrotem, to przynajmniej ja sobie ten zegarek będę nosił.
Zrobiłem więc to o co prosił klient i oddałem mu zegarek. Zacząłem układać swoje narzędzia pracy, ale po sekundzie zauważyłem, że klient nadal stoi przed ladą i jest wpatrzony we mnie.
j: W czymś jeszcze mogę pomóc?
k: A pieniądze?
j: (z uśmiechem na ustach) Nic pan nie dopłaca.
k: (podniesionym tonem) No chyba Pan zwariował! Wiem, że nie, ale 4 złote proszę mi oddać.
j: Ale ja jakiej podstawie?
k: Przecież w sumie nic pan nie zrobił!
j: Proszę pana, rozmontowałem bransoletę i zmontowałem ją ponownie.
k: Przyszedłem do pana z taką bransoletą z jaką odchodzę, więc zapłata się panu nie należy, bo gdybym w ogóle tu nie przyszedł to miałbym to samo!
j: Ale pan przyszedł! Gdyby pan nie przychodził to nie zrobiłbym nic, a ja skróciłem bransoletkę, a to jest zapłata za moją pracę!
k: Ale teraz ją pan z powrotem przedłużył!
j: Czyli mam panu zapłacić ja teraz 4 złote za to, że był Pan łaskaw pozwolić mi ją przedłużyć?
k: Ale pan doskonale wiedział, że nie będzie mi ona na syna pasować!
j: A powie mi pan jak miałem się o tym dowiedzieć?
k: (wycofując się już ze sklepu) Dobrze pan wiedział! Do widzenia!

I tyle było ze spokojnego dnia. Suma niewielka, ale chodziło o zasadę. Czasem klienci zachowują się jakby byli przekonani, że usługi świadczy się charytatywnie.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 825 (941)