Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Miniaturowa

Zamieszcza historie od: 20 kwietnia 2011 - 8:57
Ostatnio: 10 lutego 2013 - 21:20
  • Historii na głównej: 26 z 43
  • Punktów za historie: 18681
  • Komentarzy: 412
  • Punktów za komentarze: 2639
 
zarchiwizowany

#13302

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na wstępie chcę zaznaczyć, że jestem na wskroś dzieckiem miasta, takim, co żywy inwentarz głównie w telewizji widywało. Nie jestem z tego dumna, ani też się tego nie wstydzę. Wychowałam się w mieście, nie mam, ani nie miałam nigdy rodziny na wsi, do której jeździłabym na wakacje. Może nie jest to dla tej historii kluczowe, ale dość ważne, podnosi absurdalność sytuacji.
Wakacyjny poranek kilka lat temu, śpię w najlepsze, gdy odzywa się moja komórka. Odbieram.
- HALOOO... HALOOO... Ktoś mnie słyyyszyyy? - słyszę w słuchawce.
- Tak, dzień dobry, z kim mam przyjemność?
- Bo ja w sprawie ciungnika dzwonie.
- Pomyłka - powiedziałam i poszłam dalej spać, bo godzina była naprawdę wczesna, koło szóstej rano chyba.
Następnego dnia rano znów telefon, kompletnie inny numer, inny kierunkowy (połączenia były wykonywane z telefonów stacjonarnych).
- Ten traktor to aktualny? - słyszę na wstępie.
- Nie - odpowiedziałam i już miałam się rozłączyć, ale coś mnie tknęło. - A skąd pan ma mój numer?
- Z Miesięcznika Rolniczego - taką, lub podobną nazwę podał rozmówca i się rozłączył
Telefony nie ustawały przez dwa miesiące, zazwyczaj dzwoniono do mnie koło 6 rano. A ja próbowałam się wyspać korzystając z wakacji. Aż pewnego dnia, gdy położyłam się spać koło czwartej nad ranem, a telefon znów zadzwonił, tym razem o piątej, straciłam cierpliwość.
- Dzień dobry, ja chciałem zapytać czy ten ciągnik dalej aktualny?
- Nie, nie jest aktualny i nigdy nie był - warknęłam.
- Ale jak to?
- Proszę pana, jestem z miasta, krowę widziałam dwa razy w życiu z bliska, po co, proszę pana byłby mi traktor?
- No nie wiem, to pani ma czy nie ten traktor?
- Nie mam! Gdzie ja bym go trzymała? Na balkonie? Czy przywiązany do karuzeli pod blokiem?!
- Szkoda, że pani go nie ma... Bo ja chciałem kupić...
Do dziś nie wiem, czy mój numer przy ogłoszeniu o traktorze znalazł się przez pomyłkę, czy ktoś ze znajomych w ten sposób ze mnie zażartował.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (141)
zarchiwizowany

#12479

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już w jednej historii wspominałam, mieszkam w akademiku. Ze względu na sesję poprawkową w zeszłym roku do miasta, w którym studiuję przeniosłam się już na początku września.
Była połowa września, piątek, późne popołudnie, razem z ukochanym siedzieliśmy na ławeczce grając w szachy, gdy pod akademik podjechała taksówka. Zastanawialiśmy się co to za biedny student z taksówek korzysta, ale wysiadła drobna dziewczyna z kilkoma wielkimi torbami i stało się jasne, że w transporcie publicznym nie dałaby sobie z nimi rady. Przy pomocy taksówkarza weszła do akademika, w którym mieszkam. Chwilę później skończyliśmy grę i wchodzimy do akademika. Zaczepiła mnie portierka
[P]: Przepraszam, a pani mówi po angielsku?
[J]: No taaak...
[P]: Bo ta pani - tu wskazała na dziewczynę, którą widzieliśmy chwilę wcześniej - coś ode mnie chce, ale ja nie wiem co...
Okazało się co następuje: dziewczyna przyleciała z Meksyku w ramach Erasmusa, polka mająca się nią podczas wymiany opiekować nie stawiła się na lotnisko, dziewczyna w kompletnie obcym kraju została jedynie z kartką z adresem tego akademika. A na portierni nikt o niej nie słyszał. W innych akademikach też. Administracja nieczynna, mimo że akademik pusty portierka nie miała prawa wydać jej klucza do pustego pokoju. Numer telefonu, który opiekunka podała nie odpowiadał. Zaoferowałam się, że przenocuję ją do poniedziałku. Wieczorem oprowadziłam ją po mieście, pokazałam gdzie jest uczelnia, jak najlepiej dojechać... Takie podstawowe rzeczy. Dziewczyna napisała maila do swojej opiekunki z zapytaniem czemu po nią nie wyszła i z opisem sytuacji w akademiku. Opiekunka odpisała, że przeprasza, coś jej wypadło i nie miała czasu jej odebrać oraz wyraziła niezadowolenie, że "ukradłam" jej podopieczną!
Sytuacja na szczęście rozwiązała się, okazało się, że na portierni ktoś źle spisał dane i pokój dla dziewczyny był, tylko imię źle wpisane. Niemniej jednak opiekunka zachowała się moim zdaniem skrajnie nieodpowiedzialnie. Nawet jeśli nie mogła osobiście dziewczyny odebrać, to mogła wysłać kogoś znajomego na lotnisko.

Akademik

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (237)

#11643

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam wadę wzroku, może nie jakąś ogromną, ale na tyle dużą, że bez okularów jestem naprawdę zagubiona. Jak mam czas to jeżdżę prywatnie do pani doktor do innego miasta, ale czasem potrzebuję załatwić coś "na już" i wybieram się na wizytę na miejscu.

Jak wiadomo, by uzyskać prawo jazdy trzeba najpierw przejść badania lekarskie. Do ośrodka szkoleniowego zaproszono panią doktor, która bardzo oględnie i, o ironio, na oko, wykonała badania. Stwierdziła, że wada się powiększyła, muszę wymienić okulary na mocniejsze. Stwierdziłam, że lokalna pani doktor i jej zdolności, do dobrania nowych szkieł absolutnie wystarczą. Przeliczyłam się.
Poszłam na wizytę, zostałam usadzona na fotelu naprzeciwko tablicy z literami. Bez okularów miałam problemy z tą największą, więc pani doktor pozwoliła mi czytać w okularach. Coś przeczytałam, nie pamiętam ile linijek, lekarka wskazuje kolejną.
[Ja]: Słabo widzę, bez mrużenia oczu nie dam rady przeczytać.
[L]: Czytaj, nie marudź!
Więc z wielkim wysiłkiem i mrużeniem oczu przeczytałam. Pani zaznaczyła w papierach, że widzę dobrze! Kolejna linijka.
[J]: Ale ja naprawdę nie widzę!
[L]: Głupoty gadasz!
Jestem pewna, że nie przeczytałam dobrze, bo był to ten poziom, gdzie P, R i F wyglądają dla mnie absolutnie identycznie. Znów zaznaczone, że widzę. I pani wskazuje kolejną linijkę.
[J]: O nie, tutaj to absolutnie nic nie widzę.
[L]: Czytaj!
[J]: Tutaj mogę pani podać przypadkowy ciąg znaków, ale naprawdę nic nie widzę!
[L]: Czytaj!
Podałam kilka przypadkowych liter, pani doktor chyba wreszcie zrozumiała, że nie widzę, zaznaczyła, że nie przeczytałam, wypisała szkła o 0,25 dioptrii mocniejsze, czyli tyle, co nic. Zrezygnowana i przekona, że badanie nie zostało wykonane poprawnie, poszłam do mojej lekarki, która stwierdziła, że szkła powinny być mocniejsze o 1,25 dioptrii. Drobna różnica.

Okulista

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 452 (548)
zarchiwizowany

#12165

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gdy chodziłam do liceum byłam częstym pacjentem szpitala. Tak się zdarzyło, że złapałam wtedy obustronne zapalenie płuc, leżałam na sali z dziewczynką z tą samą dolegliwością.
Pewnego pięknego dnia, tak po 10 dniach pobytu w szpitalu, obie zaczęłyśmy puchnąć na całym ciele. Mama koleżanki poszła do pani doktor prowadzącej zgłosić to. Pani doktor popatrzyła na nią kpiąco i powiedziała:
- Dziewczyny wreszcie dostały porządnie jeść to i wagi wreszcie nabierają.
Tak, zdaniem tej lekarki przytyłyśmy na szpitalnym jedzeniu. Konsultacja z innym lekarzem ujawniła, że jest to popularna reakcja, gdy jeden z podawanych nam leków jest za długo stosowany. Oczywiście nie został odstawiony, na szczęście dwa dni dostałyśmy wypis. Opuchlizna schodziła mi przez pięć dni po wyjściu ze szpitala.

NFZ

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (140)
zarchiwizowany

#11880

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Widzę, że krakowskie MPK jest ostatnio popularnym tematem, więc i ja się ze swoją historią dołączę.
Godziny poranne, autobus jedynej linii łączącej bezpośrednio akademiki politechniki z kampusem w centrum. Jak łatwo się domyślić studentów sporo, wszystkie miejsca siedzące zajęte. Na którymś z przystanków wsiadają dwie starsze panie, tak na oko jedna koło siedemdziesiątki, druga ponad osiemdziesiąt lat mogła mieć. Dwóch studentów od razu się ruszyło i ustąpiło miejsca starszym paniom. Co ważne, nie były to miejsca ze sobą sąsiadujące. Starsza z pań skorzystała, a młodsza stanęła koło siedzenia i zaczęły rozmawiać. Po przejechaniu jednego przystanku pani zaczęła się wiercić i rozglądać, widać było, że coś jej się nie podoba. Po chwili wstała i zaczęła głośno komentować, że młodzież dzisiaj taka niewychowana, że nawet miejsca nie chcą starszym kobietom ustąpić, zero szacunku, że w ich czasach było inaczej... A miejsce, które chwilę wcześniej zwolniła zostało puste do końca trasy, tak samo jak miejsce oferowane jej towarzyszce.

Krakowskie MPK

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (129)

#11030

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz się działa kilka lat temu, miałam wtedy jakieś osiemnaście lat. Godziny poranne, dzwoni telefon, odbieram. [P] - pani dzwoniąca, oceniając po głosie osoba przed trzydziestką, [J] - ja.
[J]: Dzień dobry.
[P]: Dzień dobry, nazywam się ...... (coś wybełkotane), dzwonię z firmy XYZ, chciałabym wiedzieć czy dodzwoniłam się do mieszkania państwa Iksińskich?
[J]: Tak...
[P]: To wspaniale się składa, bo pani Małgorzata Iksińska wygrała u nas wspaniałą nagrodę! Nagroda zostanie wysłana lada dzień, potrzebuję tylko potwierdzenia danych wysyłkowych.
Wprawdzie nie wiedziałam nic o tym, żeby mama brała udział w jakichś konkursach, ale stwierdziłam, że nie ja mam podać adres tylko potwierdzić, że jest poprawny, to niech będzie. Pani podyktowała adres, ja przytaknęłam.
[P]: To pani Małgorzato...
[J]: Katarzyno, mama jest w pracy...
I tu się zmienił ton rozmowy.
[P]: Ty gówniaro, co ty sobie myślisz! To jest próba oszustwa! Jak mogłaś się podszywać pod swoją matkę! Jak śmiesz! To jest próba oszustwa! Ja to na policję zgłoszę!
[J]: Nie pytała pani czy rozmawia pani z mamą, tylko czy jest to właściwe mieszkanie...
[P]: Nie wymądrzaj się smarkulo. Ja tu jeszcze zadzwonię! Ja powiem twojej matce, że oszukujesz, że się pod nią podszywasz! Jeszcze zobaczysz.
Odłożyłam słuchawkę, przekazałam informację o telefonie mamie, która oczywiście w żadnym konkursie udziału nie brała. Jako że nie pamiętałam ani nazwiska tej pani, ani firmy, w imieniu której dzwoniła, to zgłosić to gdzieś było trudno. Mama czekała na zapowiedziany telefon, który pozwoliłby zidentyfikować tę kobietę i poinformować jej przełożonych, lecz nie było kolejnego telefonu.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 386 (512)
zarchiwizowany

#11798

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzecz się działa w osiedlowym oddziale Poczty Polskiej. Chciałam odebrać awizowaną przesyłkę i przy okazji nadać list. Było to chyba koło godziny szesnastej, tłum ogromny, kolejki przed budynek poczty. Czynne dwa okienka na cztery. Pokornie odstałam swoje. Podałam awizo, pani niechętnie wstała i zaczęła poszukiwania, które trwały ze dwie minuty. Pokazałam dowód osobisty, podpisałam się.
[J]: Poproszę jeszcze kopertę.
Pani w okienku spojrzała na zegarek.
[P]: Ale ja właśnie skończyłam pracę!
[J]: Ale... - próbowałam zaprotestować, bo przy jej stanowisku leżał stos kopert na sprzedaż.
[P]: Ja nie zamierzam robić nadgodzin! - powiedział, zastawiła okienko i zniknęła na zapleczu.
Podanie mi koperty zajęłoby jej może 10 sekund (choć pewnie nawet nie), wzięcie zapłaty jakieś pół minuty maksymalnie, bo miałam przygotowane drobne w ręce. W życiu nie wpadłabym na to, że niecała minuta to nadgodziny. Koperty tego dnia nie kupiłam. Wszyscy stojący za mną, musieli przenieść się na koniec drugiej kolejki.

Poczta Polska

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (156)

#10960

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tytułem wstępu: Może nie jestem wytrawnym kierowcą, ale prawo jazdy posiadam dwa lata i nigdy żadnej stłuczki nie spowodowałam, nigdy też nie uszkodziłam samochodu. Nie jestem ostatnią niedorajdą, która jak wsiada za kierownicę, to trzeba się ewakuować.
Rzecz się działa w zeszłym roku, pojechałam do mojego ukochanego, zaparkowałam pod jego blokiem, zamknęłam samochód, wysiadłam a tu wyskoczył zza rogu jakiś starszy pan.
- Jak parkujesz! Co ty sobie wyobrażasz!
Zdziwiłam się trochę: miejsca nienumerowane, samochód zaparkowany centralnie na środku miejsca, zaparkowany prosto, w odległości od samochodów po obu stronach takiej, że wsiąść można bez problemu...
- Bo ty mi w samochód stuknęłaś jak parkowałaś!
- Nie stuknęłam na pewno. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Lakier mi zdarłaś! To trzeba oddać do lakiernika!
Gdyby nie to, że parkowanie poszło mi wyjątkowo ładnie i zgrabnie może udałoby się mu zbić mnie z tropu, ale wtedy byłam na sto procent pewna swoich racji.
- A gdzie ten zdarty lakier? - Zapytałam, przerywając potok oskarżeń, bo bok samochodu tego pana wydawał mi się być w stanie niemal idealnym.
- O tu mam zdarte - powiedział gość wskazując na DRUGĄ stronę samochodu.
- Ale ja z drugiej strony podobno samochód walnęłam...
- Tak, ale to taka sama siksa jak ty, rejestracje z tej samej miejscowości miała! Wszystkie jesteście takie same!
Zaśmiałam się i poszłam, bo stwierdziłam, że dalsza dyskusja nie ma sensu.

Gość chyba wymyślił sobie sprytny plan: zastraszyć krzykami młodego kierowcę i ściągnąć od niego pieniądze za lakierowanie szkody, której nie spowodował. Na szczęście nie pomyślał o tym, żeby złapać kogoś, kto zaparkuje z odpowiedniej strony samochodu.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 474 (516)
zarchiwizowany

#11262

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie do końca piekielna, ale dość absurdalna i śmieszna historia. Nie wiem, czy na wszystkich kierunkach studiów, ale na moim pojawił się bzdurny przedmiot Technologia Informacyjna. Program nauczania jak sprzed kilkunastu lat - założenie, że studenci nigdy nie obsługiwali komputera. Uczono nas tworzyć folder na pulpicie w Windowsie oraz rysować kółka w Paintcie. Tyle, tytułem wstępu.
Na pierwszych zajęciach przydzielono nam loginy oraz hasła. Login był kombinacją pierwszych liter nazwiska, imienia oraz numeru grupy, hasło - przypadkowy ciąg znaków. Jedno i drugie zapisałam sobie w telefonie. Przez jakieś dwa tygodnie logowanie tymi danymi szło gładko. W trzecim tygodniu wyświetla się komunikat o błędnym haśle. Okazało się, że problem pojawił się nie tylko u mnie, ale u większości osób z grupy. Zgłaszamy to prowadzącej, którą była kobieta, która spokojnie mogłaby być naszą babcią. Zaczyna się wywód na temat naszej nieodpowiedzialności oraz słabej pamięci. Skoczyła, zostaliśmy wysłani do osoby (niższej stopniem naukowym od pani doktor) po nowe hasła. Pani (chyba technik) powiedziała, że rzeczywiście mieli w ostatnich dniach awarię i nie wszystko działa tak, jak powinno i przydzieliła nam nowe hasła.
Tu mógłby nastąpić koniec historii, lecz mimo wszystko tak się nie stało. Okazało się, że tematem zajęć jest nauczenie się zmieniania hasła. Na dobrze, hasła pozmieniane, komenda żeby się wylogować i zalogować ponownie nowym hasłem, a tu... błąd. Tu już zebrało nam się ostro po głowie, że pewnie nie wiemy jak to działa i stare hasła wpisujemy. Zapewniliśmy, że wpisaliśmy te hasła, które właśnie ustaliliśmy. Pani doktor nie wierzy. Na pewno kłamiemy, na pewno wpisaliśmy przypadkowe znaki jako nowe hasło i teraz ich nie pamiętamy. Po kilkunastu minutach przepychanek słownych zostaliśmy wysłani ponownie do pani technik. Przedstawiliśmy sytuację, pani wyjaśniła, że w związku z awarią, o której już mówiła zmiana hasła jest niewskazana i przydzieliła nam kolejne hasła.
Powrót na salę, tłumaczymy pani doktor skąd wziął się problem. Tu dowiedzieliśmy się, że ona jest DOKTOREM i ona się zna lepiej niż jakiś tam technik i ona wie, że wina leży po naszej stronie. I znów kazała nam zmienić hasło stojąc nad nami, patrząc nam w monitor i sprawdzając czy aby na pewno wykonujemy to poprawnie. Całe 90 minut spędziliśmy bawiąc się w zmianę hasła, a później, po otrzymaniu stosownej reprymendy od pani doktor, bieg do pani technik. Na szczęście ta pani rozumiała nasze tłumaczenia i śmiała się z zaistniałej sytuacji.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (183)

#10244

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś wywoływałam zdjęcia i przypomniała mi się historia sprzed roku. Razem z koleżankami chciałyśmy zrobić prezent znajomej - antyramę ze wspólnymi zdjęciami. Plan był prosty: antyrama plakatowa wypełniona zdjęciami 10x15 plus jedno większe na środku. Zostałam wydelegowana do wywołania zdjęć.

Udałam się do punktu wywoływania zdjęć w Galerii Krakowskiej, łaskawie przemilczę, którego. Mówię, że chcę wywołać zdjęcia, pani powiedziała, że na zdjęcia trzeba czekać dzień-dwa, wydawało mi się, że to długo, ale trudno. Zostałam odesłana do fotopunktu. Niby wszystko zaznaczyłam, niby wszystko ok, ale zamówienia nie przyjmuje. Zapytałam w czym może tkwić problem. Okazało się, że problemem jest to zdjęcie w innym formacie. Pani poinformowała mnie:
- Skoro zamawia pani jedno zdjęcie w innym formacie, to zamówienie zostanie zrealizowane nie wcześniej niż za cztery dni.
Cóż, było to dla mnie problemem, bo zdjęcia były mi potrzebne na za trzy dni. Zapytałam:
- A gdyby dwie różne osoby złożyły moje zamówienie, to byłoby szybciej?
- Owszem, byłoby na następny dzień, ale że pani, jako jedna osoba zamawia dwa różne formaty, to trzeba czekać cztery dni.
Podziękowałam grzecznie i znalazłam punkt, gdzie zdjęcia wywołano w godzinę. Bez żadnych problemów z innym formatem.

Punkt foto

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (504)