Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

dumepaoli

Zamieszcza historie od: 7 kwietnia 2016 - 12:58
Ostatnio: 11 października 2021 - 17:36
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 634
  • Komentarzy: 2
  • Punktów za komentarze: 2
 

#86042

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja mama pracowała jako niania i gosposia. Zajmowała się córką znanego sportowca, stamtąd dostała referencje i niejako z polecenia dostała pracę u pewnego polityka. Historia działa się kilka lat temu, żadnych szczegółów nie podam, więc można darować sobie dochodzenie kto to był.

Dom był ogromny, piętrowy, z taką ilością łazienek i sypialni, że mogłyby zamieszkać tam ze 4 rodziny. Pominę już wystrój i wyposażenie, bo wiadomo, że w grę wchodziły duże pieniądze.
Pan polityk raczej w tym domu nocował niż mieszkał, a tajemnicą poliszynela jest, że większość czasu spędzał u kochanki, za to w domu urzędowała niepracująca żona, gdzie odwiedzał ją jej kochanek. Zatrudnione opiekunki również tam mieszkały, a do sprzątania przychodziły trzy panie.

Mieli niespełna dwuletnią córeczkę, do opieki nad nią były dwie nianie, w tym właśnie moja mama. Do jej obowiązków należało jeszcze ugotowanie wegetariańskiego posiłku raz dziennie. Dowiedziała się, że żadna opiekunka nie zagrzała tam dłużej miejsca, ale nie wiadomo z jakich przyczyn, więc postanowiła spróbować.

Plan dnia był z góry narzucony i tyczył się raczej pani domu, która w większości oddawała się swoim pasjom, czyli malowaniu i ćwiczeniu jogi. Wytyczone na to były godziny, pomiędzy którymi musiała jeszcze znaleźć czas na kosmetyczkę i spotkania z kochankiem. W tym czasie nianie organizowały zajęcia dziecku, zabawy, nauka, drzemki. Jedyna chwila, kiedy ta mała dziewczynka spędzała czas ze swoimi rodzicami, a przynajmniej jedną połową, był właśnie obiad. Zaraz po posiłku matka beznamiętnie żegnała się z córeczką i zamykała się w swojej części domu. Z opowieści mojej mamy, ten właśnie moment był jednym z najgorszych, bo kilkunastomiesięczne dziecko bardzo pragnęło uwagi swojej rodzcielki, tak bardzo, że wyrywało się żeby za nią biec.

Jeżeli myślicie, że matka tuliła chociaż swoje dziecko do snu, to się mylicie. Dawała jej tylko buzi i znikała u siebie, a zajmowały się tym naprzemiennie nianie. To znaczy jednego dnia jedna, następnego druga, bo dziecko spragnione jakiejkolwiek bliskości, trzeba było przytulać kilka godzin, w efekcie spało się z nią w małym łóżku. Kulminacyjnym momentem, w którym moja mama zdała sobie sprawę, że nie wytrzyma tam ani dnia dłużej, była chwila po obiedzie, kiedy pani domu wstała, jej córeczka uczepiła się jej nogi, a ta ją odepchnęła i kazała ją zabrać. Dziecko wrzeszczało "MAMAAAA" w dzikiej rozpaczy, a ta całkowicie to ignorując zniknęła za drzwiami.

Druga niania zwolniła się tego samego dnia. Moja mama pracowała tam... 2 tygodnie. I jak wspomina o 2 za długo, bo patrzenie na to, jak bardzo można mieć w dupie swoje dziecko łamie serce.

PS. W komentarzach zarzucacie, że dziecko nie mogło mieć więzi z matką na tyle, żeby za nią płakać. Opisałam tutaj niecałe dwa tygodnie, więc ciężko stwierdzić jak było przez resztę czasu. Opiekunki zmieniały się praktycznie co chwilę, a jedyną stałą osobą w życiu tego dziecka była ta matka. Podczas posiłku mała siedziała przeważnie u niej na kolanach, w ramkach były zdjęcia z podróży "szczęśliwej" rodzinki, tata wracając dawał jej buziaka, więc jakąś więź jednak mieli.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (183)

#86040

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam chłopaka, K. Poznaliśmy się przez internet. Na początku dosyć sceptycznie podchodziłam do tej relacji, w końcu to człowiek z internetu. Skąd miałam pewność, że nie okaże się psycholem? Jednak to, że nie był całkowicie normalny, okazało się później.

K. mieszkał przed studiami z mamą. W tym samym mieście, niedaleko niego, mieszkali jego dziadkowie, którzy pomagali w opiece. Cały czas sprawiał wrażenie, że uważał, iż jego mama (oraz babcia) są nieomylne. Ciągle porównywał mnie do nich, słuchał się ich, robił, co mu kazały. Wypominał mi, że nie gotuję tak, jak jego mama. Proponował mi, że pokaże mi, jak mam gotować, aby było tak samo, jak u niego w domu. Z czasem poddałam się i zamiast cokolwiek samemu próbować upichcić, zaczęliśmy kupować gotowe obiady (a to w Biedronce, a to w restauracjach).

Pewnego dnia, gdy był u siebie w domu, zapytał mnie, co bym odpowiedziała, jakby poprosił mnie o rękę. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że odmówiłabym, bo za szybko, za krótko się znamy, nie mieszkamy ze sobą. Całkiem dobrze to przyjął, potem powiedział, że zaproponowała mu to jego mama. Stwierdziła, że jestem całkiem normalna, miła i pracowita, to powinien mnie ZATRZYMAĆ, jak jeszcze z nim jestem. Jeszcze dziwniejsze było to, jak podczas zrywania powiedział mi, że jego mama sama podsunęła mu pomysł zerwania ze mną. Widocznie już nie byłam taka miła i pracowita.

W momencie gdy spotykałam się z K., jeszcze studiowaliśmy. On na publicznej uczelni, ja na prywatnej. Wcześniej skończyłam studia 1. stopnia na publicznej artystycznej uczelni, na 2. stopień zdecydowałam się pójść na prywatną artystyczną, gdzie bardziej odpowiadał mi program nauki. Gdy rozpoczęliśmy studia, od razu K. zaczęło przeszkadzać to, że płacę za studia. Mówił, że ja mam łatwiej, bo mam bogatych rodziców (nigdy nie uważałam, że są bogaci, tylko tacy, którzy potrafią zarządzać pieniędzmi). Uważał, że on ma gorzej, bo wychowywała go tylko mama (co z tego, że od długiego czasu miała faceta, prawie jak męża, a do jego wychowania dokładali się dziadkowie). Uważał, że gdyby miał pieniądze, to sam by poszedł na mój kierunek, bo tam nawet nie musiałam się starać, aby się dostać. Wiedział jednak, że w czasie liceum raz w tygodniu jeździłam do dużego miasta na kurs rysunku, a całe weekendy spędzałam na rysowaniu i malowaniu, aby zbudować dobrą teczkę na studia 1 stopnia. Zawsze uważał, że rysunek nie jest ciężki, że wydziwiam, iż tak dużo czasu mi to zajęło. Gdy mu mówiłam, że sam mógł na to wpaść w liceum i dostać się na publiczną uczelnię o prawie takim samym kierunku, mówił, że wtedy o tym nie pomyślał i żalił się, jaki to zły kierunek studiów wybrał (kontynuował na 2. stopniu kierunek z 1.).

Przez to, że chodziłam do prywatnej uczelni, K. uważał, że nie muszę nic robić. Gdy mówiłam mu, że nie możemy się dzisiaj wieczorem widzieć, bo muszę zrobić projekt na uczelnie, wyśmiewał mnie, mówiąc, że ja nie muszę nic robić, bo płacę za studia, więc mnie nie wyrzucą. Potem przechodził do marudzenia o swoim kierunku, jak mu ciężko przeczytać 10 stron na zajęcia, że ja bym chyba zrezygnowała z NORMALNYCH studiów, jakbym była na jego miejscu.

Uważał, że powinniśmy codziennie spędzać ze sobą cały dzień (oczywiście po powrocie z uczelni). Gdy mówiłam mu, że nie mogę, uczelnia, projekt, uważał, że na pewno go okłamuję i go zdradzam.

Właśnie, zdrady. Jak poznaliśmy się bardziej, powiedział mi, że większość jego byłych go zdradzała. Wtedy stwierdziłam, że może źle trafiał albo zaokrąglił, że jedna albo dwie. Ale potem zobaczyłam, że dosłownie jak maniak wypatruje tej zdrady we MNIE. Mam bardziej męskie hobby, więc zwykle potrafię dogadać się lepiej z chłopakami. Od samego początku związku był zły, że mam kolegów, z którymi od czasu do czasu piszę. Gdy w wakacje pojechałam na rozmowę rekrutacyjną na studia, nocowałam u koleżanki. Cały mój wyjazd (w sumie około 24 godzin), pytał się, czy na pewno to koleżanka. Nie chciał mi uwierzyć. Następnie zaczął sprawdzać moją komórkę, czy przypadkiem go nie zdradzam.

Gdy raz pomogłam koledze z instalacją Windowsa (zdalnie, bardziej jako pomoc na Messengerze), kolega wysłał mi wiadomość "dziękuję" i serduszko. Oczywiście K. od razu jak to przeczytał, stwierdził, że z nim sypiam i mam zerwać z nim kontakt.

W czasie wakacji pracowałam w sklepie odzieżowym, aby sobie dorobić i odłożyć trochę pieniędzy. Mimo, że to sklep z ciuchami, to kilku chłopaków się trafiło, w tym jeden kierownik działu. Gdy mówiłam chłopakowi, że zostaję dłużej, aby posprzątać w sklepie, uważał, że go okłamuję i na pewno spotykam się z kierownikiem po godzinach. Zaczął mnie odbierać o 23 lub północy z pracy. Gdy wyjechałam sama z uczelni do innego miasta na artystyczne wydarzenie (proponowałam mu, miał inne plany - imprezowanie z kolegą), kazał mi robić zdjęcia, jak wróciłam do pokoju, aby się mógł upewnić, że jestem w nim sama.

Pewnego dnia, niedługo przed naszą rocznicą poznania się, zalogowałam się z powrotem na portalu, na którym się poznaliśmy i z którego ja nie korzystałam. Wydało mi się dziwne, że K. był ostatnio zalogowany na tym portalu 30 minut temu. Aby się upewnić, zalogowałam się na niego (strona ma możliwość zalogowania się po kliknięciu linka w mailu, natomiast na swojego maila K był cały czas zalogowany u mnie na komputerze, aby sprawdzać rzeczy ze studiów). Wyszło na jaw, że będąc ze mną, K. pisał z innymi dziewczynami, może nie podrywał ich prosto z mostu, ale mówił o mnie jako swojej przyjaciółce, że jest wolny i umawiał się z nimi na spotkania. Załamałam się. Od razu mu to napisałam, on jako niewiniątko powiedział, że przecież nie ma znajomych w nowym mieście, że dla mnie się specjalnie przeprowadził. Nie dogaduje się z chłopakami, więc chciał mieć jakiekolwiek koleżanki, znajome. Następnie zaczął awanturę, że to moja wina i na pewno chciałam go zdradzać, bo po co zalogowałam się na tę stronę? A potem przeszedł do informacji, że on sobie nie życzy sprawdzania jego prywatnych rozmów.

Czemu nie reagowałam? Przez ten czas spokoju idealnie owinął mnie wokół palca. Zamiast myśleć, że to z nim jest coś nie tak, myślałam, że to ze mną. Myślałam, że mi nie ufa, bo może dawałam mu ku temu powody (duże grono kolegów). Gdy byliśmy po zerwaniu w okresie, gdzie może do siebie wrócimy, zdałam sobie sprawę, że nieważne, jak będę się zachowywać, jemu nie będzie to pasowało. Zawsze znajdzie jakiś pretekst, by mi wypomnieć, by zrobić awanturę.

Wszystko skończyło się tak, że znalazł sobie inną dziewczynę (jeszcze cały czas będąc ze mną w oficjalnym związku, o ironio!), której może sobie pilnować do woli.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (124)

#86011

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilku lat czytam piekielnych, ale tym razem postanowiłam podzielić się historią. Dobijającą i niestety prawdziwą.

Opowieść będzie o młodym chłopaku, który ma pecha w życiu. Dla potrzeb chwili nazywajmy go Adam. Historia ta jest na tyle specyficzna, że może dotrze do kogoś odpowiedzialnego za to, że tak być nie powinno.

Adam urodził się na południu Polski, niestety biologiczna rodzina olała go i oddała do adopcji. Został adoptowany wraz z bratem i zamieszkał z rodziną adopcyjną w centralnej Polsce. Warto wspomnieć, że adopcyjna rodzina Adama jest bardzo religijna, w szczególności matka adopcyjna. Adam dorastał, skończył szkołę podstawową, gimnazjum i kontynuował naukę w szkole średniej. W międzyczasie jak każdy człowiek w tym wieku Adam zaczął dorastać i tu zaczyna się istotna część tej historii.

Adam zaczął popadać w konflikt z rodzicami adopcyjnymi, nie mogli się dogadać, rodzice adopcyjni nie chcieli go wysłuchać, spróbować zrozumieć. Jego życiowe wybory były sprzeczne z ich wizją świata. Po kilku miesiącach takiego życia postanowili rozwiązać umowę adopcyjną. To nie jest takie proste, więc wpadli na genialny pomysł. Na czas załatwienia formalności wymusili na sądzie umieszczenie go w młodzieżowym ośrodku wychowawczym. W międzyczasie umowa adopcyjna została rozwiązana, Adam nadal przebywa w ośrodku bez powodu, a sąd jest w trakcie załatwiania formalności związanych z przeniesieniem go do domu dziecka. Do 18 urodzin zostało mu kilkadziesiąt dni. Chłopaka nie chce ani rodzina biologiczna, ani adopcyjna, na dzień dzisiejszy nie ma dla niego miejsca w domu dziecka, a w ośrodku nie powinien być dłużej niż do 18 roku życia.
Jeżeli w ciągu kilkudziesięciu dni nie zostanie nazwijmy to zameldowany sądowo w domu dziecka, nie nabędzie praw należnych takim dzieciom. Czyli chociażby 500 zł miesięcznie do ukończenia nauki, prawa do lokalu chronionego, czy kilku tysięcy złotych wyprawki.
Zastanawiacie się pewnie co stanie się w dniu jego 18 urodzin?
Stanie przed wyborem idzie pod most z końcem marca, albo składa wniosek o przedłużenie pobytu w ośrodku do ukończenia 2 klasy i idzie pod most w czerwcu.

Pewnie zastanawiacie się jakiej zbrodni dokonał ten biedny chłopak, że ma aż tak przerąbane? Co takiego stało się, że gorliwa katolicka rodzina wyzbyła się po kilkunastu latach adopcji dziecka? Dlaczego sąd pozwolił żeby umieszczono go z trudną młodzieżą w ośrodku? Adam jest gejem i to według powyższych jest zbrodnią.

Pracuję w ośrodku w którym przebywa Adam i zastanawiam się jak mogę mu pomóc. Rozmawiałam już z znajomym prawnikiem, rozłożył ręce i powiedział, że jedyną opcją jest modlić się żeby znalazło się miejsce w domu dziecka, a sąd zdążył dopełnić formalności. Inaczej siana latami homofobia i niewydolny system prawny zniszczą chłopaka u progu życia.

Macie jakiś pomysł?

Polska

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (175)

#85968

przez ~Amnestia06 ·
| Do ulubionych
Moja szwagierka całe życie "gnoiła" mnie za sposób wychowywania dzieci… ale od początku.

Ja w dzieciństwie bardzo często byłam pozostawiana sama sobie i to dosłownie, bo rodzice często jeździli na jakieś wyjazdy służbowe, więc mając 10 lat na spokojnie zostawałam sama w domu na dwa dni.
Nauczyło mnie to odpowiedzialności i zaradności, ale nauczyło też tego, że "nie potrzebuję" rodziców w tak dużym stopniu w swoim życiu.
Oni gdzieś tam byli, ale na innym torze. Moi rodzice też nigdy ze mną nie rozmawiali o moim życiu, planach, nie interesowali się tym, co robię.
Nie chcę się rozpisywać, ale skutek był taki, że o niczym im nie mówiłam, nie wiedzieli nic o moim życiu. Gdy zaczęłam się spotykać z moim teraźniejszym mężem, to dopiero po dwóch latach się dowiedzieli, że kogoś mam, a mojego wybranka poznali dopiero po sześciu latach naszego związku. Absurd, prawda?

Postanowiłam, że tego nie chcę, że nie chcę tak samo wychowywać moich dzieci. Dlatego gdy moje dzieci mnie potrzebowały, to byłam, porzuciłam pracę w korpo i otworzyłam własny biznes, dzięki czemu miałam elastyczny grafik.

Zawsze szczerze rozmawiałam z dziećmi i zawsze traktowałam je jak równych sobie, chciałam, by czuły, że jestem ich przyjaciółką.
Oczywiście nie popadajmy w skrajność, w domu były zasady i przede wszystkim byłam matką, ale też przyjaciółką, nie katem czy kimś, kto, tak jak moi rodzice, traktował dom i dzieci jak obowiązek.

Moja córka Majka mówi mi o wszystkim, nie osądzam jej, nie oceniam, wspieram swoimi radami, mówię jej, gdy coś mi nie "pasuje". Tak samo mój syn nie ma problemu, żeby poradzić się w sprawie seksu, wprost mi powiedział, kiedy miał zamiar pić alkohol czy palić papierosy, nie ukrywał się, dzięki czemu nie czuł, że to jakiś "zakazany owoc" i (na szczęście) jego przygoda z papierosami skończyła się na jednej paczce.

Wiem, że dla wielu to chore, a ja nie umiem tego dobrze wytłumaczyć, bo dzieci naprawdę mają postawione granice i są naprawdę zaradnymi młodymi ludźmi.

Przeciwne rozumowanie miała moja szwagierka. Całe życie opluwała mnie, że nie jestem matką, że krzywdzę dzieci, że nie powinnam się wtrącać w ich życie i pozwalać, by robiły, co chciały. Jej sposobem wychowania były kary i bicie. Jej syn Kacper był typowym zastraszonym dzieckiem i w wieku 17-stu lat wpadł w narkotyki. Szwagierka nic nie wiedziała, a ja się dowiedziałam od Majki, która nie bała się, że gdy mi to powie, to ją zleje i wyrzucę z domu.

Miałam ochotę nic nie mówić szwagierce, ale było mi szkoda młodego, więc po rozmowie z mężem postanowiliśmy pojechać do nich. Kacper już wtedy miał 18 lat, a szwagierka dostała furii, wyskoczyła do niego z rękami, zaczęła go szarpać, wyzywać od niewychowanych gó%#niarzy i sku$%synów. Nic nie powiedziałam, wstałam i z mężem wyprowadziliśmy stamtąd zapłakanego Kacpra. I więcej do domu nie wrócił.

Tamtego wieczora po dojechaniu do domu przytuliłam go, a on wyznał, że nie wie, czy kiedykolwiek ktoś go przytulał. Rozmawialiśmy z nim wraz z mężem całą noc i postanowiliśmy, że może się do nas wprowadzić, ale na naszych warunkach.

Kacper z miesiąca na miesiąc coraz bardziej się otwierał, z początku było mu ciężko, bo nie rozumiał tego, jak można dorosłym otwarcie mówić o tym, co się czuje, myśli i robi bez dostania kablem po plecach.

Dziś chłopak ma 26 lat i naprawdę poukładane w głowie, a szwagierka?
Rozpowiada, że zniszczyłam jej rodzinę, że moje bezstresowe wychowanie wpędziło jej syna w prochy (?!). Winnych widzi wszędzie, tylko nie w samej sobie. Nie mam do niej pretensji, jestem jej wdzięczna, że dzięki niej zyskałam drugiego syna.

Jednak coś w tym jest, że widzimy drzazgę w cudzym oku, nie dostrzegając belki we własnym.

Stolica

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (220)

#85953

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwie historie, ci sami bohaterowie, ale opowieść z dwóch różnych perspektyw. Jako tło akcji proszę wyobrazić sobie hermetycznie zamkniętą społeczność polskiej wsi.

Historia życia Marzeny wg JEJ SŁÓW: najmłodsza z piątki rodzeństwa, obarczona wadą wrodzoną. Od dziecka o kulach, powykręcane stawy i kręgosłup. Zawsze wyszydzana, nikt jej nie bronił, własne rodzeństwo robiło jej paskudne dowcipy, nikt się nie będzie nad niedorajdą litował. Wyszła za mąż bez miłości - jej ojciec dogadał się z jej przyszłym mężem na temat połączenia gospodarstw i majątku.

Małżonek to zły człowiek: bił, pił, kradł, ona nieszczęśliwa z małym synkiem. Kilka lat po zawarciu małżeństwa Marzena poznaje Stanisława - on ponad 20 lat starszy od niej, dwoje dorosłych dzieci, Marzena jest prawie w ich wieku. Stanisław też jest nieszczęśliwy w swoim małżeństwie - żona pijaczka, nierobotna, zła kobieta.

Marzenę i Stanisława połączył romans, po niedługim czasie owocuje "wpadką". Piątka rodzeństwa Marzeny oraz jej rodzice wyrzekają się, wyganiają z domu, palą jej odzież i osobiste rzeczy. Jej synek razem z mężem zostają na gospodarstwie, mężowi w sumie ta zdrada wisi bo ma syna, gospodarstwo, pieniądze i nową babę gdzieś na boku. Marzena nie zostaje ujęta w testamencie ani spadku ziemi i gospodarstwa, nie może widywać się z synem, ma zakaz powrotu na wieś bo "pobijemy kaleką dziwkę".

Tymczasem Stanisław zostawia żonę, jego dorosłe dzieci go nienawidzą bo zdradził ich matkę i będzie miał bękarta. Marzena i Stanisław zaczynają nowe życie - ubogie, ale z miłością. Po pierwszym synku pojawia się drugie dziecko - dziewczynka, budują wspólne gniazdo i tak już żyją razem dosyć długo - Marzena obecnie zaraz ma 50 lat, Stanisław jest po 70-tce. Dzieci z pierwszych małżeństw utrzymują z nimi stały, choć chłodny kontakt ograniczający się do wymuszonych życzeń na urodziny/Święta itp. Ani Marzena ani Stanisław nie zabiegają specjalnie o kontakt z rodzinami.

A teraz historia życia Marzeny wg jednej z JEJ SIÓSTR: najmłodsza z piątki rodzeństwa. Od dziecka o kulach, powykręcane stawy i kręgosłup. Rozpieszczona, chamska, zadzierająca nosa. Konfabulant, manipulator, pyszałek. Za byle dowcip, byle krzywe spojrzenie potrafiła mścić się na różne sposoby. Rodzice ją faworyzowali, zawsze jej wierzyli - bo najmniejsza, bo kaleka. Już jako nastolatka powtarzała rodzeństwu, że rodzice przepiszą jej całą ziemię, a ona ich wyrzuci z domu i nie podzieli się gospodarstwem z rodzeństwem. Z czasem rodzice Marzeny orientują się jaki gagatek z niej wyrasta, gospodarstwo i ziemia idą do podziału na całe rodzeństwo, ujęty w spadku zostaje również świeżo upieczony mąż Marzeny. Ona w małżeństwie nudzi się, szuka przygód i wrażeń pod sklepem, okrada Męża, nie zajmuje się synkiem. Na rodzinę spada wieść o zdradzie, o dziecku "wpadce".

Marzena oznajmia, że jej mąż ma się pakować, że w domu zamieszka jej nowy partner. Mąż się nie zgadza (syn, gospodarstwo, świeżo wybudowana własnymi rękoma chałupa, a ona chce tu z nowym gachem mieszkać?), więc Marzena mówi że odchodzi i w dupie ma syna, męża, gospodarstwo. Mąż mówi droga wolna, ale powrotu już tu nie masz. Rodzice Marzeny z żalu do córki zmieniają testament - to co ona miała dostać zostaje przepisane na jej porzuconego synka. Rodzeństwo przestaje mieć z nią kontakt, bo nie wiadomo gdzie mieszka.

Od małego wiedziałem, że jestem ukochanym przez rodziców dzieckiem. Wiedziałem, że gdzieś tam mam przyrodnie rodzeństwo - syna mamy i dzieci taty, ale oni nie chcieli mnie znać tak samo jak dziadkowie i wujostwo. Mama mówiła, że nazywali mnie bękartem. Od małego karmiła mnie opowieścią, że miała trudne życie, że jej kalectwo i miłość do mojego taty sprawiły, że nie mam kontaktu z dziadkami i wujostwem, że nie mam jakiejś tam ziemi i jakiegoś tam majątku. Że oni byli poszkodowani przez własne rodziny, dlatego z nikim się nie widujemy. Zarzekali się, że w sumie mogę liczyć tylko na moją siostrę, z którą mam wspólną mamę Marzenę i tatę Stanisława, a na syna mamy i dzieci taty nie mam co liczyć.

Z wiekiem uświadomiłem sobie, że rośnie we mnie nienawiść do ludzi, którzy skrzywdzili, wygnali moją mamę. Nie znałem ich, jej rodzeństwa, dziadków, swojego rodzeństwa, ale i tak ich nienawidziłem. Dopiero po dwudziestu paru latach udało mi się usłyszeć historię z drugiej perspektywy, od ciotki, jednej z sióstr mamy. Zrozumiałem, że w życiu nic nie jest czarno-białe.

Zrozumiałem, że nie warto mieć złych myśli i karmić się złymi emocjami. Wybaczyłem wszystkim: wybaczyłem mamie, za to że podsycała we mnie gniew, który sama nosiła; wybaczyłem wujostwu, za to że nie chcieli mieć kontaktu z siostrą, która kalectwem usprawiedliwiała wszystkie swoje życiowe wybryki; wybaczyłem rodzeństwu przyrodniemu za to, że oni nie potrafią wybaczyć zdrady swojej mamy / swojego taty; w końcu wybaczyłem sobie - przestałem myśleć o sobie jako o bękarcie i zacząłem cieszyć się życiem.

Błędy mojej całej rodziny, ich cała chora historia nie są moim garbem. Ich nienawiść, żale, piekielne zachowania nie będą częścią mojej genealogii. Mam zostać za chwilę mężem i ojcem i ufam sobie, że będę dobrym mężem i ojcem, bo nie ciąży na mnie żadne piętno nieudanego dziecka, nieudanych rodziców.

wieś

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (229)

#85918

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Leci mi dziewiąty rok na obczyźnie, w tym roku stuknie mi trzydziestka.

Właśnie moja mama przyznała w rozmowie telefonicznej, że nie ma pojęcia, gdzie pracuję, czym się zajmuję i jak w ogóle wygląda moje życie.

Na moje pytanie, dlaczego nigdy nie zapytała, odpowiedziała, że przecież żyję w grzechu i tylko to jest najważniejsze. Jak z tego grzechu wyjdę (czyli wezmę ślub z wieloletnim partnerem), to wtedy będziemy mogły porozmawiać o reszcie.

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (208)

#85912

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Relacje rodzinne to trudna kwestia i im jestem starsza, coraz częściej zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, czy jednak z moimi "najbliższymi".
Poruszę dwie kwestie (jest ich dużo więcej, ale ostatnio te dwie najbardziej mnie irytują).

1. W domu rodzinnym nie mieszkam już od prawie 10 lat - wyprowadziłam się na studia ponad 100km dalej i tak już osiadłam w nowym, większym mieście. Raz na jakiś czas wpadam w wolny weekend do mamy, wówczas spędzamy razem całą sobotę i niedzielę. Nadmienię, że rodzicielkę odwiedzam głównie za jej namowami: bo na zakupy razem chciałaby pojechać, nowy film w kinie zobaczyć albo może bym, to ciasto takie dobre upiekła... Odbieram to (być może błędnie) jako takie "tęsknię" tylko, że na okrętkę.

Jak już przyjeżdżam to regułą stało się, że te zakupy to nie takie ważne jednak, Zenek w pracy mówił, że film, na który chciała iść jednak jest głupi i już nie chce, a poza tym to siedźmy w domu, bo pogoda brzydka. A, i ciasta też mam nie robić, bo ona kupiła już w cukierni jakieś gotowe i nie będziemy marnować.
No i siedzimy. Jak zrobię kawę i spróbuję zacząć rozmowę pt. "Ty mów co u Ciebie, ja Ci powiem co u mnie" to jedyne o czym mamie się chce rozmawiać to o tym, że Grażyna w pracy to kwiatków w biurze nie podlewa, a Kryśka przechodzi za miesiąc na emeryturę. Próba podjęcia poważniejszych tematów kończy się "aaa nic, no co tu może być słychać na tej wiosze, u mnie to się nic nie dzieje".
Z kolei moje tematy są kwitowane nieśmiertelnym "aha, to dobrze". Nieistotne, czy mówię o redukcji etatów w mojej firmie, czy wyborze obrączek na mój zbliżający się ślub.

Zupełnie inaczej jednak to wygląda, gdy do mamy zadzwoni któraś z koleżanek. Wtedy telefon jest w użyciu przez 1,5-2 godziny, z pokoju mamy dochodzą gromkie śmiechy i jakoś tematy do rozmów się nie kończą. Przyznaję, boli mnie to i wkurza, bo w takich sytuacjach po prostu nie wiem, po co ona w ogóle mnie zapraszała. Granica została przekroczona, gdy podczas ostatniej wizyty udało mi się namówić rodzicielkę na rundkę po sklepach (o czym wspominała telefonicznie, że chce, ale jak doszło co do czego, to już jej się odwidziało). Podczas przechodzenia z parkingu do galerii, czyli dosłownie 20 minut po wyjściu z domu do mamy zadzwonił telefon. Koleżanka. Następne 3 godziny (nie przesadzam, 3 bite godziny) mama oglądała i wybierała bluzeczki raz po raz komentując "a mówię Ci Bożenko, ta moda to taka nieładna teraz, nic mi się nie podoba!" - czyli nie było to nic ważnego, bo oczywiście zrozumiałabym, gdyby koleżanka dzwoniła z czymś wymagającym omówienia w tej chwili. A ja? Snułam się względnie potulnie za rodzicielką, wypaliłam przed wejściem kilka papierosów i poczekałam, aż mama skończy. I zakupy i rozmowę. Była bardzo zdziwiona, że do domu wracałyśmy w milczeniu, bo byłam zbyt podminowana, by z nią rozmawiać.

2. Jako dziecko nie byłam popularna wśród kuzynów w zbliżonym do mojego wieku. W zasadzie nie wiem czemu, bo owszem, byłam najmłodsza, ale różnica wieku wynosiła 2-3 lata, więc nie była ogromna. Podobno śmiesznie się denerwowałam, więc szybko stałam się obiektem wyśmiewania z każdego możliwego powodu. Najbardziej zapamiętałam notorycznie zamykanie na balkonie na 2 piętrze (wpuszczała mnie babcia, jak sobie o mnie przypomniała, bo dom był duży i większość dnia spędzała na dole), zanurzenie mojej ręki siłą w klozecie i polewanie mnie wodą z węża ogrodowego. Pamiętam też zniszczone książki/zeszyty, w których rysowałam, chowanie moich butów itd. Babcia się śmiała, bo to takie dziecinne żarty i "jak Ci przeszkadza to się im odpłać tym samym!", mamie może było trochę przykro, ale nic nigdy z tym nie zrobiła poza krzyczeniem na mnie, że znowu płaczę i dlaczego nie chcę jechać na urodziny babci, co ja sobie wyobrażam.

Teraz już jesteśmy wszyscy dorośli, jakiejś strasznej traumy nie mam, ale w dalszym ciągu nie lubię kuzynostwa. No nie lubię i już, nadal pamiętam te wszystkie sytuacje i najchętniej nie utrzymywałabym z nimi kontaktu wcale. Bardzo dziwi mnie zachowanie rzeczonego kuzynostwa, ponieważ wydają się całkowicie tego nie pamiętać. Jestem regularnie zapraszana na śluby, kilka razy odmawiałam bycia chrzestną, wysyłają mi życzenia świąteczne/urodzinowe, a będąc w moim mieście dzwonią z pytaniem o spotkanie, bo przecież tak dawno się nie widzieliśmy. Kiedy mama wygadała najstarszemu kuzynowi, że będę w delegacji w jego obecnym mieście kuzyn od razu zadzwonił z propozycją przenocowania mnie, żebym nie musiała płacić za hotel i był szczerze zdumiony moją odmową.

Nie wiem kiedy i z jakiego powodu przestałam być tą beksą, z której można się śmiać i stałam się partnerką w rozmowie i osobą godną zaproszenia do swojego domu. Z mojej strony kontaktu nie ma wcale. Telefony odbieram, ale sama nie dzwonię, za życzenia dziękuję, choć sama ich nie wysyłam itd.
Dla mnie po prostu to są ludzie, którzy naprawdę napsuli mi mnóstwo krwi i wpędzili w kompleksy i nie odnajduję przyjemności w spotkaniach z nimi.
Może jestem nadmiernie mściwa, ale wydaje mi się, że inaczej byłoby gdyby choć raz którykolwiek z kuzynów powiedział, że za dzieciaka głupio wyszło, przepraszam, albo jakkolwiek inaczej dał znać, że pamięta. A tu nic, wręcz przeciwnie! W ostatnie Boże Narodzenie przy stole wspólnie sobie wspominaliśmy jak śmiesznie uciekałam, gdy śmieszki próbowały zamknąć mnie w kurniku.

W przypadku obu powyższych historii nie mam pojęcia, jak powinnam zachować się dalej. Czy zwracać mamie uwagę czy zaakceptować to, jak jest i nie odwiedzać jej wcale, jak traktować kuzynostwo? Czy ja w ogóle zbyt wiele oczekuję, że chciałabym być choć odrobinę szanowana? Dla mnie totalnym brakiem kultury jest odbierać telefon w towarzystwie, jeśli to nic pilnego, a co dopiero gdy się widzi jedyną córkę raz na kilka miesięcy. A zachowań pozostałych członków rodziny to nawet nie skomentuję, bo same niecenzuralne słowa cisną mi się na język. Najbardziej wkurza mnie to, że nie mogę nic poradzić na ich obecność w moim życiu (choć sporadyczną).

rodzina

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (162)

#85901

przez ~zabajona ·
| Do ulubionych
Jak się dowiedziałam, że byłam duffem.

Z Iwoną byłyśmy przyjaciółkami od zawsze. Nasi rodzice mieszkali obok siebie, więc byłyśmy sąsiadkami od najmłodszych lat. Ona trochę bogatsza i zgrabniejsza - ja trochę biedniejsza i pulchniejsza. Wydawało mi się, że jesteśmy dobrymi przyjaciółkami, takimi od serca. Zwierzałyśmy się sobie ze swoich problemów, ja jej pomagałam w nauce, ona mi z wychodzeniem do ludzi (zawsze miałam problemy ze sobą). Wydawało mi się to szczere.

Lata mijały. Szkoła, studia, praca, a przyjaźń trwała niezmiennie.

Na Sylwka byłyśmy na wspólnej imprezie u znajomych. Wynajęty lokal, trochę szyku, trochę elegancji, ale na luzie. Gdzieś w tłumie się rozdzieliłyśmy, a że trochę mnie przyparło, to postanowiłam pójść do toalety. Byłam w kabinie, kiedy Iwona weszła ze swoją koleżanką:

- Iwka, weź ty mi wytłumacz czemu się prowadzasz z takim pasztetem jak zabajona?
- A wiesz, w przedszkolu to mama kazała mi się z nią kolegować, bo byłyśmy sąsiadkami, a później w szkole ją tak ciągałam i chyba mi to z przyzwyczajenia zostało, bo ona zawsze taka brzydka i gruba była, więc przy niej po prostu wyglądam na ładniejszą. Poza tym wiesz - jak się bawię z Filipem, to zawsze mogę powiedzieć, że z zabajoną się widziałam, jakby się Marcin pytał, bo ona taka roztrzepana, że i tak dni jej się zlewają, więc sama wiesz....

Marcin jest moim bratem ciotecznym, którego poznała 5 lat temu na moich urodzinach, a dziś są narzeczeństwem. Mają się pobrać w czerwcu. Świat mi się rozsypał. Przecież nawet jak mu powiem, to mi nie uwierzy.

przyjaciółka

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (154)

#85891

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mózg właśnie wypłynął mi uszami, a szczęka nadal leży na podłodze.

Mam [k]oleżankę, która jest lesbijką i jest w szczęśliwym związku. Dziewczyny są razem już od dobrych 6 lat i wszystko super im się układa i niestety "prawie" wszyscy to zaakceptowali.
[M]atka koleżanki to krótko mówiąc wariatka. Niby akceptuje sytuację, ale przy każdej możliwej sytuacji dogryza im jak tylko się da. Partnerkę córki wyzywa i nawet jej groziła, że jak nie zerwie z K, to stanie jej się krzywda. Przy okazji bez przerwy chodzi za K z żalami i tekstami, że ona chce mieć wnuki.
Kiedy K opowiedziała mi o tym, co odwaliła kilka dni temu jej matka, normalnie zmiotło mnie z planszy.
Oznajmiła K, że ma pilną wizytę u lekarza i czy K może ją zawieźć, co dla świętego spokoju zrobiła.
Jak się okazało chodziło o ginekologa. M próbowała zaciągnąć K podstępem do ginekologa i namówić ją na in vitro.

głupota ludzka

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (203)
zarchiwizowany

#85857

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
...mówiąc o rozpieszczonych bachorach ..bo z takim tematem się tutaj zetknęłam . Mogę odpowiedzieć swoją historię .Rzecz dotyczy się relacji moich mojego partnera i jego ech ....13 letniej córki ...Przez pewien okres blisko 4 lata mieszkałam.z Jeleniej Górze razem ze swoim Partnerem który był po rozwodzie i miał z poprzedniego związku córkę dzisiaj już 13 letnia którą zabierał do siebie zawsze weekendy . Była to dla mnie prawdziwa gechenna co weekend jego wówczas 11 letnia córka przywolywala ojca do siebie do łóżka a ten zostawiał mnie samą w sypialni i szedł spać do niej ! Trwalo to dwa lata ! Przychodził do mnie po to żeby się ze mną kochać a po tem wracał z powrotem do niej ! .trwalo to do jej 12 roku życia a wtedy dostała swoją pierwszą miesiączkę ona nadal przywoływała ojca do swego łóżka ! W końcu miałam tego dość i i stwierdziłam że nie będę dłużej tego tolerować ! Powiedziałam jej że jest już na tyle duża że powinna nauczyć się zasypiać bez ojca ta się rozpłakała zaczęła wyzywac mnie od wrednych . Mój partner nie bronił mnie tylko przytakiwał swojej córce głaskał ja i mówił że z że najbliższy poniedziałek pakuje mi walizke odwozi spowrotem do domu ! ..to nie zdarzało się jego córka zwracała mi uwagę że mialam zbyt głęboki delkolt szeptała cicho ojcu do ucha że cycki mi widać albo przypadkowo stałam w biustonoszu w domu tyle że byłam odwrócona od niej do tyłu plecami ta zaczęłą się bulwersować ona sobie tego nie rzyczy itp kiedy była u nas . ..najdziwniejsze jest to co kiedyś mój partner powiedział do niej w mojej obecności że jest taka piękna że mógły być jej chłopakiem ! ... Poczułam się bardzo nieswojo ..jak również będąc już 12 letnia mając miesiączkę ona siadala mu na kolanach ! ....raz była sytuacja kiedy poszliśmy razem w trójkę na festyn spotkaliśmy tej znajomego mojego partnera on zapytal ja stałam.z boku a on z córką trzymali się ręce czy to twoja dziewczyna ?? Nie to moja córka a on wygldacie jak para ! Jak chłopak z dziewczyną ...

Jelenia góra

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (172)