Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

TomX

Zamieszcza historie od: 27 marca 2011 - 0:18
Ostatnio: 17 stycznia 2022 - 11:29
  • Historii na głównej: 46 z 91
  • Punktów za historie: 27844
  • Komentarzy: 538
  • Punktów za komentarze: 5300
 
zarchiwizowany

#29936

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam dobrego kumpla, u którego w domu przesiadywałem notorycznie w czasach liceum, na tyle że czułem się prawie jak domownik. Siłą rzeczy dość dobrze orientowałem się jak komu w tej rodzinie się wiedzie, jakie ma przyzwyczajenia, itp. Że kumpel dość wylewny, to znałem nawet, chcąc czy nie chcąc, kwotę na koncie jego rodziców (niemałą), ich wypłaty (marzyłbym o takiej) i jakie kanapki danego dnia wzięli do pracy...
Piekielną mianuję mamę kumpla. O ile cała rodzina nie obnosiła się z majątkiem, byli na prawdę skromnymi, porządnymi ludźmi, o tyle mamusia na każdym kroku musiała manifestować światu swój status. Obwieszała się złotem od stóp do głów, kupowała tylko najdroższe ciuchy, co z tego że efekt był tragiczny, ujawniał kompletny brak gustu - ważne że drogo. To jeszcze pikuś. Pani domu, jak przystało, za swoje królestwo uważała kuchnię. Musiała więc ta kuchnia odzwierciedlać wysoki status materialny rodziny. Brak gustu również. Nie, nie była to nowiutka, błyszcząca stalą nierdzewną i granitowymi blatami perełka. Była to zbieranina starych, peerelowskich szafek. To nie one miały zwracać uwagę a sprzęty. Lodówka - musi być największa jaką da się kupić. I nie może być pusta. Co z tego, że 3 osobowa rodzina nie przeje takich ilości jedzenia, kupić trzeba tyle, żeby lodówka się nie zamykała. Bo pełna lodówka to oznaka bogactwa! Co z tego, że 75% jedzenia było wyrzucane gdy się zepsuło (zresztą niezbyt skrupulatnie, więc zapach w lodówce był wręcz powalający). To samo zmywarka. Największa. Mała rodzina zapełniała ją przez tydzień. Wyobraźcie sobie smród jaki się z niej wydobywał po tygodniu gnicia resztek jedzenia...
Pani na włościach uważała również, że sprzątanie jest ponad nią. Jest bogata, bogatym sprząta służba. Wynajęła więc panią do sprzątanie - z tego co wiem za niemałe pieniądze. I to ją zadowalało. To, że gdy kobieta przychodziła, niemal nie wypuszczała z rąk telefonu udając, że pracuje, a po jej wyjściu syf był taki sam jak wcześniej, nie zwracało już uwagi matrony.

Tak oto można pani żyje w świecie swoich złudzeń, mile połechtana ilością pieniędzy, które wydała, nie zwracając uwagi na obezwładniający smród, brud i robactwo w kuchni.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (224)
zarchiwizowany

#27425

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Autobus KZK GOP. Do średnio - zatłoczonego pojazdu w godzinach wczesnopopołudniowych wchodzi rodzina w składzie: Matrona, dwóch synków około 13-15 lat, córeczka 7-10 lat i pannica koło 18-stki. Wszyscy dość ciemnej karnacji, ciemnowłosi, ubrania już nie pierwszej świeżości - i widać i czuć, że dawno nie prane (jedynie 18-stka ubrana schludnie, może trochę wyzywająco ale bez tragedii). Kobiety siadają na samym końcu pojazdu, chłopaki stają na przegubie w środku autobusu. Nie przeszkadza to rodzince rozmawiać ze sobą, w języku przypominającym bułgarski (głowy nie daję) - potrafili zakrzyczeń nawet rzężenie starego Ikarusa. Chłopaki nieustannie dłubią słonecznik, łupiny oczywiście rozrzucając po podłodze. Spluwają pod nogi co chwila. Widać obtarte do krwi knykcie - zaliczyli albo wywrotkę na rowerze, albo solidnie komuś spuścili łomot. Podbiega do nich młodsza siostra, chyba prosi o trochę słonecznika - krzyki się wzmagają, mała dostaje od brata z liścia w twarz. Aktywność matrony ogranicza się do oglądania "krajobrazu" za oknem, 18-stka namiętnie żuje gumę. Dzwoni telefon. Jeden synalek wyciąga z kieszeni błyszczącego nowością iPhona. Rozmowa toczy się po polsku, wynika z niej, że rodzina jedzie odebrać zasiłek z MOPSu.

Przyznaje im tytuł piekielnych za całokształt. Dobrze że na jakiś organkach jeszcze nie rzępolili...

komunikacja_miejska

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 281 (307)
zarchiwizowany

#27350

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Połowa marca, wieczorem po krakowskim rynku przechadzam się ja, grupa rosyjskich biznesmenów i około półtora tysiąca innych ludzi. Biznesmeni - drogie płaszcze, skórzane teczki, kilka promili we krwi i przemożna potrzeba wykrzyczenia czegoś po rosyjsku tak głośno, żeby cały Kraków słyszał. U jednego z panów pojawiła się też inna potrzeba - staje taki pomiędzy sukiennicami a pomnikiem Mickiewicza, nie chowając się nawet za żaden śmietnik rozpina spodnie i "odcedza kartofelki". Salwa śmiechu, bohater zostaje poklepany po plecach przez kompanów i cała banda wznawia pochód (w kierunku kolejnej knajpy?).

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (41)
zarchiwizowany

#27085

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"SUPER PROMOCJA!" - kolejny sms-spam od operatora sieci telefonicznej. Tylko czemu o 6:45 rano, w jedyny dzień w tygodniu, kiedy mógłbym pospać dłużej!?

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (36)
zarchiwizowany

#25445

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ot tak mi się przypomniało.
Po 4 latach noszenia stałego aparatu na zębach, zaczęły mi wychodzić ósemki. Żeby 4 lata pracy nad zgryzem, zakończone całkiem ładnym efektem, nie poszły się paść, trzeba było zmniejszyć mi ilość stałych zębów. Nie pytajcie czemu, po dłuższych rozważaniach pani ortodonta zawyrokowała, że ósemki zostają a rwiemy czwórki (dolne). Jeden dentysta wyrwał mi jedną czwórkę, a z drugą skierował mnie do chirurga ("bo taka wciśnięta między inne zęby i zdeformowana, normalnie tego się wyrwać nie da...". Pojawiam się u chirurga, chłop wielki jak szafa o aparycji rzeźnika, patrzy i się dziwi ("Eee tam się nie da, wyrwiemy normalnie!"). No to zastrzyk znieczulający i... zaczyna się zabawa. Zanim zdążyłem się zorientować co się dzieje chirurg odłożył strzykawkę, wziął ekstraktor (tak się chyba nazywają te obcęgi do rwania zębów, poprawcie jeśli się mylę) i hyc! Pozbawił mnie ząbka! Byłem w takim szoku, że grzecznie podziękowałem i wyszedłem, dopiero w samochodzie w drodze do domu poczułem, że znieczulenie zaczyna działać i szczęka mi drętwieje. W sumie wcale nie bolało. A ząb rzeczywiście był pokrzywiony jak paragraf.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (172)
zarchiwizowany

#23493

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Strzępek rozmowy [S]przątaczki i portierki, zasłyszany przypadkiem w pewnej dużej instytucji publicznej. Co ważne, instytucja ta mieści się w naprawdę dużym budynku (4 piętra, na każdym ~50 pomieszczeń.

[S]... tyle schodów! Tyle korytarzy! Tyle łazienek! Jakbym to wiedziała wcześniej to bym nie brała tej pracy! Jak mam to wszystko na swojej zmianie umyć to mi ledwo jakieś pół godzinki na kawkę zostanie...

Pani ta nie musiała sprzątać CAŁEGO budynku - tylko wspomniane schody, korytarze i łazienki, coby w trakcie pracy błoto z zewnątrz się nie roznosiło i papieru w kiblu nie brakło. Kompleksowe sprzątanie całego budynku odbywa się wieczorem, z udziałem 6-osobowej ekipy sprzątającej..

No tak. Czy się stoi, czy się leży, 1500 się należy...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (160)
zarchiwizowany

#22701

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o krocionogu przypomniała mi pewne zdarzenie z moimi patyczakami.
Musiałem kiedyś wyjechać na tydzień, a nikt w moim domu do terrarium zbliżyć się nie odważa. Wstawiłem więc patyczakom doniczkę z żywą trzykrotką, żeby starczyło im na czas mojej nieobecności. Wróciłem, patyczaki żyją i rosną, trzykrotka obgryziona, więc trafiła z powrotem na parapet, aby odrosła.

Po 2 tygodniach słyszę paniczny krzyk mojej Mamy, która podlewała kwiatki - "Te robale Ci pouciekały!". Ja patrzę, i oczom nie wierzę. Wszystkie kwiatki są gęsto okupowane przez młode patyczaki. Jeden (lub więcej) z moich robali najwyraźniej dojrzał pod moją nieobecność i naznosił do doniczki z trzykrotką mnóstwo jaj. Wyłapałem 80 małych patyczaków. I prawie przyprawiłem Mamę o zawał.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 279 (329)
zarchiwizowany

#22700

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mañana. Słowo - klucz latynosów.
Uczelnia wysłała mnie i jeszcze kilka osób na praktyki w Ekwadorze. Następnego dnia po przylocie nasi miejscowi "opiekunowie" postanowili zabrać nas na wycieczkę na Cotopaxi (wulkan, ~6000 m n.p.m.). Nic to, że byliśmy wykończeni po 27 godzinach podróży przez Atlantyk i nieprzystosowani do strefy czasowej (-7 h). Cotopaxi - piękna góra, warto się poświęcić (naprawdę!).

Pytamy się opiekuna:
- Carlos, ile czasu się tam jedzie
- 2 godziny, spokojnie.
- Na jaką wysokość wyjdziemy?
- Na 3,5 tys metrów, spokojnie.
- Ile kosztuje wejście do parku narodowego?
- 10 $.

No to jedziemy. 1,5 godziny później opuściliśmy granice Quito (stolica). Chwilę potem zawracamy... Pytamy przydrożnego sprzedawcę bananów o drogę (tzn. Carlos pyta). Ok, wszystko jasne, jedziemy inną drogą. Czyżby? Znów pytamy się o drogę. Aha, przegapiliśmy zjazd z "autostrady" 200 metrów wcześniej. Co robi Carlos? COFA do rzeczonego zjazdu (na czymś a′la autostrada, tuż przed zakrętem)! Dobra, są już znaki pokazujące jak dojechać pod Cotopaxi. Żeby nadrobić opóźnienie Carlos znęca się nad pedałem gazu. Pies wbiega na drogę - lekki wstrząs i nie ma psa... Próg zwalniający - a co tam, bierzemy go 80 na godzinę, pasażerowie fruwają w powietrzu między fotelami. Po 6 godzinach dojechaliśmy.
Na miejscu miłe zaskoczenie - wstęp do parku kosztuje jednak tylko 2 dolary... Dojeżdżamy do parkingu i rozpoczynamy wspinaczkę do schroniska. Ale coś jest nie tak. Mieliśmy być na 3,5 tys. metrów, a tymczasem nie ma czym oddychać, zrobienie jednego kroku naprzód to tytaniczny wysiłek, po 10 minutach marszu niektórzy (dosłownie) rzygają z wyczerpania. Chodzę trochę po Alpach i nawet na 4 tys. metrów nie było aż tak ciężko... W końcu ta bardziej wytrwała część grupy, która nie zawróciła do autobusu, dotarła do schroniska. A tam tabliczka - 4900 m n.p.m. Wyciągamy dokładnego, kartograficznego GPSa - wskazanie: niespełna 5000m - chyba bardziej wierzę satelitom niż Ekwadorskim pomiarom...

Koniec atrakcji na 1 dzień, było ciężko, ale na prawdę warto. Tylko czemu nasi opiekunowie, wykładowcy uniwersytetu w Quito, tak nam ściemniali? Czemu nie wiedząc czegoś, zamiast sprawdzić, wciskali nam kit? I czy nie mogli chociaż sprawdzić drogi dojazdu? Cóż. Mañana. Tam się ludzie nie przejmują.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (197)
zarchiwizowany

#22327

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na 2 roku studiów mieszkałem w mieszkaniu - molochu - 4 pokoje, 9 studentów stłoczonych na poddaszu. Mieliśmy wspólną kuchnię i 2 łazienki. Mieszkała z nami parka - powiedzmy Adam i Ewa. Ona - początkowe stadium blacharyzmu, jeszcze nie najgorsze, On - student AWFu i fan hip-hopu, w sumie fajny chłopak ale z niemiłymi nawykami. Problemem na mieszkaniu był syf. Momentami nie było nawet jednego czystego talerzyka w całej kuchni, dolne pokłady naczyń w zlewie przyrastały do niego a kosz na śmieci ginął pod pryzmą odpadów. O zapachu nawet nie wspominam. Początkowo ja i 3 inne osoby próbowaliśmy to sprzątać, zmywaliśmy sterty nie swoich naczyń, kosz na śmieci osobiście wynosiłem 9 razy z rzędu. Po pewnym czasie, gdy prośby, groźby i karteczki na lodówce nie pomagały, rozpocząłem (i nie tylko ja) strajk - korzystałem tylko ze śmietnika w pokoju, swoje naczynia trzymałem też w pokoju, w kuchni niczego nie swojego nie dotykałem. Wtedy właśnie osiągnęliśmy opisany powyżej stan nie-czystości.

Od początku podejrzewaliśmy że siłą sprawczą tego armagedonu był Adam, gdyż wykazywał on dużą aktywność w kuchni (oj cuda potrafił ugotować dla siebie i Ewy), ale NIGDY nie zauważyliśmy żeby zmywał naczynia. Chyba mieliśmy rację, obecnie, gdy ta parka się wyprowadziła, mieszkanie aż błyszczy.
Ewa zaś najbardziej pomstowała na stan naszej kuchni - ale nigdy nie powiedziała tego bezpośrednio. Tylko głośne narzekania dobiegające przez ścianę, w których obwiniała wszystkich po kolei oprócz Adama o bycie "paskudnymi brudasami" obwieszczało jej niezadowolenie. Raz, jak mieli przyjechać jej rodzice, postanowiła posprzątać. I zrobiła to bardzo dokładnie, choć tych wszystkich narzekań i obelg pod swoim i kolegów adresem co wtedy się nasłuchałem do końca życia nie zapomnę. Oczywiście zwieńczeniem całej akcji było tournee Ewy po pokojach celem obwieszczenia "Ja całe popołudnie sprzątałam, uszanujcie to i trzymajcie porządek, bo nie chce mi się za was całej roboty odwalać!". Cóż, wszyscy inni potrafili 2 godziny szorować kuchnię w weekend i się tym nie chwalić.

Ciekawe jak im się mieszka na nowym mieszkaniu - kto tym razem jest winny niewątpliwego syfu :)

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (193)
zarchiwizowany

#22306

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chodziłem do szkoły sportowej - pływackiej. Mieliśmy niezbyt sympatycznego trenera, który robił straszne awantury, jak ktoś nie mógł pływać w danym dniu (5,6 klasa, dziewczyny zaczynają dostawać miesiączki, argumentacja trenera: to zakładajcie tampony i do basenu!). Odpłaciłem mu się piekielnością za piekielność. Gdy złamałem środkowy palec i zamiast do szatni udałem się na widownię basenu (był pomiędzy zwykłymi lekcjami, nie mogłem zwolnić się do domu), widząc jak z żądzą mordu w oczach pyta mnie o powód nie brania udziału w treningu, pokazałem mu z radością dobrze znany gest szacunku. Próbował wstawić mi uwagę, ale wychowawczyni uwierzyła że nie taka była moja intencja :)

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (283)