Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mlodaMama23

Zamieszcza historie od: 17 czerwca 2015 - 8:16
Ostatnio: 1 lutego 2024 - 20:42
  • Historii na głównej: 46 z 75
  • Punktów za historie: 12816
  • Komentarzy: 1089
  • Punktów za komentarze: 5880
 
zarchiwizowany

#70905

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Oglądam jeden program na Turbo, odnośnie przekrętów dotyczących sprzedaży samochodów.
To, że komisy sprzedają auta które za granicą były przeznaczone do zezłomowania, czy przebiegiem kopniętym o 100k km, chyba nikogo nie dziwi. Jasne, taki gość powinien się trzy razy zastanowić zanim sprzeda składaka komuś do jazdy, ale wiadomo, hajs musi się zgadzać.
Dziwi mnie głupota ludzi w nim występujących, którzy żalą się że zakupili uszkodzony pojazd, który nie powinien być dopuszczony do ruchu.
Takich ludzi jest od groma, kupują za 30 tys auto o wartości na rynku wtórnym 60 tys, zapytani o to czy nie zdziwiła ich niska cena odpowiadają że nie. No ludzie! Jeśli ktoś sprzedaje pojazd, po tak drastycznie obniżonej cenie, wiadomo że coś jest z nim nie tak. Potem wychodzi że: auto to składak zrobiony z dwóch albo trzech innych, gdzieś tam był po powodzi, przeznaczony na złom, przebieg nie zgadza się, a książka serwisowa podrobiona. Nawet tutaj pojawiały się historie ludzi, którzy czuli się oszukani bo kupili niesprawny pojazd. Ale, nie czytacie umów które podpisujecie? Tam jest wyraźnie napisane, że kupujący zna stan techniczny pojazdu i nie ma zastrzeżeń. Jeśli szkoda wam, 100 zł i godziny czasu żeby podjechać na stację diagnostyki żeby zrobić porządny przegląd przed zakupem, to jest tylko i wyłącznie naiwność kupującego. Sprzedający cieszy się, że pozbył się grata, a wy możecie próbować dochodzić praw przed sądem. Kiedy mój mąż kupował samochód, też po tańszej cenie, pojechał z nim na warsztat. Facet powiedział dokładnie co i jak nie gra w tym aucie, wiedzieliśmy że od razu trzeba jechać naprawić tłumik, że gaz do wyregulowania i, parę kosmetycznych spraw. I nikt do nikogo nie miał pretensji.
Jeśli miałabym kupić używane auto za kwotę rzędu 30 tys w górę, poświęciłabym parę stówek żeby sprawdzić go w ASO.
Także ludzie, zanim puścicie parę, paręnaście, lub parędziesiąt tysięcy na autko, jedźcie, sprawdźcie. To nie boli, kieszeni nie rujnuje, a jakiś spokój wewnętrzny jest.

ludzie

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (35)
zarchiwizowany

#70650

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na fali lekarzy :)

Mojej mamie kiedyś coś trzasnęło w kręgosłupie i nijak nie mogła się swobodnie poruszać. Więc logiczne wybrała się do lekarza. Lekarz po obejrzeniu zdjęcia RTG stwierdził, że mama może iść robić do kamieniołomów. To że ból uniemożliwiał jej wyprostowanie się do pozycji pionowej, było nie ważne.
Rodzicielka cierpi też na przykrą przypadłość, polegającą na tym, że kiedy źle ułoży nogę, np. usiądzie z nogą pod pośladkiem, staw lubi sobie wyjść ze swojego miejsca. Ból wyciska łzy z oczu. O możliwości chodzenia nie ma mowy. Trzeba naprostować nogę. Kiedy dopadło ją to u mojej cioci, szczęście był mój kuzyn który złapał kolano oburącz, a ciotka powoli prostowała nogę. Z tą przypadłością również poszła do lekarza. Lekarz powiedział żeby przyszła jak jej kolano wyskoczy ze stawu :D Chyba na rękach.
Na zabieg do szpitala bez koperty nawet się nie wybierała. Kiedy raz nie dała, pielęgniarki nie raczyły jej nawet prześcieradła zmienić kiedy zmoczyła je po znieczuleniu (znieczulenie miejscowe, działające od pasa w dół). Natomiast jak dała parę królów w kopercie i dobry koniak lekarzowi, zaglądał do niej nawet w nocy.

Żeby żyło się lepiej!

lekarze

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (159)
zarchiwizowany

#70279

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia zabarwiona na pomarańczowo.

Kiedy z połowicą zmieniliśmy miejsce zamieszkania, wypadałoby podpiąć jakiś Internet coby kontakt miasta ze wsią zachować :)

Część miasta taka, że nikt nie świadczy tam usług, "sieciówki" albo nie świadczyły usług w moim mieście, albo cena za aktywację, dzierżawę sprzętu była kosmiczna. Wzięłam umowę najmu lokalu i mykam do spółdzielni. Ale niestety, podpisać umowę może właściciel, ew ja, ale z upoważnieniem właściciela. A właściciel za granicą (w imieniu właścicielki mieszkania działała jej synowa). I wtedy zadzwoniliśmy do pomarańczowych. Za przystępną cenę, dostaliśmy pakiet Internet+telefon+TV. Super. Wszystko było fajnie, do maja tego roku. Nie dostałam faktury za usługę. Sprawdzam pocztę, no nie ma (raz też miałam sytuację, że faktury przychodziły na początku miesiąca, a potem zmienili okres rozliczeniowy na koniec miesiąca), pomyślałam że pewnie jeszcze przyjdzie i o sprawie zapomniałam. No faktura nie przyszła, ani żaden monit, wezwanie do zapłaty, ale wszystko działa.
Wyszło jaki bajzel mają, kiedy złożyłam dyspozycję zrobienia cesji, żeby wszystkie usługi były na mnie. Dostałam informację od sieci, że cesja jest niemożliwa, ponieważ na koncie jest zadłużenie. Nie napisane za jakie faktury, nie napisana kwota, nic. Domyślaj się człowieku. Dzwonie na BOK. Pani mówi mi, jakby to była najbardziej naturalna rzecz, że zadłużenie jest z tytułu faktury majowej i listopadowej. Szybko sprawdzam pocztę, no faktycznie, jest faktura październikowa, listopadowej brak. Mówię, że nie otrzymałam dokumentu, ani w maju, ani w listopadzie. Pani oznajmia dalej tonem jakby to było naturalne, że może tak być, gdyż czasami faktury nie dochodzą. Pytam więc dlaczego nie dostałam wezwania do zapłaty, pani nie wie i każe wpłacić zaległość na nr konta do wpłat. Chyba w tym miesiącu znowu będę dzwonić, bo grudniowej faktury też nie ma. I to tylko za te usługi stacjonarne, za usługi mobilne dostaję zawsze w terminie max 3 dni od wystawienia.

pomarańczowi

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (28)
zarchiwizowany

#70215

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak jeszcze mnie na świecie nie było, a mama panną była mieszkającą u swojego taty, za sąsiadkę mieli im Starszą Panią.
SP, była osobą specyficzną, wścibską, ale to jej wścibstwo uchroniło mojego dziadka przed obrobieniem mieszkania przez jego ucznia, który podwędził mu klucze.
SP zaczęła chorować. A choroba plus podeszły wiek, sprawiły że stała już nad grobem. Ale, choroba+wiek+duże mieszkanie w centrum miasta dały efekt nagłego zainteresowania rodziny. SP nie pamiętam ile miała dzieci, wiem, że jedynym który ją stale odwiedzał i opiekował się był syn, później mój sąsiad. Wiadome było, że to jemu przypadnie majątek po mamie. Na stypie, kiedy ziemia dobrze się jeszcze nie uklepała na grobie, rodzina przy stole wykłócała się o to, kto dostanie mieszkanie. Syn, który opiekował się matką cały czas, siedział nie wzruszony i spokojnym tonem rzekł:
-Ale o co wy się tak kłócicie, przecież i tak mieszkanie dostanę ja.

I to jest nawet nie przykre, ale straszne, że własne dzieci, rodzina najbliższa, pędzą z pomocą dopiero wtedy, jak zwęszą okazję na dorobienie się. Oczywiście nie generalizuję, ale wiele jest sytuacji gdzie dzieci zza granicy specjalnie przyjeżdżają, bo "majuntki bedo". Mam nadzieję, że moje dzieci w przyszłości podadzą mi szklankę wody, nie licząc na schedę.

rodzina

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (176)
zarchiwizowany

#69977

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sprzed chwili.

Przed weekendem zamówiłam dwie paczki, jedna to zabawka dla dziecka opłacona z góry, druga telefon który był przesyłką za pobraniem. Pobranie nie małe, bo prawie 2 tys. Monitorowałam przez cały weekend i dzisiejszy poranek obydwie paczki. Obydwie ten sam status, wydane z magazynu paczek, o tej samej godzinie, więc oczekujemy pana kuriera z Pocztexu. Jest! Ale, z tylko jedną paczką, zabawką dla dziecka. Telefonu nie ma. Poszedł jeszcze raz do auta sprawdzić czy nie ma na aucie, no nie ma. Dzwonimy więc na pocztę, zapytać co i jak. Pani mówi że paczki na ten adres wydane do doręczenia. Więc mówię, owszem jedną odebrałam, drugiej pan nie miał. Gorąco mi się zaczęło robić bo niezłe jaja, jakby telefon zaginął w akcji. Pani obiecuje sprawdzić i oddzwonić. Jak obiecała, tak zrobiła, uprzednio prosząc mnie o numer paczki odebranej. Po sprawdzeniu, potwierdziła że obie paczki były wydane jednemu kurierowi i powinien mieć je na aucie. Po tym jak pani z poczty zadzwoniła do kuriera, okazało się że jednak ma ją na samochodzie.

Nie wiem co to miało znaczyć. Myślał że jak paczka "zaginie" to będzie do przodu?
Od razu zaznaczę, że kontaktowaliśmy się z kurierem cały czas i, zanim wszedł na górę, powiedziałam że są do mnie dwie przesyłki, żeby sprawdził czy ich nie ma. No nie miał, a jednak miał.

pocztex

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (212)
zarchiwizowany

#69810

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu, miałam chłopaka. Nic nadzwyczajnego. Chłopak jak to chłopak.
Pewnego dnia, mieliśmy "wolne" od siebie, bo ja byłam pochłonięta malowaniem pokoju. Mój C, rzadko do mnie przyjeżdżał, więc zdziwiło mnie, kiedy zadzwonił i smętnym głosem powiedział że niedługo przyjedzie bo musimy porozmawiać. Nosz kurczaczek, zerwać chce jak nic. Tragedia.
Kiedy przyjechał, poprosił mnie o rozmowę w 4 oczy, więc mama wysłała nas po coś do sklepu. Po drodze mój C, sprzedał mi fantastyczną informację, mianowicie podejrzewał na 99%, że jest chory na HIV. Czarno mi się przed oczami zrobiło, bo jak on, to ja też. Humor jakoś mnie opuścił, było nie było, dla 17-latki wizja życia z HIV to jak wyrok śmierci. Cóż, postanowiliśmy zrobić badania na nosicielstwo. Oczywiście od razu padła decyzja że się wyprowadzimy z domu, żeby nie narażać rodziców itp. Jednak nie było to konieczne. Na badania pierwszy pojechał mój C, wynik oczywiście negatywny. Więc ja już odpuściłam badanie siebie.
Jak do tego doszło? Otóż mój fantastyczny C, zaczął mieć objawy typowo przeziębieniowe. Zamiast iść do normalnego lekarza, postanowił iść do dr. Google po poradę. I ten doktor, po wpisaniu objawów wydał wyrok :) Po wizycie u normalnego lekarza, okazało się że to angina czy coś w tym rodzaju.
Zjechałam go równo, że nie życzę sobie takich akcji, a następnym razem jak w Googlach wyjdzie mu syfilis czy inne paskudztwo, to najpierw do prawdziwego lekarza, a kiedy lekarz potwierdzi diagnozę może siać panikę.
Nie wiem, dlaczego niektórzy, zamiast iść do przychodni kiedy zaczyna się coś dziać, wolą wpisać w Google objawy.
Wyjdzie że mają raka, i od razu polecą trumnę kupić.

dr. Google

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (32)
zarchiwizowany

#68579

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po ostatnich wybrykach mojego "ojca", miałam szczerą nadzieję że mam spokój z tym osobnikiem po wsze czasy. Ale nie, widocznie to jest ten typ człowieka, który za wszelką cenę chce być pamiętany.
Od chrzcin minął miesiąc, i tyle czasu miałam spokój, kiedy dostałam sms o treści "Agatllo ma, tak chciałaś ojca bez jedzenia". Nosz kurka wodna, jemu cały czas to jedzenie w głowie. Odpisałam dość długą litanią, na co mój mąż powiedział
tylko "uhuhu". Wyjaśniłam mu, co było w jego zachowaniu nie tak, że ciągłe picie jest nie w porządku, że podsłuchiwanie czyichś prywatnych rozmów jest niekulturalne, strzelanie focha i pójście sobie bez słowa na poziomie gimnazjum, i parę innych kwestii. Dopisałam, że zapewne zrobił ze mnie kanalię w oczach babci, więc wszystkie moje "żale" wysyłam też do niej. Co dostałam w odpowiedzi? "Wal się ty niedouczona mendo, zrób sobie burdel tam gdzie mieszkasz". Odpisałam mu tylko że on i moja matka, nigdy nie powinni zostać rodzicami, bo to nie ich bajka. Tak, człowiek który miał mnie gdzieś przez 16 lat mojego życia, a kiedy ja go
znalazłam i pierwsza się odezwałam piał z zachwytu jaką to ma córkę, który przez całe życie prócz 280 zł alimentów miesięcznie nie dał mi kompletnie nic, wymaga ode mnie specjalnego traktowania, a kiedy go nie dostaje, nie potrafi zrozumieć podstawowych kwestii i bluzga. Numer wrzuciłam do spamu, po czym usunęłam z kontaktów. Boję się, że zechce mu się do mnie przyjechać, bo przeprowadził się ze swoimi rodzicami i nie mieszka już 600 km ode mnie, a raptem 70.

"tatuś"

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (38)
zarchiwizowany

#67715

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, która dla mnie mogła zakończyć się źle. Nawet bardzo źle. Gdyby nie jeden lekarz, od 22 lat, moja matka byłaby u mnie gościem 1. listopada, na mojej kwaterze.

Rok 1993, zima. Zima, nie to co teraz. Mieszkaliśmy na wsi, bez telefonu i wtedy, bez samochodu. Do mojej mamy przyjechało znajome małżeństwo i moja ciotka, tak, coby posiedzieć. Wszystko szło fajnie, dopóki nie zaczęłam nieco dziwnie się zachowywać. Dziwnie, może to złe określenie. Co zjadłam, natychmiast zwracałam górą, traciłam przytomność a na ciele zaczęły wyskakiwać mi czarne plamki. Ciotka postawiła diagnozę; szkarlatyna. Ale znajomemu nie pasowało że dziecko cały czas nieprzytomne. Jedziemy do szpitala. Na szczęście małżeństwo było zmotoryzowane, więc problemem był tylko silnik który nie chciał zapalić za pierwszym razem.

Dojeżdżamy do jednego szpitala. Lekarz popatrzył i stwierdził że to ospa wietrzna i od tego się nie umiera. Ale wujek nie dawał za wygraną. Jedziemy do drugiego szpitala. Tam, lekarz jak mnie zobaczył, popatrzył na moją matkę i zapytał co ona robiła z dzieckiem, bo przecież została może godzina życia. Matka spojrzała na niego jak na kosmitę. Lekarz wezwał do domu panią od analiz laboratoryjnych, wyszło że przyplątała się do mnie sepsa. Paskudztwo. Przetoczyli krew, zrobili punkcję, na zakaźny pasami do łóżka przywiązali z kroplówką z luminalu.

Matka poszła do innego lekarza, bo tego co mnie przyjmował nie było na dyżurze, zapytać się co z tymi wybroczynami będzie (przy sepsie to obumierająca tkanka, bo sepsa to nic innego jak ogólne zakażenie krwi). Lekarz spojrzał na nią, i mówi lekkim tonem "No wie pani, jak chłopczyk był z sepsą i miał wybroczynę na powiece to mu powieka odpadła". Matce nerwowo oko zadrgało, wyszła, cóż grunt żeby dziecko przeżyło.

Matka przynosiła mi pieluchy tetrowe (w tamtych czasach pampersy nie były aż tak ogólnodostępne a ceny kosmiczne). Pielęgniarka, kiedy ściągała mi z tyłka tą tetrę, nie przeprała jej, nic, strzepnęła powiesiła na ramie łóżeczka żeby wyschła. Ze strzykawkami i igłami też było ciężko, a że moja chrzestna była pielęgniarką w innym szpitalu, załatwiała i przynosiła mamie. Niestety te igły i strzykawki pielęgniarki zawijały, a mnie poczęstowały wirusem. Przez przedsiębiorczość pielęgniarek nabawiłam się WZW C, wątroba powiększona na 9 palców.

O chorobie przypominają mi jedynie dwie blizny pod kolanami. Łaskawie się ze mną obeszła. Ale gdyby nie upór wujka, gdyby mama posłuchała pierwszego lekarza i pojechała ze mną do domu i gdyby nie błyskawiczna reakcja lekarza z drugiego szpitala, nie byłoby mnie dzisiaj.

Medycyna poszła do przodu, ale mentalność niektórych lekarzy pozostała ta sama.

lekarze

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 64 (244)
zarchiwizowany

#67641

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem tolerancyjna. Nie pienię się kiedy o 6 rano słyszę głośną awanturę sąsiadów za ścianą. A sąsiedzi z obydwu stron lubią wykrzykiwać swoje żale, na tyle głośno że chcąc nie chcąc słyszę dokładnie o co w aktualnej chwili się kłócą. Szczęście moje dziecię o tej godzinie już nie śpi, to i mi średnio to przeszkadza.
Ale. Jest ale. Bardzo, ale to bardzo mi przeszkadza, kiedy o godzinie 21 - 21.30 sąsiedzi postanawiają rozpocząć remont. Ostatnio i jedna i druga strona postanowiła dokonać zmian na balkonach. Pogoda jaka ostatnio u nas gości, jest jaka jest, więc ciężko wytrzymać z zamkniętymi oknami. Ale ciężko jest wytrzymać, kiedy sąsiad z balkonu obok który jest "złączony" z moim, zaczyna maszynką elektryczną ciąć płytki. Idę do niego. A że kojarzę, że gbur z gościa straszny, to wiem że przeprawa będzie ciężka. Pukam. Otwiera, pan i władca, patrzy na mnie pogardliwym wzrokiem.
[J] Dobry wieczór, próbuję uśpić dziecko, mógłby pan przestać hałasować?
[S] Nie ma ciszy nocnej! Dobranoc - i łup drzwiami.
Cóż, bić się z nim nie będę, po argumencie że nie ma ciszy nocnej nawet nie myślałam o wzywaniu policji, pewna że powiedzą mi to samo. Liczyłam po cichu, że chłop mnie zrozumie, bo sam ma dwójkę dzieci. Ale nie. W sumie czego się spodziewać po osobie która nie potrafi odpowiedzieć dzień dobry na klatce.
Remont trwał jeszcze kilka dni, ani ja ani mąż nic nie wskóraliśmy.
Sąsiad z drugiej strony też jest amatorem nocnych wierceń.
Znowu godzina po 21-ej, dzidzior marudny, próbuję uśpić, już oczka się zamykają, już operacja zakończona sukcesem, no prawie. Prawie, bo sąsiad postanawia chyba przewiercić się do mojej kuchni. Mały oczy jak pięć złotych, i zaczyna się jęczenie. No szlag mnie trafi. Idę. Pukam. Cisza. Żeby było jasne, czekałam aż sąsiad zrobi pauzę i wtedy pukałam coby mieć pewność że usłyszy. Ale postanowił udawać że go nie ma w domu. Moje pukanie go nic nie obeszło, a on sam wiercił w najlepsze. W komentarzach pod inną historią przeczytałam że nie istnieje pojęcie "ciszy nocnej", tylko "zakłócanie porządku publicznego", więc przy następnej okazji to wykorzystam.
I ja rozumiem, że ludzie pracują cały dzień, i nie mają czasu na remonty czy inne ciężkie roboty, ale na Boga, trzeba późnymi wieczorami? Nie można w sobotę po południu?
A ja głupia miałam opory żeby wieczorem odkurzacz włączyć albo pranie.

sąsiedzi

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 49 (201)