Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

marjoanna

Zamieszcza historie od: 28 września 2011 - 12:08
Ostatnio: 22 sierpnia 2012 - 15:43
  • Historii na głównej: 11 z 40
  • Punktów za historie: 9592
  • Komentarzy: 191
  • Punktów za komentarze: 974
 

#19795

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nie sprzedawać samochodu. Lekcja druga.

Ogłoszenie motoryzacyjne w internecie. Zdjęcia bardzo ładne, przemyślane ujęcia, dobra jakość. Może wydawałyby się ZBYT ładne, gdyby nie to, że nasz znajomy robił swojemu ukochanemu (i wychuchanemu) autku profesjonalną sesję i wyglądało to podobnie. Różni pasjonaci się trafiają. W połączeniu z odpowiednimi parametrami i ceną - cud miód.

Na miejscu okazało się jednak, że właściciel samochodu był owszem pasjonatem... tyle, że Photoshopa. Poupiększał zdjęcia, wygładził karoserię, zlikwidował przetarcia, nadał błysku częściom - licząc na to, że jak ktoś się pofatyguje i przejedzie parę ładnych kilometrów, żeby auto obejrzeć, to może za drobną obniżką się jednak skusi i złom weźmie.

sprzedaż samochodów

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 299 (385)

#19792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nie sprzedawać samochodu. Lekcja pierwsza.

Samochód znaleziony na jednym z serwisów ofertowych, co prawda nie tak blisko naszego miejsca zamieszkania, jak byśmy sobie życzyli, ale parametry w sam raz i na zdjęciach prezentuje się dobrze, widać, że zadbany, cena odpowiada, a nuż opłaca się podjechać te parę(dziesiąt) kilometrów... Umawiamy się na oglądanie i jedziemy.

Na miejscu okazuje się, że auto owszem parametry ma, za to zniszczone jest strasznie - powycierana tapicerka, rysy na lakierze. Pytamy Pana Właściciela [PW], jak to możliwe, żeby samochód się tak zmienił przez te kilka dni od wstawienia ogłoszenia?

[PW] A bo mi się zdjęć robić nie chciało, to dałem te z tego ogłoszenia, co go kupowałem, bo se zapisałem kiedyś.

Pan był właścicielem od 8 lat. Dobrze, że przebieg chociaż podał aktualny.

sprzedaż samochodów

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 425 (451)
zarchiwizowany

#19867

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnej sprzedawczyni i piekielnym rewanżu.

Na parterze domu handlowego w moim mieście jest kiosk, tyle, że nie w formie budki, przed którą trzeba się kłaniać, by złożyć zamówienie do okienka, a wyglądający jak mały, otwarty sklepik samoobsługowy z ladą i kasą.

Swego czasu urzędowała tam pani, która najwyraźniej dostosowała się do pracy w galerii owszem, niekoniecznie zaś do pracy w kiosku, a przede wszystkim do przeważającego w nim rodzaju pieniądza. Pomijam, że tempo naszego życia rośnie i każdy chce wszystko szybko, ale już w kiosku to naprawdę każdy chce wszystko bardzo szybko - ludzie tam wpadają rano po świeżą gazetę, po fajki, gumy i gumki, bilety, studenci (czyli my) w przerwie między zajęciami też w biegu po jakieś gazety na nudny wykład...

Pani kioskarka niestety nie mogła sprostać oczekiwaniom klienteli, ze względu na długość tipsów. Bilon położony na ladzie lub tacy na pieniądze ściągała pojedynczo (!) opuszkami palców do brzegu tejże na swoją drugą rękę, a wydawanie reszty z kasetki to była już sztuka ekwilibrystyczna. Nie raz i nie dwa spoglądając nerwowo, czy już czas naszych zajęć, czekałyśmy z koleżanką na zakończenie transakcji. Tłoku tam nie było, kolejek też, ale sprzedaż trwała zawsze niemiłosiernie długo.

Nadszedł jednak kres pani kioskarki. Po juwenaliach podchodzi do mnie koleżanka i dusząc się ze śmiechu mówi:

- Byłam przed chwilą w naszym kiosku, kupiłam chusteczki i gazetę. Zapłaciłam z tych juwenaliowych, samymi żółtymi.*

Mogłam sobie tylko wyobrazić minę kioskarki:D


*Gwoli wyjaśnienia: w niektórych miastach podczas juwenaliów studenci przebrani w wymyślne stroje chodzą po ulicach i proszą przechodniów o drobne wsparcie materialne - jeśli coś dostają, to często jest to bilon o drobnym nominale.

kiosk

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (165)
zarchiwizowany

#19770

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Podczas zakupów łatwo trafić na "ukryte wady" towaru. Pół biedy, gdy są to zakupy w skali mikro, ale kiedy chodzi o samochód lub mieszkanie, sprawa robi się poważniejsza.

Wydawałoby się, że owszem, auto może mieć przekręcony licznik, być wyklepane po stłuczce (1. właściciel, bezwypadkowe, nie wymaga żadnego wkładu finansowego itp), ale jak już się wybiera mieszkanie (i kupuje je za pośrednictwem biura, które sprawdzi księgi wieczyste i ewentualne zadłużenia), to co może nam się zdarzyć? Podłogi są, mury stoją, okna jak widać - w starszych mieszkaniach wątpliwości mogą budzić ściany w kartongipsach, pod którymi właściciele mogli ukryć grzyb, ale poza tym?

Przeglądam zatem mieszkania, starsze odrzucone ze względu na rocznik i sposoby ogrzewania, po przeliczeniu zdolności finansowych w moim zasięgu są kąty 5-10-letnie - super. Znajduję piękne M3, kompletnie wyposażone, zabudowa kuchni i garderoby, ścianki z luksferów, drogie tapety na ścianach, panele, cud, miód i orzeszki, do tego nowe osiedle określane w ogłoszeniach jako EKSKLUZYWNE, zamknięte, monitorowane, miejsca parkingowe... Gdzie jest haczyk? Konsultuję wybraną lokalizację ze znajomym pracującym w ubezpieczeniach:

[Ja] A o tym co sądzisz, ładne i stosunkowo tanie, prawda? Cena niska pewnie przez odległość od centrum?
[Przyjaciel] Ładne, ładne... Ubezpieczał się u mnie facet stamtąd... Miasto kupiło sobie tam mieszkania socjalne, wprowadzają podejrzany element, giną lusterka i radia z samochodów, są awantury i balangi, a jak zabraknie na alkohol, to lokatorzy socjalni potrafią powykręcać z przydzielonego im mieszkania wszystko co się da - kaloryfery, armaturę - i sprzedać na złom.

Opadły mi witki. Spodziewałam się różnych "kwiatków" w samych mieszkaniach, ale nie w bezpośrednim sąsiedztwie... Mieszkanie szczęśliwie znalazłam inne, a historii o praktykach przy sprzedaży nieruchomości jest jeszcze kilka.

nieruchomości

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (145)
zarchiwizowany

#19700

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Prowadzę zajęcia dla studentów. Ponieważ postawiłam sobie za punkt honoru, by nie być kolejną wredną "panią mgr", z którymi sama miałam kiedyś do czynienia, staram się iść moim słuchaczom na rękę, m.in. w kwestii dostępności do tekstów, które polecam przeczytać na zajęcia.

Ponieważ w wydziałowej bibliotece istnieje ogólnodostępny system teczek i półek, na których wykładowcy mogą zostawiać teksty dla studentów, zaproponowałam jednej z moich grup (studenci kierunku X), że założę sobie taką teczkę i tam będą mogli znaleźć artykuły.

[Studenci] A nie mogłaby pani tekstów nam przynosić na zajęcia i dawać starościnie?
[Ja] Mi to bez różnicy, ale w ten sposób nie skorzystają z tego osoby, które zaliczają przedmiot eksternistycznie, bo nie są z waszego kierunku, albo nieobecni, jak im ktoś z was nie przekaże...
[Studenci] My byśmy jednak chcieli na zajęcia...
[Ja] No dobrze, ale czemu?
[Studenci] Bo studenci kierunku Y kradną kserówki i sprzedają je na makulaturę.

Przyznam, że przez moment nie wiedziałam, czy się roześmiać, czy zachować powagę. Animozje między tymi dwoma kierunkami występują też na innych polach. Dodam jeszcze, że na wcześniejszych zajęciach rozmawialiśmy sobie o stereotypach i uprzedzeniach, i wypowiadali się całkiem merytorycznie.

państwowa uczelnia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (183)
zarchiwizowany

#19699

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W Poczcie Polskiej istnieje możliwość złożenia deklaracji w swoim urzędzie pocztowym, że przesyłki polecone chce się mieć wrzucane do skrzynki jak inne, zwykłe listy (nie dotyczy to oczywiście przesyłek z potwierdzeniem odbioru).
Złożyłam taką deklarację, żeby się wiecznie nie tłumaczyć odbierając awizowane przesyłki, że ja to ja, mimo, że adres na dowodzie jest inny niż adres na przesyłce (bo zameldowana byłam nadal w domu rodzinnym, skąd zresztą często te przesyłki przychodziły, więc adres meldunku był zbieżny z adresem nadawcy, nie odbiorcy, co stanowiło nie lada wyzwanie intelektualne dla pań w okienku). Na pocztę nosiłam ze sobą nawet akt notarialny potwierdzający posiadanie przeze mnie mieszkania, na które adresowane były przesyłki.

Jakież było moje zdziwienie (o sancta simplicitas!), kiedy po jakimś czasie znalazłam w skrzynce awizo. Dotarłam na pocztę następnego dnia, wściekła jak osa, bo dobry kwadrans zajęło mi dojście tam, pogoda pod psem (okres okołoświąteczny), a jeszcze muszę wrócić. Na miejscu okazało się, że kolejka od samych drzwi. Rada nie rada, stoję i czekam. Poszukiwanie awizowanej przesyłki zajęło standardowe kilka minut, w końcu dostaję kopertę do ręki.

[Ja] Przepraszam, czy ta przesyłka jest za potwierdzeniem odbioru?
[Pan w okienku] Nie, to normalna polecona.
[J] To dlaczego dostałam awizo na nią, mimo, że składałam u was deklarację, by takie rzeczy wrzucać do skrzynki?
[P] Nie wiem, widocznie w wyniku pomyłki, mamy teraz dużo pracy i deklaracje mogły nie być uwzględnione...
[J] Proszę pana, przez waszą pomyłkę ja tracę czas na przychodzenie tutaj, czekanie w kolejce, pan traci czas na obsługiwanie mnie i szukanie dla mnie przesyłki, przez to poczta ma jeszcze więcej pracy niż gdyby uwzględniła tą deklarację - gdzie tu sens?

Pan uśmiechnął się tylko bezradnie i czułam, że w duchu przyznaje mi rację. Czekam, aż konkurencja będzie mogła utemperować zachowania poczty.

poczta

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (161)
zarchiwizowany

#19695

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielny sprzedawca.

Wybrałam się do sklepu znanej sieci (z nazwiskiem równie znanego doktora na H w nazwie) w celu zakupienia jakiegoś nowego ciuszka - ot, babska potrzeba.
Wpadły mi w oko spodnie, szukam rozmiaru. Brak. Namierzyłam sprzedawcę, zapytałam o rozmiar - on sprawdzi w magazynie. Zatem czekam. Minuta, dwie, pięć. Z nudów kręcę się po takiej części sklepu, żeby mieć na oku drzwi, w których zniknął sprzedawca, i przeglądam sobie, co tam jeszcze ciekawego wisi. Po jakimś czasie widzę, że niedaleko mnie pojawił się ochroniarz i chyba mnie obserwuje. Zignorowałam. Mijają kolejne minuty, sprzedawca przepadł w czeluściach magazynu chyba, a ochroniarz coraz pilniej mnie obserwuje. Trwaliśmy sobie w tej niemej grze z ochroniarzem dłuższą chwilę, a ponieważ ciągle go ignorowałam, przeszedł do ofensywy:

[Ochroniarz] Co, ciężko się zdecydować?
[Ja, ironicznie] Nie, z nudów przeglądam, bo czekam, aż ten miły pan znajdzie mi rozmiar spodni, o które prosiłam dobrych kilka minut temu (wskazałam na drzwi magazynu).

Ochroniarz najpierw zrobił karpia, a potem jednym susem dopadł do drzwi magazynu. Po chwili wyszedł, a za nim wychylił się wystraszony sprzedawca, który wybąkał pod nosem, że rozmiaru nie znalazł. Podziękowałam sucho za informację i wyszłam, nie zatrzymując się już przy żadnym wieszaku.

Bycie obserwowaną jako potencjalna złodziejka nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy podczas zakupów. Do tamtego sklepu zaglądam już rzadko. A sprzedawca albo dostał amnezji, albo korzystając z zaplecza robił sobie herbatę... Straciłam kwadrans i dobre samopoczucie, chociaż z drugiej strony rozumiem zachowanie ochroniarza.

sklep odzieżowy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (161)
zarchiwizowany

#18844

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój nieco piekielny przyjaciel wybrał się do markowego sklepu oferującego odzież męską typu garnitury, koszule i dodatki. Koszula wybrana, nowy krawat dopasowany, rozmiar znaleziony.

Przemiła sprzedawczyni kasując produkty uprzejmie pyta, czy przyjaciel byłby może zainteresowany także skarpetami, mają nowe modele i kolory, z włóknem bambusowym, oddychające, wygodne...
[Przyjaciel] Nie, dziękuję, wystarczy to, co wybrałem.
[Sprzedawczyni] Ale to najnowsza technologia, włókno bambusowe sprawia, że skarpety nie uciskają...
[P] Mimo wszystko podziękuję.
[S] (desperacko) Może jednak skusiłby się pan, są w dobrej cenie, no i z włóknem bambusowym...
[P] (żartobliwie, ale już z lekkim zdenerwowaniem) Proszę pani, czy ja wyglądam na misia pandę, żeby skarpetki z bambusem kupować?!?
[S] ...

Po tym tekście sprzedawczyni zapakowała koszulę, krawat i wydała resztę, nie odzywając się już. Musiała mieć niezłą premię od sprzedaży skarpet z bambusem, skoro z taką desperacją walczyła o każdego klienta.

sklep z męską odzieżą

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (41)
zarchiwizowany

#18512

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Raz piekielną okazałam się ja.
Było to ładnych parę lat temu. Późnym wieczorem pukanie do drzwi. Rodzina zdziwiona, że o tej porze, no i nikt chwilę wcześniej nie dzwonił domofonem do nas, gości się nie spodziewamy, a czas jakoś był sprzyjający różnym domokrążcom, żebrakom itp.

Wydelegowana od telewizora pod judasz w drzwiach jako najmłodsza, zerknęłam i oznajmiłam, że to jacyś Rumuni, więc nie otwieramy.

Siedzimy sobie dalej, a ci za drzwiami się dobijają dobrych parę minut - dzwonią, pukają, szarpią za klamkę. Uparci Rumuni. W końcu ojciec postanowił sprawę załatwić "po męsku". Zdenerwowany otwiera z rozmachem drzwi, a w drzwiach stoi... nasza [C]iotka z synem, oboje znani z dosadnego języka i wielkiego poczucia humoru, narodowości jak najbardziej polskiej, choć o karnacji rzeczywiście dość ciemnej.

[C] Co wy, k***a, sobie myślicie? Światło się świeci, słychać was przez drzwi, telewizor gra, a nie otwieracie! Stoimy tu i się dobijamy, jak te dziady jakieś!

Przyjechali wówczas w jakiejś pilnej sprawie rodzinnej, dlatego nie uprzedzili o wizycie, telefonu w domu chyba jeszcze nie mieli, komórki tym bardziej. Jak im wyjaśniliśmy moją pomyłkę, to ze śmiechu mieli łzy w oczach.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (178)
zarchiwizowany

#18492

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sklep zoologiczny. Oprócz mnie w sklepie dwoje klientów, na oko starsze małżeństwo [SP - Starszy Pan], wybiera na ladzie jakieś smakołyki dla pieska. Ja robię zakupy dla rybki (m.in. ochotki, pokarm w płatkach).

[Ja] ...i poproszę jeszcze płyn antystresowy firmy X.
[SP] Helena, słyszysz, co pani kupuje? Może my też sobie weźmiemy do kawy?

Płyn antystresowy to potoczna nazwa preparatu uzdatniającego i wzbogacającego wodę do akwarium.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (170)