Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

marjoanna

Zamieszcza historie od: 28 września 2011 - 12:08
Ostatnio: 22 sierpnia 2012 - 15:43
  • Historii na głównej: 11 z 40
  • Punktów za historie: 9592
  • Komentarzy: 191
  • Punktów za komentarze: 974
 
zarchiwizowany

#18458

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wybrałam się z moim przyjacielem (ważne - łączą nas stosunki wyłącznie koleżeńskie) na kolację do jednej z jego ulubionych knajpek serwujących pierogi z pieca. Przejrzeliśmy menu i chcemy zamawiać. Podchodzi kelnerka.

[Kelnerka] Wybrali Państwo?
[Przyjaciel] Tak, poprosimy porcję X, porcję Y i dwie herbatki.
[K] Jakie sosy do pierogów?
[Ja] Czosnkowy chyba będzie pasował...
[P] A ja nie wiem jaki, może Pani mi doradzi?

Kelnerka rzut oka na niego, na mnie, znów na niego i mówi:

[K] To może ja zaproponuję również czosnkowy, tak do pary... (tu znaczący uśmiech)

Przyjaciel się zgodził, kelnerka odeszła, a on tłumi śmiech.

[J] Co jest?
[P] Ty wiesz... Ja to mam szczęście. Byłem tu na pierogach w przeciągu tygodnia z dziewczyną, potem z koleżanką z pracy, a teraz jeszcze z Tobą, i cały czas mnie ta sama babka obsługuje. Ciekawe, co ona sobie myśli, ale przyznaj, zachowuje się profesjonalnie! :)))

Pozdrawiamy Panią Kelnerkę:)

pierogarnia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (324)
zarchiwizowany

#18319

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O mojej piekielności w imię wyższej sprawy i głupocie deratyzatora.
W bloku, w którym od kilku miesięcy mieszkam, miała się odbyć deratyzacja, o czym informowały stosowne karteczki. Wracam do domu z uczelni i co widzę? Trutka (w postaci pasty, rozkłada się to w foliowych oryginalnych opakowaniach, nie rozsypuje jak granulatu) w trzech opakowaniach, na papierowej tacce, położona... koło skrzynek pocztowych, zaraz przy drzwiach wejściowych. Jako szczurołap-teoretyk z wykształcenia (studia z zakresu zoopsychologii) najpierw się uśmiałam, a potem przeraziłam. Zdjęcie telefonem, do domu i mejl do administracji:

[Ja] Szanowni Państwo, na załączonym zdjęciu przedstawiam sposób wyłożenia trutki przez zatrudnionego przez Państwa deratyzatora. Nie muszę chyba dodawać, że wyłożenie trutki w tym miejscu zagraża życiu i zdrowiu zarówno ludzi, jak i zwierząt towarzyszących zamieszkujących budynek. Pomijam także fakt, że ze względu na wzmożony ruch mieszkańców w tym miejscu żaden szanujący się szczur do trutki nie podejdzie, o czym odpowiednio wykwalifikowany deratyzator powinien wiedzieć. Proszę o pilną interwencję w tej sprawie.

Po godzinie trutek już nie było, a ja znalazłam w skrzynce odpowiedź:

[Administracja] Administracja informuje, że deratyzator przeniósł trutkę, w miejsce niezagrażające życiu i zdrowiu mieszkańców budynku.
(interpunkcja oryginalna)

Jakkolwiek moja wiadomość była trochę złośliwa, to czuję, że odpowiedź na nią była po prostu ironiczna. Żadnego "dziękujemy za zgłoszenie nieprawidłowości i przepraszamy" już w ogóle nie oczekiwałam. A przecież nie trzeba dużej wyobraźni, żeby uświadomić sobie, że trutką mógł zainteresować się wyprowadzany na spacer pies (co prawda z tego co wiem, nowoczesne trutki dla gryzoni mają gorzki-ostrzegawczy smak, który akurat gryzoniom nie przeszkadza, ale jednak) albo dzieciaki (konsystencja plasteliny, w dodatku intensywnie różowa). I nawet na przepraszanie mogłoby być za późno.

Pocieszająca jest myśl, że deratyzator swoimi metodami lub lenistwem ocalił od śmierci sympatyczny, inteligentny i nieuciążliwy szczurzy pomiot w naszym mieście:)

leniwy deratyzator

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (198)
zarchiwizowany

#18282

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu zwichnęłam rzepkę. Dzięki kuli ortopedycznej poruszałam się w miarę sprawnie jak na kogoś, komu nagle jedną nogę uzbrojono w gipsową szynę od pośladka do kostki, co dawało się odczuć mniej więcej tak, jakby się miało do tyłka przywiązane krzesło:)

Kuśtykam z mamą na przystanek tramwajowy, usytuowany między pasami ruchu, tuż przed przejściem dla pieszych.
Czekamy na zielone światło, akurat od naszej prawej strony podjeżdża tramwaj. Asekurowana przez mamę przechodzę przez jezdnię, tuż pod nosem "pani motorniczej", zakręcamy na wysepkę pod najbliższe wejście, żeby wsiąść... a pani dosłownie przed nosem trzaska nam drzwiami i powolutku sobie odjeżdża.

Ja rozumiem, że czas odjazdu, że opóźnienia, ale wiele razy widziałam, jak ludziom dobiegającym do tramwaju motorniczy zatrzymują się już kilka metrów za przystankiem i otwierają drzwi... Motornicza i tak musiała czekać, aż przejdą piesi. Chyba uznała, że z tym gipsem będę się gramolić do wozu przez kwadrans, co zepsuje jej rekord czasu przejazdu:>

Dzięki niej czekałyśmy z mamą na następny tramwaj kilkanaście minut (tak, tak często jeżdżą tramwaje w naszym pięknym mieście;)), stojąc na wysepce, bo na takich przystankach nie ma ławek, a nie chciałyśmy ryzykować powtórki z rozrywki po odpoczynku na pobliskim skwerze.

MZK w Piernikowie

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (162)

#18107

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam w portalu matrymonialnym jako moderator. Praca byłaby łatwa i przyjemna, gdyby nie szefowa. Żałuję, że na piekielnych trafiłam już po zakończeniu tej gehenny, bo chętnie wrzucałabym historie na żywo:)

Dnia jednego szefowa zarządziła, że linki na stronach portalu mają mieć inny kolor - była to bodaj zmiana z niebieskiego na brązowy. Z niejakim zdziwieniem odkryłam, że zmiana ta ma odbyć się z moim udziałem. Zdziwienie było o tyle duże, że nie jestem programistą i nie mam dostępu do tzw. stylów w serwisie, a linki miałam zmieniać "ręcznie" przez cms - tzn. wchodzić w treść każdej podstrony, wyszukiwać tam linki, nadawać im inny kolor, i zmianę zapisywać.

Jak zwykle przy takich okazjach próbowałam oponować i podać jakieś rozsądne rozwiązanie. Posiadam własną stronę, nad którą pieczę trzyma znajomy, zażyczyłam sobie tam dany kolor linków i taki mam. Na moją sugestię, że takie rzeczy robi chyba jakiś informatyk, opiekun strony, który machnie to zmianą w jednym kodzie i odświeży, usłyszałam że nie, i ja od tego tu jestem, że mam robić, co ona mi każe.

Ok. Upewniłam się, na jaki kolor (konkretny numer koloru) zmieniać te linki, zrobiłam jedną stronę, pokazałam szefowej, czy tak to sobie wyobraża - tak, właśnie tak - i lecę.

Dodam, że musiałam to robić podczas pracy moderatorskiej, co skutkowało nawarstwianiem się moich obowiązków i dodatkowych pytań szefowej w trakcie tego wszystkiego w stylu "czemu ma Pani tu takie zaległości w bieżących sprawach?" i moimi niezmiennymi odpowiedziami, że robię te linki i się nie rozerwę przecież.

Apogeum piekielności przyszło jednak później. Jestem po jakiejś godzinie ręcznego zmieniania linków z niebieskich na brązowe, po kilkudziesięciu przejrzanych i zmienionych stronach, kiedy odzywa się szefowa. Szefowa [Sz], ja [J].

[Sz] Pani Marjoanno, wie pani co, ja to bym jednak chciała te linki jasnobrązowe...
[J] Słucham?!?!
[Sz] No, jasnobrązowe - pani ma taki zmysł artystyczny, też pani się wydaje, że one lepiej by wyglądały?
[J] Jestem w połowie zmieniania na tamten kolor, który ustaliłyśmy wcześniej, i mówi mi pani, że zmarnowałam właśnie godzinę?
[Sz] Noo... Bo ja tak teraz (!) popatrzyłam sobie na to jeszcze raz, i jednak chcę jasnobrązowe. Pozmienia pani od nowa? No, kochana pani jest.

W tym momencie poznałam podstawową zaletę i jednocześnie wadę pracy zdalnej (rozmowy odbywały się przez Skype). Nie może dojść do rękoczynów.

szefowa piekielnego portalu

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 533 (621)

#18093

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas zakupów natknęłam się na promocję serów pleśniowych, wrzuciłam więc do koszyka camembert, sprawdzając podejrzliwie datę przydatności do spożycia (która ku memu zdziwieniu okazała się nadzwyczaj długa).
Przy planowaniu drugiego śniadania i otwarciu opakowania powody "promocji" rozniosły się dość intensywnie po mojej kuchni. Ser pokryty był żółtym nalotem na wszystkich brzegach, co, jak wiedzą smakosze, dyskwalifikuje go do spożycia. Nalot taki powstaje zazwyczaj, gdy ser ma okazję poleżeć bez lodówki (o czym z żalem przekonałam się innego razu osobiście, zapomniawszy o schowaniu sera).
Że pora letnia, a sklep blisko, mimo wrodzonego lenistwa postanowiłam dochodzić swoich praw. Kasjerka [K], ja [J].

[J] Dzień dobry, pół godziny temu kupiłam u was ten ser, niestety jest zepsuty, u kogo mam to zgłosić, żeby odzyskać pieniądze?
[K] Jak to zepsuty? A data ważności?
[J] Data ważności jest dobra, ale ser ma dodatkową pleśń i nie nadaje się do jedzenia.
[K] Przecież to ser pleśniowy... (tu z rozbawioną miną, pewna, że dała celną ripostę, zwraca się do ludzi w kolejce, którą obsługuje)
[J] Proszę pani, ser typu camembert w założeniu posiada białą pleśń, jeśli pani tego nie wie, a ten ma żółty nalot, co wskazuje na to, że był przechowywany poza lodówką. A że mają go państwo teraz w promocji, to wnioskuję, że promocja nie jest przypadkowa. Pytam jeszcze raz - komu mam to zgłosić, żeby odzyskać pieniądze i żeby sprawdzili państwo resztę tej partii? (ludzie w kolejce przestali się uśmiechać, a kasjerce zrzedła mina)
[K] To pani pójdzie tam do wejścia na magazyn i poprosi kierowniczkę...

Poszłam. Kierowniczka przyjęła zgłoszenie bez mrugnięcia okiem, podeszłyśmy nawet razem do półki z serami, gdzie komisyjnie kilka opakowań otworzyła - wszystkie wyglądały tak samo niestety, więc "wymienić" towaru nie mogłam. Niestety na tym kończy się moja wiedza o dalszych losach "promocji". Kierowniczka podeszła ze mną do kasy i kazała zwrócić mi pieniądze za ten towar. Kasjerka spojrzała na mnie zabójczym wzrokiem, bo przeze mnie musiała coś anulować na kasie, i rzuciła (!) mi szybko 3 złote. Na moje pytanie, czy mam jej coś z tego wydać, bo ser kosztował chyba 2,89, warknęła, że nie, i obrażona wzięła się za kasowanie klienta. Ciekawe czy będzie mu winna grosika? :)

Polo Market

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 540 (594)

#18054

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnym właścicielu internetowego sklepu zoologicznego.
Chcąc poprawić zwierzakowi warunki bytowe z dobrych na luksusowe, wyszukałam w internecie ładny model klatki, porównałam ceny i oceny i dzwonię do sklepu, żeby potwierdzić kilka istotnych rzeczy przed zamówieniem. Właściciel [W], ja [J].
[J] Witam, chciałam zamówić klatkę X, czy ma Pan ją w magazynie? Kiedy mogę spodziewać się realizacji?
[W] X? Tak, są. Noo, dziś jest piątek, w poniedziałek wyślemy, we wtorek, najdalej w środę kurier u Pani będzie.
[J] Na pewno? Bardzo niepochlebne komentarze czytałam o Pana sklepie w internecie, dlatego wolę się upewnić u źródła...
[W] (zaperzony) Jakie? Gdzie? Proszę popatrzeć na opinie na Allegro! W internecie konkurencja nas oczernia!
[J] Dobrze, dobrze, zajrzę na Pana allegro. A odbiór osobisty możliwy? Boję się, że klatka się połamie w transporcie.
[W] Ale po co, jak Pani zamówi przez sklep to wysyłka darmowa, opakowanie jest mocne.

Na Allegro (wojtas1980x) zobaczyłam 97% pozytywnych opinii z ponad tysiąca, i kilka negatywów podobnej treści jak te znalezione w internecie - że realizacja trwa miesiąc, a nie obiecane 2 dni, że całkowity brak kontaktu telefonicznego i e-mailowego. Ok, zamawiam przez sklep w piątek. Opłaciłam, wysłałam potwierdzenie wpłaty nawet. W poniedziałek zmiana statusu zamówienia na "realizowane". We wtorek po południu, z braku kuriera w moim domu, dzwonię.
[J] Witam ponownie, w piątek zamówiłam klatkę X, opłaciłam, dziś miał być kurier a tu nawet status zamówienia się nie zmienił na "wysłane".
[W] Tak, ja pamiętam o Pani klatce, noo, dużo pracy mamy, czasem nie zdążymy zmienić statusu... Ale dziś Pani nie dostała jeszcze? Dziwne, pewnie jutro dojdzie, ja napiszę do kuriera i zapytam i dam Pani odpowiedź.

Jak się domyślacie, klatka nie doszła ani w środę, ani w kolejne dni. Zaczęły się za to problemy z łącznością - pan nie odbierał, albo odbierała pracownica, która "nie była w temacie", a pana nie było... Zażądałam numeru nadania - może przesyłka zaginęła (o sancta simplicitas...)? Otrzymałam fikcyjny numer, którego nawet pan na infolinii kurierskiej nie mógł zidentyfikować. Po kilku dniach i kolejnej interwencji otrzymałam od sklepu informację, że klatka została wysłana, ale poszła na zły adres do innego miasta, jak wróci i nie będzie połamana, to mi wyślą. Ponownie dostałam też fikcyjny numer nadania, sprawdzam sama w systemie i przez infolinię, nie ma. Polecono mi zażądać zeskanowanego potwierdzenia nadania.
Skanu nadania od sklepu się nie doczekałam. Reakcji na pisemne formy (kilka e-maili i list polecony) rezygnacji z zamówienia i zwrotu wpłaty też nie. Telefony głuche.

Jako piekielny klient obeznany nieco w branży zoologicznej, postanowiłam w zeszłym tygodniu zadzwonić bezpośrednio do polskiego dystrybutora klatek (są sprowadzane z Włoch). Dowiedziałam się, że klatek nie ma i od miesiąca nie było, są dopiero zamówione i jadą z Włoch, mają przyjść w następnym tygodniu. Przy okazji poskarżyłam im na nierzetelnego kontrahenta, który najwyraźniej sprzedaje nie tylko to, czego sam nie ma na stanie, ale także to, czego nie ma hurtownia.
Jako bardzo piekielny klient opisałam też sytuację na portalach oceniających sklepy, niech będzie ku przestrodze.
Jako bardzo, bardzo piekielny klient zgłosiłam do Allegro, że użytkownik sprzedaje przedmioty, których nie ma ani on, ani dystrybutor na Polskę.

W innym sklepie zoologicznym poinformowano mnie, że czeka u nich cierpliwie jeden klient na taką klatkę od trzech tygodni, właśnie ze względu na dostawy z zagranicy, i od początku wie o tym, że realizacja może długo potrwać. Jasno, prosto i klarownie. Czekam zatem teraz i ja, wierząc, że skoro towar dotarł już do hurtowni, to wkrótce dotrze i do mnie, a jeśli nie, to wkrótce mija 30 dni od zakupu i mogę sprawę zgłosić do rzecznika praw konsumenta.
Pytam tylko - po co "mojemu" sklepowi te kłamstwa?

Ara Bydgoszcz - internetowy sklep zoologiczny

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 494 (544)

#18097

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W dwóch parafiach, leżących w tym samym dekanacie, a znanych mi z opowieści bliskich znajomych, którzy do tych parafii należą, dzieją się ostatnio rzeczy co najmniej niepokojące.

Otóż w pierwszej wsi proboszcz podczas niedzielnej mszy zalecił wiernym przyjście za tydzień na sumę z dowodem osobistym, w celu spisania ich dokładnych danych na petycji przeciw występowaniu w telewizji publicznej niejakiego Adama D., pseudonim Nergal, określonego z ambony jako mniej więcej pierwszy wróg Kościoła XXI wieku. Drugi proboszcz wyznaczył tego dnia podczas mszy dwie osoby (bez wcześniejszego ustalenia tego z nimi) do zbierania podpisów zaraz po nabożeństwie, a osoby nieposiadające tego dnia dokumentu tożsamości, proszone są o wpis za tydzień.

Znajomi zszokowani i rozbawieni jednocześnie opowiadali, jak pod kościołami ludzie starsi pytali młodszych, kto to w ogóle jest ten cały NARGAL, co on takiego robi i gdzie występuje...

Telewizja publiczna powinna złożyć oficjalne podziękowania obrońcom wiary za skok oglądalności. Ja natomiast nie zdziwię się, jeśli przy okazji kolejnej wizyty u znajomych z ambony usłyszę, żeby na następną mszę przynieść suche gałęzie i kota, bo będzie tam palona jakaś czarownica.

Duża firma z wieloletnią tradycją;)

Skomentuj (202) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 656 (890)
zarchiwizowany

#18120

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielna, a raczej absurdalna biblioteka uniwersytecka. Będzie długo, a i to jeszcze nie koniec.

Akt I
Pod koniec pierwszego roku studiów doktoranckich zorientowałam się, że numer legitymacji nie uprawnia do korzystania z zasobów biblioteki uniwersyteckiej. Uprzedzam teraz zdziwienie - posiadam wystarczające zbiory własne, poza tym korzystam z innej biblioteki, do której mam dużo bliżej (dla osoby z astmą to istotne), stąd wizyta w ww. instytucji nie była mi dotąd potrzebna. Dla zasady i z nadmiaru wolnego czasu postanowiłam jednak uzyskać dostęp do zasobów - a nuż przyda się kiedyś? Piszę zatem e-mail do Biblioteki, ze swojego uniwersyteckiego adresu.

[Ja] Witam, nazywam się X, studiuję na Wydziale Y, I rok studiów, nr legitymacji XXYYY - nie uprawnia mnie do skorzystania z zasobów Biblioteki, czy powinnam otrzymać jakąś kartę, jeśli tak, to skąd i w jaki sposób?

Dodam, że w tym czasie zachodziły na naszym Uniwersytecie wielkie zmiany - m.in. legitymacje i karty z czipem, upowszechnienie usos, zatem moje pytanie było zasadne, a nawet jeśli nie, to w końcu nie ma głupich pytań... - i niestety kontynuacja tego powiedzenia mnie znokautowała.

[Biblioteka] Witam, proszę przyjść do wypożyczalni Biblioteki z ważną kartą biblioteczną.

Akt II
Ochłonąwszy,przy sprzyjającym stanie zdrowia pojechałam do Biblioteki na drugi koniec miasta, całą drogę zastanawiając się, czy źle przeczytałam odpowiedź, czy źle sformułowałam pytanie? Wiadomość nie była też opatrzona informacją o automatycznej odpowiedzi. Podchodzę do lady.

[J] Witam, jestem na I roku studiów doktoranckich i nie mam jeszcze karty bibliotecznej - napisałam do Państwa mejla w tej sprawie, ale kazaliście mi przyjść z ważną kartą, więc jestem w kropce...

Bibliotekarka nr 1 szczerze się uśmiała i wylegitymowawszy mnie złożyła zamówienie na wyrobienie karty, po którą miałam przyjść za jakiś tydzień. Poszłam. Staję w jednej z dwóch długich kolejek, w końcu podchodzę do lady.

[J] Dzień dobry, nazywam się X, zamówiłam kartę biblioteczną, chciałabym odebrać.

[Bibliotekarka nr 2] To musi pani tu obok (pokazując drugą kolejkę)

Klnąc pod nosem stanęłam pomiędzy kolejkami, czekając, aż Bibliotekarka nr 3 złamie się pod moim wzrokiem. Po kilku minutach spojrzała na mnie, obsługując jakiegoś studenta, i pyta:

[Bibliotekarka nr 3] Pani czeka na wydanie karty?
[J] Tak, ta pani (wskazując na nr 2) skierowała mnie po to do pani.
[Bibliotekarka nr 3] (zwracając się do 2) No Helena, przecież karty są tu (wskazując na pudełko znajdujące się w zasięgu ramion obu pań), poszukaj pani i jej wydaj...

Akt III
Wróciłam z kartą do domu i odłożyłam w kąt, bo do niczego akurat nie była mi potrzebna. Po kilku miesiącach postanowiłam z niej skorzystać - stosując się do wskazówek pierwszego logowania zamieszczonych na stronie, nijak nie mogę się dostać do zasobów. Piszę e-mail do Biblioteki.

[J] Witam, nazywam się X, studiuję na Y, numer legitymacji XXYYY, wyrobiłam kartę nr XXXYY, nie mogę się zalogować, to moje pierwsze logowanie.
[Biblioteka] Witam, do pierwszego logowania proszę użyć (tu wskazówki ze strony).
[J] Dziękuję za wskazówki, korzystam z nich właśnie po raz piąty i nic. Możecie sprawdzić, czy karta jest w ogóle aktywna?
[Biblioteka] W tej sytuacji nie mogę pomóc online. Proszę przyjść do biblioteki i wyjaśnić sprawę.

Epilog
Skończyłam właśnie drugi rok studiów. Aktualnie mam zamiar pojawić się w Bibliotece dopiero przy podpisywaniu obiegówki.

biblioteka uniwersytecka

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (163)
zarchiwizowany

#18094

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia może mało piekielna, ale ucierająca piekielnym nosa.
Podczas wizyt w sklepach zoologicznych, gdzie z racji zainteresowań/wykształcenia/wykonywanej pracy jestem częstym gościem, zawsze zwracam uwagę na zabezpieczenia klatek, w których przechowywane są zwierzęta na sprzedaż. Nie chodzi mi o niebezpieczne elementy wewnątrz klatek, lecz usytuowanie samych klatek w bezpiecznej dla zwierząt (!) odległości od tłumów piekielnych gapiów, którzy wszelkimi sposobami próbują sprawdzać, jak zwierzę się porusza, ucieka, patrzy na nich, je itp. Do ulubionych metod należy pukanie, stukanie, a nawet walenie w szyby czy pręty, byle tylko zwierzak (zestresowany przecież) się ruszył z miejsca, "bo to takie fajne"...

Obsługa jednego sklepu mile mnie jednak zaskoczyła swoją pomysłowością. Zamiast standardowej zawieszki z napisem "Proszę nie niepokoić zwierząt" dali:
PROSZĘ NIE PUKAĆ W SZYBĘ. ZWIERZĘTA NIE ODPUKAJĄ.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (310)
zarchiwizowany

#18090

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dużo naczytałam się o mechanikach samochodowych, którzy z pozostawionego w warsztacie auta, oprócz naprawy/wymiany zleconej przez klienta, szabrują jeszcze to, czego klient może nie zauważyć - np. gratisowa wymiana filtra lub innej części na gorszą. Historia o próbie uniknięcia ww. sytuacji.

W wyniku niegroźnej stłuczki spowodowanej przez eLkę (o tym może w innej historii), auto mojego ojca zostało pozbawione swego szlachetnie opływowego kształtu w okolicach przedniego zderzaka, na tyle tylko jednak, że zaklejenie taśmą dawało szansę na normalne użytkowanie, choć estetyka zawodziła. Ponieważ Pan Tata nie miał czasu szukać części, sprawę zlecono mnie. Jako baba orientuję się średnio, ale przy podaniu konkretnego modelu potrafię jeszcze coś wybrać. W grę wchodziły dwie sytuacje:
- trzeba kupić używany zderzak, najlepiej w kolorze naszego auta już, i zamontować;
- trzeba kupić zderzak nowy, do którego konieczne jest lakierowanie pod kolor.

Ponieważ znalezienie używanego zderzaka w odpowiednim kolorze nie było takie proste, postanowiłam poszukać sklepu ze stacjonarką w pobliżu, w którym Pan Tata będzie mógł zderzak sam odebrać, sprawdzić czy to na pewno taki, jak trzeba, i dać do malowania. Znalazłam, dzwonię. Sprzedawca [S], ja [J].

[J] Witam, czy posiadają Państwo zderzak do X, wersja Y z otworami na halogeny?
[S] Chwileczkę, sprawdzę... Tak, mamy, zderzak jest zagruntowany pod lakierowanie, cena Z.
[J] Lakierowanie też Państwo wykonują?
[S] My nie, ale obok mamy warsztat, chłopaki biorą od nas takie zlecenia właśnie.
[J] A mógłby mi Pan powiedzieć, jak długo trwa taki proces lakierowania? Wie Pan, auto jest taty, ja tylko mam załatwić sprawę, nie znam się na tym.
[S] Nooo, proszę pani... Przyjedzie Pani, kupi zderzak, jak chłopaki będą mogli wziąć na warsztat, to od razu wezmą auto, lakierowanie to jeden dzień, potem dwa-trzy dni schnięcia, i może Pani odebrać.
[J] Mam zostawić auto na 3 dni?!?
[S] No tak, to tyle trwa.
[J] To mam jeszcze jedno pytanie.
[S] Słucham panią.
[J] Po co wam cały samochód na warsztacie przez 3 dni, jak do lakierowania jest tylko ten zderzak, który kupię? Przecież wystarczy dobrać kolor i przyjechać po tych kilku dniach na montaż?
[S] ... No niby tak, ale zawsze bierzemy całe auto...

Koniec końców Tata kupił zderzak przez internet, a lakierowanie załatwił osobno. Był także we wspomnianym warsztacie, ale usilnie namawiali go na zostawienie samochodu, więc zrezygnował, głównie ze względu na niewygodę - warsztat jest na obrzeżach miasta i nie miałby jak wrócić na piechotę. A ja mam satysfakcję, że jako baba znokautowałam przedstawiciela motoryzacji logiką:)

sklep i warsztat samochodowy w Kaliszu

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (207)