Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KoparkaApokalipsy

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 19:25
Ostatnio: 26 października 2022 - 14:35
  • Historii na głównej: 98 z 148
  • Punktów za historie: 55885
  • Komentarzy: 1844
  • Punktów za komentarze: 13307
 

#67333

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja matka jest mistrzynią redystrybucji prezentów. Nie chodzi o to, że jej nie stać na drobne upominki dla znajomych. Po prostu ma uczucia ludzi w d*, za to ich opinię ceni wyżej, niż prawo. Nieważne, że zapomniała o święcie i wtyka komuś niechciane badziewie, ewidentnie na odwal się. Ważne, żeby pani Krysia/Wisia/Stasia nie pomyślała, że moja matka zapomniała.

Kiedyś wypatrzyła latarenkę na świeczkę - śliczną, śnieżnobiałą - i "delikatnie" zasugerowała bratu oraz mnie, że jej się taka marzy na Mikołaja. Okazało się jednak, że latarenka biała była tylko w katalogu, ale w sklepie szło dostać tylko inne kolory. Nie były to jeszcze czasy kart wypukłych i zamówień z internetu na następny dzień, zatem aby zdążyć przed 6 grudnia kupiliśmy jasną latarenkę i białą farbę w sprayu. Stację lakierniczą urządziliśmy w piwnicy (w bloku). Oczywiście pełna konspiracja. Od 4 grudnia któreś z nas co parę godzin szło "wyrzucić śmieci" albo "sprawdzić skrzynkę na listy". W końcu udało się. Wiele cienkich warstw farby zaowocowało powierzchnią matową i równą, po prostu idealną.

Matka wyła z zachwytu nad prezentem i opowiadała, jak to cudnie będzie lampkę zapalić pod choinką w Wigilię.

W Wigilię rano jednak odwiedził nas z opłatkiem wujek. Matka czymś go zagadała po czym blada wpadła do pokoju z pytaniem, co sądzimy o tym, żeby wujkowi dać latarenkę, bo ona nic dla niego nie ma, bo zapomniała (Zapomniała o istnieniu brata?)

Oczywiście zaczęliśmy nieśmiało sugerować, że to taki osobisty prezent, że się namęczyliśmy sporo, że łaziliśmy po nocach do piwnicy, aby miała dokładnie tę wymarzoną...

Nie pomogło.

No i teraz wujkowi przykro, że dostał prezent z d*y, zupełnie nie w jego stylu i nawet jakoś specjalnie nie zapakowany.

I nam przykro, że przygotowywana po nocach niespodzianka została rzucona jak psu padlina.

A matka się cieszy, bo we wsi nie powiedzo, że prezentu dla brata nie miała.

iniemamocna

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 357 (539)

#67166

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Śmieszna historia, na szczęście z happy endem, ale mogło być ostro.

Ciemna noc, imprezowe centrum tej gorszej części miasta. Czekamy sobie spokojnie na zapieksa, a do pana stojącego przed nami w kolejce podbiega dziewczyna, zaczyna go pięściami okładać po głowie i klatce piersiowej i wyzywać od najgorszych. Zalana była w pestkę, więc szło słabo, ale zawsze to problem dla chłopaka. Wykorzystała za to chyba cały słownik łaciny podwórkowej. Chłopakowi jakimś cudem wreszcie udało się spytać, o co właściwie chodzi.

Podobno na imprezie ktoś rzucił w tego chłopaka papierkiem, on odrzucił, ale źle przycelował i trafił w dziewczynę.

Właścicielowi zapiekarni jakoś udało się wojowniczkę wyprosić. Chłopak zjadł, co miał zjeść, my też. Wychodzi, my za nim... a tu na chodniku pod zapiekarnią czeka 3 chętnych do bitki pudzianów i aż podskakująca ze złości panienka.

Trochę zbladłyśmy, zatrzymałyśmy się nieco z boku i rozpoczęłyśmy debatę, czy w obliczu nadciągającego mordu wzywać policję, czy od razu grabarza. Okazało się to niepotrzebne.

Jeden z pudzianów na szczęście był dość honorowy i zamiast od razu przejść do rękoczynów spytał chłopaka, dlaczego pobił i zwyzywał jego dziewczynę.

Wystarczyło krótkie wtrącenie towarzyszącej mi, a znanej Wam z portalu Królewny_Z_Drewna oraz wyjaśnienia, jak sytuacja wyglądała. Główny pudzian westchnął, zarzucił sobie wierzgającą połowicę na plecy jak worek ziemniaków i odniósł ją do domu; pozostałe dwa pudziany w najlepszej zgodzie z chłopakiem podziękowały nam i wszyscy rozeszli się w świetnych nastrojach...

Tylko co by było, gdyby nikt z iluśtamnastu pozostałych osób widzących całą sytuację nie zdobył się na odwagę i nie stanął w obronie chłopaka?

czarna bandera

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (387)

#67092

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed lat, z wycieczki do kraju byłego bloku wschodniego. Publiczny wychodek, kolejka do wejścia, a przed wejściem pani z nasadzoną na palce rolką odmierza każdemu wchodzącemu dozwoloną ilość.

Dłonie miała złożone w "uchwyt", na którym rolka luźno się kręciła. Każdy pobierał taśmę jak z klasycznego plastikowo-metalowego toaletowego uchwytu z tą jedną różnicą, że po tym, jak przydział został uciągnięty pani blokowała kciukami rolkę i nic więcej uturlać się nie dało.

No i naszła mnie taka refleksja:

- ile musi wynosić pensja takiego człowieka, że opłaca się go zatrudnić zamiast pokrywać koszty skradzionej srajtaśmy?

- jak bardzo biednie musi być w kraju, że ludzie decydują się na zatrudnienie w charakterze żywego stojaka na papier toaletowy?

- jak bardzo biednie musi być w kraju, gdzie ludzie kradną tak dużo srajtaśmy, że opłaca się zatrudniać człowieka do jego pilnowania?

Kto piekielny? Chyba system.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 345 (467)

#67025

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak zostałam wyproszona z lokalu.

Udałam się do łazienki, a w tym celu musiałam przebrnąć przez spory i gęsty tłumek zalegający między parkietem a barem.

Przez całą drogę darłam się "uwaga! przepraszam!" jak ksiądz na czele procesji. Niespecjalnie to skutkowało, więc tak sobie brnęłam między ludźmi. Oczywiście, że otarłam się o parę osób. Kto raz był w sobotę "na baletach" wie, że inaczej się nie da.

Gdy już prawie bezpiecznie wracałam na swoje miejsce, poczułam szarpnięcie za ramię i usłyszałam magiczne hasło "Wyjazd!"

Podobno po tym, jak przeszłam jakaś dziewczyna się wywróciła, zbiła głową butelkę wódki (?!), rozbiła stolik i prawie wybiła dziurę w ziemi.

Trochę mnie to zbiło z pantałyku. Na pewno nikogo nie popchnęłam, ale jak już wspominałam nie mogę przysiąc, że nikogo nie dotknęłam. Może i był związek przyczynowo-skutkowy między moim wypadem na siku a czyimś rozbiciem wódki głową... ale czy nie lepiej wyprosić z baru dziewczynę, która jest tak zalana, że wywraca się (i demoluje pół knajpy w śmiertelnych podrygach), bo ktoś koło niej przeszedł?

knajpa

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 329 (455)

#66755

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupiłam coś tam na allegro w klasycznym sklepie allegrowym, nie od prywatnego użytkownika.

Wszystkie sklepy, z jakimi wcześniej miałam do czynienia wysyłały nr potrzebny do śledzenia przesyłki zaraz po jej nadaniu. Tym razem dostałam tylko informację, że paczka poszła.

Po 3 dniach zaczęłam się martwić. Napisałam dość uprzejmie do sprzedającego na maila i GG, zadzwoniłam na oba podane numery telefonu, nagrałam się na sekretarkę. Zero odpowiedzi.

Po 5 dniach (roboczych) zaczęłam robić to samo, ale już kilka razy dziennie i nieco mniej uprzejmie. Mail, GG, dwa telefony.

Po 6 dniach dostałam odpowiedź, że numer paczki prześlą następnego, bo teraz nie mogą (bo kartka została w garażu u szwagra czy coś w tym stylu).

Oczywiście nic nie przyszło ani następnego dnia, ani jeszcze następnego.

Po 8 dniach zgłosiłam spór na allegro (argumentując, że podejrzewam, iż paczki nie wysłano) i numer przesyłki dostałam po 3 (słownie trzech) minutach.

Sytuacja rozwiązała się pomyślnie. Okazało się, że wina leżała po stronie firmy kurierskiej, wszystko niby OK, ale sprzedający mógł mi zaoszczędzić stresu, gdyby pofatygował się przesłać mi ten nieszczęsny numer nieco wcześniej.

Mało piekielne? Nie lękajcie się, będzie pointa.

Na stronie sprzedającego wielkimi szkarłatnymi bykami, grzmiała prośba:

"Jest jakiś problem? Nie zaczynaj od razu sporów, nie wystawiaj negatywów. Skontaktuj się najpierw z nami. Na pewno odpowiemy tego samego dnia i rozwiążemy problem!"

sklepy_internetowe

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 291 (383)

#66503

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie pisałabym, gdyby to się stało raz. Nie pisałabym, gdyby to się stało sto razy... ale ludzie przenajświętsi, to się dzieje ZAWSZE.

W publicznej toalecie. Zamek niby zasunięty, ale kto go tam wie... w końcu toalety czasami stareńkie i rozdryndane, śrubki na plastelinie wetknięte w wyrobioną dziurę bez śladu gwintu, gwózdki wiszą na samym lakierze.

Słychać kroki. Nadciąga. Mając odrobinę doświadczenia, można mieć już serce w gardle.

Zapuka?

Gdzie tam. Szarpie za klamkę. Mini zawał serca.

W ciągu mojego długiego życia kilka razy zdarzyło się, że zamek nie zadziałał.

Niezliczoną ilość razy zdarzało się, że szarpanie nie ustawało mimo mojego darcia się "zajęte!"

Często też zamka po prostu nie ma i trzeba trzymać za klamkę. Raz zdarzyło mi się, że w takiej sytuacji doszło do swoistej próby sił, czy też przeciągania liny.

Na pierd*liard przypadków pukanie poprzedziło o milisekundy szarpanie za klamkę może 4-5 razy.

Pukania bez następującego tuż za nim szarpania nie doświadczyłam nigdy.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 431 (561)

#66257

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tramwaj podjeżdża: na oko średnio pełny, czyli już parę osób stoi, ale jeszcze nie ma armagedonu.

Ładuję się spokojnie do środka i zonk. Wejść się nie da. Okazało się, że w całym wagonie faktycznie ludzi praktycznie nie było, ale przy wejściu już na wstępie był ścisk. Nowi, którzy próbowali wejść przede mną wiszą na schodach, ja wiszę na nich, no cyrk na kółkach i to dosłownie. Pomyślałam o zmianie wejścia, ale jakoś się drzwi za moimi plecami zasunęły i jadę.

Po krótkim rozpoznaniu terenu udało mi się zlokalizować przyczynę anomalii. Babsko. Wielkie jak szafa, morda myślą nieskalana, mina marsowa. Stoi ta Walkiria u wylotu przejścia między siedzeniami i broni go własną, ogromną skądinąd piersią. Za jej plecami oaza spokoju, mnóstwo miejsca. Przed jej, tfu tfu, piersią konają w męczarniach biedni pasażerowie.

Kilka razy zawołałam "przepraszam" w nadziei, że chociaż jedna osoba poza mną z tej absurdalnej aranżacji jakoś się opamięta. Nie podziałało.

I tu nastąpiło coś niesamowitego. Babsko wredne się zdarza, może miała słaby dzień, może to po prostu zła kobieta była. Ale żeby pozostali pasażerowie zaakceptowali ten podział na pustkę i śmiertelny ścisk bez mrugnięcia okiem, żeby na moje wysiłki i próby odrobinę mniej idiotycznego rozlokowania ludzi (czyli zmianę miejsca pobytu chociaż mojej osoby) reagowali tak, jakbym co najmniej wyciągnęła siekierę i zaczęła mordować niemowlęta?

Ile było nienawistnych spojrzeń, ile było "co pani od*******a!", ileż było celowego podkładania nóg... A przecież do jasnej ciasnej, przechodząc sprzed baby za babę, nie tylko samej sobie zapewniłam lepsze warunki podróżowania, ale też tym cielętom oddałam trochę lebensraumu.

Udało się. Jakoś przecisnęłam się przez tę grupę Laokoona, babie przeszłam pod pachą (również nie mrugnęła okiem nawet na wielokrotnie powtarzane i głośne "przepraszam"), dożyłam wysiadki, ale pozostałam z zagwozdką: czy ja jestem bezczelna, że chciałabym jechać w nieprzepełnionym tramwaju jak człowiek i uważam, że sensowne wykorzystywanie przestrzeni nie przerasta intelektualnie grupy dorosłych? Czy może ja jako jedyna jeszcze nie zwariowałam?

ludzie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 384 (558)

#66114

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę lat temu, w czasie fali upałów znajomej zaginął kot. O upałach piszę nieprzypadkowo, bo zwierzak zgubił się w ten sposób, że wymknął się z mieszkania na klatkę schodową w bloku. Nie trzeba być geniuszem, by wpaść na pomysł sprawdzenia piwnicy z myślą, że kanapowemu pieszczochowi upał szybko zbrzydł i że poszukał schronienia w chłodnych murach.

Przekonana, że ta prosta sprawa została sprawdzona trochę się zmartwiłam, gdy kot do wieczora się nie znalazł. Za znajomą nie przepadałam, ale sierściucha szkoda.

Przez kilka kolejnych dni media społecznościowe przepełniły się dosłownie relacjami na żywo z poszukiwań kota. Na wydarzenie "szukamy kota" zostali pozapraszani ludzie z wszystkich zakątków świata. Co kilkanaście minut na FB pojawiały się histeryczne wpisy o tym, jak to dziewczyna nie spocznie, oka nie zmruży, beton będzie gołymi rencami drapać, byle tylko ukochanego wychuchanego pimpusia znaleźć. Napisała o nim nawet wiersz. Niech ta informacja się przyjmie. Tak, wiersz. Zrobiła kilkanaście wersji ogłoszeń, każde z innym zdjęciem. Zdjęciem obrabianym w fotoszopie, żeby lepiej oddać rozpacz właścicielki po utracie skarbeczka, słoneczka, pimpusia, małego bohatera i tym podobne. Tak, dobrze czytacie.

Z członkami rodziny, z którymi mieszkała wymieniała się wiadomościami na temat kota oraz rzewnymi wspominkami praktycznie cały czas. Publicznie oczywiście. Bo jak się ma kogoś za ścianą i ten ktoś wraca ze spaceru, to łatwiej spytać na tablicy FB i zalinkować pytanego, niż wymienić te kilka zdań osobiście. Jak ona tego kota szukała - nie wiem. Chyba z tabletem pod pachą i mobilnym internetem.

Wirtualne poszukiwania trwały tydzień. Z relacji wynikało, że każda płyta chodnikowa w mieście została podniesiona, zmielona na pył w zębach wdowy, zroszona łzami i krwią oraz spowita gustownym kirem na wypadek, gdyby taż właśnie płyta była przeoczonym miejscem wiecznego spoczynku kiciusia-pimpusia.

Po tygodniu sąsiad zapukał do drzwi z wycieńczonym kotem pod pachą. Znalazł go przypadkiem. W piwnicy.

A znajomą wkrótce potem usunęłam z kręgu znajomych (całkowicie, nie tylko na FB) aby nie być świadkiem jej kolejnych fotorelacji z wycieczki do toalety oraz nie brać udziału w publicznym ustalaniu, co będzie na kolację.

podobno to się kwalifikuje do leczenia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 368 (476)

#64827

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zmierzałam dzisiaj do zamykanej na klucz bramki od osiedla, chcąc wyjść. Przede mną w tym samym kierunku szedł sąsiad. Nie wyciągałam więc klucza z torby, a jedynie dostosowałam tempo do faceta tak, żeby nie wejść mu na plecy, ale też żeby nie musiał specjalnie trzymać dla mnie otwartej bramki. Wiem, jak szybko się zamyka i wiedziałam, że kiedy on przejdzie, ja zdążę ją złapać zanim się zatrzaśnie i spokojnie sobie przejść.

Zgodnie z planem gość wyszedł, ja byłam metr od ogrodzenia... i nagle j*ebs! Facet na siłę i z nielichym hukiem zamknął mi bramkę przed nosem. A bramka spora, metalowa, zawiasy ciężko chodzą, musiał się chłopina nieźle natężyć...

Zrozumiałabym, gdybyśmy wchodzili. Nie każdy musi znać sąsiadów z widzenia i nie każdy musi chcieć wpuszczać obce osoby na osiedle "na krzywy ryj", ale przy wychodzeniu? No ludzie...

Sąsiad

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (615)

#64003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś w barze znajoma znajomej spytała mnie tak ot sobie - jako pseudospecjalistę, czy też jako kogoś, kto ze specjalistami na uczelnię dojeżdżał jednym tramwajem - czy to prawda, że kobieta w ciąży nie powinna drastycznie odstawiać używek, a raczej lekko i powoli się wycofywać, bo szok i coś tam.

Odparłam, że na ten temat wiem tyle, co przeciętna czytelniczka "Pani Domu", ale postarałam się w miarę swoich możliwości przedstawić źródła bardziej wiarygodne niż Interia. Poleciłam czasopisma, wyszukiwarki artykułów, biblioteki dostępne online za darmo.

Spotkałam się ze świętym oburzeniem. Z dalszej rozmowy wywnioskowałam, że znajomej znajomej chodziło nie tyle o faktyczną radę, ile o potwierdzenie z ust specjalisty (serio?), że może sobie dalej używać używek. Dowiedziałam się też przy okazji, że nie chodzi o jakże popularne papierosy, ale ciekawszy i mocniejszy stuff. I że znajoma znajomej nie pyta tak czysto teoretycznie, bo już w tej ciąży jest i właśnie się zastanawia, ile jeszcze kresek może wciągnąć.

Wiem - powiecie, że policja i sąd rodzinny. Oczywiście powinnam była to zgłosić, ale znajomej znajomej nie znałam z nazwiska, widziałam ją raz w życiu na zasadzie "O hej Koparka, kopę lat, poznaj X, chciałaby z Tobą o czymś pogadać."
Osoba, która nas skontaktowała i siłą rzeczy znała X lepiej nie wykazała chęci pomocy.

Wracamy do historii. Dzisiaj od tejże znajomej dowiedziałam się, że X kilka dni temu urodziła. Oczywiście wcześniaka. Wszystkim pokazuje zdjęcie "biednego maleństwa" w inkubatorze - wszystkim, którzy chcą z nią pić, bo młoda mama już ponoć szaleje po barach.

A teraz tło: dziewczyna ma 23 lata. Obecnie jest w drugim małżeństwie i ma dwójkę dzieci, ale - uwaga - żadna z pociech nie jest dzieckiem żadnego z jej mężów.

Nie powinno to dziwić zważywszy, że dziewczyna mimo ślubnej obrączki jest wcieleniem ideału promiskuityzmu.

A na męża mówi "survival". Bo jej pozwala przetrwać, znaczy się daje dach nad głową, piniondz i jedzenie.

Chyba spróbuję jednak skuteczniej ją wyśledzić i zgłosić to do jakiegoś TOZu.

kolejny ludź

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 369 (463)