Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HardCandy

Zamieszcza historie od: 30 czerwca 2012 - 22:27
Ostatnio: 25 lipca 2016 - 12:26
O sobie:

Miłośniczka kawy, anime i czystego stołu w kuchni.
Zbieraczka pierdół z Hello Kitty, lakierów do paznokci oraz kubków.
Z wykształcenia socjolog, z zamiłowania socjopatka.

  • Historii na głównej: 27 z 34
  • Punktów za historie: 27058
  • Komentarzy: 141
  • Punktów za komentarze: 1830
 

#39070

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez znajomą poszukującą pracy.

W moim miasteczku pewna znana sieciówka na literkę R, planowała otwarcie sklepu w galerii handlowej. W gazecie ukazało się ogłoszenie, że potrzebują pracowników wszelkiej maści: dekoratorów wystaw, magazynierów, kierownika oraz przede wszystkim cytuję "młodych, uśmiechniętych i chętnych do pracy na sklepie dziewcząt".

Znajoma wysłała swoje cv na stanowisko dekoratora (stanowisko zgodne z kierunkiem kształcenia) i ku jej uciesze jeszcze tego samego dnia zadzwoniła pani od rekrutacji zapraszając ją na dzień próbny.

Wyznaczonego dnia o umówionej godzinie znajoma stawiła się do sklepu. Dość duże pomieszczenie dosłownie zapełnione było aplikującymi na różne stanowiska. Znajoma delikatnie zaczęła powątpiewać w powodzenie tego "dnia próbnego" ale czekała na rozwój sytuacji.

Z półgodzinnym opóźnieniem ktoś w końcu zainteresował się zebranymi kandydatami dokonując podziału według stanowisk.
Okazało się, że znakomita większość stara się o pracę na sklepie, na stanowisko dekoratora znajoma miała tylko dwóch konkurentów.

Jakie zadanie otrzymali kandydaci na stanowiska pracy? Trzeba poskręcać półki, rozładować towar z samochodów do magazynu, ponaklejać fototapety, zmontować kabiny w przymierzalni wraz z wieszaniem lustra i wieszaków, przygotować wystawę. Czyli jednym słowem - urządzić cały sklep. Oczywiście hojny pracodawca gotów jest zapłacić za ten dzień próbny! Zawrotną stawkę 3zł za godzinę.

Myślałam, że w tym momencie padnie "większość ludzi machnęła ręką i zawinęła się z lokalu". Niestety nie, mało kto pomyślał o absurdzie tej sytuacji.
Praca trwała od godziny 10 do 23, w międzyczasie odchodziły kolejne osoby. Nie z własnej woli - odsyłane były przez krążącego po pomieszczeniu szefa tekstami typu "Przykro mi, jesteś za niska", "Twoje ubranie nie jest wystarczająco reprezentatywne", "Twoja twarz ma niemiły wyraz, to będzie odstraszało klienta", "Do takiego sklepu szukamy dziewczyn w rozmiarze max 36, nie 46!".

Chyba nie muszę wspominać o tym, że nikt kto opuścił "dzień próbny" przed ukończeniem całej pracy, nie dostał ani złotówki nawet jeśli przepracował kilka godzin?
Z tego co mi wiadomo, nikt z obecnych tamtego dnia pracy nie dostał.
Ot, kolejny pomysł na znalezienie taniej siły roboczej.

Sieciówka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 820 (856)

#38939

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna porcja opowieści z Mordoru, znaczy z przedszkola.

Moja kuzynka jest nauczycielem wychowania przedszkolnego. Pracuje w prywatnej, niewielkiej placówce.
Przedszkole otwarte jest przez całe wakacje, od poniedziałku do soboty do godziny 17.

Sytuacje są różne - czasem zdarza się, że jakiś rodzic zadzwoni odpowiednio wcześniej i poprosi grzecznie aby pociecha mogła zostać pod opieką 10, 15 minut dłużej bo korki, bo nie można wyrwać się z pracy, bo coś się stało.

Pewnego dnia wpadłam po kuzynkę do jej miejsca pracy, miałyśmy wybrać się na kawę i ploty. Usiadłam w kącie i czekałam aż rodzice odbiorą maluchy i będziemy mogły wyjść.
Minęła godzina 17:30, a nikt po małą Anię nie przyszedł. Kuzynka trochę zdezorientowana, próbuje się dodzwonić do któregoś z rodziców, może coś się stało? Ona się denerwuje, mała się denerwuje bo została sama i boi się że nikt po nią nie przyjdzie. Telefonów nikt nie odbiera.

Kwadrans po 18 do salki dumnym krokiem wchodzi Pan Ojciec.
-Anka! Idziemy do domu! Zakładaj buty, ja muszę z przedszkolanką porozmawiać! - Mała rozpromieniła się i pobiegła do szatni.
- Czy pan wie, że przedszkole jest czynne do 17? Mama Ani zawsze odbierała ją punktualnie, próbowałam się do któregoś z państwa dodzwonić, bezskutecznie.
- Ta, ta. Żona pojechała na jakiś czas do matki, ja będę odbierał dzieciaka. Ale dopiero po 18, bo zawsze do tej godziny gram z kumplami w bilard.
Spojrzałam na gościa oniemiała. Gra z kumplami jest ważniejsza niż własne dziecko? uroczo...
- Przykro mi, przedszkole jest czynne do 17. Jeśli pan sam nie może odbierać córki, proponuję zorganizować kogoś do pomocy. - Kuzynka pozostała miła ale jednak powiedziała to stanowczo.
- Słuchaj no, kur**! Masz! - rzucił jej na stół 300zł- tyle powinno Ci wystarczyć za nadgodziny! Od tego jesteś żeby pilnować dzieciaków jak rodzice nie mogą. Za to Ci kur** płacą! A jak nie pasuje, to ja już się postaram żeby Cię wyje**** na zbity pysk.
- Żegnam - tym razem to ja straciłam cierpliwość i otworzyłam panu drzwi. - Proszę natychmiast stąd wyjść.
Facet wkurzony wyszedł mamrocząc coś o tym, że ja to na pewno stracę robotę. A niech na mnie kabluje... w końcu nie jestem pracownikiem przedszkola.

Historia skończyła się na tym, że dyrektor placówki zadzwonił do matki dziewczynki - podczas jej nieobecności małą obierała babcia. Punktualnie.
Szkoda mi tylko dzieciaka. Ma niezły wzór do naśladowania w domu...

Przedszkole

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 786 (836)

#38808

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja kuzynka jest nauczycielem wychowania przedszkolnego.

Zawsze podziwiałam osoby pracujące w przedszkolu. Sama nie przepadam za dziećmi i z wzajemnością - one nie przepadają za mną. Mimo to kiedy się spotykamy, kuzynka opowiada mi o specyfice swojej pracy, tak było i ostatnim razem.
Doszłyśmy do jednego wniosku: to nie dzieciaki są najgorszą zmorą przedszkolanek, a ich rodzice.

1. Chłopiec, lat 5. Umie posługiwać się tylko i wyłącznie łyżką i to bardzo niezgrabnie. Na widok widelca zaczyna płakać. Trzeba go karmić. Rodzice nie widzą w tym nic dziwnego - to przecież jeszcze dziecko. Pójdzie do szkoły to się wszystkiego nauczy.

2. Dziewczynka, lat 5. Trzeba jej towarzyszyć w trakcie korzystania z toalety. Dlaczego? Aby za przeproszeniem podetrzeć tyłek. Mama jej samej nie pozwala bo sobie ubrudzi rączki, od tego jest pani przedszkolanka.

3. Chłopiec, lat 4. Waga około 40 kg. Mamusia codziennie do plecaczka pakuje mu albo kotlety schabowe albo mielone. To nic, że przedszkole zapewnia dzieciom drugie śniadanie, obiad i podwieczorek. Dla jej syneczka to za mało.

4. Dziewczynka, lat 4. Proszona o wrzucenie klocków do skrzynki albo odłożenie lalek na miejsce, wpada w szał. Kopie, płacze i wyzywa. Po rozmowie z rodzicami okazało się dlaczego. W domu to gosposia po niej sprząta, ona nie jest stworzona do takich zajęć. W przedszkolu nikt NIE MA PRAWA kazać jej sprzątać.

Jednak według mnie nic nie przebije przypadku numer 5.
W najstarszej grupie 5-latków uczą się literek. Nauka oczywiście w formie zabawy - fajna sprawa.
Do przedszkola przyleciała mamusia, której córka pochwaliła się, że uczą ją w przedszkolu literek i umie już czytać krótkie słowa. Zrobiła mega awanturę żądając aby jej córka nie uczestniczyła w tych zajęciach. Bo od uczenia jest szkoła, a w przedszkolu jej dzieciaczek ma się tylko bawić.

Nie mam zielonego pojęcia dlaczego rodzice nie uczą podstaw samodzielności swoich dzieci. Posługiwanie się sztućcami albo samodzielne korzystanie z toalety to nie są jakieś szczególnie trudne rzeczy dla 4 czy 5-latków.

A wiecie co mnie najbardziej przeraża? Te dzieciaki kiedyś dorosną. Ciekawe jak poradzą w sobie w życiu...

przedszkole

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 854 (932)

#39308

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rewelacja dnia dzisiejszego, z serii "Listy do redakcji".

Stałą rubryką w gazecie dla której pracuję, są listy do redakcji. W każdym numerze publikujemy dwa lub trzy krótkie listy, które przysyłają do nas czytelnicy - czasem opatrujemy je komentarzem, czasem odpowiadamy na pytania.
Przyjęło się, dla wygody oczywiście, że każdego tygodnia tymi listami zajmuje się ktoś inny. Tak - w tym tygodniu była to moja działka.

Z samego rana zajrzałam do skrzynki, zgarnęłam całą korespondencję. Moją uwagę przykuła duża, czerwona koperta podpisana na odwrocie "ANONIM". W zasadzie nie powinno mnie to dziwić - osoby które piszą, często chcą pozostać anonimowe albo w ogóle nie podpisują listów. Ale napis wyklejony wyciętymi z gazety literkami? Ciekawe!

Poleciałam do redakcji, usiadłam przy biurku i otwieram to cudo: list elegancki, napisany na maszynie. Treść? Mniej więcej "Wy kłamliwe cholery, redaktorzyny bez podstawówki! Żeby takie pomyje wylewać na świetnie prosperujące firmy? Żeby one klientów traciły i milionowe kontrakty przez te bzdury co wypisujecie?! Miejcie się na baczności bo ktoś wam te rączki co piszą oszczerstwa upierdzieli!".

Gwoli wyjaśnienia: kolega z redakcji napisał ostatnio artykuł o firmie, która miała wywozić śmieci w jednej z gmin. Nie wywiązywała się ona jednak ze swoich obowiązków, a kiedy już raz na miesiąc zdarzyło im się te śmieci zebrać od mieszkańców, wywalali je w okolicznych lasach.

Łapię za telefon, wybieram numer.
- Dzień dobry, dzwonię z tygodnika TakiegoATakiego. Czy można rozmawiać z szefem?
- To ja! W czym mogę pomóc?
- Dzwonię w sprawie tego listu, który otrzymała redakcja. Co to ma być? Ostrzeżenie? Pogróżki? Dobre rady?
- Ale skąd pani wie, że to od nas list? Przecież to był ANONIM!
- Panie Dariuszu... na pańskiej osobistej papeterii?

redakcja

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1592 (1638)

#37951

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak mawiał Winston Churchill "Kto prag­nie po­koju, mu­si się go­tować na wojnę."
A zatem ciąg dalszy historii o staruszkach i synku policjancie. (Dla niezorientowanych http://piekielni.pl/37499)

W sobotę rano, zaniosłam swojemu naczelnemu gotowy artykuł o jakże wymownym tytule "Rodzina komendanta ponad prawem".
W zasadzie nie byłam pewna jak zareaguje, czy będzie chciał go opublikować.
Redakcja współpracuje z miejską komendą - prowadzimy "rubrykę kryminalną" i wszelkie informacje o zdarzeniach, przesyłane są do nas bezpośrednio z komendy.
Jednak najważniejszą przyczyną mojej niepewności był fakt, że gdyby wkurzony policjant chciał narobić nam syfu, to właśnie naczelny bezpośrednio odpowiedzialny jest za treść materiałów publikowanych w gazecie. (Na podstawie Artykułu 25, paragrafu 4 Ustawy o prawie prasowym z 1984r.)

Szef jednak był wniebowzięty. Podobno prywatnie nie przepada za osobą komendanta i bardzo chętnie opublikuje mój artykuł.
Tekst zostawiłam, wieczorem udałam się na krótki kilkudniowy wyjazd.
Kiedy wróciłam w czwartek do pracy, kolega z redakcji opowiedział mi co się działo.

Numer z moim artykułem ukazał się we wtorek w trakcie mojej nieobecności. Jeszcze tego samego dnia do redakcji wpadł nieźle wzburzony (to bardzo łagodne określenie) komendant. Od samych drzwi darł się żądając rozmowy z "tą małą kur**", która go obsmarowała. Czoła stawił mu naczelny, jako osoba odpowiedzialna za treść gazety. Pan Władza postraszył pozwem, sądem, procesem, puszczeniem "tego szmatławca" z torbami.

Szkoda tylko, że komendant nie ma świadomości, iż dysponuję nagraniem jego akcji osiedlowych. Materiał zawiera między innymi to jak straszy sąsiada odpowiedzialnością karną za znęcanie się nad starszymi paniami, jak drze się, że to jego rodzina i może robić co chce i wszyscy mogą mu naskoczyć.

Czekamy na pozew.

redakcja

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 909 (953)

#37298

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak pewnie każda kobieta wie, niektóre firmy kosmetyczne dostępne w drogeriach sieciowych wypuszczają co jakiś czas edycje limitowane. I o takiej limitowance będzie mowa. I o promocji.

Jakiś czas temu drogeria na r wprowadziła do asortymentu edycję limitowaną pewnej firmy. Biedna stała tak przy szafach z kosmetykami przez dłuższy czas i jakiegoś wielkiego zainteresowania nią nie było. Ilekroć zaglądałam do drogerii stand był pełny.

Kilka dni temu przeczytałam, że kosmetyki z owej serii będą objęte promocją - każdy produkt za 99 groszy. Serce zabiło mocniej - taka okazja, że aż grzech odpuścić.
Następnego dnia w drodze do pracy, rano, zaraz po otwarciu, wpadam z zamiarem zagarnięcia co ciekawszych rzeczy.
Zatrzymałam się na chwilę przy regale z innymi produktami kiedy do moich uszu dotarł piskliwy krzyk:
- Anka! ten stand z promocją na zaplecze schowaj! Zgarniemy se po skończeniu zmiany!

No i tyle w temacie promocji.

Drogeria na R

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 571 (627)

#37499

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkałam na spokojnym i cichym osiedlu domków jednorodzinnych. Tak, właśnie - mieszkałam.

W ubiegłym tygodniu do domu obok wprowadziły się dwie starsze panie. Pierwsze wrażenie było bardzo dobre, zaskakująco dobre. Zrobiły sobie wycieczkę po sąsiadach z koszem ciasteczek- ot tak żeby poznać nowe otoczenie.
Jak się okazało po chwili rozmowy, przemiłe starsze panie to siostry, którym na stare lata dzieci kupiły dom.
Naprawdę wiele się słyszy, że dorosłe dzieci zapominają o wymagających opieki rodzicach, więc nawet miło było posłuchać jak to dzieci dbają o rodzicielki.

Było miło do kolejnego poranka, kiedy o 4:50 obudził mnie donośny głos ojca R. nadającego spod samego Torunia.
Zresztą obudził nie tylko mnie, ale też dwuletnie trojaczki - dzieciaki mojej siostry, którym widocznie głos wielmożnego ojca nie podpasował. Od 5 rano trwał więc koncert na cztery głosy.

Wstałam z łóżka, wymamrotałam poranną wiązankę pod nosem i poszłam do sąsiadek w celu wyjaśnienia sytuacji - obowiązująca do 7 rano cisza nocna i te sprawy. Moja interwencja nic jednak nie dała - zostałam wyklęta, postraszona milicją i pogoniona miotłą.
Paniom chyba jednak płacz maluchów przeszkadzał, bo pozamykały okna i nastała jako taka cisza.

Sytuacja powtarzała się przez trzy kolejne dni. Od 5 rano staruszki wyśpiewywały psalmy i modlitwy przed domem przy akompaniamencie radia. Kiedy jednak po godzinie 18 ktokolwiek na osiedlu głośno słuchał muzyki, stukał młotkiem, czy chociażby głośniej zawył silnikiem, wypadały z awanturą, że one spać idą i nie będą tolerować takiego hałasu.

Wczoraj sąsiadowi z naprzeciwka puściły nerwy - zadzwonił na policję. Przyjechali, wysłuchali opisu sytuacji, powiedzieli tylko, że taki rytm dnia prowadzą starsze osoby, trzeba się z tym pogodzić i broń boże nie utrudniać im życia. Staruszek nawet nie upomnieli.

Ciekawe dlaczego, prawda?
Przeprowadziłam własne dochodzenie. Dzieci, które kupiły im ten dom, to komendant miejscowej policji i dwaj księża.
Coś czuję, że to będzie bardzo dobry materiał na artykuł: "Matki komendanta i księży ponad prawem".

osiedle

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1008 (1092)

#36330

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj miałam przyjemność uczestniczyć w ceremonii zaślubin mojego kuzyna z jego przepiękną wybranką.
Nie jestem specjalnie religijna ale muszę przyznać, że uroczystość była naprawdę piękna - niewielki, bardzo ładnie przystrojony kościół, rodzina, przyjaciele. Wszyscy szczęśliwi i zadowoleni. Nawet pogoda dopisała po tygodniu chlapy.

Z kościoła wychodzi para młoda, dzieciaki rzucają groszakami, goście składają nowożeńcom życzenia.
I wszystko byłoby ładnie i pięknie, gdyby nie grupka miejscowych wyrostków w wieku wczesnego dojrzewania, rzucająca monetami zza bramy w pannę młodą, drąca się na całe gardło "Tańcz kur*o! tańcz!", "Z jakiej obory wypuścili takiego warchlaka?!".

Miasteczko niewielkie, młodzieńcy są na filmie. Identyfikacja ich nie zajmie wiele czasu... nie chciałabym być wtedy w ich skórze.

kwiat polskiej młodzieży

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 914 (954)

#35323

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna porcja smaczków z redakcji. Tym razem o tym jak szukać pracownika.

Kiedy szef uznał, że zakończył się dla mnie etap bycia stażystką (przynieś, podaj, pozamiataj) i zasłużyłam na awans, konieczne było poszukanie kogoś na moje stanowisko. On sam nie ma czasu, wiecznie zajęty, zalatany, więc mi powierzył to zadanie. Obiecał jednak przygotować mi listę wytycznych. Ogłoszenie rzuciłam na naszą stronę internetową i do gazety, pozostało tylko czekać na listę od szefa i na odzew potencjalnych kandydatów.

Następnego dnia kiedy przyszłam do pracy, na biurku czekała na mnie lista od szefa. W zasadzie nic zaskakującego: umiejętność obsługi komputera, wykształcenie minimum średnie, komunikatywność, umiejętność pracy w zespole, odpowiedzialność, chęć do pracy, przyjazny stosunek do petenta. To co w każdym innym ogłoszeniu.

Nie oszukujmy się - to nie jest super prestiżowa praca, ale w małym miasteczku miejsc pracy jak na lekarstwo, więc zgłosiło się sporo chętnych. Po dokonaniu pierwszej selekcji pozapraszałam potencjalnych współpracowników na rozmowę.

Rozmowa 1.
Piętnaście minut po umówionym czasie do redakcji dostojnym krokiem wchodzi panienka. Lat 18, tegoroczna maturzystka. Ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę i tonem rozkazującym każe prowadzić się do redaktora naczelnego, bo ona tu będzie pracować. Poinformowałam uroczą damę, że to ja będę przeprowadzała rozmowę kwalifikacyjną i zaprosiłam do swojego biurka. Dziewczyna spojrzała na mnie z obrzydzeniem i stwierdziła że ze mną nie będzie rozmawiała - ona chce się czuć godnie i nie da się poniżyć. Pięć minut później obrażona wyszła trzaskając drzwiami.
Pierwsza kandydatka skreślona.

Rozmowa 2.
Cv młodego chłopaka zapowiadało się obiecująco - student pierwszego roku dziennikarstwa, bardzo zainteresowany stażem na wakacje. Pomyślałam, że będzie akurat. Dorobi sobie w wakacje, a przy okazji popatrzy jak wygląda praca w redakcji - przyda mu się w przyszłości.
O umówionej godzinie wszedł wraz z zatykającą nozdrza wonią alkoholową. Nie powiem, zadał szyku ubłoconymi do granic możliwości martensami i krótkimi porwanymi na tyłku spodenkami. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie pozwolić mu przyjść jak wytrzeźwieje (dobre serce mam, rozumiem że mógł na studenckiej imprezie zabalować dnia poprzedniego) ale zmieniłam zdanie, kiedy odwrócił się plecami do mnie, łyknął sobie pokaźnie z piersiówki i zatoczył na regał.
Drugi kandydat skreślony.

Rozmowa 3.
Młoda dziewczyna poszukuje pracy na wakacje. Przez telefon wydawała się bardzo zaangażowana i chętna do pracy. O ja naiwna.
Podczas rozmowy wyraziła głębokie oburzenie nienormowanym czasem pracy. W redakcji różnie bywa - zazwyczaj do domu można iść już o 14 czy 15, jednak kiedy numer jest zamykany bywa, że siedzi się i do 20 albo 22. Ona może pracować od 10 do 15. My się dostosujemy. Tak...
Wydała się być też mocno zdegustowana obowiązkami jakie miałaby wypełniać (odbieranie telefonów, przyjmowanie ogłoszeń, odbieranie mejli). Wysyczała, że robienie kawy szefowi i odkurzenie miejsca pracy, to poniżej jej godności.
Trzecia kandydatka skreślona.

To były trzy rozmowy, które najbardziej utkwiły mi w pamięci. Koniec końców po kilku dniach bezowocnych poszukiwać znalazłam kandydata idealnego, który zresztą w redakcji pracuje do dnia dzisiejszego.

Powiedzcie mi jak to jest, że w miasteczku gdzie praca nie czeka za rogiem, poniżej godności aplikujących jest wytarcie kurzu z własnego stanowiska pracy albo zrobienie komuś kawy? I przede wszystkim, jak można przyjść na rozmowę w sprawie pracy nawalonym w trzy parasolki?

redakcja

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 709 (757)

#35080

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwielbiam swoją pracę, poważnie.
Po mało ciekawej przygodzie z pracą korepetytora, znalazłam zatrudnienie w redakcji lokalnego tygodnika.
Pierwszym moim stanowiskiem było coś w stylu "przynieś, podaj, pozamiataj" - otwierałam rano redakcję, przyjmowałam ogłoszenia, przyjmowałam petentów, wystawiałam faktury, wysyłałam je pocztą etc.
Nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić z jakimi głupotami, o przepraszam - niezwykle ważnymi! sprawami ludzie przychodzą do gazety...

- Sąsiad zastawia mi notorycznie wjazd na posesję! Zamiast porozmawiać z owym panem, zgłosić sprawę straży miejskiej idę do gazety bo to trzeba opisać! Obsmarować gada od góry do dołu!

- W ogródkach działkowych swoje popijawy urządzają panowie lubujący się w tanich trunkach. Gazeta MUSI to opisać, zająć się tą sprawą!

- W lasku niedaleko domu znalazłem taaakieeeego wielkiego grzyba! Zdjęcia zrobiłem! Przyniosłem go nawet! Będę w gazecie razem z moim grzybem, prawda?! (Tak, był. Szef lubi takie pierdoły.)

Wymieniać mogę cały dzień. Wszystko jednak przebijał pewien starszy pan, który w moim osobistym rankingu osób zakręconych niekoniecznie pozytywnie, zajmuje definitywnie pierwsze miejsce.

Zjawiał się on co jakiś czas z kolejnymi sensacyjnymi wieściami. A to sąsiady bimbrownie w piwnicy mają, a to widział wielką kometę nad stodołą.
Pewnego pięknego dnia stanął w drzwiach redakcji z ... krowią czaszką. Zażądał artykułu na pierwszej stronie opisującego jego bezcenne odkrycie - czaszkę obcego znalezioną w pobliskim lesie.
Na nic moje tłumaczenie, że to fragment truchła jakiegoś mieszkańca obory. On jest specjalistą w tej dziedzinie, a ja młoda i się na niczym nie znam. On musi natychmiast porozmawiać z kimś decyzyjnym, redaktorem naczelnym najlepiej. Siłą wtargnął do jego gabinetu, a po chwili z niego wybiegł rzucając mięsem. W amoku zapomniał nawet o swoim wyjątkowym odkryciu, zostawiając je pod drzwiami gabinetu.

Chyba jednak ta czaszka nie była taka bezcenna skoro już po nią nie wrócił.
A my, bezczelni ignoranci wyrzuciliśmy ją na śmietnik.

redakcja

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (605)