Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KittyBio

Zamieszcza historie od: 5 marca 2018 - 12:52
Ostatnio: 8 stycznia 2021 - 2:49
  • Historii na głównej: 12 z 12
  • Punktów za historie: 1470
  • Komentarzy: 132
  • Punktów za komentarze: 504
 
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
28 maja 2020 o 0:31

Ogólnie, to każde czasopismo ma swój styl formatowania i z tym się nie dyskutuje, tylko trzeba przyjąć na klatę. Koniec i basta. Przed pisaniem warto te wytyczne przeczytać, a potem jeszcze na końcu posprawdzać czy aby na pewno w tablece jest czcionka 10, a wykres ma odcień trawy o poranku, a nie w południe, jeśli są takie rzeczy podane. Jak nie, warto przejrzeć kilka artykułów z poprzedniego wydania - łatwo uniknąć błędów. Mi się zdarzyło, że recenzent sam się pomylił i w liście zwrotnym, wystarczyło napisac, że tak i tak jest, a nie tak jak mówi. Artykuł poszedł do druku bez żadnego ale :D Albo zdarza sie, że jest 2 recenzetów i mają odmienne opinie o tym samym - wtedy nawet nie wiesz jak się zachować, bo każdy ma też trochę racji. CO do przypisów = Osobiście najbardziej lubię ten typ - w większości jest max 2 autorów i et al./ i in., rzadziej obecnie 3 (nauki biologiczne/medyczne/weterynaryje). Przyznam, ze przy takim założeniu ( że wymienia się w teksicie wszystkich) to ten limit znaków to byłby trochę za mały (tak 30 cytowań, a w każdym chociażby po 5 autorów, to masakra by była).

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
22 kwietnia 2020 o 0:47

@lotos5: W sumie na razie cięzko stwierdzić. Z tych "mniej" ważnych przedmiotów niby przestali tyle zadawać. Tzn np z wf nie zadaje już wypracowań, tylko np wczoraj przyszła instrukcja wf - zrób pajacyki, 2 min truchtu w miejscu i takie duperele. Z matematyki niestety się nie polepszyło, ale "to przecież klasa o takim rozszerzeniu, jak maturę chcą zdać...czeba cwiczyć, no i kompjuter i telefon ma stary dlatego nie może lepszych zdjęć wysyłać". Zauważyłam też, że jest więcej lekcji na videoczatach (np pani od polskiego czy niemieckiego się wzięły za pracę - chociaż polski nie odbywa się w takcie planywch zajęć, ale w sumie popołudniowy czas nawet na rękę nam). Ponadto zaczęli dawać więcej czasu na zadania (np 2 dni) i skończyło się wysyłanie zadań do 24 :). Tylko jestem ciekawa co zrobią ze sprawdzianami, bo p. od biologii to chyba mimo wszystko będzie chciała pogrążyć klasę już całkowicie - po świetach zrobiła test i stwierdziła, że klasa ściągała, bo wszyscy mieli maxa - musze przyznać że dała banalne zadania. No ale zobaczymy jak to w dłuższej perspektywie - na razie jest lepiej.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 2) | raportuj
14 kwietnia 2020 o 19:07

@misiafaraona @starajedza A jak mają bronić tych dzieci? Ja pisałam poprzednią historię - kuzyn (przez nas) dostał pierwszą 2 w życiu, bo właśnie rozpoczęliśmy "walkę" z nauczycielem. Konsekwencje mogą być poważniejsze... Ja chodziłam do LO jakieś 15 lat temu. Mój ojciec (fizyk) nauczył mnie w 2 klasie łatwego i szybkiego rozwiązywania wielomianów, także całek. To była moja pierwsza 1 w życiu, mimo, że wszystkie wyniki wyszły prawidłowe. Strasznie to przeżyłam, mimo że presji w domu nie miałam, dla mnie była to totalna porażka. No i ojciec poszedł do szkoły, bo mu się żal mnie zrobiło i nie dało się przetłumaczyć, że 1 zła ocena to nic (miałam jakieś 16 lat, głupia byłam), a dalej mam robić jak pani każe. Sprawa skończyła się u dyrektorki. Matematyczka ocenę poprawiła na 5, ale ostatecznie byłam pytana na każdej lekcji czasem kilka razy, często mi docinała "że tatuś nie pokazał" jak czegoś nie wiedziałam. Zresztą i inne cyrki w 2 klasie zaczęła odwalać nie tylko mi, do tego stopnia że wszyscy podpisali podanie o zmianę nauczyciela. Ale babsko zostało i matematyka wyglądała tak tragicznie że gdyby nie ojciec, a u innych korepetycje, to matury z matematyki nikt by nie zdał. U jej psiapsiólki chemicy po tym jak poszło podanie o zmianę nauczyciela też sprawa się rypnęła. Wszyscy mieliśmy zdawać rozszerzenie z chemii (biolchem), ale ostatecznie podzeszła do tego połowa klasy. Rodzice chcieli następnej interwencji, ale my, uczniowie sami prosilismy by nic nie robić, bojąc się konsekwencji. Czasem lepiej przytulić dziecko i wytłumaczyć mu, że złe oceny też mogą być dobre (co jest trudne w przypadkach takich jak ja czy kuzyn).

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
14 kwietnia 2020 o 12:17

@jotem02: Sprawdzać czy wszyscy zrobili, to sprawdzają wszyscy. Nie wiem czy wfista czyta te referaciki, bo każdemu stawia 5 (przynajmniej tak wynika z konwersacji grupowej na fejsie). Matematyczka na razie nie stawia ocen - wrzuca te zdjęcia z różnych zbiorów (a ma ich chyba całkiem sporo). My raz nie zdążyliśmy i napisaliśmy, że 7 zadań "nie umieliśmy", więc odesłała do yt. Ale ktoś z klasy raz nie wysłał, to dostał 1. Z polskiego wiem, że sprawdza - nawet odpisuje co źle, za co ma u mnie ogromnego plusa. Akurat ona zadaje mniej więcej przeciętnie (np wypracowanie to 2 godz pracy+ karty pracy pewnie jakby przeczytali lekturę, też by były zrobione podczas lekcji. Z tym że nikt ksiazki nie przeczytał i nie ma na to czasu przez innych. My nie omawialiśmy Ferdydurkę - ja +sis (uczyła nas ta sama nauczycielka) poświęciliśmy tej lekturze aż tydzień - bo nauczycielka twierdziła, że to wyjątkowo "głupia" lektura i ona na maturze nigdy nie była i raczej nie będzie, więc nie ma sensu. Wysłaliśmy dziś rano pismo do wychowawczyni i dyrekcji z prośba o interwencję, chociaż trochę się boję, że sie zemszczą. Zobaczymy co się stanie.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
14 kwietnia 2020 o 12:00

@raff319: Myślę że licealistom nie przeszkadza rozbieżność że ten na zoomie, ten wysyła tak a tamten jeszcze inaczej. Oni są w stanie sobie poradzić z takimi "nowinkami". Tu winić należy brak kontaktu- a nikt mi nie powie, że ktoś nie jest w stanie nauczyć się pisać maila na komputerze czy smsa. Chodzi o to, że w czasie normalnych lekcji na taki dział stereometrii poświęcona by była cała lekcja teorii - wzory, jakieś wyjaśnienia . Cały dział omawiany by był przez miesiac robiąc 2 -5 zadań z ze zbioru zadań i drugie tyle do domu. W tym przypadku tak naprawdę cały dział "zrobiliśmy" w 1,5 tyg. Z wf równie dobrze nauczyciel mógł zadać poświęcenie 30 min na jakieś ćwiczenia i nagranie filmiku albo coś podobnego - to wbrew pozorom mniej czasu zajmuje niż napisanie 2 str o czymś o czym nie ma się pojęcia, chociaż i tak większość jest kopiuj wklej. Problem jest taki, że dziś niewielu się chce (mówię nie tylko o nauczycielach). Jestem np pełna podziwu dla chemiczki z w.w. LO. Też "dinozaur" (na oko ma z 60 lat) a jednak prowadzi lekcje jak dawniej. Prowadzi 45 min w formie video na zoomie. Rozwiazują zadania na czacie i zadaje np 10 reakcji do zrobienia do następnej lekcji (czyli tydzień). Anglistka (młoda) nie wysyła jak ta od niemieckiego tylko nr zadań do zrobienia, prowadzi lekcje na "fejsie". Wszystko się da, tylko trzeba chcieć. Dlaczego im się bardziej chce niż innym? Tym co się chce, mają idee i morlaność. Jeśli poszłabym na pedagogikę, to z pewnością wykorzystywałabym wszystko co mogę. U mnie w szkole - lat ok 15 wstecz kupiono tablice interaktywne. Czy myślisz, że po 15 latach są używane? Sale dalej dzierży ta sama pani, która od 20 lat na emeryturę się wybiera. Podobno nauczyła się sprawdzać listę w librusie. Czy zamiast kazać przeczytać dzieciom kilka stron z podręcznika, nie można by było zrobić prezentacji, która nie byłaby monotonna? Moją misją by było nauczyć, pomóc, zainteresować swoim przedmiotem, tak by uczniowie sami chcieli się tego uczyć, a to nie jest aż takie trudne. Każdy by chciał zarobić jak najwięcej. Powiedz mi więc za ile by im się chciało? Za 10 tys zł? Lekcje nawet i za 20 tys zł miesięcznie wyglądałyby dokładnie tak samo. Bo po co się starać, jeśli nam się to "należy". Można nic nie zmieniać, lekcje prowadzić po staremu i dostawać więcej.Za to premie, które byłyby przyznawane za osiągnięcia już by mobilizowały, bo każdy by musiał się starać, żeby je dostać. Pytanie tylko co by było wyznacznikiem tych osiągnięć. Ja np z premii mam pół drugiej pensji. Dostaję premie za np działalność naukową - innym się nie chce pisać po nocach publikacji, a mi się chce, nawet nie dla tej premii (która jest bardzo miłym dodatkiem), a dla właśnie ideii szerzenia wiedzy. Ja w większości miałam wspaniałych nauczycieli (zwłaszcza w LO i wykładowców na studiach - większości się chciało) i oby niebiosa zachowały mnie od ludzi, którym się nic nie chce, którzy robią wszystko na odpie*dol i odbierają energię tym co się jeszcze chce.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
14 kwietnia 2020 o 10:44

@Ursueal: Pismo dziś poszło :D Nie tylko od matki kuzyna, ale też inni rodzice napisali podobne. Zobaczymy co się stanie... Mam tylko cichą nadzieję, że nauczyciele nie będą się mścić za donoszenia na nich.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
30 marca 2020 o 1:20

Dziwna rzecz - u mnie poza 1 szpitalnym punktem pobrań, działają wszystkie. Mój mąż u lekarza był w czwartek (ortopeda) - wielu pacjentów samo odwołało wizytę, przez co lekarz przyjął go tydzień wcześniej. Przychodnia PZU działa jak działała - jedyne co, to na wejściu mierzą temperaturę i każą przyjść w maseczce. Pogotowie działa normalnie - pytają tylko czy chory miał styczność. W szpitalach lekka panika (są braki), ale zabiegi niezbędne dalej się odbywają. Więc jeśli masz raka i muszą go wyciąć, to go wytną, ale jeśli możesz z problemem przeżyć 2 miesiące bez większego uszczerbku, to przełożą dla Twojego dobra (operacja zawsze obciąża bardzo organizm i jest dużo bardziej podatny na infekcje w ciągu ok 1 miesiąca dla operacji mniej skomplikowanych i krótkich). Demielinizacja przebiega w wielu chorobach - ból głowy może być związany np z kręgosłupem albo przebytą grypą. Mrowienia/drętwienia mogą być przejściowym brakiem jakiś pierwiastków (Ca, Mg). Lekarz google jest dobry, o ile się umie z niego korzystać. Co do 2 mld - dali tak naprawdę 10 ( 2 przez 5 lat), ale ani te 2 mld ani 10 nie uzdrowi w magiczny sposób naszgo systemu opieki zdrowotnej. Prawda jest taka, że te pieniadze nim dotrą do szpitala, na konkretny oddział to ponad połowa się rozpłynie. Nie ma znaczenia jaka partia rządzi - do tej pory żadna nie zrobiła niczego dla uzdrowania służby zdrowia. A PO tak samo jak PIS ma swoje media - za prezydentury Komorowskiego był dodatek dla GW. Życzę zdrowia i wytrwałości, ale przestańmy już zmyślać bajki jakby na ten moment ludzie mieli już, zaraz umrzeć na ulicy w kolejce do lekarza (a nie, wróć, tak się już działo na długo przed pandemią)

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
14 stycznia 2020 o 22:03

Akurat w pracy mamy bardzo czystą toaletę, ale zdarza się że muszę skorzystać np w galerii, na uczelni albo na stacji (o zgrozo jeszcze sie płaci za ten syf). Nie wiem czy większość kobiet jest takimi brudasami, ale leżące na podłodze tampony/podpaski i hektometry papieru to norma. Zdarza się, że jeszcze w kale są drzwi upaprane. Naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić takich brudasów...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
8 stycznia 2020 o 19:09

@0303: Wydaje mi się że to nawet nie były gruntu orne,to po prostu były "łąki" albo "nieużytki rolne" i tak zostały sprzedane. Dziadkowie wzięli za to dosłownie grosze, starczyło to ledwo na meble (nie wiem, czy cena 1 ha przekroczyła ostatecznie 3 tys zł, ale tyle własnie chcieli). Na skarpie zostało 10 ha gruntów rolnych (nie tak dawno sprzedanych także jako grunt rolny i też już w większości stoją na tym domki - 1 ha kosztował wtedy jakieś 13 tys zł) + działka rolno-budowlana (czy jakoś tak) 3500 m2 na ktorej stoi dom (pobudowany 70 lat temu - nie ma absolutnie żadnych oznak, jakby ziemia się osuwała czy coś) i mieszkają w nim rodzice. Natomiast wiem, że sprzedali to prywatnej osobie, która miała zrobić tam jakiś agroturystyczny cud (i faktycznie przez 0,5 roku, może rok pasły się tam konie, mieszkające praktycznie w tymczasowym "namiocie"), ale facet zbankrutował i się powiesił (podobno) i potem jeszcze jakieś 2 lata to sobie zarastało. Kto to sprzedał na działki, to nie wiem, ale wcześniej już pobudowano się w dolinie tejże rzeczki tylko bliżej centrum wsi. Tak dla ciekawości dodam, że niedawno była na sprzedaż działka budowlana (własnie na skarpie na końcu "naszego" pola) za 120 tys za 719 mkw. Cóż, gdyby nie "głupi" dziadkowie i rodzice, właśnie byłabym milionerką (dosłownie)...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
31 grudnia 2019 o 11:24

@calodniowysen: Ja z 10 lat temu jeździłam regularnie pociągiem ze studiów do domu. Oj często się zdarzało, że pociąg na innym peronie i cała banda z walizami leci po tych nieszczęsnych schodach. Windy nie było, bo dworzec nie był wtedy wyremontowany(już jest ale i tak w 1 windę raczej nie wejdzie ok 100 ludzi z walizami). A strony internetowe kolei, zwłaszcza regionalnych często w ogole nie pisały o opóźnieniu (i dalej nie piszą, chyba zę o kilkugodzinnym). Pociąg następny istotnie był zatrzymywany (ale to była linia podmiejska, nie wiem czy skład intercity też by czekał). Ja "lubię" jeździć koleją tylko dlatego, ze na trasie mozna się przejsć po pociągu i rozprostować nogi czego nie można zrobić w autobusie czy nawet w samolocie. Tak dodam jeszcze na marginesie, ze niewiele się zmienilo od lat 90 (kiedy pierwszy raz jechałam). Ostatnio leciałam do Katowic intercity w lato - bez wifi, bez klimatyzacji, 8 os w przedziale wielkości mojej łazienki (jakieś 4 m2). Niestety wagonu I klasy nie podstawili (ale chociaż pieniadze zwrócili). Kawa najgorsza jaka może być - za siki zapłaciłam 8 zł.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
31 grudnia 2019 o 11:13

@Trepan: Nie wiem czemu, ale jak wracałam ze studiów (jakieś juz 10 lat temu), to pociąg nr2 zawsze czekał na spóźniające się pociągi (nasz i z Warszawy). Zwyczajnie się pytało konduktora, czy się zdąży (pociąg nr 1 należał do arrivy i często miał opóźnienie ok 30 min), a ten zawsze gdzieś tam dzwonił czy pociąg nr 2 nie mógłby poczekać chwilę. Inna inszość, to to, że pociąg nr 2 to podmiejska linia, która dzięki poczekaniu kilkunastu mminut leciała praktycznie pełna (czyt banda studentów wracajacych z 3 dużych miast). Nigdy nie było z tym problemu. Podobnie jak z tym, że jechałam pierwszy raz do koleżanki do jakiegoś Pikutkowa Małego - przystanki w szczerym polu z jakimiś krzakami, wieczorem. W sumie sama poprosiłam konduktora czy mógby mi powiedzieć, kiedy moja stacja, bo pierwszy raz, a to ich radio przez które zapowiadają coś trzeszczało i słabo było słuchać - nie było problemu. Ja się tam tej kobiecie nie dziwię - może też pierwszy raz pociągiem jedzie do dzieci czy do sanatorium i nie bardzo ogrania. Konduktor wg mnie powinien wykazać odrobinę empatii.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
26 listopada 2019 o 11:43

@Meliana: Własnie dlatego to zaznaczyłam, bo to ciekawy przypadek :) Już na studiach biotech ma się doczynienia z "męczeniem" różnych żyjątek i brakiem eko (wszak ingerujemy w DNA, tworzymy "mutanty" i co tam jeszcze sam belzebub wymyśli). Potem składa papiery o pracę w takiej a nie innej firmie i zaczyna ględzić o ekologicznym zyciu. Generalnie zawsze wydawało się nam (jako współpracownikom), że ona faktycznie zawsze eko - zazwyczaj autobusem(ma prawko i samochód), kanapki w papierze, jakiś sok raczej własnej roboty w szklanej butelce...A tu nagle wyskakuje z paleniem opon! No ja akurat uważam, że SM powinna być całkowicie zlikwidowana - oni w naszym mieście nie robią nic. Dzwoniłam do nich kilka razy w różnych sprawach - albo przyjeżdżają po godzinie albo wcale :) Ale własnie prezydent miasta chwalił się, że kupił 2 drony i jakiś samochód z mini laboratorium, gdzie mają sprawdzać osad na ściankach pieca czy coś tam takiego (nie zagłębiałam się w to, bo obecnie mieszkam w bloku).

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
25 listopada 2019 o 19:50

Czytając komentarze, stwierdzam że ja to mało wiem, g*wno byłam i nic nie widziałam :) Chodziłam na basen od 4 r.ż, ku Waszemu zdziwieniu z ojcem albo dziadkiem, bo matka nie pływata jest. Od kiedy pamiętam dziadek/ojciec prosił zazwyczaj "panią z okienka", by ze mną weszła i pomogła się ogarnąć, czasem zdarzało się poprosić przypadkową kobietę wchodzącą do damskiej szatni -nigdy chyba nikt nie odmówił. Szafki wtedy były na klucz i to jak na 4 letnie dziecko umieszczone wysoko.W podstawówce zawsze chodziły z nami nasze mamy (znaczy się były dyżury 2-3 mamy lub 1-2 ojców w przypadku chłopców na wyjście na basen) - pomagały nam właśnie pochować rzeczy(bo dalej do nich nie dosięgałyśmy) czy wysuszyć włosy. W trakcie pływania siedziały na "galerii" (cóż mamy taki fajny balkonik z którego można obserwować pływających czy zjeść coś). Przez 25 lat z nagością spotkałam się tylko w niemieckiej szatni - było to dla mnie zaskoczenie, bo tam praktycznie wszyscy z "gołymi tyłkami" i te kobiety jakieś tam wyzwolone bardzo były. U nas raczej każdy dyskretnie się przebiera zawinięty w ręcznik, myje się w stroju kąpielowym. Nie powiem że to wygodne, ale jak na "cnotkę" do przyjęcia. Natomiast wiem, że są większe cnotki ode mnie - te które przebierają się w wc i je nagminnie okupują, co jest odrobinę wkurzające. Nie spotkałam sie z kimś kto by się rozbierał do naga pod prysznicem w Polsce, Słowacji,Czechach, dawnej Jugosławii, Włoch, Grecju czy Kanady. Natomiast spotkałam się (np na termach w Słowacji, ale też w Chorwacji i Serbii) z przysznicami z kotarami - bardzo fajne rozwiązanie. Na niektórych były też szatnie rodzinne, ale tak z krótkich obserwacji to właśnie głównie matki z synami wchodziły. Natomiast odnosząc się do historii - osobiście mi to nie przeszkadza <bo i tak myje się w stroju i przebieram pod ręcznikiem>, ale powiedzenie, że 13 latek jest dzieckiem i nie da rady ogarnąć spraw basenowych jest grubo przesadzone. Obecnie 14 latkowie zostają ojcami, więc taki 13 latek... trochę na pedofilie zalatuje albo inne zboczenie.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 8) | raportuj
20 listopada 2019 o 7:34

Wszysycy tu tak mądrze piszą, by nie otwierać. Chyba tak naprawdę nie znacie kreatywności i złośliwości bombelków i nie wiecie, ze jest "cukierek albo PSIKUS". Generalnie na moim osiedlu problemów nie ma, bo nowe i dzieci jeszcze w większosci w wózeczkach jeżdżą, ale... U mojej teściowej już nie. Teściowie są katolikami, wiec "demon,szatan i te sprawy", to tez logiczne, że święta nie obchodzą i radą mego lubego własnie informują na kratce, że cukierków tu dzieci nie dostaną. O ile większość nie ma problemu z rozumieniem tego, to w tym roku znaleźli g*wno w opakowaniu na wycieraczce (ale śmieszne, no nie?). W tamtym roku jak ulotnili sie z domu, to mieli pomazane drzwi. I to nie tylko oni, bo tacy gówniarze "zrobili psikusa" również kilku innym sąsiadom. No i co teraz, skoro policja to wyśmiewa, a żaden gówniarz się do tego nie przyzna...W następnym roku powiem im o obdarowaniu dzieci obrazkami i kropieniu ich święconą wodą :) Chociaż nie wiem, czy to nie pogorszy sprawy...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
6 czerwca 2019 o 8:32

@Jaladreips: No czasem się tak zdarza. My mieliśmy terenówki (pojedyncze wyjścia) zawsze w sobotę (jakieś 3-6 godz łażenia i szukaniu roślinek/ptaszków/owadów), bo w tygodniu były zajęcia od 8 do 17/20 z małymi okienkami i nie dało rady. Raz się też zdarzyło, że odrabialiśmy w sobotę zajęcia, bo ktoś w tygodniu nie mógł. Kwestią jest czy się chce studiować i czegoś nauczyć czy jest się tylko dla papierka. Inna sprawa, to myśle, że to po prostu słaba komunkacja z profesorem. Nigdy nie zdarzyło mi się, aby ktoś odmówił na uczelni tak prostej rzeczy. Kwestią jest podjeście (Proszę pana, mnie nie będzie i musi pan mi iść na rękę a Panie prof niestety mam bardzo ważną sprawę i nie mogę, ale dostosuje się do Pana propozycji np w godzinach konsultacji). I jak katedra organizuje kolosa?! Kolos jest z ćwiczeń z konkretnym "ćwiczeniowcem". Z wykładów jest egzamin/zaliczenia ustalane przez wykładowce. Katedra czy zakład to kilka ludzi połaczonych wspólną tematyką badań :)...

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 18) | raportuj
6 czerwca 2019 o 8:18

@Jaladreips: No ale chyba jest różnica w pójściu do lekarza spoconym i brudnym a świeżo umytym, no nie? Jak jadę do mechanika, to mimo wszystko wstydzę się podjechać bardzo brudnym samochodem ( 1 samochodem wozimy roślinki i zawsze mamy w środku piach i ziemię, ale jak jedzie się do mechesa to samochód w środku jest doprowadzony do jako takiej czystości). Tak samo ze sprzątaczką. Okna umyje, odkurzy, przetrze blaty, ale to chyba nie znaczy, ze będzie po Tobie spuszczać wodę w klozecie czy co chwila zbierać Twoje papierki po cukierkach, które z rozmachem będziesz rzucał za placy...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
6 kwietnia 2019 o 15:14

@Habiel: Poszłam do szkoły, bo zostałam o to poproszona przez radę rodziców i dyrekcje szkoły, a zgodziłam się, bo w tej szkole uczy się mój chrześniak, który to właśnie wypalił, że ciotka jest biologiem medycznym i napewno się zgodzi za free przyjechać 100km i poświęcić czas w imię czynu społecznego (nie no, tego już chyba nie dodał, ale któż odmówi chcrześniakowi :) Poza mną była jeszcze p. dietetyk i lekarz (też jakaś tam krewniaczka do jednego z uczniów). Cóż, sama nie wierzyłam w to, że można nie wiedzieć podstawowych rzeczy, ale jak widać można. Pomysł na zajęcia w trybie konwersacji był w pełni mój, bo akurat sama nie tak dawno skończyłam edukacje (no będzie >10 lat temu) i wiem, że jak ktoś nawija przez godzinę trudnymi słowami, to lepiej przesiedzieć na fejsie, bo i tak nic się nie rozumiem (sama nie cierpiałam wykładów na uczelni, gdzie co 10 słowo sprawdzałam w słowiniku). Uczono mnie też, żeby poziom dyskusji/wykładu dostosować do poziomu odbiorów (np nie rzucać im słówkami typu anaplazja czy proliferacja bo i tak nikt nic z tego nie zrozumie) No więc, to nie młodzież zadawała pytania, tylko ja i było to bardziej na zasadzie burzy mózgów, gdzie klasy miały na kartce napisać co to jest nowotwór, z czym się kojarzy i jak się można przed nim bronić. Nie jestem nauczycielem ( ba ja nawet nie przepadam za tą grupą zawodową) i nie mi oceniać ich wiedzę. Nie widzę też potrzeby pogardy, bo jakbym chciała się dowartościować to bym zagaiła lekarza w przychodni czy pamięta cykl Krebsa czy wszystkie więzadła w narządach, a nie dzieciaka, który na tą chwilę nie ma nawet matury. Sorry, ale to trochę nie ten poziom :) Chociaż przyznam też, że po zajeciach całkiem sporo osób podeszło do mnie i lekarki (niestety dietetyczka nie cieszyła sie zainteresowaniem) i zadawali sporo pytań, stąd też wiem, ze po prostu nie wiedzieli, a nie że się wstydzili odpowiadać. I bardzo trudno mi oceniać idiotyzm osób, bo dziś 2 letnie dzieci grają na tabletach, a ja w tym wieku bawiłam się w błotku i "żarłam piach". Być może dostęp do mediów powoduje, że jak kogoś coś zaczyna boleć, to wpisuje w googla obajwy i wyskakuje mu, że powinnien iść do lekarza.Tego nie wiem, ale wiem, że takich zajęć powinno być więcej (ale to nie leży w mojej kompetencji, by zmieniać plan edukacji).

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 9) | raportuj
5 kwietnia 2019 o 20:38

@Meliana: No nie wiem czy demonizuje... Byłam jednym z pierwszych roczników gdy weszło gimnazjum. I w tym gimnazjum było już o komórkach, mutacjach, bakteriach i wirusach. Całkowite podstawy, ale starczą. W LO (co prawda byłam na biolchemie) mieliśmy cały rok o człowieku - budowa poszczególnych układów i choroby, jedynie ewolucji i genetyki populacyjnej jako tako nie zdążyliśmy zrobić i mieliśmy sobie doczytać przed maturą. Jesli chodzi o cytologie itp to mieliśmy na WDŻ, podobnie jak zajęcia jak używać tamponów i o chorobach ukł rozrodczego - mieliśmy je z pielęgniarka szkolną, w LO z księdzem ( o dziwo rozmawialiśmy o planowaniu rodziny i bezpiecznym współżyciu). I tak po prawdzie, to średnio wierzę (dobra po tych zajęciach uwierzę we wszystko) że skoro była mejoza i mitoza, to nie było o mutacjach, a przy nich zaraz o nowotworach, zesp downa, klinefertera i turnera, bo to jest klasyka. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że trafiłam do "elitarnej" placówki. Wydawało mi się zawsze, że takie podstawy zna każdy, a przynajmniej powinien znać.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
31 marca 2019 o 16:38

@lillith: Ależ WYDAJE mi się że w Polsce jest możliwość oświadcznia tzw DNR (nie reanimować), z tym że to chyba nie działa tak, że chory ostatni raz zamyka oczy, a my stoimy nad nim i czekamy. Osobiście bym wezwała lekarza, chociażby po to, żeby mnie potem po sądach nie ciągali, co wydaje mi się dosyć logiczne... Nikt nie mówi, że ma przyjechać tzw erka na sygnale i czekać aż chory umrze, co może trwać, tylko mówimy o potencjalnym zgonie, gdzie lekarz stwierdza, że o tej godzinie nastąpiło zatrzymanie akcji serca i tym samym śmierć (po 10 min od zatrzymania akcji serca nie ma już praktycznie możliwosci do "obudzenia" pacjenta, bo mózg ulega rozkładowi). @Czopek W sumie nie wyobrażam sobie dzwonić do przychodni, by mi kartę zgonu wystawili. U mnie przyjechało normalnie pogotowie i wypisało stosowną kartkę.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
30 marca 2019 o 17:52

@Czopek: To czy wtedy nie powinno przyjechać pogotowie? O ile ciało nie ma oznak śmierci (ma głowę razem z tułowiem, brak stężenia pośmiertnego czy "zmętnienia oczu"), to zawsze należy przyjąć, że człowiek "żyje" i należy podjąć próbę jego ratunku. Co do lęku przed nieboszczykami - swego czasu mnie brzydziły, ale po bardzo krótkiej przygodzie w prosektorium, jest trochę lepiej i myślę że 2 godz pod dachem z nieboszczykiem bym przeżyła, ale wcześniej pewnie mi by trzeba było udzielić pomocy, bo bym naćpała się relanium (zwłaszcze że to mój bliski). Może i jestem nie do końca normalna, ale do dziś mam niechęć do dotykania zwłok gołą ręką (a już na myśl o całowaniu mam mdłości). Jeśli zaś chodzi o zakład pogrzebowy - babcia umarła mi rok temu. Pogotowie przyjechało po 15 min, stwierdziło zgon, zakład pogrzbowy był ze 30 min poźniej. W sumie całość od odkrycia śmierci do zabrania ciala to nawet nie była godzina.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
17 marca 2019 o 11:34

@lowipe: Pracuje w laboratorium doświadczalnym medycznym (w skrócie badania leków na zwierzątkach, także okazjonalnie "w ramach nadgodzin" koordynacja badań klinicznych) za minimalnie większą kwotę i osobiście nie zamieniłabym roboty na żadną inną (a z tytułem dr z biologii w każdej szkole przyjęli by mnie z pocałowaniem 4 liter, z tym ze szkoła nie opłaca "wycieczek" w ramach konferencjii i szkoleń, więc mimo, ze nie płacą mi za nic, to i tak roboty zmieniać nie zamierzam). Generalnie za dziećmi nie przepadam , a z byciem nauczycielem to tak jak z lekarzem - nie każdy się nadaje, tylko u lekarzy jest większy przesiew, bo ludzie odpadają już na etapie sekcji zwłok i egzaminu z patologii (a więc wiedza i praktyka), a znam kilku obecnych nauczycieli z mojej byłej klasy, którzy przejechali całe studia na farcie i nawet nie byli na praktyce. I pracują za 3-4 tys netto i chcą podwyżek. A zarabiają dokładnie tyle samo, co lekarz po stażu. Sama na studiach przez krótki epizod udzialałam korków z biologii, chemii, matmy. I powiem tak - albo dzieci są totalnymi głąbami i analfabetami (w co szczerze wątpie) albo nauczyciele w szkole nic nie robią, bo trudno mi inaczej wyjaśnic gimnazjaliste, który nie umiał dodawać ułamków albo maturzystka z rozszerzonej chemii, która nie umiała policzyć stężenia %. I tacy potem idą na "wymarzony" kierunek, odpadają po roku i idą na pedagogikę (przykład mojej koleżanki z I roku biologii, która dziś uczy w LO).Czego więc oni mogą nauczyć, skoro sami tego nie rozumieją?!

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 11) | raportuj
15 marca 2019 o 11:14

Aż mi się nóż w kieszeni otwiera jak słyszę o podwyżkach nauczycieli. Mam ich w rodzinie całkiem sporo. Najniżej zarabia ciotka w klasy 1-3 (ok 3 tys brutto) z 18 letnim stażem.Nie słyszałam by kiedykolwiek narzekała - czasem wspomni o rozczeniowych rodzicach. Moi kuzyni pracują w ogólniaku i zawodówce - tu zarobki nawet do 5 tys netto. Najbliżej jestem z kuzynką, więc tak... Ma 34 lata. Uczy biologii i chemii w 1 szkole. W ogólniaku wycieczek nie ma, chyba że do kina/ teatru w godzinach pracy. Sprawdziany robi 2-3 na semestr + okazjonalnie kartkówka jak dzieci gadają. Prowadzi też zajęcia "wyrównawcze" dla maturzystów. Sprawdziany zazwyczaj sprawdza w pracy na okienkach. Rady są 2 w mies + co 2 mies zebranie z rodzicami. Zarabia 4,5 tys netto. Dodatkowo ma czas i chęci udzielać korków (nie skomentuje tego, że podatku nie odprowadza, bo na studiach i ja tym się trudniłam nielegalnie). Na korki z chemii chętnych nie barkuje - jako że nie ma parcia za dużego na hajsy to 2 tys wyciąga <kuzyn wyciąga miesięcznie 5 tys z korków z matematyki i fizyki>. Ma 1 dziecko i teraz najlepsze, bo w tym natłoku obowiązków, ma też czas dla swojego dziecka... A teraz od drugiej strony - skończyłam edukację jakieś 14 lat temu. W ogólniaku wspominam tylko dobrze p. od biologii. Chemiczka wysyłała nas po pączki i kazała samemu rozwiazywać zadania z Pazdro (a jak nie to na korki do jej koleżanki - za 5 można było do niej jechać i wypielić ogródek lub odsńieżyć podjazd). Matematyczka była niedouczoną idiotką, która nawet nie słyszała o liczbach zespolonych i chociażby pochodnych (sama nie umiała rozwiązywać zadań, więc na zajęciach robiliśmy aż 1-3 zadania, bo więcej nie zdążyliśmy - mi tłumaczył to ojciec, inni chodzili na korki). Polonistka w 1 klasie była dobra, ale poszła najpierw na roczny urlop a potem macierzyńskie, a druga... szkoda mówić. Wfista - mój ulubiony typ - "spaślak" siedzący w kantorku i grający na przedpotopowym komputrze w pasjansa (no dobra, w gimbazie miałam niespełnionego gimnastyka). No i ksiądz puszczjący jakieś badziewne filmy na religii. Informatyka - rysowanie w paincie i o dziwo podstawy worda. Językowcy - ang opowiadał o swoim życiu (przez 3 lata nie mieliśmy ani 1 sprawdzianu), a niem - więcej jej nie było niż była, ale po 3 latach nauki umiałam bym się jako tako przedstawić :) Fizyki nie mieliśmy wcale - był emeryt głuchy jak pień zajmujący się polityką, potem jakaś młoda, która wiecznie chora była. Sorry, ale za taką pracę w pracy, to chyba by mnie wypierdzieli na zbity ryj i jeszcze kazali dopłacić za braki (i nie pracuję w korpo).

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
19 grudnia 2018 o 17:07

@Tranquility: Chodziło o podkreślenie wielkosci podwyżki:D Trochę bardziej płatny to załóżmy by była podwyżka o 100 zł, a dużo bardziej płatny to podwyżka o 1500 zł :D

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
19 grudnia 2018 o 7:53

@bleeee: To zależy od wykładowcy i uczelni chyba. U mnie taka dyskusja była wręcz wymagana, a jak napisałam wyżej, mój promotor miał na jej punkcie bzika (często zadawał pytania takie proste, a jednocześnie tak potrafił skołować, że nie wiedziałaś czy faktycznie "białe nie jest przypadkiem zielone w odcieniu trawy o poranku :) ). Podobnie jak na matematyce owóczesny dziekan zawsze mówił (bo właśnie się chyba stresował i "nie potrafił" liczyć) , żeby jak się pomyli, to zwyczajnie mu powiedzieć. Oczywiście że teraz będę siedzieć cicho, uczyć się i uśmiechać (ba ze mnie typowy czopek jest, więc i ciasteczka przyniosę). Aczkolwiek to nie znaczy, że to nie jest piekielne (a może po prostu nieetyczne) i nie należy z tym walczyć, bo jeśli będziemy siedzieć cicho (my którzy mamy rozwijac naukę), to absolutnie nic się nie zmieni.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
17 grudnia 2018 o 16:26

@bleeee: Ja osobiście nie miałam zajęć ze studentami w planie, ale czasem szłam "na zastępstwo" za profesora. Oczywiście też się stresowałam (trajkotałam jak przekupka na targu), ale co innego jest się stresować i mylić pojęcia (i za chwilę je sprostować), a co innego nie posiadać elementarnej wiedzy. Przykład z ostatniego zjazdu - pani nie rozumiała jakim cudem 20+50% nie jest równe 20*150% (chodziło o podwyżkę ceny). Po wyjaśnieniu stwierdziła że to matematyczna sztuczka i wadliwy kalkulator, bo ten pierwszy zapis na pewno jest też poprawny. Co do uważania się za k... najmądrzejszą - jeśli ktos z tytułem prof będzie Ci wmawiał, że mleko krowy normalnie jest czarne, to nie będziesz z nim dyskutować? Mój promotor właśnie zawsze sie mnie czepiał, że przyjmuje za pewnik to co on mówił, to co było w publikacjach i uwielbiał udowadniać, jak wiele jest w nich błędów. Mnie studia nauczyły, że nie nigdy nie będę wszystkiego wiedzieć i pewnego krytycyzmu wobec wiedzy własnej i cudzej.Jakby to był wykład z fizyki kwantowej,(a że moja wiedza kończy się na prostej teorii kwantu) więc automatycznie przyjmę za pewnik, co ktoś mówi, ale jeśli coś wiem i jestem tego pewna (a co ważniejsze, wiele artykułów na ten temat jest), to czemu mam stosować "błędną" wiedzę? Ale w pełni sie zgadzam, że w Polsce profesor na uczelni pełni bardziej funkcję dydaktyka niż naukowca.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 następna »