Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Dussiolek

Zamieszcza historie od: 11 sierpnia 2011 - 0:34
Ostatnio: 12 września 2021 - 12:26
  • Historii na głównej: 17 z 26
  • Punktów za historie: 14620
  • Komentarzy: 172
  • Punktów za komentarze: 1484
 

#84306

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam sobie ostatnio na pobraniu krwi.

Parę osób za mną w kolejce stanęła kobieta z może sześcioletnim dzieckiem. W pewnym momencie chłopiec coś jej pokazał, a ta odeszła z nim za załom ściany, gdzie młody zaczął wymiotować. Głośno i malowniczo, fontanna niemalże. Trwało to dobrą chwilę - dzieciak robił chwilowe przerwy i zaczynał od nowa.

Rozumiem, chory, powstrzymać trudno, tylko że toaleta była parę kroków od miejsca, w którym stali, dotarliby w takim samym czasie, jak i za ten róg. Kobieta nawet nie spróbowała z nim tam dojść.

Na sugestię, że może jednak warto, odparła, iż widać chyba, w jakim dziecko jest stanie, jak niby mają tam się dostać?

No nie wiem, pędem najlepiej.

Chłopak zarzygał pół korytarza, na szczęście głównie wodą, bo jakby poszła fala u świadków, to armagedon murowany. A jak już młodemu torsje minęły, to mamusia zwyczajnie cichaczem wróciła do kolejki. A po co komuś choć zgłaszać, samo wyschnie...

Pielęgniarki zawołano po fakcie, bo mają system zamykania drzwi na klucz, kiedy kogoś obsługują, nie reagując na dobijanie. A akurat ktoś tam wyjątkowo dużo czasu zmitrężył.

przychodnia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (94)

#51568

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o lekach w lesie przypomniała mi tragedię jak wydarzyła się w mojej rodzinie.

Siostra mojej babci została niemal siłą wydana za mąż za nieco dziwnego osobnika z bardzo dziwacznej rodziny - bo stara panna, bo miejsce w domu zajmuje itp. Babcia próbowała temu zapobiec, ale Zośka raz, że posłuszna rodzicom, dwa uznała, że wiek 35 lat to ostatni dzwonek by zajść w ciążę, więc po jakimś czasie uległa.
Jej teściowa okazała się być istną czarownicą, baba totalnie z piekła rodem. Życie Zośki było zatem bardzo trudne, ale wszystko osładzała jej dwójka dzieci, które szybko pojawiły się na świecie.

Niestety ciotka musiała pracować. Mimo, że babka o dzieci nawet dbała, Zosia starała się by na czas jej nieobecności pociechami zajmowały się sąsiadki, a nie teściowa (mieszkali na głuchej wsi, szans na przedszkole nie było). Czasem jednak było to niemożliwe i zostawać z dzieciakami musiała piekielna.
Pewnego razu przed wracającą z pracy Zosię wybiegł synek i woła:

(S) Mamo, mamo, a Marysia nic tylko śpi! Budzę ją i budzę, a ona nawet się nie rusza!
Ciotka biegiem do chałupy, a tam babka spokojnie:
(B) No dobrze, że wracasz, bo ta twoja mała już całkiem sztywna leży...

Marysia była już zimna, miała pięć lat. Okazało się, że zjadła babcine leki nasercowe myśląc, że to witaminki. Babka nie tylko nie próbowała w żaden sposób małej ratować i nie zareagowała gdy mała poczuła się bardzo źle. Okazało się, że nawet ściągnęła dla niej z szafy ukryte tam pudełko z lekami gdy mała poprosiła o witaminy. Ot masz tu wybierz sobie...

Prokurator uznał tą śmierć za nieszczęśliwy wypadek i starucha konsekwencji nie poniosła. Mało tego - zaczęła straszyć starszego o rok chłopca, że siostra po niego przyjdzie nocą, że zabierze go ze sobą, że już na niego czeka. Mały bał się zasnąć, zaczął się moczyć, cały czas histerycznie płakał. Dopiero gdy moja babcia razem z matką urządziły piekielnej wielką awanturę grożąc jej więzieniem za niedopilnowanie, a wręcz przyczynienie się do śmierci dziecka, ta wystraszyła się nieco i zaprzestała męczenia chłopca.

Jędza dożyła w spokoju słusznych lat, a Zosia nigdy nie potrafiła się otrząsnąć po tej tragedii. Odchowała syna, a gdy ten był już dorosły celowo przestała się leczyć i zmarła szybko na skutek powikłań cukrzycowych.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 962 (1056)

#49442

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój brat pracuje w sklepie ogrodniczym.

Przyszła do niego kobita koło pięćdziesiątki i zaczyna uprzejmie:
(K) Wie Pan ja w takiej nieprzyjemnej trochę sprawie, reklamację złożyć chciałam...
(B) A z czym jest problem?
(K) No bo ja w 2009 roku kupiłam tutaj takie krzesełko ogrodowe, wie pan plastikowe takie, całe 25 złotych kosztowało, no i ja się na nim ostatnio tak gibłam i noga mu się urwała, mówię panu całkowicie odpadła...
(B) Ale czego w takim razie pani oczekuje?
(K) No jak to? Pieniądze mi zwróćcie, bo to wadliwy towar był! Zwrot mi się należy!

Brat w środku zarechotał, ale grzecznie odpowiada:
(B) Ja pani tej reklamacji nie mogę przyjąć, choćbym chciał.
(K) Jak to nie, złodzieje, wada była, należy mi się!
(B) Po pierwsze plastikowe krzesła ogrodowe nie miewają czteroletniej gwarancji...
(K) Ale ja zostałam w błąd wprowadzona! Sprzedawca mówił, że ono mnie przeżyje!
(B) Po drugie sama pani mówi, że uszkodziła to krzesło mechanicznie, a więc z własnej winy - zwrot nie przysługuje.
(K) burcząc: Jak by to bubel nie był, to by się nie połamało...
(B) A czego pani oczekiwała po krześle z plastiku za 25 złotych? I w ogóle gdzie go pani ma?
(K)Wywaliłam! Przecież połamane do jasnej cholery! Mnie w błąd wprowadzono!
(B) Bez uszkodzonego towaru zwrotów nie przyjmujemy, poza tym nie ma pani dowodu zakupu.
(K) No do śmieci chyba poszedł kto by tyle papierków trzymał, a to miało być takie porządne krzesełko! A jakbym znalazła to mi pan kasę zwróci?
(B) zrezygnowany: Jakby pani znalazła to by pani przeczytała, że nie mogła tego kupić tutaj, bo zakupu dokonała pani w 2009, a ten punkt otwarto w 2011.

Kobieta na to w krzyk:
(K) To jest skandal! Idiotkę ze mnie robi! Ja doskonale wiem gdzie to kupowałam! Bubla mi wcisnęli,a teraz jeszcze wariatkę ze mnie robią! Ja tego tak nie zostawię o nie! Do urzędu ochrony konkurencji napiszę!
(B) Proszę napisać sam jestem ciekawy co odpowiedzą.
(K) Ty się tak draniu nie ciesz do twojego szefa też napiszę!
(B) A to nawet dobry pomysł, on się na pewno ucieszy,że mamy tak wierną klientkę, że już dwa lata przed otwarciem sklepu u nas kupowała. Może nawet da jakiś gratis w nagrodę.

Baba się zapowietrzyła i wyszła donośnie trzaskając drzwiami. Do właściciela wysmażyła długaśną skargę, a ten po podpytaniu o co dokładnie chodzi skwitował:
(S) Co ci ludzie mają w głowach? Kaszankę?

sklepy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 850 (894)

#49206

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja teściowa posada coś w rodzaju domku letniskowego w zagubionej wśród lasów wiosce. Co czwartek w pobliskim miasteczku odbywa się wielki trag znany w całym województwie z płodów rolnych i niezwykle taniej odzieży. Mamusia zaś znana jest z wielkiego zamiłowania do cotygodniowych wizyt na tejże imprezie.
Pewnej środy wieczorem gdy zażywaliśmy gościny u teściowej, została ona nawiedzona przez sąsiadkę.

(S)Pani Zosiu, pani Zosiu, jedzie Pani jutro na targ prawda?
(T)No jadę, sąsiadko jak zwykle, a co wam potrzeba?
(S)Kupiłaby mi Pani ze dwie białe, męskie koszule, takie z rękawem dłuższym, elegantsze..
(T)Nie ma sprawy, poszukam i tak na ciuchy idę, ale po co wam to?
(S)A bo wiecie ten mój ojciec to ostatnio taki niewyraźny, słaby jakiś, ręce mu się trzęsą, jak by mi tak teraz umarł, to gdzie ja czas znajdę za koszulą jeździć, a jakoś w tej trumnie wyglądać musi...
(T)(wdychając): A no racja, racja.
(J)A nie lepiej to najpierw z tatą do lekarza pojechać jak niewyraźny zamiast od razu do grobu go kłaść?
(S)Oj dziecko on schorowany, stary, czas mu już nadchodzi, co mu lekarz pomoże?

Powalona argumentem odpowiedziałam nieco zgryźliwie:
(J)Podpowie czy warto już w koszule inwestować czy się jeszcze wstrzymać można...
(S)Ech młodaś to nie rozumiesz - zawsze warto mieć na wszelki wypadek!
No fakt, warto.

Sąsiadka szczegóły dogadała i poszła, a mnie się oberwało od teściowej:
(T)Po co to tak ironizować? Wiesz ona przecież dobrze zna swojego ojca, to jak mówi, że będzie na dniach umierał, to pewnie się nie myli.

Koszule zostały zakupione i tylko pan ojciec miał inne zdanie, bo rok po fakcie złośliwie żyje i ma się całkiem nieźle...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 861 (983)

#42234

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój brat pracuje w sklepie.
Przychodzi dziś pewna regularna klientka - taka sympatyczna, ugrzeczniona babcia. Kupiła jakąś pierdółkę i zagaduje:

(B) Ale zimno co? Ale i tak musiałam wyjść, bo idę na cmentarz taką jedną chryzantemę wyp...lić!

Młody zdziwiony, bo kobitka zawsze kulturalna, a tu takie słownictwo...

(M) A co z nią nie tak?
(B) Wyobraża pan sobie brat mojego męża przyniósł mu na grób tą chryzantemę! Jak on w ogóle śmiał! I to przy mnie! Już nie chciałam tak na cmentarzu awantury robić, innym spokój zakłócać, ale nie pozwolę i wyp....lę!
(M) A to nie dobrze, że bratu kwiaty przyniósł?
(B) No wie pan! On nam w 64! roku pięćset złotych nie oddał! A teraz ma czelność i chryzantemy mu przynosi? Niech sobie wsadzi! Nie pozwolę, ona tam stać nie będzie, idę wyj...ać!

I poszła, a młody został osłupiały, bo różnie w jego życiu już bywało, ale taka zawziętość - nawet w obliczu śmierci - to mu (i mnie też) się jednak w głowie nie mieści.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 523 (645)

#28152

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj opiszę historię, która nie jest w żaden sposób zabawna, za to jak najbardziej piekielna i dotyczy dorocznego, wiosennego zidiocenia ludzi, którzy słowa wyobraźnia nigdy chyba nawet nie słyszeli.

W mojej rodzinnej wsi jest górka - z jednej strony mało uczęszczana droga z dwóch liczne domy, z czwartej prywatne młodniki i las. Sam zaś pagór pokryty jest ugorami(około 30 hektarów). Teren obecnie użytkowany głównie do spacerów.

Ostatniej niedzieli jakiś debil postanowił w ramach rozrywki podpalić trawę od strony drogi. Nie trzeba być Einsteinem, wystarczy chyba choć jedna komórka mózgowa, by wiedzieć jak zachowa się ogień na suchych, ponad 15 lat niekoszonych nieużytkach...
Zanim pożar został zgłoszony był już bardzo trudny do opanowania. W akcji musiało wziąć udział 17 zastępów strażackich skupionych z jednej strony na nie dopuszczeniu ognia w pobliże siedzib ludzkich, z drugiej zaś na ochronie lasu. Po ciężkiej walce pożar opanowano tuż na linii starego lasu. Spłonęło ponad 15 hektarów, żadnego z młodników nie udało się uratować.

Chyba nic w życiu mnie tak nie zdenerwowało jak ta sprawa. Moi rodzice stracili pół hektara dziesięcioletnich samosiejek - trudno. Na szczęście udało się uratować nasz oficjalnie nasadzony zagajnik.
I nie chodzi mi o jego wartość materialną, bo szczerze mówiąc nawet nas ona nie interesuje. Chodzi o to, że las ten sadziliśmy całą rodzina 20 lat temu, kilka z tych najbliższych nam osób już nie żyje. Las ten jest dla nas pomnikiem wspólnych szczęśliwych chwil kiedy jeszcze byliśmy wszyscy razem i ostatniego naprawdę dobrego roku dla naszej rodziny. Z tego względu jest dla nas bezcenny, a jego utrata byłaby wyjątkowo bolesna...

Mimo to dziękuję Bogu i wszystkim siłom wyższym, że wiatr tego dnia wiał tak, a nie inaczej (a wiał naprawdę mocno), gdyż w przeciwnym razie zamiast ratować uprawy i sentymenty trzeba by walczyć o liczne domy i życie ludzkie. Można śmiało powiedzieć, że niewiele brakowało do prawdziwej tragedii. Dobrze też, że wszystkim korzystającym z dobrej pogody spacerowiczom udało się uciec.

Sprawca na razie nie został wykryty.
Jak można być takim debilem? Zwłaszcza, iż nie tak dawno we wsi obok, pewien pan przy podpalaniu traw nie przewidział właśnie zmiany kierunku wiatru, w skutek czego uległ zaczadzeniu, a następnie częściowo spłonął. Myślałby ktoś, że taki wypadek w najbliższej okolicy skłoni ludzi do zastanowienia - cóż niedoczekanie.

Według mnie kary dla wykrytych sprawców podpaleń traw powinny być zdecydowanie wyższe, choćby całkowite pokrycie kosztów akcji przez bezmózgiego delikwenta.

Tylko w tym powiecie, wciągu trzech dni straż interweniowała w 104-ech przypadkach podpaleń traw.

wiosenne objawy debilizmu

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 597 (701)

#24837

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponownie piekielna policja mego miasta. Dziwne, ale autentyk.

Moja koleżanka miała kiedyś tragiczną sytuację życiową. Z tego powodu jej matka zaczęła mieć pewne problemy psychiczne, objawiające się głównie unikaniem ludzi, nie wpuszczaniem nikogo do mieszkania, a co za tym idzie pobytami na mieście tak krótkimi jak tylko się dało.
Pewnego dnia matka ta spotkała na ulicy człowieka, który był powodem wielu tych problemów i nie wytrzymując kolejnych nagabywań, dostała ataku szału. Gościu wezwał policję, ta karetkę i kobietę wzięto do szpitala psychiatrycznego oddalonego o jakieś 70 kilometrów, połączeń komunikacyjnych z naszym miastem brak.

I byłaby to historia jedynie smutna gdyby nie to, że policja nikogo o tym fakcie nie poinformowała. Pomimo, iż widzieli jej dowód z wpisaną dwójką dzieci, pomimo, iż Pan Problem doskonale o nich wiedział i pomimo, iż krzyczała "ja muszę do dzieci, co one beze mnie zrobią, nie mają jedzenia, będą mnie szukać"...

Kiedy matka po kilku godzinach nie wróciła do domu koleżanka zaczęła się niepokoić, wyszła z domu, pochodziła po mieście, zaglądnęła tu i tam, wróciła matki dalej nie ma. Wieczorem już cała w strachu poszła zapytać na komendzie czy coś o niej nie wiedzą. Policjanci odpowiedzieli, że nic im o takiej osobie nie wiadomo, że chwilę nie ma, a już histeria, że pewnie pije gdzieś i wróci rano (Pani L. nigdy nie brała alkoholu do ust, zawsze była na noc pozamykana na cztery spusty). Cóż A. do domu wróciła, nie spała całą noc czekając - matki nie ma.

Zaraz z rana A. poleciała zapytać do szpitala - nie mieli takiego przypadku, pobiegała po mieście nie ma, wizyta na policji - nic nie wiedzą o takiej, nie było interwencji, czekać, bo baluje. A. cały dzień szukała już też nad rzeką, po pustostanach, gdziekolwiek. Matki nie ma, lodówka pusta, ani grosza w domu, więc poza strachem także drugi dzień głodówki. Znikąd pomocy, bo najbliższa rodzina 300km dalej, a na telefonu też nie ma. W międzyczasie wizyta Pana Problemu, który choć doskonale wiedział, co się stało także A. nie uświadomił (chciał niewiedzę koleżanki użyć do swoich celów jak się potem okazało). Za to jej brat nie radząc sobie zupełnie z emocjami zdemolował do reszty mieszkanie.
Kolejna wizyta na policji - dalej nic nie wiedzą, na zaginięcie za wcześnie. Czekać.

Druga noc nie przespana, koleżanka była już pewna, że matka musiała z powodu sytuacji popełnić samobójstwo. Rano ledwo żywa znowu szpital i ponownie komisariat. I eureka - choć Panowie z początku dalej nic nie wiedzieli, kiedy A. dostała histerii ze strachu, głodu i niewyspania policjant nagle orzekł "zaraz ryki, matkę w poniedziałek do psychiatryka zabrali, jest tam i tam, po co to od razu spazmować, pewnie ma lepiej niż w domu".

A. prawie im tam zemdlała z ulgi i wyczerpania. Dopiero wtedy zainteresowali się, czy oni tak sami zostali, czy mają co jeść. Dopiero wtedy powiadomiono opiekę społeczną, która, co dziwne w pełni stanęła na wysokości zadania i wydatnie przyczyniła się do znacznej poprawy losu tej rodziny. Pani L. wróciła po trzech tygodniach. Lekarze orzekli załamanie nerwowe spowodowane położeniem życiowym. Dziś jest całkiem pogodną osobą, tylko dalej trochę unika ludzi, koleżanka przez lata leczy się z duszności nerwicowych, które zostały jej na pamiątkę.

Brat A. miał wtedy niecałe 14 lat, ona sama niespełna 18 wyglądała jednak na młodszą od niego. Była zahukana, chorobliwie nieśmiała, chudziutka i zalękniona. Kompletnie sobie nie radziła. Jak to możliwe, że musiało minąć trzy dni i dojść do kolejnego ataku żeby ktoś raczył poinformować ją co się stało, albo choć zwyczajnie się sprawą zainteresował? Ja mam na to tylko jedno określenie - skandal...

policja

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 838 (886)

#24423

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym ja mój tato kryminalistą został.

Pewnego pięknego dnia ktoś dzwoni do drzwi. Mama otwiera, a tam:
(P) Policja, dzień dobry. Czy zastaliśmy Jana Kowalskiego?
(M) No męża nie ma, poszedł z psem na spacer...
(P) Ale jak to? Zwyczajnie na spacer poszedł?
(M) ????
(P) To on nam się na rozprawy nie stawia, wezwań nie odbiera, ukrywa się, a tu zwyczajnie z psem?
(M) Jakie rozprawy, jakie ukrywa, cały czas w domu siedzi, tyle co do roboty, jakie wezwania w ogóle, on nie miał w życiu zatargów z prawem!
(P) A bo on pewnie pani wszystkiego nie mówi, a pani wierzy, że porządny, a my mamy rozkaz doprowadzić go przed sąd...
(M) Ale ja w domu jestem cały czas, pocztę zawsze odbieram, mało wychodzę, żadnych wezwań nigdy nie było.. Musiałabym się z nimi spotkać!!!
(P) No ale Jan Kowalski tak?
(m) No tak..
(P) Syn Jana i Janiny?
(M) Nie... Anny i Pawła..

Na to policja sobie bez "do widzenia" poszła. Mama w szoku została. Po jakimś czasie od ławeczkowców sprzed bloku dowiedzieliśmy się, że drugi Jan Kowalski (nazwisko mamy popularne, imię Tata już raczej mniej) mieszka sobie blok dalej - my mamy numer 1/39 on 1a/36. Miał wtedy 35 lat, Tata 50. Hmmm... Pomyliło się chłopcom. Ponoć go złapali w końcu i poszedł siedzieć. O całej historii zupełnie wszyscy zapomnieliśmy.

Jakieś trzy lata później. Listopad. Godzina 20, czytam sobie w pokoju, a tu walenie w drzwi. Otwiera Tata:
(P) Bry wieczór, policja. Pan Jan Kowalski? Co pan robił 30 czerwca o 23?
(T) Yyyyy... No ja zawsze o tej godzinie już śpię, rano do roboty...
(P) Taaaa, śpię... Ale Roberta Nowaka pan zna oczywiście?
(T) Nie... Pierwsze słyszę...
(P) Jak to nie, a on pana za świadka bójki podaje, razem się rozrabiało, a teraz nie znam!!
(T) Ale ja naprawdę go nie znam!!
(P) Dobra dobra, tak rozmawiać nie będziemy, pójdzie pan z nami na komendę, raz dwa zbierać się!
(T) No ale o co chodzi??
(P) Dobrze pan wie o co! No szybciutko!!!

Ojciec zielony zbiera się do wyjścia i pewnie by posiedział sobie na dołku za upór, gdybym wtedy nie skojarzyła wydarzeń.
Mówię do panów:
(J) A wam ZNOWU nie chodzi o tego drugiego Jana Kowalskiego co mieszka w 1a/36? Już raz chcieliście ojca za niego zamknąć!

Policjanci karpik. Jeden zauważa błyskotliwie:
(P) K..wa wiedziałem, że coś tu nie pasuje!!! No widzi pan, siedziałby pan za niewinność!

I poszli, żadnego przepraszamy, do widzenia.

Cóż dla policji w naszym mieście żaden problem, że blok się nie zgadza, że numer domu inny, że delikwent o 15 lat starszy niż powinien, liczy się sztuka, bo nazwisko dobre. Żeby choć dowód osobisty sprawdzili. Dodam, że za drugim razem była inna para Panów Mundurowych. Facet znowu poszedł siedzieć, a Tata na szczęście zmienił adres, więc trzeci raz go nie nękali, ale w rodzinie ma teraz ksywkę kryminalista...

policja

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 786 (828)

#22582

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponownie Pani Z.

Przyszedł taki czas, że Pani Z. zmarła matka. Piekielna zbytnio nie rozpaczała, pogrzeb odprawiła. Jakieś dwa tygodnie później przyszła do mojej ciotki na pogaduchy. Nie żeby się wypłakać - raczej omówić kto na ostatnim pożegnaniu był, w co był ubrany, z kim dyskutował...

Potem rozmowa zeszła już na typowo wioskowe tematy i nagle Pani Z. cała sztywnieje, czerwienieje, łapie się za głowę i zaczyna jęczeć:
-(Z) o Boże, Boże, o mój Jezu kochany, o mój Boże!!

Ciotka zdziwiona, myśli jednak - Z. uczuciowa specjalnie nie jest, ale może żałoba z opóźnieniem ją dopadła. Mówi więc łagodnie:
-(C) No mnie też przykro, ale jej już dobrze tam, już cierpień nie ma, trzeba to jakoś przeżyć...
-(Z) Mój Boże, Boże, to nie to przecie, o Boże!

Ciotka zaczyna się niepokoić...
-(C) No to co się stało, mówże może ci pomóc mogę jakoś...
-(Z) Jezus Mario co myśmy narobili!! Jak mogliśmy nie zauważyć!! O Boże!!!

W tym momencie ciotka już mocno wystraszona, nie wie o co chodzi, zimna ryba Z. popada w coraz większą histerię, nigdy nawet łezki nie uroniła przy ludziach, a tu takie zawodzenie. Cóż, cioteczka zawołała syna, żeby coś pomógł, może po karetkę zadzwonił. W międzyczasie zaczyna Z. potrząsać mocno i mówić głośno:

-(C) POWIEDZ WRESZCIE CO SIĘ STAŁO!!!
-(Z) O JEZU PRZECIEŻ MY MAMĘ ZE ZŁOTYMI ZĘBAMI POCHOWALI!!!! TAK NIEDOPATRZEĆ!!! MÓJ TY JEZU!! TYLE PIENIĘDZY!!!

Ciotka na to wkurzyła się niemiłosiernie, bo omal zawału nie dostała ze zmartwienia, a tu taka rewelacja, więc jej na to odrzekła:
-(C) To idź se ją wykop, jeszcze świeża, albo głośniej wrzeszcz, to się zawsze jakiś chętny znajdzie...

Z. się na to zapowietrzyła, zjadła obiadek (bo na darmo przecie nie przyszła) po czym się obraziła i przez dobre dwa miesiące ciocia miała ją z głowy...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1024 (1042)

#22010

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historyjka o piekielnej Pani Z.

Swego czasu rozeszła się po wsi wieść, że mąż Pani Z. ma raka i niedługo mu już przyjdzie na tym świecie istnieć. Pewnego dnia kiedy był już w stanie w którym przez większość czasu leżał moja ciotka zauważyła go pracującego na dachu domu! Pan przekładał obluzowane dachówki. I tak kilka dni z rzędu.
W końcu ciotka zapytała Pani Z.:

-(C) Słuchaj, a co ten twój mąż tam robi na tym dachu przecież sama mówiłaś, że taki chory, z łóżka już prawie nie wstaje, że ci pogrzeb szykować trza... (tak właśnie pani po wsi opowiadała)
-(Z) No jak to co?! Sama mu powiedziałam - właź w końcu ten dach poprawić, bo jeszcze trochę i przeciekać zacznie, a ty zaraz umrzesz, to kto mi to później zrobi, co??

Cóż mąż wlazł... Umarł jakiś miesiąc później...
Dodam tylko, iż Pani Z. na brak pieniędzy nie narzeka i stać ją na to by kogoś wynająć, zwłaszcza, że na obiadki zawsze się do kogoś wkręca, więc mocno przyoszczędza...

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 653 (703)