Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Miniaturowa

Zamieszcza historie od: 20 kwietnia 2011 - 8:57
Ostatnio: 10 lutego 2013 - 21:20
  • Historii na głównej: 26 z 43
  • Punktów za historie: 18681
  • Komentarzy: 412
  • Punktów za komentarze: 2639
 

#23447

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z tym nieświeżym mięsem, przypomniała mi się historyjka sprzed dwóch lat.

Kiedyś dawno temu pisałam tutaj o mojej byłej współlokatorce, która, używając eufemizmu, do czyściochów nie należała.
Madzia dostała z domu od mamy sporą ilość pierogów, choć pierogów nie lubiła. Wrzuciła je do naszej wspólnej lodówki.
Po tygodniu zwróciłam jej uwagę, że raczej już nie będą zdatne do spożycia, żeby coś z nimi zrobiła. Zero reakcji.
Po upływie kolejnego tygodnia przypomniałam jej o pierogach. Zero reakcji.
W trzecim tygodniu zażądałam ich wyrzucenia, bo choć były szczelnie opakowane i nie śmierdziały, to kto wie, co tam się rozwijało. Sama ich nie wyrzuciłam, bo robiła mi karczemne awantury za dotykanie jej rzeczy.
W czwartym tygodniu pierogi zniknęły. Wreszcie!

Minęły ze dwa tygodnie, chciałam coś schować do zamrażarki, a tam niespodzianka - pierogi! Zatrzęsło mną, tym bardziej, że kosz stał pół metra od zamrażarki. Tym razem to ja zrobiłam karczemną awanturę. Obiecała, że coś zrobi. Naiwnie uwierzyłam, że wyrzuci.
I znów minęło trochę czasu. Pewnego dnia zastałam w pokoju dwóch sąsiadów, którzy właśnie skończyli coś jeść. Tak, Madzia zaoferowała im pierożki. Przekonując, że świeże, pyszne, dopiero z domu przywiezione, a głodni studenci się skusili. Skończyło się to dla nich ciężkim zatruciem żołądkowym, a ona nie widziała w tym swojej winy.

Współlokatorka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 769 (803)

#23441

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój mąż wczoraj wieczorem kupił dwie ćwiartki z kurczaka w sklepie osiedlowym. Pani ekspedientka owinęła je w podwójną reklamówkę tak, że w sumie nie było widać co tam w środku jest. Zakupy przyniósł, włożyliśmy je do lodówki.

Jakieś dwie godziny później chciałam przyrządzić mięso, odwinęłam pierwszą reklamówkę, moim oczom ukazało się ZIELONKAWE mięso. Odważnie otworzyłam drugą reklamówkę i zapach prawie mnie zmiótł. Zawinęłam je szczelnie bardzo pospiesznie i postanowiłam rzecz następnego dnia, a więc dzisiaj, zgłosić w sklepie. Dlaczego następnego dnia? Bo wczoraj sklep był już zamknięty. Zaznaczę na wstępie, że nie awanturowałam się, tylko starałam się grzecznie sprawę przedstawić. Pani kierownik jednak nie była już taka grzeczna. Oto lista przedstawionych przez nią argumentów:

- To normalne, że mięso kupione wczoraj jest zielone, wczoraj na pewno było pierwszej świeżości.
- To normalne, że mięso w reklamówce śmierdzi zgnilizną na kilometr, gdybym przyniosła to mięso na talerzu, to by nie śmierdziało.
- Reklamacji mięsa przyjmuje tylko w dniu zakupu, bo to normalne, że mięso po nocy spędzonej w lodówce się do niczego nie nadaje. Tutaj podała argument, że to tak samo jakbym przyszła mięso reklamować po miesiącu. Mój argument, że świeże mięso owszem w miesiąc się popsuje, ale nie w kilkanaście godzin, przemilczała.
- Mięso było otwierane, a więc na pewno podmieniłam ćwiartki zakupione w jej sklepie na jakieś stare z innego sklepu (a chwilę wcześniej chciała, żebym mięso na talerzu przynosiła).
- Tutaj na początek przyznam: nie miałam paragonu, ale na mięsie była naklejka z nazwą, adresem tego sklepu oraz datą pakowania, ale to nie jest wystarczający dowód, że to mięso nie zostało zakupione gdzieś indziej.

Pani pieniądze oddała mi zaznaczając, że robi mi łaskę i że jest to wyłącznie jej dobra wola, bo to ona ma rację.

sklepy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 598 (640)

#23402

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem czy historia przedstawiona przeze mnie jest piekielna, czy po prostu zgodna z procedurami. Wiem, że czasem mi się śni, że jest to dla mnie wciąż traumatyczne wspomnienie.

Gdy miałam osiem lat trafiłam do szpitala na oddział dziecięcy. Sale były duże, chyba ośmioosobowe. Na łóżku koło mnie leżała umierająca dziewczynka w stanie śpiączki, moja rówieśnica. Zbyt późno wykryto u niej wadę serca, nic już nie można było zrobić. Była podpięta do urządzenia EKG. Nie wiem, czy takie dziecko powinno leżeć wśród innych, relatywnie zdrowych, dla nas było to ciężkie przeżycie. A żeby nam zbyt łatwo nie było, pielęgniarki kazały nam pilnować, żeby dziewczynka nie umarła. Czy użyły takich słów? Nie wiem, ale pamiętam, że z przerażeniem nasłuchiwaliśmy czy sygnał nie zanika, a zanikał przynajmniej raz dziennie, by po chwili powrócić. Pamiętam, że starsze, około dwunastoletnie dziewczynki czuły się w obowiązku spać w nocy na zmianę i pilnować, by serduszko małej nie przestało bić. Gdy przestawało choć na chwilę, to biegły budzić pielęgniarki. Pamiętam, że w tym wszystkim był wielki strach, że będzie to nasza wina jeśli pozwolimy jej umrzeć, jeśli nie dopilnujemy tak, jak kazały pielęgniarki.

Na szczęście wyszłam ze szpitala zanim dziewczynka zmarła. Podejrzewam, że w innym przypadku poczucie winy i strach by mnie przytłoczyły.

służba_zdrowia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1018 (1066)
zarchiwizowany

#23374

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu zamieściłam tu historię o tym, jak potraktowała mojego męża pani ginekolog, gdy próbował mnie umówić na wizytę. Pozwolę sobie opisać dalsze zdarzenia tamtego dnia.
Dla tych co nie czytali: na samym początku ciąży dostałam niewielkiego krwawienia i desperacko szukałam lekarza, który mnie przyjmie.
W którejś rejestracji polecono mi konkretnego pana doktora, który przyjmuje prywatnie i na pewno będzie mnie mógł przyjąć od ręki. Pomyślałam, że wreszcie mam szczęście. Zadzwoniłam tam i informacja się potwierdziła - mogę przyjechać za pół godziny.
Pan doktor, jak pan doktor, na dobry początek zrobił mi USG, innych badań nie przeprowadził, zaprosił mnie do biurka na rozmowę. Co mi pan doktor powiedział?
- Co ja mogę stwierdzić? Hm... Pani jest w ciąży. Nic więcej nie mogę powiedzieć. Niech pani jeszcze zrobi u nas badanie krwi i przyjdzie za trzy dni to wtedy powiem czy pani poroniła czy nie.
Cała wizyta trwała 15 minut, koszt: 210zł. Cóż, miałam nadzieję dostać jakieś konkretniejsze informacje, ale w tej cenie miała się zawierać jeszcze wizyta kontrolna z wynikami. Naiwnie myślałam, że wtedy coś się dowiem.
Przyszłam na umówioną godzinę, w poczekalni oprócz mnie i męża była jeszcze jakaś kobieta. Pan doktor był zajęty inną pacjentką - ok, poczekam. W pewnym momencie pan doktor wyszedł z gabinetu, spojrzał na mnie, a raczej na trzymane przeze mnie w ręce wyniki. Wziął je ode mnie i zaczął analizować głośno, w towarzystwie obcej kobiety! Może Wam się wydawać, że to nic takiego, ale dla mnie to miała być informacja czy będę mieć dziecko, czy też nie - ogromne emocje. I choć może wprost na wyrost, to poczułam się poniżona.
Komentarz do wyników?
- Hm... No są wyniki... Ojojoj... Nie, tak nie powinno być... To znaczy... Można przyjąć, że to się mieści w normie, ale... Nie, niedobrze... Niech pani przyjdzie za trzy dni na wizytę kontrolną i USG. Bierze pani te tabletki, które zaleciłem?
- Żadnych tabletek, pan nie zalecał...
- Ojej, zapomniałem w takim razie. - I zniknął w gabinecie.
Gdy tylko dotarłam do mieszkania zadzwoniłam do wujka ginekologa i podałam mu wyniki badań pytając czy rzeczywiście jest się czym martwić. Absolutnie nie było, wyniki miałam idealne. Zdaniem wujka (i jeszcze jednej pani ginekolog, z którą również się skonsultowałam) namawianie mnie na kolejne USG w tak krótkim czasie nie było niczym poza próbą wyciągnięcia pieniędzy. Chyba nieprędko zdecyduję się na kolejną prywatną wizytę, zniechęciłam się skutecznie.

Konował

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (209)

#22683

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem w ciąży. Pewnego dnia, gdy byłam w drugim miesiącu ciąży, zaczęłam mieć krwawe plamienie. Przestraszyłam się, tym bardziej, że mój lekarz prowadzący był wtedy daleko i nie miałam możliwości z nim się zobaczyć. W kontakcie telefonicznym kazał pilnie zgłosić się do innego lekarza. Razem z mężem obdzwanialiśmy okoliczne przychodnie, pytając o możliwość przyjęcia. Mój mąż zadzwonił do przychodni studenckiej. Odebrała pani ginekolog.

[M]ąż: Dzień dobry, ja chciałem...
Tutaj pani doktor przerwała mu.
[G]inekolog: Co, tabletki 72h po trzeba?
[M]: Nie...
Tutaj znów nie dane mu było dojść do głosu.
[G]: Co, tabletki antykoncepcyjne się skończyły? Przyjdzie koleżanka, to zapiszę.
[M]: Nie! Moja żona jest w ciąży...
[G]: W ciąży?! Ależ proszę pana TAKIMI sprawami to ja się nie zajmuję!
I rzut słuchawką.

Kilka dni temu szukałam czegoś na stronie tej przychodni. Wiecie czym się chwalą? Mają program kompleksowej opieki nad kobietami w ciąży.

służba_zdrowia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 659 (721)
zarchiwizowany

#22215

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Truizmem jest stwierdzenie, że gimnazjum to ciężki okres, prawda? Tak się zdarzyło, że miałam bardzo nieciekawą klasę. Część z tych osób to nie były "zagubione dzieci", lecz prawdziwi bandyci. Głównym bohaterem tej historii będzie jednak nauczyciel historii.
Nauczyciel historii był człowiekiem z pasją, ale również bardzo chciał być "równym gościem" za wszelką cenę. Zresztą podejrzewam, że sam miał coś w sobie z agresywnego wyrostka. Często rzucał obleśne, seksistowskie komentarze w stosunku do dziewczyn. Opowiadał o swoich podbojach na jedną noc i o tym, że kobiety tylko do seksu się nadają.
Tak się zdarzyło, że popadłam w konflikt z klasą. Wspomniany nauczyciel chciał być fajny i też zaczął mnie tępić. Jak? Pozwalał reszcie klasy wyzywać mnie i poniżać w jego obecność. W związku z sytuacją nabawiłam się wrzodów, kilka dni spędziłam w szpitalu w związku z tym. Jak mnie przywitał wspaniały nauczyciel po nieobecności? "Słyszałem, że nie było cię, bo jesteś w ciąży z jakimś przypadkowym gościem, z którym się puściłaś?"
Jednak nie ja byłam największą ofiarą całego tego cyrku. Był w mojej klasie trochę opóźniony chłopak. Nie na tyle, by nazwać go upośledzonym, ale na tyle, by mocno odstawał od grupy. Nad nim klasa znęcała się nie tylko psychicznie. Pewnego dnia, gdy nauczyciel wyszedł kilku chłopaków zaciągnęło go w kąt i... używając eufemizmu: "dopuścili się innych czynów seksualnych" wobec niego. Po czym opowiedzieli wszystko rzeczonemu nauczycielowi, który serdecznie się uśmiał. Niejednokrotnie później puszczał w stronę chłopaka "zabawne" teksty takie jak: "Nie śpij, bo cię zgwałcą" lub "Podobno masz ładny tyłek".
Czy ktoś zareagował? Próbowałam. Rozmawiałam z szkolną pedagog. Stwierdziła, że moje zeznania to za mało, by podjąć jakieś poważne kroki. Chłopak, który doświadczył najwięcej prześladowań był tak zastraszony, że wyparł się wszystkiego. Indywidualne rozmowy ze wszystkimi osobami z klasy, też nic nie dały. To znaczy kilka osób stwierdziło, że są takie osoby, które przezywają tego chłopaka, ale to nic poważnego. Takie koleżeńskie zaczepki.
Od sprawy minęło wiele lat, ale jak sobie o tym przypomniałam, to mi ciśnienie konkretnie skoczyło. Chciałabym spotkać kiedyś tego nauczyciela, strzelić mu w twarz i powiedzieć co o nim myślę...

szkoła

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (278)
zarchiwizowany

#22213

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Droga łącząca pewne dwa miasta na wschodzie naszego kraju, została kilka lat temu zwężona, by wydzielić piękne ścieżki rowerowe. Ścieżki są asfaltowe, oddzielone od jezdni słupkami, by zapewnić rowerzystom bezpieczeństwo. Tak jak pisałam: sama jezdnia straciła przez to kilka cm, a jeżdżą tamtędy między innymi tiry.
Kilka dni temu widziałam jak jechała tamtędy na rowerze matka z dzieckiem na bagażniku. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że jechała nie po ścieżce rowerowej, a po drugiej stronie słupków. Były godziny szczytu, sporo autobusów i innych dużych pojazdów. Obserwowałam chwilę tę kobietę. Nic sobie nie robiła z trąbienia i jechała dumna, niczym królowa szosy.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (201)

#20590

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez dobrego kolegę.
Przy wprowadzeniu się do akademika dostaje się listę rzeczy, które powinny się w pokoju znajdować i podpisuje się, że odbiera się pokój zawierający te przedmioty w stanie zdatnym do użycia. Tutaj kolega i jego współlokator trochę zawalili, bo widząc leżącą pod łóżkiem metalową rurkę nieznanego pochodzenia, nie zgłosili tego nikomu.

Nadszedł koniec semestru. Wykwaterowywanie. Sprzątaczka przychodzi do pokoju i stwierdza brak owej rurki, która podobno miała być zamocowana do łóżka. Miała to być niby taka rurka pozioma wzmacniająca konstrukcję łóżka piętrowego. Warto wspomnieć, że 90% łóżek piętrowych w tym akademiku, to studenckie samoróbki, jak było z tym konkretnym - nie wiem.
Wracając do sedna: sprzątaczka wpisała w listę szkód tę rurkę i kazała udać się do kierowniczki. Chłopaki podeszli do tego na luzie, bo przecież takie spawanie, to nie jest wielki koszt.

Pani kierownik nosem pokręciła, ona nie wie ile to będzie kosztować, na pewno dużo. Ona zapisze ich w księdze strat, przez wakacje dokona naprawy i wyceny, jak będą chcieli się wprowadzić, to muszą zapłacić. Jeden z chłopaków zaproponował, że on sprowadzi własną ekipę, ale nie, bo pani kierownik musi mieć atest bezpieczeństwa na to spawanie. Jakaś kompletna bzdura.

Przyszedł koniec września. Chłopak chciał się zakwaterować, poszedł pokryć szkodę. Wcześniej zorientował się w swoim mieście ile taka naprawa może kosztować. Powiedziano mu, że tak do 50zł. Liczył się z tym, że studiuje w większym mieście, wszystko jest droższe, więc może będzie te 50zł od osoby.
Wiecie ile sobie kierowniczka zażyczyła? Dwa spawy, rurka może 5cm średnicy. Spróbujcie wytypować kwotę.
Kierowniczka zawołała 300zł od osoby, czyli 600zł łącznie. Słownie: sześćset.

Kolega w pierwszej chwili odmówił zapłacenia takiej kwoty. Pani kierownik z pięknym uśmiechem poinformowała go, że jeśli nie zapłaci w ciągu kilku dni, to straci miejsce w akademiku. W takim wypadku chciał zobaczyć wycenę. Wyceny nie zobaczy, bo nie było indywidualnej wyceny, jest tylko faktura zbiorcza, za różne prace renowacyjne, ale to tyle kosztowało i już. Pyta gość czy chociaż dowód wpłaty dostanie. Owszem, dostanie.

Chłopak zdeterminowany sprawy tak nie zostawić - zapłacił, wziął dowód wpłaty i poszedł się zakwaterować. Tam dowód wpłaty został mu zabrany, bo potrzebny jest do usunięcia go z listy osób, które nie mogą się zakwaterować. Albo daje dowód wpłaty, albo nie dostanie klucza do pokoju.

Wszystko jednak przebiło to, czego dowiedział się kilka dni później. Łóżko nie zostało naprawione. Rurka jak leżała pod łóżkiem, tak leży.
Chłopak zdenerwował się nie na żarty, popytał wśród znajomych, ludzi naciągniętych przez kierowniczkę znalazło się więcej, choć na mniejsze kwoty.

Wiem, że mieli pisać wspólną skargę do rektora. Czy to coś dało?
Nie wiem, nic nie słyszałam ani o ukaraniu kierowniczki, ani o zwrocie pieniędzy. Jak ostatnio pytałam o to tego chłopaka, to mówił, że sprawa jest w toku.

akademik

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 611 (655)

#20552

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od dawna zbieram się żeby napisać o mojej byłej współlokatorce, ale nie wiem od czego zacząć. Chyba najlepiej będzie pokazać jej dwie twarze.
Tę na zewnątrz pokazywaną i tę, którą ja poznałam, choć przyznam, że na początku dałam się nabrać na tę pierwszą.

Nie znałyśmy się, dostałyśmy z Magdą wspólny pokój w akademiku. Dziewczyna może erudytką nie była, ale była sympatyczna, zawsze uśmiechnięta, rozrywkowa, kontaktowa i wydawało się, że pracowita i bezkonfliktowa. Jedyną jej wadą było rozumowanie na poziome misia o małym rozumku, ale komu by to przeszkadzało?
Poza tym dziewczyna była ładna, zgrabna i zadbana. Czasem aż przesadnie zadbana, przed każdym wyjściem, nawet po chleb do pobliskiego sklepu, malowała się dwie godziny. Mi to nie przeszkadzało, bo i czemu?

Tak się ułożyło, że w pierwszym semestrze miałam korzystniejszy plan zajęć. Prawie nie miałam okienek, wcześnie wracałam z uczelni. Sprzątałam więc i gotowałam obiad dla nas dwóch, święcie przekonana, że jak się sytuacja zmieni, to Madzia odwdzięczy mi się tym samym. O ja naiwna!

Magda nie została dopuszczona do pierwszej sesji, ze względu na brak zaliczenia ćwiczeń. Sytuacja zaczęła się zmieniać: ja uczyłam się do egzaminów, Madzia oglądała Hannę Montanę. Prosiłam ją żeby posprzątała, bo ja jestem zajęta - zero odzewu. Przyszli do nas kiedyś znajomi, był bałagan, nie jakiś wielki, ale jednak. Co Madzia im powiedziała?
"A bo wiecie, to teraz Miniaturowej kolej sprzątania, więc ja nie będę jej wyręczać."
Nie wiem czemu nie zrobiłam jej wtedy awantury przy gościach. A miało być tylko gorzej.

Sesja się skończyła, studia Madzi też. Rodzicom nie powiedziała, załatwiła formalności tak, by w akademiku zostać. Hannah Montana stała się stałym elementem jej, jak i siłą rzeczy mojego życia.
Madzia przestała wychodzić z pokoju. Przestała również się myć. Spała, jadła i siedziała przy komputerze przez cały czas w tym samym, szarym dresie. Myła się tylko, gdy wychodziła na imprezę, czyli tak raz w tygodniu. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę, że pościeli i ręcznika nie wymieniała od wprowadzenia się, czyli od końca września. Pościel została w końcu zmieniona w kwietniu, ręcznik pozostał ten sam do czerwca. Gdy odwiedzali mnie znajomi kazała im "wypier...". Używała moich naczyń, nie myła ich nigdy. Chodziła spać o 20, gasiła mi światło bez względu na to, co robiłam. Upijała się konkretnie ze dwa razy w tygodniu, po czym opowiadała wspólnym znajomym, że ona alkoholu nie pija, a ja nic nie robię, tylko piję i imprezuję.

Warto też wspomnieć o jej podwójnej moralności. Wprowadzając się obwiesiła pokój krzyżami i świętymi obrazkami. Chodziła do kościoła co niedzielę... Kiedyś mi oznajmiła, że ona tak w sumie, to jest taka dobra, że nie ma się z czego spowiadać. Zdziwiona przypomniałam jej "przygodę" z naszym wspólnym kolegą, normalnie nie wtrącam się w czyjeś życie prywatne, ale tutaj przyznacie, że zostałam sprowokowana.
Dowiedziałam się, że "seks analny to nie grzech i w ogóle to nic złego i nadzwyczajnego. Ona przecież dalej jest dziewicą, tak?"
Nie dyskutowałam, zatkało mnie.

Czy z nią walczyłam? Próbowałam, ale nie bardzo miałam środki.
Raz jej ukochany kubeczek poleciał do śmietnika, po tym jak wyrosła w nim kilkucentymetrowa warstwa pleśni. Awantura była, że ojej. Każda moja próba wyegzekwowania od niej sprzątania za sobą, kończyła się zwyzywaniem mnie i spełzała na niczym. Byłam kłębkiem nerwów. Dziewczyna przegięła, gdy zaczęła się na moich oczach dobierać do mojego chłopaka, wyznała mu, że go kocha i poprosiła żeby zerwał ze mną i był z nią. Od tego czasu w swoim pokoju tylko czasem nocowałam. Swoje naczynia oraz wiele innych moich rzeczy, których wcześniej używałyśmy wspólnie wyniosłam do ukochanego utrudniając Madzi codzienne czynności.

Morał? Szczególnie dla panów: To, że dziewczyna jest pomalowana i wyperfumowana, nie znaczy, że się regularnie myje.

współlokatorka

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 647 (695)

#20541

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Służba zdrowia zawsze piekielna i ja o tym chciałam.

Gdy miałam siedem lat trafiłam do szpitala z bardzo wysoką gorączką. W sumie żadnych innych objawów, oprócz tej nie dającej się zbić żadnymi lekami gorączki nie miałam. Był sobie wtedy pan ordynator, który w mieście znany był z tego, że nie kiwnął palcem, póki nie otrzymał koperty. A moi rodzice łapówek z zasady nie dają. Pan doktor sugerował, nagabywał, a moi rodzice głusi na "delikatne" sugestie.
Pan ordynator postanowił więc postąpić inaczej.

Wezwał oboje na poważną rozmowę i poinformował ich, że cierpię na postępujące zwiotczenie mięśni, w sumie nie ma szans na poprawę, niedługo skończę na wózku inwalidzkim, a za jakiś czas mogę przestać samodzielnie oddychać. No, może by się dało coś zrobić, ale on potrzebuje zachęty do działania.

Jak sobie pomyślę, co wtedy przeżyli moi rodzice, to nie mogę sobie tego wyobrazić. Byli jednak twardzi, łapówki nie dali, wypisali mnie na żądanie.
Wyniki badań skonsultowali z innym lekarzem, który stwierdził, że była to po prostu ciężka odmiana grypy.

służba_zdrowia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 601 (637)