Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Casandra

Zamieszcza historie od: 7 listopada 2010 - 19:55
Ostatnio: 11 lipca 2021 - 1:31
Gadu-gadu: 43829694
O sobie:

Zapraszam na mojego bloga
casandra-pisze-opowiadania.blogspot.com

  • Historii na głównej: 57 z 73
  • Punktów za historie: 38868
  • Komentarzy: 245
  • Punktów za komentarze: 2278
 

#19423

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem pracownikiem Punktu Obsługi Klienta.
Standardowo, jak co dzień, dzwonię do jednego z klientów z informacją, że może już przyjechać po odbiór swojego reklamowanego towaru, który wrócił właśnie z serwisu.
Klient zapowiada swoje przybycie w godzinach wieczornych.

Około godziny 20:00, na sklep wpada czterech kolesi w dość młodym wieku. Rozbawieni, głośni, trochę bezczelni. Jeden z nich okazuje się klientem, na którego czekałam. Przyjechał po swoje wypasione DVD. Sprzętu nie udało się naprawić, więc serwis przysłał mu całkiem nowy egzemplarz. Wszystko byłoby ładnie i cacy, gdyby nie dziwne zachowanie klienta i jego kolegów. Wyglądali na podekscytowanych jak dzieci, które narobiły sąsiadowi na wycieraczkę i które nie mogą się doczekać kiedy on to odkryje. Mieli podejrzanie błyszczące oczka i rozbiegane łapki. Jednym słowem moja szanowna osoba nie chciałaby ich spotkać w jakiejś ciemnej uliczce...

Przyniosłam DVD, kładę na ladę a wesoła gromadka rzuca się na nie jak ubogie dzieci na rozdeptanego lizaka. Wyrywają sobie z rąk, rozbebeszają zawartość pudełka, zaglądają w każdy zakamarek sprzętu. Zupełnie jak banda małp w ZOO, którym rzuci się banana, z tym, że małpy nie rzucają tekstów w stylu:
- Wow! Jakie zaje*biste baterie!
- Patrz Maniek, patrz! Kieszonka na płytę otwiera się 40 razy na minutę!
- Stary widziałeś?! Folia bąbelkowa! HURRRRRA!
I tak w ten deseń.

Po kilku chwilach właściciel odtwarzacza podpisał mi odbiór sprzętu, a zwariowana gromadka oddaliła się salutując mi zamaszyście i wołając "narazicho siostro!", oraz pozostawiając mnie w stanie głębokiej głupawki zmieszanej z niedowierzaniem. Rodziny na zimę nie szukam, więc sorry panowie...

Na drugi dzień odbieram w pracy taki oto telefon:
- Bryyy... - słyszę w słuchawce głos jakiegoś zmarnowanego osobnika płci męskiej.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
- Ja w sprawie DVD, nr reklamacji taki i taki.
Szukam w dokumentach i co widzę? To dzwoni pan właściciel uroczych małpek.
- A co się z nim dzieje? - Pytam.
- No ja się właśnie chciałem zapytać, kiedy mogę je odebrać z naprawy?
Dwa razy upewniałam się, czy dobrze słyszę. Ciąg dalszy żartów? Mają chłopaki tupet.
- Proszę pana, wczoraj wieczorem sama osobiście wydawałam panu to DVD więc myślę, że nastąpiła jakaś pomyłka.
W telefonie zapadła długa cisza. Już myślałam, że klient się rozłączył/zasnął gdy nagle słyszę:
- Ale mówi pani serio?
- Proszę pana, prima aprilis był w kwietniu. Przypominam, że mamy październik - zaczynam się wkurzać.
- Aha... - pada inteligentna odpowiedź. I znowu cisza. - A może mi pani powiedzieć o której i z kim ja przyszłem po ten odtwarzacz?
W skrócie? Kilku uciekinierów z zakładu zamkniętego na haju... No ale tego to mu nie powiem.
- No wie pan... był pan i pana... hm... kilku baaaardzo wesołych kolegów - Tu mu streszczam sytuację. Dodaję, że mam jego podpis na dokumentach.
- A! Maniek, Franek i Baca! A to skur*wysyny. Bo wie pani, trochę się wczoraj tego, no, wie pani. A potem była imprezka, wie pani. A potem było morze wódki, he he. No a potem.... a potem to ja już nie wiem co było. Budzę się i patrzę, że jest kartka, a na niej napisane, czy pamiętam o DVD. No więc nie pamiętam. No więc dzwonię do was zapytać. A to skur*wysyny! O ja pier*dolę. Gdzie ja się tak naje*bałem? Gdzie jest moje DVD? Gdzie jest moje zaje*biste DVD?! - I tu się rozłączył.

Dwie godziny później odbieram telefon:
- To ja. - Słyszę przepity głos - Dvd znalazło się u Mańka. Odda za 2 litry wódki. Macie jakiś alkohol w dobrej promocji? Taki bardzo tani? Bo mi skur*wysyn portfel też zaje*bał...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 973 (1023)

#19268

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wszystko dzieje się w autobusie w małej miejscowości. Autobus był starszego typu, wchodziło się tylko przodem, było parę schodków dość wysokich, łapało się niskiej barierki po lewej. Strasznie trzęsło podczas jazdy, trzymało się czego popadnie i modliło się, żeby tylko wątroby nie wytelepało obojętnie którą stroną.

Na przodzie, zaraz za barierką przy oknie siedzi babuszka. Obok niej drzemie jakiś starszy pan. Kobieta wyciąga torebkę, liczy jakieś drobne, słychać brzęk monet. Nagle autobus podskoczył na wyboju, pieniążki podfrunęły do góry i spadły na schodki. Ups.
Babcia się pochyla pod barierką, maca na pierwszym schodku, coś tam znalazła, ale mało. Reszta leży niżej. To i staruszka nurkuje niżej. Kierowca zobaczył te akrobacje i krzyczy:

- Co pani robi? Poczeka pani, aż dojedziemy na przystanek, to sobie pani pozbiera!
- Nie poczekam - odkrzykuje babcia - bo mi ukradną te pieniądze!
- Mówię pani, że ma pani usiąść normalnie! Chce się pani zabić? Autobus skacze jak piłka!
- Bo to złom! - krzyczy babcia i dalej nurkuje trzymając się jedną ręką
- Złom, nie złom, ale pani kościsty zadek wozi w te i nazad na rynek codziennie! - krzyczy wściekły kierowca.

Kobieta udaje, że nie słyszy. Przed nimi coraz większe dziury na asfalcie. Starowinka się zasapała, otarła pot z czoła, spogląda z żalem na te schody i patrzy ze złością na śpiącego pana, który uniemożliwia jej zejście z siedzenia.
Jakaś pani chciała wstać i jej pomóc, ale nie dała rady nawet kroku zrobić, bo podskoczyła tak, że wyrżnęła głową w półkę na bagaż. Usiadła ze złością, stwierdzając, że nie będzie ryzykować życia dla kilku monet.
Staruszka podsunęła sobie kilka pieniążków butem, żeby łatwiej sięgnąć i nurkuje znowu. Kierowca wściekły:

- No co pani robi?! Niech pani siada! Ja nie mogę się skupić na drodze, bo ciągle się na panią gapię!
- Młodszą se niech znajdzie do podglądania! - śmieje się babcia. I dalej robi swoje. Jak krnąbrne dziecko.
Nagle kierowca gwałtowniej zahamował, co przy kumulacji z wstrząsami i podskokami zaowocowało kilkoma siniakami i przekleństwami ze strony pasażerów. A babcia zrobiła efektownego fikołka praktycznie przez barierkę na schody. ŁUUUP! Leży. Wszyscy zryw z miejsc (po uprzednim przekonaniu się, że przeżyją podniesienie się z miejsc siedzących) i dawaj na przód. Babcia żyje. Poobijana ale żyje. Co więcej, nawet ma tyle siły, że leżąc zbiera pieczołowicie rozsypane monety. Ludzie się śmieją, kilkoro kręci głowami, kierowca wyklina na czym tylko świat stoi. Prawie rwie włosy z głowy. Babcia wstaje, robi zawstydzoną minę i się otrzepuje. Lekko kuśtyka. Na ten widok kierowca zmienia front o 180 stopni.

- Nic pani nie jest? - pyta łagodnie
Babcia kręci głową, lekko blada.
- Może jechać do szpitala? - pyta cierpliwie
Kobieta nie chce. Ale ma łzy w oczach.
- Może szklankę wody podać? - przymila się pan kierowca
Kobieta odmawia. Łzy zaczynają kapać.
- Chyba panią jednak coś boli, bo jakoś tak pani zbladła nam i jakaś taka mina mało wyraźna... - zagaduje.
- Bo wie pan - wzdycha babcia takim tonem, jakby miała zaraz grzechy całego świata wyjawić - bo ja...nie mogę jeszcze tych 2 złotych znaleźć...
Kierowca klepnął się w czoło, wymamrotał kilka uspokajających przekleństw, policzył w myślach do 10 i zapytał:
- A jak dam pani 2 złote od siebie, to obieca mi pani, że pod żadnym pozorem nie ruszy się pani z tego miejsca do końca jazdy?
- Nie, odpowiada kobiecina - bo to było pamiątkowe 2 złote. Takich już nie ma. To było świętej pamięci męża.

Kierowca wysiadł, trzaskając drzwiami i odpalił dwa papierosy naraz. Wiedział, że czeka go dłuuuuga droga...

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 636 (714)

#19267

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tym, że powiedzenie "umrzeć ze wstydu" miewa czasem odzwierciedlenie w rzeczywistości...

Pracuję w Punkcie Obsługi Klienta. Obok POK-u stacjonuje ochroniarz, który ma za zadanie między innymi reagować, gdy wychodzący klient lub pracownik uruchomi nasze magiczne brameczki antykradzieżowe. Musi on również skontrolować wychodzącego do domu pracownika, coby uniknąć sytuacji, że nasze kobiece przepastne torby lub męskie kieszenie są wypchane wszelakim darmowym dobrem, które należy do BOSSÓW naszej firmy. Ważne dla historii jest również to, że wychodząc z naszego sklepu przez wyjście dla klientów bez towaru, które znajduje się przy POK-u, po lewej stronie mamy bazę POK-emonów, po prawej brameczkę ANTY-ANTY.

Któregoś pięknego dnia, około godziny 14, w czasie najazdu babć z antenkami oraz dziadków bez antenek, pracę zakończyła nasza szanowna Pierwsza Zmiana. Wylewali się tłumnie przez kasy ci z Naszych, którzy solidarnie wydają złocisze w naszej kochanej firmie, a obok POK-u przeciskali się ci, którzy jednak wolą Biedronkę. Wystawiam właśnie jedną ręką fakturki, drugą robię zwrot, a trzecią tworzę raporty na komputerze, gdy mój stan skupienia przerywa ostre piiiip-piiiip. I szlag trafił spokój. Wytężam swe przekrwione oczka (no co, czerwony ładny kolor) by dojrzeć źródło zamieszania i co widzę? A raczej kogo? Stasię! A kim jest Stasia? Stasia jest naszym pracownikiem. A co robi Stasia? No jak to co, Stasia robi piiiip-piiiip na bramce. I robi też oczka jak dwa denka od nalewek, bo nie wie za bardzo co się dzieje. My też nie wiemy. My - w sensie ja i cały tłum gapiów, którzy zbiegli się jak zombie przyciągnięci zapachem krwi zdechłej myszy, która popełniła rytualne harakiri.

Stasia przechodzi przez bramkę jeszcze raz. Piszczy. Stasia blednie. Przechodzi przez bramkę po raz kolejny. Piszczy. Ochroniarz Wacek robi marsową minę. Każe jej otworzyć torebkę. Stasia blednie jeszcze bardziej. Rączki zaczynają się jej lekko telepać, tłum widząc to szepcze i zaciera ręce z uciechy. Ochroniarz zerka do wnętrza tej studni bez dna, głębokiej aż echo niesie i mruczy coś do siebie. Stasia chcąc pomóc wysypuje wszystko na blat. Naszym oczom ukazuje się imponujący burdel, jak to skomentował pod nosem Wacek "tylko dziwek brak". Stasia pąsowieje ze wstydu, bo owszem wszystko można wybaczyć, ale zaszczany pampers na szczycie stosu kosmetyków, to już chyba lekka przesada. I to dawno zapomniany pampers, z którego jakieś żyjątko macha do nas gałązkami. Nie ma litości. Ląduje w śmieciach. Stasia trzyma się dzielnie i przechodzi obok bramki już bez torebki. Piszczy. Pytam Stasię, czy nie woli, by to wszystko odbyło się w pokoju przesłuchań, lecz ta nie zgadza się. Nie ma nic do ukrycia.

Rozgoniliśmy zombie, odchodząc rzucali potępiające spojrzenia na Stasię. Ta na przemian bladła i się czerwieniła. Nerwowo przeszukiwała kieszenie spodni i kurtki w poszukiwaniu tej okropnej rzeczy, która swym istnieniem doprowadziła ją na skraj załamania. Zero rezultatów. Nic nie znaleziono, a Stasia dalej piszczy. Wszystkie kamery skierowane na nas, staram się jakoś pocieszyć kobietę i podnieść ją na duchu. Jeśli myślicie, że szukaliśmy tego co ukradła, to się mylicie. Szukaliśmy zbłąkanego zabezpieczenia antykradzieżowego, które jakimś cudem się aktywowało, mimo dezaktywacji podczas zakupu kiedyśtam, lub które jakimś cudem wlazło na Stasię, czy schowało się w jej kieszeni, gdy np. zabezpieczała wystawiany na półki towar. To się czasem zdarza.
No ale dla innych ludzi Stasia była potencjalną złodziejką. I ona o tym wiedziała. Nasza mieścina nie jest duża, wszyscy się znamy choćby z widzenia, więc wśród gapiów była też i jakaś sąsiadka i może znajoma. Wiecie jak to bywa. A twarz każdy ma tylko jedną. O łatkę nie trudno.

Z racji ogromnego napięcia jej mózg nagle odmówił posłuszeństwa i się... wyłączył, a Stasia padła jak długa. Tłum gapiów się potroił, szum, zamieszanie, 10 osób naraz dzwoni na pogotowie. Wacek próbuje cucić kobietę. Podbiegam do niej (od strony nóg) i co widzę? Na podeszwie buta miała przyklejone miękkie, czarne zabezpieczenie w kształcie paska! I TO tak piszczało. Poinformowałam ochronę o moim przełomowym odkryciu stulecia, zdarłam paskudztwo i już do szpitala pojechała bez magnetycznych zabaweczek ANTY-ANTY. Stasia TYLKO zemdlała, ale mogła być o krok od stanu przedzawałowego. A wszystko przez wstyd...

Od tamtej pory nasze torebki damskie świecą ładem i składem a te nasze magiczne naklejeczki ANTY-ANTY nazywają się Wstydziochy. Ku przestrodze dla nowych pracowników, nie dla śmiechu...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 541 (687)

#15302

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zasada pierwsza : klient zawsze ma rację i wszystko wie lepiej.
Zasada druga : Jeśli klient nie ma racji, wróć do zasady pierwszej.
Do POK - u podchodzi małżeństwo w średnim wieku. On stanął dyskretnie z boku, ona pyrgnęła mi swoją torebką o blat lady i coś w niej gmera. Akurat wypisywałam fakturę naszej stałej klientce, więc paniusia musiała chwilkę poczekać. Ale ona czekać nie chciała. Wygrzebała z przepastnej torby jakieś papiery oraz kawałek plastiku, który mi osobiście nic konkretnego nie przypominał i wcina mi się w rozmowę z klientką (panią Basią).
- Jak długo mam czekać, aż ktoś się wreszcie mną zainteresuje?
- Jeszcze chwilkę, proszę o cierpliwość – mówię uprzejmie. Pani Basia spojrzała na klientkę z politowaniem i mrugnęła do mnie znacząco. No tak, pani Basia też pracuje w handlu i takie zniecierpliwione klientki to dla niej chleb powszedni.
- Ale ja nie mam zamiaru tu czekać ani chwili! Może ja nie mam czasu? – oburza się Piekielna.
- A gdzie się pani tak spieszy? – pyta nasza stała klientka z wyraźną ciekawością zabarwioną nutką rozbawienia.
- Ja się nikomu nie muszę tłumaczyć! Może by ktoś wreszcie się mną tu zajął, co?- zapowietrzyła się Diablica
- No skoro pani tak ładnie prosi – rzuciła z sarkazmem pani Basieńka. Komicznie wywróciła oczami i zrobiła minę mówiącą „trzynajcie mnie, bo ją śmiechem zabiję”.
- To ja poczekam na swoje faktury a pani Casandra panią obsłuży, bo nie daj Boże zupa zostawiona na gazie pani wykipi, albo włączone żelazko dom pani spali, albo ten nie zakręcony kran mieszkanie pani zaleje – zakpiła Basieńka.
- A żeby pani wiedziała – odburknęła klientka, nie dodając nawet „dziękuję”.
- W czym mogę pani pomóc? – z mojej strony pada standardowa formułka.
- No bo ja u was reklamację chciałam zgłosić! – zaczyna kobieta, plasnęła o blat papierzyskami i wymachuje mi plastikiem przed oczami.
Zaczynam wypytywać o jaki przedmiot chodzi itp.
- No bo u was była brana telewizja cyfrowa i talerz szlag trafił i ja chciałam to zgłosić, bo ja chcę zwrot pieniędzy i przy okazji rachunek zapłacić za Cyfrę + - wyrzuca jednym tchem.

Spojrzałam na nią mocno zaskoczona. W naszym hipermarkecie nie było żadnej Cyfry+. Ani u nas, ani nawet w promieniu kilku przecznic. Przynajmniej jeszcze wczoraj nie było, chyba, że przez noc powstała, a ja o tym nic nie wiem.
- Przepraszam, ale chyba pomyliła pani sklepy – informuję grzecznie, jeszcze się uśmiecham.
- No jak to nie ma, co ty mi tu chrzanić będziesz. Chyba wiem co mówię! Mówili, że tu, to ma być tu! Chyba wiem, gdzie syn brał dekoder z telewizją!
- W naszym asortymencie nie ma dekoderów i... - nie dała mi skończyć.
- Co ty mi tu za farmazony będziesz prawić, pewnie za rogiem albo za regałem siedzi pan konsultant z cyfrówki, a ty nawet o tym nie wiesz, bo pewnie pracujesz tu od tygodnia dopiero!
- Hola hola! – wtrąca się wściekła pani Basia – jeśli przyszła tu pani tylko po to, by się wykłócać z personelem tego sklepu, to ja jednak zmieniam zdanie i życzę sobie odebrać te faktury już teraz, a pani sobie poczeka. Mam gdzieś to pani kipiące mleko i przypalone żelazkiem kalesony!
- O nie, nie, nie! – krzyczy Piekielna – zaczęłam to i skończę! Chcę zapłacić ten rachunek i zgłosić reklamację talerza. Satelita mi nie działa, syn mi mówił, że to tutaj mam się zgłosić, więc żądam by mnie obsłużono!
Nie mogłam dopuścić do tego, by te dwie kobiety skakały sobie do oczu, bo może i widowisko byłoby przednie, jednak rozlew krwi na POK - u nie jest mile widziany przez kierownictwo. Wiem to z autopsji.
- Drogie panie, proszę o spokój! – uciszam je – pani Basieńko skończymy najpierw ten trudniejszy przypadek, a w zamian za pani cierpliwość postaramy się o jakiś gratisik. A panią informuję po raz ostatni, że pomyliła pani sklepy. Pracuję tu od kilku lat i żadnej Cyfry+ ani innej telewizji u nas nie ma i nie było! I nie mój brak wiedzy jest tu problemem tylko pani ośli upór. Wydaje mi się, że wyrażam się dość jasno i wyraźnie. Nie musi mi pani wierzyć, proszę zapytać kogokolwiek, o to samo, wszyscy powiedzą pani to co ja. Nie wyczaruję tu pani Cyfry+, nie ważne jak bardzo by pani tego chciała. A pani krzyki nie sprawią, że pracownik cyfrówki nam się tu jakimś cudem nagle zmaterializuje. Przykro mi.
- To ja pani udowodnię, że się pani myli! – upiera się Diablica – ja mam tu dokumenty! Tu gdzieś musi być ten sklep! Wiem, że mam rację!
Westchnęłam zniecierpliwiona, biorę te karteluszki do ręki, czytam, zerkam na Piekielną, podsuwam jej pod nos dokument i pytam :
- Co tutaj jest napisane? – wskazuje palcem konkretne dwa słowa.
- Cyfrowy... Polsat – czyta na głos Piekielna.
Pani Basia tłumi chichot. Mi jakoś wyjątkowo nie jest do śmiechu.
- Oj tam, oj tam. Wielkie mi rzeczy! – burczy klientka, purpurowa na twarzy – pomylić nazwy nie wolno? Cyfra+ czy Cyfrowy Polsat to dla mnie jedno i to samo g*wno. Więc w takim razie proszę mi zawołać kogoś z obsługi Cyfrowego Polsatu, bo ja muszę na wieczór mieć telewizję czynną!
No ja swoje, ona swoje. I tak w koło Macieju. No i bądź tu mądra i pisz wiersze!

Nagle przypomniałam sobie o istnieniu osobnika o szumnej nazwie Pan Małżonek Diablicy. Poprosiłam by się zbliżył, wyłuskałam mu sedno sytuacji doszukując się w jego obliczu choć cienia szansy na to, że on nie ma tej samej co ona próżni między uszami. Nie miał. Miał za to specyficzne poczucie humoru.
- Wie pani co, ja jej mówiłem, że to nie tu, ale ona się uparła. Nauczony doświadczeniem, postanowiłem poddać się i pozwolić by ktoś inny jej to wytłumaczył jak krowie na miedzy. Ja już dawno się poddałem. Tak jest zabawniej. Oglądanie jej utarczek słownych z pracownikami sklepów i urzędów to jedyna rozrywka jaka mi pozostała na stare lata. A widzę, że w waszym sklepie, he he, radzą sobie całkiem nieźle, he he.
- I to ma być niby śmieszne, tak? – spojrzałam na niego z ledwo ukrywaną złością – Jak pan widzi, jakoś mnie to nie bawi.
- Bo szanownej pani umknął jeden maleńki szczegół – powiedział z bezczelnym uśmieszkiem - to MNIE ma to bawić, NIE PANIĄ.

Do żonki praktycznie do końca rozmowy nie docierało, że tym razem się myliła.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 864 (950)

#15076

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem będzie to historia z serii: Psorka płaci kartą, a Casandrze puszczają nerwy...
Aby było ciekawiej na wstępie dorzucę, że Piekielna Psorka przyszła do nas z KIMŚ. Kim jest ten KTOŚ? A no tego to nikt nie wie. Jeszcze. Może to syn? A może nie. Może to sąsiad? A może nie. Albo syn sąsiada, kto to wie... Wiemy tylko tyle, że jest to przystojny mężczyzna w wieku średnio średnim. Lecz mimo, że facjatę ten KTOŚ ma wyjściową, to charakterek jak najbardziej powinien przed wyjściem zostawiać w domu.

Dzień jak co dzień, do czasu... Psorka ustawia się przy kasie z KTOSIEM i zakupami. Casandra dezerteruje z miejsca zbrodni udając się jakby nigdy nic na przerwę. A niech się wali i pali ja muszę zjeść Snickersa i koniec i kropka. Ale, że los jest bardzo złośliwy, najbliższa kasa z najmniejszą kolejką była zbyt blisko tej, przy której robiła zakupy Psorka z KTOSIEM. Zaryzykowałam, ustawiam się w kolejce i ... zamarłam. Psorka i jej KTOŚ na ofiarę upatrzyli sobie nasz najnowszy nabytek - Zuzię.

Zuzia to dziewczę młode i płoche, które akurat tego dnia było po raz trzeci w pracy. Czułam w kościach, że Psorka zje Zuzannę na przekąskę jednym kłapnięciem ogromnej szczęko-paszczy. Cóż miałam zrobić? Zdobyłam się na akt wielkiej odwagi i... ustawiłam się w kolejce zaraz za Piekielną. Powinnam dostać jakiś order za odwagę, nie sądzicie?

Przychodzi magiczny moment płacenia, KTOŚ wyciąga portfel burcząc pod nosem "zdzierstwo" oraz "co tak drogo?" i podaje kartę płatniczą Piekielnej Psorce, mówiąc:
- Najwyższy czas i pora, by wszyscy nauczyli się korzystać z plastikowych pieniędzy.
No to mamy lekcję obsługi kart płatniczych, może nie będzie tak źle? Popłacą, popłacą i pójdą...
Zuzia przeciąga kartę przez terminal i... ODMOWA. No i się zaczyna...
- Przykro mi, mamy odmowę - mówi Zuzia.
- Jak to odmowę? - dziwi się KTOŚ. - Trzeba spróbować jeszcze raz, na pewno pani coś źle zrobiła.
Zuzia spogląda na mnie, wskazałam głową terminal, zrozumiała, że ma spróbować po raz kolejny. Obie wiedziałyśmy, że terminal nie zmienia zdania co chwilę, lecz klient żąda, to ma.
Kolejna ODMOWA. A po niej jeszcze 5 innych, bo KTOŚ nie odpuszcza, a Psorka mu wiernie wtóruje, mimo, że nie ma zielonego pojęcia o co chodzi.
- Co to znaczy ODMOWA?! - Piekli się Piekielny KTOŚ. - Pani sobie chyba żarty stroi. W tej chwili proszę o przywołanie kogoś kompetentnego, bo pani jak widać na niczym się nie zna. Czy pani umie tak w ogóle obsługiwać ten sprzęt? Umie pani? Bo coś mi się nie wydaje!
- Nie umie, bo to nowa jakaś jest - wtrąca się Psorka i zaczyna coś szeptać na ucho KTOSIOWI, pewnie na nasz temat. Tutaj postanawiam interweniować:
- Przepraszam bardzo, ale kasjerka ma naprawdę niewielki wpływ na to, że bank odmawia dostępu do środków na pana koncie. Przyczyn odmowy jest kilka: brak środków na koncie, zablokowane środki, przekroczony limit dzienny wypłat... - zaczynam spokojnie tłumaczyć.
- Hola, Hola! - KTOŚ purpurowieje na przystojnym licu - jaki brak środków!? Czy pani wie ile ja zarabiam? Czy pani wie ile ja mam na koncie pieniędzy? Buhahaa!
KTOŚ robi szybki rzut oka dookoła, w celu upewnienia się, że wszyscy w obrębie kilometra go słyszeli. A no tak, słyszeli wszyscy. Trzy kasjerki, zakonnica, para nastolatków i kilku obwiesi o twarzyczkach niewiniątek i paluszkach kieszonkowców. Oj, będzie buba, jak to mawiał Czesio.
Ponawiam tłumaczenie, lecz przerywa mi Psorka:
- Ja chcę zapłacić tutaj tą kartą! I będę tu stać tak długo, aż przyjdzie ktoś, kto będzie umiał więcej niż wy! A może to te urządzenia macie zepsute? To co się dzieje, to wasza wina i już! I nie wciskajcie tu nam głodnych kawałków o banku i pustym koncie. Nie z nami te numery. Kanciarze cholerni! Macie 2 minuty! Posadzą jakiegoś niedouka na kasę i tylko problemy człowiek ma! I nawet nie myślcie o tym, że zapłacę za zakupy gotówką! Nie ma mowy. Mam gotówkę, ale co z tego? Płacę i wymagam! A to jak płacę, to moja sprawa! Chcę być obsłużona tak, jak na to zasługuję!
No i Casandra pękła. Chcesz? No to masz. Obsługę taką, na jaką zasługujesz...
- Nie zapłacą państwo za te zakupy w inny sposób niż tą kartą? - Upewniłam się.
- Nie! - padła zgodna odpowiedź.
Wściekła jak szerszeń przed deszczem zamknęłam kasę, zawołałam ochronę i poinformowałam ich, że ci państwo odmawiają zapłaty za wybrany towar, nie reagują na prośby personelu i grożą zablokowaniem kasy na czas nieokreślony bo maja taki kaprys. Przy okazji złapałam za telefon i udałam, że dzwonię na monitoring z prośbą o wezwanie policji.
- To jak? - Pytam. - Płacimy i wychodzimy, nie płacimy ale wychodzimy, czy nie płacimy, nie wychodzimy i rozmawiamy z policją?
KTOŚ spękał już przy wezwaniu ochrony i jak zamilkł raz tak zaciął się na amen. Psorka, jak to Piekielna nie dała się zastraszyć mundurowymi, lecz patrzyła niepewnie na moją gniewną minę i tylko mamrotała jakieś przekleństwa pod nosem. Po chwili wyjęła portmonetkę, wyłuskała banknot, podała go zaskoczonej Zuzi i powiedziała do mnie obrażonym tonem z pretensją w głosie:
- No wie pani co, nie spodziewałabym się tego po pani...

Ja też nie, no ale sami powiedzcie - ILE MOŻNA???

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 880 (1070)

#15551

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Małżeństwo w średnim wieku zgłosiło w POK-u reklamację zakupionego w naszym sklepie telewizora. Sprzęt nabyli kilkanaście dni wcześniej. Przed sprzedażą został podłączony i sprawdzony przez pracownika w ich obecności. Wszystko ładnie, pięknie. TV super wypas, cena bajkowa, świetna marka, klienci zachwyceni. Do czasu. Przytachali to swoje ogromne okno na świat do sklepu i stanowczo żądają natychmiastowego zwrotu gotówki. I to bez dyskusji. Powód zwrotu? Jak to bezczelnie powiedziała Pani Żona – „bo mi ten telewizor nie pasuje kolorem do wzoru na kanapie i ch*j. Nie muszę się tłumaczyć ”. Zawiedliśmy ich sromotnie, bo nie dość, że dyskusja była, to do tego musieliśmy rozwiać ich marzenia o oddanej gotówce. Zwrot w naszym sklepie przysługuje tylko i wyłącznie w terminie do 5 dni od daty zakupu. Dodam, że zwrot dotyczy towaru pełnowartościowego. Jeśli masz paragon i zmieściłeś się w terminie, oraz sprzęt nie nosi śladów użytkowania to możesz u nas zwrócić lub wymienić praktycznie wszystko. Tłumaczymy te wszystkie zawiłości szanownemu małżeństwu. Sprawdzamy działanie sprzętu, działa świetnie, nic mu nie dolega, jedyny problem to zmienne gusta klientów. Po długich tłumaczeniach Szanowne Małżeństwo kapituluje, zabiera swój „problem” ze sobą i wychodzi odgrażając się pozwami sądowymi, prasą, telewizją, Papieżem i komornikiem. Po kilku dniach wpadają do nas znowu, od progu pada komunikat, że TV zepsute i teraz nie ma siły, musimy oddać im pieniądze. No jak to nie ma siły? W grupie siła, więc u nas jest jej dostatek. Pytamy grzecznie - co się stało? Oni nie wiedzą. No bij, zabij czarna dziura w pamięci. Może to, może tamto. Albo i to i tamto. Ona twierdzi, że ten TV od początku szwankował, on ( pamiętając, że dwa razy przy nich TV sprawdzaliśmy i działał idealnie ) ucisza ją i coś kombinuje na temat obrazu, potem przycisków i ta bajka robi się coraz dłuższa. A kręcą się przy tym jakby ich stado szerszeni w tyłki żądliło. Kombinatorstwo ustawione na pełne obroty. Szanowne Małżeństwo starało się jak mogło, lecz kasy nie dostali. Ogromne było ich zdziwienie, gdy poinformowaliśmy, że sprzęt wadliwy przyjmujemy na tzw. Reklamację. Wysyłamy go do serwisu, który zajmuje się naprawą, wymianą lub zwrotem gotówki, jeśli reklamacja jest uzasadniona. Szanowni przeżyli ogromną traumę, dowiadując się, że na jakiś czas tracą i pieniądze i telewizorek. Panu wymknęło się, że „ byli pewni, że jak ktoś zgłasza wadliwy towar, to oddajemy kasę bez szemrania”. Szanowni odbyli naradę (wojenną), w trakcie której uchwalili, że ŁASKAWIE SIĘ ZGADZAJĄ. No to wio. Reklamacja spisana, towar zapakowany i wysłany kurierem. Czekamy na odpowiedź serwisu. Wielce Szanowni dzień w dzień wydzwaniali z zapytaniem o reklamację, mimo, że na druku zgłoszeniowym widniała dość odległa data rozpatrzenia. W końcu przychodzi ten wielki dzień (dodam, że bardzo szybko). Mamy odpowiedź! Jako, że podejrzewaliśmy, iż sprzęt został celowo uszkodzony w celu wyłudzenia zwrotu gotówki, odpowiedź serwisu mogła nas ładnie zaskoczyć. Jej treść jednak przerosła nasze najśmielsze oczekiwania:
„…Reklamacja została rozpatrzona odmownie…telewizor stosunkowo niedawno został zalany cieczą…po dokładnej analizie ciecz okazała się moczem kota… P.S. Prosimy o poinformowanie właścicieli pupila, że 42 calowy telewizor plazmowy nie bardzo nadaje się na kuwetę…”
Szanowne Małżeństwo zostało telefonicznie poinformowane o werdykcie. Reakcja była jedna - okrzyk furii i wściekłości oraz trzask rzucanej słuchawki. Reklamacje wydajemy od poniedziałku do piątku. Jutro poniedziałek. Aż boję się iść do pracy:-). Trzymajcie kciuki.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 870 (926)

#14731

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracałam z synkiem z zakupów. Mieszkamy dość daleko od centrum. Mój maluch uwielbia spacerki ale jeszcze bardziej lubi jazdę autobusami. Dochodzimy na przystanek. Naszym oczom ukazała się kobieta w średnim wieku, taka zwyczajna, dość zadbana "pięćdziesiątka". Kojarzyłam ją z widzenia z mojej okolicy. Mój "mężczyzna w wersji mini" usiadł sobie na ławeczce i cierpliwie wyglądał ukochanego pojazdu. Po kilku sekundach kobieta zaczyna zagadywać mojego szkraba.
(J)a, (K)obieta, (G)abryś:

(K) - Jaki ty ładny jesteś! A jaki grzeczny!
Gabryś spojrzał na mnie, upewnił się, że nie mam nic przeciwko rozmowie z tą obcą panią i mówi ;
(G) - Dziękuję. Pani też jest ładna (kobieciarz mi rośnie).
(K) - A do kogo ty podobny jesteś? Do mamy czy do taty?
(G) - I do mamy i do taty - odpowiedź pada po dłuższej chwili namysłu. Wiadomo, dyplomacja górą. Po co ma mamę urazić? :-)
(K) - Aha, no nie wiem, ja tam ci powiem, że ty raczej do mamy podobny nie jesteś. - kobieta przypatruje mi się intensywnie. Kurczę blade, nie brzmiało to jak komplement, ale cóż...
(K) - A ty masz tatusia? - pyta znienacka.
Mój Mały spojrzał na nią równie zaskoczony jak ja. Pokiwał jej głową, że tak. Zanim zdążyłam cokolwiek się odezwać kobieta nachyliła się do niego i mówi:
(K) - A twój tatuś to mąż twojej mamy? Czy taki tatuś weekendowy? Raz jest, a raz go nie ma? A może ty masz kilku tatusiów? Albo całe stado wujków. Co? Teraz to wszystko to takie puszczalskie jest... Bo za moich czasów...

O ty krowo łaciata! Nie dałam jej skończyć:
(J) - Jest mi bardzo przykro, że w życiu się pani nie układa, ale proszę nie oceniać nikogo, przez pryzmat swoich puszczalskich doświadczeń. I proszę w to nie mieszać mojego dziecka. Żegnam! - zabrałam małego jak najdalej od niej i udaliśmy się na następny przystanek z nadzieją, że wredny babsztyl nie będzie jechał z nami tym samym autobusem. Po drodze w myślach mordowałam babiszona kilkakrotnie, na wiele różnych sposobów i mówiłam jej rzeczy, których nie miałam odwagi rzucić jej w twarz z racji obecności mojego syna. Mały stwierdził, że ta pani jest jakaś dziwna. Lecz "dziwna" to najłagodniejsze z możliwych określeń, o czym dowiedzieliśmy się kilka minut później.

Wsiadamy do autobusu, kierujemy się na tył. Oho, jednak jedzie z nami babsztyl. Zlokalizowałam ją z lewej strony, więc udałam się na prawo. I usłyszałam taką rozmowę wrednej kobiety z pewną starszą panią:
- Oh, pani ma napój, daj pani się napić. Ja taka chora jestem, cukrzycę mam. Tak mi się chce pić. Ja nie mam HIV ani nic, czysta jestem. Pani się nie boi.
Starowinka uległa namowom i oddała picie. Po chwili słychać:
- Oj, pani ma bułkę, da mi pani ugryźć, ja mam cukrzycę, tak mi się chce jeść. Zaraz zemdleję.
Starowinka oddała jej swoją bułkę. Większość pasażerów obserwowała tę sytuację z wielkim zainteresowaniem. Mój syn również. Zapytał co to jest ta cała cukrzyca. Piekielna usłyszała to pytanie i o zgrozo, dosiadła się do nas. Kurka wodna, gdzie tu uciec? Zaczyna Gabrysiowi opowiadać o swojej chorobie, a ja w tym czasie gorączkowo kombinuję jak tu zwiać w taki sposób, by znaleźć się jak najdalej upierdliwca, a zarazem by nie wysiadać przed przystankiem docelowym. Zarazem modlę się o cierpliwość, by nie nagadać kobiecie do słuchu. Decyzja podjęta, uciekamy na przód pojazdu. My w długą, kobieta, cholercia, za nami. I nadal nadaje jak radio Wolna Europa. No szlag by to trafił. Pasażerowie tylko kręcą głowami i uśmiechają się pod nosem. No patrzcie ich, podśmiechujki sobie robią. Piekielna wysiadła za nami na przystanku i dalej nawija. Już się miałam odezwać, już mi hamulce puszczają, gdy nagle Gabryś zrobił coś, co sprawiło, że roześmiałam się w głoś i całe napięcie ze mnie opadło. Zrobił naburmuszoną minkę, złapał się pod boki i mówi:
- Pani jest bardzo niedobra. Pani denerwuje moją mamusię. A tatuś zawsze mówi, że mamy nie wolno denerwować. Mama ma urlop. A mama musi mieć spokój na urlopie, bo odpoczywa od wrednych bab. Mama ma w pracy dużo wrednych bab. Prawda mamusiu? Powiedz tej pani, że masz urlop od wrednych bab.
I tym sposobem mój czterolatek cytując podsłuchane słowa tatusia znokautował piekielną pasażerkę.

Kobieta rozdziawiła usta ukazując biel sztucznej szczęki, zrobiła popisowy w tył zwrot i poszła w drugą stronę. Przypuszczam, że cukier mocno jej skoczył po tym zajściu...
A Gabi, no cóż... musiał odbyć poważną rozmowę z tatą, która odbyła się dopiero po kilku godzinach, gdy Luby przestał płakać ze śmiechu. Jak widać synek ma walkę z piekielnymi we krwi, po mamie:-)

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1146 (1246)

#14748

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nasza ukochana klientka, zwana potocznie Piekielną Psorką zgubiła klucze. Oczywiście gdzie zgubiła te klucze? U nas. I pomysleć, że miała do wyboru milion innych miejsc. No ale co poradzimy na to, że ona nas tak kocha...
Któregoś pięknego dnia wpadła do nas jak do stodoły po łopatę. Ani dzień dobry, ani pocałujcie mnie w zadek. Nic. No w sumie, to nie tak całkiem nic, bo coś było - pretensje. O co? A o to: Oddajcie jej klucze od mieszkania, ona wie, że je tu zgubiła, my je na bank mamy, tylko nie chcemy jej oddać. Ona stąd nie wyjdzie bez kluczy, co prawda, ma trzy pary zapasowych, ale ona musi mieć TE KLUCZE i koniec i kropka i nie ma dyskusji. No więc dyskusji nie było. Kluczy też nie. Klucze po wielu perypetiach trafiły na POK dzięki firmie sprzątającej. Wiecie jak to jest, ktoś tam mył podłogi pod kasami i je znalazł, dał je komuś innemu jak schodził ze zmiany, tamta osoba o nich zapomniała na parę godzin i tym sposobem dostaliśmy je w swoje łapki po około dobie od zagubienia. No ale są. Psorka też jest. Zresztą ona jest zawsze. A odkąd zgubiła te przeklęte klucze, to się prawie do nas wprowadziła. Przychodzi do POK-u, już otwiera wąskie usteczka by zacząć swoją reprymendę, gdy ja triumfalnie wyciągam spod lady jej klucze i macham nimi przed oczami zaskoczonej Psorki. Kobieta marszczy czoło, cmoknęła ze dwa razy z dezaprobatą i mówi :
- Czyli jednak są. No tak...Tego to ja się nie spodziewałam. Powie mi pani kto je znalazł?
- Znalazł je pracownik firmy sprzątającej, leżały pod jedną z kas - poinformowałam zgodnie z prawdą. Doskonale wiedziałam, że chciała usłyszeć nazwisko tego pracownika. I jeśli myślicie, że chciała je poznać po to, by podziękować za uczciwość, to bardzo się mylicie.
- No cóż - mówi Psorka - widzę, że nie uzyskam od pani żadnych istotnych informacji. W takim razie, może chociaż przekaże pani tej osobie kilka słów ode mnie?
Wiecie, przez chwilę miałam nadzieję, że Psorka pozytywnie mnie zaskoczy i poprosi o przekazanie wyrazów wdzięczności itp. Tak robi większość ludzi, którzy odzyskują u nas zagubione klucze, portfele, nawet pieniądze, karty wszelkiego rodzaju i maści, części garderoby ( a bywa, że i dzieci). No ale nie zapominajmy, że Psorka nigdy nie była taka jak większość ludzi. Oto, co kazała mi powiedzieć osobie, która przyniosła do mnie jej klucze mimo tego, że mogła je spokojnie do śmietnika wyrzucić lub olać je na sto innych sposobów :
- Proszę mnie zacytować - poinstruowała - Informuję, że osoba, która przywłaszczyła sobie moje klucze na prawie dwa dni, może zapomnieć o wzbogaceniu się moim kosztem, bo godzinę po tym jak zgubiłam klucze to wymieniłam wszystkie zamki(!). (No tak, a ja pół sklepu na nogi przez te klucze postawiłam). Więc wyrobienie kluczy zapasowych to tylko strata pieniędzy (przecież my nic innego nie robimy, tylko wykonujemy kopie wszystkich znalezionych na sklepie kluczy). Aha i jeszcze jedno, nie życzę sobie dopominania się o jakieś znaleźne itp. Gdy ja coś gubię, to ma sie to znaleźć w ciagu chwili lub dwóch. Za waszą opieszałość to się wam figa z makiem należy! Kto to widział, żebym ja tyle czasu na klucze czekała?!
No i po jaką cholerę, ja się was pytam, jej teraz te klucze? Sami powiedzcie. Kolekcję założy? Na pamiątkę je sobie zostawi?
Zacytowałam jej słowa szczęśliwemu znalazcy kluczy. Znalazca się zapienił (bardzo słusznie)i zagroził, że jak następnym razem zobaczy tą żmiję jadowitą na sklepie, to ją zamknie w klientowskiej toalecie, zgasi jej światło i dotąd będzie ją tam trzymał, aż się baba opamięta...

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 695 (757)

#14779

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W naszym sklepie toalety dla klientów znajdują się zaraz przy wejściu głównym, obok POK-u. Toalety są dwie, damska i męska. Z racji dużej popularności jaką się cieszą nasze przybytki samotności, pracownicy firmy sprzątającej mają pełne ręce roboty. Papier toaletowy znika w ciągu chwili, momentalnie wyparowuje płyn do mycia rąk, wiecznie trzeba wyciągać z muszli tampony, podpaski, rajstopy lub pampersy. Podłoga często bywa zalewana przez ludzi, którzy zapominają zakręcać kran od umywalki. A co się będą szczypać? Sprzątaczka posprząta, prawda? No za to jej płacą, tak? A no niby tak. Dlatego pan Wiesio z panią Krysią zamiast poświęcać większość czasu na utrzymywanie porządku na sklepie, to latają co 5 minut do toalet. I muszę zaznaczyć, że panu Wiesiowi już dawno nerwy puszczały. Wczoraj rano nastąpiła prawdziwa kumulacja...
Do pracownika POK-u podchodzi klientka i informuje, że ktoś nam zrobił ładnego psikusa a mianowicie mamy wymazaną kałem całą damska ubikację. Liczy na to, że ktoś to szybko sprzątnie. Pracownik zadzwonił po firmę sprzątającą. Pan Wiesio przyjechał szybciutko na sygnale, turkocząc kółeczkami ogromnego mopo-cośtam i rusza do akcji. Bierze wdech, otwiera drzwi i ...wypuszcza powietrze z głośnym świstem, zakończonym dosadnym "o ja pier...". Aha, czyli mamy Meksyk. Pracownik POK-u z czystej ciekawości zagląda panu Wiesiowi przez ramię i blednie jak kreda. Potem robi się zielony a potem...haftuje piękny wzorek na kafelkach. Pan Wiesio widząc to załamuje ręce i rzuca kolejne "o ja pier...". Co zobaczył pracownik? G*wno. Dosłownie. Morze brązowej, tłustej, wilgotnej, śmierdzącej brei. Skapującej, spływającej, brudzącej każdy centymetr lśniącego sedesu. I parę metrów ścian. Sprawca nie zapomniał też o podłodze...No czysta makabra. Uprzątnięto zielonego pracownika POK-u, potem jego haft. Zamknięto toaletę damską i tymczasowo przekierowywano wszystkich do męskiej. Pan Wiesio stwierdził, że potrzebuje wsparcia w walce z tą brązową tragedią. Oparł się na kiju od mopa i czekał pod felernymi drzwiami na panią Krysię. Nagle do sklepu wparowuje starsza pani i za główny cel obiera sobie nasze toalety. Omija kolejkę ludzi do męskiego WC i łapie za klamkę damskiej ubikacji.
- Hola, hola - drogę zastępuje jej pan Wiesio - kibelek nieczynny.
- No jak to tak? - obrusza się kobieta - a co, muszę paragon pokazać, że tu kupuję?
Pan Wiesio kręci głową, że nie. No jak ma jej przy tych wszystkich ludziach powiedzieć, że zostaliśmy, za przeproszeniem, zmieszani z g*nem?
- Ja chcę tam wejść! Ja muszę tam wejść. - paniusia próbuje go wyminąć. Pan Wiesio jest nieugięty.
- Dzisiaj wszyscy siusiamy w męskim - poinformował ją.
- Jak to...w męskim?! - kobieta wyglądała na mocno zszokowaną - no jak to tak, kobieta do męskiego ma wejść?! Tak się nie da! Tak nie można!
- Można, można - mówi pan Wiesio
- Nie można! - upiera się kobieta i łapie za klamkę.
- Można! Nie wejdzie pani tam.
- Wejdę! - kłóci się paniusia.
- Nie! - pan Wiesio prawie się z nią szamocze.
- Tak! - Kobieta trzyma klamkę i nią szarpie.
- A róbcie se co chcecie! - wrzasnął pan Wiesio, wściekły do granic i zszedł babce z drogi. Babka ma uśmiech na twarzy, otwiera drzwi, dumnie wkracza do środka i...ŁUBUDUUU...leży. Poślizgnęła się. Zgadnijcie na czym? Zapadła cisza i nagle słychać:
- O Matko Przenajświętsza! Ratunkuuuu!
- No co się tak drze? - pyta pan Wiesio zaglądając do środka - Baba to wszędzie wlezie! Jak się dobrych rad nie słucha, to się potem w g*wnie ląduje...

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1372 (1426)

#14826

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Któregoś pięknego dnia do POK-u podchodzi kobieta, wiek (na oko) 60+ z mężczyzną lat trzydzieści cośtam. Oboje wyglądali całkiem normalnie. Skończyłam obsługiwać ostatniego klienta, obracam się w stronę owej parki, uśmiecham sie serdecznie, pytam w czym mogę pomóc i słyszę...
- KIEROWNIKA!!! - żąda kobieta patrząc na mnie takim wzrokiem, że gdybym miała loczki na głowie, to by mi się bankowo rozprostowały ze strachu.
Mój uśmiech blednie, bay bay piękny dzionku, lecz trzymam fason, no bo kto da radę, jeśli nie ja?
- Bardzo proszę o zachowanie spokoju. Proszę powiedzieć, co się stało?
- Jeszcze nic, dopiero się stanie! Jeśli nie zobaczę się z najwyższym kierownikiem w ciągu kilku sekund to dopiero zobaczycie co się stanie!
Kierownika wzywamy w ostateczności (do tego był sezon urlopowy i byliśmy zdani praktycznie sami na siebie tego dnia) więc staram się załagodzić sytuację.
- Proszę mi powiedzieć w czym mogę pani pomóc?
- Pani? A pani jest kierownikiem? Z nikim gorszym nie będę rozmawiać!
Ohoho, paniusia różki pokazuje. No cóż, ja tam się za GORSZĄ nie uważam. A na usta ciśnie mi się tekst, że kierownik nie rozmawia z nikim poniżej rangi prezydenta. I to najlepiej Stanów Zjednoczonych. No ale co ja będę dyskutować z takim pancernikiem?
- Rozumiem. W takim razie proszę podać konkretny powód wezwania kierownika, ponieważ nie wiem, którego mam przysłać.
- Aha, no to ja chcę rozmawiać z kimś, kto jest odpowiedzialny za zatrudnianie pracowników w tym sklepie. Bo mój Franio już tydzień temu składał tu swoje CV i nadal nie dostał od was żadnej odpowiedzi! To jest skandal! Już od kilku dni powinien tu pracować! U was to się pewnie pracownicy co 5 sekund zmieniają, więc etaty macie. Tylko pewnie pani i pani koleżaneczki wyrzucacie CV do kosza na śmieci i kierownik ich na oczy w ogóle nie ogląda!

I tu mi się ciśnienie podniosło, bo wszystkie CV, które do nas trafiają ZAWSZE wędrują do biura kierownictwa, a potem w specjalne segregatory. Osobiście tego pilnujemy. Tylko, że większość ludzi nie potrafi zrozumieć, że mimo iż nasz sklep zatrudnia grubo ponad stu pracowników, to wolne etaty mamy raz na kilka miesięcy. Postanowiłam osobiście wytłumaczyć to owej parce, bo wiedziałam jak bardzo zajęty był nasz kierownik personalny. Akurat tego dnia miał dwa audyty i telekonferencję z głównym dyrektorem. I nie wiem czy by mi darował zawracanie głowy z tak błahego powodu.
- Bardzo mi przykro, lecz brak odzewu z naszej strony nie jest spowodowany złośliwością pracowników POK-u, lecz brakiem wolnych etatów. Proszę uzbroić się w cierpliwość i czekać na telefon od nas. Wolne miejsca pracy mamy średnio co dwa - trzy miesiące. Jak tylko zwolni się etat na którymś dziale, to zaprosimy pana Franciszka na rozmowę kwalifikacyjną. Może podam numer telefonu do nas, będą mogli państwo dzwonić i się dowiadywać... - nie dała mi nawet dokończyć.
- No do jasnej cholery! - uderzyła pięścią w ladę - O czym ty dziecko do mnie mówisz?! Jaka rozmowa kwalifikacyjna?! Czy ty czytałaś jego CV? No czytałaś? Czy ty wiesz jakie on ma wykształcenie? Ty mu pewnie do pięt nie dorastasz, dziecino! On już by tu od kilku dni pracował, może nawet na twoim miejscu, gdybyście jego CV do kosza nie wyrzucili. Już ja wiem co to za ziółka z was są.

No więc ziółko nr jeden, czyli zdesperowana Casandra spojrzało na Franusia, potem na mamusię (chyba mamusię) i rzuciwszy "zaraz wracam" oddaliło się z pola bitwy po pracownika, który będzie gotowy przeprowadzić mój plan. Znalazłam go szybko, ściągnęłam z palety z napojami, otrzepałam mu ubranko z kurzu, doprowadziłam poczochraną czuprynę do ładu, schowałam do kieszeni plakietkę z napisem "pracownik do spraw rotacji towaru" i poinstruowałam go co i jak. Krzyś zachęcony wizją zimnego browarka po pracy podchodzi do POK-u stanowczym krokiem z mina mówiącą " co to nie ja". Słuchajcie, szef jak ta lala!

Dopada go pancernik, wciska w rękę CV i zaczyna swoją niekończącą się opowieść, co raz paluchem pokazując na mnie. Krzyś-kierownik czyta uważnie CV, mierzy Frania z góry na dół uważnym spojrzeniem, znowu zerka do CV, znowu patrzy na Frania, robi mądre miny, kręci głową, potem kiwa nią, potakuje i zaprzecza, udaje, że się zamyśla, a to wszystko z pełną powagą. W tym czasie kobieta cały czas nawija mu makaron na uszy. W końcu Krzyś-kierownik wydaje wyrok!
- Jest mi bardzo przykro, ale nie ma u nas pracy dla ludzi z pana wykształceniem. Jest pan dla nas za dobry, po prostu. A ja nie mogę pozwolić na to, by ktoś z takimi umiejętnościami jak pan marnował się u nas. Sumienie by mnie zagryzło.
Franio przyznaje mu rację, grzecznie dziękuje za poświęcony czas, bierze pod rękę zaszokowaną opiekunkę i rusza do wyjścia z tekstem:
- A mówiłem ci, że z magistrem na kasy nie sadzają...

Z czystej ciekawości znalazłam jego CV w biurze. Było w segregatorze z napisem "JESTEŚMY NA NIE" i miało doczepioną karteczkę o treści "mamusia dzwoniła już cztery razy, mówiła, że nas załatwi".

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1096 (1162)