Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

groszkowa

Zamieszcza historie od: 22 listopada 2010 - 17:55
Ostatnio: 12 października 2016 - 23:51
  • Historii na głównej: 19 z 24
  • Punktów za historie: 13797
  • Komentarzy: 183
  • Punktów za komentarze: 1571
 
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
12 października 2016 o 23:51

@LittleM: ja właśnie w ten sposób zapisałam do przedszkola swojego syna, tak jak pisze Sintra. W normalnej rekrutacji bym nie miała szans (obydwoje pracujemy, wszyscy zdrowi i tak dalej), do żłobka chodził prywatnie, a w związku z tym przetasowaniem sześciolatków i brakiem miejsc dla trzylatków, w naszej placówce były tworzone państwowe grupy dla dzieci od 2,5 lat. I tak bez kolejek załapałam się od września z moim 2,5 latkiem na państwowe przedszkole w Warszawie (cuda, cuda!). Popytaj u siebie w prywatnych przedszkolach, może coś się uda. A że placówki nie są z gumy i fizycznie budynku nie rozciągniesz, to proponuję pytać w tych stosunkowo niedawno pootwieranych, one prędzej dostosują się do wymagań hm, "rynku".

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 12 października 2016 o 23:58

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
7 października 2016 o 16:50

W portfelu były karty kredytowe. Na każdej karcie jest numer na infolinię banku. Telefon na infolinię, dzień dobry, znalazłam kartę/portfel waszego klienta takiego i takiego, numer karty taki i taki, proszę skontaktować się z klientem i przekazać, że portfel jest do odbioru tu i tu. Aż dziwne, że nikt na to nie wpadł. Próbowałam kiedyś oddać portfel na komisariat, zbyli mnie. Żeby odnieść do sklepu, pod którym go znalazłam, bo facet pewnie go szuka. Aha. Po telefonie do banku, który wydał jedną z kart z portfela, w ciągu 10 minut skontaktował się ze mną właściciel zguby. Wszyscy zadowoleni. Nic nie zginęło.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 13) | raportuj
18 października 2015 o 13:55

Taa, widać nic się tam od lat nie zmieniło. 13 lat temu zmarł tam mój dziadek - pamiętam jak dziś. Był po operacji, majaczył, nie wiedział, co się dzieje. Umierał. Wyrwał sobie cewnik, wszystko ubrudził moczem. Pretensje personelu, że nie upilnowaliśmy i że znowu trzeba zmieniać pościel. Jego łzy, przerażenie. I na nasze pytanie, czy już nic nie można zrobić, czy podać coś na ból - wzruszenie ramion. Ja, 10 lat temu, piętro czy dwa niżej i walka o godność osobistą z durną salową, która uznała sikanie do basenu przy obcych ludziach (odwiedzających) za zupełnie normalne i nie rozumiała moich obiekcji. Zresztą, pisałam już o tym tutaj. Trzy lata temu wzywałam karetkę do męża. "Tylko nie do kolejowego" - ratownicy wymienili porozumiewawcze spojrzenia i przewieźli go na Wrzesin. Widać wiedzą, co tam się dzieje.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 13) | raportuj
13 października 2014 o 13:02

Ech, chciałabym nie wierzyć w takie historie, ale odkąd jedna z takich pań usiłowała mnie wysadzić z miejsca oznaczonego dla kobiet w ciąży, bo jej się bardziej należało, uwierzę we wszystko. Byłam wtedy w 9 miesiącu ciąży, tydzień przed porodem.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 7) | raportuj
24 kwietnia 2014 o 20:13

Podobną kalkulację uczyniłam chcąc zapisać synka do żłobka. I wyszło mi, że aby móc wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim, najpierw muszę się z tej pracy zwolnić, rozwieść z mężem, załatwić orzeczenie o niepełnosprawności, kilka razy wynieść coś ze sklepu bez płacenia i pożyczyć od sąsiadki dzieciaka. Bo tylko będąc samotną, niepełnosprawną, bezrobotną matką więcej niż jednego dziecka w wieku przedszkolnym/żłobkowym, objętą nadzorem kuratora, mam szansę zebrać wystarczającą ilość punktów, żeby zapewnić Dziedzicowi miejsce na liście przyjętych. Albo zacząć pracować po 20 godzin na dobę, żeby zacząć zarabiać wystarczająco dużo, żeby nie oddawać całej wypłaty opiekunce bądź prywatnemu żłobkowi.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
15 grudnia 2013 o 16:38

A tego przecinka tam nie ma, tylko nie mogę edytować :(

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
15 grudnia 2013 o 16:36

Z tego, co tłumaczyła mi psychiatra - elektrowstrząsy stosuje się na depresję lekoodporną. Ma to potwierdzone działanie - kiedy leki, nie działają, ten sam efekt uzyskiwany chemicznie można uzyskać przez delikatną stymulację elektryczną pewnych obszarów mózgu. Tak ja to zrozumiałam, ale może wypowie się specjalista :)

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 18) | raportuj
15 grudnia 2013 o 16:24

@mijanou - chciałam odnieść się do Twoich wypowiedzi pod poprzednią szpitalną historią, ale ponieważ temat się rozszerzył, odezwę się tu. Moje wspomnienia z psychiatryka, częściowo pokrywają się z tymi opisanymi w tej i tej drugiej historii, a częściowo są zupełnie odmienne. Było to wprawdzie 12 lat temu, ale... - mieliśmy na oddziale anorektyczkę, która żywiona była tym samym, co reszta pacjentów. Przy posiłkach siedziała z nią pielęgniarka, dostawała większe porcje, żeby trochę ją oszukać, że zjadła więcej, bo zawsze zostawiała na talerzu co najmniej połowę. Potem pielęgniarka siedziała przy niej jakieś 2 godziny, żeby częściowo przynajmniej ten posiłek strawiła. Ponad to miała dodatkowe posiłki, gęste soki owocowe, ekstra porcje warzyw. Jedzenie w formie płynnej miała podawane wyłącznie w dniach, kiedy się buntowała, zakładano jej wtedy sondę i karmiono siłą. - co do nieprawidłowości w szpitalach, nadużyć i nie zgłaszania tego rodzicom - nie każdy, kto trafia do szpitala, trafia tam z troski rodziców lub opiekunów. Część była kierowana przez placówki opiekuńczo-wychowawcze, część przez kuratora jako alternatywa poprawczaka, część przez ośrodki pomocy społecznej. Nie zawsze było się komu poskarżyć na złe traktowanie, jeśli w domu wcale nie było lepiej. Myślę też, że pobyt w szpitalu psychiatrycznym dla niektórych jest sam w sobie na tyle dużą traumą, że nie mają siły się skarżyć albo nie mają świadomości, że pewne zachowania personelu są nieprawidłowe.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
15 grudnia 2013 o 14:11

@archeoziele: nie wygląda to tak, jak w "Locie nad kukułczym gniazdem" i nie kończy tak jak w filmie, ale jest stosowane. Też byłam w szoku, jak się dowiedziałam od psychiatry.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 10) | raportuj
15 grudnia 2013 o 14:08

@Bakemono - "Weź się w garść, niech ci ojciec pasem w tyłek przyleje, to ci się ręka od razu zrośnie, a nie jakieś gipsy ci w głowie." - pozwolisz, że ten tekst sobie pożyczę i sprzedam następnej osobie, która udzieli mi złotej rady pt. weź się w garść albo stwierdzi, że depresja to nie choroba, bo przecież wyglądam normalnie?

[historia]
Ocena: 23 (Głosów: 23) | raportuj
7 grudnia 2013 o 22:57

Na najpopularniejsze tego typu forum weszłam raz i uciekłam z krzykiem :P Zarejestrowałam się zupełnie gdzie indziej po upewnieniu się, że piszące tam kobiety mają zdrowe podejście do ciąży i macierzyństwa. A od mam z doświadczeniem całkiem dużo się dowiedziałam :) Ale mam nadzieję nie zapaść na odpieluszkowe zapalenie mózgu zaraz po porodzie - mąż ma przykazane, żeby w takim przypadku odstrzelić mnie dla dobra ludzkości.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 18) | raportuj
7 grudnia 2013 o 17:44

Pani Pączek zafunduje sobie cukrzycę ciążową i będzie musiała trzymać dietę albo urodzi pięciokilogramowe dziecko... i jeszcze pożałuje swoich pączków. Nie rozumiem takiego postępowania - kobieta w zdrowo rozwijającej się ciąży potrzebuje ok 300 kalorii więcej, niż normalnie. Tak przynajmniej twierdzi mój ginekolog. I w pojedynczej ciąży nie powinno się przybrać więcej niż 10 kg - dziecko+wody płodowe+krew. A ja patrząc na koleżanki z "ciężarowego" forum wyjść nie mogę z podziwu, jakim cudem w 7 miesiącu mają na liczniku +18kg, bo ja nadal mam wagę na minusie. Zdrówka dla maluszków :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
31 października 2013 o 22:56

@Zagurski: Sorry, ale zwątpiłam. Nie napisałam, że nie widzi. Ale jej niepełnosprawność jest widoczna. I jeśli już to "niewidomą" bądź "niedowidzącą". To raz. Porusza się zasadniczo za pomocą własnych nóg i tego, co jej z mięśni zostało. I chyba "o kuli" tak samo jak "o lasce" jest poprawne. To dwa. Pani na polskim nie nauczyła, że nie ma takiego związku frazeologicznego jak "w każdym bądź razie"? "W każdym razie" albo "bądź co bądź". Po trzecie. Niezależnie od kontekstu.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
2 października 2013 o 12:48

Słuchajcie, tu nie chodzi tylko o tajemnicę lekarską (która moim zdaniem w tym przypadku nie została naruszona), ale o każdą sytuację, w której opowiadający historię jest w jakiś sposób zobowiązany do zachowania dyskrecji. Niech każda z osób pracująca z klientem przeczyta swoją umowę - nieważne, czy chodzi o pracownika telemarketingu, infolinii, stacji benzynowej, sklepu, recepcji, zakładu pogrzebowego czy służby zdrowia. W każdej umowie znajduje się zapewne zapis mówiący o ochronie danych osobowych i nieujawnianiu osobom trzecim treści rozmów czy korespondencji z klientem oraz poufnych danych tychże klientów. A teraz niech każdy z takich pracowników przypomni sobie, ile razy powiedział komuś "słuchaj, miałem takiego klienta...". Ile z historii na tym portalu (przed zmianą będącym portalem o klientach z piekła rodem) dotyczy właśnie opisów sytuacji na linii klient-obsługa klienta? I nikt nie widzi w tym nic złego. Albo sąsiad piekielny. Też może rozpoznać siebie w jakiejś historii i poczuć się urażony, bo przecież przedstawione piekielne zachowanie ośmiesza go i psuje jego dobre imię. Piekielna pani ze sklepu, kichająca na pieczywo. Kasjerka nie wydająca grosza. Niesprawiedliwy nauczyciel, pan Miecio spod sklepu, hydraulik, który założył starą uszczelkę zamiast nowej, kierowca, który o mało nie rozjechał nas na pasach, pani z windykacji, telemarketer sprzedający żyletki czy lekarz z przychodni, który nie rozpoznał zapalenia wyrostka... Ale właśnie o tym jest ten portal, o piekielnych i nikt się nie zastanawia, czy dodanie historii jest w jakimś stopniu moralnie usprawiedliwione.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
2 października 2013 o 12:31

@kuli: Zauważ, że bank oceniając zdolność kredytową bierze pod uwagę oprócz dochodu takie czynniki jak zawód potencjalnego kredytobiorcy, wykształcenie, status mieszkaniowy, stan cywilny, osoby na utrzymaniu, osoby pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym, obciążenia finansowe, dochód z innych źródeł niż stosunek pracy/umowa cywilnoprawna/działalność gospodarcza - właśnie po to, żeby ocenić, czy w razie chorobowego albo utraty pracy kredytobiorca będzie w stanie wywiązywać się z długoletniego zobowiązania, jakim jest spłata kredytu. Jeśli analiza powyższego (i pewnie jeszcze innych czynników, o których nie mam pojęcia) wykazałaby, że jednak nie dam rady płacić, kredytu bym nie dostała, ewentualnie dostałabym mniejszą kwotę. Ale są sytuacje, które się analitykom nie śniły, bo ich statystyczne prawdopodobieństwo jest niewielkie. To nie było zwykłe chorobowe i trochę problemów, uwierz. A ta historia nie jest o zasadności brania kredytów i ocenie mojej zdolności. Naprawdę szkoda, że kolejny raz muszę to tłumaczyć.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
1 października 2013 o 20:13

Nie Ultimo, ale też z Wrocławia :)

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 11) | raportuj
1 października 2013 o 20:10

"Śmierdzi mi to hipokryzją" - napisał Timothy moment po stwierdzeniu, że 90% użytkowników generalizuje :) A tak poważnie, to nic nie wymagam. Świata nie zmienię, a tutaj przedstawiłam dwa skrajnie odmienne podejścia firm z jednej branży, pokazując, że nie warto wszystkich traktować na jedno kopyto. Nie napisałam, że każda firma windykacyjna to zło, ale dużo zależy od podejścia do drugiej strony.

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 15) | raportuj
1 października 2013 o 17:57

Była zdaje się podobna dyskusja dawno temu pod którąś historią SecuritySoldiera. Uważam, że dopóki w historiach Traszki jest informacja, że był sobie pacjent, któremu było to i to, a poza tym żadnych danych, po których delikwenta można rozpoznać, to jest w porządku. Ale jakby napisała, że w szpitalu w Pcimiu Dolnym pan Kowalski trafił na urologię z takim to a takim problemem... no, to już trochę gorzej. A że ktoś mógłby siebie w tej historii rozpoznać - nie sądzę, żeby to był jedyny przypadek w kraju, gdzie ktoś niechcący zrobił sobie krzywdę w ten sposób :P

[historia]
Ocena: 28 (Głosów: 28) | raportuj
30 września 2013 o 23:17

Nawet wcześniej. "Och, nie czujesz jeszcze ruchów w 18 tygodniu? Ja czułam już w 14!" - cytat z koleżanki z pracy, zaciążonej mniej więcej w tym samym czasie. Ech, hormony...

[historia]
Ocena: 31 (Głosów: 31) | raportuj
30 września 2013 o 23:00

Ojej, a czy napisałam gdzieś, że nie zamierzałam go spłacać, że coś ściemniałam? Czy, że kiedy już doszło do wypowiedzenia umowy, starałam się dojść (skutecznie) do porozumienia z bankiem i nie uchylałam się od spłaty zaciągniętych zobowiązań? Opisana historia nie dotyczy "ściemniaczy" tylko konkretnej sytuacji, w której firma windykacyjna posunęła się do zastraszania w celu osiągnięcia swojego celu, traktując mnie (i zapewne nie tylko mnie) jako kolejnego ściemniacza i wyłudzacza, pozostając jednocześnie głuchą na moje propozycje płatności i informację z banku o wycofaniu sprawy, podczas gdy druga firma podeszła do mnie jak do człowieka. Są pewne granice "przyciskania" i naprawdę nie każdy dłużnik miga się od spłaty zobowiązań i o tym była historia, a nie o tym, że jak się bierze kredyt, to go trzeba spłacać. Ojej.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 19) | raportuj
30 września 2013 o 19:30

Ja lat 15, pierwszy epizod depresji, pierwszy kontakt z psychologiem poza szpitalem: "Proszę sobie poszukać innego psychologa, bo ja mam pacjentów z prawdziwymi problemami!". Pierwsza próba samobójcza. Można być "psychologiem" i psychologiem, jak się źle trafi, można skończyć jeszcze gorzej...

[historia]
Ocena: 20 (Głosów: 20) | raportuj
17 września 2013 o 10:04

Do swojego liceum też dojeżdżałam. Podobnie jak większość uczniów - miejscowych była garstka. Byłam chyba w drugiej klasie, kiedy miał odbyć się jakiś super-hiper-mega generalny strajk na kolei. Jak kogoś nie mogli przywieźć rodzice, miał mieć ten dzień usprawiedliwiony, lekcje miały być luźniejsze, jakieś zastępstwa, bo część nauczycieli też dojeżdżała. Do strajku ostatecznie nie doszło, były tylko jakieś opóźnienia, a jedynymi tego dnia nieobecnymi w szkole byli właśnie miejscowi uczniowie :P

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
24 sierpnia 2013 o 8:55

Widać nic się od dwudziestu kilku lat nie zmieniło. Mąż ma 15 lat młodszego brata i rok młodszą kuzynkę. Reakcje ludzi na widok 14-letniej dziewczyny i 15-letniego chłopaka prowadzących wózek z niemowlakiem były dokładnie takie same. I tak samo ponad 35 lat temu, kiedy moja 18-letnia wówczas mama chodziła po maturach na spacery ze swoją półtoramiesięczną siostrą. Sama jestem w ciąży, mam 27 lat, wyglądam na 17, mam męża i obrączkę na palcu - ta pogarda w oczach starszych ludzi i ostentacyjne niezauważanie mnie w komunikacji miejskiej, żebym czasem nie poprosiła o ustąpienie miejsca.. To jest Polska, tego nie ogarniesz :)

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
30 lipca 2013 o 9:35

Nie wiem, jak odbywał się wynajem mieszkania tamtej dziewczynie. Nie wiem również, w jakich okolicznościach oddawała klucze. Bardzo możliwe, że właścicielka uznała, że skoro tamta płaciła przez pięć lat regularnie i nie było na nią skarg ze strony sąsiadów czy administracji to nie ma potrzeby sprawdzania stanu mieszkania. Z tego pierwszego też wyprowadzaliśmy się w ten sposób, że nie był podpisywany żaden protokół odbioru przez właścicielkę, po prostu oddaliśmy klucze po przeprowadzce do nowego. Może dlatego, że byliśmy grzeczni i terminowo płaciliśmy i kontaktowaliśmy się jak np. sąsiedzi z góry nas zalali. Może dlatego, że i tak miało być wyczyszczone ze sprzętów i sprzedane, nie wiem, nie wnikam. Opisałam to, co sama widziałam.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
29 lipca 2013 o 22:49

Z Providentem było śmiesznie, bo jedna pani przedstawicielka upierała się, że to ze mną podpisywała umowę trzy miesiące wcześniej w tym właśnie mieszkaniu. Szkoda tylko, że pierwszy raz przyszła po jakimś tygodniu od naszego wprowadzenia się. Przyjechał nawet kierownik regionalny czy ktoś taki, bo ten miejscowy tak samo odporny jak przedstawicielka. Dał sobie wytłumaczyć że ja to nie ona, że nie mam obowiązku mu się legitymować i żeby jej sobie gdzie indziej szukali, na przykład pod adresem zameldowania, a jak jeszcze raz do mnie przyjdą to będą mieli sprawę o uporczywe nękanie. Z windykacją było gorzej, bo przychodziły chyba cztery firmy po tym, jak nie było reakcji na kolejne pisma. Ale nie trzeba w ogóle z nimi rozmawiać ani tym bardziej ich wpuszczać, dług nie był mój. Tak samo nie mam obowiązku się legitymować. Po akcji z policją, po tym jak jeden nachalny mi się władował do mieszkania dowiedziałam się na przykład, że tak naprawdę ci tak zwani "terenowi windykatorzy" działają na zasadzie zastraszania i korzystania z nieznajomości prawa przez dłużników. Wchodzą, dokonują "oceny stanu majątku" i straszą, że zabiorą to i tamto na poczet długu, co jest działaniem totalnie bezprawnym, bo jedyną osobą, która może coś takiego zrobić jest komornik sądowy z wyrokiem w ręku i nierzadko policją za plecami. W efekcie właścicielka mieszkania wysyłała pisma do wszystkich tych firm informując, że Karolina K tu nie mieszka, a mieszkanie jest jej, więc niech się odpierniczą. Nie wiem, czy nadal nachodzili nowych lokatorów po naszej wyprowadzce, bo mieszkaliśmy w tym drugim mieszkaniu bardzo krótko. Tak że jeśli masz podobny problem, mogę polecić nie wpuszczanie smutnych panów i odsyłanie nieotwartej korespondencji z adnotacją "adresat nie zamieszkuje". A jak przychodzą i straszą, to też ich postraszyć policją.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 następna »