Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Dussiolek

Zamieszcza historie od: 11 sierpnia 2011 - 0:34
Ostatnio: 12 września 2021 - 12:26
  • Historii na głównej: 17 z 26
  • Punktów za historie: 14620
  • Komentarzy: 172
  • Punktów za komentarze: 1484
 
zarchiwizowany

#52856

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W czasach liceum miałam w klasie koleżankę, z którą zaczęłam się nawet zaprzyjaźniać. Fajna dziewczyna, z poczuciem humoru podobnym do mojego (a to rzadkość), dobrze nam się gadało. Jednak kilka sytuacji sprawiło, że jednak zrezygnowałam z zacieśniania tego kontaktu i po ukończeniu szkoły nasze drogi się rozeszły. Opiszę tu dwie, które dla mnie były decydujące.

1.
Kaśka zaprosiła mnie do siebie. Wyszła po mnie nawet na stację,idziemy, rozmawiamy aż doszłyśmy do jej domu. A tam jeden z najdziwniejszych widoków jakie dane było mi oglądać. W małym sadzie do każdego drzewa uwiązana była kura. Zwykłym sznurkiem od snopowiązałki. Za szyje! Biedaczki były już w tych miejscach całkiem łyse i poobcierane, oczy jakieś wybałuszone, stały w miejscu bojąc się nawet poruszyć.
(J)Kaśka cóż wy z tymi kurami robicie?!
(K)A bo babcia nowe kupiła i je przyzwyczaja do miejsca żeby na drogę nie uciekały.
(J)Ale sznurkiem? Za szyje? nie można jakiejś zagródki zrobić?
(K)Oj tam nic im nie będzie tylko tydzień tak stoją, jeszcze parę dni i się je spuści. Babcia się zna i wie co robi...

Próbowałam porozmawiać o tym z jej babcią i rodzicami, ale mnie skrzyczeli od bezczelnych dziewuch, co się wtrącają. Ogrodzenia są brzydkie i szpecą podwórko, a przecież to nic takiego, bo to tylko kury, a babka całe życie to robi i nic w tym strasznego i w ogóle wszyscy tak robią...
No chyba nie- ja na szczęście nigdy wcześniej ani później czegoś takiego nie widziałam.

2.
Jednego dnia w szkole zaczęła opowiadać jak to pojechała do Krakowa i cały dzień się tam bawiła. Troszkę zdziwiona spytałam niewinnie jak to się stało, że rodzice ją puścili samą, bo zazwyczaj na to nie pozwalali. A Kasia spokojnie:
(K)A sami mi kazali, bo chcieli żebym kota z pociągu wyrzuciła.
(J)Kota? Z pociągu? Jak tak można? Pewnie jeszcze w biegu?
(K)A stary już był, myszy nie łapał, spał tylko przy piecu to po co nam taki kot? Wzięliśmy młodego, a temu darowaliśmy wolność. No i pewnie, że w biegu, bo inaczej jeszcze by mi wskoczył z powrotem.
(J)Wolność? Wyrzucając z jadącego pociągu?! Nie lepiej to uśpić było, nie męczyłby się biedak?
(K)A tam uśpić. Niby taka z ciebie obrończyni zwierząt, a od razu byś usypiała! Przecież on może sobie jeszcze trochę pożyć, tylko gdzie indziej! To kot- coś sobie złapie, szopę jakąś znajdzie i da radę. A musiałam z pociągu żeby drogi nie znalazł!
(J)Akurat o ile w ogóle przeżył to przecież sama mówisz, że już nic nie łapie tylko śpi...

Nie przekonałam jej. Uważała, że dała kotu szansę na drugie ekscytujące życie, a ja jestem czepliwą jędzą.

I po przyjaźni. Jakoś nie żałuję.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (405)
zarchiwizowany

#46275

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z bardzo długą brodą, ale może Was też rozbawi.

W rodzinnej wsi mojej babci mieszkał sobie przed wojną pewien dziarski młodzian o imieniu Franciszek. Chłopak ten wyróżniający się bystrością był jednocześnie naczelnym żartownisiem we wsi, ciągle dowcipkował, każdego w coś wkręcał. Obrywał przez to często od zagniewanych obiektów swych psot, ale rekompensowała mu to powszechna sympatia jaką darzyła go lokalna społeczność, którą często rozbawiał.

Pewnego razu Franek udał się na targ do miasta- lekką ręką dziesięć kilometrów w jedną stronę. Kiedy już wracał po całym dniu na nogach zatrzymała się mijająca go furmanka. Byli to jedni z bogatszych gospodarzy we wsi. Zaproponowali podwiezienie:
-(G)co tak Franuś na piechotę wracasz? Siadaj z nami!
-(F)e zaszedłem piechotą to i tak samo wrócę!
-(G)no siadaj jak masz okazję jeszcze się w życiu pomęczysz...

Franek wahał się długo, ale proponujący nie chcieli dać za wygraną, więc w końcu na wóz się wgramolił. Po dotarciu na miejsce zeskoczył zgrabnie, czapki uchylił i rzekł spokojnie:
-(F)A c...j wam w d...ę!

Gospodarz cały poczerwieniał z gniewu, chwycił bata i dalej Franka gonić. Dopadł go pod chałupą i w krzyk:
-(G)Toś ty taki?! To my cię z serca całą drogę wieźli, żebyś piechotą iść nie musiał, a ty nie dość, że podziękować nie potrafisz to jeszcze takie słowa? A żeby cię!
A Franio na to:
-F)Przecież musiałem wam tak powiedzieć, bo byście potem przez rok po wsi gadali, że wy mnie podwozicie, a ja wam nawet ch...j wam w d... nie powiem!

Publika, która zdążyła się zgromadzić ryknęła śmiechem. Dobroczyńca za to nadął się cały, zatrzepotał rękami i uciekł klnąc pod nosem tym razem purpurowy ze wstydu.
Wszyscy bowiem wiedzieli, że gospodarze ci raz, że bardzo lubili ploty, a dwa uwielbiali pomagać na siłę, po czym mimo uzyskania licznych dowodów wdzięczności opowiadali po wsi jak to musieli pomagać i nawet dziękuję nie usłyszeli. Zaleźli tym za skórę niejednemu.
A Franka wspominają w rodzinnej wsi po dzień dzisiejszy.

wieś spokojna wesoła

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (311)
zarchiwizowany

#42671

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Myślicie, że spotkaliście najbardziej piekielną staruszkę? Mieliście szczęście, że na waszej drodze nie stanęła moja prababka...

Dożyła ona iście sędziwego wieku mając końskie zdrowie, sokoli wzrok i umysł jak brzytwa. Była przy tym wyjątkowo specyficzną osobą, z wielce oryginalnym poczuciem humoru. Gdy coś lub ktoś wzbudził jej antypatię czy sprzeciw stawała się wyjątkowo złośliwa- stąd większość jej piekielności.

Babunia miała też taką zasadę, iż to, że świat się zmienia to tylko jego problem i to on powinien dostosowywać się do szacownej nestorki, a nie odwrotnie.
Z tego powodu chodziła sobie zawsze środkiem drogi, jak za starych dobrych czasów, a że samochody? Niech się kierowcy martwią!
I tak pewnego razu wracała sobie ze sklepu, środeczkiem jak Pan w niebiosach przykazał, gdy nagle zza zakrętu wyjechał na nią jadący prawidłowo motocyklista. Jakimś cudem wymanewrował tak, że mijał babcię na centymetry. A babka na to szybciutko popchnęła nieszczęśnika. Mocno. Gość stracił równowagę i wpadł do rowu. Ledwo się spod tego motoru gramoli, a staruszka stanęła nad nim, soczyście na niego splunęła i orzekła:
-Nie umiesz ch..u jeździć to se leż w rowie!

A do zadziwionych świadków:
-Widzieliście go! Motor se kupił i myśli, że mu wszystko wolno, porządnym ludziom chodzić nie pozwala!

W efekcie facet mocno poobijany, motor do kompleksowego remontu, ale skargi nie złożył, ba nawet się nie wydarł- chyba z szoku choć możliwe, iż uważał, że nikt nie da wiary w sprawstwo prawie stuletnej, maleńkiej kobiecinki z siatami...

Ps. Historii z babunią mam kilka, dodam jeśli staruszka zdobędzie waszą sympatię ;).

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 306 (478)
zarchiwizowany

#36758

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam wczoraj na pogrzebie sąsiada. Mimo, że parafia nasza jest niewielka był to czwarty pochówek w przeciągu ostatnich dwóch dni. Niestety dwa następne szykują się na poniedziałek. Wszystkie obsluguje jedna firma pogrzebowa, bo i jedną mamy.

Część żałobników (a było ich wielu)ze względu na pracę spóźniła się i by nie zakłócać mszy czekała na orszak na cmentarzu. Także kilka starszych osób wyszło przed końcem mszy by dotrzeć tam własnym tempem. Wśród oczekujących był mój tata.

W czasie ostatnich minut nabożeństwa panowie w pelerynkach urwali się na moment z kościoła by zapalić cztery pochodnie umiejscowione w rogach baldachimu ocieniającego miejsce wiecznego spoczynku.
I tak biegną panowie (dosłownie)w podskokach przez cmentarz machając tymi zniczami, zacierając ręce, z uśmiechami od ucha do ucha i donośnymi głosami wesoło śpiewają!
- I JESZCZE JEDEN I JESZCZE RAZ!!!
Mamy ostatnio urodzaj!

Rozumiem, że dla tych panów to chleb powszedni, dobry zarobek, no i może odreagować jakoś muszą, ale na litość boską przy żałobnikach? Rodzinie? Mam nadzieję, że najbliższym nikt nie powie...

cmentarz

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (184)
zarchiwizowany

#28717

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Wielkanocna- przedwojenna, ale bardzo wymowna.

Moja Babcia miała ciotkę Rózię której rodzina żyła w całkowitej nędzy. Nie mieli skrawka ziemi, nie dało się więc nic uprawiać, zwierząt karmić tez nie było czym. Jedyne dochody zyskiwali jak ktoś zechciał zatrudnić ciotkę w polu. Dzieci miała ona czworo, często nie było co jeść...
Córka jej Stasia miała za chrzestną najbogatszą gospodynię we wsi- bezdzietną- ta jednak nigdy rodzinie nie pomagała. Inni kiedy mogli coś dawali, ale wiadomo jakie czasy, każdemu ciężko.

Jednej Wielkiej Soboty wszyscy szli święcić koszyczki. Bogata ciotka miała szynki, kiełbasy, kopę jajek, ciasta i inne dobroci (kiedyś ludzie nieśli wszystko, co mieli jeść w święta), ogólnie jak na wiejskie warunki- wypas. Rózia miała ledwie chleb, kawalątko słoniny i trzy jajka.
I nagle cud bogata ciotka macha ręką w geście królowej i woła:

- (BC) a pójdź no do mnie Stasieńko! Dam ci wielkanocny podarek!
Stasia leci, rodzeństwo szyje wyciąga, takie delikatesy u ciotki, kto wie co zjedzą, radość ogromna... A tu:

-(BC) masz Stasieńko jajeczko! Żebyś wiedziała, że chrzestna dba o ciebie i zginąć ci nie pozwoli!

I dała jej dosłownie jedno jajko.
Staszka szybciutko jajeczko chowa, mówi dziękuję, ale łezki po policzkach lecą, rodzeństwo otwarcie płacze- nadziei sobie narobiły, wiadomo jednym jajkiem się nie podzielą, matka załamana. Szczodrobliwa ciotka na to:

-(BC) patrzcie ludzie jaka to szlachta nawet wdzięczne za dobroć być nie umie! A wy tam czego buczycie? Do was żadnego obowiązku nie mam!

Ludzie pokiwali głowami, a moją prababkę (mimo że akurat była w sumie obca osobą- Rózka była kuzynką jej męża)szlag trafił:
-(P) żebyś ty przez to jedno jajko całe święta głodować nie musiała! A ty Rózia chodźże ze mną. Nie będziecie w święta z pustymi brzuchami biegać. Jakoś się tam podzielimy!
-(BC) no jak żeś głupia i ci zbywa to se karm biedotę!

I poszła.
Moja rodzina dała Rózi co tam mogła choć też się nie przelewało i przynajmniej w święta się najedli...

A bogata ciotka cóż żyła sobie długo jak pączek w maśle, a z nadmiaru dobrobytu kapliczkę murowaną wystawiła w swojej intencji i do dziś dzień jej nazwisko znane jest jako hojnej fundatorki...

miłosierna samarytanka

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 253 (277)
zarchiwizowany

#18266

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść coffewithmilk o rybkach przypomniała mi historię mojego dziadka i jego żony.

Dziadek kochał rybki i hodował sobie ich kilka w małym akwarium, z racji jednak nie dużego, acz zagęszczonego mieszkania w okresie letnim stało sobie ono wysoko na piecu kaflowym(takim słupku) służącym im wtedy do ogrzewania.

Pewnego razu, wczesnym wrześniem dziadkowa małżonka postanowiła przepalić przed sezonem, bo chłody idą, trzeba sprawdzić czy piec działa. Niestety o rybkach kompletnie zapomniała.
Dziadek wraca do domu ona od progu mu mówi "wiesz przepaliłam w piecu..." więcej nie zdążyła gdyż dziadek poleciał zobaczyć, co z rybkami. Niestety była to już raczej zupa rybna...
Więcej rybek u nich nie było...
Cóż, moja "babcia" nr 3 też nie miała ręki do rybek...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (166)
zarchiwizowany

#18081

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z serii opary absurdu.
Mój brat ma mało popularne w jego przedziale wiekowym imię- dajmy na to Adrian. Pewnego roku urządzałam urodziny i zjawił się tam jego imiennik, chłopak mojej koleżanki.
I tak siedzimy sobie, rozmawiamy, muzyczka cicho w tle i nagle koło godziny 23 dzwonek do drzwi.Otwieram, a tam jakaś nieznana mi kobieta po czterdziestce, na pewno nie sąsiadka i pyta:

(P)- Dobry wieczór czy ja zastałam Adriana?

Myślę może brat zna, więc go wołam..

(B)- Słucham (zdziwiony widać kobity nie kojarzy)
(P)- Ale mnie nie o tego chodzi!

My oboje troszkę w szoku, myślę może do kumpla, komórek wtedy nie było, może coś się stało, dziwne, że wie gdzie go zastać, ale nic to wołam gościa, on jeszcze bardziej zdziwiony:

(A)- Słucham, nie znam Pani, ale o co chodzi?
(P)- Ale mnie chodzi przecież o Adriana! Chcę rozmawiać z Adrianem, dajcie go tu!

Ja zonk, kolega w szoku jakimś zaczyna się zachwalać:

(A)- Ja jestem Adrian!
(P)- Nie, nie, nie ja chcę z Adrianem...

No ja wtedy nie wytrzymałam sytuacji i oświadczyłam rzeczowym tonem:

(J)- przykro mi więcej Adrianów chwilowo nie mamy!

I zamknęłam jej drzwi przed nosem, a pani stała tam czas jakiś, z mina sugerującą, że w złośliwości swojej chowamy przed nią jej tajemniczego Adriana...

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (63)
zarchiwizowany

#16546

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A teraz thriller osiedlowy :D
W roli głównej babcia z TRZEPACZKĄ!

Blok powyżej mojego mieszkały razem dwie siostry, samotne, w wieku mocno pod 80. Były one iście piekielne, a ich wyraźne niezrównoważenie miało bardzo ciekawe przejawy.
Panie wstawały przed piątą rano, załatwiały co grubsze potrzeby do nocniczka i jeszcze zanim ludzie z ich klatki wyszli do pracy smarowały tym urobkiem wszystkie klamki w swojej klatce, a niekiedy i w klatkach obok, o ile udało im się wejść. Czasami, dla odmiany, zostawiały sobie ten surowiec na później i w godzinach szczytu, kiedy ktoś nieopatrznie przechodził pod ich oknami wylewały mu to na głowę. Awantury o cokolwiek oczywiście na porządku dziennym.

O ile jedna z babć w ogóle nie ruszała się poza blok, to druga z biegania po osiedlu uczyniła sobie sens życia. Wszystko podczas tych wypraw wyprowadzało ją z równowagi toteż klęła cały czas, robiąc sceny różnym napotkanym osobom. Jednak nie to było w niej najgorsze- otóż babcia ta zawsze miała ze sobą reklamówkę, a w niej nieodłączną trzepaczkę(taką zwykłą ręczną do dywanów)i jeśli ktoś nie spodobał jej się wybitnie(nie lubiła np. mocno wyperfumowanych pań) wyciągała tą trzepaczkę i zaczynała okładać nią delikwenta. Zdarzało się to dzień w dzień, a to w sklepie, a to na ulicy.. Po jakimś czasie już z pół osiedla było jej ofiarami i idąc ulicą wszyscy się rozglądali na boki czy jej gdzieś nie ma. Zastraszyła wszystkich skuteczniej niż gang dresiarzy. Policja nigdy jej nic nie robiła, bo miała żółte papiery.

Po długim czasie tego terroru babcia napadła na niewłaściwą osobę, co skończyło się zabraniem obu sióstr karetką psychiatryczną w bliżej nie określone miejsce i słuch po nich zaginął, a na osiedle powrócił dawno nie zaznany spokój...

osiedle w Ch.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 313 (355)
zarchiwizowany

#15720

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam Wszystkich :)
Na dobry początek sytuacja, która kiedy tylko sobie ją przypomnę wywołuje u mnie śmiech i niedowierzanie :)

Otóż szłam sobie grzecznie ulicami mojego miasta (na południu Polski, co jakimś cudem miało chyba znaczenie dla bohaterki), przede mną tupta elegancka nie młoda- nie stara Pani, a z naprzeciwka nadchodzi kolejna. Pani przede mną pyta grzecznie tej drugiej:
-Przepraszam bardzo, która jest godzina?

a ona na to uwaga:
-NIE WIEM!! JESTEM Z GDYNI!!

Pytająca w szoku poszła dalej, mnie do dziś radość łapie :)
Cóż Bareja wiecznie żywy :)

uliczki miasteczka Ch.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (228)

1