Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HardCandy

Zamieszcza historie od: 30 czerwca 2012 - 22:27
Ostatnio: 25 lipca 2016 - 12:26
O sobie:

Miłośniczka kawy, anime i czystego stołu w kuchni.
Zbieraczka pierdół z Hello Kitty, lakierów do paznokci oraz kubków.
Z wykształcenia socjolog, z zamiłowania socjopatka.

  • Historii na głównej: 27 z 34
  • Punktów za historie: 27058
  • Komentarzy: 141
  • Punktów za komentarze: 1830
 

#45390

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lekko ponad miesiąc temu pisałam o nieprzyjemnej historii z agresywnym sąsiadem: http://piekielni.pl/43699. Teraz pora na ciąg dalszy.

Panowie policjanci zaprosili mnie dnia dzisiejszego na komendę, by zakończyć tę sprawę.

Postępowanie umorzone z powodu braku wystarczających dowodów.
To, że widzieli jak wyglądałam w trakcie zgłoszenia incydentu zaraz po wyjściu ze szpitala to mało. Na niewiele też zdała się obdukcja.
Szkoda, że zanim mnie nie uderzył w twarz nie poprosiłam o pauzę, bym mogła wyjąć telefon i włączyć nagrywanie...

Dlaczego postępowanie zostało umorzone?
Mężczyzna, którego podałam jako sprawcę zaprzeczył jakoby miał mnie pobić. "On nigdy w życiu nie podniósłby ręki na kobietę! Poza tym to jest szanowany powszechnie urzędnik państwowy. A skoro on zaprzecza... przecież by nie kłamał!".

Panowie władza nie raczyli nawet odwiedzić mojego bloku w celu przepytania sąsiadów czy ktokolwiek coś wie o domniemanym zdarzeniu. "Ale proszę pani, po co? Przecież on powiedział, że takie zdarzenie nie miało miejsca!"

Wisienka na torcie: "Naprawdę, na pani miejscu to bym się cieszył z tego, że ten mężczyzna zgodził się aby nie wnosić oskarżenia o pomówienie". Łaskawca pieprzony.

Cudowny początek nowego roku!

policja

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 832 (886)

#45301

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bezsenna noc dała mi mocno w kość. Po kilkugodzinnym przekręcaniu się z boku na bok, wstałam i poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Lodówka pusta.
Kilka minut po 9 wyszłam do sklepu zrobić zakupy. Po drodze zapaliła mi się na chwilę czerwona lampka ostrzegawcza: "Sylwester, dzikie tłumy, idź do małego osiedlowego". Zaświeciła się jednak niewystarczająco mocno i stłumiłam ją: "Biedronka dobra, w Biedronce prawie wszystko jest, Pani Krysia z osiedlowego zdziera jak może".

Trzeba jednak było zastanowić się dwa razy... W owadzim markecie tłum, ani jednego wolnego wózka, o koszykach nie wspominając. Dzicz przepycha się między alejkami, na podłodze puste kartony, folie, artykuły spożywcze. Prześlizgnęłam się jakoś między opętanymi gorączką zakupową i stanęłam przy regale ze słodyczami, w końcu nie ma to jak porządna dawka cukru w procesie przywracania się do życia.

Stoję tak i no cóż, mój błąd - zawiesiłam się wgapiając się pustym wzrokiem w czekolady czy co tam innego.
Poczułam lekkie szturchnięcie w okolicy dolnej części kręgosłupa. Nie zareagowałam, pewnie ktoś nie umie manewrować wózkiem... I w tym właśnie momencie usłyszałam głośny trzask, co więcej... poczułam ten trzask na własnym pośladku.
Momentalnie mnie to otrzeźwiło, gwałtownie obróciłam się wkurzona, gotowa skoczyć do oczu dowcipnisiowi. Nie spodziewałam się jednak, że napastnik ten głowę będzie posiadał na wysokości mojej klatki piersiowej, a szybko się obracając trzasnę łokciem go prosto w twarz...

Wyrostek na oko około dziesięcioletni spojrzał na mnie zszokowany, nie spodziewając się najwidoczniej takiego obrotu spraw.
- BABCIU! BABCIU! TA PANI MNIE UDERZYŁA!!!

Nienawidzę być niewyspana. Nienawidzę dzieci...

sklepy

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 833 (993)

#45128

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czy są na sali osoby chętne pomóc dziewoi w opresji?
Dzisiaj będzie miks - piekielna opowieść i prośba o pomoc w jednym.

Historia rozpoczęła się na początku października, kiedy to moja mama stanęła przed wyborem operatora sieci komórkowej, w związku z kończącą się lada dzień umową.
Po zapoznaniu się z ofertami różnych operatorów, wybór padł na T-mobile. Interesował ją tylko abonament więc taką właśnie umowę podpisała. Jako, że stary telefon ledwo zipał skusiła się także na nowy aparat - kobieta wierna tylko Nokiom wybrała Lumię.

I właśnie tutaj rozpoczyna się trwająca już prawie trzy miesiące zabawa w kotka i myszkę.
Pozwolę sobie przedstawić kalendarium wydarzeń (według wpisów na karcie gwarancyjnej)

3.10.2012- Dzień podpisania umowy.
8.10.2012- Zgłoszenie wady/usterki telefonu - niesprawny głośnik. (trzaski i przerywanie)
18.10.2012- Odbiór "naprawionego" aparatu.
19.10.2012- Ponowne zaniesienie telefonu do punktu T-mobile, usterka jak była tak i jest nadal.
30.10.2012- Aparat do odbioru z adnotacją "Wadliwy głośnik został wymieniony na nowy. Sprawność telefonu sprawdzona poprzez wykonanie połączenia".
5.11.2012- Kolejna wycieczka do salonu. Nie dość, że głośnik szwankuje jak szwankował to jeszcze padł mikrofon. (przy rozmowie rozmówca słyszał jedynie bełkot)
14.11.2012- Telefon powrócił do salonu z adnotacją, że nie zrobili nic, bo aparat przeszedł bezbłędnie wszystkie testy i nie jest uszkodzony.
17.11.2012- Czwarte zgłoszenie niesprawności telefonu, z którego nie można nawet wykonać połączenia. Ze strony pracownika salonu wiadomość dla techników z prośbą o wymianę oprogramowania czy czego tam.
3.12.2012- Telefon wraca jako naprawiony, ponownie przeszedł wszystkie testy.
8.12.2012- Aparat NADAL nie jest sprawny, oddany do naprawy. Ciągle te same problemy- trzask i bełkot.
20.12.2012- Powrót Nokii do salonu T-mobile z dopiskiem "Telefon jest w pełni sprawny, przeszedł wszystkie testy, naprawa nie została przeprowadzona".
Wczoraj, 28.12.2012- SZÓSTE oddanie Nokii do naprawy.

Oprócz rozmów z pracownikami salonu T-mobile kilka razy kontaktowałyśmy się bezpośrednio ze specjalistami do których wysyłany był telefon. Otwarcie twierdzą, że nie widzą żadnej wady aparatu i niewiele z tym mogą zrobić. (Ich delikatnie mówiąc niemiłe zachowanie i podejście do klienta przemilczę).

W karcie gwarancyjnej jest punkt mówiący o tym, że telefon niesprawny lub uszkodzony można wymienić na inny aparat. Jednak tutaj zarówno pracownicy salonu jak i technicy zgodnie mówią, że nie ma zapisane po ilu naprawach i nie mają zamiaru wymieniać na inny.

Za radą znajomej, która kiedyś pracowała u innego operatora wysłałyśmy list bezpośrednio do Nokii- bez odzewu.

I tutaj już jest miejsce na moją prośbę: Czy ktokolwiek z Was miał kiedyś podobną sytuację i rozwiązał ją na swoją korzyść? Czy ktokolwiek ma jakieś rady? A może przeczytał to jakiś pracownik tego operatora i ma jakieś pomysły jak to rozwiązać?

Powiem szczerze, że w tym momencie moja mama ma już tylko dwa pomysły: rozwiązać umowę i ponieść koszt zerwania jej albo zakup nowego telefonu bezpośrednio od producenta.

PS. Jeszcze taki smaczek z jednej z rozmów z serwisantem: "No Paniom to chyba k*rwa musi sprawiać przyjemność tak cały czas oddawać do naprawy dobry telefon żeby zastępczego rzęcha dostać!"

operator sieci komórkowej

Skomentuj (116) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (623)

#44508

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Proszę Państwa, oto król taktu i podrywu we własnej osobie.

Śnieżyca i lodowaty wiatr. Nawet psa z domu szkoda na spacer wygonić. Niestety nikomu nie jest żal studentów i na zajęcia (przynajmniej niektóre)iść trzeba. Wyciągnęłam z szafy gruby płaszcz, śniegowce i ruszyłam w drogę.

Stoję ze znajomymi pod aulą, czekamy na wykładowcę. Tłok na korytarzu, zaczynam się wkurzać bo facet się spóźnia a zaczyna mi się robić duszno i gorąco.
Podchodzi ON. Według informacji jaka krąży wśród koleżanek z roku partia idealna. Zawsze dobrze ubrany, wypachniony, kopania wiedzy o trendach, w dodatku kulturalny z nienagannymi manierami.

- O MÓJ BOŻE! - krzyknął stając wprost przede mną. - To jest płaszcz z najnowszej kolekcji Zary! Jakim cudem Ty go masz?!
Ja myślałem że pochodzisz z jakiejś biedoty, zawsze w takich obrzydliwych swetrach chodzisz!

Nawet się nie odezwałam. Nie żebym się nie wkurzyła bo w moją stronę obrócili się niemal wszyscy w promieniu kilkunastu metrów. Opadły mi ręce.

Piętnaście minut później po wejściu na aulę:
- Ej, to jak już się okazało, że jesteś normalna to może byśmy gdzieś razem wyskoczyli, co?

Tak, bardzo chętnie. Z Tobą wszędzie królewiczu.

Król podrywu

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 969 (1113)

#43699

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poznałam już niestety ciemniejsze strony mieszkania w bloku.

Wszystko zaczęło się jakieś dwa miesiące temu kiedy razem z sąsiadką weszłyśmy na klatkę. Z jednego z mieszkań na parterze usłyszałyśmy głośne trzaski. Po chwili ze źródła hałasu wystrzelił mężczyzna w garniturze. Przebiegł obok nas i wypadł na dwór. Spojrzałam pytająco na sąsiadkę.
- Oj, dziecko moje. Tutaj to już nic nie poradzi. Patologia i tyle. Ukryta bo ukryta ale patologia! - wzruszyła ramionami i odwiodła mnie od pomysłu interwencji.
Westchnęłam i jednak zadzwoniłam do drzwi. Usłyszałam tylko "Wszystko jest w porządku, proszę sobie iść!".

Od sąsiadki dowiedziałam się, że takie awantury to przynajmniej raz w tygodniu się zdarzają. Kobieta kilka lat temu miała wypadek, obecnie siedzi na wózku. Mąż, urzędnik od tamtego czasu coraz częściej folgował alkoholowym zapędom, a z upojeniem nieodzownie przychodzi agresja u tego osobnika.
Podobno nie bije, bo nikt w bloku nie widział ani posianiaczonej żony ani ich dziesięcioletniego syna. A jak nie bije to przecież nie ma co się wtrącać, dziecko też nie wygląda na brudne i głodne, rodzinne problemy to ich sprawa.
No i niby racja, nikt mnie nie upoważnił do wtrącania się w cudze relacje małżeńskie. Jednak postanowiłam bliżej przyjrzeć się sprawie.

Dopiero gdy podjęłam decyzję o obserwacji, dostrzegłam, że chłopiec bardzo często przesiaduje do późna albo pod blokiem w ogrodowej altanie, albo w suszarni na poddaszu.
Pewnego dnia chciałam do niego zagaić, nie dał mi jednak szansy na rozmowę, bo momentalnie zebrał swoje rzeczy i uciekł. Podchody do rozmowy z nim robiłam przez dobry tydzień. Kiedy w końcu mi się udało, powoli, stopniowo zaczynałam zdobywać sympatię i ufność chłopca.

Po rozmowach z mamą chłopca, z którą również nawiązałam kontakt mały stał się częstym gościem w moim domu. Czasem pomagałam mu odrobić lekcje, czasem graliśmy na konsoli albo rysowaliśmy. Chodziliśmy razem na zakupy dla jego mamy, która sama nie była w stanie wyjść z domu.
Chłopiec stał się bardziej otwarty, coraz częściej się uśmiechał.

I zapewne wszystko nadal zbliżałoby się powoli ku lepszemu gdyby nie to, że ojciec chłopca dowiedział się, że aż tak bardzo zaprzyjaźniłam się z jego żoną i synem.
Kiedy tydzień temu wróciłam z pracy, czekał na mnie pod drzwiami mojego mieszkania. Lekko zawiany i rządzą mordu w oczach.
Podobno facet nie bije. A jednak... rękę ma równie ciężką jak pomyślunek, bo dostałam z pięści w twarz, a kiedy się przewróciłam kopnął mnie kilka razy w brzuch.

Do tamtej chwili kobieta prosiła mnie żebym nigdzie nie zgłaszała, że jej mąż pije i się awanturuje. Ale teraz?

blok

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 977 (1071)

#40612

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiedziałam, że mieszkanie w bloku może być tak fascynujące!

Korzystając z ostatniego weekendu przed rozpoczęciem roku akademickiego, postanowiłam wybrać się na zakupy. Nic wielkiego w zasadzie ale jakiś zeszyt czy teczkę na papierologię zakupić trzeba.
Po zaspokojeniu zakupowego głodu w wyśmienitym humorze wróciłam do domu. Weszłam do klatki i zatrzymałam się na chwilę aby przeczytać jakieś ogłoszenie wywieszone na tablicy. Usłyszałam, że ktoś zbiega ze schodów potężnie stąpając. Sąsiadka z trzeciego piętra wpadła prosto na mnie.

- O jezusie, jak dobrze że pani już jest! - bez żadnego „dzień dobry” wysapuje mi ledwo dysząc.
- Dzień dobry, a co to się takiego stało, że pani taka w emocjach?
- Idzie szybko za mną, bo ja już nie wiem co mam robić, a tragedia się dzieje! - ciągnie mnie za rękaw. Hm.... pożar? Zalało kogoś?

Ciągnie mnie tak kobiecina na trzecie piętro, staje przed drzwiami swojego sąsiada i pokazuje palcem.
- Pani moja no tam dziecko jest zamknięte i płacze! Ja próbowałam dzwonić do drzwi, nikt nie otwiera. Do sąsiada telefonowałam na komórkę - nie odbiera! Już nawet na policję zadzwoniłam ale oni już moich zgłoszeń nie chcą przyjmować. Trzeba coś zrobić, bo to dziecko płacze i płacze, nikogo nie ma w mieszkaniu to coś mu się może stać.

W zasadzie nie przypominam sobie żeby sąsiad miał dziecko... no ale krótko tu mieszkam, wszystkich jeszcze dobrze nie znam. Jeśli faktycznie w mieszkaniu zamknięte jest małe dziecko to sprawa nie wygląda ciekawie. Tylko jest jedno ale... żadnego płaczu nie słychać.
- Ja nie słyszę żadnego płaczu - zwracam się do sąsiadki.
- Poczeka pani ze mną chwilę, na pewno zaraz zacznie płakać - dalej kurczowo trzyma się mojego rękawa.
Wyglądała na bardzo przejętą więc co mi szkodzi, poczekam chwilę. Ledwie zdążyłam usiąść na schodach i zza drzwi zaczął dobiegać przeraźliwy, głośny płacz niemowlęcia.
- Proszę podać mi numer telefonu do sąsiada, ja spróbuję - powiedziałam do sąsiadki jednocześnie zaczynając dzwonić do drzwi. Ani jedno ani drugie nie przyniosło żadnego skutku.

Może facet wyszedł gdzieś na zakupy kiedy dziecko spało i sprawa mu się przeciągnęła? A może zasłabł i leży tam w mieszkaniu? Powiem szczerze, że najróżniejsze dziwne wytłumaczenia zaczęły przychodzić mi do głowy.
Po kilku minutach płacz dziecka ucichł. Jednak sprawy tak zostawić nie można, zadzwoniłam po straż miejską. W trakcie oczekiwania na nich dziecko znów zaczęło płakać.
Strażnicy miejscy przyszli, wysłuchali moich tłumaczeń co i jak. Sami mieszkania otworzyć nie mogą, zadzwonili po wsparcie policji.

Kiedy tak staliśmy na klatce czekając na policję zjawił się sąsiad - właściciel mieszkania.
Starsza pani niemal od razu rzuciła się na niego z krzykiem „co on sobie wyobraża”, „chyba mózgu nie używa”, „wyrodny ojciec”. Strażnicy uspokoili ją, mężczyzna w ciężkim szoku co to za zebranie pod jego drzwiami. Otworzył drzwi do mieszkania i kolejny raz wszyscy usłyszeliśmy głośny płacz.
- A.... to dlatego ta cała afera! - mężczyzna złapał się za głowę, roześmiał i poszedł do sypialni.
Wrócił do nas z telefonem.... tak, właśnie tak. Facet jako dźwięk budzika ustawił sobie nagrany płacz swojego bratanka. Podobno nic tak skutecznie nie budzi jak łkanie niemowlęcia.

Historia zakończyła się w gruncie rzeczy dość zabawnie. Strażnicy tylko pokręcili głowami i sami zanieśli się śmiechem. Odwołali wsparcie kolegów w niebieskich mundurach, sąsiadkę pochwalili za trzymanie ręki na pulsie a sąsiadowi przykazali wyłączać budzik kiedy wychodzi z domu...

Wesołe jest życie blokowicza

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 893 (969)

#40214

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zostałam prostytutką. Czemu? To dłuższa historia...

Urządzanie mieszkania pochłonęło mnie bez reszty. Wczoraj próbowałam sama złożyć regał na książki. Efekty raczej kiepskie - namęczyłam się tylko, nerwów sobie napsułam a to, co mi wyszło mogłoby wygrać konkurs na najbrzydszy mebel świata. Cała ta fachmańska robota zajęła mi cały wieczór i kawał nocy, dlatego dzwonek do drzwi dziś w porze południowej wyrwał mnie z łóżka.

Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy "mamusia stęskniła się za córką" zmusiła mnie jednak do wypełznięcia z pościeli. Otworzyłam drzwi i stanęłam jak wryta. Bratowa ze swoimi rodzicami i młodszym bratem.
- Bo my na zakupach byliśmy i tak wpadamy po drodze zobaczyć jak to twoje nowe mieszkanko!
Po drodze... jedyna galeria handlowa w mieście jest na drugim jego końcu. Bez słowa jednak wpuściłam i nawet jako dobra gospodyni kawę zaproponowałam.

Rodzinka szanownej bratowej bez jakiejkolwiek zachęty z mojej strony pozaglądała we wszystkie kąty, pokomentowali trochę: "ładne mieszkanie", "przestronne bardzo ale puste!", "ściany za ciemne, jak w norze", "no bój się boga, dziecko... nawet kawy nie ma gdzie wypić!".

Cholera, praktycznie obcy ludzie więc tłumaczyć się nie mam zamiaru, a tym bardziej przejmować tym co mówią. Bąknęłam tylko, że dopiero się urządzam.
Piętnaście minut później już ich nie było. Wzruszyłam tylko ramionami sama do siebie i poszłam podumać nad znalezieniem pomocy do tych nieszczęsnych mebli.

Historia o najeździe obcych mogłaby się tutaj skończyć. Jednak absurd to ostatnio moje ulubione i najczęściej wypowiadane słowo dlatego jest ciąg dalszy.
Jakąś godzinę temu zadzwoniła do mnie mama. Jak się spodziewałam procesja od mych drzwi podążyła do mego domu rodzinnego. Okazało się że:

1. To bardzo nieładnie ze strony mamy i jej męża, że zamiast wspierać młodych, którzy są świeżo po ślubie i kiszą się w jednym pokoju w domu teściów fundują mieszkanie starej pannie (znaczy mi).

2. Po co mi takie wielkie mieszkanie?! Dla jednej dziewczyny i kota wystarczyłaby w zupełności kawalerka a nie trzy pokoje! Kompletna rozpusta. Jeszcze nie jest za późno, można kupić kawalerkę. Za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze trzeba kupić (w ostateczności wynająć) mieszkanko młodym.

3. Po co mi w ogóle mieszkanie?! Przecież jestem starą panną. Nie mam męża i prywatność nie jest mi potrzebna. Spokojnie mogłabym dalej mieszkać w domu rodzinnym a najlepszym rozwiązaniem problemu jest wymiana - ja wracam do domu, młodzi biorą mieszkanie.

Podziwiam moją mamę, że nie wyprowadziła tych ludzi na kopach ze swojego domu. Nie jest to konfliktowa kobieta dlatego też spokojnie wyjaśniła, że to co robi ze swoimi pieniędzmi to kompletnie nie jest ich sprawa. Jednak do ich wiadomości mieszkanie wynajęłam sama, za swoje ciężko zarobione pieniądze. A skoro tak bardzo cierpią z powodu tego, że ich córeczka kisi się w jednym malutkim pokoiku to nic nie stoi na przeszkodzie by sami ufundowali im mieszkanie.
Matka bratowej położyła uszy po sobie lecz ojciec widać bardziej nerwowy bo zaczął dreptać po salonie z pieśnią na ustach pt. "To chyba w burdelu musi pracować skoro stać ją na takie luksusy".

Mąż mojej mamy pokazał mu drzwi.

rodzinnie. znowu.

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 964 (1024)

#40026

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja babcia zawsze mawiała, że o zmarłych i rodzinie źle się nie mówi.
Jednak jak tu nie mówić źle, skoro na samo wspomnienie o niektórych jej członkach nóż w kieszeni się otwiera?

Z kilku powodów mieszkanie w domu rodzinnym stało się dla mnie nie do zniesienia. Po sporządzeniu tabelki ze wszystkimi „za” oraz „przeciw” zapadła decyzja: wyprowadzam się.
Pozostała do ustalenia tylko jedna kwestia: znaleźć mieszkanie w rodzinnym mieście gdzie pracuję
i dojeżdżać do miasta stołecznego gdzie po roku przerwy postanowiłam kontynuować edukację czy też wyprowadzić się do Warszawy i dojeżdżać do pracy do miasta macierzystego.

Postanowiłam w tej kwestii poradzić się rodzicielki więc przy śniadaniu poruszyłam tę kwestię. Pech chciał, że akurat do kuchni weszła moja bratowa i przyłączyła się do rozmowy. Rozpływała się jak ona mi zazdrości że będę mieszkała sama, że też chciałaby mieć swoje własne gniazdko, tylko dla niej i dla mojego brata.
Wrodzona złośliwość podpowiadała mi abym zasugerowała, że może gdyby poszła do pracy i zaczęła zarabiać stać by ich było na wynajem mieszkania i że o takich rzeczach mogli myśleć, zanim zdecydowali się wziąć ślub. Zmilczałam jednak by uniknąć kolejnej awantury.
Oczywiście ona bardzo chętnie mi pomoże wybrać odpowiednie mieszkanie, w końcu planuje zostać projektantką wnętrz. Podziękowałam za pomoc, dam sobie radę sama. Nowy rodzinny nabytek jakby niepocieszony ale uniosła się dumą, prychnęła tylko i poszła.

Nadszedł w końcu ten dzień gdy zapadła kolejna decyzja: poszukam czegoś w moim mieście, na zajęcia będę dojeżdżała. Wychodząc rano z domu krzyknęłam tylko do mamy, że idę do pracy a później oglądać mieszkanie więc będę późno. No cóż... mieszkanie okazało się elegancką katastrofą budowlaną więc do domu powróciłam raczej w kiepskim humorze.

Humoru nie poprawił mi także widok, który zastałam po otworzeniu drzwi do swojego pokoju.
Na podłodze pod ścianą stała masa kartonów z moimi rzeczami. Nie żeby posegregowane czy coś... powrzucane jak leci: ubrania razem z książkami oraz delikatnie cieknącym balsamem, obraz obok drukarki i pościeli. Na fioletowej do dzisiejszego ranka ścianie trzy paski innych farb: czerwonej, niebieskiej oraz zielonej. Czarną farbą na jednej ze ścian został także wyrysowany kontur drzwi.

Moja myśl owej chwili była tylko jedna: Nie, kur**, to się nie dzieje naprawdę.
Takiej awantury jaką zrobiłam bratu i jego żonie ten dom nie zaznał zapewne od czasu jego wybudowania.
Przeprosili? Przyznali, że się trochę zagalopowali? Skąd.
Młodszy brat rzucał się tylko, że mam się jak najszybciej wyprowadzić bo oni chcą sobie zrobić z mojego pokoju sypialnię i mają już plan jak to wszystko urządzić a ekipa do wyburzenia kawałka ściany umówiona jest na przyszły tydzień.
Bratowa natomiast obraziła się na mnie bo jestem niewdzięczna. Oni odwalili za mnie tyle roboty z pakowaniem że powinnam im jeszcze za to zapłacić.

UPDATE: Od wczoraj jestem już w swoim nowym mieszkaniu. Przed chwilą przeprowadziłam rozmowę telefoniczną z rodzicielką. Była bardzo zdziwiona kiedy dzisiejszego ranka do drzwi zapukała wynajęta przez mojego brata firma, która miała zburzyć ścianę. Jak się okazało ani brat ani jego żona nie raczyli nawet zapytać właścicieli domu (mojej mamy oraz jej męża) o pozwolenie na przeprowadzenie tego typu "remontu". Fachmani zostali odprawieni z kwitkiem.

No cóż... ja na miejscu rodzicielki wykopałabym na zbity pysk braciszka z żonką. Byli na tyle dorośli aby wziąć ślub nie mając nawet wystarczających środków do życia, niech będą na tyle dorośli by sobie radzić sami.

Rodzinnie

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 988 (1036)

#39526

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia garstka wiadomości z przedszkola.
Tym razem na tapetę idzie fantazja rodziców związana z ubieraniem swoich pociech.
Mój osobisty ranking TOP 3.

Miejsce 3. Środek lata, około 25 stopni za oknem. Chłopiec codziennie przychodzi do przedszkola w rajstopkach, wełnianych skarpetach i trzewikach. Dlaczego? Bo on dość chorowity jest, a jak powszechnie wiadomo przeziębienie atakuje od stóp. (Czy ktokolwiek powiedział mamusi, że przegrzanie również nie jest zdrowe?)

Miejsce 2. 4-letnia dziewczynka chodząca w bieliźnie wyszczuplającej. BARDZO obcisłej od pach aż po kolana. Mamusia bardzo dba o córeczkę. Ona będzie modelką, a ma kilka nadprogramowych kilogramów (oczywiście zdaniem matki), więc jakoś trzeba to zatuszować.

Miejsce 1. Absurd nad absurdy: Mamusia, która swojej 4-letniej córce zakłada stringi oraz kabaretki. Do tego oczywiście bardzo krótkie spódniczki. Wierna kopia mamusi.

Mam tylko jedno pytanie. Gdzie podziały się mózgi takich rodziców?

Przedszkole

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 962 (1018)

#39457

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O zwykłym chamstwie.

Jestem lakieroholiczką. Domyślam się, że dla wielu osób to kompletna głupota, ale uwielbiam kupować lakiery do paznokci.
Moja kolekcja liczy już ponad 300 buteleczek i no cóż... na swój babski sposób jestem z niej dumna.

Moje wewnętrzne ja mówi mi, że zaczyna się sezon jesienno-zimnowy dlatego część lakierów (zdecydowanie letnie kolory) schowałam do specjalnie zakupionego w tym celu pudełka i postawiłam na dnie szafy aby oczekiwały na wiosnę.

Korzystając z ostatniego weekendowego dnia wylegiwałam się w łóżku z laptopem na kolanach zbierając siły na kolejny tydzień pracy. Z nudów weszłam na allegro w celu poszukania czegoś co mogłoby zasilić moją kolekcję.

Moją uwagę zwróciła aukcja ogromnego zestawu lakierów. Z ciekawości kliknęłam. "Ten mam, ten mam, taki też już mam..." I już miałam zamknąć stronę, kiedy zauważyłam na zdjęciach coś dziwnie znajomego... Pudełko, które kupiłam kilka dni wcześniej. Przypadek?
Wstałam i zajrzałam do szafy. Pudełko stoi, owszem, jednak puste.

Moja bratowa wpadła na genialny pomysł zarobienia kilku groszy. Jej tłumaczenie? "Dżyzys co się wściekasz! To tylko kilka buteleczek! Przecież tyle tego masz to nie zbiedniejesz. Ja potrzebowałam kupić karnet na siłkę!".

Wiecie co... Tutaj nawet nie chodzi o te lakiery, o kasę którą na nie wydałam, o to że zbierałam je przez kilka sezonów.
Posiadanie złodzieja pod własnym dachem jest znacznie bardziej niepokojące.

rodzinnie

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1127 (1191)