Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

b_b

Zamieszcza historie od: 11 września 2012 - 21:48
Ostatnio: 7 stycznia 2018 - 6:18
  • Historii na głównej: 17 z 45
  • Punktów za historie: 10026
  • Komentarzy: 524
  • Punktów za komentarze: 3632
 
zarchiwizowany

#51702

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno była historia o ewakuacji w galerii handlowej spowodowanej ćwiczeniami i brakiem reakcji klientów.

Dzisiaj wybrałam się na zakupy do dużego supermarketu. Robiłam zakupy dla siebie i rodziców, którzy nie dają rady sami ich robić. Dwie godziny zbierania produktów, ważenia, metkowania, kolejka po mięso, kolejka po sery, kolejka po wędlinę. Nic to, raz w tygodniu można odstać. Wózek pełen, zmierzam do kasy i ewakuacja - wszyscy mają wyjść. No to wychodzimy. Nikt nie powiedział, dlaczego, co się stało. Nikt nie powiedział na jak długo. Ochroniarze milczą, pracownicy coś wiedzą, ale gryzą się w język. Kilkaset samochodów odjeżdża - korek masakryczny. Ja postanowiłam przeczekać kilkanaście minut w samochodzie i to mnie uratowało. Dosłownie dziesięć minut i ponownie otwarli. Odnalazłam swój wózek, skasowałam i wyszłam.

Wielką awarią okazała się rura od kanalizacji. Nie dało się poinformować klientów, że to awaria, a nie podłożona bomba? Z pewnością część osób wolałaby poczekać dodatkowa godzinę niż stracić tą godzinę przez którą robiła zakupy. Dzięki temu panie sklepowe mają do rozładowania z pewnością kilkadziesiąt wózków, a klienci ponownie zapełniają wózki u konurencji.

sklepy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (213)
zarchiwizowany

#51541

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Godziny południowe - około 13. Tak mi się dzień złożył, że musiałam przejechać spory kawałek, kilka razy przy tym się przesiadając z autobusu w autobus/ tramwaj.

Na każdym przystanku grupka natarczywych emerytów (serio- chłopak z rowerem wysiadł dopiero po interwencji kierowcy, bo babcie zablokowały autobus). Ja wiem, było już dużo komentarzy pt "oni też mają prawo jechać gdzie i kiedy chcą" i nie tutaj widzę piekielność, ale eskapady w południe, kiedy na termometrze 35 stopni...? Czyżby w celu poprawy statystyki wyjazdów karetek?

komunikacja_miejska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (34)
zarchiwizowany

#51401

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciepło się zrobiło....

Godzinka około 11, żar leje się z nieba.
A nasze mięsko na obiad się rozładowuje pod biedronką. Ja zdążyłam 20 minut spędzić w kolejce na poczcie, a ono dalej się rozładowuje(tzn leży na słoneczku)... heh, przecież i tak nie wstanie. No cóż, pomyślałam, że przynajmniej świeże to mięsko będzie zaraz w dniu dostawy. Nawet się nie zdziwiłam widząc, jak w środku biedronki lodówki akurat defrosta przechodzą. Mięsko więc jeszcze poleży...

Tak samo nabiał, jogurty... nie mówiąc już o lodach drugi raz mrożonych.
Niestety, ale takie sytuacje się zdarzają bardzo często. Niezależnie od tego, czy to jakaś biedronka, inny supermarket, czy osiedlowy spożywczak. Najbezpieczniejsze są wielkopowierzchniowe hipermarkety, bo mają własne chłodnie.

Piszę głównie "ku przestrodze". Mnie samej często zdarza się nacinać. Najlepsza metoda to kupowanie jednego -dwóch produktów i niekupowanie na zapas. Uważajcie też na serkach homo, jogurtach - na białą pleśń. Nie widać jej, nie zmienia smaku jogurtu... Może znajdzie się ktoś, kto wyjaśni mi, dlaczego pojawia się tylko w lecie i czy jest niebezpieczna.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (114)
zarchiwizowany

#51399

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Truskawki truskawki truskawki...

Giełda owocowo- warzywna, niedziela .
Na wstępie muszę zaznaczyć, że ostatnio ceny oscylują około
6-8 złotych/kg na kioskach. Na giełdzie oczywiście taniej, zwłaszcza jeżeli ktoś potrzebuje więcej na dżemki i kompoty.

Truskawek dużo, 3-4 złote za łubiankę(2kg). Znalazłyśmy najładniejsze i pakujemy do misek. Podchodzi pan, ładnie ubrany - koszulka z kancikiem, eleganckie spodnie...
- Po ile ma pan te truskawki?
- 3 złote za łubiankę
- po 2 pan nie sprzeda
- nie sprzedam
- jak wezmę dwie łubianki
- panie, nie dam

W tym momencie nie wytrzymałam i powiedziałam panu, co o nim myślę. Może dla was normalne jest targowanie się i nie widzicie w tym nic piekielnego, ale żeby sprzedać cokolwiek, ten rolnik musiał zapłacić placowe 15zł, co jest odpowiednikiem 5 łubianek, paliwo (nie wiem, ile jechał), musiał poświęcić czas na zbieranie owoców, mnóstwo pieniędzy na środki ochrony roślin/ opryski, agrowłókninę, sadzonki...


Na każdym kroku - w telewizji, portalach internetowych widzę gnojenie polskich rolników. Drogie truskawki - rolnicy kokosy zarobią. Tu 12, tam 21. Jak to może być? Głupi rolnicy! Rolnik g*wno ma z upraw... Dzięki takiemu postępowaniu (2zł/kg giełda - 6/8zł/kg to 300% kiosk)coraz częściej w sklepach pojawiają się chińskie/ zachodnie owoce, bo polski rolnik rezygnuje. Gratuluję Wam!!! Sprzedaliśmy się europie, teraz zgnojmy się wszyscy. Uprawiajmy to, na co oni pozwolą, tyle na ile pozwolą. Łówmy tyle ryb, ile chce srunia, budujmy im autostrady dla ich ruchu tranzytowego na ukrainę, w ogóle powinniśmy zacząć na klęczkach do brukseli -pielgrzymki zacząć odprawiać.

sklepy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (123)
zarchiwizowany

#51400

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczorajszy dzień obfitował w przykłady piekielności..

Godzinka 17:00, park przy osiedlu. Obok duży plac zabaw dla dzieci. Niestety nie ogrodzony. Dzieciarnia na zjeżdżalniach, piaskownicach, dziewczynki na rowerkach, chłopcy piłę kopią... jak mrówek na chodniku. Razem z 50 dzieci, wszyscy wiek 2- 10 lat, oczywiście gdzieś niedaleko rodzice skupieni w małych grupkach. Niedziela, jak niedziela. Fajnie, że w parku, a nie galerii.
Przez środek placyku - pomiędzy dzieciakami idzie powoli, co chwilę przystając facet z lustrem (2 x 1,5m) pod pachą, w drugiej ręce trzymając na smyczy psa. Wzrok lekko błądzący... Nie, nie było to oprawione lustro, tylko tafla posrebrzonego szkła.
Dostałam takiego przyspieszenia, jak nigdy. Już z odległości kilkunastu metrów zaczęłam się drzeć. Ktoś tam popukał się w czoło, inny uśmiechnął znacząco. Okazało się, że pan przystawał co chwilkę, bo jego sunia się załatwiała.

Nie wiem, dlaczego tylko ja w oczach wyobraźni widziałam dzieciaka wjeżdżającego prosto w taflę szkła i mnóstwo krwi wokół.

park

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (43)

#50566

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piękna puenta etaszto "PRL wiecznie żywy" zainspirowała mnie do napisania kilku przemyśleń.

Kilka miesięcy temu wyniki badań znacznie i nagle się pogorszyły. Nie było czasu, żeby czekać na wizytę u lekarza i potem jeszcze na rezonans. Postanowiłam zapłacić i zrobić badania na własną rękę. Całkiem niemało, bo ok 900zł. Termin badania dnia następnego, wyniki badania wraz z opisem dzień później. Szybko udałam się do lekarza. Konieczne okazało się kontrolne, dokładniejsze, powtórne badanie MR. Dostałam skierowanie 'PILNE'. Oczywiście niewiele to znaczyło, bo termin 2 miesiące później (w tej samej pracowni MR).

Cóż w tym piekielnego? Kolejki, jak kolejki. Skoro są limity, to i są kolejki.

Piekielni okazali się pracownicy i ich podejście do ludzi z NFZ jak do ludzi "niższej kategorii". Pierwszy raz zdarzyło mi się wtedy rozpłakać w miejscu publicznym.
- na wstępie 3 godziny poślizgu... standardzik
- kazali mi się rozebrać w łazience na korytarzu i owiniętej tylko w papierowe ręczniczki przejść do zabiegowego na wkłucie, bo przebieralnia zajęta, a oni nie mają czasu. Zrobiło się nieprzyjemnie i usłyszałam przy tym parę epitetów
- pielęgniarka zużyła na mnie 5 wenflonów. Nie wiem, czy celowo... W końcu skapitulowała i wzięła lepszej jakości rurki (prawdopodobnie dla "lepszej jakości" pacjentów prywatnych)
- badanie odbywa się jedna po drugim, szybciutko. Stojąc już w drzwiach widziałam, jak przede mną kobieta która robiła MR kolana schodzi z łóżka. Pielęgniarka szybko głosem nieznoszącym głosu sprzeciwu kazała się kłaść. Moja głowa miała leżeć dokładnie w tym miejscu, co but poprzedniej pani. Sama wzięłam i wywaliłam ten brudny papierowy ręcznik. Oczywiście ni3 obyło się bez komentarza.
- wyniki 10 dni roboczych
- najbardziej jednak wk**wiłam się, kiedy te wredne małpy zaczęły się wyżywać na biednym starszym mężczyźnie. Dziadzio wyglądał na około 80 lat. Kazały mu wyciągnąć aparat z uszu, więc dziadzio nie do końca kapował co się do niego mówiło. Taką jazdę, jaką mu zrobiły za niewyciągnięcie szczęki, to ja nigdy nie słyszałam. Dziadzio posmutniał, pół płacząc wyciągnął ząbki. Znów dostał opie*dol, że one tego nie będą dotykać itp... i że ma położyć na półce w przebieralni. Ja niestety też mam oczy w mokrym miejscu, więc rozryczałam się jak głupia. Pożyczyłam małpie, żeby na starość tak samo ją w DPS-ie traktowali i wzięłam dziadzia na korytarz.

Obsługa tak bardzo mocno rzuciła mi się w oczy, bo robiąc badanie w tej samej placówce, prywatnie zupełnie inne 'wrażenia'. Personel wręcz skakał koło mnie. Mało brakowało, a witaliby mnie chlebem i solą.

Zawsze uważałam ludzi wyjeżdżających za granice do pracy, jako tchórzy, którzy boją się minimalnej krajowej i brzydzą pracy. Od pewnego czasu jednak sama zastanawiam się nad wyjazdem. Bardzo męczyła mnie mentalność starszego pokolenia, a teraz okazuje się, że kolejne pokolenia to dziedziczą.

Dlaczego mam być gorzej traktowana kiedy robię badania na NFZ? Pracownia dostaje dokładnie tyle samo od NFZ, co ode mnie...?

Dlaczego muszę patrzeć na ręce kasjerkom i paniom na poczcie, bo chwila nieuwagi może skończyć się oszustwem?

Dlaczego muszę sprawdzać czy aptekarka (podobno zawód zaufania publicznego) nie chce mnie oszukać na głupim szamponie?

Dlaczego oddając samochód do mechanika, muszę być obecna przy naprawie, bo inaczej część nie zostanie wymieniona?

Czytając piekielnych upewniam się, że to nie tylko mój życiowy pech.
Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że na każdym kroku czeka ktoś, kto chce zarobić na mojej nieuwadze. Gdzie podziała się zwykła, ludzka UCZCIWOŚĆ? Kocham Polskę, nie chcę wyjeżdżać, ale powoli zaczynam nie mieć siły walczyć z wiatrakami. Ciekawe, jak długo Polska wytrzyma taką wojnę domową.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 566 (676)
zarchiwizowany

#50427

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"Durna baba na poczcie"

Musiałam zapłacić na poczcie rachunek. 90zł10gr. Więc podaję pani w okienku 100zł i 20gr ,bo chciałam całą dyszkę dostać.
Pani pani podbija pieczątkę(na swoim odcinku), wydaje dyszkę. Ja czekam oczywiście na potwierdzenie.
Nadal czekam i próbuję poprosić...
Pani rzuca w moją stronę 10 groszami i soczystym epitetem na k, oraz głośno opisuje moje skąpstwo i znów niecenzuralne słówko.
Zamurowało mnie, co wykorzystała pani i oczywiście ze znaną już uprzejmością krzyczy: Następna!
Widząc, że się kobieta nakręciła, próbuję delikatnie dać jej do zrozumienia, że ja tylko na odcinek czekam.
Po kolejnej wiązance podbija mój odcinek i oddaje. Oczywiście cały czas niecenzuralnie komentując, w dodatku tak, jakby to moja wina była....
Za mną w kolejce już oczywiście poruszenie, bo kobieta była dość głośna.

O co jej chodziło? Dlaczego wyładowała się na mnie? Nawet jeżeli tak bardzo zależało jej na moich 10gr, to odcinek ma obowiązek oddać. Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy : bo to durna baba była. Niestety nie złożę na nią skargi, bo jest kierowniczką tego UP.

"MÓJ sklep"
Historia równie krótka, co piekielna. Wychodzę ze sklepu z siatkami w rękach. W oddali słyszę dwie nastolatki: k dlaczego ci wszyscy k p ludzie muszą robić zakupy w moim sklepie?!?
Niestety, dochodząc do wyjścia musiałam się jakoś z nimi minąć. Panny chyba postanowiły się na mnie wyżyć, bo "przypadkowo" porządnie zahaczyły o moje siatki. Oczywiście wszystkie zakupy na podłodze w promieniu 2 metrów. Jakieś przepraszam? Gdzie tam, usłyszałam o sobie parę słów "prawdy" okraszonych epitetami i panny się zmyły. Gimbuski musiały mieć coś ostrego w ręce, bo siateczki odcięte jak od linijki. Przy okazji dziękuję Panu, który pomógł mi się ogarnąć z tym, co po zakupach pozostało.

Niby pierdoły, ale potrafią zepsuć dzień.

skąd się biorą tacy ludzie?

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (287)
zarchiwizowany

#50425

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W zeszłym roku jeden z sąsiednich, wysokich bloków (centrum dużego miasta) postanowił się "odgrodzić". Były prośby, petycje, protesty - ale nic to nie dało. W efekcie, zamiast długości chodnika, stare babcie z mojej części osiedla muszą do swojego sklepiku i warzywniaka obejść trzy dosyć obszerne bloki po chodniku, którego tak na prawdę nie ma, bo jest zastawiony(SM nie reaguje, bo brak parkingów wokół), lub wąziutką i wyboistą pozostałością po drodze. Również droga na najbliższy przystanek wydłużyła się prawie 10-krotnie. Co więcej, z powodu zbudowania ogrodzenia, zmniejszyła się ilość miejsc parkingowych i bezczelni mieszkańcy ogrodzonego bloku parkują pod naszym. Prawdopodobnie z tego powodu zostanie wybudowana u nas rampa dla samochodów.

Dlaczego mi się teraz przypomniało? Bo kolejny blok w sąsiedztwie ubzdurał sobie ogrodzenie, więc zamiast 3 bloków, będą 4 do obejścia. Powiedzcie mi, jaki jest w tym sens? Pomiędzy tymi blokami zawsze było przejście(czyli co najmniej od wybudowania ~40 lat temu), nie są to jakieś prywatne, nowe osiedla. Może jakieś awionetki powinniśmy wynająć?

osiedle

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (230)

#49707

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia znajomych z akademika.
Zaczyna się dość banalnie, bo akcja jest dość często spotykana: mianowicie podkradanie szamponu, płynu do naczyń, kremu pod prysznic. Zapewne znacie ten dowcip - dolanie kremu koloryzującego/czegoś śmierdzącego/ jakiegoś domestosa.

No więc w pewnym momencie, kiedy prośby i groźby przestały skutkować, frustracja osiągnęła punkt kulminacyjny, koleżanka postanowiła coś zrobić. Niezbyt to mądre, ale padło na krem do depilacji. Pierwsza o dziwo dała się złapać współlokatorka z pokoju. Nie, nie było tak, jak myślicie - nie wyłysiała, ale włosy poważnie uszkodzone łamiące się, trochę wypadło. Podobno awanturę, która się wywiązała, było słychać na całym piętrze. Dziewczyna była zrozpaczona, a najgłośniej krzyczeli współlokatorzy ze składziku. Wiecie, jaki mieli koronny argument? "to mógł być każdy z nas !". Oczywiście wezwano straż akademikową, potem policję, która jednak nie miała co robić na miejscu (chyba ich nawet to troszkę rozbawiło). W efekcie cały składzik przeciwko niej. Tak zatruli jej życie, że nie pozostało dziewczynie nic, jak tylko się wyprowadzić.

Nie wiem, kto tu był bardziej piekielny, ale z pewnością piekielność rodzi piekielność i czasem lepiej w porę odpuścić.

akademik

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 684 (772)
zarchiwizowany

#49316

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia nie moja, ale jakoś lepiej pisać w 1-szej osobie.

Od stycznia w związku z uruchomieniem Ewuś'a, część osób zaczęła mieć problem - w tym ja. Nie potrzebowałam wizyty u lekarza aż do końca lutego, więc jakoś tak się dowiedziałam, że świecę na czerwono i powinnam to uregulować w delegaturze NFZ w moim mieście. Jestem studentką 2 roku, a do ubezpieczenia dopisana jestem z renty ojca. Pierwsza moja myśl, że może zapomnieli wznowić po ostatniej komisji ojca/ lub brakuje zaświadczenia z uczelni.

Podreptałam do oddziału ZUS. Panie sprawdziły w papierach, sprawdziły w systemie- wszystko ok, jestem ubezpieczona, aż do planowego końca studiów.

Podreptałam do oddziału NZF z legitymacją zusowską ojca (ten stary typ, na którym jestem wpisana jako ubezpieczona-członek rodziny + mój brat)
Pani bardzo miła na pierwszy rzut oka. Dopiero potem okazało się jaką jest t-e-m-p-ą osobą. Uwierzcie mi, nazwanie jej mało inteligentną tu nie wystarczy. Dlaczego?
Do sprawdzenia statusu wymagany jest dowód- ok, podaję pani dowód i od razu legitymację. Pani mówi, że obydwoje moich dzieci nie jest ubezpieczonych(kolejno od 3 i 5 lat), a u męża wszystko ok(wtf?? przecież dałam jej mój dowód). Zaczęłam ją delikatnie poprawiać, że tutaj chodzi jednak o mnie i brata. Ona nadal nic... gada o moich dzieciach. No nie ważne, że mój brat jest ode mnie starszy ;) Jedziemy dalej..
Próbuję się dowiedzieć kiedy dokładnie zostaliśmy wyłączeni z ubezpieczenia, dlaczego? Pani nie wie, trzeba osobiście złożyć podanie+ ksero dowodu+ ksero ubezpieczenia(WTF?? Tak, trzeba przynieść dowód ubezpieczenia w postaci zaświadczenia z ZUS) itp. Dla tych, którzy nie wiedzą - NFZ występuje w moim imieniu do ZUS o wyjaśnienie sprawy (czyli muszę iść do ZUS, wziąć zaświadczenie, które do ZUS-u wróci). Ok, przyjęłam dzielnie na klatę, że trochę chodzenia mnie czeka, ale na szczęście nie jestem z tych, dla których urzędy są jakąś straszną udręką. Ze spisem potrzebnych papierków, prawie wychodząc zapytałam jeszcze panią, czy mogłaby sprawdzić jeszcze raz, czy ojciec jest na pewno ubezpieczony (jego legitymację od początku miała w ręce). Nie chciałam fatygować niepełnosprawnego człowieka bez pewności, że jest sens. Tu zaczęła się awantura, że ona nie może całemu miastu sprawdzać statusów, że ona i tak zrobiła mi łaskę, że moim dzieciom sprawdziła(tak- nadal do niej nie doszło, z kim rozmawia). Znów tłumaczę, że ma jego legitymację w ręce, a jest to człowiek chory i szkoda na darmo go męczyć. Pokrzyczała jeszcze trochę, ale sprawdziła i na szczęście - zielono mu.

Od razu dreptam do ZUS-u. Jak zapewne się domyślacie, poprawiłam humor całemu wydziałowi. Od okienka do okienka, pocztą pantoflową, po kolei każda z pań zaczynała się śmiać.
No ok, śmieję się i ja z paniami, bo sytuacja kuriozalna. Zaświadczenie wystawione, mogę wracać do NFZ. Tu już nie było większych problemów, wszystko złożone, trzeba czekać 4 tygodnie na efekty. Dlaczego 4 tygodnie? "Bo ZUS się ślimaczy i to wszystko w ogóle przez nich!!!" - odpowiedziała moja NFZ-owska mistrzyni intelektu.

Dlaczego w ogóle opisuję tę historię? Urzędy- jak urzędy, nic specjalnie piekielnego... Odpowiem od razu na swoje pytanie : dlaczego tak niekompetentni ludzie pracują w urzędach? Zawsze winę urzędników zwala się na system...
a tymczasem płacimy paniom, których kompetencja sięga marnej obsługi worda..

Trzy tygodnie po złożeniu wniosków otrzymałam pismo. Nie będę całego cytować, sens mniej więcej taki: prosimy o udostępnienie danych xy z państwa bazy danych i pozwolenie na weryfikację cośtam.... List zaadresowany do mnie, a w środku: Do Oddziału ZUS w mieście xyz. Data wysłania 19 dni po złożeniu wniosku. Tyle zajęło pani wyskrobanie wniosku o weryfikację do ZUS-u. Zastanawiam się, czy zanieść list do ZUS-u, czy wrócić do niej ? Śmiać się, czy płakać?


Poza tym: skoro ni jestem ubezpieczona od kilku lat, to gdzie szły pieniądze z renty ojca? Zapychały "czarne dziury"
kieszeni "lepsiejszych" ?


głupi ludzie, po prostu głupi ludzie...

NFZcik - zachodnio...

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 36 (292)