Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KittyBio

Zamieszcza historie od: 5 marca 2018 - 12:52
Ostatnio: 8 stycznia 2021 - 2:49
  • Historii na głównej: 12 z 12
  • Punktów za historie: 1470
  • Komentarzy: 132
  • Punktów za komentarze: 504
 
[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 7) | raportuj
25 sierpnia 2020 o 15:07

Mimo, ze w rodzinie sporo nauczycieli, to sorry, ale mam o nich złe zdanie. To jest generowanie sztucznych problemów. Gabinet pielęgniarki jest? Ano jest chyba w każdej szkole, czasem i niejedna pielęgniarka jest. Czy pielęgiarka umie obsłużyc termometr? Ano powinna umieć. Pytanie należy sobie zadać inne - co daje termometr? Bo daję rękę uciąć, ze będą rodzice, którzy poślą dziecko do szkoły po Apapie czy Ibuprofenie i cyk gorączki nie ma. Jak dla mnie z dupy przepis, który dotyczy również przychodni i miejsc pracy. Dodatkowy etat do pilnowania dzieci i otwierania okien. Padłam ze śmiechu. Muszę szefowi powiedzieć, ze potrzebuję w gabinecie człowieka do obsługi okien (a zaszaleję - kamerdynera niech mi dorzuci). Za moich czasów biegaliśmy po szkolnym podwórzu (które nota bene nie miało więcej niż 1000m2), a nauczyciel jeszcze sam potrafił otworzyć okno. A co do chodzenia na zmiany. Każda szkoła ma co najmniej 2 wyjścia ewakuacyjne. Żaden problem, by pielęgniarka czy osoba wyznaczona do tego (pedagog, psycholog też jest w szkole i termometr raczej umie obsługiwać, a jak nie to wystąpić do WOTu) była przy każdym wejściu. Czy da się przeprowadzić zajecia od polskiego w klasie od chemii i na odwrót? Da się. U mnie w liceum na 3 lata korzystaliśmy z mikroskopu dokładnie 2 lekcje, a z chemii mieliśmy 3 cykle pokazów chemicznych. Z wf jedynie może być ciezej i są to jedyne zajęcia w tym cyklu problematyczne. Też mam home office od początku pandemii. Pracuje na własnym laptopie, na własnej licencji Microsoft Office, z własnym programem antywirusowym... Nawet przez moment się nie zastanawiałam, że firma ma mi dać mojego Della, co odpoczywa na biurku w pracy i podprowadzić do domu mega szybki internet (bo od czasu korony wiesza się strasznie). Wcześniej też raporty kończyłam w łózku na swoim sprzęcie i nie oczekiwałam, że ktoś mi da, bo były dnie co i do 3-4 nad ranem siedziałam. To moja praca, moje terminy. Jeśli nauczyciel nie umie właczyć komputera to chyba nauczycielem być nie powinien. Jesli na lekcjach (nie znaczenia czy on line czy w realu) jego działanie ogranicza się do "przeczytajcie str 10 i 11, a potem zbiór zadań str 124" i czyta sport w Wyborczej to przykro mi, ale powinen na zbityy pysk wylecieć. Zeby nie było, są też i dobrzy nauczyciele. Mało,bo mało, ale oni nie piszą na piekielnych, bo źle nie jest.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
24 sierpnia 2020 o 20:07

Wiem, że już po ptokach, ale na przyszłość dla innych panien młodych - zobaczcie czy w waszej okolicy nie ma giełdy kwiatowej. Mi siostra z kuzynkami i świadkową ułożyły kwiaty i w kościele i w domu i bryczkę ogarnęły, a i na sali jeszcze dodały mnóstwo kwiatów przy naszym stole. Dużo taniej wychodzi, a efekt zazwyczaj lepszy - u mnie łącznie za kwiaty, gąbki, tasiemki poszło 920 zł, ale naprawdę kwiaty sypały się wszędzie (dzieci kwiatkami też sypały) i w dużej mierze były to storczyki i białe/różowe róże, gipsówka. Ja osobiście polecam Bakalarską w Wawie (podobno Bronisze tańsze, ale nie wiem).

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
15 sierpnia 2020 o 22:03

Bo pedalarze to nigdzie nie pasują i powinni im mandaty lepić jeden za drugim już za chęc wyjechania w taką trasę. Na uprawianie sportu niech wybiorą miejsca do tego przeznczone - ja nie jeżdże konno po ulicy ani nie gram w nogę na chodniku. Na chodniku czy nawet ścieżce rowerowej strach iść/jechać bo to jedzie i nie patrzy i jeszcze się awanturuje, nie tylko w Łodzi - Wrocław, Bydgoszcz, Toruń, Płock, a pewnie i wszystkie pozostałe miasta też. Na drodze też - wczoraj jechałam spod Katowic jakąs wioską. Całe szczęście na długich, bo kolarz środkiem drogi na swojej kolarzówce bez ani 1 odblasku. Czarny kubraczek, czarny kask, drogą kręta, a pan akurat za zakrętem. Hamowanie awaryje. Pan mi sie ogdrażał, że go oślepiam i jadę na 60km/h <dozwolone 90> (boję się saren, więc szybciej nie jadę w takich terenach) Poza tym jeszcze 2 mijałam (1 w Wadowichach jeszcze za dnia) - środkiem drogi to to jedzie, żeby czasem go nie minąć, a korek rośnie, bo jaśnie hrabia nie może zjechać na ścieżkę albo bliżej pobocza, żeby jakoś go minąć.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
21 lipca 2020 o 0:15

@aegerita: Ja dalej twierdzę, że są psy, które są z natury agresywne, przy czym nie zależy to od rasy, chociaż są takie, które mają wieksze predyspozycje do pewnych zachowań. Można je wzmacniać lub wyciszać, ale one będą. Może źle przedstawiłam swoją bestyjkę. Moja bestia minie cię normalnie na chodniku, większość psów też minie bez żadnego ale (ma problem z psami w typie chow chowa i mastifa). Problem jest, kiedy jakieś swawolne dziecię podleci do niego, by pogłaskać słodkiego pieska (no cóż, jest prześliczny) albo jakiś pies do niego podbiegnie. Są ludzie, którzy pytają czy mogą pogłaskać a są i tacy, którzy wyciągają łapę bez pytania. Są własiciele co pytają czy psy mogą się pobawić a są tacy co nie rozumieją, że mój pies nie ma ochoty się bawić z innymi i nie bez powodu chodzi w kagańcu. Dlatego dla bezpieczeństwa innych chodzi w kagańcu i na smyczy. O ile nikt nie podchodzi do nas, pies nigdy nie miał napadu agresji. Natomiast widziałam już nie raz chęć mordu w jego oczach z "błahego" powodu jak jakiś pies znienacka do niego podleciał. Jak masz jakieś rady, to przyjmę z wdzięcznością. P.S. Z tym klikierem przesadziłam. Ale poklikać mozna, gdy pies już dawno w chaszczach. Tylko tyle zostało :)

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 14) | raportuj
20 lipca 2020 o 23:27

Według mnie piekielności tu żadnej nie ma. Ludzie żyją jak chcą. Moi rodzice dawno, dawno temu wpadli na pomysł zamieszkania na wsi. No i chceli uprawiać warzywa, hodować wszystko co sie da (na ok 20 ha). Efekt był łatwy do przewidzenia. "Pastwiska" przypominały amazońską dżunglę, podwórko przed domem zawsze zas*ane przez całą możliwą zwierzynę, bo hodowali od kur, gęsi i wszelkiego ptactwa co da się hodować (nawet ojciec jakiegoś pawia sobie kupił) po owce, kozy i świnie. Siostra i ja przy każdej możliwej okazji mówiłyśmy, że wstydzimy się tu jakiego kawalera przyprowadzić,bo na podwórzu była sodoma i gomora, aż w końcu podziałało. Tak naprawdę jak siostra powiedziała, że za 2 tygodnie będzie kandydat na męża, tak błyskawicznie wszystko ogarnęli.Od tamtej pory mają ogród jak się patrzy, a i parę kurek biega w swoim kojcu. Myślę, że oni wcale nie robią Ci na złość. Ba oni w ogóle nie są świadomi tego, że tam jest brudno. Natomiast możesz mnie nazwać brudasem i chusteczkową panią domu, ale ja swój apartament "porządnie" sprzątam raz na miesiąc. Sprzątanie łazienki ogranicza sie do nalania domestosa do sedesu i cifa do wanny, a potem poprawieniu tego flaszką octu. Lustra przecieram raz na tydzień, okna myję na święta (no i jak matka moja mnie odwiedza, bo ona się zawsze dopatrzy jakiś smug czy zacieków po deszczu, ale przynajmniej potem nie drze się na mnie :)).

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
6 lipca 2020 o 8:38

@starajedza @Zurin Za specjalnie nie dziwi, tylko zastanawia to, że jest 1 przychodnia, 1 konkretny lekarz i 1 rejstracja. Jesli by było tak jak autorka napisała, że nie mają warunków, logicznym by było, że nie przyjmują ani na NFZ ani na żadne ubezpieczenie prywatne. A tu jednak na lux med - drzwi szeroko otwarte, zapraszamy jutro, a na NFZ - sorry, ale pandemia, niebiezpieczeństwo. Możemy przez telefon porozmawiać o tym, jak się pan czuje, ale nic więcej nie da się zrobić. A jak zapytasz o lux med, to w tej samiej rozmowie, pani jednak zapisała na następny dzień (tak, ta sama i przestała gadać o CoVidzie). Jeśli więc lekarz się boi, to chyba w żaden sposób nie powinien przyjmować, podobnie jak autorka. Dlatego niech się nie dziwi, że ludzie są w*urwieni. Ja też byłam, ale mam trochę kultury i rozumiem iż to polityka całej przychodni. Na nieszczęscie, to jedna z lepszych przychodni w naszym mieście i lekarze z Wawy przyjeźdzają z WIMu.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
5 lipca 2020 o 20:21

Ja powiem krótko, zwyczajnie się boję. Zadzwonię po pogotowie, ale żadnej standardowej reanimacji ani kontaktu z płynami ustrojowymi bez zabezpieczenia siebie. Byłam na studiach. Szłyśmy z koleżanką z zajęć przez lasek (taki skrót). Kobieta "dobrze wyglądająca" leżała na ścieżce, raczej od niedawana - oddychała, bez świadomości. W oczekiwaniu na pogotowie przestała oddychać. Pomogłyśmy, a skończyło się strachem zakażenia WZW B (na szczeście byłam szczepiona), bo okazało się że pani miała. Dobrze, ze jakiś lekarz się ze mną skontaktował, bo mieli dane na pogotowiu. Nie mam oporów by pomóc, zresztą często pomagam. Przeprowadziłam na ulicy kilka razy reanimację (poza tamtym razem, już nigdy nie robię wdechów), jak widzę wypadek na drodze, a pogotowia nie ma, to też pomagam, nawet na zwykły trójkąt się zatrzymam by zapytać (pewien pan, też kiedyś mi pomógł zmienić koło, bo wtedy pewnie bym go nawet nie wyciągnęła), ale nie udzielę pomocy bez chociażby rękawiczek, zwłaszcza jak ktoś krwawi. Przykro mi, ale nie. Myślę, że wielu ludzi też się boi. Zwyczajnie się boi, że okaże się coś poważnego, a oni nie będą potrafili pomóc, ze się zarażą (swoją drogą lekarz pod Toruniem zakaził się HiV tak, bo pomagał przy wypadku, gdzie było otwarte złamanie i się skaleczył). Znam ludzi, ktorzy niemal mdleją na widok krwi czy nieboszczyka - czasem lepiej niech się nie zbliżają, bo z 1 poszkodowanego, będzie 2. Znieczulica to jedno, a strach to drugie.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
4 lipca 2020 o 23:15

Kurde, ale fart. Mi na galeria rozwalili lusterko i zarysowałi drzwi. Parkowalam na niemal pustym parkingu z niby monitoringiem, ale to nie wystarczyło. Takim ludziom należy się miejsce w piekle.

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 17) | raportuj
4 lipca 2020 o 22:59

Ja pierwsze tabletki antykoncepcyjne miałam przepisane przez dermatologa na trądzik i to kilka lat przed ginem. Wiem że Endo też może prowadzić terapię hormonalną. Myślę że 20 lat wstecz nikt do gina nie prowadzał 12 latki tylko rodzinny przepisywał (odręcznie zrobił USG przez brzuszne). Badanie dziewic wcale nie musi odbywać się per rectum. U mnie gin oceniła że mam dosyć elastyczna błonę i da się normalnie zbadać ,chociaż ryzyko przerwania jest, ale do niczego nie doszło. Miałam robiona cyto praktycznie bezboleśnie. Ale każda kobieta inna, chociaż trudno mi uwierzyć że gin nie potrafi ocenić perforacji błony dziewiczej.

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 19) | raportuj
4 lipca 2020 o 22:43

A mnie zastanawia jedna rzecz. Załóżmy że w mieście mojego dziadka jest przychodnia, która niby przyjmuje tylko zdalnie (żeby zrobić EKG kazali mi pogotowie wzywać), po czym jak na Lux med, to nagle się dało isc do tego samego lekarza w tym samym budynku i już "procedur" nie było. Ja rozumiem wytyczne, rozumiem brak personelu, ale to przekracza wszelkie granice. Podobnie jak urzędy, jak tak to strach, tylko zdalnie przez epupa, nawet mąż mimo że ten sam budynek to nie może ogarnąć w starostwie wniosku, a jak przerwa to ponad 100 ludzi do piekarni leci i tak już Covida nie ma.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
26 czerwca 2020 o 17:05

@aegerita: Jak powiedziałam byłam u niejdenego speca od psich zachowań i właśnie jeden był pewnien że pies chce się bawić (bo świadczyły o tym własnie postawa, rozluźnienie) i gdybym posłucha speca i zdjęła kaganiec, to facet straciły rękę. Po kilkunastu godzinach terapii, ów człowiek stwierdził że mam iść do weta, bo może ma właśnie urojenia, zaburzenia osobowości (wtedy pierwszy raz o tym słyszłam), ale okazało się że zdrów jak ryba. Zmieniłam gościa na innego, było trochę lepiej. Trochę pomogło na pewne zachowania, w innych nie bardzo. Ja znam swojego psa doskonale (nie jest od szczeniaka, ale fakt miał 2 lata jak go przygarnęłam) i po kilku trenerach, behawiorystach i wywaleniu prawie 10tys zł, stwierdziłam, że nie ma większego sensu, bo nie przynosi to rezultatów takich jak chciałam, "terapeuci" też mówili, ze "evenement", a że pies na domowników się nie rzuca, w większości warunków słucha, to zaniechałam dalszej terapii. Po prostu nie ufam mu w stosunkach z obcymi czy to ludźmi czy psami czy innymi zwierzakami (np konie w większości dobrze toleruje i to jest jeden z niewielu przypadków, w których biegnie spuszczony). Wg mnie to się nazywa odpowiedzialność. Instyntkty można przyciszyć, ale zawsze istnieje możliwość, że jakiś bodziec w najmniej oczekiwanym momencie je wyzwoli, a nie chciałabym, żeby jak mu co odbije wpadł pod kola samochodu, bo mi pójdzie za dzikim królikiem. Ma 1 psiego przyjaciela, z którym się dobrze dogaduje (właśnie od myśliwego, co mi wiele pomógł, by nie gonił wszystkiego co się rusza) i zdarza mi się go spuszczać w jego towarzystwie (bardzo rzadko na nieużytkach) - w efekcie ze 4 lata temu poszły oba za sarną i ani gwizdek, ani kliker ani nic nie zatrzymało obu (a wyżeł myśliwego naprawdę jest posłuszny). Wróciły same po 2 godzinach pod samochód. Nie bawię się w pokazówki dominacji, ale na "terapi" chcieli sprawdzić, wiec wiem. Mój pies ma 1,5 m smycz, którą w razie potrzeby mogę skrócić lub popuścić i metalowy kaganiec. Psa rzadko spuszczam, ale nie dlatego że nie mogę go potem złapać (bo zna komendę "do nogi"), ale dlatego, że jak wpadnie na trop albo zobaczy psa to święty boże nie pomoże.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
26 czerwca 2020 o 16:31

@kartezjusz2009: Ale ja nie wynajmuję mieszkania :D Mam własnościowe - czynsz płaci się też do spółdzielni czy na poczet wspólnoty. Nie obchodzi mnie czy to wina UE, Boga czy Dudy, że zimna woda podrożała mi o 2 zł za mkw (niby nic, ale przy 100mkw to już 200zł). W prądzie poszly do góry opłaty przesyłowe. Śmieci w lutym podrożały z 18zł do 26zł, a teraz o 50 zł drożej mi ogrzewanie. Poza tym wzrosły opłaty na rzecz sprzątaczy, dozorców, a ponadto wzrosły opłaty za nieruchomości. Myślę że i wynajmującym podskakują opłaty, jeśli we wspólnocie/spółdzielni też rosną. Nie wiem, ile kupujesz owoców, ale tam to już ceny z kosomosu dają (nie pamiętam, by w tym okresie fasola szparagowa kosztowała 20zł, tak jak i czereśnie, a truskawki po 10zł/kg. Koniec czerwca to był okres, gdzie kupowałam truskawki po 4zł i to ładne. Nawet bułki i chleb nigdy nie był tak "drogi", a to jest produkt dla mnie pierwszej potrzeby. Być może są miejsca, gdzie inflacja jest wolniejsza, być może masz czas biegać po promocjach, ale fakt faktem wszystko drozeje. W sumie nie jestem wskazań żadnej rzeczy jaka staniała przez ten okres.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
25 czerwca 2020 o 23:32

@kartezjusz2009: Ja natomiast widzę pędzącą inflację. Mnie 3 lata temu czynsz wynosił niecałe 1000 zł (zaliczka na wodę, prąd, śmieci + garaż), obecnie płacę 1500 zł, a teraz już dostałam następną podwyżkę od października (tylko 50 zł). Masło też od jakiś 3 lat drożeje, chociaż faktycznie obecnie jest dużo promocji (ostatnio w Kaufie nakupiłam 9 kostek po 3.3, ale normalnie jest po ponad 5zł) i tak z wieloma produktami. Można codziennie przeglądać gazetki i polować na proszek do prania za 30zł, ale to nie zmienia faktu, że normalnie kosztuje 50zł. Nawet ta czekolada (dobra też kupiłam dziś w Kaufie w promo Milkę za 2,7, ale 2 dni wcześniej kosztowała prawie 4 zl). Nie wiem, może faktycznie jestem niezorganizowana, ale nie mam gdzie tych rzeczy przechowywać, więc jeśli potrzebuję i jest promocja to biorę, a jak nie, to i tak kupuję po normalnych cenach, a więc drożej niż 3 lata wstecz. @Meliana co to za apka? Chętnie też sobie sprawię z czystej ciekawości ile wydajemy na dane produkty :D

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
25 czerwca 2020 o 20:38

Gdzie był ten Józek, jak ja wynajmowałam? Brałabym go w ciemno po tej opowieści :D Chłopak wstydzi się tego, że za głośno oddycha a Wy nazywacie go piekielnym?! Nie śmieci, nie robi imprez, schodzi Wam z drogi, nie hałasuje, czego chcieć więcej? Wynajmowałam 1,5 r różne pokoje, zanim wyprowadziłam się na swoje. Przez ten różny czas, naprawdę cenię takich ludzi jak ten chłopak. Pewnie ktoś też mogłby mie tu opisać,bo sama nie przesiadywałam na ploteczkach w kuchni, wymagałam od innych by ich talerze nie leżały w zlewie miesiąc, zamykałam drzwi od pokoju, rzadko brałam udział w imprezach organizowanych przez współlok. (na początku bez mojej wiedzy), nie gotowałam z nimi obiadów... Owszem czasem zagadałam, powiedziałam co mam powiedzieć i tyle.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
25 czerwca 2020 o 19:34

Chodziłam ze swoim psem i do behawiorysty, policyjnego tresera psów i jeszcze do kilku osób. I powiem tak, są psy z natury agresywne, a może inaczej - mają tak silnie wpojone instynkty, że żadne miliony i godziny pracy nie zapanują nad nimi. Ja swojego psa nie spuszczę ze smyczy w parku czy innym miejscu, a często i w kagańcu chodzi. Po prostu dla bezpieczeństwa innych i jego. Behawiorysta też tak gadał, "pani zdejmie mu kaganiec i popuści smyczy, przecież merda ogonem, pani patrzy to postawa do zabawy, nie ataku", no ale... to nie była zabawa. Mój pies nie ma w zwyczaju ani warczeć,ani szczekać ani nawet kła pokazać,tylko od razu łapie jak mu coś nie pasuje - podobno rzadkość, ale nie sądze. Ma też instynkt łowiecki (chociaż akurat zajęcia mu pomogły, bo na rowerzystów i samochody przestał reagować), terytorialny (nie puści nikogo obcego) i obronny (nie pozowli ani mnie ani męża dotknąć, czasem nawet mimo komendy mu "szajba" odbija). Za to nie ma problemu by mu zabrać mu miskę, z czym podobno wiele psów ma problem, podobnie jak moze zostać w domu i na 6 godz. W sumie miałam wcześniej psy i z żadnym nie miałam tyle kłopotów co z obecnym. Podejrzewam, że wiele ras psów ma tak silne insytnkty, że trudno nad nimi zapanować, nawet doświadczonym właścicielom.

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
19 czerwca 2020 o 20:16

Ja w zasadzie więcej rowerem jeżdżę niż samochodem - w sumie strasznie nie cierpię jak mam nawet kawałek jechać ulicą, a nie ścieżką rowerową. Tempo zazwyczaj rekreacyjne (ale zdarza się i 30km/h), rower zwykły miejski - dojeżdżam codziennie do pracy po ścieżce gdzie są 10cm krawęzniki, gdzie często i gęsto mijam dzieci na hulajnogach czy smycze od psów (znaczy pan na chodniku, a pies za ścieżką rowerową). Ścieżka rowerowa czy droga nie jest miejscem na uprawianie wyczynowego sportu - to tak jakbym kupiła sobie narty i miała pretensje do nie wiadomo kogo że mi nie zrobił stoku w centralnej Polsce, bo ja musze trenować tu i teraz albo lepiej - może zacznę trenować konie na drodze (nie no szkoda stawów konia), ale już widzę te ciągnące się w km korki, bo ja chce jechać konno tu i teraz, a reszta mnie nie obchodzi, a przecież na części dróg "mogę". Ostatnio jechałam do rodziców - jeszcze miasto, ale już wieś, droga z dosyć dużego zakładu, godziny szczytu. 10 km jechałam w tempie 30 km/ w terenie niezabudowanym, bo grupka "pedalarzy" (będzie z 15 sztuk) urządziła sobie wyścigi cały pasem ruchu. Wyprzedzić się nie da, bo państwo na 10 m rozciągnięci i się wyprzedzają nawet zahaczając o lewy pas. Niestety wyprzedzić nie można, bo cały czas jechali z naprzeciwka. Cytując kogoś kto chwali się że koła są drogie - benzyna też jest droga :D <nagranie poszło do policji oczywiście, bo teoretycznie nie wolno rowerzystom jechać w 3 obok siebie).

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
18 czerwca 2020 o 20:26

Ja miałam mniejszy problem, ale też lipa. Ogólnie wykombinowaliśmy tak (dobra często tak robimy), że jak ja jadę na konferencję/szkolenie i jest to miejsce gdzie można lecieć nie za miliony, to leci ze mną mąż (zwykle to wyjazdy weekendowe) i sobie zwiedzamy albo pływamy w morzu/oceanie po godzinach. Mi bilety kupiła firma, hotel też ogarnęli, ale zaraz po dostaniu takich info co,gdzie i kiedy, piszę do męża, co by rezerwował - to był listopad/może grudzień. Jak wiadomo nic nie wyszło ani z konfy ani z wyjazdu. Moja firma miała pieniędze już wcześniej niż data wylotu, a mąż dalej nie może odzyskać pieniędzy od LOTu (za hotel też już dawno oddali, przed datą przylotu - niby miały być vouchery, ale ja nie wiem, kiedy ja tam polecę więc wyciągnęłam hajsy- w sumie 2 rozmowy telefoniczne i pieniądze spowrotem na koncie). W Locie ogólnie cięzki temat bo tam dodzwonić się to sztuka, ci ludzie nic nie wiedzą, niby mają zwrócić (już pal licho czy voucher czy hajs)- miało być do końca maja, a jest 18 czerwca i ani słychu ani widu.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
2 czerwca 2020 o 17:38

@ejbisidii: Tyle zajęło, bo fizjologię itp to 10 lat temu miałam, a nie korzystam i się naprawdę długo zastanawiałam < tak w ogóle to jestem ciekawa czy to poprawna odpowiedź> Ja na studiach miałam głównie pisemne egzaminy - biochemia 120 pytań abc, kilka do policzenia (też abc, ale jednak), były też wzory strukturalne, gdzie różnice jest np w podówjnym wiązaniu albo 1 dodatkowym węglu na 30 możliwych, łańcuchy peptydowe itp. Czas to 1 godz. Pamiętam jak dziś, że po tej godz, bylam ledwo na 70 pytaniu (czyli jakby mniej niż 1 min),ale koniec końców wydłużyła czas do 1,5 godz. Nie zdało tego egzamin 5 os na 24. I uwierz mi stres był mega, jak patrzysz, że tam ok 10 kartek całkowicie zadrukowanych, a czasu tak mało :D Też byłam studentką, też przeżywałam ( chociaż ja akurat najgorzej ustne wspominam z mikrobiologii).

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
1 czerwca 2020 o 0:12

@panna_ola: No też się zgadzam z tym, że są źli wykładowcy, jak i źli studenci, ale ich chyba więcej. Czy farma przypadkiem nie jest równie rozległa jak anatomia? Bochenek liczył jakieś 3000 str i do tego był atlas (Nettera albo jakoś podobnie mu było - w chusteczkę drogi). Najmniej chyba I tom pamiętam (dziś to ja kości mogę wymienić i mięśnie co najwyżej, trochę przyczepów, jakiś guzowatości, wyrostków :, ale wiem gdzie jaką info znaleźć (już z 10 lat nie zaglądałam), a książki do dziś stoją u mnie- ładna i mądra dekoracja (+20 prestiżu - śmiech). Pamiętam ile nocy dla niego zarwałam (jak i dla Stryjera) i ile się napłakałam, bo czytalam po 5 razy 1 zdanie, by zrozumieć (oba podręczniki są słabo napisane). Nigdy też anatomia człowieka nie była mi w pracy potrzebna. Dziś wiem, że na mojej uczelni biologia ma więcej wspólnego z biotechem niż z medycyną, ale wtedy część wykladowców do nas przychodziła z lekarskiego). Ja też nie wiem na co lekarzowi np biochemia i znajomośc cyklu Krebsa i tych wszystkich szlaków metabolicznych.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
31 maja 2020 o 23:09

@ejbisidii: Lekarzem nie jestem, nigdy nie studiowałam medycyny - Obstawiłaby zespół wątrobowo nerkowy typ 1 w pierwszej kolejności. Tekst przeczytałam w 35 sek. Brak białkomoczu i brak zmian w obrazie USG wyklucza mi zapalenie nerek (nie wiem czy poprawnie). Przy zmniejszeniu objętości, domyślam się że wlew soli by pomógł. Odkładanie się kompleksów immuno łączy się jak dla mnie z zapaleniem, a więc i objawami zapalenia. WIęc zostałoby mi uszkodzenie przez lek albo zespół, a że pacjent w historii choroby cierpi na wątrobę, obstawiłabym odp 3. Całość zajęło mi 1,5 min.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
30 maja 2020 o 17:26

@Kaleb: @panna_ola: Ja na uczelni nie pracuję(czasem biorę wykład gościnny), ale siostra została - chodzi o Wrocław i przedmioty zootechniczno-weterynaryjne. My też byłyśmy studentkami, ale u nas nie było takich głupot. Jeśli sesja zaczyna się np 18.06, to protokoły z cwiczeń muszą do tego dnia być zdane, bo wykładowca prowadzący wyklady, nie dopuści studenta do egzaminu (no mniej więcej, bo dziekanat jeszcze musi ogarnać, ale jak wykładowcy między sobą też to przesyłaja). Sis zrobiła zalkę w postaci referatu 10-15 str, termin do którego mieli wysłac to 10.06, bo od 16.06 wzięla wolne (pt,sb,nd), bo miałą swój ślub (sytuacja 3 lata wstecz). Mają tam Usosa, więc pod gabinetem stać nie trzeba, tylko wysłać umailem, oceny także wstawia się dowolnego mejsca na swiecie. Jedna osoba napisała, że nie zdąży,czy może wysłać 12.06 bo cośtam. Pozwoliła. W efekcie dostała 13.06 10 prac od innych studentów z "przeproszeniem", ze tak późno, ale cośtam. Jak myślicie że się to skończyło? 1. Studenci z uśmiechem uznali, że wpisana 2 w USOSIE im się należała, bo nie wysłali pracy na czas i sprawa się skonczyła, tamten chlopak co napisal, zaliczył. 2. Wydzwaniali do niej, pisali przez wszystko co można, dlaczego jest "2",bo oddali, bo sesja, bo egzamin, bo napiszą do dziekana, rektora, papieża i Elzuni II,więc ja i sis sprawdzałyśmy to gówno kopiuj wklej (dosłownie z wikipedii)<co tam mówiliście o szacunku czasu?!>, co i tak w kilku pracach normalnie skończyłoby się "2", ale że wesele, święty spokój to dostali"3", co wg mnie było nie fair wobec tych pracujących normalnie. Sis została "wykładowcą jędzą". 3. Sis sprawdziła w ciągu 10 min (albo tych wszystkich nocy przed weselem) 10 prac (w sumie ok 120 str) i z uśmiechem na twarzy pogratulowala studentom prac :D To jeden z miliona sytuacji - granie w gry na wykładzie (no czasem przecież głos się włączy), spóźnianie sie, pojawienie się na wykładzie jedynie na 1 i ostatnich zajęciach, notoryczne nieprzestrzeganie BHP (bo dzieci widzą pierwszy raz krówkę albo konika). Nie wiem jak bardzo czasy sie zmieniły, ale zdecydowana większość myśli, że im się należy tu i teraz i nawet nie uwzględnią tego, że wykładowca ma urlop, może zachorować, moze nie wiem, mieć wypadek samochodowy i akurat w ten ostatni dzień nie mieć czasu zrobić wpisów czy to do Usosa czy indeksu papierowego. W drugą stronę zazwyczaj studentowi (czasem 2, 3) się popuszcza, no bo się zdarza, że juz 50 raz umiera babcia. Większosć myśli, ze skoro test jest abc to jakoś się zda i się nie uczą, a potem skowyt i lament, kiedy poprawa 1, a potem 2, bo myśleli, że przepuści, a po 3 to w ogóle jaki to zły wykładowca, jak on w ogóle śmie, jużby dał frajer spokój.. Ja osobiście studia przeleciałam bez ani 1 poprawki. Bochenek, Alberts, Konturek, Robbins praktycznie znam na pamieć, gorzej ze Stryjerem - wcale nie medycyna, tylko "zwykła" biologia (czyli niby gorszy sort i mniej inteligentni niż na medycynie, ale my też na diagnostyce medycznej mieliśmy na zal pytania z LEPu). W dodatku pierwszy rok cała anatomia i fizjo rośin, no i te wszystkie zwierzątka bezkręgowe :D Nigdy u nas na roku nie było takich problemów, ani afer. Wiedzieliśmy, że to nam ma zależeć i to w naszym interesie jest iść i zapytać. Wykładowca to też człowiek, z tym że zazwyczaj dorosły. Student (I i II rok) to coś między przedszkolem a nastoletnimi wygłupami, który uczy się dopiero być dorosłym.

[historia]
Ocena: -5 (Głosów: 5) | raportuj
29 maja 2020 o 16:23

@bloodcarver: Ja widzę tą sytuację tak - matka chłopaka po prostu jest matką i opiekuje się WŁASNYM dzieckiem. Nie wiem, u mnie i u męża w domu dalej mimo skończenia 30 lat obchodzimy Dzień dziecka - rodzice kupują nam słodycze (tak, właśnie tak, tak samo jak my na dzień matki kupujemy po prostu kwiaty i spędzamy czas). Nie ma w tym dla mnie absolutnie nic nadzwyczajnego ani dziwnego. Tak samo dla mnie, moje dziecko zawsze będzie dla mnie dzieckiem (chociażby i 50 lat miało), jeśli będę na siłach, to czemy mam mu nie pomóc, jeśli będzie oczywiście tego chciał. My akurat mieszkamy na swoim - ale gdybyśmy mieszkali czy to u teściów czy u moich rodziców, to sytuacja byłaby identyczne - obiad zrobiony, sprzątnięte, wyprasowane,bez kiwnięcia palcem moim czy jego, a naszym jedynym obowiązkiem byłoby się tym obiadem pozachwycać (jak dla mnie też sytuacja wygodna, bo więcej czasu dla nas). Moja mama od zawsze marudziła, że nikt jej nie pomaga, ale jak ktoś pomógł, to i tak było to źle i robiła sama od początku, marudząc że nikt jej nie pomaga. Ja raczej zapytałabym "teściowej" czy jej pomóc w tym czy w tamtym, a jak nie, to trudno- w końcu ma dodatkowy "obowiązek" w postaci autorki. Nie oczekuj, że syn po 30 latach w takim układzie (bo ten układ trwał od dziecka pewnie), nagle zmieni coś w tym konkretnym środowisku,a matka niech robi jak chce. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, by być przeciwko "przyszywanym" rodzicom, w końcu wychowali człowieka, którego pokochałam, a jeśli tak nie jest, to ten związek raczej nie ma szans. W końcu rodzice, też do końca życia będą rodzicami, chociażby i 2 m pod ziemią byli - trzeba ten fakt przyswoić i zaakceptować. Tak więc matka jest matką i syn synem i to ich włąsny burdelik, a teraz ktoś "obcy" wszedł w tą relację. Żyli tak ze sobą pewnie 30 lat, więc nie wiem czego autorka oczekuje. Jak się wyprowadzą na swoje, to partner jeśli kocha, to będzie sam dzwonił do mamusi albo do autorki - jak uruchomić pralkę, jeśli ta mu oczywiscie powie "wstaw pranie" albo po prostu będzie sam musiał nabyć tą umiejętność. Ja osobiście od męża nie wymagam, by robił obiad, kolacje, prał, sprzątał (nawet jak wcześniej do domu przychodzi, co praktycznie nie ma miejsca). Śmieci wyniesie, tylko jeśli mu się postawi worek pod drzwiami (znaczy w przedpokoju) albo powie w prostej komendzie "weż ze sobą śmieci jak idiesz z psem", bo sam się nie domyśli i tak codziennie :). Mamy wypracowane pewne już rytułały, zwyczaje, ale na początku tak nie było. Mieszkanie było moje,więc wiem ze czul się niepewnie - u nas poszliśmy na żywioł, nie było "zostań na 1-2 noce" -byliśmy poprostu dobrymi znajomymi, którzy się w sobie nieświadomie podkochiwali - u niego był remont w mieszkaniu, miał mieszkać 2-3 tygodnie - no i został już u mnie (oczywiście najpierw w oddzielnym pokoju i nie było mowy o niczym więcej, no bo byliśmy znajomymi). Wiec wyszło tak, iż dwie "ofermy" "niedorajdy" "maminsynki" zamieszkały pod wspólnym dachem. Ja wymusiłam na nim, by mył naczynia po obiedzie (bo nigdy tego nie lubiłam, a w końcu był u mnie) więc tak naprawde pierwszy zakup jego jak się wprowadził to była zmywarka (śmiech - kupił ją po 2 miesiącach, jak jeszcze wcale nie było na poważnie) - teraz tylko do niej ładuje :). A ja jak byłam zmuszona gotować (wszak wcześniej robiłam posiłki nieskomplikowane i mogłam jeść naleśniki przez tydzień, a teraz juz tak nie wypadało - w końcu miałam chłopaka pod swoim dachem, który mi się podobał), to wymieniłam pół kuchni na jakieś automaty, ale też gotowałam tylko dlatego, że szybciej wyniosłam się z domu i już coś umiałam, a nie zamierzałam jeść zwęglonego mięsa po raz kolejny (on pewnie też gotując pierwszy raz, myślał że umie gotować lepiej niż ja). On poza obieraniem ziemniaków, nauczył się gotować jak ja wyjechałam w pierwszą dłuższą delegacje, a rodzice jego byli w sanatorium. Po roku życia ze sobą razem i telefonicznym nadzorze przyszłej teściowej i mojej mamy daliśmy rade ogarnąć się całkowicie, a teraz s

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 8) | raportuj
28 maja 2020 o 21:03

Pewnie to był opis przypadku medycznego, coś na zasadzie - starsza pani zgłosiła się z bólem kolana. Wynik EKG wyszedł tragicznie. Zapadła w śpiączkę :D Jakie badania należy jeszcze wykonać? ALbo co można różnicować z udarem w takim przypadku? (na bank będzie odpowiedź COViD, bo będzie pasować do statystyk z chorobami współistniejącymi - oczywiście żartuję). Minuta na przeczytanie pół strony i wybranie prawidłowej odpowiedzi w takim przypadku to wcale nie jest tak mało. Zupełnei inaczej jak by było w 2 stroną, natomiast w tą jest całkiem prosto. Za moich czasów (nie no, nie aż tak dawno) -mieliśmy 1 egzamin - pytania na slajdach, 30 sek na odpowiedź, bez możliwości powrotu. Można powiedzieć hardcore, ale w zupełności wystarczyło, nawet jeśli były 2 pytania otwarte (tak 30 sek wystarczyło, jeśli ktoś umiał). Osobiście nie lubię takiej silnej czasówki, ale ma to niby uchronić przed ściąganiem.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 6) | raportuj
28 maja 2020 o 1:12

Mój mąż jest jedynakiem, można powiedzieć rozpieszczonym- teściowie mieszkają w 1 mieście z nami (oddzielnie), moi rodzice dużo dalej. Oboje jesteśmy samodzielni - umiemy korzystać z kuchni, potrafimy zrobić pranie, posprzątać łazienkę, a nawet wyniesć śmieci - osiągnęliśmy wszytskie niezbędne umiejętności jak na 30-latków (tak nam się wydaje). Niestety oboje jesteśmy z podobnych domów. Jak jedziemy do moich rodziców - mój mąż mógłby śmiało napisać to o mnie - nie sprząta, nie gotuje, nie pierze bla bla bla - moja mama uwielbia to robić, więc nim nawet zdąże pozbierać pranie, to moja mama już wypierze 10x , wyprasuje, wykrochmali i co tam jeszcze się trzeba (dobra krochmalu nie umiem zrobić,ja kupuję w sprayu gotowy) W drugą stronę też to działa - zarowno teść jak i teściowa w wielu rzeczach nam pomagają. Zreszta ja sama nie mam nic przeciwko - z wdzięcznością przyjmuję zapas pierogów (wszak ile to mniej pracy) zarówno od rodzicielki jak i teściowej, nie mam nic przeciwko jak teść wyreguluje mi rower (chociaż mąż też potrafi, ale przecież rodzic wie lepiej) czy nakaże przyjechać do garażu na wymianę kół w samochodzie, bo już się nie godzi w zimówkach/letnich jeździć. Jak chcą, niech robią, jak nie chcą - nikt ich nie zmusza, my damy radę sami - czasem jeszcze trochę gorzej w pewnych sprawach, w innych lepiej, ale damy radę. To sie nazywa wygodnicki styl życia (innymi słowy lenistwo). Mozna się z tego wyleczyć, jeśli trzeba samemu ogarniać życie - ja gotować nauczyłam się na studiach (nie żałuję, obecnie radzę sobie nieźle - niektórzy nawet sobie chwalą, mąż nie grymasi, a ja z uśmiechem wspominam te czasu jak ledwo makaron umiałam ugotować :)).

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
28 maja 2020 o 0:38

@nursetka: Zależy od czasopisma. Każdy ma swoje wymogi - redaktor może odrzucić pracę nawet jeśli zastosujesz i in. zamiast et al. (znam przypadek, ale tylko dlatego że redaktor znał autora i się nie lubili - mnie nie dotyczył). Jeśli to było w wymogach redakcyjnych zawarte - to wina tylko autorki. Jeśli nie, można napisać odwołanie, bo recenzet także mógł się pomylić - zwłaszcza jak dotyczyło to tylko 1 przypisu, a jak nie, to o ile mamy zapas znakow, ja bym mu wpisała te 11 nazwisk niech się ciesza ;) - moje pkt, ich satysfakcja- każdy wychodzi na plus).

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 następna »